Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

nie dziś, nie w tym życiu! Czyli o tym, że egzaminy już za mną i że robię się sentymentalna.

Drogi Czytelniku!
Jak to dziwnie pisać po takim czasie. Formę listów przyjęłam rok temu, w celu raportowania czego się nauczyłam i dlatego, że akurat miałam na tapecie "tajemniczego opiekuna". Kiedy jednak w marcu szkoła zamieniła się w trzy godziny w tygodniu, podczas których wiedziałam, co robić i kilka nieuporządkowanych godzin, w których przeprowadzałam messengerowe konwersacje na tematy wszystkie, trudno mi było raportować moje postępy. Teraz, kiedy na horyzoncie (wreszcie!) pojawiła się szansa powrotu, myślę, że mogę wrócić do tej tradycji.

A zaczęło się od zakończenia.
Do wpisu zebrałam się właściwie dlatego, że ostatnio miałam przyjemność zdawać egzaminy. Może trzymajmy się faktów, przystępowałam do nich. Czy zdałam dowiem się w październiku. I oto ja, z plecakiem spakowanym na tydzień wybieram się do Krakowa. Jest siedemnasty sierpnia, gorąco … Już podróż pociągiem przypomniała mi czasy szkolne, a co dopiero sam Kraków!
Zgodnie z tradycją po podróży wybrałam się zjeść coś niezdrowego. Nie wiem, czy mnie tam poznają, niemniej jednak mam wrażenie, że od pewnego czasu za każdym razem pomaga mi tam ta sama pani. Zjadłam, przy okazji obdzwaniając wszystkich, że tak, dojechałam, pociąg też, ja umiem trafić, wszystko jest w porządku… Z dworca pomógł mi się wydostać pan z Krakowa. Taki BARDZO. Wystarczy, że kilka słów powiedział, już wiedziałam, że tam mieszka od urodzenia. I ucieszyłam się, że miałam maskę, bo ludzie dziwnie patrzą na osoby, które się non stop uśmiechają. A ja się uśmiechałam cały czas. Kiedy wyszłam z McDonalda, potem idąc z tym krakowskim panem, (przy okazji podkreślam, śmiałam się do niego, nie z niego!), a także później, kiedy wyszłam z dworca i czekałam na autobus. O tych krakowskich autobusach, to ja kiedyś muszę cały wpis napisać. 😉 Kolejne etapy podróży niestrudzenie raportowałam Weronice, która nie mówiła nic, gdy pisałam, że się cieszę, że jest gorąco, że ludzi mniej niż zwykle, że głodna jestem… Ale kiedy napisałam, że wzruszam się spotykając rodowitych krakowiaków, a także wysłałam jej dźwiękową pocztówkę z autobusu, uznała słusznie, że źle ze mną. Sentymentalna się robię!
Nawet trasa z autobusu do szkoły, której zwykle szczerze niecierpię, była jakaś milsza i spokojniejsza. Trochę, jak taki znajomy z klasy, który normalnie wnerwia i śmieje się z tego, czego ja nie widzę, no ale jednak lekcje bez niego odbyć się nie mogą. Doszłam do internatu: Boże jak wy tu macie pięknie! Ja! W internacie!
– Co, za wszystkim można zatęsknić, no nie? – Stwierdziła nieco później wychowawczyni, będąca na dyżurze. W ogóle okazało się, że pani też po realizacji dźwięku, więc oplotkowałyśmy pół świata, ona mi sprzedała bezcenne informacje, ja jej też parę ciekawostek turystycznych uświadomiłam… Generalnie było super. Jednak nie ma nic zabawniejszego, niż przebywanie w internacie poza czasem działania internatu. Nie przeszkadzały nam nawet obostrzenia koronawirusowe, z koleżanką podziwiałyśmy zarówno znajome nam studio nagrań, jak i nieznajome automaciki z preparatem do dezynfekcji, poustawiane co kilkanaście metrów w strategicznych miejscach. Nieubłaganie zbliżał się jednak czas samych egzaminów. ZNajomi mówili, że na pewno zdam, moja mama miłosiernie podkreślała, że nawet, jak nie zdam, to przecież można poprawić, a nasi przewodnicy w zawodzie powtarzali, że: czym wy się stresujecie, potem będzie dużo gorzej! Uzbrojone w te pocieszające informacje ruszyłyśmy do zdawania.
O samych egzaminach mogę powiedzieć, że, przynajmniej dla mnie, były przyjemne. Teorię raczej umiałam, co ciekawe przed egzaminem rozmawiałam z koleżanką dokładnie o tym, co tam się pojawiło, więc jakby ktoś chciał się czepiać, wyglądało to dziwnie. Przysięgam, że pytań nie znałam, więc było to całkiem zabawne. Nie ma to, jak 10 minut przed czasem egzaminu:
– Marzena, powtórz mi te płyty dvd! –
– Te, co ci mówiłam pół godziny temu? –
– Tak, te same! –
To we wtorek, bo w piątek mieliśmy praktykę. Przeklęte tabelki w scenariuszu. Całe szczęście, że generalnie wiem, że program odczytu ekranu takich tabelek nie bardzo lubi, bo gdybym tego nie wiedziała, mogłabym zignorować połowę znaczników czasu. Spoiler, to NIE jest dobrze, jak ignorujemy informacje o czasie. W czasie 0.41.800 wchodzi efekt ten i ten. Wtedy ma wejść. Nie wtedy, kiedy dobrze nam brzmi, tylko WTEDY! Kiedy scenariusz każe. Posłuchałam, zrobiłam. Zadanie trudne nie było, bo przedstawiało sobą coś w rodzaju słuchowiska. Fragment opowiadania czy książki, do tego dokładamy muzykę, czasem jakieś efekty i zgrywamy pliki wynikowe. Obawiam się, że zniszczyłam jeden plik wynikowy, ale to również okaże się w październiku.
Po zakończeniu zmagań udaliśmy się na konferencję z naszymi nauczycielami.
– I co było na egzaminie? –
– Nie wiem, proszę pana, nie wiem! –
Rozmawialiśmy o roku szkolnym, o tym, że nasi mistrzowie niezawodni zmienili troszkę kolejność wykonywania działań z powodu koronawirusa, my natomiast, że się nie możemy doczekać, aż wrócimy…
– Tak wam się tylko wydaje. – Uśmiechnął się jeden z naszych nauczycieli. Nie wiem, co planują, ale dowiem się już niebawem. Trzymaj kciuki, Czytelniku, żebym się dowiedziała… I przeżyła jeszcze w dodatku.
Mówiąc o przeżyciu, muszę tu wspomnieć, kto musiał ze mną przeżywać, i przeżył, dni poprzedzające te trudne, egzaminacyjne zmagania. Ja od razu chcę podkreślić, wcale nie egzaminów się bałam. Bałam się wyjazdu. Bałam sięludzi, nagle wielu na raz. Bałam się utrzymywania koncentracji i podtrzymywania konwersacji, bałam się wyjścia, choć marzyłam o nim jednocześnie. Nie pytaj mnie, Czytelniku drogi, dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jednak, że jak się w domu siedzi długo, najczęściej z rodziną, rzadziej z kim innym, wyjazd gdziekolwiek nagle jest dziwnie daleko poza strefą komfortu. No więc dziękuję od początku:
Denisowi, który przyjechał do mnie w tygodniu przed egzaminami, uczył mnie bycia djem, oglądał ze mną różne filmiki i moje instrumenty i generalnie podwyższał mi samoocenę, jak zwykle z resztą.
Zuzi Human, która wyciągnęła mnie w niedzielę na foodtrucki, potowarzyszyła przy spożywaniu pysznych azjatyckich pierożków, a także pośmiała się ze mną ze wszystkiego na raz.
Kamilowi, który w poniedziałek przed egzaminami skutecznie odwracał moją uwagę od szkoły, rozmawiając o wszystkim poza egzaminami, bezpiecznie doprowadził mnie do autobusu i niósł mi ciężkie ciężary.
Siostrze Agacie, jednej z moich wychowawczyń z Lasek, która w poniedziałek po chrześcijańsku głodnych nakarmiła, spragnionych napoiła i pocieszyła strapionych.
Sylwii, za to, że chciała, przyjechała, zobaczyła i pomogła zwyciężyć.
Naszym paniom dyżurującym w internacie, za przeróżne ciekawe dialogi.
Marzenie, za jej messenger, porady i reakcje na różne zdjęcia, a także te płyty DVD!
Naszym mistrzom zawodu, za to, że wiele razy ratowali, ratują i będą ratować nasze uczniowskie… osoby.
No i wreszcie Piotrkowi, który przyjął mnie do siebie między egzaminami, kiedy nie mogłam pozostać w internacie. I to on musiał powtarzać: Maja, jedz, Maja, napij się czegoś, Maja, idź spać, Maja, uśmiechnij się, Maja, o co ci chodzi?
Nikomu nie życzę żyć ze mną w stresujących sytuacjach, a ci ludzie nie dość, że musieli, to wytrzymali. Oczywiście pomiędzy tym wszystkim musieli to również wytrzymywać moi rodzice, mama, rozmawiająca ze mną o jakichśnieludzkich porach nocnych, no i tata, który zawsze jest gotów po mnie przyjechać, choćbym była na drugim końcu Polski. Tym razem na szczęście, nie było to potrzebne.

Z dumą stwierdzam, że mój organizm regeneruje się szybciej, niż myślałam. Od piątku na nowo chce mi się jeść, pić, spać i funkcjonować. Mam nadzieję, że tej energii starczy mi na długo, bo, jeśli wszystko dobrze pójdzie, w poniedziałek wracam do roboty! Daj Boże na jak najdłużej. 🙂
Ten wpis na razie kończę, mając nadzieję na to, że niedługo nazbiera mi się trzy razy tyle materiału, ile przez ostatnie pół roku razem.

Pozdrawiam!
ja – Majka

EltenLink