– Zaczekaj, podaj mi jeszcze A, bo ja tu nie mogę! – Jęknęła Natalka, a jej skrzypce jęknęły wraz z nią. Z trzech różnych miejsc w pokoju rozległ się dźwięk. Dodam, że każdy inny.
– Yyyy, a moglibyście się zdecydować na jedno? –
– No, Natalka, wybierz sobie jedno A! –
Tak było w ostatni weekend, ale jeszcze trzeba było do tego weekendu dożyć, no nie? W tym wpisie trochę o tym opowiem.
Miałam pisać już w czwartek, ale przecież świeciło słońce! Czyli, że w sensie nie miałam siły wstawać. Bo wcześniej byłam na dworze, a słońce na mnie tak działa, że potem pół dnia muszę odsypiać. Witamina D jest spoko, ale reszta korzyści, troszkę uciążliwa. Jako i z resztą lipiec bywał.
Skończył się, jak wiadomo, rok szkolny i miałam taki śmiały plan, że w lipcu pojadę do Wrocławia, a w sierpniu do Krakowa, ewentualnie odwrotnie. Okazało się jednak, że świat zawsze znajdzie trzecie wyjście. A covid wejście, w skótek czego od połowy lipca leżałam sobie w łóżku i przeklinałam gardło, głowę, gorączkę… W ogóle wszystko było jakieś takie niezbyt fajne. Przez chorobę poprzesuwało mi się wszystko, łącznie z wyjazdami, które trzeba będzie rozplanować inaczej.
Możliwe też, że organizm przywitał wirus jako możliwość wzięcia urlopu, bo do połowy lipca życie było dość intensywne. Zaraz po końcu roku okazało się, że dobrze by było skończyć dwa utwory do piątego lipca, a jeszcze gdzieś po drodze była próba fundacyjnych koncertów, więc 4 dni mi z tego planu wypadły. Ja te utwory, powiedzmy, nawet skończyłam, z wielką pomocą Mishy, który został wtedy mikserem na chwile ostateczne, w sensie, że ja mu wysłałam ścieżki i powiedziałam: masz trzy godziny, ja to nagrywam od sześciu i nie mogę tego słuchać, zabieraj to ode mnie i rób, co chcesz. Poprzez dokończenie i wysłanie tych dwóch utworów chciałam się dostać na jedne fajne warsztaty. Warsztaty się nie odezwały, ale przynajmniej wreszcie skończyłam dwie wersje demo własnych piosenek. Nie będę się dzielić jeszcze, podzielę się, jak będą skończone, a, że okazało się, że kończyć ich sama nie muszę, to i może czego posłuchać będzie.
Posłuchać czego na pewno było na festiwalu w Ostródzie, na który również w tym roku się wybrałam. Nowe miejsce, nowa rzeczywistość pocovidowa, a także cudowne ceny wszystkiego w tym kraju, to wszystko dało się we znaki zarówno słuchaczom, jak i artystom. Nie wszyscy byli, nie wszystkich było też łatwo znaleźć i spotkać. Na szczęście zobaczyliśmy kilka wspaniałych koncertów, a poza tym udało mi się porozmawiać z jednym z moich ulubionych artystów na tym wydarzeniu. Facet jest niezły. Wyszedł na scene po świetnym koncercie bardzo dużego zespołu. Wyszedł sam, potem dołączył do niego saksofonista. I już. On ma saksofonistę i swoją walizeczkę sprzętu. Jest producentem i wokalistą, który zaczął od występów na ulicy, z looperem i paroma efektami, a potem mniej więcej to, co robił na ulicy, wyniósł na wielkie, festiwalowe sceny. Coś takiego, jak Sheeran w popie, on zrobił w reggae, tylko może bardziej od strony produkcji, niż pisania tekstów. Kończył festiwal, nie wiem, czy to najłatwiejszy czas do grania, a i tak wierni fani pozostali, mimo deszczu i późnych godzin. A potem podszedł do barierek, porobić sobie zdjęcia i zapewniam was, że dla tej półtorej minuty rozmowy warto było moknąć do drugiej w nocy. Uwielbiam.
Po powrocie z festiwalu miałam zamiar ogarniać te wyjazdy i, gdzieś po drodze, wyruszyć w drogę na zajęcia z orientacji przestrzennej. Jak już wspominałam, mnie zepsuło się zdrowie, za to mojej instruktorce orientacji zepsuł się samochód. Plany uległy aktualizacji. Ale, jak już jesteśmy przy zmianach…
Miałam to po prostu pokazać wpisem audio, ale wiesz, Czytelniku, taki wpis trzeba montować i obrabiać. No to przecie to by trwało 3 lata z moim tempem pracy. Ja to po prostu napiszę. W lipcu minął rok odkąd mieszkamy w nowym domu. I gdzieś w okolicach tej daty, przybył nam jeden mieszkaniec. Nazywa się dante, cieszy się, jak nas widzi, zabiera nam zabawki i kapcie, jak się nie zamknie drzwi na górze, no generalnie jest kundelkiem z ponad rocznym starzem. Jak to psy, Dante świetnie nas wyczuł. Za mamą łazi wszędzie i piszczy, jak jej nie ma. Niektóre rzeczy, czasem spacery, czasem żarcie, idzie załatwiać z panem tatą, ale wie też, że jak coś przeskrobie, to pana trzeba przeprosić. Emilce ładuje się i do pokoju, i na łóżko, jak chce, ona też uczyła go różnych sztuczek i jej słuchał najpierw. Jeśli chodzi o mnie… Do mnie do pokoju owszem, przyjdzie, ale wie, że na łóżko, to niezbyt bardzo wolno, raczej tylko da znać, że jest, powącha, sprawdzi, czy wszystko OK i pójdzie. Jak wołam, raczej przychodzi, wie, że oboje nie grzeszymy cierpliwością. Jedyne, czego jeszcze się nawzajem uczymy, to to, że on leży na środku wszystkiego i to źle. Ostatnio przepuścił mnie na schodach, wstał, jak szłam. Dobry pies! Dałam mu jego chrupka na zachętę wtedy. No to od tego momentu cały dzień za mną chodził.
– Co ty się, Maja, jemu dziwisz? – Zapytała mnie Emila. – Jasne, że za tobą łazi, jak ty mu dajesz chrupki za chodzenie! – No ale tak, owszem, czasem muszę, bo to, w czym muszę tresować go akurat ja, to jest właśnie fakt, że ja tym bardziej nie wiem, jak on się po cichutku tóż koło mnie położy. Każdy pies, co ma w domu niewidomego, musiał się kiedyś nauczyć, że tak, jak go każdy ominie, tak niewidomy, chcąc nie chcąc, kiedyś na niego wejdzie.
A propos wchodzenia i tresowania, wróćmy do tej orientacji. Wyzdrowiałam ja, wyzdrowiał pani samochód, trzeba ruszać w drogę! Zajęcia z orientacji, to są, Drogi Czytelniku, takie fantastyczne lekcje, które polegają na tym, że widzący instruktor pomaga niewidomemu się nauczyć najpierw chodzenia z laską, a potem np. poruszania się po jego własnym mieście. Chodzić z laską akurat już umiem, takie inne ciekawostki, jak podpis czy rozpoznawanie monet też mi jakoś idzie, mogłyśmy się więc zająć tym chodzeniem po miasteczku.
W ogóle ciekawostka numer dwa, ta pani zna mnie od przedszkola. Tam była tyflopedagogiem, uczyła mnie podstaw braillea, podstaw chodzenia z laską, podstaw podstaw ogólnie. To ona musiała mi wyjaśnić, że jeden i jeden, to jednak nie jest jedenaście, tylko dwa, mimo, że tak się to pisze… Mój mózg odmawiał posługi przy tak trudnej logice. Uczyła mnie jeszcze przez fragment podstawówki, potem długo nie, a potem znowu, w trzeciej gimnazjum i liceum, tak. Okazuje się, że jej niedola nadal trwa. I do tej pory, jak komuś ją przedstawiam, to mówię: to jest właśnie pani, która nauczyła mnie czytać. Uważam, że zajęcia z nią są dla mnie bardzo dobre właśnie dlatego, że mnie tak dobrze zna. Ja przy niej nic nie muszę udawać, mało tego, pewnie by się nie dało, przecież ona już gorsze rzeczy widziała! Ona mnie znała zarówno, jak miałam sześć lat, jak i wtedy, gdy zbliżałam się do matury. Tu NIE ma jużczego ukrywać.
Nie dało się też ukryć, że moja okolica do najprostrzych nie należy.
– Nie no, Maja, ja się chyba poddaję! – Stwierdziła na samym początku swojej pierwszej wizyty w moim nowym domu. – Przecież tu się w ogóle nie da normalnie dojść! – Pies już skończyłszczekać, zajęłyśmy się więc rozmową na ten trudny temat, następnie zaś ruszyłyśmy zbadać teren. Okazało się, że, mimo trudności, trasa nie jest aż tak niemożliwa, a aplikacje do nawigacji coraz bardziej mi się podobają. Jak to zwykle bywa z wynalazkami ułatwiającymi życie niewidomych, każda z aplikacji sprawdza się w innym zastosowaniu i mieście, zero uniwersalności. Dobrze jednak, że są, lazarillo np. bardzo fajnie sprawdza się w naszych, żyrardowskich autobusach. Tak tak, MAMY autobusy! Z tym, że nie gadają, a o tym, jak i kiedy jeżdżą, możnaby napisać książkę.
– TY, no przecież on mi powiedział, – Mówiła do mnie pani po powrocie z rozmowy z kierowcą na pętli, – on mi mówi, że normalnie, to się wsiada tam, przy sklepie, tam się też wysiada, tutaj nie. Tutaj, to on tylko za widoku skręca. –
– Za co? –
– Za widoku, no jak jasno jest. TO co, ja mam ci wytłumaczyć, kiedy jest jasno? –
Inna rzecz, to nasze opisy krajobrazu.
– No i widzisz, tu w prawo masz tę ulicę… ZNaczy wiesz, to brzmi dumnie, ta ulica, to jest przez jakieś dwa metry, potem jest taka droga, jak u was. – Taaaa… Żyrardów, cudowne miasto. Moja ulica też taka jest. Przyszedł walec i wy… A potem spadł deszcz.
Ostatnio, zamiast normalnego, małego, miejskiego autobusu, podjechał autokar. Taki na moooże 20 osób, wycieczkowy, wązki autokar z trzema, dość wysokimi, stopniami przy jednych drzwiach. Drugie się nie otwierały. Zwykły autobus się zepsuł.
– No kto to widział, taki autobus żeby po mieście jeździł… – Komentarze ze wszystkich stron były dość słuszne, z tym, że…
– Wy się cieszcie, że jest, bo jakby w ogóle nie było, to byście płakali, że nie ma! – No, też fakt, z argumentem kierowcy trudno się nie zgodzić. Tylko trudno o tym pamiętać, kiedy po tych schodkach ładuje się pół miasta, o kulach i z wózeczkami zakupów, no bo oczywiście średnia wieku 75 plus, to jest jakieś 90 procent pasażerów…
– Dziewięćdziesiąt siedem procent. – Poprawia spokojnie kierowca, słuszność mając. Ehhh, Żyrardów, kochany Żyrardów. Na PKP lazarillo zgłupiało totalnie, wiem tylko, że sklepy i usługi 7 metrów stąd. Też dobrze.
Oczywiście na Żyrardowie się świat nie kończy, dzięki Bogu. Podczas orientacji zajmowałam się więc też drogą na uczelnię… A wiesz, czytelniku, że na studia idę?
OK, nie pisałam oficjalnie w sumie nigdzie, miejmy to za sobą. Od jakiegoś miesiąca przyjętą jestem na APS – Akademię Pedagogiki Specjalnej. I teraz, o ile wiem i znam ludzi, połowa osób zadaje pytania, rzadko kiedy mnie, czemu mi się wszystko pozmieniało i skąd pedagogika, skoro miał być dźwięk i tak się zarzekałam, że będzie. Wyjaśniam, żeby nie było niedomówień, dźwięk nadal będzie! Z tym, że i dźwięk, i język angielski lubię tłumaczyć ludziom… W tym momencie mój kochany głos wewnętrzny pyta: aaa, czyli mądrzyć się lubisz? W każdym razie no… coś tam… lubię ludziom coś wyjaśnić, więc chcę sobie zostawić furtkę do tego cudownego, powszechnie szanowanego i dobrze opłacanego zawodu, jakim jest zawód nauczyciela. A propos zawodu, to jak jeszcze będę tym zawiedzionym nauczycielem po tyflopedagogice, to i w fundacji się przydać może, więc to generalnie dobry plan. A dlaczego od razu? A no dlatego, że kiedyś była taka przydatna rzecz, jak przygotowanie pedagogiczne, dwa lata to chyba trwało i było. Teraz już nie ma, teraz trzeba robić całość. Zrobię więc całość od razu i będę mieć, a co potem, to już się zobaczy, co będzie wymagane.
Na razie wiem, że przy docieraniu na APS wymagana jest anielska cierpliwość. Po pierwsze, jak mi ktoś wyjaśni, jak z Zachodniego dostać się do tunelu pod alejami, to ja mu dam kwiaty. Tunel super, Zachodni też niezły, a pomiędzy trzy światy z okolicami. Niby przejście przez jezdnię, no dobra, szeroką, ale jednak przejście… No tak, tylko tam są jakieś barierki, roboty, wysepki, broń Boże iść prosto, normalnie. Trzeba lawirować między tym wszystkim, bez pytania ludzi chyba nie do zrobienia, nie pamiętam, czy nie dołożyli do tego sygnalizacji świetlnej. Kiedyś było do tego tunelu przejście wprost z dworca, od peronów. A potem były sławne remonty na Zachodnim. Jak już to przejdziemy mamy tunel, jak mówiłam, tunel jest spoko, a po wyjściu chodniczki przez park. Chodniczki już też w miaręOK, może tylko drzewo na środku ścieżki jest nieco dziwne. Można przejśćchodniczkiem, który się rozwidla, przechodzi po obu stronach majestatycznego pnia i schodzi się na powrót po drugiej stronie. Być może na znak, że: czy na prawo, czy na lewo, nie uważasz, wliziesz w drzewo. Nie wiem tego, ja już umiem omijać, mam już nawet swoją ulubioną stronę. APS zapowiada się nieźle, jeśli chodzi o dostępność. Jeśli chodzi o studia, jako takie, oczywiście jestem do granic możliwości przerażona, albo raczej będę pod koniec września. Na razie jeszcze są wakacje.
Mam tylko taki niewielki apel do ludzi, którzy, podczas studiów, mają albo mieli asystentów. Zgłoście się, mam wiele pytań.
Jak tu podsumować taki wpis? Napisałam, że pochodziłam sobie po mieście w piekielnym gorącu, o tym, że posłuchałam muzyki i że trochę jąrobiłam, a także, że jeśli chodzi o wirusy, to już mi starczy.
Zapytać można, jak tam po końcu roku. Tyle się pisało o tym, jak to się świat zmienia, jak to nam smutno było itd. Czy mi przeszło? Oczywiście, że nie, Drogi Czytelniku, nie przeszło mi. Myślę tak samo i do tego samego wracam. Nadal przyzwyczajam się do myśli, że plan lekcji od września już nie jest mój, że plany na koniec roku już nie będą mnie dotyczyć i wszystko, co pomiędzy. Nadal niezbędni do życia i zdrowia psychicznego są mi tamci ludzie, nadal przypominają mi się tamte miejsca. I ludzi, i miejsca będę odwiedzać, więc przetrwamy, Czytelniku Drogi. Tak myślę.
A na razie jestem w domu i, jak się już zmotywuję do wstania z łóżka, to trochę działam w fundacji, trochę się uczę orientować, a czasami i poczytać się coś uda.
Żałuję tylko, że często mówiłam o tym, jak bardzo chcę robić muzykę, a wychodzi na to, że albo jestem chora, albo nie mam czasu, albo nie mam… nie wiem, czego, chyba energii. Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że chciałaby umieć montaż dźwięku, żeby robić pamiątkowe filmiki z wydarzeń albo sklejać urywki różnych rzeczy w zabawny sposób… Wiecie, dokładnie to, od czego ja zaczynałam, od czego mi się zaczęła w ogóle chęć do dźwiękowej roboty. Odpisałam jej wtedy, że ja, umiejąc, chciałabym to robić. Bo taka jest prawda, czasami w momencie, kiedy dopiero zaczynamy, nie wiemy nic, ale chcemy wiedzieć, chce nam się bardziej. A potem wiemy więcej, mamy dobre programy, fajne instrumenty i może nawet trochę umiejętności, a zamiast z nich korzystać gapimy się w youtube, nie chcąc wstawać. Nigdy nie pozwólcie komuś, albo sobie samym, zepsuć sobie zabawy z tego, co robicie. Róbcie to dalej. Starajcie się, jak tylko wam się chce, usiąść do czegoś, do tej waszej pasji, którą macie. I chciejcie mieć ją dalej. Jeśli chodzi o muzykę, to np. dobrze by było też robić to najpierw dlatego, że to lubicie, a potem z każdego innego powodu. Robiąc coś, co jest teraz tak dostępne musimy sobie zdawać sprawę z faktu, że prawdopodobnie ani nie będziemy pierwsi, ani nie będziemy lepsi, przynajmniej na początku. I ja też muszę cały czas pamiętać, że ani jedyna nie jestem, ani wyjątkowego nic nie wynajduję na razie, po prostu chcę to robić. I mogę to robić. I może jeszcze się komuś spodoba, to już w ogóle fajnie, nie? Nie traćmy czasu! Apel do wszystkich, do mnie głównie.
Pozdrawiam ja – Majka
PS: Ten początek wpisu, to była nasza próba koncertowa w długi, sierpniowy weekend. Uwielbiam z wami wszystkimi grać kolędy, grać folk, grać chymny ośrodków, grać w karty, w ogóle grać wszystko!
PS2: I to jest życie dźwiękowca! Dostaje się maila, że drzwi po 19 dolców, a potem się okazuje, że chodzi o efekty dźwiękowe. ;p