Kategorie
muzyka

nowy awatar – mam to tam, gdzie myślicie

Witajcie, drodzy parafianie!

W związku z tym, że ostatnio coraz bardziej męczą mnie różne wydażenia, nie wiem, czemu ludzie nie słuchają, co się do nich mówię, nie wiem, czemu ludzie uwielbiają robić tzw. gównoburze i nie wiem, jak mam do nich się zwracać, no a poza tym bardzo chce mi się spać… z tych wszystkich powodów postanowiłam zmienić awatar na ten. Bo jak ktoś jest już bardzo zmęczony ogarnianiem całego świata, to należy zacząć ogarniać swój! Wrócić sobie spokojnie do siebie i, mówiąc najprościej, trochę odpuścić, wyluzować. Świat nie oczekuje, że będziemy gotowi do współpracy cały czas, a nawet, jeśli oczekuje, no to cóż. Raz to on się zawiedzie.

I wiecie co? Taki odpoczynek, oderwanie się, zawsze pomaga i poprawia nastrój. Tak, jak mnie ta piosenka. Micromusic – niemiłość 2. A dlatego 2, że to jest bardziej bezpośrednia, a więc i bardziej adekwatna, wersja tej piosenki. Dzięki za tę nutkę, Beciu. 😉

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

powrót do zdrowia w wielkim stylu

No bo niby kto powiedział, że trzeba wracać do żywych powoli? Można. Ale można też po prostu, jednego dnia leżeć i się nie ruszać, drugiego pojechać gdzieś na pół dnia, a trzeciego już być w trybie normalnej pracy. Ale, może zacznijmy od początku.

Dni powrotu do żywych rozpoczęły się w czwartek. Ze względu na sprawdzian z matmy musiałam wreszcie wyjść z domu i, już na piątej lekcji, być w szkole. Na hisie film, to w sumie OK, potem ten sprawdzian, a potem próba do szesnastej. Odbyło się to wszystko dosyć spokojnie, dopiero potem się dowiedziałam, że na sprawdzianie z matematyki udało mi się na przykład pominąć cały mianownik w równaniu… no ale nic. Po próbie byłam tak zmęczona, pewnie jeszcze nie przyzwyczajona do pracy, że nie poszłam na angielski. Łapiecie? Ja. Na angielski!
W piątek byłam już w stanie funkcjonować dosyć normalnie, choć byłam trochę śpiąca. Ludzie, pierwsza noc bez tego antybiotyku, dawno mi się tak dobrze nie spało! Miałam 7 lekcji, na wszystkich byłam i nawet wiem, o czym tam rozmawialiśmy, więc piątek uznaję za osobisty sukces. A po południu odwiedziłam teamtalka, co by sprawdzić, co słychać w szerokim świecie i pograć w Survive The Wild.

Prawdziwe przygody małego krecika rozpoczęły się w sobotę. Byłam umówiona z moją panią od orientacji na, pierwsze od długiego czasu, zajęcia. Jeśli Pani, Pani Aneto, to czyta, to… na prawdę, będzie lepiej!
Ruszyłyśmy przed jedenastą i już na przystanku autobusowym rozpoczęły się różne przygody. Po pierwsze okazało się, że bus, którego się spodziewałam, jeździ, owszem, ale w niedzielę. W sobotę przyjeżdża nieco później. OK, zmiana planów, pojedziemy późniejszym pociągiem. W autobusie próbowałam usilnie przekonać pewną starszą panią, że serio, ja mogę stać, na prawdę, nie trzeba ustępować akurat mnie. Nie, nie, nie, dobra, trzy razy się mnie wyprzesz, siadam. Na moje pytanie przy jakimś przystanku, czy to już PKP, odpowiedziała, że nie. I to by jeszcze nie było dziwne, ale na moje następne pytanie, to w takim razie ile jeszcze przystanków, otrzymałam niezwykle inteligentną odpowiedź: jeszcze nie tu. OK… W trakcie podróży dosiadały się do nas różne inne panie w podobnym wieku. Podjęłam więc następną próbę dobrego uczynku.
– Proszę pani, może sobie pani usiądzie… –
– Nie nie… –
– Nie no, ale ja mogę wstać… –
– Nie nieeee, siedź sobie, dziecko. – Palec wbijający mi się między rzebra świadczy o tym dobitnie. OK, usiadłam, mówiąc, że przecież ja nie mam tak daleko, będę wysiadać.
– Oj nie, pani wcale nie będzie zaraz wysiadać! – wtrąciła się do rozmowy poprzednia pani, ta, która o przystankach wie, że "to nie tu". Dobrze, poddaję się, już! I to by jeszcze nie było dziwne. OK, każdy to przeżył, że siedział, mimo, żę to on powinien ustąpić, jasne, mi to nawet nie przeszkadzało aż tak bardzo. Gdyby nie to, że te panie, nad moją głową, zaczęły sobie rozmawiać. O tym, że ciasno, żę gorąco, że miejsc nie ma, że może się zwolnią… No to ludzie! Chciałam wstać? TO nieeee. Przy każdym otworzeniu drzwi w autobusie poruszał się cały tłum ludzi na raz, bo inaczej nie dałoby się wysiąść. Tata z dzieckiem musiał się odsunąć na tył, no bo przecież tutaj nie ma miejsc, a być powinny, ktoś trzymał się nie tylko barierki, ale i mojej laski, a torba pani, która słowem i pchnięciem nakazała mi siedzieć, wylądowała na moich kolanach. Zaczęłam się zastanawiać, czy, jak dojedziemy do stacji PKP, będę w stanie wydostać się z tłumu, zanim drzwi się zamkną. Dotarłam nawet do etapu rozważania, co gorzej kobiecie wypomnieć: wygląd, czy wiek. Były dwie opcje: "Proszę pani, ja wstanę, bo jestem młodsza." lub "Proszę pani, ja wstanę, bo wtedy będzie mniej ciasno!". Zachowałam się bardzo ładnie i nie powiedziałam nic.
Wydostałam się z autobusu, dotarłam do stacji, zakupiłam bilety. Czekam sobie za jakimś panem w kolejce, ten pan jużkupuje, a tu komunikat zza szyby: tam jest dalej kasa wolna! Sądząc po tonie tej pani, powinnam natychmiast się udać do tamtej wolnej kasy, bo tu zaraz spotka mnie nagła i bolesna śmierć. OK, idę. Wcale wolna nie była, tam teżbyła jedna osoba licząca drobniaki, także trochę nie wiem, o co chodziło. Mój pociąg opóźniony godzinę, dooooobrze, ja mogę pojechać osobowym.

W pociągu wpadłyśmy z panią Anetą na doskonały pomysł powtórzenia sobie, co właściwie chcemy zrobić. To w którą stronę musimy się udać po opuszczeniu pociągu, żeby dojśćdo metra? Yyyyyyyyyy… no i to by było na tyle. Nasza rozmowa w sposób błyskawiczny z formy eleganckiej konwersacji, przeszła w formę: To gdzie tam jest północ? Jaka północ, gdzie tam jest drugi dworzec po prostu! ALe jak to gdzie? No… który bliżej? ALe bliżej czego? My jedziemy na wschód! No to właśnie, no i… moment, tu ma pani wejście na dworzec… nie, do metra, wychodzi pani z metra i…
Po kilku minutach takiej rozmowy, pokazywaniu planów w powietrzu i na dłoni, prawdopodobnie robiąc dziwne sztuki z liniążycia, po zadaniu po tysiąc razy tych samych, wybitnie inteligentnych pytań, doszłyśmy do wniosku, że w sumie, to od początku wszystko nam się zgadza. Poza tym, jak się może nie zgadzać komuś, kto drogę na śródmieście opisuje tak. Wychodzisz z metra centrum. Na górę. No i tam, jak jużwyjdziesz, to skręcasz w prawo. Idziesz tymi poprzerywanymi schodkami na górę, na plac. Idziesz prosto, potem przy tych, no… przy raperach w lewo. No i tam już masz wejście do śródmieścia!

Przestało mi się zgadzać w metrze, kiedy znowu mi się kierunki pomieszały. Miałam za zadanie dojechać do mojej babci, a trzeba wam wiedzieć, żę do mojej babci jedzie się wdośćinteresujący sposób. Trzeba dojechać na centralny lub śródmieście, przesiąść się w metro, przesiąść się w drugą linię, dojechać do końca, przesiąść się w autobus, po kilku przystankach wysiąść i jeszcze sobie dojść. Fajnie. Ta trasa jest spoko, dużo się ćwiczy przy okazji. Po rozważeniu za i przeciw zdecydowałyśmy się wejść do babci na krótki odpoczynek.
– Halo, babciu? Jesteś w domu? –
– No jestem, jestem w domu. A ty gdzie? –
– A ja na dole. – Fajnie. Skąd babcia wiedziała, żę przyjdę? Midichloriany pewnie miały w tym swój udział. No nieważne.

Razem z panią Anetą uczyniłyśmy za dośćjeszcze jednej tradycji, mianowicie, po powrocie na dworzec centralny udałyśmy się do wybitnie popularnej i niesamowicie wykwintnej restauracji, jaką jest restauracja McDonalds. Uznałam, że nadaję się do pracy przy tych zamówieniach. Bo ja, jak ktoś do mnie mówi, na prawdę, cztery rzeczy na krzyż chciałam, to ja to rozumiem, mało tego, przez krótki czas nawet zapamiętuję. Nie no, ale szacun dla tych ludzi. Oni pracują, w gorącu, w tłumie, te wszystkie alarmy im pikają nad głową, ja rozumiem, można trochę zwariować. Zjadłyśmy, ja zabrałam picie na drogę i ruszyłyśmy na śródmieście, bo z centralnego nie ma pociągów do Żyrardowa w soboty. Jużkolejna osoba tak twierdzi. ZNaczy są, tylko mało ich jest. W pociągu do domu spałam. A właściwie zrobiłam moją ulubionąsztuczkę w komunikacji, czyli przysypiałam z przerwami na nazwy stacji. Ja na prawdę nie wiem, jak mózg człowieka wchodzi w ten tryb, ale zauważyłam, że po kilku latach jeżdżenia do Lasek trasą autobusu 708, ja potrafiłam, będąc bardzo zmęczona i przysypiając na oknie, budzić się akurat wtedy, kiedy ten gadacz z pod sufitu mówił coś ważnego. W pociągu było to jeszcze łatwiejsze, ponieważ trafił mi się ten mój ulubiony pan, który oznajmia, że "Warszawa ochota!" albo "Warszawa zachodnia!", takim tonem, jakby go największe szczęście z tego powodu spotykało. Co oni biorą, ci ludzie?

Wracałam do domu już nieco mniej przeludnionym autobusem, a jedyną ciekawą rzeczą, jaka mniejeszcze spotkała podczas drogi, było to, że, kiedy wysiadłam, jadące ze mną, a jakże, starsze panie, zapragnęły mi pomóc.
– A pani teraz gdzie chce iść? –
– No… tam, znaczy… w tamtą stronę. – Pokazałam.
– Aha, aha… bo tam jest kaufland! –
– Wiem, proszę pani, właśnie tam chcę iść. – Wytłumaczyłam spokojnie i poszłam. Podobno, jak już poszłam, to jedna pani do drugiej zwróciła się z przeuroczym komunikatem: jakie to nieszczęście… Powiem wam, że to społeczeństwo w naszym mieście musi byćbardzo szczęśliwe, skoro największym nieszczęściem jest brak wzroku i to w dodatku mój. Pani Aneta uznała, że skoro takie nieszczęście, to aż mnie odprowadzi do samego domu. No i dobrze, a nóżbym sobie jaką krzywdę zrobiła po drodze. 😉

Kiedy wróciłam do domu, było jakoś przed piątą. Czy to już koniec dnia, a gdzie tam! Po godzinie przybyła do mnie Julka, aby podyktować mi te notatki z fizyki, których nie miałam szans zapisać z powodu nieobecności. Ponieważ był to nowy dział, zeszło nam się trochę na rozkminianie, o co tam właściwie chodzi.
– Suma energii oddanej przez pewnąsumę cząstek jest równa sumie energii odebranej przez pozostałe cząstki… –
– Jula, czekaj. Czyli to znaczy, że… że jak ja dam Julce jabłko, to Julka dostanie Jabłko? –
– Taaaak, dokładnie tak! –
– I ja mam się właśnie tego tak pilnie uczyć? –
– Dkładnie tak. –
– Ale… ale… dlaczego?! –
Na takich rozmowach zeszła nam większa część wieczoru, a większość dyktowanych definicji kończyła się komentarzami w stylu:
"Nooo, tak żę tak." Julka.
Lub też: "Yyyyyyyyy, OK.". Ja.
Julu, musiałaś mieć niezły ubaw patrząc na mnie w tamtej chwili, sądząc po audiodeskrybcji typu: No dobra, jak tak mówisz… OK… zgadzasz się ze mną? Widzę to po twoim wyrazie twarzy!
Ewentualnie, mój ulubiony komentarz: Julu, czekaj, ja to nietylko muszę słyszeć, ja to jeszcze pisać muszę!

Oczywiście nie dałyśmy rady gadać ciągle o lekcjach, omówiłyśmy zachowanie moich papug, zachowanie naszych wspulnych znajomych, to, co jest albo nie jest zadane z angielskiego, to, czy to w ogóle jest do zrobienia, czy tylko do zerknięcia, a także zdążyłyśmy parę razy zacytować Abelarda Gizę, co jest jednym z naszych ulubionych zajęć w ogóle. A, no i umówiłyśmy się, że "in touch", bo w sumie, to warto by było zacząć gdzieś wychodzić. ZNaczy ja muszę zacząć, Julka już zaczęła. Ona zrozumie tę potrzebę, ona jest harcerka, przecież ci ludzie żyją w dziczy, to muszą z domu wychodzić. A propos dziczy, Julka uczy się mierzyć wysokość drzew. Za pomocą ciekawej modyfikacji twierdzenia talesa. ZNaczy, to my do tego doszłyśmy, że to jest twierdzenie talesa, bo ją nauczyli tego sposobu do połowy i w sumie nie wiadomo do końca było, o co chodzi. Julu, zmierzyłaś już szerokość rzeki?
Oooo taaaak, life of matfiz! Matfiz for life!

Pozdrawiam ja – Majka

PS Streszczenia lektur od Mietczynskiego może nie są zbyt konwencjonalne, ale wszystko się tam zgadza! :d

Kategorie
co u mnie

a oto nowy wpis, bo już było zbyt nudno

Dawno mnie tu nie było, co? Nie pisałam wam ani o tym, co Emila dostała na urodziny, ani o tym, że byłam w Warszawie na święta wielkiej nocy, ani o tym, że we wtorek, czyli w dzień, zwany przeze mnie i Klaudię trzecim dniem świąt, odwiedził mnie Kamil. A no, nie pisałam, bo nie pisałam o niczym w zasadzie.
No i prawda, EMila miała dziewiąte urodziny, co już zdążyłam ogłosić całemu światu poprzez tego bloga. Prawdą jest też to, że w niedzielę wielkanocną pojechaliśmy do wujka i cioci, była tam też babcia z dziadkiem, wszyscy z Warszawy, no i siedzieliśmy sobie tam większość dnia. To jest w ogóle ciekawe doświadczenie, być w domu wujka i cioci, bo tam jest Elwis. Ich pies. Ich pies Elwis jest bardzo młodym i bardzo dużym labladorem, który ludzi lubi bardzo, jeszcze bardziej lubi się z nimi bawić, co ludzi może wprawić i wprawia w niejaki popłoch. Nie ma się co dziwić, jak ci takie 35, czy ile tam, kilo, skacze na kolana. On na prawdę, jak poda łapkę… łapę, to masz ślad przez następne trzy dni, już nie mówiąc o tym, że jak się jest mojego wzrostu i niższym, trzeba dokonać niebywałych sztuk, aby się po prostu z nim razem nie wywalić. To, że Elwis, przepychając się obok mnie, przestawia mnie wraz z kszesłem, na którym siedzę, jest już całkowicie normalne i w pewnym stopniu zrozumiałe. Pierwsza zasada, nie zwracać uwagi! Ludzie, serio, on się położy, tylko nie okazujcie zainteresowania! :d

Dalej, o czym jeszcze nie mówiłam? A, tak, przyjechał Kamil. Kamil przyjechał we wtorek i było to o tyle dziwne, że dowiedziałam się o tym zamiarze w poniedziałek wieczorem. No bo jak oboje nic nie robimy, no nie…? No i już robiliśmy. Przegadaliśmy pięćset tematów, jak zwykle, wysłuchaliśmy jednego odcinka "cabin pressure", cudownego brytyjskiego słuchowiska, a także odwiedziliśmy ZUzię, aby z nią przerobić nie tylko ważne kwestie szkół, studiów i wspulnych znajomych, ale też: "dlaczego na jednym telefonie da się napisać braillem znak zapytania, a na innym nie". Kochani, przecież to są kwestie życia i śmierci! :d

Od środy teoretycznie zaczęła się szkoła. Mówię, teoretycznie, i nie cofnę, ponieważ ja do tej szkoły nachodziłam się wybitnie, zaharowałam się i umęczyłam… przez dwa dni. A dlaczego? Już wyjaśniam.

Tak gdzieś koło świąt wielkanocnych zaczęłam sobie kaszleć. Nie no, sorki, trochę wcześniej, sami słyszeliście mój cudowny głosik. Kto nie słyszał, odsyłam do wpisu z Emilką.
https://elten-net.eu/blogs.php?post=13003

No i potem, to już raczej się skończyło moje nagłe zainteresowanie blogiem. Powoli też zaczęło się kończyć zainteresowanie czymkolwiek, ponieważ zaczęłam się czuć nieco gorzej, niż tylko chrypka. Kiedy człowiek kaszle dzień, oznacza to, że zdarł sobie gardło. Jeśli kaszle trzy dni, oznacza, że się podziębił. Jeśli kaszle tydzień i ni cholery nie wie, dlaczego, oznacza, że… no właśnie, tego nie wiedziałam, więc w czwartek po świętach poszłam do lekarza. Pani doktor powiedziała, że prawdopodobnie dlatego, że mam zapalenie oskrzeli i odesłała mnie do domu z antybiotykiem. No i tak sobie przebywałam w jego cudownym towarzystwie do zeszłego czwartku, a po każdym wzięciu lekarstwa czułam się gorzej, niż przed. Mój nastrój wtedy jest, no… nie za dobry.
Trzy etapy czucia się źle:
Etap 1. O rany, jużby się mogło coś zadziać, nudno jakoś, chcę wyjść!
Etap 2. Mamo, cośjest chyba nie tak.
Etap 3., zwykle poantybiotykowy: Przejechał mnie czołg, a ja nie wiem, za co i dlaczego.

Interesujące i w sumie uspokajające było to, że przez ten cały wolny tydzień starałam się, gdy tylko nie leżałam pod tym czołgiem, zająć się czymś fajnym. Wiedząc, że będę siedzieć w domu na pewno i że ogólnie nie chce mi się ruszać, równocześnie umawiałam się z (na eltenie) ELanor, że się z nią spotkam w środę. I, co do mnie niepodobne, mimo samopoczucia we wtorek, które nic dobrego nie wróżyło, ani mi się śniło spotkanie odwoływać. Poza tym wybrałam się na ten, sławny już, zespół nauczycielski w szkole, no bo jak mówią o mnie, to niech chociaż mówią do mnie.
Oprócz tego zajmowałam się tak inteligentnymi zajęciami, jak granie w gry, za co podziękowania należą się Denisowi, który zachęca mnie do tego dość skutecznie. Poprzez niego również spotkałam na teamtalku kilku przemiłych realizatorów, którzy zgodzili się, biedni ludzie, pokazać mi trochę funkcji garagebanda. A, jak wiadomo, na macu melodie same się tworzą!
Poza tym stworzyliśmy z Mikim koncepcję naszej "listy książek koniecznie przeczytanych", która wyląduje na dropboxie i będzie sobie tam wisieć i przypominać sumieniu, że jeszcze tyle lektur nieruszonych. Na razie moją książką "must read" jest "Pan Tadeusz". Wiem, Pani profesor, pamiętam!

Cóż ja tam jeszcze robiłam? No co, przejechałam się do tych Lasek w zeszłą środę, aby zobaczyć, czy Elanor jest tą, za którą się podaje. I wiecie co? Nawet była. :d Okazało się, że jeszcze nie zapomniałam nie tylko, jak prowadzić niewidomego, ale też, gdzie w "domu przyjaciół" są schody~!
Wyjaśnienie: Dom Przyjaciół Niewidomych, to pełna nazwa tego przybytku. O tym, prawdę mówiąc, nie pamiętałam. No i jest to taki ważny w ośrodku w Laskach budynek, gdzie odbywają się różne konferencje i spotkania, biuro szkolne tam jest, gabinety dyrektorstwa i, jak się okazało, pokoje gościnne! Najważniejsza rzecz, czajnik. Przybywam z zapewnieniem, czajnik też mają! Przegadałyśmy z Weroniką wszystko, co nam się przypomniało, od szkoły i pracy, poprzez wspulnych znajomych i wspomnienia z nimi, ażdo przeżyć z naszymi papugami. Łącznie z cudownymi filmikami, na których jedna papuga surowo zwraca drugiej uwagę: nie wolno gryźć!
W ogóle filmiki z papugami, to jest jakaś magia, serio. Wrzucę kilka linków, to sobie zobaczycie.

Ponieważ rzeczą, której nie porzucam nigdy, nawet w razie choroby, jest muzyka, pragnę donieść, że Timbaland robi fajne beaty. Ja wiem, że komercja, ja wiem, że niektóre są takie, że ja mam wrażenie, że oni grają kapciem na pustym pudle, ale… no mają to coś. Niektóre przynajmniej. I teraz uwaga dla kogoś, kto ma pojęcie o graniu na perkusji, albo przynajmniej, na czym takie granie może polegać. Pierwsza piosenka z płyty "shock value". Jakie tam są trudne akcenty na hihacie! Nie brzmią na takie, ale weź to, człowieku, zagraj!

A propos zagraj, mam kilka propozycji, czego cover bym chciała zrobić, jestem w trakcie zbierania się do tego.

Aaaa, no i najważniejsze, to tak na podsumowanie wpisu! Zapomniałam kompletnie, a miało być na początku! Ostatnio jeden z moich przyjaciół po raz kolejny powtórzył, że przeżyć złych nie powinno się układać w kolejności ważności, wartościować czy w ogóle próbować określać, kto tak na prawdę ma gorzej. I może i nie zgodzę się z tym zawsze, ale słowom tym słuszności odmówić nie można. No bo proszę was, czy my możemy zawsze z ręką na sercu powiedzieć, że umiemy określić kto ma gorzej? A może ten z lepszą sytuacją jest bardziej wrażliwy? I co wtedy?
Z tego powodu chciałam wszystkim tym, którym ostatnio ciężko i źle, mało tego, już ich to trochę wkurza, przybliżyć pewną piosenkę. Wielu moich czytelników pewnie nie słucha akurat tego gatunku, ale jak mi się ten tekst czasami pomaga wyładować! 🙂
Mi jest już lepiej, a było bardzo ciężko. Wcale nie przez chorobę. Życzę, żeby wam teżbyło i przesyłam tę dedykację.
Cała góra Barwinków, piosenka pt. szmerc. Linku nie ma, bo to nowa rzecz, ale kto ma inne źródło niż youtube, zapraszam do zerknięcia.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Już niebawem następny wpis!

Kategorie
muzyka

nowy awatar – jak ty mało wiesz

Witajcie!
Musiałam zmienićawatar na to dzisiaj, no po prostu musiałam. :d Może dlatego, że tak długo tego szukałam, może dlatego, że mi jakośpodpasowało do myśli, a może dlatego, żę na angielskim było dzisiaj o inwersji.
Reszta jest historią… I może ze względu na ten tytuł nie napiszę nic więcej.

Utwór "little do you know". W oryginale Alex and Sierra, a tutaj Annie LeBlanc i Hayden Summerall.
Link

EltenLink