Hej hej!
Postanowiłam zmienić awatar już parę dni temu, ale nie miałam kompletnie pomysłu na co. Aż w końcu, niedawno, urzekła mnie jakoś ta piosenka. Andy grammer – the good parts.
O czym jest? W skrócie mówiąc o sytuacji, w której rozmawiamy sobie z jakąś osobą tylko o pogodzie, nowinkach ze świata i plotkach, a nie potrafimy się tak na prawdę otworzyć i powiedzieć czegoś o sobie. Autor tekstu namawia tam kogoś do pokazania w końcu czegoś więcej od powierzchownych tematów. A dla mnie? Dla mnie ta piosenka idealnie pasuje do niektórych sytuacji z mojego życia, w których to wiele bym dała, żeby sobie z niektórymi porozmawiać dłużej niż pięć minut i o czymś więcej niż pogoda, czy też ostatnio przeczytane / obejrzane. 🙂 Pozdrowienia dla tych osób przesłałabym bardzo chętnie, ale nawet tego im jeszcze nie mówiłam. :p Mimo to
pozdrawiam ja – Majka
PS Zapomniałabym! Link jeszcze:
Miesiąc: styczeń 2018
Witajcie!
Już dawno miałam napisać, ale tak się zbierałam, zbierałam i nie mogłam. Chciałam napisać jeden, nieco dłuższy wpis, opisujący, co właściwie robiłam przez większość ferii. Po napisaniu tej części jednak, uznałam, że lepiej będzie to rozdzielić na dwa wpisy.
W tym wpisie możemy zacząć od poniedziałku, oczywiście tego poprzedniego. No więc… NIE ZACZYNA SIĘ ZDANIA… Jezu! W poniedziałek, to był chyba piętnasty stycznia, byłam w Laskach. Pojechałyśmy z mamą do Warszawy, a ja pojechałam dalej, do Lasek. Wniosek numer jeden, na Młocinach mają dobre hotdogi! 🙂 Wniosek drugi, zbłądziłam. Rzecz jasna nie po drodze do Lasek (spokojnie, Mamo), bo tę trasę znam bardzo dobrze. Zbłądziłam w nieco innym sensie. Znaczy… zeszłam na złą drogę. Uznałam tak ja, Klaudia i pani Ela. Dlaczego? Oj, długo by wymieniać.
Po pierwsze, kiedy przyszłam do szkoły muzycznej, bo taki był cel moich odwiedzin tym razem, to od razu napotkałam pierwszą przeszkodę, mianowicie radę pedagogiczną. No ale co tam, pani Beata (dyrektorka szkoły) witała się ze mną po drodze, dyrektorka ośrodka i pani psycholog również. Mignęło jeszcze parę znajomych twarzy i drzwi się zamknęły. Nie chcąc podsłuchiwać tajnej konferencji… kogo ja oszukuję, jasne, że zawsze byłam ciekawa, co tam się odbywa, ale przecież nie będę podsłuchiwać, zwłaszcza, że tam jest szyba w drzwiach. Nie chcąc więc podsłuchiwać w zaistniałych warunkach, pokręciłam się trochę po budynku, zawsze lubiłam ten budynek, przy okazji umawiając się z Klaudią, że ona potem przyjdzie. Później, kiedy rada już się skończyła, ja rozpoczęłam dzieło zniszczenia. Mianowicie. Najpierw spotkałam się z koleżanką Nikolą, która miała aktualnie zespół kameralny. Zespół jest wręcz bardzo kameralny, tylko ona i nauczyciel. Pan Grzegorz uczy w naszej szkole przeróżnych rzeczy, mnie akurat przez rok uczył akompaniamentu. Podziwiam go bardzo, równie bardzo współczując. Kto mnie kiedykolwiek próbował namówić do ćwiczenia czegokolwiek, doskonale wie, dlaczego. No więc ja weszłam do nich, na tę lekcję… wiadomo, nie ma to, jak rozwalić koleżance pół lekcji… i zaczęłam sobie z panem rozmawiać. Zeszło nam się trochę, bo i o muzyce w ogóle, i o studiach realizacji, i o programach do realizacji… Dygresja, mieliście kiedyś tak, że mówiliście do dorosłych na ty, nie mając o tym zielonego pojęcia? Koniec dygresji: bo ja miałam! A zorientowałam się do prawdy niezwykle późno. :p Przeprosiłam, pan powiedział, że nic się nie stało, co do reszty pomieszało mi w głowie. Dla bezpieczeństwa więc w dalszej części dnia tytułowałam go panem, profesorem, nauczycielem dobrym i różnymi innymi nazwami, które okazywały niezmierny mój do niego szacunek, co wywoływało niezmierną wesołość zarówno moją, jak i pana profesora. Kiedy już wyszłam z, podkreślam: NIE MOJEJ, lekcji… a jakże, wbiłam się na następną! Pani Beata coś robiła, jej uczeń cośrobił, ogólny rozgardiasz, czemu więc by nie pogadać. Rozmowa przeniosła się do pokoju nauczycielskiego, dostałam herbaty… to wcale nie jest tak, że ja jestem specjalnie traktowana! W Laskach szkoła muzyczna znajduje się dokładnie z drugiej strony ośrodka, kiedy mieszka się w internacie dziewcząt. Nic więc dziwnego, że często, kiedy miałyśmy między jednymi a drugimi zajęciami przerwę około półgodzinną, nie chciało nam się wracać do internatu, tylko po to, żeby zaraz znów wyruszać w daleką podróż. I właśnie wtedy pomocną dłoń podawała pani Ela, nieoceniona nie tylko w sprawach administracyjnych, ale też wtedy, kiedy człowiekowi ciemno, zimno, do domu daleko i źle. Wracając do mojej wizyty, dostałam gorącej herbaty, dostałam ciastka, które zostały z rady pedagogicznej. Uznałyśmy przy okazji, że tak jak Scarlett O'hara jadła przed balem, bo na balu jej nie dadzą, tak ja jem wtedy, kiedy bal się już skończy. W laskach dwa dni wcześniej była studniówka, doszłyśmy więc do wniosku, że oni tak jakby z rozpędu, krokiem poloneza, ze studniówki przeszli od razu na rady pedagogiczne. A ciastka zostały… no nic. Klaudi zjawiła się mniej więcej w tym momencie, co spowodowało u mnie wybuch radości połączony z niezwykle wartkim i nieuporządkowanym potokiem słów, które zaczęłam z siebie wyrzucać. Jest to objaw nam znany i całkowicie normalny. Klaudia również dostała herbaty, a ja, całkowicie odruchowo, poinformowałam ją, że może sobie wziąć ciastko. To NIE były moje ciastka, no ale co tam?
A, byłabym zapomniała. Gdzieś pomiędzy rozmową z panią Beatą, a tymi wszystkimi ciastkami, zeszłam na dół, żeby się zobaczyć z moim nauczycielem perkusji z Lasek. Bardzo miło jest, kiedy twój pierwszy nauczyciel mówi, że jak grasz Takie rzeczy, to już musi być dobrze.
Wracając do chronologicznego przebiegu wydarzeń, kiedy Klaudia poszła na flet, ja ponadrabiałam zaległości w rozmowie jeszcze z kilkoma osobami, a kiedy Klaudia skończyła flet, od razu przyczepiłam się do niej znowu. Nie było to złośliwe z mojej strony, po prostu wraz z niąwybierałam się na jej lekcję gitary. Z Pawłem, jej niezwykłym nauczycielem i naszym niezawodnym opiekunem obu zespołów, przywitałam się już wcześniej. Na lekcji jednak było więcej czasu, żeby pogadać. Dowiedziałam się również, że w nagrywaniu jednej z piosenek zespołu, w którym Paweł gra, wziął udział nasz laskowski chór. Jestem dumna, będziemy sławni! No… może niekoniecznie tak od razu, ale…
Podsumowując, przeszkodziłam w spokojnym przebiegu rady pedagogicznej, rozwaliłam Nikoli lekcję, mówiłam do jednego nauczyciela na ty, nie mając o tym najmniejszego pojęcia, przeszkodziłam jeszcze w jednej lekcji, potem jeszcze w następnej, a na koniec częstowałam nie swojąherbatą i nie swoimi ciastkami. Fajnie, co?
Podpisano: niezwykle uprzejma i dobrze wychowana
ja – Majka
wizyta w domu szaleńca
Siemanko!
Jak już niektórzy wiedzą, na ostatni weekend pojechałam do Dawida. Dawid o tym wpis napisał, owszem, czemu nie, tylko on napisał o rozstaniach i że to źle. Mówię tak, jakbym sama nie miała takich momentów, jasne, że mam i nie chcę mówić, że nie. Jasne, że słabo, że widzieliśmy się dość krótko itd. Ale, postanowiłam nieco zmienić atmosferę i opowiedzieć, co tam się właściwie działo.
Zaczęło się w ogóle od tego, że ja musiałam do tego całego przedsięwzięcia przekonać moich rodziców. I tu dzięki dla nich, że się zgodzili, no bo jednak wcześniej tak daleko sama nie jeździłam. Okazało się również, że podróż przeszła całkowicie bezboleśnie, żadnych problemów, miejsce znaleźliśmy, tata, który mi z rzeczami pomagał, zdążył wysiąść i ogólnie nic nieprzewidzianego się nie zdarzyło.
Cóż tam dalej? Pojechałam do Dawida. No i się zaczęło, no bo ogólnie, to my się wybitnie rzadko widzimy. Więc, jak zaczęliśmy gadać, to w sumie skończyliśmy, jak wyjechałam. W piątek naszym ulubionym zajęciem była gra w kostkę. Jeśli ktoś nie wie, o co w grze chodzi, zapraszam do przeczytania jej zasad, również na tym blogu. 🙂 Ogólnie forma prawdy i wyzwania z różnymi wariantami. No więc pozadawaliśmy sobie kilka różnych pytań, co było rzeczą zabawną, bo Dawid zastanawiał się dłużej nad pytaniami, niż odpowiedziami, a ja go próbowałam przekonać, że nic się nie stanie, jak zapyta o coś bardziej osobistego, niż np. to, co jadłam na śniadanie. A propos, on, w piątek wieczorem, nie pamiętał, co jadł w piątek rano! Jak to możliwe? xddd.
Teraz się tak zaczęłam zastanawiać i powiem wam, że nie pamiętam dokładnie, co my robiliśmy. Dużo opowiedzieć się nie da z tego prostego powodu, że większość spotkania, to były rozmowy na przeróżne tematy. Ale czekajcie, wiem. W sobotę zrobiliśmy nagranie na bloga Dawida, w nagraniu najpierw Dawid opowiada, co robiliśmy i co będziemy robić, a potem ja bawię się, bo inaczej nie można tego określić, jego keyboardem. On ma bardzo fajny klawisz, Dawid ma znaczy się, no i ten keyboard / klawisz ma tryb z przeróżnymi bębnami, bębenkami i efektami, w tym dźwięki, które mi przypominały jakieś lasery, czy coś. Z tego powodu, kiedy pierwszy raz odwiedziłam Dawida, znalazłam sobie wybitnie inteligentną zabawę, mianowicie włączałam lasery i cieszyłam się: jeeeejjjjjjj, i padł kolejny kosmita! Ta nieistniejąca gra video zajęła mi chwilę, do puki nie zorientowałam się, że przy tych efektach można też normalne beaty robić, za co niezwłocznie się zabrałam. Na końcu zagrałam na fortepianie "wlazł kotek na płotek", ponieważ kolega prosił. To wybitnie pokazuje poziom nie tylko mojej dojrzałości, ale też poziom umiejętności, nie uważacie? :p
Przechodząc do dalszej części dnia, zajmowaliśmy się z Dawidem wszystkim, od przeglądania internetu, poprzez pokazywanie sobie nagrań z różnych artystycznych wydarzeń, w których braliśmy udział, a kończąc na nieco poważniejszym zajęciu się keyboardem, tym razem jego możliwościami… yyyyyy, no wiecie, muzycznymi. 😉
Wieczorem mieliśmy święto, ponieważ ja spełniłam moją obietnicę. Obiecałam, że obejrzę "gwiezdne wojny". I obejrzałam. I wiecie co? Zwariowałam natychmiast, po powrocie od razu wynalazłam z audiodeskrybcją, nauczyłam się cytatów i uznaliśmy z Dawidem, że moja babcia jest jedi, ponieważ ma jakieś dziwne moce. Tutaj wielkie podziękowania dla taty Dawida, który zgodził się z nami obejrzeć i nam opowiadać, cóż takiego się dzieje. I to był strzał w dziesiątkę.
Ja, do Dawida: ty patrz, jemu mają midichloriany coś mówić? One do niego mówią? Bo mu głosy powiedziały… on słyszy głosy.
Tata Dawida, do mnie: o, a to do ciebie też mówią jakieś głosy?
Ja: Yyyyyyy, tak, proszę pana, przynajmniej tak mówi mój lekarz.
Tata: Tak? Hmmmmm… może jemu to powiedziały jego midichloriany.
Uznaliśmy, że tak, na pewno. Poza tym, Dawid wyjaśnił ewenement tego, że moja babcia w niewyjaśniony sposób psuje różne elektroniczne urządzenia samąswoją obecnością w ich pobliżu. Po prostu babcia ma moc! Jest jedi! Ciekawe, co jej mówią jej midichloriany.
Wracając do mojej wizyty u Dawida, w niedzielę byliśmy w kościele, a tam grały dzieci ze szkoły muzycznej, więc też było to pewnym urozmaiceniem mszy. Jeszcze nie byłam na takiej mszy, a wiem, że u nas też się tak czasami robi.
A, no i jeszcze! Po powrocie z kościoła, możę w nadzieji, że jużsię o moje bezpieczeństwo pomodliłam, Dawid zabrał mnie do swojej pracowni.
Dialog 1.
– Dawid, a to, co to jest? –
– A to…? To jest paliwo. – odparł Dawid, a potem zastanowił się i kichnął. Potem zaczął się ze mnie okropnie śmiać, bo uwierzcie mi, że jak trzymacie pojemnik z paliwem rakietowym i słyszycie nagły, głośny dźwięk, to nie zachowujecie się normalnie.
– Dawid, a jak się to… no nie wiem, przewróci? Upuści? To co się stanie? – Dawid uderza butelką w stół.
– O, widzisz? Chyba nic sięnie stanie! –
Dialog 2:
– Dawid, a to? –
– Toooo jest taka substancja chemiczna, ona reaguje z siarką i dużo łatwiej się różne rzeczy zapalają. Używamy jej na przykład do… yyyyyyy, do rozpalania grilla? – Nie no, żart. Ale zapłonników tak. :p
Dialog 3:
– Maju, trzymaj, ale nie naciskaj tego pod żadnym pozorem! –
– A czemu, co to jest? –
– To? TO taki bardzo silny utleniacz. – W skrócie mówiąc, ma tam takie coś, co sprawia, że drewno pali się z własnej nieprzymuszonej woli. Bez zapałek. Bez niczego w sumie, tak po prostu. Ssssssssssssss… i nie ma.
Widziałam również rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrakietę! W częściach, ale jednak.
Podsumowując i dodając to, czego jeszcze nie mówiłam. Posiłki bardzo smaczne, spało mi się dobrze, nigdy mi nie było zimno, wręcz przeciwnie, gorąco, oni mają
ogrzewaną podłogę… ogólnie super. 🙂 A, no i rozmowy z mamą Dawida o literaturze, bezcenne! I taka ciekawostka, nie wiadomo dlaczego, oboje budziliśmy się równocześnie, o 7:30 rano. Dziwne, do prawdy, dziwne.
Pozdrawiam serdecznie Dawida i przekazuję pozdrowienia dla moich kosmitów. A może to midichloriany? Pamiętaj, Dawidzie, ta waluta MOŻE być!
Kończąc wpis pozdrawiam ja – Majka
Witajcie!
Miało być podsumowanie? Będzie. CHoć długo mi zajęło wymyślenie w ogóle, co tu ma być.
Pierwsza rzecz, jaką zauważam, to fakt, że to był pierwszy rok kalendarzowy, który spędziłam w całości
poza Laskami. ZNaczy, jeśli chodzi o naukę, bo oczywiście Laski, jako takie, odwiedzałam. Nie mówię,
że jestem z tego roku dumna, czy coś, nic z tych rzeczy. Po prostu ostatnio zdałam sobie z tego sprawę,
więc pomyślałam, że warto od tego zacząć.
A co się w tym roku wydażyło? Na pewno dużo, choć teraz na pewno nie przypomnę sobie tak wielu rzeczy,
jak powinnam. Piszę do was na blogu, więc może warto by zacząć od tego, że w czerwcu zaczęłam tego bloga
prowadzić. Jak ktoś ma takie życzenie, to zapraszam, od tamtego czasu zjawiło się na prawdę więcej wpisów,
niż ostatnie trzy, można sobie zerknąć. Jestem z tego bloga zadowolona, choć nie myślałam, że aż tak
mnie to wciągnie. Mamy awatary, mamy covery i mixy, mamy trochę wpisów o wszystkim i o niczym, ogólnie
chyba jest dobrze.
Dawid na swoim blogu podsunął pomysł, żeby szukać miłych wspomnień z roku, który minął. Na pewno jednym
z najlepszych wspomnień jest cały wyjazd do Londynu. Nie ma co się rozpisywać teraz, bo i tak kiedyś
napiszę o tym coś więcej. Spełniłam marzenie życia, udało mi się zebrać hajs, ogarnąć organizację, dogadaliśmy
się ze znajomymi, z którymi tam byłam. Ogólnie jestem zadowolona.
Cóż tam się działo dalej? Z festiwalu jestem zadowolona zawsze, i w sumie stał się częścią naszych wakacji
od roku 2012, no ale tak, był również festiwal i każda z edycji jest wyjątkowa na swój własny sposób.
Festiwal muzyki reggae w Ostródzie, jeden z największych, teraz to już chyba w ogóle największy, w kraju.
Mnóstwo muzyki, spotkania z ludźmi, kupiłam sobie mały bębenek, który będzie mi towarzyszyć wszędzie…
ogólnie, umysł dalej pozostał w tym samym miejscu. :d
Dalej był wrzesień, zaczęłam drugą klasę liceum. Noooooo, i tu mamy magię! Zaczęły się rozszerzenia.
Ciało przyspiesza nawet wtedy, kiedy nie przyspiesza! To wiem na bank! CO będzie dalej nie wiem, bo mamy
na prawdę dziiiiiiwne zadania.
Z wrześniem związana jest również inna, ważna data. Od 10 września 2017 roku… jest u nas Ozzy! A zajmowanie
się Ozzym, to na prawdę ciekawe doświadczenie. Inna sprawa, że mam wrażenie, że gdybym chciała mieć…
no nie wiem… mroczny znak? Jakąś sentencję wytatułowaną na ręku? Wystarczyłoby wzór ułożyć z czegoś
błyszczącego, ewentualnie nadającego się przy tym do jedzenia, a Ozzy sam by zrobił robotę. Ostatnio…
jakby to ująć… trochę drapie.
Kolejnym, bardzo wyraźnym punktem, nawet nieco bliżej kosmosu, był październik, ponieważ skończyłam 18
lat. Jestem pełnoprawnym obywatelem tego kraju! Mogę głosować! Lepsza akcja natomiast odbywała się w
same urodziny, byłam w tunelu aerodynamicznym. Można sobie o tym na tym blogu przeczytać, w końcu nie
musze nadrabiać wpisu, ale powtórzę jeszcze raz, wrażenie na pewno nieporównywalne z niczym innym. Poza
tym, ja bardzo lubię momenty, w których odważę się zrobić coś, czego się po sobie nie spodziewałam.
Przed świętami natomiast podjęłam kilka decyzji życiowych, na przykład postanowiłam kupić komputer! I
mixer! I wziąć się za siebie nareszcie, bo to, ile ja robię, a właściwie nie robię, z moją muzyką, to
woła o pomstę do nieba. Aaaaaa, nauczyłam się grać jednej nutki na basie! Tak tak, dzięki Beciu.
A propos, chciałabym teraz przejść do ludzi. W roku 2017 wiele osób okazało się być osobami, na których
zawsze mogę polegać. Inni przeciwnie, wycofali się i myślę, że dużo lepiej się z tym czują, na co nic
nie mogę poradzić. Wspomnę tutaj więc o kilku osobach, o których bardzo dobrze myślę pod koniec tego
roku. Podkreślam również od razu, że jeśli kogoś tu nie wspomnę, to po 1. Na pewno nie robię tego umyślnie!
Od razu bardzo za to przepraszam, po prostu jestem ostatnio mocno zmęczona, co może nieco szkodzić na
mózg. Po 2. zawsze się można upomnieć w komentarzach. Wspomnę kilka osób, z którymi złapałam kontakt,
tak duży, dopiero w tym roku.
Początek roku, Kamil. Kamil zaczął ze mną dużo rozmawiać już wcześniej, no ale nie ma co gadać, w tym
roku sporo przeżyliśmy. Już nawet nie chodzi o Londyn, choć to dla każdej przyjaźni byłaby raczej znacząca
próba, ale o niezliczone godziny rozmów przez telefon, wypady na pizzę i różne inne dania jadalne, a
także okazyjne wizyty w kinie, lub, mniej okazyjne, u siebie nawzajem. Dzięki.
Po drugie. W tym roku lepiej poznałam Beatę, Beciu, jeśli to czytasz, to doskonale wiesz, za co bym ci
podziękowała. I nie tylko za tę piosenkę o kokosach! :p
Jedźmy dalej, zupełnie nowy znajomy. Poznałam Dawida. Dawid… Dawid, Dawid, Dawid… jak ty to robisz,
że ty jeszcze żyjesz. To już nawet nie chodzi o projekt rakietowy, nie o to, że cię jeszcze nie udusiłam…
chyba o obie te rzeczy razem. Dzięki. Wiele się powinnam od Ciebie uczyć.
Dalej jedźmy z tym internetem. Denis. Michał, czy jak tam masz na imię, dzięki, dobroczyńco, sprzedajesz
mi komputer! Mało tego, zobowiązałeś się mnie uczyć, a znajdę ci wielu świadków, którzy potwierdzą, że
to nie łatwe zadanie.
Wróćmy do liceum, Zuza! Czy, jak ja ją uparcie bedę nazywać, mój human. Human kompletny, a ja matfiz.
Ona lubi sklepy! I historię! I wosu się uczy! I powiedz mi, dziewczyno, o czym my rozmawiamy? xd. A jednak.
Dzięki, że ze mną wytrzymujesz, ufoludku.
Następny kosmita, Jula! Jula rozumie fizykę. Jula mi ją tłumaczy. Jula… ogląda "teorię"! Jak ja! :d
Julu, dzięki za komentarze na matmie, seriale poza szkołą i za to, że chce ci się czytać mi różne informacje,
które nijak do głowy nie wchodzą, a jednak ma się z nich dobre oceny. Pamiętaj, pierwsze lekcje w tygodniu
są ważne! :d
Tutaj, gdybym chciała wymienić, musiałabym wspomnieć o wielu ludziach ze szkoły. O Gosi, której kiedyś
zachciało mi się coś przeczytać, i tak ze mną musiała wytrzymywać potem, o Kasi i Julce, które wraz ze
mną brały udział w świątecznym koncercie i wiedzą, z czym to się wiąże, o Piotrku – najlepszym przewodniku
amatorze, Gabi (sumiennym skarbniku) i Kubie (przewodniczącym wszystkiego), Hubercie (nasza intuicja
nigdy nas nie zawiodła), Roksanie, która zawsze mi patrzy przez ramię, jak coś robię, Weronice, która
mi uświadamia, że są ludzie na prawdę zajęci na świecie i ja nie mam tak na prawdę dużo do roboty, Magdzie
i Lenie, które były pierwszymi osobami zauważającymi mojego bloga… i wielu innych ludziach, którzy
mi gdzieś tam, na naszych korytarzach, pomogli. Dzięki.
No i na koniec o ludziach, którzy byli od dawna i nadal są. Dzięki Klaudii, która gadała ze mną godzinę
dziennie tylko po to, żebym nie pamiętała, że jestem chora. Zuzi, która ma ze mną o czym gadać, nieważne,
jak długo ze mną nie rozmawia wcześniej. Mateuszowi, który przynosi mi nowe wieści ze swych studiów,
Małgosi, która, internetowo bo internetowo, ale prowadzi ze mną inteligentne dialogi na nieinteligentne
tematy, a jak trzeba, to i odwrotnie nam się zdarzy. :d
Wszystkim razem i każdemu z osobna dzięki, mam nadzieję, że choć część tych osób zerknie na to i się
odezwie w komentarzach.
No i, na koniec wpisu, dwa osiągnięcia ostatniego miesiąca! Po pierwsze, twitter! Maja ma twittera i
obiecuje poprawę, będzie coś na nim pisać. A jak nie, to chociaż informować o blogu. :d O ile wiem, to
nazywam się Sobiech_m, proszę mnie poprawić, jak ktoś zauważa błąd. I, jak ktoś ma życzenie, to follow.
Drugie osiągnięcie, zostałam moderatorem! Strzeżcie się! 😉
Kończę ten, stanowczo dłuuuuuugi wpis.
Pozdrawiam ja – Majka
Hej hej!
Najpierw kawał. Najkrótrzy kawał o kobietach. Dwie kobiety siedziały po cichu… xd
Nauczyłam się nowego powiedzenia. Ja zawsze myślałam, że jak umiem liczyć, to zobowiązana jestem do liczenia na siebie. Tym czasem nie. Człowieku! Umiesz liczyć? Licz deltę!
Miało być podsumowanie roku, ale chyba na razie napiszę wam coś mniej zajmującego, zwłaszcza, że sama kompletnie nie wyrabiam się z niczym. A dlaczego? A no bo wróciło się do szkoły, wróciło.
Niektórzy, czytaj Dawid albo moja siostra, mieli wolne drugiego stycznia. Zajechańce jedne, niefajne. Ja w drugi dzień roku musiałam już zawitać w naszej placówce oświatowej.
Wszyscy byli wtedy mniej więcej w podobnych nastrojach.
– Kto wymyślił szkołę drugiego, co? – zagadnęłam Beatę.
– Kto wymyślił szkołę w ogóle? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja nie znalazłam mądrej odpowiedzi. Słuchajcie, no bo to jest trochę bez sensu, przecież wiadomo, że każdy cośrobi w sylwestra. A nawet jeśli nie, OK, mogą być ludzie, którzy się nigdzie nie wybierają, OK, ja sama prawie miałam tak mieć. Ale kurcze, ludzi, którzy nawet nie doczekają dla samych siebie do tej północy jest mało. A większość coś w sylwestra robi, gdzieś jeździ, potem późno wraca, albo nawet pierwszego, późno, odsypiają… przecież wiadomo, że wszyscy będą we wtorek chodzić do tej szkoły, jak te zombie jakieś nieszczęsne.
No ale nic, wywlekłam się z trumny i poszłam. Na samo przywitanie miałam dwa angielskie, znaczy jeden na początku, a drugi na piątej godzinie. Po drodze była matma, cudownie wręcz, oraz dwa WFy. WF lubię, więc jakoś wybitnie nie narzekałam, szczególnie, że lekcja była dość luźna i mogłam sobie zrobić ćwiczenia z piłką do kosza. Lubię piłkę do kosza. Jakbym widziała, to bym chciała nauczyć się grać w kosza. Z racji wzrostu nie mam bladego pojęcia, jak, ale bym chciała.
Po WFach był drugi angielski, jak już mówiłam, a że my te dwa wfy mamy obok długiej przerwy, to pani nas zatrzymuje na długiej na hali, a potem puszcza wcześniej do szkoły, żebyśmy zdążyły coś zjeść itd. No więc zjadłyśmy, poszłyśmy po mój ekran brajlowski, bo się ładował w sali matematycznej… Przy okazji okazało się, żę Beata jest w humorze pt. zamknąć im drzwi i petardę wrzucić. Petardy mi się spodobały. Niestety nie rozważyłam pomysłu poważniej, bo przeszkodził mi w tym angielski. Na końcu tego cudownego wtorku była fizyka.
Nauka o bryłach sztywnych jest zjawiskiem wybitnie dziwnym, jak z resztą większość zjawisk fizycznych. Dwie lekcje fizyki. O bryłach sztywnych. Na końcu. Pierwszego dnia w szkole. Taaaaa… co doprowadziło do pewnych uszkodzeń umysłu.
Na pewno już tu wspominałam, jak kiedyś pan dyktował nam zadanie o batmanie bez płaszcza, który skakał z pałacu kultury. W skutek czego ja teraz, kiedy słyszę tam jakieś zadanie, od razu zastanawiam się, kto zginął i w jaki sposób. Chłopiec zainteresował się głęboką studnią… I co? I kto przeżył?! Być może dlatego, w ten wtorek, kiedy pan podyktował początek zadania: "duża, okrągła platforma o masie dwustu kilogramów…", ja od razu dopisałam sobie w głowie: "zaraz w nas uderzy". W zadaniu ogólnie chodziło o to, że trzeba było obliczyć częstotliwość obrotu tej platformy. Mieliśmy podaną jedną częstotliwość, a na brzegu tej platformy stał człowiek. No i potem przeszedł na środek. I mieliśmy obliczyć tę częstotliwość z człowiekiem na środku. Nieważne, w każdym razie pan zaczął sporządzać rysunek do tego zadania.
– Człowiek stoi po prawej. – oznajmiła po cichu pani Agnieszka, która wytrwale towarzyszy mi na fizyce od początku roku i bardzo stara mi się wyjaśnić, co, kiedy i dlaczego jest na tablicy, sama nie będąc matfizem. Wielki aplauz dla niej.
– Po co? – zapytałam bez zastanowienia.
– Słucham? –
– No… po co? Po co on tam właził w ogóle? –
– A, nie wiem, nudzi mu się. Na pewno mu się nudzi. – Zgodziłyśmy się w tej kwestii zupełnie i całkowicie.
Na matematyce też się zdarzają takie rozmowy, czy to z panią wspomagającą, czy też z siedzącą za mną Julką. Przed świętami mieliśmy o tzw. pierwiastkach obcych. Kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że: i wtedy powstanie nam tutaj pierwiastek obcy, zapanowało przerażenie.
– Jula, pierwiastek obcy! Brzmi groźnie! – oznajmiłam, odwracając się do niej. A kiedy jeszcze zostało nam objaśnione, że możemy te pierwiastki obce eliminować metodą sprawdzenia…! Noooo to, opinia się ugruntowała. Pierwiastki obce, wkrótce w kinach!
Inna ciekawostka, choć trudno ją opowiedzieć. Pani kiedyś odwróciła się od tablicy i oznajmiła: no więc, zadanie wygląda tak, czy ktoś może ma pomysł, jak je rozwiązać? W tym momencie zdarzyła się w klasie rzecz pozornie zwyczajna, mianowicie komuś przyszła wiadomość na messengerze. Problem w tym, że to do złudzenia przypominało dźwięk, który się rozlega, jak komuś, w jakiejś kreskówce, przyjdzie do głowy jakiś pomysł. Wyczucie momentu było więc wręcz niezastąpione.
A już największy śmiech opanował, i wciąż opanowuje całą klasę wtedy, kiedy naszej nauczycielce i wychowawczyni zdarzy się powiedzieć: trzeba na to spojrzeć inteligentnie. Wtedy klasa uśmiecha się z rozbawieniem, pomieszanym z pewną, niewielką dawką współczucia.
Już po świętach zajęliśmy się wielomianami, na które też chyba trzeba patrzeć inteligentnie, dość powiedzieć, że kiedy pani, podczas pierwszej lekcji, odbywającej się w tempie dla mnie zawrotnym, oznajmiła, że dowiemy się, co z tymi wielomianami można jeszcze zrobić, naszła mnie nieodparta ochota wypowiedzenia się na ten temat. Miałam mianowicie bardzo dobry pomysł, gdzie, jak na razie, mogę sobie te wielomiany wsadzić, bo nie rozumiem nic z tego, co się do mnie mówi. Klasa, a przynajmniej pewna jej część, przez pierwsze kilka minut była doprowadzona do tego rodzaju obłędu, kiedy człowiek na ślepo chce liczyć deltę, no bo co innego zrobić?
Doczytałam się na twitterze o sytuacji, w której jedna dziewczyna na próbie poloneza zapomniała, co jest dalej, kompletna pustka w głowie. Zwróciła się więc o pomoc do najbliższej nauczycielki, w tym przypadku matematyczki: pani profesor, ja nie wiem co robić! A pani profesor poradziła jej: no to co, deltę policz! Rzeczywiście, nasza klasa się z tym zgadza. Nie wiesz, co robić? Licz deltę! Umiesz liczyć? Licz deltę! Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… deltę! A potem się dziwią, że uczeń widzi funkcję liniową i deltę liczy. :d
Na końcu pani zadała nam ćwiczenia pt. "sprawdź czy rozumiesz". W sumie, to nie bardzo wiem, po co. Ja nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że nie rozumiem. Zawsze mnie to bawi, na przykład na fizyce. Pan na końcu pyta: Macie jakieś pytania do mnie? Wszyscy wszystko rozumieją? A przecież wiadomo, że są dwie możliwości. Albo ktośrozumie wszystko, albo nie rozumie do tego stopnia nic, że nawet nie wie, jak i o co zapytać. Na tej podwójnej lekcji zdarzyła się jeszcze jedna sytuacja z rodzaju nierozumienia. Pan nas, po wyjątkowo pokręconym zadaniu, spytał, czy było trudne. Nie wiem, może i nie było, ale było skomplikowane i długie, można się było pomylić. No więc, nasz kolega, z resztą bardzo dobry z fizyki, po chwili przyznał, że: no wieee pan, trochę… trochę trudne. Trudne?! Profesor zdumiał się bardzo, a potem uprzejmie zauważył, że trudne, to by było, jakby kazał temu koledze założyć spodnie przez głowę. Nie mogliśmy odmówić mądrości temu stwierdzeniu.
Cóż jeszcze można o tej fizyce? Dziś byłsprawdzian. W jednej książce natknęłam się na zdanie: graliśmy beznadziejnie, ale z nadzieją. Uznałam, że my tak chyba czasem piszemy sprawdziany. Moje dzisiejsze rozwiązania zdają się należeć do tej kategorii żartu, o którym się mówi: tak głupi, że aż śmieszny. Czyli: tak dziwne, jak tylko można, ale chyba wyszło dobrze. :d
No i na końcu ciekawostka. Zostało 15 minut do dzwonka. Profesor najpierw spytał, czy zadał nam cośdo domu. Gdy się dowiedział, że nie, bardzo się zdziwił. Na prawdę? Co się stało? Jak to? Potem spojrzał na zegarek, powiedział, że te 15 minut zostało i on chyba już nie będzie zaczynał nowej lekcji. Klasa oczywiście mu przytaknęła, że nieeeeeee, nie opłaca się, gdzie tam, nowy temat, teraz, na bank nie! Na co profesor, pokonując nas naszą własną bronią, z uśmiechem oznajmił: a, to przynajmniej mam te 15 minut, żeby podyktować pracę domową! I podyktował 4 zadania z brył sztywnych.
Na koniec tego wpisu chciałabym pozdrowić wszystkie matfizy! Pamiętajcie, kiedy inni ślęczą nad mapami świata, zapamiętują, który król co wybudował i który dowódca z kim się bił; kiedy oni tam siedzą i roztrząsają, co autor miał na myśli, jak naprawić sytuację w sejmie i jak rozwiązać problemy całego świata; kiedy oni to wszystko robią… My siedzimy w sali i uczymy się, jak działają różne wiatraczki, kołowrotki i dźwignię. I dlaczego.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Z okazji szkoły zmieniam awatar. Piosenka autorstwa Jamesa TW – 10 k hours. Opowiada, że zamiast spędzać
całe dni w szkole, wolałby je poświęcić na rozwijanie talentu i robienie tego, co kocha. Ja wiem, po
co szkoła jest itd., ale czasem nie da się temu odmówić słuszności, a jeśli nie słuszności, to przynajmniej
racji bytu. Link:
najpierw święta, bo ważniejsze
Dawno, dawno temu, podczas pewnego pięknego Bożego Narodzenia święty Mikołaj przygotowywał się właśnie do swojej corocznej podróży po świecie. Jednak od samego poranka wszędzie piętrzyły się same problemy…
Czworo elfów zachorowało, a zastępcy nie produkowali zabawek tak szybko, więc Mikołaj zaczął podejrzewać, że może nie zdążyć…
Następnie żona Mikołaja oświadczyła mu, ze jej Mama ma zamiar wkrótce ich odwiedzić, co bardzo zdenerwowało, a nawet wyprowadziło z równowagi świętego Mikołaja.
Na domiar złego, kiedy poszedł zaprzęgać renifery, okazało się, ze trzy z nich są w zaawansowanej ciąży, a dwa inne zwiały – Bóg jeden wie, dokąd. Święty Mikołaj zdenerwował się jeszcze bardziej…
Kiedy zaczął pakować sanie, jedna z płóz złamała się. Worek runął na ziemię, a zabawki rozsypały się dookoła. Wkurzony Mikołaj postanowił wrócić do domu na kawę i szklaneczkę whisky. Kiedy jednak otworzył barek, okazało się, ze elfy ukryły cały alkohol i nic nie było do wypicia…
Roztrzęsiony święty Mikołaj upuścił dzbanek do kawy, który roztrzaskał się na kawałeczki na podłodze w kuchni. Poszedł więc po szczotkę, ale okazało się, że myszy zjadły włosie, z którego była zrobiona…
I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi… Mikołaj poszedł otworzyć. Za drzwiami stał mały biały aniołek z piękną, wielką choinką. Aniołek radośnie zawołał: Wesołych Świąt, święty Mikołaju! Czyż nie piękny mamy dziś dzień? Przyniosłem dla Ciebie choinkę. Prawda, ze jest wspaniała? Gdzie chciałbyś, żebym ją wsadził?
…stąd właśnie, drogie dzieci, wzięła się tradycja aniołka na czubku choinki.
Taką to bajeczkę mi Dawid przysłał niedawno. :p
No i co? Święta, święta i… i nawet niech wam się nie śni, nie dokończę tego powiedzenia! To jest tak oklepane, że aż ból! Olewam. :p W każdym razie już jest trzeci stycznia, wypadałoby więc coś napisać, zważywszy, że miałam zamiar napisać dwudziestego siódmego grudnia.
Pisałam wam o naszym przedświątecznym koncercie, odbył się w czwartek przed świętami, a ostatnie lekcje były dwudziestego drugiego. W sobotę natomiast rozpoczęliśmy święta, obchodząc wigilię wigilii.
– Dzień dobry! – przywitał się wujek, wchodząc do salonu i tym samym tonem dodał. – Do dupy jest. – Yyyyyyyyyyyy, tak. Fajnie. Nie: wesołych świąt. Nie: szczęśliwego nowego roku. Prawdziwy realista wita się słowami: do dupy jest. No ale, umówmy się, pogoda była obrzydliwa. Inna rzecz, że wtedy w ogóle wszyscy popisywali się mniejwięcej tym samym rodzajem optymizmu, bo na pytanie cioci "co tam dobrego?" odpowiedziałam: w porządku, dostałam rentę. Tak właśnie moja rodzina przygotowywała się na święta.
Pierwszą rzeczą, która kojarzy mi się ze świętami jest nie tyle śpiewanie, ile, w naszym przypadku, słuchanie kolęd. Od mojego dzieciństwa troszkę się zmieniło, teraz częściej towarzyszą mi własne playlisty z amerykańską muzyką świąteczną, niż płyty z tradycyjnymi kolędami po polsku. Tak na marginesie, ktośchce tę playlistę? Bo mam fajną. :d
Co ciekawe, zauważyliście, że jedna z najbardziej znanych u nas kolęd oryginalnie jest śpiewana po niemiecku? Dziadek mi opowiadał, że podobno podczas wojny zdarzyło się raz tak, że na czas świąt wstrzymano walki i w jednym filmie jest scena, jak w momencie, gdy Niemcy śpiewają "stille Nacht", Polacy zaczynają śpiewać "Cichą noc". I co? Nawet wojnę święta przerwą. To nie temat do żartów i długo się o tym rozpisywać nie będę, ale na końcu przytoczę wam cytat, który mi się trochę z tym kojarzy.
Wracając do moich świąt. Wigilie miałam dwie. Pierwszą u babci i dziadka w Warszawie, a drugą u babci i dziadka w Żyrardowie. Od zawsze tak robimy i system się sprawdza. Gdy dziadek z Warszawy życzył nam pogodnych świąt, babcia stwierdziła, że humor go nie opuszcza. No i rzeczywiście, 9 stopni? W wigilię? Szaro, deszcz pada… no nieładnie.
Teraz by się wypadało zapytać o rzecz, która wydaje się dla niektórych najważniejsza: Najedliście się w wigilię? I teraz te wielkie tłumy: taaaaaak, taaaaak, jaaaa, ja jadłem! Super, ja nie. Ciekawostka, mi się nigdy nie chce jeść wtedy, kiedy trzeba. Ja nie ogarniam, jak to jest, że ludzie dorośli spotykają się, siadają przy stole i jedzą. I jedzą. I jeszcze coś zjedzą dla odmiany. Ludzie! To serio jest taka zarąbista rozrywka, czy jak?
Dygresja. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, jakby ich zebrać kiedyś do kupy, posadzić przy jednym stole, i tu uwaga, nie dać ani mnóstwa żarcia, ani alkoholu. Znaczy broń Boże, ja nie mówię, że u nas był alkohol na wigilii, nie było, nie o to chodzi. Ja tu mówię o większych imprezach jako takich. O czym byście gadali, moi drodzy? ZNaczy nie no, są inne tematy, takie jak praca, polityka, ostatnie wydarzenia z życia, ale przecież jedna trzecia imprezy idzie na to, kto co jeszcze by zjadł, kto już to jadł, komu to smakowało, kto polewa, kto nie polał, a może byś jeszcze coś zjadła?
Wracając do świąt! Moja siostra zamówiła sobie od Mikołaja lalki z filmu "następcy". Dygresja: film "następcy" (produkcja Disneya) opowiada o dzieciach czarnych charakterów Disneya. No wiecie: złej królowej, Dżafara z "Alladyna", Cruelli z "101 dalmatyńczyków" itd. Obie go z EMilką lubimy. Przez to, że lubimy go obie, a może przez to, że o tych lalkach mówiło się już od miesiąca, miało to ten nieprzewidziany skutek, że ja miałam mniej więcej podobną minę do EMilki, kiedy przyszło do otwierania prezentów. Swoją drogą, ja nie wiem, kto wymyślił opakowania do lalek, z mnóstwem drucików, gumeczek, plastikowych zabezpieczeń, ale to jest dopiero magia, jak się już uda to wydobyć. Człowiek się trzy razy bardziej cieszy, że udało mu się wyjąć produkt z pudełka i go nie rozwalić, niż z samego prezentu!
A propos prezentów, co ja dostałam. Ja dostałam dwie ciekawe gry logiczne, które jest troszkę trudno opisać. xd Więc… nie zaczyna się zdania… Moment. Pierwsza gra nazywa się… yyyyyyyyy… nie wiem jak, ale opiera się na magnesach. Macie mianowicie 18 magnetycznych elementów, takich jakby… kostek? Kamieni? No to nie są sześciany, tylko takie bardziej nieregularne prostopadłościany. ANyway, musimy te kamienie umieszczać w otworach na planszy w taki sposób, żeby albo się złączyły, albo właśnie nie, zależy, w którą wersję gramy. Jest np. wersja dla jednej osoby, wystarczy włożyć wszystkie te kamienie na planszę tak, aby się nie połączyły. Ha! Wystarczy! Nic takiego, co? A mi się jeszcze nigdy tak nie udało. Zawsze się kiedyś złączą. Szczególnie, że magnesy sąróżne, czasem potrafi się poruszyć kamień na środku planszy przez to, że położysz drugi w odpowiednim miejscu przy brzegu. Dopisuję to do listy stresujących antystresów.
Na tę listę nadaje się doskonale również mój drugi prezent, tzw. siedem kamieni Aleksandra. Jest to, jak sama nazwa wskazuje, siedem kamieni… znaczy takich drewnianych klocków, o nieregularnych kształtach. Chodzi o to, żeby, sprawdzając w jakiej pozycji one się utrzymóją i próbując uzyskać powierzchnie najbliższą poziomowi na górze, ułożyć te siedem elementów jeden na drugim. W taką wieżę. Mój tata raz to zrobił. Po wielu próbach na wigilii. I wielu później. Po jedenastej w nocy. I skomentował to mniej więcej: haahaaaaaaaaa! Rób zdjęcie, szybko, rób zdjęcie! Seeeeerio, baliśmy się oddychać, żeby tego nie przewrócić. I od razu mama zrobiła zdjęcie, co by udowodnić, że: owszem, da się to tak ustawić. :d Więc, jeśli ktoś posiada tę zabawkę, nie martwcie się i próbujcie dalej. Podobno pomaga w pracy nad sobą, tata nawet wiele nie przeklinał.
W sumie całe święta spędzałam podobnie do wigilii, w pierwszy dzień byłam w Warszawie u babci, a w drugi dzień szliśmy na trzecią na obiad do babci z Żyrardowa. W Warszawie spotkałam się z moją chrzestną, co też było dobrym wydarzeniem, bo dość dawno jej nie widziałam.
Trochę trudno mi napisać coś więcej o tych świętach, a przynajmniej coś konstruktywnego. Życzyłam wam już wcześniej, nowy rok będzie wspomniany w innym wpisie, a moja ulubiona potrawa, to pierogi. Ufam, że jak ktośbędzie chciał o coś zapytać, to napisze to w komentarzu. A, i jeszcze jedno, niespodzianka! Ozzy olał choinkę. Kompletnie. Okrąża ją po prostu. Wujek z ciocią mają papugę tej samej rasy, bardzo podobną, z charakteru jednak inną. Tutaj też. Ich papuga od razu sprawdziła, czy choinka jest dobrym miejscem do siedzenia, a że była ubrana na biało (choinka, nie papuga), to im w sumie pasowała do wystroju (papuga, nie choinka). No bo nimfy są białe. Ozzy jest biały, ale nie usadził się na czubku naszej choinki, niczym ten anioł z kawału. Uznał, że woli stół, podłogę, dywan, klatkę, gałąź nad klatką, nasze głowy lub swoją lampę. :d
Na tym chyba skończę ten optymistyczny wpis, przy okazji zapewniając, że podsumowanie roku 2017 pojawi się tu niebawem. Konkretnej daty nie podam, ponieważ podawanie dat stanowczo mi nie służy.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Zapomniałabym! Miał być cytat! W któryś dzień świąt, nie pamiętam który, oglądaliśmy z rodzicami jeden z wielu świątecznych filmów. Nie znam jego nazwy, ale tę scenę zapamiętałam doskonale. Bohaterka filmu w pewnym momencie mówi do rodziny: przepraszam, że zepsułam wam święta. Na to, chyba jej matka, odpowiada bardzo mądrymi słowami. "Wcale nie zepsułaś nam świąt. Tych świąt nic nie może zepsuć, ponieważ są ważniejsze od nas wszystkich.".
I choć wiem, że zaraz by była fala hejtu, że zaraz wszyscy mi powiedzą, że to wcale nie jest takie proste, to ja właśnie za to lubię święta. Za to, że mimo różnych niepewnych rzeczy na świecie, Boże Narodzenie zawsze ma swoją, niepowtarzalną atmosferę. Życzę wam, by to było prawdą.