Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Gdy kończy się herbata, rok i resztki taktu; o tym, czemu czytam fantazy i jak znoszę świat realny.

Dwudziestego trzeciego grudnia wybrałam się do Warszawy, odwiedzić koleżankę. Kiedy wysiadłam z pociągu na dworcu Centralnym, od razu spotkała mnie niespodzianka. Mistrzyni Chmielewska mogłaby opisać panującą tam wtedy atmosferę następującymi słowami. Dworzec pachniał tak, jakby sporo osób spożytkowało go jako urządzenie sanitarne, inaczej mówiąc, jakby ktoś rzetelną potrzebę fizjologiczną zaspokoił w jego wnętrzu. Tak konkretniej, to niemiłosiernie śmierdziało. Oczekiwałam świątecznych zapachów, ale nie takich! Następny fragment mojej wycieczki odbywałam tramwajem, a trzeba wam wiedzieć, że wsiadłam akurat do takiego, który nie miał zapowiedzi głosowych, a na dodatek pachniał z kolei pasażerem, lub kilkoma pasażerami, którzy świąteczną kąpiel zdecydowanie mieli przed sobą. Nic dziwnego, w końcu dopiero dwudziesty trzeci. Stałam w tym tramwaju, oczywiście dodatkowo w tym miejscu, gdzie podłoga się przesuwa przy każdym skręcie i zastanawiałam się, za co tak cierpieć mi przychodzi.
– Musiałam wysiąść, wiesz? – Przywitałam Kingę na przystanku. – Wysiąść i przesiąść się do następnego, no nie dało się! I czekałam na drugi tramwaj, piętnaście mroźnych minut! A miało być trzy! – Po mojej opowieści o niezwykłej podróży Kinga przypominała mi o napisaniu na bloga każdego dnia. Przynajmniej trzykrotnie.
***

No wiesz Ty co, czytelniku? Ja rozumiem, że stresują mnie projekty na studia, stresują deadliny projektów poza studiami, jednocześnie często będąc jedynym powodem ich kończenia, no ale żeby stresowało mnie napisanie wpisu? Tak być nie będzie! Zwłaszcza, że koniec roku już za rogiem, więc coś by tu pozostawić wypadało. Absolutnie natychmiast pojawia mi się w głowie mój dobry kumpel, śpiewający przy wielu okazjach: kto wie, czy za rogiem nie stoi Maja Sobiech… Zabieram się więc do pisania!

W Warszawie zaczynało się robić ładnie. Był początek grudnia i powoli rozpoczynała się atmosfera świąt, z przeróżnymi aranżacjami piosenek świątecznych w kawiarniach i wyczuwalnymi w powietrzu jarmarkami świątecznymi na ulicach czy placach. Już wtedy miałam napisać, że ładnie jest, że można by w sumie iść, kiedyś, gdzieś i że ogólnie chodzić warto. I nie napisałam, ani wtedy, ani później, być może dlatego, że trochę mi zajmowało odnajdywanie tej radości. Przyznam, że listopad był trudny. Zazwyczaj moje dialogi z samą sobą co rano wyglądały, jak rozmowy mamy z dzieckiem:
– Hej, wstawaj, trzeba do szkoły.
– Zaczeeeekaj, jeszcze pięć minut.
W okresie, który przeszłam w końcówce tego roku dialogi te przesunęły się w czasie do okresu nastoletniego buntu.
– Hej, wstawaj, trzeba do szkoły.
– Po co?
– No bo chodzisz na studia.
– To k***a nie ma sensu!
– A co by miało sens?
– Coś innego!
Czasem też zdarzały się dni, w których moje wewnętrzne dialogi przypominały bardziej namawianie do pójścia do lekarza.
– Jak wstaniesz i będziesz dzielna, to potem coś kupimy, dobra? Jak dojedziesz, będzie można kupić kawę. Jak się jeszcze teraz uśmiechniesz, to potem po powrocie do domu pójdziemy spać, dobra? Jak skończysz ten projekt, to zerkniemy na te maile o promocjach. NIE teraz! Jak skończysz, to zerkniemy.

Wytrzymałam. Wytrzymałam listopad, a to dobrze, bo siłą rzeczy im dłużej z czymś, tym troszkę prościej. To, że czasem wylosuje się mapa, na której naprawdę nie chcemy grać, nie znaczy, że dalej nie gramy w grę, no bo co zrobić? A niektóre rzeczy pomagają. Tiktok na przykład. Nie no, dobra, promujmy zdrowe aktywności, do tiktoka kiedyś wróce.
Po pierwsze, muzyka. Czy wy może pamiętacie ten kawałek?

Jak mnie ucieszyło, że to znalazłam! Ja chciałam to grać, chciałam to śpiewać, ja na uczelnię szłam nazajutrz, bo ta piosenka istnieje! I bębny ma fajne, naprawdę się tego nauczę grać kiedyś. Przy okazji, fajne czasy mi przypomniała. Dużo zabaw w podstawówce i stare nagrania na starych dyktafonach. Możliwe, że nawet jedno jest takie, gdzie to śpiewam, ale chyba nie ma takich pieniędzy, które mnie zmuszą do publikacji. 😉
Poza tym, inny muzyczny temat, w listopadzie zdarzyło mi się nagrywać demonstrację jednego z handpanów twórcy, który zrobił też mój instrument. Polecam.

Po drugie, książki. W ostatnim czasie chyba wreszcie sobie sprecyzowałam, co mi tak pomaga nie tylko w książkach Pratchetta, świat dysku nadal na czasie, ale w ogóle w książkach fantastycznych czy science fiction. Tam, zauważ, Czytelniku, jest problem i oni COŚ z nim robią. Gdzieś idą, coś budują, czegoś szukają, z kimś lub czymś walczą, żeby rozwiązać problem. Oni mogą aktywnie działać w kierunku naprawienia obecnej sytuacji. Skończyłam cykl o straży ze świata dysku. Nieznającym świata dysku nie mówi to nic, ale dla fanów Pratchetta może znaczyć wiele. Możemy długo mówić o tym, co ostatnia część oznacza i co pokazuje. Ludzie czasem mówią o fantastyce, że to takie nierzeczywiste, nierealistyczne, ale przecież to wszystko ma obrazować nasze problemy. Czasem w przenośni, czasem w krzywym zwierciadle, ale jednak często obrazuje problemy prawdziwych ludzi, ich wewnętrzne zmagania ze sobą samym i zewnętrzne ze strachem, przeszkodami itd. OK, to prawda. Ja tak uważam. Przez te miesiące jednak spojrzałam na to trochę od odwrotnej strony. W fantasy te przeszkody, zewnętrzne strachy czy wewnętrzne demony, jednak są spersonifikowane. Chryste, trudne słowo, mogę w ogóle tak to nazwać? Mamy to przed oczami, oni mogą z tym, konkretnie z tym, walczyć i wygrać. Mogą coś po drodze stracić, trochę pocierpieć nawet, czasem się zgubić, ale jednak są w ruchu, dążą do czegoś. Rzadko czytamy wiele rozdziałów o tym, jak to jest żyć po przegranej. Kiedy już się nie da nic zrobić. Trzeba się dostosować do tego, jak jest teraz. I chyba dlatego te książki tak mi pomagają, jak akurat w życiu pojawia się coś, z czym trochę trudno walczyć. Przynajmniej bohaterowie, na których aktualnie patrzę wstają i walczą, mają konkretne zadania do wykonania, które faktycznie mają wpływ na rzeczywistość. A jak oni wstają, to przy okazji i ja sobie wstanę, z rozpędu, posprzątam w pokoju albo co.

I wreszcie, po trzecie, ludzie. Tę świąteczną atmosferę Warszawy dostrzegłam przy okazji odwiedzin u koleżanki ze studiów, z którą akurat musiałyśmy przygotować coś do wspólnego projektu. Wiadomo, że połowę czasu przegadałyśmy o figurkach ze świata dysku właśnie. I już wtedy miałam zamiar tu opisać kilka przeżyć, zabawnych anegdot i odkryć, których dokonaliśmy ze znajomymi przez ostatnie miesiące roku. A utwierdziła mnie w tym zamiarze pewna podróż.
***
– Bardzo dobrze mi się ta aplikacja sprawdza. I wiesz, – opowiadał mi przyjaciel, jadący ze mną warszawskim autobusem, – czasem się zdarza, że się przesunie o jeden przystanek, ale wtedy wystarczy, że kliknę jeszcze raz i wraca na dobrą trasę.
– Ty, mati, zauważyłeś, jak często my to robimy?
– Co?
– No właśnie coś takiego, dostosowujemy się do błędów. Ty już tego nawet nie zauważasz! Czasem nie działa, ale jak przycisnę po lewej stronie ekranu, nie przesunę, tylko przycisnę, od razu tam, to ważne, nie szybciej niż po 5 sekundach, to zadziała! Wszyscy użytkownicy czytników ekranu to robią. Jak na tej stronie pójdę strzałkami, chyba, że chcę coś wpisać, to tabulatorem, ale jak przeczytać, to strzałkami, i potem kliknę, spacją, nie enterem, enterem to później, i potem splunę przez lewe ramię, trzy dni przed pełnią, to zadziała! W dni nieparzyste.
Nie no, serio, Czytelniku, tak trochę jest. Na jednych z zajęć z nowoczesnych technologii prowadząca podsumowała moje wysiłki słowami "grunt, to dobrze znać sprzęt, którego się używa", a było to po tym, jak całkiem spokojnie, wręcz zrezygnowanym tonem powiedziałam coś w rodzaju: momencik, pani doktor, on zaraz napotka problem, który go przerośnie, zresetujemy i zrobię. Twoje urządzenie napotkało problem, trwa zbieranie informacji… O właśnie, już napotkał, dziękuję bardzo.
Życzę Ci, Czytelniku Drogi, żeby w nowym roku każda aplikacja ci działała i to bez specjalistycznej receptury.
***
Jak już jesteśmy przy recepturze, koleżanka Kinga ostatnio stwierdziła, że, kiedy kończy się herbata, kończy się też zrozumienie. Było to uprzejme nawiązanie do tego, że ja ją podobno swego czasu potrafiłam budzić ze zrozumieniem, z szacunkiem do budzonego i należnym mu współczuciem. Natomiast teraz, kiedy się spotykałyśmy, obie dość zmęczone i ona już powoli zasypiała, a mi się zaczynało nudzić i herbaty brakowało, moje zrozumienie było jakby mniejsze. Spokojnie, jej zrozumienie potrafi być na podobnym poziomie, co ciekawe często właśnie w związku z dostępnością aplikacji, o której pisałam w poprzednim akapicie. Do tej pory słyszę melodyjny, spokojny i miły głos Kingi, kiedy zwracała się do jednej z taksówkarskich aplikacji w jej telefonie: ale dlaczeeego ty mi tego nie pokazujesz? Po kilkunastu sekundach ten sam głos odzywał się znów: I-ry-tu-je mnie to. Płacę k***a, to wymagam! Można konkretnie wyrazić swoje potrzeby? Można. Na nasze usprawiedliwienie dodam, że zimno już wtedy było straszliwie.
***
– Czy my byśmy mogły się następnym razem spotkać, jak będzie ciepło? – To, ze wszech miar słuszne, pytanie zadała mi Sylwia, kiedy w połowie grudnia wybrałam się do Wrocławia. – Nie no, serio, słuchaj, ja cię serdecznie zapraszam, ale ostatnio widziałyśmy się w październiku, w lutym, teraz w listopadzie i grudniu!
– W lutym byłaś we Włoszech, tam było 19 stopni! – Broniłam się.
– Ale w Polsce tyle nie było, poza tym wcześniej przyjechałaś tu i było zimno.
– OK, ale wtedy, w październiku był pierwszy zimny dzień, tego ci nie przewidzę. Z resztą sama to odchorowałam. – To prawda, zeszłoroczne urodziny świętowałam we Wrocławiu, a potem tydzień mnie nie było na uczelni. Fakt, że koło środy moi ukochani domownicy zaczęli coś przebąkiwać o tym, że tak długo kaca mieć nie można, ale obiecuję Ci, Czytelniku, serio chodziło o zwolnienie lekarskie. ;p
Sylwia miała rację, w tym roku ona była u mnie w listopadzie, swoją drogą bardzo jej powinnam podziękować za uratowanie mojego andrzejkowego weekendu, a ja odwiedziłam ją, jak mówiłam, w połowie grudnia. Żadna z wizyt nie zachęcała do spacerów. Za to w grudniu napiłyśmy się u niej herbatki i zapoznałam się bliżej z jej kotami, a koty zawsze są spoko.
Poza tym w ten sam weekend odwiedziłam dawno nie widzianego znajomego, który to znajomy, oprócz tego, że ogólnie mamy o czym gadać jest także djem. DJ, to było moje pierwsze skojarzenie z tym, co ja bym chyba chciała robić z dźwiękiem, w pięknych czasach, kiedy byłam mała i absolutnie nikt nie potrafił mi wyjaśnić, co konkretnie kto robi w przemyśle muzycznym. Kto był za konsoletą? DJ. Dobra, to co oni robią? Ja chcę wiedzieć! Teraz już wiem i mimo, że poszłam trochę w innym kierunku zawsze chętnie popróbuję miksowania, gdy się z kumplem DJem widzę. Oczywiście tam też musiałam się popisać moim niezwykłym taktem.
– W przyszłym roku kupię sobie chyba nowy kontroler. – Opowiadał mi znajomy. – Wiesz, ten stary jest bardzo spoko, ale widziałaś go. Te nowsze wyglądają, jak profesjonalny sprzęt, a ten stary, to trochę, jak…
– Jak Fisher Price. – Podpowiedziałam życzliwie.
– No dzięki, wiesz?
– No ale… że jak zabawka, tak? Taki plastikowy, sam to chciałeś powiedzieć!
Od tej pory jego stary kontroler nazywamy Fisher Price, a jak kupi sobie nowy, to chyba ja się zacznę tymi zabawkami bawić. Odstresowująca rzecz. Chyba, że nie wiem, gdzie jaki guzik, to mniej.
W każdym razie za cały wrocławski weekend dziękuję obojgu, bo zrobił mi lepiej na człowieka.
***
Święta, święta i jak było? Chyba pierwszy raz w historii tego bloga nie wstawiłam tu wpisu przed świętami, żeby czegoś życzyć albo chociaż ująć w słowach przedświąteczny zgiełk. Nadrabiam teraz, bo dobrze miłym komentującym życzę zawsze, a to, co się działo, mogę równie dobrze opowiedzieć teraz.
Wigilię wigilii, jak już wspominałam, spędziłam u Kingi i to w ogóle była wyprawa sama w sobie. Jeszcze wcześniej, w niedzielę, byłam na kawie z Klaudią. Klaudia, ponieważ zna mnie od osiemnastu lat, prawdopodobnie już jest przyzwyczajona do tego, że nasze wyjścia na miasto zawsze muszą być interesującym wydarzeniem. Niezależnie od tego, czy jesteśmy w naszym ulubionym miejscu, czy w losowym miejscu złotych tarasów, czy komunikacja miejska w ogóle działa…
– Przeczytałam, to metro nie jeździ, bo wczoraj był wypadek z udziałem człowieka. – Powiedziała Klaudia znad telefonu, gdy czekałyśmy na kawę w złototarasowym Nero. Pięć sekund zajęło mi dojście do odpowiedniej konkluzji.
– No ale to co, wpadł pod ten pociąg wczoraj, a do dzisiaj nie jeździ? – Mówiłam? Chodzący takt i delikatność. Niezwykłe wyczucie wręcz. Święta idą! :p Już o takich drobiazgach, jak próby jazdy na dół schodami na górę nie wspominam, bo to codzienność.
Święta spędziłam z rodziną i mam to szczęście, że akurat u mnie cała impreza odbywa się dość spokojnie. Zjadłam, wypiłam, na pasterce byłam, dostałam prezent, (Mikołaj widocznie nie wie o wszystkim), i to były właśnie gadżety ze świata dysku! Tym, co pozwoliło mi pozostać w świątecznej atmosferze nawet dłużej były nie tylko kolędy, ale też świadomość, że na uczelnię wracam dopiero siódmego stycznia. Pokój ludziom dobrej woli!
Będąc już przy prezentach i grzeczności, w poświąteczny piątek, który z Klaudią często określamy trzecim dniem świąt, wybrałam się na pizzę, bardzo dobrą z resztą, z koleżanką z liceum. A potem poszłyśmy do Empiku. Obiecałam, że ogłoszę, więc ogłaszam, że zwątpiłam, w jakim wieku właściwie jesteśmy. Zwłaszcza po naszym empikowym przeglądzie literatury.
– Dobra, to czytałam, to czytałam, to też czytałam… O, a tego nie czytałam? O czym to jest? Tam są jakieś wątki dla dorosłych? Jakieś momenty plus osiemnaście? Nieee, w tej nie będzie, bez sensu. A w tej? "Wszyscy byliśmy za młodzi". Uuu, ale na co? Nieee ma nic ciekawego, idziemy na inny dział! Maju, odsuwasz się ode mnie?
– Moja droga, ja nigdzie z tobą nie idę, ja zostanę na dziale dziecinnym!
– To jest young adult!
– To ja się cofnę w rozwoju!
Ja już wiem, co ja jej kupię na urodziny. Do urodzin jeszcze daleko, ale przynajmniej wiem, w jakie wątki uderzać. ;p
***
Wiele wątków w tym wpisie, a na datę patrząc powinno być jeszcze więcej, bo w końcu, koniec końcem, koniec roku się zbliża. Ten rok był dziwny.
Wiele czasu spędziłam, nie mając siły na absolutnie nic. Z drugiej strony to, jak dużą różnicę i postęp widzę w moim funkcjonowaniu mogłabym opisywać dużo dłuższym postem i jestem z tego dumna. Boleśnie przekonałam się, co to znaczy być na początku drogi zawodowej i zlecenia nie otrzymać mimo pewności, że jest moje. Z drugiej strony później zrobiłam kilka utworów, w tym mój własny, nie licząc pomniejszych rzeczy związanych z edytowaniem, czy dogrywaniem komuś partii perkusjonaliów. Dostałam zadanie i zarobiłam pieniądze w obszarze, którym zawsze chciałam się zajmować, co nie zmienia faktu, że również zrezygnowałam z pracy, która była dla mnie ważna, z ludźmi, którzy są dla mnie jeszcze ważniejsi. Zaczęłam grać na handpanie, na którym chciałam grać przez większość życia, jednocześnie zastanawiając się, co ja w ogóle umiem zagrać na fortepianie. Zdarzało mi się wątpić w to, że w ogóle coś potrafię, a zdarzało się też otrzymywać takie propozycje i okazje, których nawet nie zaczynałam się spodziewać i które pozwoliły rozwinąć umiejętności, albo po prostu były świetnym przeżyciem. No i wreszcie, jak wcześniej, ludzie.
W ciągu tego roku straciłam pięć bardzo ważnych relacji. Mniej więcej raz na dwa, może trzy miesiące ktoś albo przestawał ze mną rozmawiać definitywnie, albo przynajmniej nasza relacja zmieniała się w bardzo znaczący sposób. Raz z mojej winy, innym razem odwrotnie, zupełnie bez mojego udziału, naprawdę nie wiem, co boli bardziej. Zdaję sobie sprawę, że takie rzeczy czasem się dzieją, w jednych przypadkach są konieczne, w innych, na co mam nadzieję, udaje się je potem naprawiać. Nie zmienia to jednak faktu, że znacznie częściej, niżbym chciała, jakaś, nazwijmy to, zmiana, następowała w tym roku mniej więcej w momencie, kiedy w miarę udawało mi się przestać płakać po poprzedniej.
Z drugiej strony w ciągu całego tego roku coraz częściej dostrzegałam, że ktoś, taka mała rzecz, mówi mi cześć na uczelni. Albo ma do mnie sprawę, z tą uczelnią nie związaną. To może ja jestem częścią grupy? Albo kilku grup? Poza tym zawsze pozostawali ludzie, którzy przy mnie byli wcześniej. Beciu, dziękuję za uratowanie dnia niepodległości. Miki, dzięki, że dzwonisz nawet wtedy, kiedy ja nie chcę z nikim rozmawiać. Kuba, "endgame" i reszta Marvela nadal na mnie czeka.

Patrząc na to wszystko wiem, że przez ten rok bardzo dużo się wydarzyło i dużo się nauczyłam. Teraz przychodzi nowy, w którym prawdopodobnie nauczę się jeszcze więcej, choć być może będę też miała odwagę i siłę więcej chcieć. Mam dla Was, komentujących, dla Ciebie, Drogi Czytelniku, życzenia na ten nadchodzący rok. Bądź sobą. Bądź spokojny. Osiągnij swoje cele. Uwierz, że wolno Ci marzyć. Wytrzymaj. Odpocznij. Spędź ten rok z tymi, których kochasz.

I tak chyba zakończymy ten, moi drodzy.
pozdrawiam ja – Majka

PS Ciekawostka kinematograficzna, wkleję wam zwiastun filmu i to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ten film nie jest zły. Wiem, że sporo ludzi ze środowiska osób niewidomych obawia się takich produkcji. Często bohaterowie niewidomi są przedstawieni w filmach tak, że chyba woleliby wcale. Uspokajam, serio, nie jest źle. Idźcie, zobaczcie, oceńcie sami. Nie trzeba się zgadzać z każdym zdaniem padającym z ekranu, ale zdaje mi się, że naturalności tam nie zabraknie, a tego brakowało nam często.
Drugi powód jest prostszy, po prostu nie widziałam jeszcze, żeby wrzucili też zwiastun z audiodeskrybcją. Właśnie tę wersję Wam tu zostawiam.

EltenLink