Kategorie
co u mnie

Wyjazd jest bliski. O blogu, książkach i Krakowie.

Witajcie!

Wypadałoby się chyba przyznać do paru rzeczy, bo mi niektórzy ostatnio zwrócili uwagę, że na blogu co innego, w życiu co innego i w sumie nie wiadomo, co ja robię i gdzie jestem. Nie chodzi o to, że kłamię, nie musi też to oznaczać, że ja na blogu muszę pisać o wszystkich najmniejszych zmianach w życiu.
Są sprawy, o których piszę z największą radością i jak najszybciej można, czyli np. koncerty (cudze lub własne), jakieś fajne wspomnienia czy recenzje. Są też takie rzeczy, o których się nawet tu nie zająknę, między innymi dlatego, że nie ma takiej potrzeby, to raz, a po drugie, to nie ma co zanudzać ludzi rzeczami, które w sumie nic u nich nie zmienią.
Czyli, najprościej rzecz ujmując, jak pójdę na randkę, nie szepnę słowa, ale jak będę brać ślub, to już wam raczej powiem. 😉

Podobnie jest ze szkołą. O moich rozterkach w maju / czerwcu nic wam nie mówiłam, tak samo o moich przygotowaniach w lipcu / sierpniu z tej okazji nie wspominałam. Jednak o tym, że nie będę studiować w Warszawie wypadało tu coś wspomnieć.
Problem, gdzie iść, czy do szkoły masowej, czy specjalistycznej, czy daleko od domu czy blisko, to jest odwieczny dylemat i temat rzeka, nie będę więc tych wszystkich powodów tu wykładać. W skrócie mówiąc uznałam, że jak mam się nauczyć używać jakiegoś programu, to wolę dostępnego. O reszcie powodów można sobie ze mną pogadać prywatnie, jednocześnie trzymając kciuki, żebym, po dwóch latach studium, była gotowa na wybranie się na rozszerzenie edukacji nieco bliżej domu.

Póki jednak nie zdam tych zawodowych egzaminów, a tak konkretnie przez najbliższe dwa szkolne lata, będę się pilnie uczyć o dźwięku i co z nim zrobić, w szkole w Krakowie.

Także, ogłaszam moją tam obecność, wołam o porady i podpowiedzi, gdzie iść, co robić, a czego nie, a także obiecuję pisać z mniej więcej taką częstotliwością, jak do tej pory.

Uwaga, teraz będzie o książkach!

Ostatnio czytałam, już poraz kolejny, "tajemniczego opiekuna". Podsunęło mi to pomysł, może i na formę bloga…? Co myślicie? Chcecie, żebym pisała listy? :d
Dla tych, co nie czytali, książka opisuje los dziewczyny, która, będąc w domu dziecka, nie mając zbytnio perspektyw wykształcenia przed sobą, dostaje informacje, że jeden ze sponsorów postanawia sfinansować jej studia. W zamian oczekuje, że będzie mu co miesiąc pisać listy, donosząc o swoich postępach w nauce i ogólnym swoim rozwoju. Pomyślałam, że jak sobie nie narzucę jakichś terminów pisania, to wszystko pozapominam, więc spodziewajcie się sprawozdań. Jak się dowiem czegoś ciekawego, to wam od razu opowiem. 🙂

Jak już jesteśmy przy "tajemniczym opiekunie", też macie takie książki, do których możecie sobie wracać nieważne, ile razy? Ja mam kilka, w tym właśnie tę. Uspokaja mnie. I uważam, że uczy cieszenia się z małych rzeczy, ta dziewczyna niesamowicie docenia to, co jej się w życiu przydarza. Tak jakośradośnie o tym pisze, że może ja też się tak nauczę…?

Ostatnio przy końcu wpisu było o odkryciach, to może ja napiszę o moim. Dopiero niedawno, przy jakiejś tam okazji, zerknęłam sobie na "małego księcia" w interpretacji Piotra Fronczewskiego. Oczywiście, "małego księcia" kojarzyłam, ale nie w tej wersji, a poza tym jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, żeby sobie przypomnieć. Teraz to się zmieniło.
Po pierwsze, zauważyłam, że pan Fronczewski idealnie się nadaje do czytania rzeczy surrealistycznych, dziwnych, symbolicznych i ogólnie takich, co jednocześnie muszą być rozumiane niedosłownie i dosłownie. Z "ferdydurke" było dokładnie tak samo. Nic nie rozumiałam, a potem posłuchałam audiobooka i klik, wszystko jasne. On to czyta tak, jakby czytał zwyczajną książkę, a to przecieżw sumie o to chodzi. Te książki trzeba poczuć, albo nam się spodobają, albo nie, ale na pewno nie można tego rozkładać na drobne kawałki i się zastanawiać, bo nic mądrego nam z tego nie wyjdzie, przynajmniej mi się tak wydaje.
"Ferdydurke" jest pełne symboli i jasne, trzeba je sobie omawiać i ich szukać, ale jak ktośod samego początku nie załapie, jak na tę książkę patrzeć, to nie przebrnie. I się nie dziwię. Jakbym to brała dosłownie, to nic by mi z tego logicznego nie przyszło. I tak samo z tym "małym księciem". Jak ktoś to czyta dosłownie, to książka wyjdzie dość banalna, dziwna i ogólnie bez sensu. A jak ktoś się wczuje w metaforę, zacznie o tym myśleć, jak o rzeczywistości ze snu, gdzie wszystko przyjmuje się na emocjach, nie na rozumie, wtedy dopiero coś się z tego wyłania. I tu już pozostawia się czytelnikowi, czy on tę metaforę lubi, czy nie. Mi się podoba bardziej, niż myślałam. Ja też uważam, że to, czy ktoś jest "dorosły" nie zależy od wieku, tylko od myślenia. I że "dorośli" są zakochani w liczbach, z tym też się zgadzam całym sercem. To w ogóle jest mój ulubiony fragment, o tych liczbach. 🙂

Także… tak. Oto moje literackie przemyślenie na dziś. 🙂 Jak lubicie jakieś proste książki, proste piosenki, proste filmy, to nie obawiajcie się, że są banalne, czy co tam jeszcze. Wracajcie do nich, serdecznie polecam! TO bardzo uspokaja. 🙂
Ponawiam pytanie, macie jakieśtakie uspokajacze do wracania do nich? 🙂

Kończę ten wpis nieco haotyczny, bo w sumie miałam wam tylko ogłosić ten mój wyjazd, a zrobiła się z tego rozprawka filozoficzna.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że ja będę nadal pisać, a wy nadal czytać.
Wyjeżdżam jutro, więc przez pewien czas mogę być nieco zajęta. Zaklimatyzuję się, ogarnę i wszystko opowiem. Pamiętajcie o poradach na przyszłość. 🙂

ja – Majka

PS Macie może maskę przeciwgazową? 😉

Kategorie
muzyka

rihanna i zmiana stylu, czyli kolejny drum cover

Kategorie
muzyka

madonna – 4 minutes – drum cover

Kategorie
muzyka

black eyed peas – dum diddly. Drum cover ze zbyt cichym podkładem

Kategorie
muzyka

Grać się powinno codziennie, czyli zapowiedź audio

Hej hej!

Obiecałam, że do końca wakacji będzie coś z bębnami. No i jest, choć nie do końca takie, jak bym chciała. Chciałam wam jakiś cover ładnie przygotować, zgrać i nagrać, jak tu będzie wszystko do końca ustawione. Ale wątpię, że do soboty wszystko będzie pięknie ładnie tak, jak mi się podoba, także uznałam, że trzeba korzystać z okazji, że mogę nagrać. Zamiast skomplikowanego utworu, typu "bring me to life", zagrałam coś, co chyba było pierwszą piosenką, jaką sobie wymyśliłam do grania, jeszcze przy mojej pierwszej elektronicznej perkusji.
Tak przy okazji, o wyrozumiałość proszę nie tylko tych, którzy o perkusji mają jakieś pojęcie, ludzie, ja to usiadłam i zagrałam, a powinnam poćwiczyć, ale też realizatorów dźwięku lub tych, co się na nim znają. Ja wiem, z tym werblem jest coś zdecydowanie nie tak, to trzeba zrobić w ustawieniach konkretnego padu. Poza tym, podkład jest za cicho w stosunku do mnie. Niestety cały czas zdawało mi się, że będzie w stosunku do mnie za głośno, bo zawsze mi się jakoś bębny cicho nagrywały, dlatego tak wyszło. Ale lepsze to, niż nic, popatrzycie sobie chociaż na brzmienie tego sprzętu. Postaram się nagrać coś jeszcze, a co ważniejsze, coś lepszego.

Pozdrawiam i życzę cierpliwości oraz miłego odsłuchu.
ja – Majka

Kategorie
twórczość

Harry Potter i łazienka prefektów; przeróbka audiobooka, no copyrights intended. Przed wysłuchaniem zapoznać się z zapowiedzią poniżej.

Kategorie
twórczość

Przeróbka Harrego Pottera i czary ognia. Zapowiedź.

Witajcie!

Przyszedł czas, aby się czymś z wami podzielić. Od pewnego czasu ślęczę nad pomysłem nieco głupawym, ale niezmiernie mnie bawiącym, więc wartym dokończenia. Oddaję w wasze ręce moją wersję sceny, w której Harry idzie do sławnej łazienki prefektów, aby odkryć tajemnicę złotego jaja. Wasza w tym głowa, by dalej rozwinąć tę historię, tą samą techniką, rzecz jasna. Samą scenę polecam sobie przed wysłuchaniem przeróbki przeczytać, co by docenić wszystkie zmiany. 🙂

Życzę miłego słuchania!
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Morskie opowieści, jedzenie i słuchawki z wyciszaniem tła

Witajcie!

Tyle się działo ostatnio, że nie wiem, od czego zacząć, a jak się już przestało, to, oczywiście, przestało mi się chcieć pisać. Nie wiem czemu, ale najmniej mi się chce pisać, jak mam o czym. To trochę kłopotliwe, nie uważacie?

W poprzednim wpisie opowiadałam o tym, że wyjechaliśmy nad morze, prawie się komuś włamaliśmy do domu, niechcący oczywiście, a także o słońcu i różnych jego następstwach. Słońce działalności nie zaprzestało, do tego stopnia, że już dwa dni po przyjeździe starałam się unikać bliskiego kontaktu przedniej części mojego ciała z czymkolwiek. Całą klatkę piersiową, pół brzucha, a także ramiona i nogi, miałam czerwone i starałam się ich niczym i w żaden sposób nie dotykać. Co było sztuką trudną, zważywszy, że jednak trzeba się ubrać, rozebrać, umyć, znowu ubrać… Ciężkie czasy nastały.

A propos czasów, zauważyłam, że miejsca pełne turystów doskonale się nadają do obserwacji różnych ludzkich zachowań, nie zawsze logicznych. Pierwsza rzecz, dzieci. Czy ja kiedyś też tak się darłam? One nawet, jak pytają o godzinę, to wrzeszczą. Druga rzecz, dorośli! Jak patrzę na niektórych ludzi, to jakoś ciężko zwracać uwagę ich dzieciom. Do uwagi: "nie zachowuj się tak!", powinno się uczciwie dodać: "Spokojnie, jak będziesz duży, to będziesz mógł zachowywać się jeszcze gorzej.". Osłabia mnie coś takiego. O polskim narzekaniu już nie wspomnę, bo to jest temat rzeka. Ciekawa jestem tylko, dlaczego niektórzy ludzie mają w sobie coś takiego, że na prawdę lubią się skupiać i podkreślać to, co im nie pasuje. Jak ja czegoś, jakiejś muzyki, programu, książki, zjawiska, czegokolwiek, nie lubię, to nie poświęcam temu mojego życia, no bo jak nie lubię, to po co? A niektórzy mają tak, że jak nie narzekają na jedno, to muszą na co innego, potrzebują tego, jak tlenu, a jak już, już ich zaczniesz nieśmiało podejrzewać, że przestali, bo powiedzieli coś dobrego o czymkolwiek, to zaraz czeka was rozczarowanie. Na pewno dodadzą: "w przeciwieństwie do…" I tu się zacznie od nowa ta cała litania. Jasne, wygadać się trzeba, też czasem lubię, serio. Ale jak mam wybór, piętnaście minut na coś jęczeć, albo pojęczeć 5 minut, a pozostałe 10 się z tego ponabijać, bo tylko do tego to się nadaje, no to chyba lepiej to drugie, nie? Podobno śmiech jest zdrowy.

Dobra, moje pięć minut się skończyło, wróćmy do plusów. Pierwszym z nich była muzyka. Dziwny to był wyjazd pod tym względem, bo co i rusz spotykały mnie niespodzianki. Najpierw była pizzeria, swoją drogą jedzenie dobre, choć długo się czeka. Gdy w niej siedzieliśmy, w głośnikach leciał radiowy pop, ale taki, jakbyśmy się cofnęli w czasie o 10, 15, czasami 20 lat. Non stop taki, prawie nic nowego, a jak nowe, to remixy starych. Potem, gdy poszliśmy na wieczorny spacer po Świnoujściu, natknęliśmy się na bar/klub, lub coś takiego podobnego, o nazwie Alibi, swoją drogą, jak to mówił pan Andrus, ciekawe, czy to tylko nazwa, czy też rodzaj usługi. No i tam, w tym… miejscu, ich DJ grał same remixy popularnych piosenek w wersji reggae. A gdyby tego nam było mało, to następnego dnia byliśmy w barze na plaży, w którym z kolei ktoś puścił mix starego hiphopu najpierw, a starego dancehallu potem. Ciekawe zjawisko, mixowanie rapu.

Jak już jesteśmy przy muzyce, mogę wam powiedzieć o niespodziance, która nas tam spotkała. Spacerując pewnego wieczoru, zobaczyliśmy plakat, reklamujący koncert Sound'n'grace. Niby nic dziwnego, ale okazało się, że koncert jest następnego dnia, co więcej odbywa się w amfiteatrze, który był bardzo blisko naszego mieszkania. Ponieważ koncert nie był zbyt drogim przedsięwzięciem, szybko się zdecydowaliśmy, że w sumie, to fajnie by było iść, bo i mama zawsze chciała, i rocznice ślubu rodzice mają, to też miło. Na koncercie byłam, nawet udało mi się potem zdobyć audio autograf. Jeszcze nigdy takiego autografu nie dawało mi 10 osób na raz. Koncert był dobry. Ponieważ występowali podczas festiwalu związanego z Grechutą, zaśpiewali pod koniec jedną z jego piosenek. Musieli to podobno przygotować dosyć szybko, ale jeśli to było przygotowywane na szybko, to oni na prawdę są dobrzy.

Oprócz muzyki na wczasach towarzyszyła nam woda, co dziwić nie powinno. Woda w morzu, super. Woda z nieba… też była. Powinniśmy otrzymać harcerską sprawność "szybkiego zwijania obozu", bo deszcz wygnał nas z plaży nie raz, nie dwa. Ale dni były raczej pogodne, jeśli padało, to w południe i potem, gdy jedliśmy obiad. Tylko raz burza nie dopuściła nas do plaży, wróciliśmy mokrzy bardzo, bardzo, nic nie było suche i wszystko było w piasku.
Muszę za to z zadowoleniem stwierdzić, że pływam dużo lepiej niż kiedyś. Pomijając to, że pod wyrażenie "dużo lepiej", podchodzi to, że w ogóle umiem pływać, w przeciwieństwie do czasów przed liceum. Jeszcze parę lat temu ciężko to było nazwać pływaniem, a dzisiaj jakoś mogę, pod koniec naszego pobytu nawet więcej, niż na początku. Woda w morzu byłą ciepła, podobno najcieplejsza na całym wybrzeżu, miała 21, a jednego dnia nawet 22 stopnie. Podobno w Kołobrzegu było 18, nie zazdroszczę.

Morskich opowieści to chyba koniec, co nie oznacza, że skończyły się rzeczy ciekawe. Wróciłam do domu i zaczęłam robić odkrycia. Odkryłam na przykład, że mój rejestrator bardzo dobrze nagrywa moją elektroniczną perkusję poprzez połączenie liniowe. Tata zrobił kabel stereo, ja zrobiłam test i wyszło na to, że teraz dużo łatwiej będzie mi się nagrywało, jak gram. Nie mogłam tego jeszcze niestety sprawdzić na keyboardzie, bo dzieją się z nim ostatnio jakieś dziwne historie i wolę najpierw zrozumieć, o co chodzi. Obsłużyć go obsłużę, ale mam wrażenie, że jeszcze niektóre efekty umiem włączyć, a wyłączyć już nie za bardzo. Kiedy już zrozumiem, co takiego tam robię, postaram się go wam nagrać. Jeśli nie ogarnę, to nagram wam przynajmniej bębny.
Dalej, to też pewnego rodzaju obietnica, jestem w trakcie jednej przeróbki Harrego Pottera, a na myśli mam jeszcze drugą. Jak skończę, to na pewno to, wątpliwej jakości, dzieło pojawi się na tym blogu.

Zuzia Human zabrała mnie ostatnio do jednej naszej żyrardowskiej restauracji na ravioli. I to jest moje odkrycie numer dwa, bardzo dobre! Drogie, jak wszystko w tym punkcie gastronomicznym, ale dobre! Tak przy okazji, jak będziecie w Świnoujściu, to polecam dwie restauracje: Batista i Hong Son. Nie polecam natomiast samoobsługowego baru w galerii, tak jak zawsze lubiłam bary tego typu, co się samemu nakłada i na wagę płaci, tak tutaj serio coś nie wyszło.
A teraz, tak już na koniec tego wpisu, recenzja sprzętu. Mam aktualnie, pożyczone do testów, słuchawki sony WH-1000XM3. Słuchawki z wyciszaniem tła, zamknięte, wielkie, a wygodne, co się rzadko zdarza, z bluetooth i bardzo dobrą baterią, z panelem dotykowym na prawej słuchawce i przyciskiem funkcyjnym na lewej, słowem urządzenie, do którego wepchnięto wszystko, co tylko można w słuchawkach tego typu zmieścić.
Obserwacja pierwsza: Słuchawki na bluetooth grają lepiej, niż na kablu!
Obserwacja druga: Żadne inne słuchawki bluetooth nie wytrzymują na baterii ponad 30 h.
Obserwacja trzecia: Aplikacja SONY, która pomaga pewne rzeczy w słuchawkach ustawić, jest na Iphonie całkiem dostępna.
Obserwacja czwarta: Jak siedzę w tych słuchawkach, nawet nie włączonych, w ciszy, to słyszę własne serce. Po pewnym czasie nieco irytujące. Emotikon slightgrin
Obserwacja piąta: Noise cancelling bezkonkurencyjny.
I w ogóle w niczym te słuchawki nie przeszkadzają. Są wygodne, miękkie, nie wydają odgłosu przy składaniu… dopisuję to dlatego, że moje słuchawki, których używałam do tej pory do komputera, przy składaniu skrzypią.

Jak już słuchawki, to czas na ogłoszenia muzyczne:
1. Jest nowy album Scotta Stappa, byłego wokalisty Creed. Dobra robota.
2. Niedługo będzie album Sama Fendera. Kto gościa nie słuchał, serdecznie zapraszam. Jest jeszcze ambitna muzyka na tym świecie.
3. Po drodze na wakacje wpadła mi w ucho jedna piosenka projektu, nazywającego się Howling. Może nie tyle wpadła w ucho, co zahipnotyzowała, bo to jest taka raczej elektronika. Album się nazywa "sacred ground".

Także zakładajcie swoje słuchawki, ja zakładam swoje i zapraszam do świata dużo ciekawszego od mojego bloga.
Pozdrawiam ja – Majka.

Kategorie
co u mnie

O tym, jak włamywaliśmy się do cudzego mieszkania, czyli gorące pozdrowienia z wakacji

Czy można zrobić coś, aby sześciogodzinna podróż była przyjemniejsza? Oczywiście, że tak! Zabrać kilka filmów na tablecie, stworzyć dobrą playlistę do puszczenia przez samochodowe głośniki, zagrać w różne gry słowne, czy też zatrzymać się w McDonaldzie. Czy można zrobić coś, żeby sześciogodzinna podróż była, pomimo to, dużo trudniejsza do zniesienia? Można rozpocząć ją popołudniu. Ma to w sumie swoje plusy, no bo jak jużdojedziemy, na pewno nie mamy w perspektywie nic do roboty, tylko wiadomo, że od razu walniemy się spać. Powinno mi to jak najbardziej pasować, ponieważ nic mnie bardziej na wyjazdach nie irytuje, niż propozycja wyjścia na długie zwiedzanie wszystkich atrakcji miasta tóż po zrzuceniu walizek. No więc, jeśli przyjeżdżamy, ścielimy łóżka i idziemy spać, powinnam się cieszyć, no nie? Ten plan nie zawierał tylko jednej, małej uwagi. Co człowiek robi, jak bardzo długo nie robi nic? W tym przypadku siedzi na tylnym siedzeniu samochodu i nawet powyglądać przez okno nie może? Śpi! Czy po przybyciu na miejsce jest więc człowiek zdolny do natychmiastowego zaśnięcia? Absolutnie nie. To może wróć my do początku.

Wczoraj, wraz z rodziną, rozpoczęliśmy swoją wycieczkę do Świnoujścia. Ponieważ nasi znajomi posiadają tu mieszkanie, którego aktualnie nikt nie używał, mieliśmy już gdzie się zatrzymać. Wyjazd był zaplanowany na wczoraj i odbył się mimo faktu, że moja mama tego dnia nie miała urlopu, a co za tym idzie mogliśmy wyjechać dopiero popołudniu. Mama mogła wcześniej wyjść z pracy, ogarnęliśmy się dość szybko, wszystko było w porządku, ruszyliśmy. Ponieważ jednak Żyrardów znajduje się w niedalekiej odległości od Warszawy, Świnoujście natomiast jest prawie na niemieckiej granicy, droga nam trochę zajęła. Moja siostra zachowywała się całkiem przyzwoicie; oglądała filmy, rysowała i grała ze mną w gry. Idąc za radą wprost ze Shreka: znalazła sobie jakieś twórcze zajęcie.

Moim twórczym zajęciem było słuchanie muzyki, słuchanie muzyki, ewentualnie słuchanie muzyki i przysypianie.
Długie godziny, przeprawa promem, jeszcze trochę… no i już, dotarliśmy do apartamentu. Dotarliśmy czysto teoretycznie, bo, jak się okazało, udało nam się pomylić nie tylko garaż, ale i samo mieszkanie, w skutek czego staraliśmy się przez parę minut, rzecz jasna bezskutecznie, otworzyć naszymi kluczami drzwi do mieszkania jakichś obcych ludzi. Obcych ludzi najwyraźniej w domu nie było, bo o pomyłce uświadomił nas sam właściciel mieszkania, do którego zadzwoniliśmy po pomoc, na progu feralnego mieszkania natomiast nikt się nie pojawił.
Po dotarciu do właściwego lokalu poraz kolejny okazało się, że mieliśmy więcej szczęścia, niż czegokolwiek innego. Pilot, który, jak nam się zdawało, otwierał po prostu wszystkie garaże w okolicy, w rzeczywistości otwierał tylko naszą bramę. Do tego niewłaściwego natomiast udało nam się wjechać tylko dlatego, że otworzył go jadący przed nami facet. Tata, rzecz jasna, zorientował się w czym rzecz już po fakcie, to znaczy, jak poszedł z właściwego mieszkania po nasze bagaże i okazało się, że drzwi nie są mu posłuszne. I kto mi powie, jakie jest prawdopodobieństwo, że w pół do dwunastej w nocy, do garażu będzie powracać przemiła mieszkanka tego bloku, która w dodatku ma miejsce parkingowe akurat obok naszego? Tak jednak się stało i owa pani, ratując naszą spokojną noc, otworzyła tacie drzwi.

Już z rzeczami w domu i po wypiciu herbaty, wymyśliliśmy sobie, że udamy się na spoczynek. Problem był taki, że, jak już wspominałam, spałam przez jedną trzecią dnia, w różnych miejscach i ułożeniach ciała, niemniej jednak snem to było niewątpliwie. W tym momencie więc mój organizm odmówił zaśnięcia, zwłaszcza, że, poza brakiem zmęczenia, rozbudzały mnie "bajki z ramą", które moja siostra bardzo lubi, a mnie one niezmiernie śmieszą. No więc, zamiast spać, leżałam w łóżku z moją siostrą i pękałam ze śmiechu, słuchając o wilku z Czerwonego Kapturka, który prosił, żeby: tylko nie strzeeeeelaj, wiesz, jak ja się boję hukuuuuuuuuuuuuu! Następna była bajka o "kopciuszku", jeszcze lepiej, kto nie wie, jak musiał się w królestwie napracować minister skarbu – chrabia Debet, ten nie zna życia. :p
Potem włączyłam sobie mój audiobook… w każdym razie nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, było to na pewno późno. W nocy zaś, a raczej nad ranem, budziły mnie mewy.

Dzień nastał zdecydowanie zbyt szybko, zwlekłam się z łóżka, ogarnęłam, a potem wybraliśmy się z rodziną na plażę. Nie da się do niczego porównać uczucia, które towarzyszy mi, gdy mogę się unosić na falach. Jeszcze fajniej jest, jak Emila mi pożyczy swoją dmuchaną deskę do pływania. Nie no, ale tak serio, czułam się dziś, jakbym pierwszy raz od czerwca w pełni się obudziła, na prawdę. Wreszcie miałam nieco więcej energii i wykonałam jakąś aktywność fizyczną, bardziej męczącą niż długi spacer.
Kolejnym miłym punktem programu, było zjedzenie "gotoooowaaaaaneeeeeeeej! Kuuuuuuukuuuuuuryyyyyyydzyyyyyyyy!". Bardzo lubię tych sprzedawców i uważam, że to na serio trzeba ćwiczyć głos, żeby móc pracować w tym sektorze gospodarki. Przecież oni pół dnia tak chodzą i wyśpiewują, o tych loooooodaaaaaaach, naaaaleśnikaaaaaach, gooooofraaaaaach gorących, gotooooowaaaaaanej kukuryyydzyyyyyyy!" itd. itd. Fajnie by się tam sprawdzili jacyś dobrzy freestylowcy, no nie? "Dla tych, co z daleka jadą, naleśniki z czekoladą! Dla tych, co ich grzeje słońce, goooooooooofry, pyyyyyyyyzy gorące!" I takie tam inne.

Po plaży zrobiliśmy sobie wycieczkę po promenadzie, aby coś zjeść, coś kupić, coś pooglądać… normalne spędzanie czasu na takich wyjazdach. Gorące słońce, dużo sklepów i kawiarni i jeszcze więcej narodowości niemieckiej. Mam wrażenie, że tu każdy sprzedawca biegle mówi w tym języku, nie wiem też, czy czasem nie jest odwrotnie, że musieli się wyuczyć polskiego, jako drugiego języka. Z zaskoczeniem stwierdziłam też, że ja nawet coś rozumiem z tego, co oni mówią. Sama bym nie umiała powiedzieć, ale temat rozmowy zwykle do mnie docierał. Jednak coś pamiętam.

Na zakupy do sklepu po drugiej stronie granicy jużsię z rodzinką nie wybrałam, preferowałam położenie się. Słoneczko dało mi się we znaki dość potężnie i nie mówię tu tylko o nieco nadmiernej opaleniźnie, ale także o tym, że, tak jak przed południem energię daje, tak popołudniu wyciąga i każdy taki długi wypad na dwór muszę potem odleżeć.

Leżę więc i piszę dla was to krótkie sprawozdanie, bo uznałam, że wpis typu "co się u mnie dzieje" jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodził.
Jakieś plany na resztę wakacji? Jakieś pytania, uwagi, komentarze, zażalenia? Zapraszam do komentowania, oraz do czytania poprzednich wpisów na blogu. 🙂

Pozdrawiam was gorąco, noście kapelusze!
ja – Majka

EltenLink