Witajcie!
Wypadałoby się chyba przyznać do paru rzeczy, bo mi niektórzy ostatnio zwrócili uwagę, że na blogu co innego, w życiu co innego i w sumie nie wiadomo, co ja robię i gdzie jestem. Nie chodzi o to, że kłamię, nie musi też to oznaczać, że ja na blogu muszę pisać o wszystkich najmniejszych zmianach w życiu.
Są sprawy, o których piszę z największą radością i jak najszybciej można, czyli np. koncerty (cudze lub własne), jakieś fajne wspomnienia czy recenzje. Są też takie rzeczy, o których się nawet tu nie zająknę, między innymi dlatego, że nie ma takiej potrzeby, to raz, a po drugie, to nie ma co zanudzać ludzi rzeczami, które w sumie nic u nich nie zmienią.
Czyli, najprościej rzecz ujmując, jak pójdę na randkę, nie szepnę słowa, ale jak będę brać ślub, to już wam raczej powiem. 😉
Podobnie jest ze szkołą. O moich rozterkach w maju / czerwcu nic wam nie mówiłam, tak samo o moich przygotowaniach w lipcu / sierpniu z tej okazji nie wspominałam. Jednak o tym, że nie będę studiować w Warszawie wypadało tu coś wspomnieć.
Problem, gdzie iść, czy do szkoły masowej, czy specjalistycznej, czy daleko od domu czy blisko, to jest odwieczny dylemat i temat rzeka, nie będę więc tych wszystkich powodów tu wykładać. W skrócie mówiąc uznałam, że jak mam się nauczyć używać jakiegoś programu, to wolę dostępnego. O reszcie powodów można sobie ze mną pogadać prywatnie, jednocześnie trzymając kciuki, żebym, po dwóch latach studium, była gotowa na wybranie się na rozszerzenie edukacji nieco bliżej domu.
Póki jednak nie zdam tych zawodowych egzaminów, a tak konkretnie przez najbliższe dwa szkolne lata, będę się pilnie uczyć o dźwięku i co z nim zrobić, w szkole w Krakowie.
Także, ogłaszam moją tam obecność, wołam o porady i podpowiedzi, gdzie iść, co robić, a czego nie, a także obiecuję pisać z mniej więcej taką częstotliwością, jak do tej pory.
Uwaga, teraz będzie o książkach!
Ostatnio czytałam, już poraz kolejny, "tajemniczego opiekuna". Podsunęło mi to pomysł, może i na formę bloga…? Co myślicie? Chcecie, żebym pisała listy? :d
Dla tych, co nie czytali, książka opisuje los dziewczyny, która, będąc w domu dziecka, nie mając zbytnio perspektyw wykształcenia przed sobą, dostaje informacje, że jeden ze sponsorów postanawia sfinansować jej studia. W zamian oczekuje, że będzie mu co miesiąc pisać listy, donosząc o swoich postępach w nauce i ogólnym swoim rozwoju. Pomyślałam, że jak sobie nie narzucę jakichś terminów pisania, to wszystko pozapominam, więc spodziewajcie się sprawozdań. Jak się dowiem czegoś ciekawego, to wam od razu opowiem. 🙂
Jak już jesteśmy przy "tajemniczym opiekunie", też macie takie książki, do których możecie sobie wracać nieważne, ile razy? Ja mam kilka, w tym właśnie tę. Uspokaja mnie. I uważam, że uczy cieszenia się z małych rzeczy, ta dziewczyna niesamowicie docenia to, co jej się w życiu przydarza. Tak jakośradośnie o tym pisze, że może ja też się tak nauczę…?
Ostatnio przy końcu wpisu było o odkryciach, to może ja napiszę o moim. Dopiero niedawno, przy jakiejś tam okazji, zerknęłam sobie na "małego księcia" w interpretacji Piotra Fronczewskiego. Oczywiście, "małego księcia" kojarzyłam, ale nie w tej wersji, a poza tym jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, żeby sobie przypomnieć. Teraz to się zmieniło.
Po pierwsze, zauważyłam, że pan Fronczewski idealnie się nadaje do czytania rzeczy surrealistycznych, dziwnych, symbolicznych i ogólnie takich, co jednocześnie muszą być rozumiane niedosłownie i dosłownie. Z "ferdydurke" było dokładnie tak samo. Nic nie rozumiałam, a potem posłuchałam audiobooka i klik, wszystko jasne. On to czyta tak, jakby czytał zwyczajną książkę, a to przecieżw sumie o to chodzi. Te książki trzeba poczuć, albo nam się spodobają, albo nie, ale na pewno nie można tego rozkładać na drobne kawałki i się zastanawiać, bo nic mądrego nam z tego nie wyjdzie, przynajmniej mi się tak wydaje.
"Ferdydurke" jest pełne symboli i jasne, trzeba je sobie omawiać i ich szukać, ale jak ktośod samego początku nie załapie, jak na tę książkę patrzeć, to nie przebrnie. I się nie dziwię. Jakbym to brała dosłownie, to nic by mi z tego logicznego nie przyszło. I tak samo z tym "małym księciem". Jak ktoś to czyta dosłownie, to książka wyjdzie dość banalna, dziwna i ogólnie bez sensu. A jak ktoś się wczuje w metaforę, zacznie o tym myśleć, jak o rzeczywistości ze snu, gdzie wszystko przyjmuje się na emocjach, nie na rozumie, wtedy dopiero coś się z tego wyłania. I tu już pozostawia się czytelnikowi, czy on tę metaforę lubi, czy nie. Mi się podoba bardziej, niż myślałam. Ja też uważam, że to, czy ktoś jest "dorosły" nie zależy od wieku, tylko od myślenia. I że "dorośli" są zakochani w liczbach, z tym też się zgadzam całym sercem. To w ogóle jest mój ulubiony fragment, o tych liczbach. 🙂
Także… tak. Oto moje literackie przemyślenie na dziś. 🙂 Jak lubicie jakieś proste książki, proste piosenki, proste filmy, to nie obawiajcie się, że są banalne, czy co tam jeszcze. Wracajcie do nich, serdecznie polecam! TO bardzo uspokaja. 🙂
Ponawiam pytanie, macie jakieśtakie uspokajacze do wracania do nich? 🙂
Kończę ten wpis nieco haotyczny, bo w sumie miałam wam tylko ogłosić ten mój wyjazd, a zrobiła się z tego rozprawka filozoficzna.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że ja będę nadal pisać, a wy nadal czytać.
Wyjeżdżam jutro, więc przez pewien czas mogę być nieco zajęta. Zaklimatyzuję się, ogarnę i wszystko opowiem. Pamiętajcie o poradach na przyszłość. 🙂
ja – Majka
PS Macie może maskę przeciwgazową? 😉