Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Czytanie, pisanie, po co to komu? I trochę o magicznych przedmiotach. Q&A cz 3

Rozpoczął się listopad, miesiąc skłaniający do refleksji, namysłu i… jak dla mnie to do siedzenia w domu. A jak się siedzi w domu, to co się robi? Różnie, ale poczytać również warto. Jak obiecałam, będzie post o książkach. Kilka osób zapytało mnie o to, co czytam, a także o różne rzeczy związane z konkretnymi książkami, zrobił się z tego materiał na wpis.

Przy okazji pozdrawiam wszystkich moich komentujących, co mi ostatnio pisali, że mogłabym napisać książkę. Kochani, moja książka wcale nie byłaby tak ciekawa, choć historyjkami pt. "a dokąd ty, dziewczynko, idziesz?" mogłabym zapełnić kilka tomów. Ostatnio znowu jakaś pani o to właśnie mnie zapytała.

Przejdźmy więc do waszych pytań. 🙂

Co ja czytam?

Zosia rozpoczęła pytania od:
"Jakie lubisz książki, jakieś Twoje ulubione pozycje, autorzy, najbardziej wspominane sytuacje?"

Zacznę od sytuacji mojej względem książek, a nie z książki. Moja mama czyta absolutnie non stop, zawsze tak było, więc i zawsze kojarzyło mi się to z domem. Ja z kolei dość wcześnie zaczęłam słuchać bajek na płytach, więc i audiobooki gdzieś musiały się pojawić. Alfabet brajla bardzo doceniam, natomiast nigdy nie czytałam wybitnie szybko, dlatego, ku utrapieniu moich polonistek, forma audio była u mnie obecna również w przypadku lektur. Ojjj, długie to były boje i w sumie bez wygranych, bo i one miały trochę racji, i ja, a słuchałam, niestety lub stety, nadal.
Pamiętam, jak nowe książki wybierało się na podstawie krótkich fragmentów, dostępnych na stronach audioteki i jej podobnych, pamiętam oczekiwanie na nowe części serii, a nigdy nie było wiadomo, czy następną też nagrają, pamiętam długie książki na 36 płytach CD i cudowne odkrycie formatu mp3, pozwalające na umieszczenie tego całego chłamu na jednej. To były czasy… A, i jeszcze pamiętam, że przeczytałam, że "księga urwisów" Niziurskiego ma 14 godzin i wtedy to mi się wydawało tak straszszsznie długo. No i czytał mi pan Teleszyński tę propagandę przez 14 godzin, fajnie mi się to wtedy czytało, swoją drogą. A odpowiadając na pytanie:
Czytam różne rzeczy, czasem fantastykę czy science fiction, innym razem biografie, autobiografie, książki obyczajowe, a i kryminały się zdarzały.
Jeśli chodzi o autorów, zależnie od gatunku. Jak byłam młodsza, bardzo lubiłam książki Baccalario, podobało mi się w sumie wszystko, co napisał, z serią Century na czele. Z drugiej strony spektrum, ostatnio czytam dużo Pratchetta i sami sobie decydujcie, co on pisze, fantastykę, kryminały, surrealistyczne opowieści o wszystkim, czy co tam jeszcze. Będąc przy kryminałach wszyscy wiedzą, że uwielbiam Chmielewską, uznajmy, że to są komedie kryminalne, ewentualnie komediowe kryminały. Z polskich Marta Kisiel, pisząca różne rzeczy, Aneta Jadowska, jak wyżej.
Mogłabym też się posługiwać seriami. Od dzieciństwa kocham Muminki, do dziś mi zostało. Warto przeczytać kilka razy, w różnym wieku, bo to są piękne książki o życiu, przyjaźni, rodzinie, ale także poczuciu osamotnienia i strachu. Oswajanie emocji z tymi książkami, to jest bardzo piękne doświadczenie, a jeszcze piękniejsze, to fragmenty muminkowej serji, jeszcze na kasetach, przeczytane przez świętej pamięci Mikołaja Müllera.
Potem, nieco starszą będąc czytałam "Felixa, Neta i Nikę" Kosika i nadal, jak coś wychodzi, to zerknę. Mnóstwo tam stereotypów i uproszczeń, ale jakoś sentyment jest.
Lubię też serię "cherub" Roberta Muchamore’a, o nastoletnich agentach. Niby kryminał, taki trochę film akcji się z tego robi, a i o dorastaniu tych bohaterów się poczyta i ich dylematach moralnych różnych. Poza tym, zawsze fajnie jednak ten film akcji obejrzeć, jak normalnie się niezbyt może. Realistyczne, a jednocześnie niezła przygodówka i mający te 15 lat człowiek sobie wyobraża, że mógłby takich niesamowitych rzeczy dokonać dla MI5.

Co do biografii lub autobiografii, nazwałabym to literaturą względnego faktu, bo wiecie, jedno się pamięta, a inne się interpretuje, zazwyczaj to były okolice muzyczne. Co, oczywiście, nie odbiera różnorodności. Inaczej się czyta "pieśniarkę Warszawy", gdzie Hanka Ordonówna i jej świat jest nam przedstawiany oczami jednak kogoś innego, jeszcze inaczej, bo lata inne, czyta się o Komedzie i jego prywatnym życiu jazzu, a jeszcze inaczej autobiografię Ozzyego Osbournea.
Nie samą muzyką żyje człowiek, biografia Tove Jansson też gdzieś mi się przewinęła, ciekawa postać swoją drogą.
A dosłownie dziś skończyłam "utracony księżyc". To nie biografia, ale historia misji Apollo 13 i trochę historii jej załogi, bardzo ciekawa rzecz. W ogóle ostatnio przypomniałam sobie "marsjanina" i dlatego mam fazę na kosmos.

Mam też pojedyncze książki, które są dla mnie bardzo ważne i je tu wspomnę z tego powodu.
"szaleństwa panny Ewy" Kornela Makuszyńskiego, to by była najbardziej zdarta płyta, albo kaseta, gdybym nie miała tego w wersji cyfrowej. Ten audiobook mnie rozwesela, pociesza, usypia, co chcecie. Poza tym zauważyłam, że teraz już się tak nie pisze dialogów, jak tam były napisane. Mam wrażenie, że za tamtych czasów czytelnikom nie trzeba było aż tyle tłumaczyć, sami się domyślali. A pan Henryk Machalica nie przeczytał tej książki, on ją zagrał. I to zagrał bardzo dobrze!
"Tajemniczy opiekun" Jean Webster był tu już wspominany, bo na tej książce opierałam większość moich wpisów z czasów krakowskich. Tylko niestety zakończenie jakieś takie inne mi wyszło. Ale też, książka jasna, optymistyczna, chyba uczyła mnie cieszyć się z małych rzeczy.
Inny temat: William P. Young napisał kiedyś książkę pt. "chata". Była ona dla mnie dużym przeżyciem. Czytałam w liceum i pamiętam, że podczas lektury miałam moment, kiedy dużo bardziej lubiłam ludzi wokół mnie, widziałam w nich jakoś więcej światła, niż zwykle. Większość osób wie, że to jest książka dotycząca wiary. Ja akurat jestem osobą wierzącą, wiem jednak, że lektura przypadła do gustu również wielu osobom, którym dużo dalej do Boga i kościoła, niż mnie. Także i tak każdemu polecam, myślę, że warto.

Próbowałam też wymyślić, jaką lubiłam lekturę, ale to naprawdę trudne zadanie. W końcu mi wyszło, że w liceum spodobała mi się "lalka", ale obawiam się, że to dlatego, że omawialiśmy ją od razu po "chłopach" i po prostu się ucieszyłam, że jest wreszcie coś napisane ludzkim językiem. I oczywiście zapraszam do Skierniewic, tam na peronie stoi pomnik Wokulskiego, bo on się właśnie w Skierniewicach pod pociąg rzucał.
A, no i jeszcze, ważna rzecz, jeśli chodzi o Mickiewicza, podobno są dwa obozy: "pan Tadeusz" i reszta. Od razu mówię, ja "pana Tadeusza" w sumie lubiłam, ballady niektóre też były OK, "dziadów" nie znoszę, wredne dziady.

Przyznaję jednak, że, oprócz początku, najlepiej zapamiętanym cytatem z "pana Tadeusza" było dla mnie
"Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza."
I to chyba dlatego, że kiedyś miałam nawiązać do tej lektury na próbnej maturze, którą pisałam w gabinecie pani pedagog. Problem polegał na tym, że w gabinecie pani pedagog oprócz mnie były jeszcze magnetofony, czasami komuś niezbędne, a także sama pani pedagog, często też niezbędna akurat teraz. Skutek był taki, że podczas mojej próbnej matury, mimo kartki ,zaglądało tam chyba z 15 osób, co stało się potem naszym ulubionym żartem wewnętrznym.

Co do lektur wakacyjnych, w te wakacje przeczytałam m.in. "pannę nikt". Podobno to gdzieś, kiedyś, we fragmentach, ale jednak było lekturą. Odważnie, zwłaszcza, że jednak zdarzają się ludzie, którzy sięgają po całość, a to zdecydowanie nie jest książka dla małych dzieci. Nie wiem, czy chciałabym ją proponować w podstawówce, nawet w ósmej klasie. Ja przy początku gimnazjum czytałam książkę, w której to książce bohaterka czytała "pannę nikt". I dzięki Bogu, że mnie nie podkusiło, żeby wtedy po to sięgnąć. Powiem tak, film widziało więcej osób, w filmie było o tym, że kogoś tam opętało. I akurat z mojej strony, to to była najmniej przerażająca rzecz w tej książce, dużo bardziej straszna i smutna była tam materialna, realistyczna rzeczywistość.
Chociaż, dziewczyna grała na syntezatorach, to się ceni!

W ogóle książki, przynajmniej w czasie podstawówki, to było coś, co często łączyło grupę rówieśniczą. Jak omawiało się "braci lwie serce", moi współklaścy bawili się w braci. Kiedy omawiani byli "chłopcy z placu broni", to wszystkie dziewczyny z grupy toczyły bitwy o różne miejsca w internacie. Dwie osoby w mojej klasie swego czasu płynnie posługiwały się pradawną mową z Eragona.
No i oczywiście, jest sobie seria, od której wszystko się zaczęło. Dzięki której zawarłam trzy przyjaźnie na różnych etapach życia. Seria, która przetrwała wszystko, żeby nie powiedzieć seria, która przeżyła.
Harry Potter
I tu padły pytania aż z dwóch źródeł!

Pytania o magiczne przedmioty

Czwarte pytanie Ildriss brzmiało:
"Wolałabyś mieć pelerynę niewidkę czy torebkę Hermiony?"
Wyjaśnienie, Hermiona miała taką torebkę, do której by się zmieściła zawartość kilku wypchanych walizek. Torebka wyglądała na małą, a zmieścić można było tyle, ile akurat było potrzeba. Zastanawiałam się i chyba jednak teraz zdecydowałabym się na torebkę. Jeszcze za czasów szkolnych wolałabym pelerynę, rany, jak ja często w Krakowie chciałabym wiedzieć, że mnie nie widzieli! Ale teraz chyba torebka przydałaby się bardziej. Tylko ciekawa jestem, jak to jest z jej ciężarem, czy jest tak ciężka, jak te wszystkie rzeczy? Czy jednak nieco mniej?

Tiliana pyta:
"Jakim wspomnieniem przywołałabyś patronusa? A jak wyglądałby twój bogin?
No i, oczywiście, jaki Magiczny Dowcip Weasleyów chciałabyś mieć?"
Wyjaśniam jeszcze raz, najpierw wspomnienie. Patronus, było to zaklęcie, a raczej energia przywoływana zaklęciem, która chroniła bohaterów przed bardzo złymi stworzeniami, które odbierały im wszelką nadzieję i szczęście. Warunkiem wyczarowania patronusa było wyobrażenie sobie szczęśliwego wspomnienia. Ale nie takiego zwyczajnego, wesołej sytuacji z imprezy na przykład. To musiało być coś mocnego, coś, co naprawdę napełniało nadzieją i szczęściem.
To pytanie jest trudniejsze, niż się wydaje, bo takie wspomnienia albo bardzo trudno znaleźć, co chyba świadczy nie najlepiej, albo są trochę zbyt osobiste. W pewnym sensie myślę, że wspomnienie tego pierwszego koncertu, który grałam w deszczu byłoby spoko. Może nie na setki dementorów, ale na jednego? Swego czasu moi rodzice zrobili mi niespodziankę i tak to jakoś załatwili, że na moje imieniny złożył mi życzenia wokalista z jednego zespołu, który bardzo lubiłam. Znaliśmy go osobiście, ale i tak akurat tego się nie spodziewałam. To też byłoby wtedy dobre wspomnienie, o ile pamiętam.
Pamiętam jakieś ogniska z przyjaciółmi, jeszcze z gimnazjum, gdzie byłam szczęśliwa. Pamiętam różne krakowskie wypady i podejrzewam, że też by się coś znalazło, najprawdopodobniej z tego ostatniego czerwca.
Ale jest też parę takich, których chyba bym tu nie opisywała. Szczerze mówiąc jednak faktycznie mam problem ze znalezieniem takiego, którego byłabym pewna, że zadziała. Ciężko u mnie z tym ostatnio.

Bogin łatwiej, u mnie by pewnie były owady. Bogin to był w potterze taki stwór, który przybierał kształt tego, co najbardziej nas przeraża. Mnie przeraża wszystko, najbardziej konfrontacje z ludźmi, więc bogin równie dobrze mógłby być osobą, z którą aktualnie muszę porozmawiać o czymś, co mnie stresuje. I pewnie wtedy by krzyczał. :d Ale takim najbardziej stałym strachem są owady, dla najlepszego efektu wzięłabym szerszenie, są okropne.
Co do dowcipów Weasleyów, proszek natychmiastowej ciemności wygląda na fajny. Działania chyba nie muszę tłumaczyć. W nagłych sytuacjach może by zastąpił pelerynę niewidkę.
Było coś jeszcze z tym śnieniem na jawie, wywoływało coś w rodzaju świadomego snu, też by mogło być niezłe.

I tak na koniec

Ostatnio rozmawiałam z kimś o książkach. O pisaniu, o tym, co się teraz wydaje, o tym, czy krytycy literaccy powinni mieć dużo do gadania i ile dają warsztaty dotyczące tworzenia historii, narracji itp.
I teraz pytanie: czym dla nas są książki? Mnóstwo osób ma rozmaite relacje z książkami, jedni czytają dla zabicia czasu, inni dla intelektualnego rozwoju, duchowych przeżyć i pogłębiania wiedzy, jeszcze inni tylko wtedy, gdy im każą… Dałby nam Bóg, żebyśmy potrafili mieć tę relację różną. W zależności od sytuacji. Żebyśmy potrafili raz poczytać podręcznik akademicki, o którym jeden mój prowadzący powiedział, że kilka stron, to było jedno zdanie. Innym razem zagłębić się w lekturze książki popularno-naukowej czy, tak jak ja ostatnio, opisującej autentyczną historię. Jeszcze innym poczytać coś, co po prostu pozwoli nam się odprężyć i zapomnieć na chwilę o otaczającym nas świecie, przenosząc do lepszego, albo chociaż innego, niż nasz własny.
Czy da się określić, które książki są ważniejsze? Według mnie nie. Opinia subiektywna i można się kłócić, wiadomo, ale podobnie, jak z muzyką, nie lubię wartościowania lektury tylko na podstawie gwiazdek od najwybitniejszych krytyków. Bo tak, jak z muzyką, najczęściej chodzi mi o emocje. Jeśli autorowi udało się stworzyć jakiś świat, w którym żyją bohaterowie, z którymi się zaprzyjaźniłam, tęsknię za nimi i chcę wiedzieć, co u nich słychać, to autor już dla mnie wygrał, nawet, jeżeli warsztat literacki po 15 latach ktoś określi jako słabszy. Z drugiej strony, ile o świecie i sobie samym można się dowiedzieć z podręczników do psychologii albo popularno-naukowej książki o błędach statystycznych?
Lubię to. Lubię to, że każdy autor stwarza, pisząc, swój świat. Ma tam cząstkę siebie, ale też cząstkę tego, co chciałby mieć, a także tego, co chciałby z rzeczywistości wykreślić. Jeśli dostanie za te kilkaset słów nagrodę, to świetnie! Ale jeśli teraz powiedzą o książce, że naiwna, że nie pasująca do czasów, że błędy w narracji, prowadzeniu historii, za dużo przysłówków i w ogóle, jak to nam ostatnio przy druku wyszło, węgiel, wosk i różne ścinki, to co? Zapytam, co z tego, że ktoś tak teraz powie, skoro oprócz tego ta sama książka ratuje ludziom dzień, noc, dobrostan psychiczny, życie w skrajnych przypadkach? I tak owszem, były takie przypadki i to wiele, tak samo, jak z muzyką.

Nikt o to nie pytał. Fakt. Ale chciałam to napisać. Głównie dlatego, że trzy przyjaźnie zawarłam, gadając o Potterze, jak mi się nudzi, wracam do "projektu Hailmary" Weira, a usypiają mnie "szaleństwa panny Ewy". W Potterze jest od cholery błędów, w tym logicznych, w "projekcie" z kolei naukowych, a "szaleństwa" dużo osób określiłoby naiwnymi i to lekko mówiąc. Nie zmienia to faktu, że po pierwsze, wszystkim autorom chciałabym podziękować osobiście, a po drugie, jestem w stanie o każdej z tych książek napisać osobną pracę z wymienieniem wartości tychże.

Czytam różne rzeczy, ale wartość tkwi w tym, co ja sobie z tych lektur wezmę. A biorę wiele i to nie tylko z tych poważnych. Potrafiłam pisać szczegółowe notatki, czytając aż nazbyt realistyczną książkę o drugiej wojnie, ale i książka dla dzieci czasem się przyda, jak nas złapie długi, deszczowy tydzień. 🙂

Także czytaj, Czytelniku Drogi, wszystko, co tylko zechcesz. W tym mojego bloga, oczywiście, też można!
A jak chcesz pisać… To wiesz, co robić.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Przeczytajcie sobie książki z serii "a co gdyby". Napisał to Randall Munroe i odpowiedział tam w naukowy sposób na sporo interesujących i absurdalnych pytań. Polecam wszystkim, nawet, jak się nie interesują fizyką.

EltenLink