Kategorie
muzyka

No. 6 collaborations project, czyli Ed Sheeran jako współtwórca i jeden z wielu

Hej hej!
Tak sobie pomyślałam, że w sumie jeszcze tutaj nie było tej recenzji nowej płyty Sheerana, możeby tak ją napisać? Spróbuję więc, choć późno troszkę jest, to zrobić.

Krótki wstęp

Robiłam już dawno, no ale trudno, napiszę jeszcze raz. 😉 Płyta "no. 6 collaborations project" jest następstwem podobnej, która była wydana jeszcze przed całym sheeranowym szaleństwem, czytaj przed rokiem 2011, kiedy to wyszedł "plus", pierwszy album wokalisty. Przed swoim wielkim sukcesem Sheeran na własną rękę wypuszczał w świat sporo małych wydawnictw, w tym, tóż przed zapisaniem do wytwórni, serię pięciu EPek, z których każda miała reprezentować inną stronę jego zainteresowań muzycznych. Ostatnia z nich "no. 5 collaborations project", była nagrana z, popularnymi wtedy dużo bardziej od niego, raperami i to właśnie te piosenki nagrywane z artystami reprezentującymi londyński grime, wciągnęły go po raz pierwszy do radia.
W tym roku, po prawie 10 latach Sheeran znowu wydał płytę, która miała zbierać jego kompozycje z innymi artystami, które, jak sam stwierdził, nie pasowałyby na jego kolejny album. I rzeczywiście, można się przekonać, że na tej płycie mamy do czynienia bardziej z Sheeranem jako cowriterem, niż z facetem z gitarą, jakiego znamy z jego autorskich albumów.
Przejdźmy więc może do samej recenzji.

Recenzja.

Na początku ustalmy sobie jedną rzecz. Na tej płycie śpiewają sobie z Edem Sheeranem bardzo znane osoby. Nie wszystkie są znane, ale większość w jakimś stopniu na pewno. Mało tego, ta muzyka jest serio inna od tego, co on zazwyczaj robi. I ja wiem, że cały internet powie, że płyta była sklejana przez wytwórnię, ktoś tam na górze wyliczał w zeszyciku na pewno, kto się najbardziej opłaca i stworzyli projekt, mający zapewnić dochód. No dobra, moze nie cały internet tak stwierdzi, może znajdzie się jedna ósma, która powie, że niektóre eksperymenty muzyczne się opłaciły, bo muzykiem jest po prostu dobrym, ale jednak to nadal będzie mniejszość.
Czujcie się ostrzeżeni, że ja tej płycie, nie umiem powiedzieć inaczej, wierzę. Wierzę w autentyczny kontakt autora z pozostałymi artystami, wierzę w to, że teksty, przynajmniej te odnoszące się wyraźnie do osoby Sheerana były szczere… inaczej mówiąc, ja Sheerana traktuję, jak takiego szczerego, oldschoolowego rapera. W dobrym znaczeniu. Opowiadającego o swoim życiu i doświadczeniach, ewentualnie wymyślającego historię na użytek utworu. Ale napewno nie wyliczającego, co mu się bardziej opłaci. Kiedy mówi, gdzie się wychował, wiem, że to prawda, kiedy mówi o powrocie do Londynu, wiem, że tak jest i było, kiedy wspomina konkretne wydarzenia z kariery, to ja uważam, że to on to napisał, wymyślił i potrzebował powiedzieć, a nie, żę ktoś mu to podpowiedział do ucha przez studyjne słuchawki. Jeśli komuś moja dziecinna naiwność jakoś wybitnie robi, no to cóż… zmęczy was ta recenzja. Bo ja te piosenki, nie wszystkie oczywiście, ale większość, traktuję raczej jak prawdziwe historię i nie rozkminiam, czy ta współpraca serio się opłacała w radiach.
Z drugiej strony natomiast gatunkowo, muzycznie, płyta jest mieszanką dokładnie tego ,co ostatnio popularne. Nie będę się z tym kłócić, widzę to i wiem, tak samo, jak autor płyty, który słusznie stwierdził, że na jego płyty, to to jak pięśćdo nosa pasuje. 🙂
Koniec oświadczenia, przechodzimy do kawałków.

"Beautiful people" ft. Khalid.

I mamy pierwszy utwór. Zupełnie tak, jakby ktoś usiadł do komputera, otworzył program do tworzenia muzyki, klepnął spację i odtworzył ostatni projekt. Proste, znane wszystkim sample. Zaczyna Sheeran.
Tekst opowiada o byciu, a raczej nie byciu, pięknymi ludźmi tego świata, włuczącymi się po pokazach i wystawach, pokazującymi się w prestiżowych miejscach, na prestiżowych zdjęciach i z takimi też ludźmi.
Ciekawym dodatkiem do tekstu, zwracającym uwagę na jego autentyczność jest fakt, że Sheeran nie tylko na różnych galach i spotkaniach się pojawiać musi, mimo, że jakoś wybitnie tego nie uwielbia, ale też to, że… no jakby to delikatnie ująć… nie należy do grupy najprzystojniejszych ludzi na ziemi. 😉
Khalida znałam głównie z piosenki "eastside" zrobionej z Bennym Blanco, od razu więc byłam ciekawa, jaki klimat będzie miała wspólna piosenka jego i Sheerana. Na pewno jego gościnny występ w drugiej zwrotce dodaje piosence interesującego zabarwienia, zwłaszcza, że jego głos jest bardzo charakterystyczny i mimo, że zupełnie inny od Sheerana, to do tej piosenki pasuje. I mimo, że utwór nie jest moim ulubionym na płycie, jest na pewno godzien uwagi, zwłaszcza, jak go się rozkręci w samochodzie. 🙂

"South of the border" ft. Camila Cabello oraz Cardi B.

Oto pierwsza z kompozycji, można powiedzieć, biznesowych. A raczej "biznesowo udanych". Jeśli miałabym stawiać na jedną piosenkę na płycie, która była pisana, nagrywana i ogólnie robiona do radiów, pokazałabym tę. Zanim jednak zaśpiewam znany motyw: "ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy!", zwrócę uwagę na to, co Sheeran sam mówi w wywiadzie. Z Cardi B utwór chciałrobić już dawno, bo po prostu ją lubi. Lubi to, żę ona, w sumie podobnie do niego, nie ma treningu medialnego, mówi to, co jej ślina na język przyniesie i ogólnie jest sobą, niezważając na konsekwencje. Camila Cabello natomiast, to znajomość muzyczna z którejś tam gali nagród, a także osoba, o której Sheeran powiedział, że jest utalentowana i po prostu miła. Poza tym, jednak ma to "latynoskie coś" w sobie. I nie można zaprzeczyć, że bardzo fajnie było ją usłyszeć, śpiewającą nie tylko w takim akurat kawałku, ale i, przez moment, po hiszpańsku. W jednej recenzji płyty spotkałam się ze stwierdzeniem, że czekamy teraz na piosenkę całą w tym pięknym języku od samej Cabello. Zgadzam się w zupełności, sama bym posłuchała.
Co do wystąpienia raperki, no cóż, Cardi to Cardi, wykonała swe zadanie dobrze, jak raczej zazwyczaj jej się to zdarza.
Podsumowując, dla mnie to takie nowsze i ciekawsze "shape of you", więcej gitary nigdy nikomu nie zaszkodzi.

"cross me" ft. Chance the Rapper oraz PnB Rock

To ja może od razu uściślę, gościem jest Chance the Rapper. Gości w drugiej zwrotce. PnB Rock natomiast jest wpisany, jak otwórca, bo pośrednio twórcą jest, ale raczej samego pomysłu na piosenkę, niż wystąpienia na albumie. Cały utwór oparty jest na krótkim fragmencie jego freestyleowego wystąpienia parę lat wcześniej. Ten fragment, który słyszymy na początku, został z tego wystąpienia wyciągnięty i zsamplowany, sam tekst refrenu też jest mocno nim zainspirowany, autor freestyleu jednak nie nagrywał nic w studiu z Sheeranem.
Co do samego efektu, pomysł, powiedziałabym, dość miły, zwłaszcza dla adresatek tekstu, chciałabym, żeby ktoś za mną też tak murem stał. Możliwe nawet, że w pewnych sytuacjach tak jest. Piosenka sama w sobie dość podobna do pierwszej, może być, w samochodzie wchodzi dobrze. Poprawia nastrój.

"take me back to London" ft. Stormzy

I tu zaczynają się piosenki, które ja nie tylko doceniam, ale i bardzo lubię. Ja nie wiem, czy to nie jest moja ulubiona piosenka na albumie. Albo jedna z ulubionych. Londyński grime w centrum, na bocznych ścieżkach podkład bardziej klasyczny, bo to jakiś piękny smyczkowy instrument, grany palcami. Pewnie na komputerze, ale jednak.
Tekst pasujący do beatu, jak mówi sam bohater "is that time? Big Mike and Teddy are on grime". Wymieniając się co parę linijek, Sheeran i Stormzy opowiadają w obu zwrotkach o miejscu, w jakim się znaleźli, czy to przy robieniu rapu, czy to przy zdobywaniu wszystkich scen na świecie, podkreślając jednak, że nie ma miejsca, jak dom. Najlepiej podsumowuje to refren, w którym Ed Sheeran śpiewa w skrócie: nigdzie się w najbliższym czasie nie wybieram, więc nieś mnie, samolocie, z powrotem do Londynu. I, co ciekawe, ten refren serio kojarzy mi się z samolotem. Może to sugestia tekstem, muszę to pokazać komuś, kto nie zna angielskiego, ale serio, od razu mi się przypomina, jak startowałam, lecąc do Anglii. Ten utwór serio 10 na 10.

"Best part of me" ft. Yebba

Goszczącej w drugiej zwrotce tej piosenki dziewczyny, przyznaję, nie znałam. Po wysłuchaniu tego duetu jednak uznałam, że koniecznie muszę to zmienić. Utwór jest jedyną na tej płycie typową, sheeranową balladą. Brzmi tak, jakby ją nagrano albo na setkę, albo w moim pokoju, moim rejestratorem. 🙂 I to jest komplement. Gitara brzmi tak, jakby siedział koło mnie i grał, fortepian jak najbardziej prawdziwy, a wokale prawie nie ruszone, nielicząc pogłosów. Tekst natomiast, to w ogóle oddzielna bajka, choć pasująca do autentycznego i akustycznego brzmienia. Opowiada o tym, jak ta nasza druga osoba, ta, którą kochamy, widzi nas. Bo najczęściej zupełnie inaczej, niż my samych siebie. W zwrotkach oboje wymieniają różne swoje wady, niedoskonałości, a co za tym idzie, powody do niepewności. W refrenie natomiast padają podsumowujące cały wydźwięk utworu słowa: a jednak, on / ona mnie kocha, tak, kocha mnie, dlaczego do diabła mnie kocha? Bohaterowie utworu dziwią się, że druga osoba darzy ich uczuciem, są chyba jednak z tego całkiem zadowoleni, twierdząc, że też ją kochają i że ich partner jest najlepszą częścią ich samych.
W sumie się z tym zgadzam, no bo niby kto potrafi nasze wady przekuć w zalety, jak nie osoba, która nas kocha, no nie? Kto nam wybaczy więcej od partnera czy przyjaciela? No nikt.

Jedziemy dalej.

"I don't care" ft. Justin Bieber

No, nie powiem, ciekawy pomysł na dobór kolejności utworów. Następna piosenka to, podbijający youtube, serwisy streamingowe i w ogóle krańce internetu, hit z Bieberem. Kolejna kompozycja biznesowa, a raczej świetnie do komercji pasująca. Tekst o tym, że jednak dużo lepiej się bawimy, jak nasz towarzysz lub towarzyszka jest z nami. Wtedy nawet na nudnych imprezach firmowych lub w niepokojącym nas tłoku możemy czućsię dobrze i mieć ochotę się bawić dalej. Muzycznie to godny następca "shape of you". Piosenka popowa bardzo, uzależniająca bardzo, jak przystało na bardzo radiowy pop. Piosenka z tych, co nawet, jak ich nie lubisz, to śpiewasz. Powodzenia. 🙂
Dla lubiących gitarowego Sheerana polecam wersję akustyczną, ponieważ wykonuje ją sam Ed w standardowym zestawie: on i gitara.
A na koniec ciekawostka, podobno osobą, która wskazała Biebera jako idealnie pasującego do tej piosenki, a co za tym idzie odpowiednią osobę na stanowisko drugiej zwrotki, była żona Sheerana – Shery Seaborn. To ona podobno powiedziała Sheeranowi, że "On po prostu do tego pasuje".

"Antisocial" ft. Travis Scott

"all you cool people better leave now, cause it's about to happen." Już sam początek, łącznie z, pojawiającym się dość nagle i wyraźnie, elektronicznym beatem, doskonale ilustrują nastrój piosenki, który można by streścić słowami: teraz ja będę mówił, słuchaj mnie teraz! I, choć muszę mieć na tę piosenkę nastrój, doskonale rozumiem jej przekaz. W tekście słyszymy tak na prawdę prośbę o troszkę przestrzeni osobistej. Każdy zna chyba to uczucie, kiedy człowiek musi chwilę pobyć sam ze sobą, z własnymi problemami czy pomysłami. Jeszcze lepiej znają to uczucie ludzie bardzo dobrze znani praktycznie w każdym kraju, bo oni nie mają zbytnio możliwości wyjść na ulicę niezauważonymi. I choć jasnym jest, że wiedzieli na co się piszą i rzadko się zdarza, by tego żałowali, życie pod ciągłą obserwacją nie tylko ludzi, ale i ich kamer, musi być dość stresujące. Więc, pomimo, że piosenkę dało by się streścić w zdaniu: "zostaw mnie na moment w świętym spokoju", to wcale nie musi to zrażać do artysty tudzież oznaczać, że nie jest uprzejmy dla swoich fanów. Oznacza to dla mnie mniej więcej tyle, że kiedy rzeczywiście dopiero wysiadł z środka transportu, zmęczony po długiej podróży i próbuje się udać do rodzinnego domu, może nie najlepszym pomysłem jest kręcenie livea na instagrama, mającego uwiecznić to cudowne wydarzenie.
Muzyczna strona utworu pasuje do tekstu, mocne, głośniejsze i jakby gorączkowe momenty szybkiego tekstu i elektronicznego beatu, przeplatają się z chwilowymi momentami spokoju, wyższego wokalu i cichszego podkładu. Według mnie to fajnie pokazuje kontrast między tym, co bohater próbuje mieć w głowie, a haosem, który ma wokół siebie.

"Remember the name" ft. Eminem oraz 50 cent

Gdy tylko usłyszałam o takiej kombinacji artystycznej nie mogłam się jej doczekać. Co to się mogło wydarzyć?
Jak się okazało, doczekać nie mógł się też sam producent wykonawczy, bo od dawna chciał z Eminemem zrobić dwie piosenki. Pierwszą, opowiadającą historię, raczej refleksyjną, już ma ją za sobą. Sheeran wystąpił na jednym z ostatnich krążków rapera w piosence "river". Została jednak jeszcze druga piosenka, bardziej, powiedzmy, klubowa. Ponieważ dwaj tekściarze już się znali, nie było dziwnym, że Sheeran zwrócił się do Eminema z propozycją i, już po części zrobioną, piosenką "remember the name". Przez Eminema natomiast udało się Sheeranowi również skontaktować z 50 centem, o którym Ed pomyślał, pisząc refren. I rzeczywiście, gdy usłyszy się melodię refrenu, od razu ma się przed oczami jakiś twór 50 centa, nawet z cięższym beatem, niż, podpierany gitarą, beat Sheerana. W trzeciej zwrotce znany raper udowodnił, że nie tylko do refrenu się przydał i że jego styl nie zmienił się nic a nic.
Ciekawostką na temat utworu może być również coś, o czym Sheeran wspomniałw wywiadzie. W pierwszym wersie pierwszej zwrotki Sheeran wspomina miasto Ipswich, w pobliżu którego się wychował. Podarowanie pozdrowienia miastu Ipswich w piosence z Eminemem i 50 centem było na prawdę miłym podarunkiem dla jego mieszkańców. Taki amerykański Eminem, a co dopiero jego fan, w innym przypadku w ogóle nie musiałby sobie zaprzątać głowy istnieniem tego miasta.
Ciekawa propozycja, utrzymali poziom wszyscy trzej. 😉

"Feels" ft. Young Thug oraz J Hus

Co do tej piosenki nie jestem pewna własnej opinii. Z jednej strony wydała mi się jedną z mniej ciekawych na albumie, przez pierwsze półtorej minuty była to dla mnie jedna z kolejnych elektronicznych piosenek, z elektronicznym rapem, w klubach spoko, ale w radiach tego mnóstwo i podobne to do wszystkich innych. Inaczej sprawa się ma ze zwrotką J Husa, która w jakiś dziwny sposób przypomniała mi sposób śpiewania obecny w dancehallu. I ja tu nie mówię o radiowych rytmach latynoskich, ale o dancehallu, powiedzmy, ciemniejszym, tym obecnym na bardziej jamajskich, niż naszych, imprezach. Nie spodziewałam się tego na tej płycie, więc jakoś mi się na serduszku cieplej uczyniło. Nie wiem, skąd wynikło skojarzenie, może z akcentu, może ze zmiany rytmu, ale ostatni gość, przynajmniej w moich oczach, uratował tę piosenkę.

"put it all on me" ft. Ella Mai

Ella Mai zrobiła coś, co zdarza się rzadko, mianowicie zrobiła karierę najpierw w USA, a potem dopiero w Anglii. Jak się ostatnio coraz częściej dowiaduję, dla artystów z Anglii znaleźć się na rynku amerykańskim nie jest tak łatwo, a co dopiero zrobić to przed zdobyciem rynku Zjednoczonego Królestwa. Nie wczytywałam się w biografię tej wokalistki, więc wiele o niej nie powiem, mogę jedynie stwierdzić, że lekki, raczej prosty duet z Edem Sheeranem wyszedł jej dobrze. I w sumie na tym kończą mi się pomysły, co mogłabym o tej piosence powiedzieć. Duet o tym, że dwie osoby mogą na sobie polegać w różnych, trudnych momentach, sprawdzi się dobrze na każdej płycie i w każdych czasach. Dobrze jest mieć ludzi, którzy nas, w takich trudnych momentach, wesprą i powiedzą: "oddaj mi to wszystko, co cię martwi, ja ci pomogę".

"Nothing on you" ft. Paulo Londra oraz Dave

A oto i mocniejszy beat, czekałam na to dość długo. Przez ostatnie kilka utworów było jakoś nadspodziewanie lekko, wreszcie troszkę więcej basu! Mi ta piosenka weszła niesamowicie dobrze, mówiąc po polsku bardzo mi się podoba, przypadła do gustu i w ogóle. Jedyne, co mnie zdziwiło, to to, że dużo bardziej podoba mi się zwrotka Paula, którego, przyznaję się, wcześniej wcale nie znałam, niż Davea, po którym spodziewałam się czegoś więcej. Jego niezawodny akcent jest na miejscu, ale tekstowo… nie wiem, mnie cośnie zagrało.
Ale beat, zostający na długo refren i świetna hiszpańska zwrotka wynagrodziły mi ten lekki zgrzyt. 🙂 I, mimo, że w pomyśle na tekst niby nie ma nic oryginalnego, jest to jeden z moich ulubionych utworów.

"I don't want your money" ft. H.E.R.

Tu znów wracamy do lżejszych klimatów i duetów miłosnych. Tytuł mówi sam za siebie, a refren głosi motto piosenki: "I don't want your money, I just want your time". Jak sam autor piosenki powiedział, mówi o tym, że nie pieniądze są ważne, a spędzony czas. W tym utworze Ed wypowiada się z pozycji tego, którego non stop w domu nie ma, jednocześnie tłumacząc, że przecież robi to, co robi, tylko i wyłącznie dla ich wspólnego dobra. H.E.R. natomiast wciela się w pozostawioną w ojczyźnie dziewczynę, która jasno mówi, co ją bardziej obchodzi od dobrobytu materialnego. I mimo, że mało który słuchacz Sheerana może się identyfikować z sytuacją koncertującego muzyka, ale pewnie każdy zna z autopsji lub życia bliskich osób historię, w której ktoś za bardzo poświęcał się pracy, nieco mniej natomiast, podtrzymaniu domowych relacji.
Sheeran w wywiadzie, dotyczącym albumu, jasno powiedział, że kłutnie na tym tle nie są w jego domu problemem, na pewno jednak woli spędzać święta, urodziny czy sylwestry w domu, z rodziną, zamiast przyjmować kolejne, zadowalające finansowo, propozycje.

"1000 nights) ft. Meek Mill oraz A Boogie Wit da Hoodie

Kawałek muzycznie znów zbliżony do współczesnego, elektronicznego rapu, tekstowo natomiast kontynuujący opowieść z poprzedniego utworu. Tu już skupiamy się na konkretnych przeżyciach i odczuciach wprost z trasy, a Sheeran przybliża nam swoją historię i to, jak jego życie teraz różni się od tego, od czego zaczynał. Co w sumie jest dość logiczne i jeszcze bardziej ciekawe, dobry materiał na film. Troszkę mniej podobają mi się zwrotki gości. W ogóle ta piosenka akurat nie zwróciła zbytnio mojej uwagi, być może dlatego, że jest umieszczona tóż po kompozycji o podobnej tematyce i podobnym podkładzie.

"Way to break my heart" ft. Skrillex

To z kolei był kolejny utwór, na który czekałam z niecierpliwością. Odkąd tylko przeczytałam, że Sheeran zrobił coś ze Skrillexem, nie mogłam przestać się zastanawiać, jak to się mogło stać i jak to może wyglądać. Przecież to są dwa różne światy! Jeszcze rozumiem z Diplo, z Majorem Lazerem, ale ze Skrillexem? Ja Sonnyego bardzo doceniam, lubię i w ogóle, ale… Albo może inaczej, ja rozumiem, że Sheeran ma szerokie horyzonty, ale… dubstep? Dlaczego?
Okazało się, że niedoceniłam pomysłowości, a moja pamięć zawiodła. Gdybym zastanowiła się dłużej, przypomniałoby mi się, że hit Biebera z przed kilku lat, nazywający się"where are u now", też wyszedł z rąk Skrillexa. Jak nie dubstep, to co? Oczywiście, że elektroniczna ballada! Elektroniczna ballada wygląda tak, że zaczyna się dość spokojnie, tytuł najczęściej umieszczamy pod koniec refrenu, a potem jest drop ,czyli więcej basu i elektroniki, innymi słowy, więcej Skrillexa, a na to nałożone zabawy wokalem. W ramach ciekawostki powiem wam, że te wysokie dźwięki w muzycznych fragmentach "where are u now", to też jest, przerabiany i miksowany, głos Biebera. W piosence z Edem więc producent zastosował podobny zabieg i użył głosu Sheerana trochę tak, jak brzmienia w syntezatorze. Słuchając tej piosenki zorientowałam się, że chyba było to lepszym wyjściem, niż zrobienie na siłę jakiejś mocnej, przeelektronizowanej, Skrillexowej klubówki, co w towarzystwie raczej delikatnego wokalu Sheerana mogłoby się wydać nieco sztuczne i wymuszone. A to, co zrobili zamiast tego? Ładne, na prawdę ładne.

"Blow" ft. Chris Stapleton oraz Bruno Mars

Ktoś widział? Ktoś zna? Jeśli nie, to zróbcie mi uprzejmość i, zanim przeczytacie dalszy ciąg tej recenzji, najpierw posłuchajcie, choćby początku, a potem napiszcie w komentarzach, jaki mieliście wyraz twarzy i pierwszą myśl.
Już? Posłuchane? No, to żebyście wiedzieli, że autor piosenki nagrał ją dokładnie po to, żebyście się tak zdziwili. Nagrał rockowy kawałek dlatego, że mu się podobał, to raz, i bo nikt się po nim tego nie spodziewa, to dwa. Jak to pierwszy raz usłyszałam, to pomyślałam: aaaaa, no dobra, pewnie gra na gitarze i wziął sobie wokalistów. A gdzie tam! Śpiewać też mu nikt nie zabroni! A, tu ciekawostka, wszystkie partie instrumentalne są zagrane przez Bruno Marsa. Nie wiedziałam, że facet gra na wielu rzeczach. Myślałam, że tylko na gitarze lub fortepianie, a on tu podobno robił i gitarę, i bas, i bębny też.
Piosenka mocna, od rifu zaczynamy, potem walniemy całąresztę sekcji, na wokalu ciszej, tylko bas i bębny, koniec refrenu wyśpiewywany wyraźnie, tylko z towarzystwem hihatu, solo gitary wspierane tylko przez pojedyncze, mocne uderzenia co jakiś czas, a na koniec zwolnienie. Podręcznikowa ta piosenka jest, takie mam odczucie. Co wcale mnie do niej nie zraża. I bardzo ją lubię, przyznać to muszę. Serio, zrobiło to na mnie wrażenie. W sam raz na solidne zakończenie płyty, mówiące: co, myśleliście, że to koniec naszych możliwości? Łup!

Podsumowując

Czekałam na płytę długo i doczekałam się krążka, na którym jest piosenka na każdy nastrój. I chociaż może nie wszystkie utwory wyszły tak ciekawie, jak mogłyby wyjść, to na prawdę znalazło się tu sporo kompozycji, do których będę wracać z przyjemnością i słuchać w różnych miejscach i momentach.
Polecam tym, którzy lubią pop, Sheerana, rap, piątą i ostatnią piosenkę to w ogóle każdemu polecam… Ogólnie to jest super! 🙂

Pozdrawiam was!
ja – Majka

PS Czy ktoś z was ma na myśli jakąś płytę, zespół, piosenkę, cokolwiek muzycznego, co chciałby zobaczyć ocenione tutaj? Jeśli tak, proszę dać znać, bo jestem ciekawa, co byście mi zaproponowali.

Kategorie
co u mnie

ptaszki śpiewają, dwa, jeden biały, drugi nie

Kategorie
muzyka

nie samą perkusją człowiek żyje, czyli instrumenty w moim domu, cz 2. Wybaczcie mi ten wpis.

Kategorie
muzyka

zapowiedź kolejnego wpisu o instrumentach

A oto kolejna część wpisu audio, w którym prezentuję instrumenty w moim domu. W poprzedniej części prezentowałam wam jakąś tam wiedzę, w tym odcinku przedstawię wam niewiedzę. :p Także, bawcie się dobrze.
Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Dlaczego lubię wracać do Ostródy i co robię w domu, jak akurat nic nie robię

Bloga pisze się z różnych powodów.
1. Bo umie się pisać.
2. Bo się właśnie nie umie pisać i chce się to poćwiczyć.
3. Bo ma się mnóstwo ciekawych rzeczy do powiedzenia.
4. Bo nie ma się nic ciekawego do powiedzenia i chce sobie to człowiek jakoś, nie wiem, odbić?
5. Bo nie ma się nic ciekawszego do roboty.
6. Bo jest się ewentualnie czym pochwalić.

Nie wiem, z którego powodu ja piszę bloga, myślę, że z kilku na raz lub z różnych w różne dni. Kiedy pisze się bloga, zawsze można sobie pomyśleć, że: nie mam pracy, nie poćwiczyłam, nie zrobiłam nowego projektu… ale jednak coś tworzę! Gorzej, jak pisać też się nie chciało, no nie?

Po tym przydługim wstępie przejdę do tego, że właśnie dlatego przydałoby się cośtu napisać, bo ostatni wpis poszedł w świat przed moim wyjazdem na wakacje, a potem cisza. I nic nie wiadomo. Ja miałam napisać podsumowanie festiwalu, a tu… Siedzę sobie i oglądam youtube. Należy się więc zabrać do roboty.

Szóstego lipca ruszyliśmy do Ostródy, w której od ośmiu lat spędzam od trzech dni do dwóch tygodni wakacji. Niesamowite jest to, że kiedy pierwszy raz obejrzałam w internecie nagrania z festiwalu, były to bodajże filmiki z edycji w 2011 roku, wydało mi się to niewyobrażalnie wielkim i równie nieosiągalnym wydarzeniem. Różni ludzie na takie festiwale jeżdżą, no ale my przecież nie pojedziemy! Potem każdy to pamięta inaczej, tata reklamę w radiu, ja rozmowę na jakiejś imprezie i reklamę, możę w telewizji, może w internecie, dość, że padł pomysł, a może byśmy pojechali? No bo w sumie, to czemu nie? OK, jak tak mówisz… Wzięliśmy namiot i pojechaliśmy. I nagle się okazało, że mnóstwo koncertów, że atmosfera, że artyści na wyciągnięcie ręki, że jak się kogośpozna na polu namiotowym, jakimkolwiek, nie tylko festiwalowym, to po 20 minutach jest już się jego najlepszym znajomym i jedzie się z nim na imprezę do jego ziomków na dwie godziny. Dali nam tam jeść i w ogóle… Tak właśnie poznaliśmy naszych znajomych punków, którzy na przyszły rok polecili nam już inne, spokojniejsze nieco pole namiotowe, gdzie śpi mnóstwo ich znajomych. OK, jedziemy tam.
W następnym roku już było to ich pole, troszkę lepsze warunki, a także wejściówka VIP na festiwal. I, żebyście mnie źle nie zrozumieli, za taki bilet się po prostu płaci, nie to, że my jesteśmy jakoś specjalnie traktowani po jednym razie. :d Taki bilet umożliwia udanie się w strefę VIP na backstage, gdzie nieco łatwiej o artystów. I ile razy byśmy się nie zastanawiali nad sensem kupna tego biletu, tyle razy udaje nam się na tym backstageu spotkać kogoś takiego, że to w ogóle jedyna taka okazja w życiu i tak dalej.
Tym bardziej przydało mi się to w roku 2014, kiedy to zaczepiałam przeróżnych wykonawców z pytaniem: a dlaczego właśnie reggae? Dociekliwość była spowodowana projektem gimnazjalnym. Ponieważ teraz program nauczania zmienia się mniej więcej tak często, jak rząd, uściślę, że w pewnym momencie istnienia gimnazjum druga klasa miała za zadanie, w małych grupkach, robić projekt. O czymkolwiek. Niby naukowy, ale na serio można było pod to podciągnąć wszystko, byleby znaleźć opiekuna i pomysł. My znaleźliśmy, pamiętam nawet, że wszyscy na tę okoliczność ubraliśmy się w koszulki z festiwalu. Do tego projektu potrzebne mi było kilka słów od ludzi, którzy się na prawdę tąmuzyką pasjonują i zawodowo zajmują. Było mi potrzebne, więc pytałam. Dziwili się, pytali, co to za projekt, prosili o sprecyzowanie pytania albo odpowiadali od razu… w każdym razie, co najważniejsze, reagowali, a ja nie tylko miałam materiał, ale i pretekst, by z nimi dłużej pogadać. Nieocenione wrażenia.

Nie będę tu opisywać każdej edycji w szczegółach, może to zrobię na nasze dziesięciolecie tam, ale mogę wspomnieć niektóre rzeczy, które przypominają mi się w tym momencie.
Ten moment, kiedy jeden z wokalistów Vavamuffin, po skończonym wywiadzie, przeprasza wysłannika telewizji i podchodzi się z nami przywitać. To pierwsza nasza edycja. Ten moment, kiedy drugi ich wokalista dosiada się do nas i rozmawiamy o muzyce tak w ogóle. To ostatnia edycja.
Ten moment, kiedy jesteśmy świadkami historji. Kiedy Nattali Rize czyta przemówienie o tym, co na świecie powinno być najważniejsze, po polsku, mimo, że jest z Australii. Kiedy na koncercie jej zespołu można wysłuchać świetnie przygotowanego mixu różnych piosenek, w tym hitów michaela Jacksona czy bardziej rockowych brzmień. Moment, kiedy słuchamy na żywo Shaggyego, steel pulse, czy, z drugiej strony, starych hitów Daabu, wykonywanych przez jego oryginalnego wokalistę.
Ten moment, kiedy rozmawiamy z Juniorem Stressem o związku reggae z rapem, albo kiedy dj Feel x nagrywa autograf głosowy, freestylując. Ten moment, kiedy Gentleman, tóż po zagraniu długiego koncertu, schodzi ze sceny i podchodzi do barierek, by przywitać się i pogadać z ludźmi. Już nie wspominając o tym, że zagraniczni wokaliści lub zespoły mają to do siebie, że, jak dają autograf audio, po prostu wolą zaśpiewać.

Mnóstwo było takich highlightów, wartych zapamiętania, nagrania i opowiedzenia momentów, na które by nie starczyło bloga. Powiem więc tylko, że ta edycja również mnie nie zawiodła. Odkrycie, a raczej ponowne odkrycie, tego roku, to zespuł Gentlemen's Dub Club z Wielkiej Brytanii. Pierwszy raz też widziałam na żywo posli zespół Duberman. Znałam ich płytę, ale zupełnie zapomniałam o tym, że jeszcze nie słyszałam ich live. Teraz już wiem, jak to wygląda i nie żałuję. Świetny koncert z gościnnym udziałem Hornsmana Coyotea. A, no i jeszcze! A propos świetnych koncertów, w niedzielę zrobili występ dla dzieci. Wpiszcie sobie na youtubie "żywa akademia pana Kleksa". Serio, najlepsze doświadczenie! Nie myślałam, że usłyszę te rzeczy na żywo.

O festiwalu chyba tyle, teraz o samych wyjazdach. Pod namiotem spaliśmy tylko przez pierwsze dwa lata. Potem pojawił się pomysł, żeby jechać tam całąrodziną, a nie tylko ja i tata. Ze względu na to, że wybrać się pod namiot w cztery osoby, w tym z moją małą siostrą, stanowiło by troszkę większą trudność, postanowiliśmy znaleźć pokój lub domek. I, na szczęście, trafiliśmy na domki w Kątnie, kilka kilometrów od Ostródy, gdzieś w niebycie, na sporej działce. Domki nowe, do tego stopnia, żę jak pierwszy raz tam jechaliśmy, nie dostaliśmy od razu zdjęć, bo po prostu jeszcze nie można ich było zrobić w, niedokończonym wtedy, objekcie. Od sześciu lat jeździmy w to samo miejsce, nie przeszkadza nam to w żadnym wypadku i z roku na rok czuję się tam bardziej, jak u siebie. Jadąc pierwszy raz całąrodziną wpadliśmy teżdo restauracji, przy kręgielni, w galerii handlowej. Niby nic specjalnego, gdyby człowiek dobrze poszukał, znalazłby pewnie bardziej orginalne miejsca. A my jakoś tam trafiliśmy i pierwszy objad zawsze jemy tam. Te wszystkie drobne szczegóły, kiedy przyjeżdżamy do domku, zostawiamy rzeczy, a potem jedziemy na obiad i siadamy na tych samych, ciężko się przesuwających, ale w sumie wygodnych fotelikach przy stole, a Emila pyta, czy możę iść do sklepu z zabawkami, który jest tak blisko, że gdy przyjdzie jedzenie, wystarczy zawołać, wszystkie te rzeczy sprawiają, żę czuję, że wracam, a nie, żę okazyjnie przyjeżdżam. Trudno to wyjaśnić, ale chyba takie miejsca po prostu zostają w pamięci, jak je się odwiedzi odpowiednią ilość razy.
Z tegorocznych nowości, odkryliśmy zarąbistą indyjską restaurację! Na prawdę, dawno nie jadłam tak dobrych rzeczy! A, no i byłam świadkiem największego, jak do tej pory, wiatru wiejącego w Ostródzie. W ogóle nie kojarzę, żeby tak wiało w tym roku. Gdziekolwiek. Będąc w domku natomiast, w któryś dłuuuuuuugi, leniwy letni ranek odkryłam, że na super polsacie leci "niania" z audiodeskrybcją! Od tego dnia, czas antenowy od 10 do 11 rano był mój. 🙂

Tak myślę, myślę… i to jest chyba tyle, ile mogę wam powiedzieć o tegorocznym pobycie poza mym rodzinnym miastem. Kiedy wróciłam nastał czas generalnych porządków w pokoju moim i Emili. Te porządki odbywają się etapami, więc, jak łatwo się domyślić, jeszcze się nie skończyły. Poza tym, biorąc pod uwagę na przykład ten tydzień, udało mi się już udowodnić Kamilowi, że jednak gdzieś we własnym mieście umiem go doprowadzić, a także zdążyłam wybrać się z mym szkolnym Humanem do restauracji, w której jeszcze nigdy nie byłam. Także, jak na razie, wakacje mam udane.

(drobnym druczkiem) Oczywiście oprócz tych momentów, w których siedzę, nie mogę się do niczego zebrać i dopada mnie przerażenie związane z dalszą nauką i kilkoma międzyludzkimi relacjami. Ale czy chcielibyście czytać tego bloga, gdybym wam tu opisywała te z moich dni, które składają się z niczego? No właśnie! 😉

Więc pozdrawiam was i proszę o komentarze.
ja – Majka

PS Dla zainteresowanych, polecam.
Książki: nowa książka Anety Jadowskiej "Dzikie dziecko miłości".
Pop: Płyta Sheerana z gośćmi, recenzja będzie, a jakże!
Rap: Druga EPka duetu Kleszcz i Kopruch, jak dla mnie aktualni mistrzowie.
Reggae: Na prawdę posłuchajcie gentlemanów z Gentlemen's Dub Club. Warto!
Filmy: Niedługo idę na "yesterday", nie odpuszczę sobie tego!
Koncerty: W listopadzie Alec Benjamin znowu w Polsce!
Blog Mai: Ktoś ma jakieśrequesty? Prośby? Zażalenia? Konkretne recenzje do zaproponowania? O wpisach o instrumentach pamiętam, będą na bank.

Kategorie
co u mnie

nagrane w naszym cudownym wakacyjnym domku, radzę nieco podgłośnić

Kategorie
co u mnie

Muzyka, wyjazdy i wyniki matur, dokładnie w tej kolejności

Na początek, czy pili państwo kiedyś likier? Pewna mądra osoba powiedziała mi kiedyś: likier dlatego jest fajny, że nie czuć, że to alkohol. To prawda. Nie czuć, a jeśli czuć, to w ręcz pomaga. Ja, w moim domu, spróbowałam likieru, który, uwaga, smakuje dokładnie, jak kinder joy. Na pewno mieliście przyjemność, to te rozdzielane na pół jajka z niespodzianką. Rany, ludzie. To CUDOWNE!
Alkoholu nie należy nadurzywać, w ogóle nic z nim nie można "nad", ale… No serio. Ja zwykle nie piję wcale nie dlatego, że mam taką zasadę, tylko dlatego, że nie lubię. W smaku po prostu. Nie smakuje mi. Oczywiście, sąwyjątki, zdarzało się wino, którego się napiłam z przyjemnością. Ale tego likieru, o którym wspomniałam, nie przebije nic. Oczywiście pije się go tylko troszkę, ale… No świetny jest.

Dobra, koniec zachwytów. Nad tym. Przechodzimy do następnych.
Dziś została mi podrzucona nowa piosenka Sheerana. A właściwie nie do końca Sheerana… Dobra, trzeba od początku.
no. 6 colaborations project, to nowa płyta Eda Sheerana z gośćmi. On nigdy nie bierze gości na albumy, nagrywa więc dla nich specjalny album. Wzięło się to od epki no. 5 colaborations project, którą kiedyś kiedyś, jeszcze przed sławą, nagrywał z artystami grime, z Londynu i okolic. On z tej sceny wyszedł i wiele im zawdzięcza, właśnie m.in. dlatego, że ta EPka z piątką w tytule zyskała im, więc i jemu, dużą popularność. Więc teraz, żeby uchonorować różnych docenianych przez siebie artystów, nagrywa album z nimi, z piosenkami, które z tych czy innych powodów nie pasowały by na jego album solowy. I, jak się dziś okazało, nie chodziło tu wyłącznie o piosenki mocno popowe, jak "I don't care" z Bieberem.

Piosenka, dla miłośników popu, niewątpliwie uzależniająca i przez pierwsze swe dni na youtubie rozbiła bank wyświetleń, ale dziś udowodnione zostało, że piosenki mogą być wyjątkowe również w sposób dokładnie odwrotny. Czy ktoś kiedyśprzypuszczał, że usłyszy Sheerana takim?

Ja nie przypuszczałam. Co nie znaczy, że gdy to usłyszałam, moje życie nie stało się znacznie przyjemniejsze. Ja mówiłam, że takiej muzyki też słucham? To połączenie jest dziwne, ale, jak się, przynajmniej w moim świecie okazało, całkiem niezłe. Może nie non stop, ale… Poza tym, wreszcie w esce rock nie leci "castle on the hill", tylko co innego. :p

I, w brew pozorom, to jest najważniejsze odkrycie tego tygodnia, mimo, że wczoraj poznałam wyniki maturalne. Powiem wam, że były właśnie takie mniej więcej, jak się spodziewałam. Nie będę ich tu wypisywać, bo po co, ale powiem, że najlepiej poszedł mi angielski. Myślę, że gdybym chciała ten język studiować, miałabym tę możliwość. A matematykę podstawową napisałam najlepiej ze wszystkich podejść, także też nie jest źle. 🙂

Jak już mówimy o maturze, współczuję wszystkim, którzy, zamiast po egzaminach cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem, uczyli się jeszcze mocniej, bo w czerwcu czekały ich egzaminy zawodowe. Między innymi tak właśnie miał Kamil, z którym mogłam świętować koniec egzaminów dopiero 28 czerwca. Biedny człowiek. To ja się obijam od kwietnia… no, nieważne…
W każdym razie, dwudziestego ósmego stawiłam się w Warszawie na świętowanie. Pierwszy raz odwiedziłam green caffe nero na Centralnym. 🙂 To jest jakieś osiągnięcie. Siedzieliśmy tam sobie całkiem długo, bo przyjemnie się siedziało, a tematy jakoś nie chciały się kończyć. Po burzliwych dyskusjach, gdzie można iść, gdzie trzeba iść i gdzie w końcu pójdziemy, wybraliśmy się potem do sławnego już pizza hut na placu bankowym.
Swoją drogą ciekawa jestem, czy kelnerzy mają do perfekcji opanowane rozpoznawanie, kiedy klijent nie wie o daniach nic, a kiedy się zna. Jak dla mnie, oni muszą mieć jakiśegzamin z rozpoznawania wyrazu twarzy pod tytułem: nic z tego nie rozumiem, co do mnie mówisz, ale przecież ci się nie przyznam, bo wyjdę na idiotę! I taki kelner, jak taką minę widzi, od razu zaczyna wyjaśniać, co jest składnikiem danego dania i jak danie smakuje, jednocześnie mówiąc to tonem tak naturalnym, że nie odczuwasz, że właśnie mówione ci są oczywistości. Nieważne, czy obsługujący nas człowiek mówił o pizzach, makaronach, napojach alkoholowych czy bezalkoholowych, doskonale wyczuwał, kiedy wiem, co dana nazwa oznacza, a kiedy nie mam bladego pojęcia.
Udało mi się również w tym pizza hut zostawić kapelusz, z czego Kamil miał ubaw większy, niżto warte. Przez to też zmarnowaliśmy faceta z wejściówką, bo mi się o tym kapeluszu przypomniało dopiero, gdy byliśmy na peronie. Na górze jakiś uprzejmy pan otworzył nam bramki do metra, teraz znów byliśmy przed nimi, bez wejściówek.
– No proszę bardzo. – powiedział Kamil, a w jego głosie wyczułam złośliwość. – Otwierasz bramki! –
Niewiele myśląc podeszłam do grupki ludzi, którzy zbierali się przy jednym z przejść i zapytałam inteligentnie:
– Przepraszam, czy ktoś z państwa ma bilet? –
Przy wejściu. DO komunikacji miejskiej. Taaaaaaa… no mogło się zdarzyć, że ktoś miał.
Przy okazji pobytu w piątek i sobotę nauczyłam się, gdzie w Warszawie są cztery nowe punkty, do których potrafię dojść. I może ktoś pomyśli, że nie ma czym się chwalić, bo to żaden powód do pochwał, że w swoim prawie ojczystym mieście gdzieś dochodzę, ale dla mnie to była całkiem spoko informacja. 🙂
Tak poza tym, Kamil, dzięki za pomoc w nauce gry na fortepianie.

Będąc przy nauce wspomnę, że nie tylko Kamil miał teraz egzaminy, ale i wszyscy moi znajomi studenci. Słyszałam więc non stop a to, że moja przyjaciółka zdała coś w terminie zerowym, a to, że Dawid pisze egzamin z przedmiotu, którego nazwy nie rozumiem, a jego kadra nie zważa na temperatury z piekła rodem, a to, że Papierek ten tydzień ma wolny, bo następny, to już będzie gorzej. Temu ostatniemu sesja wcale nie przeszkodziła w odkrywaniu ze mną co raz to nowych remixów z gry Gothic. Co jak co, ale to chyba nigdy nie przestanie mnie bawić. :d
Za to, pojawiło się u nas również kolejne upodobanie, tym razem do zwykłych parodii piosenek. Chociażby nieśmiertelne przeróbki robione przez kabaret pod wyrwigroszem. Ich "ZUS tango" zostanie już dla mnie chymnem wszystkich wizyt w urzędzie.

Odczepiamy się od egzaminów i urzędów, trzeba przejść do wakacji.
Jutro wyjeżdżam do Ostródy, festiwal reggae zaczyna się jedenastego. W ogóle ten domek i to miejsce, w którym nocujemy będąc na festiwalu, jest moim ulubionym miejscem wakacji, wracamy tam już któryś raz i na prawdę czuję się tam świetnie. Może nagram tam jakiś wpis audio, co by na blogu też pozostał ślad po tym miejscu. Domek na wielkiej działce, z dala od wszelkiej cywilizacji, sklep był jeden, ale go zamknęli. A Ostróda niedaleko, więc zawsze można podjechać autkiem i zrobić jakieśzakupy, przejść się deptakiem nad jeziorem, czy zjeść obiad. Myślę, że szykuje się miły urlop, nie tylko dla moich rodziców od pracy, ale i dla mnie, po egzaminach i oczekiwaniu na ich wyniki. 🙂

Chyba na razie tyle wam mogę napisać. Zapraszam do komentarzy i dialogów. 🙂

Pozdrawiam i życzę wam miłych wakacji.
ja – Majka

PS Gościnna płyta Sheerana wyjdzie 12 lipca. Tak samo z resztą, jak film "yesterday", komedia, w której główny bohater, próbujący cośosiągnąć muzyk i tekściarz, budzi się w świecie, w którym nikt nie pamięta Beatlesów. Zapowiadają się dobre tygodnie.

EltenLink