Hej hej! Witajcie w to przedświąteczne przedpołudnie! Albo popołudnie. Albo wieczór. Nieważne kiedy, ważne, by ktoś czytał. Już trochę minęło od czasu ostatniego wpisu, uznałam więc, że hejterzy za mną tęsknią, a i może kilku czytelników się znajdzie. Słuchajcie, nawet hejterzy muszą mieć prezent na święta! Życzenia zaraz, najpierw grudzień.
Grudnia, szczerze mówiąc, w ogóle nie mogłam sobie wyobrazić. Kiedy w listopadzie dowiedziałam się, że do stycznia w ogóle nie pojadę do szkoły i znów się będziemy gapić w ekran, nie miałam nic przeciwko przestawieniu świąt na wcześniejszy termin. Serio, nie rozumiałam, po co mi nadchodzący miesiąc, mogłam zapaść w sen zimowy. Gdyby ogłoszono, że majowie pod koniec miesiąca przewidują koniec świata, zmartwiłoby mnie to prawdopodobnie nieco mniej. Koniec świata to ruchome święto, a nauczanie zdalne, to problem aktualny. Straciłam wtedy serce do świata. W radiu i telewizji jakieś przerażające informacje, internet grzmi teoriami spiskowymi, a ja siedzę i oglądam youtube.
– Słucham Harrego Stylesa i uczę się o płazińcach. – Oznajmiła pewnego dnia moja siostra, będąca teraz w szóstej klasie. I proszę, jak można jednym zdaniem podsumować egzystencję szóstoklasisty.
Jak już tu pisałam, ja, podczas tych cudownych tygodni, krążyłam sobie pomiędzy nastrojem całkiem niezłym, a poczuciem totalnego bezsensu. Nad sensem nie będę się rozwodzić, bo uważam, że rozwodzenie się nad sensem nie ma go zbyt wiele. W każdym razie i ja, i moja siostra, cieszymy się, że semestr już się skończył. Zaraz koniec grudnia, styczeń, a styczeń to zawsze bliżej do… czegoś… Bo i tak nie wiadomo, czy wracamy, czy nie…
Ale nie martwmy się tym teraz, są święta! jejjjjj! No chyba, że ktoś utknął w domu na kwarantannie, Janina Daily na przykład. To współczuję i wysyłam dobrą energię, wiem, że to trudne.
A propos trudne, macie jakieś postanowienia noworoczne? Ja chyba narazie nie mam, bo realistkąjestem i oszukiwać sięnie lubię, mam natomiast motyw przewodni tych świąt. Będzie to dla mnie czas. Czas jako taki.
Przez ostatnie dni miałam niewiele czasu na cokolwiek. Jak wiadomo, jak się nie ma na nic czasu, to się nic nie robi. Na zasadzie: nie zasnąłem, więc się nie obudziłem. Zauważyłam, że istnieje pewna granica ilości rzeczy do zrobienia na raz, po której przekroczeniu mój umysł uznaje, że jeśli i tak się nie wyrobię, to po co robić? Od razu mówię, to NIE jest dobra praktyka, dzieci, NIE polecam! Pracowici czytelnicy prawdopodobnie w tej sekundzie porzucają mojego bloga, uznając, że nie ma dla mnie nadziei i ratunku, że ja nigdy nie spoważnieję. Do tych, co zostali, ogłaszam, że ja te zadane prace jednak w jakimś tam stopniu zrobiłam.
Lekarstwem na wolno płynący czas… Widzicie, znowu ten czas! No więc lekarstwem na wolno płynący czas jest dla mnie deadline. Wiadomo, że jeśli mam dość trudne zadanie na jakiś konkretny termin, to czas za… za szybko płynie. Wyprzedzając pomysłem informację o zdalnym podjęłam się w listopadzie takiego muzycznego czegoś, na co na początku w ogóle nie miałam pomysłu, a co ma być zrobione do końca grudnia. Parę dni później doceniłam postanowienie, podejrzewając, że w obliczu deadlinu grudzień skurczy się złośliwie do jakichś pięciu dni. Tak dobrze nie było, ale trochę pomogło.
Cóż tu jeszcze można o czasie…? Chyba jeszcze jeden wniosek miałam ostatnio. Uznałam, że czasami nie warto mnóstwa godzin poświęcać na rozważania: czy, kiedy, z kim, jak długo i po co rozmawiać, bo w końcu nam czasu na tę rozmowę zabraknie. To samo z innymi zadaniami, chociażby tą pracą twórczą. Jak się cały dzień będziemy zastanawiać nad tym, czy napisać, czy zagrać, czy potrafimy, jakiego programu użyć, a czy wszystkie zasady znamy, a czy mamy w głowie cały, dopracowany pomysł… to nas na tych rozmyślaniach zastanie północ. Ja nie mówię, że nie rozumiem perfekcjonizmu. Ja każdą rzecz zwykle rozkminiam 300 razy bardziej, niż trzeba i zbyt długo nad wszystkim myślę. Z tym, że zauważyłam, że jak tak myślę, zastanawiam się, rozkminiam 2 tygodnie, to potem bardzo łatwo mi zgubić pierwszy pomysł, jaki miałam. Zanim zagram, odzwyczaję się od gry, zanim napiszę, zapomnę tego, co wymyśliłam. Zanim porozmawiam, zapomnę, dlaczego chciałam rozmawiać.
I to jest taka trochę rada, a trochę życzenia na święta. Życzę wam pierwszego kroku. Bo czasem to rozpoczęcie czegoś może być najtrudniejsząrzeczą do zrobienia. Zróbmy COŚ. Uśmiechnijmy się, nie wiedząc, czy warto. Porozmawiajmy, nie zastanawiając się uprzednio nad każdym możliwym do poruszenia tematem. Bądźmy dla siebie milsi, nie nakręcajmy się, spróbujmy sobie choć trochę zaufać i nie rozpamiętujmy wszystkich niepowodzeń minionego roku. Tak przy okazji, lepszego roku wam życzę. Trzeba przyznać, że 2020 bije rekordy w nieodpowiednią stronę. Trudno, żeby było dużo gorzej, ale życzę wam, żeby było nie tylko lepiej, ale i tak, jak chcecie. 🙂
Wesołych świąt! 🙂
Życzę ja – Majka
PS Jak myślicie, pisać podsumowanie roku? :p