Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Takie (prawie) grzeczne dziecko, czyli mój wpis o szczęśliwych latach

Hej hej!
Przychodzę z kolejnym wpisem z dwóch powodów.
Po pierwsze, ja nie miałam pojęcia, że tyle osób mnie czyta! Bardzo motywująca sprawa! Bądźcie cały czas tak aktywni, to mi nigdy nie zabraknie zajęcia. 🙂
Po drugie, miałam ten wpis napisać już dawno, a zeszły tydzień, zwłaszcza wtorek, mnie do tego jakoś nastroił.
Parę miesięcy temu natrafiłam na innym blogu na takie wyzwanie, blogowy łańcuszek, jak go zwał tak zwał, żeby odpowiedzieć na kilka pytań o swoje dzieciństwo. Jak to się mówi, te beztroskie lata, choć wszyscy wiemy, że to wcale nie zawsze tak kolorowo wygląda.
Czemu teraz? Czemu zachciało mi się to napisać dziś, a nie np. pierwszego czerwca? Pierwszy powód jest banalny, życie mnie wtedy jakoś zajęło. Drugi, to tamten wtorek.
Najpierw pojechałam do sklepu muzycznego, a tam widziałam nowy syntezator Rolanda, który jest… MAŁY. Tak mały, że w sumie nawet dla mnie te gałki były niezbyt wygodne, jak na pierwsze użytkowanie. Co to musi mówić o urządzeniu, skoro nawet dla mnie jest za małe? Maszyna potężna i dość skomplikowana, a spokojnie mieści się w dwóch dłoniach człowieka normalnej wielkości.
Następnie pojechałyśmy z mojąsiostrą do Złotych Tarasów, gdzie, jak na nas przystało, Emila kupiła sobie naszyjnik, a ja układankę. Nie, przepraszam, w tym wieku, to nie jest układanka. To jest "łamigłówka". Jest metalowe, nikt nie umie tego rozłożyć, a jak rozłoży, to na pewno nie złoży z powrotem, przeklina i rzuca przedmiotami. Kiedyś się układało klocki. Teraz to się nazywa, że człowiek ma hobby takie, taką pasję, jak mówiłam, łamigłówki. Mądrze brzmi i rozwija… coś na pewno. Teraz leży sobie niedaleko mnie. Rozłożone. Umiem rozłożyć!
Tu ciekawostka, jak w sklepie z takimi przeróżnymi grami zapytałam dośćspokojnie jednej z pracownic: proszę pani, ale rzucać, to tym nie wolno? Odpowiedziała równie uprzejmie: nie nie, tym nie, to nie ta zabawka, tamte się już wyprzedały.

OK, no więc widziałam miniaturowy syntezator, mam to cholerstwo do rozkładania, poza tym lipiec jest, wakacje… Czas na wpis o dzieciństwie!

1. Ulubiony przebój radiowy z dzieciństwa?

Ulubiony? Jeden? Ale jak…?
Dobra, wymyśliłam. Było sporo rzeczy, których często słuchałam, ale jak mam wymyśleć coś, co faktycznie leciało w radiu, chyba wybieram to.

Często to puszczali w Esce, której wtedy lubiłam słuchać i, choć zwykle to radio opiera się bardziej na remixach i szybszych, klubowych rzeczach, wtedy czasami mieli fazę na takie wolniejsze, spokojniejsze piosenki. Spodobało mi się wtedy głównie dlatego, że głos Jamesa Morrisona wydał mi się bardzo podobny do głosu Zacka Efrona, grającego w Highschool Musical. No sorki, rozmawiamy o czasie, w którym Highschool Musical był niezwykle ważny! 😉
Dodam ciekawostkę. W Esce wtedy był konkurs, polegający na tym, że, jak ktoś zgadnie, co będzie na szczycie niedzielnej listy przebojów, to dostanie 10 płyt. DZIESIĘĆ. To tak dużo było wtedy.
I nawet chciałam zadzwonić, chciałam powiedzieć, że to będzie to. I nie zadzwoniłam, a trzy razy wygrało moje!

2. Dziwna, a jednak nieodłączna fantazja?

Ciężko powiedzieć, ale chyba najdłużej utrzymującą się sprawą była żmija w kącie sypialni rodziców. Przyśniła mi się kiedyś, jak wyszła z tego kąta i mnie goniła. Nawet nie wyglądała za bardzo, jak żmija, ale stwór syczał i był straszny przez samo swoje bycie w moim umyśle żmiją. Po pierwsze, moja mama boi się węży, więc zwykle wąż był we wszystkich bajkach odpowiednikiem czegoś bardzo złego. Po drugie, faktycznie była wtedy jakaś bajka, w której bohatera zaatakowała żmija. A żmija jessssst zzzzzła…
W każdym razie przyśniła mi się, jak wyszła z tego kąta i potem przez bardzo długo jeszcze nie weszłabym sama do tego pokoju. Chyba nie od razu wyjaśniłam, o co mi chodzi, więc rodzice się dziwili. Zawsze można było mi powiedzieć, żebym coś zrobiła w domu, coś skądś przyniosła… No chyba, żę z sypialni, to nie. Tam potrzebowałam towarzystwa.
Potwór pod łóżkiem też był, a jakże, z tym, że mój był podobny do jednego pluszowego psa, co sam chodził, miał takie same nogi i tak samo warczał silniczkiem. Też mi się musiał przyśnić i myślałam, że to prawda. Wniosek z tego, że był sztuczny, na baterie.
O, ale, myśląc o snach, wpadłam na to, co najlepiej pasuje do tej kategorii. Może to się jakoś bardzo długo nie utrzymywało, ale ja swego czasu byłam przekonana, że jeśli ktoś nam się śni, to ten ktoś też o tym wie, przecież też tam, jak gdyby, był. Do tej pory nie mogę się zdecydować, czy tak by było lepiej, czy wręcz przeciwnie.

3. Zaskakująca zabawa z dzieciństwa?

Zmywanie. Nie, nie takie zwykłe, choć tego teżsię nauczyłam i w sumie nawet lubiłam robić. Ale zanim prawdziwego, nauczyłam się własnego zmywania, polegającego na tym, że miałam miskę z wodą, a w niej sobie czyściłam różne małe naczynia, małe kieliszki na coś, takie rzeczy. Podejrzewam, że nawet nie tyle czyściłam, ile przelewałam wodę z jednego do drugiego. Nie wiedzieć czemu wtedy mnie to interesowało, przy okazji ta woda przydawała mi się czasem do różnych innych eksperymentów. Robić pianę, to jedno, ale ja pamiętam, jak wielkim odkryciem było dla mnie, że papier się topi. Chyba chciałam sprawdzić, jak bardzo się może stopić, zanim nie zniknie.

A takie bardziej typowe, choć dla niektórych nadal zaskakujące, może być to, że swego czasu preferowałam zabawy częściej przypisywane chłopcom. Samochodziki, dywan z ulicami, potem indianie i namioty, piraci i ich statki… A, no i były miecze z takich styropianowych listewek, nawet z jednej strony owijane sznurkiem, żeby miały rękojeść. Do tej pory pamiętam nasze walki z dziadkiem na środku salonu. Nie wiem, czy babcia była wtedy zadowolona.

4. Gdzie chodziliście na spacery?

Pierwsze, co mi się nasunęło, to, że do Kauflandu. Bardziej chodzi jednak o to, że Kaufland, to było pierwsze miejsce poza domem, do którego zapamiętałam i dobrze znałam drogę. Czasem więc szłam obok mamy sama, czasem, kiedy tam chodziłyśmy, mogłam też np. słuchać muzyki, co teoretycznie na nieznanych trasach było trudniejsze. Oczywiście teraz bym nie szła ze słuchawkami, ale wtedy, kiedy zawsze szłam z kimś, potem również prowadziliśmy wózek, jakoś mi to nie przeszkadzało. Czasami zdarzało nam się też pójść na piechotę do babci i pamiętam to dlatego, że było tam, jak na moje ówczesne możliwości, dość daleko.
Inne spacery pamiętam już poza miejscem zamieszkania, kiedy jeździliśmy do rodziny w Warszawie albo w Łodzi. W Warszawie chodziło się do ogródka jordanowskiego, tam się nauczyłam rzucać do kosza, a w Łodzi spacery były do lasu, bo akurat był blisko. Cieszę się, że jeden z moich wujków nigdy nie bał się zabierać mnie na te spacery nawet wtedy, kiedy trzeba było wędrować po trudniejszych fragmentach terenu czy przełazić przez krzaki. Do dziś się nie boi!

5. Jaka była wasza spektakularna psota z dzieciństwa?

O Jezu, no dobrze. Czas na historię o motorku.
Bajka rozpoczyna się, kiedy mała Maja bawiła się w przedszkolu. Ja byłam w przedszkolu integracyjnym, w którym akurat integracja nie występowała jedynie w nazwie, ale też dbało się o nią rzeczywiście. Nauczyłam się mnóstwa rzeczy, choć oczywiście okupione to było pewną ilością ciężkich chwil, zarówno moich, jak i moich opiekunów. Miałam tam jednak zapewnione wsparcie dorosłych.
Z dziećmi natomiast, jak to z dziećmi, bywało różnie i choćby nie wiem, jak dobra była placówka, nic się na to nie poradzi. Dodam tylko, w ramach ciekawostki, że miałam tam jedną przyjaciółkę, z którą, niestety, już kontaktu nie mam. Miałam też jednak kolegę, który mnie nie lubił, mówiło się, że bez powodu, choć oczywiście teraz podejrzewam, jaki ten powód był. Siedział koło mnie podczas posiłków i pamiętam, że kiedyś założyłam się z nim, że zjem zupę, zanim doliczy do stu. Wiecie, sto, to była taka ogromna liczba! Było to istotne o tyle, że ja wtedy straszliwie wolno jadłam. No i ten kretyn zaczął liczyć dziesiątkami. Pozdrawiam cię serdecznie, mój drogi wrogu z przedszkola. Spotkaliśmy się w liceum, zupełnie w innych okolicznościach i trzeba przyznać, że umiesz organizować niezłe imprezy! 😉
W każdym razie mój kolega od obiadów, wraz z kilkoma innymi, utrudniali mi pewną rzecz. W naszej sali był do dyspozycji tzw. motorek. Czyli takie czterokołowe jeździdełko na pedały, którym wszyscy, rzecz jasna, chcieli jeździć równocześnie. Do dyspozycji, to za dużo powiedziane, jak się jest mojej wielkości, a w dodatku mało się widzi, bitwy o motorek wygrywa się niezwykle rzadko i trzeba by chyba o 6 rano stawać w kolejce.
Bardzo lubiłam ferie zimowe. Wcale nie ze względu na wyjazdy, przeciwnie, my najczęściej zostawaliśmy w domu i ja nadal chodziłam do przedszkola. Ale inni nie! Było nas tam może z 6 osób na raz i było mnóstwo miejsca, mnóstwo zabawek i wreszcie cisza. I uwaga, był też motorek.
W brew temu, co mogli sobie myśleć, ja tym motorkiem umiałam jeździć, nie wpadając na meble i innych użytkowników dróg. Dobrze znałam i salę, i możliwości pojazdu, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby tym magicznym wechikułem objeżdżać naokoło stół, po drodze odwiedzając różne zakątki świata. Z tym, że liczne eksperymenty psychologiczne udowodniły jużdawno, jak się kończy wręczenie władzy przegranym. No więc mała Maja uznała wtedy za stosowne wjechać tym motorkiem w jakąś skomplikowaną budowlę, którą sobie znajomi chłopcy układali.
Dlaczego? Nie pytajcie mnie, dziecko w przedszkolu nie odczuwa potrzeby argumentacji własnych decyzji. I może i psota nie była niezwykle spektakularna, kto się w przedszkolu nie bił? Zaistniał tu jednak ciekawy problem. Będąc mała naprawdę starałam się nie oszukiwać. Nie przewidziałam jednak, że po tym moim ataku na fortecę chłopców świat się nie zatrzyma, tylko będzie bezczelnie istniał dalej i ktoś mnie, słusznie zresztą, spyta, po co to zrobiłam. W jakim celu?

Tę wzruszającą opowieść przedstawiłam ostatnio na naszym wigilijnym spotkaniu mojej grupie ze studiów. Moje cudowne koleżanki z grupy na tym samym spotkaniu znalazły w jajku niespodziance motor. Zgadnijcie, kto go dostał? Powiedziały, że to taki świąteczny cud, żebym już zawsze miała swój motorek.

6. Co udało wam się zepsuć?

No wiadomo, tę budowlę, motorkiem. Ale co jeszcze?
O ile pamiętam ,to było całkiem zwyczajne zniszczenie, zbiłam szybę piłką. Z tym, że to była szyba w witrynce, bo grałam w piłkę w korytarzu. Dziadek, nie ten od szermierki, drugi, nie obronił bramki, cóż…
Pamiętam, że byłam wtedy na moich kilkudniowych feriach u babci w Warszawie i jak rodzice po mnie przyjechali, to stałam sobie przed witrynką w dziwnym przekonaniu, że uda mi się tam stać tak długo, aż wszyscy NIE zobaczą.

7. Co lubiliście, a czego nie lubiliście ubierać?

To akurat dość proste pytanie, ja zawsze, i wtedy, i teraz, wolałam sportowe, wygodne ubrania od typowo eleganckich. Trzeba jednak przyznać, że teraz mam takie sukienki, które lubię, zwłaszcza w takie temperatury, jak ostatnio. Żadnych innych strojów nie da się wtedy znieść, plus feetback mam dobry, to tym bardziej się bardziej chce. W sklepach coraz mniej przeszkadzają mi buty, wszelkie buty mogę kupować.
W dzieciństwie jednak eleganckie stroje na szkolne uroczystości były wyłącznie obowiązkiem, a zakupy odzierzowe, to już w ogóle odpadały i były męką ponad wszelkie inne. Teraz jest troszkę lepiej, zwłaszcza, że coraz częściej chodzę z siostrą. Tym samym chyba przegrałam zakład z babcią, która mówiła mi w dzieciństwie, że na pewno kiedyś mnie to zainteresuje bardziej, podczas gdy ja twierdziłam, że to absolutnie niemożliwe.
Nadal nie jest to mój ulubiony temat i nadal wolę spodnie, koszulki z napisami, adidasy i bluzy. Różnica jest taka, że te bluzy i adidasy mogę teraz z radością kupić, a i eleganckie rzeczy doceniam i są doceniane, jak trzeba.
Od Beaty dostałam na osiemnastkę T-shirt z napisem: zejdź mi z drogi, chcę przejść do historii. Także wiesz, Czytelniku, czekamy.

8. Kiedy czuliście się dorośli?

Myślałam nad tym pytaniem trochę dłużej, ale chyba najbardziej wtedy, kiedy mama zabierała mnie do pracy. Wtedy pracowała w dziekanacie nieistniejącej już szkoły wyższej w naszym mieście i pozwalała mi na czystych kartkach przybijać pieczątki. Czyli robić to, co reszta też czasami musiała robić. Siedziałam sobie za wysokimi biurkami, w dużych fotelach, pisałam coś długopisem itd. Swoją drogą mam wrażenie, że to tam nauczyłam się pisać zwykłe, drukowane litery, choć o to dbano również w moim przedszkolu.

9. Czego wam zakazywano, a co robiliście i tak?

No nieeee, nie mooogę powiedzieć. 😉
Nie no, jak byłam mała, to proste, cokolwiek, co robiłam w nocy, że tak powiem, po dobranocce. Długo miałam problemy ze snem i często zdarzało się, że rodzice już spali, a ja nadal chciałam się bawić, słuchać bajek, rozmawiać czy chodzić po domu. Wielkim osiągnięciem wydawało mi się wtedy przekradnięcie do jakiegoś, wcześniej ustalonego, miejsca w domu tak, żeby nikt nie usłyszał i się nie obudził. Ponieważ w naszym mieszkaniu nie było wewnętrznych drzwi do pokojów, a nawet, jak były, nie zamykało się ich, faktycznie musiałam się zachowywać cicho. Czasami też wyciągałam mój odtwarzacz mp3 i słuchałam muzyki, mimo, że jużpowinnam spać. Tego oczywiście nie było jak wykryć, ja jednak miałam tę świadomość, że robię coś "niedozwolonego".
Po czasie myślę, że dlatego aż tak podobała mi się "zima muminków", w końcu tam też muminek chodzi po domu, nudzi się albo boi, a przede wszystkim czeka, aż obudzi się ktokolwiek inny, żeby nie był w zimie całkiem sam.

10. A co bezprawnego zrobiliście w szkole?

Żeby to jedno! Tu jednak warto przypomnieć, że podstawówkę skończyłam w ośrodku dla niewidomych, a w takich ośrodkach, gdzie trzeba ogarnąć sporą grupkę podopiecznych na sporym terenie, nie trudno jest znaleźć coś, co byłoby niezbyt dobrze widziane przez wychowawców. Zasad było sporo, sporo też było osób, które wynajdywały przeróżne sposoby na naginanie ich. Ja, przychodząc do ośrodka, byłam raczej grzecznym dzieckiem. Nie dzieckiem pozbawionym pomysłów, często też miałam własne zdanie, czego jakoś dorośli niezbyt lubią u siedmioletnich dzieci, nie miałam jednak w zwyczaju łamać regulaminu, kiedy jużbył przedstawiony. Jasne, można powiedzieć, że jakaś zasada jest bez sensu, ale żeby tak od razu postąpić wbrew zakazowi? To, na początku, niezbyt mieściło mi się w wyobraźni.
A potem spotkałam moje przyjaciółki z podstawówki, które, w całym okresie naszej edukacji, zdążyły mi pokazać kilka rzeczy. Okazało się, że mimo, że nikt mi na coś nie pozwolił wyraźnie i na piśmie, nie od razu oznacza to, że nie wolno tego spróbować. Okazało się więc również, że zajrzenie na, dla nas niedozwolony, strych, pójście do szkoły jakąś kompletnie okrężną drogą, czy chowanie się przed kształceniem słuchu w szafie, to mogą być całkiem zabawne pomysły.
Rzeczą, za którą jednak czekałaby mnie największa kara, gdyby ktoś się o tym, oczywiście, dowiedział, było prawdopodobnie po prostu wyjście na zewnątrz bez pozwolenia. Chodzenie po ośrodku, to jedno, mimo, że teren był spory, sprawą zupełnie inną było jednak opuszczenie jego murów bez pozwolenia i opieki, a także bez aprobaty nauczyciela orientacji przestrzennej. Owszem, zdarzyło mi się pójść do sklepu z przyjaciółką bez uprzedniego poinformowania o tym wychowawców z internatu. Dla grzecznej dziewczynki, jaką podobno wtedy byłam, było to niezwykłe przeżycie. Była tam z nami również jedna słabowidząca koleżanka, której imienia nie zdradzę, no bo wiadomo, współudział w przestępstwie, te sprawy. To nie tak, że nigdzie nie pozwalano nam chodzić, ja akurat dość wcześnie takie pozwolenie w końcu uzyskałam, bez takiego papierka jednak nie wolno nam było wtedy opuszczać ośrodka bez opieki, a my nie dość, że opuściłyśmy, to jeszcze wróciłyśmy z zakupami! 😉

I to chyba byłoby na tyle, jeśli chodzi o mój łańcuszkowy wpis o dzieciństwie. Jak macie jakieś fajne wspomnienia / komentarze, to proszę.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

To jeszcze trzeba przemyśleć, czyli tiktok w pociągu, książki i podróże nie tylko po mapie

Dzień dobry!

Jest środek lipca i upały, a ja jeszcze NIE jestem chora. Zważywszy na to, że zazwyczaj właśnie w największe upały i na same wakacje potrafiłam się przeziębić, jest co świętować. W ramach tego świętowania pomyślałam, że napiszę Ci, drogi Czytelniku, co ostatnio robię i czytam. Z przewagą czytania, rzecz jasna.

Rozpoczynając od środka czerwca, sesję zdałam. Ktoś, kto mówi, że do egzaminu absolutnie nie da się przygotować w jeden, dwa dni, absolutnie nigdy nie był na studiach. Nie polecam jednak tej metody, jak się nagle przypomni, że aha, była ta jeszcze jedna prezentacja, to człowiek naprawdę nie wie, od czego zacząć. Obserwację mam taką, że niby ten rok był ogólnym wstępem do zarysu podstaw tematyki moich studiów, ale jednak już się zdarza, że jak w moim otoczeniu pada pytanie o niepełnosprawność i to, niespodzianka, nie tylko moją, to coś tam mój mózg potrafi wyprodukować.

Właśnie, a propos mózgu i tego, co tam w nim przechowujemy przez czas jakiś. Ostatnio odwiedziłam przyjaciela z podstawówki. Widzimy się rzadko, co wcale nam nie przeszkadza znajdować sobie tematów do rozmów, od plotek do długich dyskusji. Tym razem, w trakcie którejś, wyszło nam, że w sumie podstawówka się przydaje. Moje pedagogiczne studia i jakieś tam własne doświadczenia mają teraz mnóstwo do powiedzenia o naszym programie i sposobie nauczania, a także o systemie oceniania, który potrafi być pomyłką na międzynarodową skalę, ale jednak…
Ładują nam do głów mnóstwo rzeczy, przeróżnych rzeczy, od bardziej potrzebnych, poprzez neutralne, aż do takich, co już potem zostają dobrze znanym żartem, że niby po co mi się to kiedyś przyda.
No i fajnie, ale jednak, jak człowiek przez te dawne lekcje przyrody / geografii, gdzie mu pani wbijała do głowy, ile te wszystkie iglaczki wytrzymują bez wody, teraz wie, że jeszcze nie musi podlewać własnych drzewek, to co? Nie przydatne? Pewnie, że przydatne! :d
W ramach dalszego badania tematu dziś wyciągnęłam atlas świata. Tu dygresja, jak ktoś widzi, to atlas jest książką. Jak ktośnie widzi i chce obejrzeć dostępny w naszym kraju atlas, wyciąga dwie teczki, chciałoby się dodać: wielkie i ciężkie, z żelaza, stali… Nie, to nie ten wierszyk. W każdym razie potężna jest ta dawka wiedzy. W teczkach są dotykowe mapy, które, stwierdzam ze zdumieniem, nadal umiem czytać! Jasne, nie tak, jak w podstawówce, siebie z tamtego czasu nadal podziwiam, że umiałam pokazać, co jest co, ale jednak nadal kojarzę ze sobą fakty, żeby nie powiedzieć, łączę kropki. Niby niektóre symbole mi się mieszają i te podróże palcem po mapie wychodzą mi czasem trochę dalsze, niżchciałam, ale jednak wiem, że tu jest góra, tu jeziorko, a tu, nie wiem, równik.
Jak jużwróciłam z tych dalekich podróży, czyli, mówiąc konkretniej, z podłogi, na której mi się te mapy mieszczą, postanowiłam napisać tutaj, puki mam czas. Przecież się książki same nie przeczytają…

Tak, Czytelniku, znowu czytam. Jestem z tego zadowolona, bo przez ostatni rok miałam okresy, zwłaszcza te stresujące, kiedy nie chciało mi się zapoznawać z żadnymi historiami, a już na pewno nie z nieznanymi. Teraz natomiast przerzuciłam się prawie całkowicie z youtuba na aplikację do odtwarzania audiobooków i ebooków i podróżuję z nimi.
Klimaty, trzeba przyznać, dość rozmaite. Aktualnie idzie u mnie na zmianę Tery Pratchett i Jerzy Broszkiewicz.
Pierwszy autor, gentleman z Anglii, zapewnia mi inteligentną rozrywkę już od pewnego czasu, bo odkąd mnie Dawid namówił, odtąd co jakiś czas go pytam: Dawid, i którą część teraz? No fakt, w "świecie dysku" trochę tego jest, na szczęście chronologia wydawnicza nie jest tu wymagana. Surrealistyczna fantastyka z bezbłędnymi nawiązaniami do świata rzeczywistego, cynizm, a jednocześnie zawsze odrobina nadziei, wciągające przygody dla młodzieży, morał, co zrozumiejąwszyscy, a jednocześnie żarty zupełnie nie dla najmłodszych, wplatane w sposób bezczelnie oczywisty, to jest to, co znalazłam u Pratchetta. Czyli czuję się tam, nie ma co ukrywać, jak we własnej głowie. Cudowne są te książki, choć wymagają skupienia. Jak próbujemy ogarnąć, których bohaterów już znamy, gdzie się kończy zdanie, a także, dlaczego przyczyna i skutek są zamienione kolejnością, to nie można się rozpraszać.
Drugi autor, pan Broszkiewicz, jak słychać dżentelmen z Polski, oferuje coś pomiędzy Niziurskim a Bachdajem, tak bym powiedziała. Jak byłam młodsza to trochę się tych młodzieżowych książek minionego ustroju czytało i miło jest wrócić do klimatu, zwłaszcza, że tu naprawdę, oprócz przygód, znajdzie się też parę bardzo mądrych i ładnych cytatów. I niby książki nie odkrywają Ameryki i nie są bardzo skomplikowane, ale jednak kto by czasem nie chciał, żeby ich pan kapitan zabrał w podróż po dalekich lądach w poszukiwaniu wielkich, większych i największych przygód? Oczywiście muszę pamiętać o tym, że jakby mieszkańcy dalekich lądów dowiedzieli się, jak leniwa potrafię być, albo przeciwnie, jakie czasami mam pomysły na spędzanie wolnego czasu, to by mnie prawdopodobnie zawrócili do domu z użyciem ostrych narzędzi… Ale przygoda jest!

Przygody przeżywam, na szczęście, nie tylko w książkach, ale też w świecie prawdziwym. Pod koniec czerwca na przykład odwiedziłam z moją siostrą dwa wydarzenia.
Tu należy wspomnieć istotną sprawę. Sesja, to nic, sesję się ma co pół roku. Moja siostra skończyła podstawówkę! Wiadomo, egzaminy, wybory życiowe, polonez, dyplomy i zakończenia… Działo się wiele. Serdecznie Ci, Emi, gratuluję ja i cała sekcja komentarzy!
Z tej okazji, a także z okazji marcowych urodzin, Emila otrzymała ode mnie obietnicę, że tym razem przynajmniej jeden dzień Opener Festival musimy zobaczyć.
I faktycznie, pod koniec czerwca, dokładnie w dzień imienin mojej siostry, wyruszyłyśmy do Gdyni.
Nocowałyśmy u cioci mojej koleżanki. Chciałoby się tu zacytować Makuszyńskiego:

"Ewcia zwała ją "ciocią", chociaż niewiele prawnych podstaw istniało do tego czcigodnego tytułu. I pan Tyszowski, nie wiedząc, jak jej wyrazić serdeczną i tkliwą wdzięczność, mianował ją też "ciocią", tak że po kilku latach nikt nie używał ani jej imienia, ani jej nazwiska i dla całej ulicy, dla sklepikarza i listonosza, dla stróża i dla całego domu była ciocią."
K. Makuszyński "szaleństwa panny Ewy"

Więc i ja nazwę ją ciocią, zwłaszcza, że jak przyjechałyśmy, okazało się, że nie tylko imięEmilki się tamtego dnia "zaczerwieniło w kalendarzu".
Ciocia pożyczyła nam dobrej zabawy i przykazała po powrocie NIE śpiewać, bo będą spać. Obiecałyśmy, że dobrze, będziemy śpiewać w pociągu, a następnie ruszyłyśmy w deszcz, bo, oczywiście, lało.
Festiwal nam się spodobał, nie tylko koncerty, ale i różne atrakcje towarzyszące. Okazało się, że mi w życiu, to generalnie brakowało jednej rzeczy, basenu z piłkami! Jak będę sławna i bogata, to ja chcę taki basen!
Posłuchałyśmy koncertów, przeszłyśmy się po stoiskach, porobiłyśmy kilka niezmiernie artystycznych fotografii… #TenWspominanyBasen
Swoją drogą, ten moment, kiedy się dowiadujesz, że twoja czternastoletnia siostra prawdopodobnie słuchała w pociągu ostrzejszej muzyki, niż ty. Było fajnie!

Po koncertach natomiast trzeba było wrócić. Pamiętamy wszyscy o obietnicy, złożonej cioci, co będzie w tym pociągu?!
W pociągu był facet, przeglądający tiktoka. Trzeba tu dodać, że jak on przeglądał, to przeglądał tak, że wraz z nim tego tiktoka widział cały wagon. W pewnym momencie facet, wyraźnie będąc już "zmęczony" życiem, walnął telefon na stolik przed sobą i zasnął. Tiktok, rzecz jasna, nie wiedział o tym i darł się dalej. Tiktok gra, muzyczka jakaś akurat, facet śpi, SKMka nie wyraża zdania na ten temat.
I wtedy właśnie odezwał się we mnie stres całego miesiąca. Czerwiec, z wielu niezależnych powodów, nienależał do najłatwiejszych. Praca, sesja, inne obywatelskie obowiązki, na koniec zaś ta samodzielna podróż, wszystko to sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czemu ten facet może z siebie robić debila, a ja NIE?
Uznałam, że trzeba zadbać o sprawiedliwość na tym świecie. Miałam pusty kubeczek po herbacie z dworca, miałam patyczek do mieszania, byłam perkusistą… A tam sobie muzyczka leciała…
Pierwsza godzina, niedźwiedź śpi. SKMka nadal wstrzymuje się od głosu. A ja GRAM.
Emila wypiła swoją herbatę, mam jużDWA kubeczki i patyczki! Druga godzina, niedźwiedź chrapie…
Ten pan się nawet obudził w pewnym momencie, ale podobno tylko spojrzał na mnie, uśmiechnął się i inaczej położył telefon, żebym lepiej słyszała. ;p
Zawsze chciałam zagrać na ulicy, mamy więc niezły początek. A najlepsze, że jak się naszemu towarzyszowi znudziły nudnawe remiksy z tiktoka, to puścił: Majka, nie jestem ciebie wart.
Zgodziłam się bez protestu. Pamiętając o tym, że nie zamieniłam z tym człowiekiem ani jednego słowa, nie miał więc szans zrobić tego umyślnie, uznałam, że kocham świat, na którym zdarzają się takie przypadki.

Do domu wracałyśmy już następnego dnia, bo w piątek Gdynia, a w niedzielę już Warszawa i Harry Styles.
Szanuję. Nie tylko umie śpiewać, ale też ma w swoich gadżetach breloczki. Czyli wreszcie nie tylko Emila mogła sobie coś kupić.
Tu jeszcz ejedne gratulacje dla mojej siostry. Jak jej w piątek wyjaśniłam, żeby zgłaszała swoje potrzeby, jak jej ludzie zasłaniają, bo wystarczy porozmawiać, to tak to zapamiętała, że wniedzielę nie tylko zwróciła uwagę zasłaniającym ludziom, ale i ochronie, jak ludzie nie posłuchali. Z tym, że akurat fakt, nie powinni tam stać.

Przełom miesięcy można uznać za udany. Co się w takim razie dzieje w lipcu?
Jeszcze przed festiwalem byliśmy z Fundacją na spotkaniu z rodzicami dzieci niewidomych, żeby im opowiedzieć, jak może wyglądać przyszłość i że jest sporo rozwiązań problemów, więc spokojnie, pomożemy! Lubię to robić, zawsze dostajemy dużo interesujących pytań i ciepłych słów nie tylko na spotkaniu, ale i potem, w formularzu na naszej stronie. Jeszcze w lipcu odbieraliśmy formularzowe pytania i maile na temat naszego spotkania. Cieszę się, że możemy w ten sposób coś komuś pokazać, wyjaśnić czy pomóc. Oczywiście, nie martw się, Czytelniku, ludzie widzący nas na targach i spotkaniach NIE zapomnieli o naszych wysokich obcasach. Chyba trzeba się po prostu pogodzić z tym, że jeśli my założymy wyższe buty, to oni będą siedzieć, jak na szpilkach.

Ostatnie tygodnie natomiast mijały mi troszkę pod znakiem problemów technicznych, nie tylko związanych z Fundacją. Jednocześnie zaczęła mi szwankować drukarka 3D i własny komputer, a raczej niektóre na nim programy. Cieszę się jednak, że mimo wszystko robię coś z muzyką. Przez to, że nagle nie mam studiów kompletnie zmienił mi się rozkład obowiązków, a co za tym idzie zaburzyłam sobie rytm snu i myślenia tak, że trochę trudno mi się wziąć do zaplanowanej pracy. Tak zawsze jest na początku wakacji i prawdopodobnie już tak zostanie, cieszę się jednak, że mimo wszystko udaje mi się częściej włączyć Logic albo mój zestaw perkusyjny. I z jednym, i z drugim mam trochę do zrobienia i naprawienia, dzięki lekcjom z Andre nie przeraża mnie to jednak tak bardzo, jak przerażałoby kiedyś. Dzięki Bogu za te nasze spotkania, bo jeszcze pół roku temu to, co wyprawia mój komputer załamałoby mnie na długo. Człowiek się jużzbierze, wreszcie ma jakąś siłę psychiczną i resztkę energii do pracy, a tu technologia odmawia posłuszeństwa i zanim się naprawi usterkę, człowiek zapomina, co właściwie chciał zrobić. Każdego to może wykończyć. Na szczęście powoli idzie ku dobremu i zaraz do tego wracam, coś jeszcze poinstalować i może w jednym projekcie podłubać, bo przydałoby się skończyć.

I wpis kończyć też chyba należy, bo w sumie dużo więcej tu napisać nie można. Pozdrawiam wszystkich, którzy wiedzą, jak to jest, jak nawet w wolne dni świat potrafi przytłoczyć i wszystkiego jest za dużo. Czasami napisanie jednego maila lub wykonanie jednego telefonu znaczy więcej, niż cała ta sesja razem wzięta. Dziś jednakwstałam i nawet mi to nie przeszkadza, więc cieszę się, że mogłam do Ciebie, Czytelniku, napisać.
Cytat z muminków:
"Gdybym ja wiedział, że on wie, że przełażę przez te góry dla niego, to potrafiłbym to zrobić."

No więc właśnie, ja idę dalej przełazić, a Tobie Czytelniku, życzę dobrych dni!
Do następnego wpisu. A o czym? To jeszcze trzeba przemyśleć.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Emila doceniła Jacoba Coliera, po fragmencie jego koncertu pytając: dlaczego on gra na WSZYSTKIM?

EltenLink