Kategorie
muzyka

taki mały test ls-100

Kategorie
co u mnie

Co dalej? Czyli taka moja pochwała zatrzymania postępu.

– Proszę pana, pomocy, ja mam zły bilet! – Ten inteligentny komunikat wygłosiłam ostatnio do kierownika w pendolino, ruszającego z Warszawy Centralnej o 9:40. W sensie pociąg ruszał, nie kierownik. I faktycznie, miałam, i to, co ciekawe, nie do końca z mojej winy. Według mnie kupiłam dobrze. Kliknęłam w skycashu na to połączenie, na które powinnam i jakież było moje zdumienie, jak się okazało, że mam bilet na niewłaściwy pociąg. Akcja tego cudownego filmu nabierze tempa, kiedy wam powiem, że okazało się to 7 minut przed odjazdem. Zdążyłam kupić nowy… I wiecie co? Ten nowy teżbył zły! Nie wiem, co się stało, konduktor widocznie też nie wiedział, bo mi nie wyjaśnił. Ja tu problem zgłaszam, mówię, że aplikacja, że voiceover… A pan do mnie:
Ale czy pani chce jechać do Krakowa? Tak. Czy pani chce jechać TYM pociągiem? No tak… Czy pani chce kupić bilet, czy pani ma środki, żeby kupić bilet? No tak! Jezu, to ja aż tak źle wyglądałam? Przecież nie ukradłam tego biletu! Pierwszy raz miałam fizycznie wypisywany bilet na express. W ogóle dziwny byłten pociąg. Raz wezwali kogoś z działu obsługi, pierwszy raz coś takiego widziałam, a potem parę razy rozległ się taki głośny gong, trochę jak dzwonek do drzwi, nie taki, jak przy ogłoszeniach o stacji, tylko inny, głośniejszy. Nie wiem, czy to ich alarm wewnętrzny, czy co, bo nie wyjaśnili, o co chodziło. Po prostu, podzwonili sobie i przestali. Ja rozumiem, że już w mieście będąc ja przegapiam przystanki, mylę trasy do autobusów, już nie wspomnę o tramwajach, których się w ogóle boję… Ale w pociągach zazwyczaj byłspokój! Człowiek sobie spokojnie wraca z praktyk… A właśnie, praktyki.

Miałam ostatnio plan, żeby coś tutaj napisać. Tak o, bo akurat miałam trochę pomysłów, chciało mi się… Mnie, wiecie, MNIE się chciało pisać. Z tym, że może i dobrze, że zaczekałam, bo gdybym ten wpis pisała parę dni temu, to byłby to wpis bardzo smutny. Miałam nawet taką myśl, żeby coś takiego wrzucić w piątek. To by było całkiem spoko, nie? Taki blog, który stara się jednak być zabawny, czasami jakoś tam uśmiechnąć ludzi, trochę im umilić dzień… Pierwszy kwietnia, wpis o tym, że nie ma przyszłości, teraźniejszość taka sobie i w ogóle najlepiej, to se w łeb strzelić. Jak w lekturach z liceum.
Wiecie, że nawet nie wiem, dlaczego? ZNaczy nie no, dlaczego, to wiem, ale nie wiem, czemu aż tak. No bo teoretycznie, to ja od 21 marca miałam praktyki. Praktyki udało mi się załatwić fajne, bez rzadnego problemu, w dobrym towarzystwie, żyć nie umierać… Pamiętałam o tym wszystkim dwa dni. Ten weekend przed praktykami. Sporo spałam wtedy, odsypiałam, mam wrażenie, ze dwa miesiące, generalnie wolnym człowiekiem byłam. Nawet wtedy wrzuciłam tutaj post, więc faktycznie, musiałam mieć na coś siłę. A od poniedziałku… Tu trzeba wyjaśnienia pojęć.

Nazywają mnie ekspertem. Nie nie, ja broń Boże ekspertem nie jestem… jak ten ekspedient za ladą… Po prostu raz czy drugi Misha rzucił ironicznie, albo i nie, że trzeba zapytać eksperta, niech ekspert powie… Może dlatego, że coś z tych lekcji pamiętam, a może dlatego, że, było nie było, powtarzam rok, więc coś jużwiedzieć powinnam, nie? ;p Powstał z tego nawet mały konflikt absolwencki, bo jużbył jeden taki, co na niego wołali ekspert i nie może się pogodzić z tym, że kto inny może mieć taki tytuł. Mówił mi, że popyta innych, niech oni roztrzygną! Ja wiedziałam, kogo spyta, więc oczywiście pękałam ze śmiechu i zrobiłam sobie zdjęcie z poduszką od naszego fotela z reżyserki, na której jest napisane "expert". W końcu Misha się zlitował i, pewnie z racji wzrostu, przechrzcił mnie na minieksperta. Krzysiu, spokojnie, teraz już ekspert z miniekspertem mogą iść w pokoju. Np. do mediaexpertu.
Co ciekawe i Sylwia, i Misha znają ksywkę ekspert, co absolutnie nie przeszkadza im wiedzieć o mnie, że gubię rzeczy, zostawiam wszystko wszędzie, wątki rozmowy też gubię i nie kończę zdania…
Jakoś im to się nie kłóci jedno z drugim, że z jednej strony na pewno wiem, z drugiej na pewno nie załatwię…

Jak już przedstawianie tych zespołów eksperckich mamy za sobą, to muszę przyznać, że od praktyk stanowczo nie byłam ekspertem. Nagle się okazało, że ja mam mnóstwo jakichś przemyśleń o przyszłości… W ogóle przyszłość, co to jest, mój Boże, przecież ja zaraz kończę szkołę, co ja zrobię, i gdzie, i po co… Nienawidzę pytania "po co"! Ratunku, przecież nic nie umiem, nic nie wiem… To się dzieje w moim mózgu, ja jeszcze nie zaczęłam mówić o tym, co się dzieje na zewnątrz. Po pierwsze, to ja w takich momentach nie usiedzę cicho, ja o tym, niezwykle inteligentnie, mówię ludziom. No i prawda, niektóre rzeczy trzeba przegadywać, przecież inni też o tym myślą, tylko, że może nie do końca powinnam od ludzi wymagać czegoś w stylu: ja tu sobie będę kompletnie nie wiedzieć, czego chcę i o co mi chodzi, a ty sobie poczekaj, nie zadawaj trudnych pytań i lub mnie nadal. No więc konwersacje mamy za sobą, a jeszcze dokładamy do tego praktyki (reaper z voiceoverem na macu i sterowniki do interfejsu na windowsie), a także mnie we własnym domowym studiu. O tym ostatnim mogę powiedzieć tyle, że się od miesiąca mówiło. OK, jak przyjedziesz, nagramy wokal! I wiecie co? Nie miałam kabla. Mikrofon tak, interfejs tak, ze 3 komputery mieliśmy do dyspozycji… Nie miałam kabelka, bo zostawiłam w futerale od cajonu, którego z kolei nie ma teraz w domu. Powinnam jeszcze zgubić po kolei laskę, pieniądze i dokumenty i byłby komplet. Bardzo, bardzo nie byłam ekspertem wtedy.
I żeby nie było, że blogiem zakłamuję rzeczywistość, przyznaję publicznie, że ja tak miewam. Miewam te swoje momenty stresu i strachu, momenty takie, że nie umiem durnych kabli podłączać, momenty, że o mój Boże, proszę, zatrzymaj świat, bo za szybko leci. Swoją drogą uwielbiam przycisk w MacOS o interesującej nazwie: zatrzymaj postęp. Nie przerwij, nie anuluj, zatrzymaj postęp.
Do punktu kulminacyjnego dojechałam w weekend po pierwszym tygodniu praktyk, ja chciałam wtedy być naprawdę kimkolwiek, tylko nie sobą, myśleć oczymkolwiek innym prócz wszystkiego. I tutaj rada, uwaga, geniusz przemówi, trzeba sobie znaleźć coś, co chociaż trochę pomaga. Coś, co, jeśli nawet nie poprawia nastroju, to zatrzymuje postęp. Czytałam kiedyś, że przy takim natłoku myśli, dużym stresie itd. trzeba się skupić na rzeczywistości i teraźniejszości. Tak fizycznie na tu i teraz, wiecie, tykanie zegara, ciepła herbata, coś, co teraz odczuwamy. Ten zegar faktycznie działa, przynajmniej u mnie. A jeszcze lepiej, okazało się, działa las. Jak nie ma lasu, to jakieś inne zewnętrze, w każdym razie spacer. Ja też podejrzewam, że trochę w tym pomagała temperatura, jak człowiekowi jest chłodno, to mózg, chcąc nie chcąc, skupia się na tym i nie ma czasu sobie wkręcać tych wszystkich głupot.
I niby nie było od razu lepiej z tymi wszystkimi rzeczami, które próbowałam przemyśleć i zrozumieć, ale zaczął do mnie docierać świat zewnętrzny. A to nagrywałam wodospad, tak tak, przy naszym domu jest wodospad. Dobra, wodospadzik. A to znaleźliśmy z tatą rdest, a rdest ma takie gałązki puste w środku, może można na tym grać? A to zadzwonił facet, że chce kupić keyboard… O właśnie, sprzedałam keyboard!
Uwaga na marginesie: smutna Maja i przypływ gotówki, będzie cośnowego! Telefon, tak konkretnie, wymienić chciałam odkąd zapowiedzieli nowy SE, no i okazja przyszła sama.
Przyszedł też kolejny tydzień praktyk, a z nim sesję, ten, niezbyt mi jeszcze znany, reaper na macu… Swoją drogą czy to jest tak, że jak się program odczytu ekranu maksymalnie zciszy, tak do jednego procenta, to on się umyślnie z powrotem podgłaśnia? To jest takie zabezpieczenie, żebym się nie pozbawiła możliwości pracy? Sąsiedzie, tak ma być? Bo trochę zdziwiło mnie, jak mi się voiceover rozdarł na głośnikach, a to były monitory studyjne, które względem darcia się mają niezłe umiejętności, na cały regulator i musiałam go, uwaga, podgłośnić, żeby wrócił do normy. Długo mi zajęło samo wpadnięcie na ten pomysł. A to tylko jedna z wielu przydatnych rzeczy, jakich się nauczyłam. I teraz serio, co by nie mówić o moim nastroju i dziwnym stanie, to te praktyki dużo mnie nauczyły. I to wcale nie tylko takich pesymistycznych rzeczy, jak jeszcze większa świadomość mojego niewłaściwego podejścia do pracy, jako takiej, deadlinów itd., ale też sporo o podejściu do klienta. Jednego dnia nagrywaliśmy lektorów, oni tylko czytali! A do każdej z tych pięciu osób trzeba było inaczej mówić, żeby wszystko udało się dobrze nagrać.
I tu, a propos dobrze, przechodzimy do drugiej połowy tamtego tygodnia. Bo gdzieś pomiędzy nagrywaniem fortepianu, a siłowaniem się z systemami komputerowymi, powoli zaczęło mi przechodzić. Zaczęło mi się przypominać, że no dobra, wszystko mi z rąk leci i sypie się kilka niezależnych spraw na raz, ale jednak! Na przykład zrobiłam piosenkę. Albo może inaczej, skończyłam pierwszy etap robienia piosenki. Mam i wokal i podkład! To już coś, no nie? To jest nadal takie dziwne uczucie, jak coś wcześniej NIE istniało, NIE było tego po prostu na świecie, a teraz jużjest i mam to na komputerze, bo to zrobiłam. A co oprócz piosenki? Ogarnęłam ten telefon. Udało mi się sprzedać ten keyboard. Wybrałam się na więcej spacerów, niż przez ostatnie 2 miesiące razem wzięte. Co tam jeszcze… O, nauczyłam się dwóch zdań w obcym języku! ;p
W każdym razie tygodnie, mimo, że ciężkie, przynosiły jakieś korzyści, tylko po prostu musiało to zacząć do mnie docierać. I powoli zaczyna, być może też dlatego miałam ochotę ten wpis napisać. Żeby sobie zachować taki moment, kiedy jeszcze nie do końca wszystko było OK, ale już mniej czasu poświęcałam na przejmowanie się i rozkminianie mnóstwa spraw na raz, a więcej na jakieś twórcze zajęcie. Albo na oglądanie odprężających rzeczy. Ja nie wiem, czy po tym wpisie widać, że byłam ostatnio na moim etapie stand upu, ale owszem, byłam. Książki, seriale albo stand up, to są trzy etapy uspokajania. A, no i zakupy, jak widać. Wcale nie taki zły ten SE 3, jak się wszyscy boją. Chyba, że ja tak mam, bo się przesiadłam z pierwszego SE i widzę samo przyspieszenie działania. 😉 Ktośby może chciał iPhone SE pierwszej generacji? Bo ja mogę oddaćw dobrej cenie. 😉

Cenię sobie spokój, dlatego teraz trochę go sobie jeszcze podaruję. Zwłaszcza, że nie mam dziś rzadnego sprawdzianu, więc niczego nie olewam. 😉
Na koniec wpisu podziękuję wszystkim, którzy musieli ze mną przez te tygodnie wytrzymać. Praca pracą, ale potem trzeba wrócić do domu, a tam już się rzeczy dzieją. Moje głosy serca, rozumu, podświadomości i nierozsądku, moi ludzie, którzy pójdą ze mną do kawiarni czy pizzeri tylko po to, żeby potem wysłuchiwać o dylematach życiowych, będą gadać ze mną do dowolnej godziny nocnej i powtarzać, że jest dobrze, przecież dobrze jest, nawet, jak nie jest, a także dopilnują, żebym wstała, zebrała się, zjadła śniadanie i wyszła z domu, niczego nie zapominając. Nie zapominam wam tego nigdy, nawet, jak zapominam oddzwonić.

Przed samym końcem wpisu anegdotka, bo mi się przypomniało, a propos sprawdzianów i nauki zawodu.
W sobotę mieliśmy rodzinne spotkanie, ponieważ moi dziadkowie mieli 50 rocznicę ślubu. To w sumie przywraca wiarę w to, że takie rzeczy są możliwe. Jak to na spotkaniach rodzinnych, padło do mnie pytanie: i co dalej? Pytanie "co dalej" jest tylko troszkę niżej od "a po co?" w rankingu najtrudniejszych pytań. Ale odpowiadałam. Że chcę pracować z tym dźwiękiem, że zrobię certyfikat z angielskiego, że po tym certyfikacie można uczyć, to by może sobie zrobić pedagogiczne… No i widzicie, brawa dla tej pani, trzy zawody i ani jeden nie gwarantuje hajsu! Tak się pochwaliłam właśnie. Haha, no dobra, pośmialiśmy się, nastąpiła zmiana tematu, nawet o tym zapomniałam. Gdzieś tam wrócił temat szkoły, egzaminów, trochę stresu z tym związanego. No i widzisz, wujek, jakby mi tego było mało, to w maju mam dyplom do zagrania, wreszcie będę mieć papier na to, że gram na perkusji! A mój nieoceniony wujek, serdecznie go teraz pozdrawiam, bez namysłu dopasował się do mojej konwencji i zauważył: o, no to jużczwarta fucha tego typu! I TO! Się nazywa obtymistyczne podejście do życia! Realizator / muzyk, anglista / nauczyciel. I wy się mnie jeszcze pytacie, co dalej? I ważniejsze pytanie: To co? Ktoś chce tego iPhone? 😉

Pozdrawiam ja – Majka

EltenLink