Miesiąc: marzec 2018
nowy awatar – when you love someone
Hej hej.
Kilka wpisów temu obiecałam, że zrobię nowy awatar i będzie to piosenka człowieka, co się nazywa James TW i robi płyty widma. Obietnicę spełniam po czasie, no ale jest.
Jest to piosenka, którą i tak bym kiedyś musiała pokazać, bo to przez nią zwróciłam na tego wokalistę moją uwagę; apple music mi ją pokazał i dobrze zrobił. Utwór nazywa się "when you love someone" i ma bardzo ciekawą historię.
James aktualnie ma 21 lat, nagrywać swoje różne rzeczy zaczął, o ile wiem, cztery lata temu, a dwa lata temu wydał epkę pt. "first impressions". Tam właśnie znalazł się utwór, który James napisał dla swojego dawnego ucznia. Zdarzyło się kiedyś, że James, aby sobie troszkę dorobić, uczył młodszych grać na gitarze. No i dowiedział się, że rodzice jednego chłopca, którego uczył, rozwodzą się. Wiedział to wcześniej, niż ten chłopiec i zastanawiał się, jak sprawić, żeby mu było trochę lżej. Kiedy zaczął nagrywać, pierwszą piosenką, jakąwydał, była piosenka napisana z punktu widzenia taty tego chłopca. Polecam spojrzeć sobie na tłumaczenie, jeśli ktoś nie zna angielskiego, bo na prawdę warto. James mówił, że właśnie to było w tej piosence ciekawe i dość trudne, aby o zdarzeniu raczej przykrym starać się mówić tak, żeby tego chłopaka pocieszyć. Że czasami to jest dla jego dobra i że oni go kochają, nie ważne, co się stanie.
Powiecie, że oklepany temat? Może, ale w piosenkach na pewno nie. Nigdy takiego utworu nie słyszałam i muszę powiedzieć, że wzrusza mnie za każdym razem. Prosty, a jednak przekazujący wszystko.
Zapraszam do wysłuchania, poniżej wrzucam link dla tych, co nie mają dostępu do awatarów.
Pozdrawiam ja – Majka
Witajcie!
Ten wpis ma specjalną dedykację, a raczej jest pierwszym z serii takich wpisów.
Jestem prawie pewna, że osoba, której ten wpis będzie poświęcony udusi mnie za to gołymi rękami, Ale, czego się nie robi dla przyjaciół?
Otóż, moi drodzy, mam ja przyjaciółkę. Poznałyśmy się wiosną roku pańskiego 2007. Ponieważ obie wtedy uczyłyśmy się pilniej niżteraz i ogólnie byłyśmy milsze, ona pilnie uczyła się różnych rzeczy, a ja pokazałam jej szkołę. Nie pamiętam, czy było to w klasie wstępnej, czy już po wakacjach, w pierwszej, ale kiedyś postanowiłyśmy się zaprzyjaźnić. Dobrze czytacie, w tym wieku dosyć normalne jest poczynienie w tym kierunku pewnych ustaleń. No więc jedna zapytała drugą: a wiesz co, może byłybyśmy przyjaciółkami? Druga zaś się zgodziła. I tak nam dotąd zostało.
Dziewczyna, o której mówię jest osobą bardzo inteligentną. To można o niej powiedzieć od razu, wcale nie trzeba znać jej długo. Następna rzecz, jaką się o niej słyszy, to to, że potrafi być kreatywna, wymyślić dobre rozwiązanie problemu, a kto ją zna lepiej wie, że potrafi mieć też różne ciekawe i nie do końca normalne pomysły na spędzanie czasu wolnego. O ile oczywiście będzie chciała go jakoś spędzać, bo, trzeba również uczciwie przyznać, że czasem trudno jąwyciągnąć z łóżka. Jednak mi się udało, nie zabijaj! Cóż jeszcze można o niej powiedzieć… Na pewno to, że jest osobą bardzo oczytaną i choć wiedza szkolna czasem umyka jej z pamięci, wie takie mnóstwo dziwnych, pięknych, specyficznych i przerażających rzeczy o świecie i ludziach, że na długo jej wystarczy. Nie dajcie się nabrać, kiedy będziecie z nią rozmawiać. Nie jest niemiła. Ona czasami po prostu mówi coś w niekonwencjonalny sposób, szybko i szczerze. Namawiajcie ją jednak do tych rozmów, spacerów i czego tam jeszcze, bo warto!!!
Teraz parę wspomnień. A wspominać jest co, bo to z nią:
Jeździłyśmy na różne szkolne wycieczki, prawie zawsze pozostając w jednym pokoju.
Na jednej z nich zamroziłyśmy sok jabłkowy, aby zrobić sobie lody.
Na innej zaś sprawnie i zgodnie opanowałyśmy powódź.
Gadałyśmy po nocach do czwartej.
Grałyśmy i gramy w kostkę, kiedy tylko nie mamy nic innego do roboty.
Biłyśmy się i zrzucałyśmy z wielkich dmuchanych piłek.
Jeździłyśmy na biwaki z grupą z internatu, a także, z braku pogody, rozbijałyśmy namiot w samym internacie.
Śpiewałyśmy na cały głos "eh mała", gdy tylko przychodziła nam na to ochota.
Wiele osób myśli, że jak ludzie się przyjaźnią, to się we wszystkim zgadzają. A gdzie tam! Nie zgadzamy się w mnóstwie rzeczy. Kłucimy się, tłumaczymy swoje racje po półtorej godziny każda, a potem kończymy, ja doprowadzona do histerii, a ona do wściekłości nad brakiem mojego mózgu. Skoro już przy tym jesteśmy, jednym z charakterystycznych cytatów, jakie od niej pochodzą, mogłoby być powtarzane przynajmniej raz na dwa tygodnie zdanie: Majka, przestań gadać głupoty! Lub: Majka, ogarnij się, co ty gadasz?
Dziwicie się, jak można podtrzymywać przyjaźń z głośnymi kłutniami? Jasne, że można. Bo jeśli z kimś żyje się tak długo, ani się nie chce, ani się nie może przerwać tego przez jakąś kłutnie. Myślę, że raz jedna dla drugiej jest tą starszą lub młodszą siostrą, a innym razem odwrotnie. Co sprawia, że, kiedy pokłucimy się na bardzo życiowy i poważny temat o godzinie 19, wcale nie przeszkadza nam to w rozmawianiu całkiem normalnie o godzinie 22, no bo przecież rozmawiamy na inny temat, to co nas tamto obchodzi?
Poza tym, jednak częściej od kłutni zdarzają się rozmowy normalne, wymiany poglądów lub głupawki, najczęściej występujące w nocy.
Kilka przykładowych dialogów.
– Majaaaa, przynieś czekoladę z lodówki! –
– A gdzie ona jest? –
– O rany, na dolnej półce! –
– Ale którą… jedna tam jest? –
– Dolna półka, taaak. –
Dialog drugi, tu wyjaśnienie. Jesteśmy na wycieczce, mamy zamiar powoli udawać się na spoczynek, a moja przyjaciółka, kładąc się na łóżku, odkrywa fakt, że opieram się o nie głową. Po krótkim milczeniu, bardzo spokojnie uwaga została mi zwrócona.
– Maja, tu jest coś twojego, zabierz to. –
Pomijam już niezliczone debaty o książkach i dziwnych z nimi skojarzeniach, przekonywanie mnie w czwartej klasie w dość mocnych słowach, że "chłopcy z placu broni" na szacunek zasługują, moje gadanie z opcym akcentem, jej gadanie o tym, że nie mam żadnych praw do własnego plecaka, a także nasza debata z wychowawczynią o różnych rzeczach rodem z przedszkola, których na głos nie wspomnę, bo mi jeszcze życie miłe.
Dzisiaj ta niezwykła osoba kończy osiemnaście lat.
Klaudi, wszystkiego najlepszego. Żeby ci się powodziło, żebyś była zdrowa i nie chorowała, tak jak ja mam w zwyczaju, w najbardziej nieodpowiednim momencie. Żebyś zdała egzaminy zawodowe śpiewająco i żebyś nadal ze mną śpiewała na cały głos. Żebyś nie wątpiła w swoje możliwości i żebyś nie pozwoliła wątpić w nie innym. Żeby cię ludzie słuchali i żeby mówili tak ciekawie, abyś i ty słuchała ich. Żebyś miała mnóstwo ciekawych książek do czytania i mnóstwo cierpliwości do streszczania ich przez telefon. :d
Podziękowania: dzięki, że zawsze mam komu powiedzieć nawet najgłupszą rozkminę świata. Dzięki, że, mimo swojego podejścia do tego typu spraw, powiedziałaś mi choć trochę o swoim świecie wewnętrznym. Dzięki za te czarne godziny, w których musiałaś mnie uspokajać, żebym nie była chora. Dzięki za te godziny, kiedy to ja mogłam za tobą polatać i pozbijać ci gorączkę. Za to, że omawiasz ze mną moje fazy i za to, że, w razie potrzeby, też mówisz o wszystkich momentach, w którym cię kopie prąd podczas gry. No i na koniec, tak dla pewności, dziękuję ci za to, że zamiast się obrazić, że publicznie mówię tyle ciepłych słów w tym wpisie, uśmiechniesz się i zrobi ci się miło. Doceń, nie dręczę cię o głosowy wpis, wiem, że nie lubisz, nie musisz, nawet nicku tu twojego nie podałam, ale daj mi się wyrazić tak, jak potrafię, bo nie mam dla ciebie mixu.
Trzeba wam wiedzieć, że gdy Klaudia się na mnie denerwuję, to ja tak długo mówię do niej różne głupoty, aż wreszcie nie wytrzyma i się roześmieje. Dlatego teraz wszyscy w komentarzu piszemy: Klaudi, uśmiech! Może mi ten wpis kiedyś wybaczy. Witamy w świecie głosujących, obywatelu!
Pozdrawiam jubilatkę ja – Majka
PS WPisy nie mogą być głupie, mogą być umownie głupie. Pamiętaj, jesteś elementem konstrukcyjnym.
Siemanko! Oto ja i nowa porcja informacji. A raczej wpis planowany już dosyć dawno, choć mgliście. Kolega Dawid zaproponował kiedyś, żebym napisała kiedyś o szkole w Laskach; nie dziś, Dawidzie, nie dziś. Ale, zważywszy na to, że w zeszłym tygodniu był i dzień otwarty w naszej szkole, i nieco wcześniej dzień wagarowicza, postanowiłam coś napisać o szkole, do której chodzę obecnie. O liceum ogólnokształcącym imienia Stefana Żeromskiego. Zwane również czerwoniakiem. Było w czerwonym budynku, teraz szkoła się przeniosła, a nazwa została. No i dobrze, my tam Czerwoniak lubimy. Co przypomina mi pierwszą zabawną anegdotę. Kiedyś, razem z Gosią, robiłyśmy projekt na podstawy przedsiębiorczości, zakładający między innymi zadanie paru pytań sprzedawcom w różnych sklepach. No więc Gosia grzecznie, po raz kolejny z rzędu mówi wyuczoną formułkę: dzień dobry, ja się nazywam tak i tak, jestem z Czerwoniaka i robię projekt o tym i tym, czy mogę zadać kilka pytań? Na co jedna pani, z niepewnością i lekkim przerażeniem: z czego? No tak, nie każdy musi znać nazwę, ale brzmiało to trochę tak, jakby owa pani posądziła moją koleżankę o współpracę z jakąś, conajmniej lokalną, mafią.
OK, przejdę do opisu naszej szkoły, a raczej życia w niej. Najpierw informacje o przykładowym spędzaniu przerw.
Uwielbiam słuchać, jak ktoś sobie sam przemawia do rozsądku.
– Dasz radę, musisz dać radę! To nie jest takie trudne. – mówiła Beata do ekranu. – Na prawdę, nie jest trudne. To tylko głupia gra. Jesteś od niej mądrzejsza. – Psychologowie wyraźnie mówią, że trzeba być miłym dla samego siebie. Z resztą, kto nie lubi z kimś inteligentnym porozmawiać. A propos inteligentnych rzeczy, ostatnio wszyscy są na etapie czytania dziadów. Znaczy… bardziej przypominania sobie różnych szczegółów lektury. Stanowczo nie mogę się doczekać "pana Tadeusza", chyba już wolę. Kiedy ostatnio zapytałam "gdzie jesteś w dziadach", otrzymałam odpowiedź "jak na razie, to na okładce". Oczywiście ten piękny przykład czytelnictwa wystąpił w innej klasie, bo nam się czas omawiania nie pokrył.
Innym sposobem spędzania przerw jest zastępowanie radiowęzła i puki to jest muzyka z głośnika bluetooth, to jeszcze spoko. Inna sprawa, żę ostatnio dwóch kolegów, obawiam się, że z mojej klasy, opierało się o parapet i zajmowało się synchronicznym wygwizdywaniem różnych popularnych melodii. Można? Można!
Co jeszcze się robi na przerwach? A, prawda, na przerwach się je! Informacja sprawdzona, w sklepiku mamy bardzo dobre kanapki. Jak tak dalej pójdzie, będę mogła podejść do okienka i powiedzieć: poproszę to, co zwykle. To co zwykle, to jest mała lub duża kanapka z gyrosem, jak nie ma, to pizzerka, do tego woda, niegazowana, no i czasami dodatkowo chusteczki, bo zapomnę, albo zgubię w torbie. Serio, udało mi się już mieć 3 paczki w jednej torbie, bo miałam taki bajzel, że nie mogłam znaleźć tych poprzednich. No nic, może przejdźmy dalej.
Na matmie zadania tekstowe (nie takie łatwe, na jakie wyglądają), a na fizyce chydraulika. Znaczy… hydrostatyka, hydrodynamika, ogólnie woda. Powoduje to ciekawą reakcję ucznów, mianowicie, kiedy ktoś pyta, kto umiał zrobić fizykę, najczęściej druga osoba zaczyna się bardzo śmiać. To może być jakiś objaw histerii, myślę.
Nie wiem, czy to ma odzwierciedlać nasze tematy i nastroje, ale w środę rano – dzień wagarowicza, zaistniało zjawisko interesujące, mianowicie
świeciło słońce, niebo było błękitne… i padał śnieg. Na chwilę zjawiła się chmura, ale nawet nie zdążyłam się porządnie zmartwić, bo zaraz sobie poszła. Z resztą razem z Gosią stwierdziłyśmy, że w sumie jest granatowa, to nam pasuje do wystroju.
O właśnie, jak jesteśmy przy szkole, to zapytam. Jak was w szkole uczą języków? Dobrze? Niedobrze? Co dają? Bo jedna rozmowa zmusiła mnie do refleksji nad tym, jak to się może różnić. Jedna moja nauczycielka stawiała na słownictwo, robiła kartkówki z czasowników nieregularnych prawie na każdej lekcji i odpytywała ze słów i zwrotów. Inna robi z nami wszystkie ćwiczenia, jakie są w podręczniku, rzadko wychodząc ponad, ale za to bardzo pilnując gramatyki. Nauczyciel, który uczył mnie rok w szkole, a teraz na dodatkowych, prawie na każdej lekcji zadaje nam pytania, żebyśmy ćwiczyli mówienie, a oprócz ćwiczeń z podręcznika, robi z nami słuchanki z poza i wyświetla filmy. Moja przyjaciółka uczy się rozszerzonego angielskiego u pani, która daje im wielkie zbiory słówek i przykładowych zdań. Napełniła jego umysł okrucieństwem i niegodziwością. To było jedno z tych zdań.
Wszystkie te metody mogą być zrozumiałe i każda w jakimś sensie prawidłowa. Znałam jednak również nauczyciela, który sam wiele słów mylił i nie znał, a także prawie niczego nie uczył, w szkole moich znajomych jest sobie pani, która drugiej klasie liceum tłumaczy słówka takie jak "go", "see", "sport" itd. Spotkałam się też z tym, że jedna pani w liceum dawała swoim uczniom speakingi do napisania. Znaczy OK, napiszcie sobie, notatki zróbcie. Ale to się jednak chyba powi`no mówić, nie czytać. Chociaż, sama doświadczyłam podobnego postępowania, kiedy ktoś się zdziwił, że podałam argumenty inne, niż w podręczniku, na szczęście tylko raz tak miałam.
Na koniec cytat z lekcji angielskiego: to nie jest takie impossible!
Dobra, zostawmy te języki… albo nie, zaraz. Najpierw streszczam, do wyboru mamy trzy. Oczywiście te drugie, oprócz angielskiego. Można się uczyć niemieckiego (to ja), francuskiego lub rosyjskiego. Tu ciekawostka, języka z Francji nasi uczniowie uczą się w sali 101, w której, z uwagi na obecność pianina i podwyższenia, odbywają się też wszelkie szkolne wydarzenia kulturalne. No i teraz można patrzeć na dwa sposoby. Członkowie zespołu muzycznego powiedzą, że w sali widowiskowej jest francuski, z kolei pani od francuskiego powie, że ma na wyposarzeniu sali pianino. 🙂 I co zrobisz, nic nie zrobisz. 😉
Ostatnim językiem, jakiego się pilnie uczymy, jest, rzecz jasna, język polski. Okolicznościowy cytat brzmi: proces myślenia działa! O naszych lekcjach polskiego możnaby napisać książkę i akurat z tą opinią zgodziłoby się całe moje liceum. Nie będę się rozpisywać, powiem tylko, że na naszych lekcjach odbywają się rzeczy niezwykłę, dyskusje wychodzą poza ramy czasowe i umysłowe, lektury sąrozpatrywane na wszelkie sposoby, a ocen i znaczków pojawia się niesamowita wręcz ilość, w różnych rangach i kategoriach. Ostatnio plusów było tyle, że uznaliśmy, że musiała być kumulacja. Pozdrawiamy panią profesor i stwierdzamy z wszelką pewnością, że na lekcjach polskiego, czy jest dobrze, czy źle, na pewno nudzić się nie można, a wręcz nie wolno! 🙂
Pamiętajcie! "Jedyną rzeczą jakiej powinniśmy się bać jest sam strach."
Cóż my tam jeszcze mamy za przedmioty… Pozwólcie, że o matematyce i fizyce nie będę wam tutaj opowiadać, bo opowiadam wam o tym na codzień, zapraszam do moich wpisów z cyklu "paradoksy matfizowe".
Mówiłam pewnie teżkiedyś o ekonomii w praktyce. Nazwa zasłużona, ponieważ na tym przedmiocie zbieramy się w grupy i tworzymy tzw. mini przedsiębiorstwa, które na prawdę działają! Np. jedno z mini przedsiębiorst w naszej klasie trzy razy w tygodniu wystawia na dole stoisko i sprzedaje skarpetki. Różne wzory, rodzaje i rozmiary. Inne przesiębiorstwo natomiast, również w wybrane dni, zabiera się do pracy i sprzedaje głodnym uczniom przygotowane przez siebie tosty. Niektóre moje koleżanki sprzedają bransoletki i kosmetyki w swojej małej firmie. Ogólnie bardzo fajny pomysł z tym projektem.
Przejdźmy dalej, co jeszcze mamy? Mamy na przykład wf, tutaj ciekawostka. Wiadomo, że oprócz ćwiczeń w parach, na basenie, na siłowni czy wyjść na lodowisko, na wfie często się w coś gra. W koszykówkę, siatkówkę, ręczną, nożną, tenis… jednym słowem różne gry, które są dla mnie absolutnie niedostępne w obecnym stanie. Trzeba by zapalić światło, no nie ważne. W każdym razie parę osób może zainteresować to, że, rzadko bo rzadko, ale zdarzało nam się zagrać z dziewczynami w goalball. Goalball – piłka bramkowa, gra zespołowa dla niewidomych, ktoś kojarzy? Odpowiadając na pytanie większości widzących: zasady to dłuższa opowieść, w skrócie mówiąc: po 3 osoby po dwóch stronach boiska, mamy dźwiękową piłkę i wbijamy bramki. Jest to najgłupszy opis goalballa w historii, więc zapraszam do internetu, bo tam jest mnóstwo informacji.
https://www.start.wroclaw.pl/co_to_jest_goalball2
Uprzedzając pytanie większości niewidomych, tak, mamy piłkę! Kupiła szkoła i mamy! 🙂 Do nożnej też mamy dźwiękową, ale nie miałyśmy okazji zagrać, nie bardzo jest gdzie. Jeszcze jakbym wygrała 6 tysięcy na showdown, to już w ogóle by był raj na ziemi.
Ostatnim przedmiotem, jaki sobie aktualnie przypominam jest historia i społeczeństwo, tak zwany his. Nasza pani profesor od hisu, a wcześniej od wosu ma do nas iście anielską cierpliwość i twierdzi, że wos z naszą klasą jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Podobno prawnicy jeszcze nie wymyślili takich przypadków, o jakie nasza klasa pytała na wosie. W końcu matfiz, no nie? :d Na hisie jest mniej więcej podobnie. Lekcję można podsumować cytatem z godziny gdzieś przed jakąś dłuższą przerwą świąteczną, a brzmiał on tak: "Proszę państwa, jak widzę jest was trzynaście osób, to pięćdziesiąt procent. Gdybyśmy byli w sejmie, obrady by się odbyły!".
No i na koniec, cóż w naszej szkole jest poza tym, co wymieniłam? Mnóstwo rzeczy! Po pierwsze, jest sześć klas, od a do f i każda ma określone rozszerzenia. Po drugie jest prężnie działający samorząd szkolny z mnóstwem różnych sekcji. Mamy szkolną grupę teatralną o interesującej nazwie "szafa na rozdrożu". Mamy też zespół muzyczny działający pod nazwą The Reds, do którego sama należę. Dwoma okazjami podczas których zespół wystąpi na pewno, są święta Bożego Narodzenia, a także specjalny koncert na zakończenie szkoły maturzystów pod koniec kwietnia. Ostatnio doszła jeszcze jedna okazja, mianowicie zagraliśmy dla gimnazjalistów, którzy przyszli na dzień otwarty.
Mamy drużyny sportowe, zdobywające medale na międzyszkolnych zawodach. Mamy laureatów konkursów matematycznych, recytatorskich, olimpiad filozoficznych oraz konkursów wiedzy o Biblii, to bardziej religijnie. Uczniowie biorą też udział w wielu innych konkursach, o których niestety mało wiem, ponieważ dotyczą innych przedmiotów. O, jeszcze olimpiada z angielskiego, rany boskie… ja angielski lubię, ale utrafić w Ten klucz… Wolę maturę, serio.
W szkole odbywają się różne okolicznościowe eventy, w listopadzie dzień patrona szkoły, w grudniu ten koncert bożonarodzeniowy, w lutym zarząd SU urządził walentynki, a przez ostatni tydzień dni frankofonii, co oznaczało mnóstwo języka francuskiego i prezentacji z nim związanych. Już nie wspominając o np. wieczorkach filmowych czy wyjściach na kręgle w ramach integracji, też organizowanych przez samorząd. Jeszcze mi się nie udało być, bo zawsze coś wypadało, ale mam nadzieję, że to się zmieni.
Podsumowując, nie jest źle! Jak widać, lubimy, jak się coś dzieje!
Pozdrawiam moich współklaśców, nietylko tych regularnych, ale też językowych. Ucz się, ucz… bo będziesz miałrobotę w wakacje.
Pozdrawiam ja – Majka
Witajcie!
Minęły już dwa weekendy, o których chętnie wam opowiem.
Pierwszy rozpoczął się drugiego marca, w piątek. Wtedy to zadzwonił do mnie Fidel (mój nauczyciel od bębnów) i powiedział, że koncert jest dziś. Miał być jutro. No nic.
Sprawa z koncertem jest dość prosta, od paru miesięcy cały Żyrardów wspiera finansowo małą Natalkę, która choruje na raka i musi się leczyć w Meksyku. Zbiórki, licytację, a także, jak ten, koncerty charytatywne. Grali po kolei Leski – Paweł Leszoski, który gra muzykę specyficzną, spokojną i… sami musicie posłuchać. Dużo akustycznych gitar, ale nie tylko. Plusem są też bębny, na których gra Robert Rasz (dla mnie znajomy Fidela). :d I Leski i muzycy z Żyrardowa, jestem dumna!
Dalej grał Paweł Domagała, podejrzewam, że wiele osób go zna z jego ról w filmach. Niedawno nagrał płytę, którą mogłabym określić jako "niezwykle dobrą, jak na nagraną przez kogoś, kto nie jest muzykiem". Kto nie wierzy, że aktor z komedii możę nagrać coś poważnego, niech posłucha piosenki pt. "Hiob".
A na końcu grał Janusz Radek, jaką ten facet ma skalę głosu! I ze względu na tego ostatniego na koncercie spotkałam koleżankę Zuzię z mężem. Zuzia uwielbia Janusza Radka.
Całą imprezę prowadził Wiesław Tupaczewski, znany z kabaretu ot.to. Tóż po koncercie zwróciłam się do Fidela z prostym komunikatem: rozumiem, że teraz mnie prowadzisz do tego perkusisty?
Rzeczywiście! Najpierw poszliśmy do pana Roberta, z którym miałam przyjemność zamienić kilka słów, życzył mi dużo muzyki. A potem przyszedł czas na autografy głosowe, od pana Tupaczewskiego… Na marginesie, niesamowite wrażenie, jak sięwychodzi za kulisy, a twój nauczyciel wita się: ooo, cześć, Wiesiu! 🙂 Dalej autografy od Leskiego i Janusza Radka, byłam bardzo zadowolona.
Koncert zorganizowany bardzo szybko, zagrany bez basu… ja nie wiedziałam, że można tak dobrze zagrać bez basu! No i, rzecz jasna, szczytny cel.
Przy okazji koncertu umówiłam się z Zuzią i jej mężem – Rokiem, na spotkanie w sobotę. Przyszłam, pogadaliśmy sobie, co u nas słychać, jak idzie mi w szkole, a im na studiach, gdzie kupują mieszkanie i kiedy, a Rok podzielił się ze mną angielskimi audiobookami i bibliotekami dźwięków, za co jestem niezmiernie wdzięczna, bo jedno i drugie zawsze się przyda. Aaaaa, no i nasza zabawa! Rok w pewnym momencie napisał coś na komputerze i odczytał to syntezatorem mowy tak, że brzmiało to, jakby głos wtrąciłsiędo rozmowy. I tak się kłuciłam z "Bryanem" po angielsku. Ponad pięć minut tak sobie z nim rozmawiałam. :d To jużświadczy o pewnym stanie umysłu.
Drugi weekend, to weekend w Laskach. Miałam jechać dwa tygodnie temu, no ale się pochorowałam, pojechałam teraz. Jużw tygodniu planowałyśmy spotkanie z przyjaciółką, też Zuzią, która miała przyjechać w sobotę. Przy okazji chciałyśmy się umówić z panią Anią, naszą wychowawczynią z internatu. Próbowałam się do niej dodzwonić, dzwonię, dzwonię i nic. W końcu udało mi się w sobotę. Beznadziejnie, ale z nadzieją zapytałam, czy może, jakimś cudem, nic nie robi. Dowiedziałam się, że właśnie jedzie odbierać dyplom z uczelni. To doskonale! Może chce to pani oblać, czy coś? Bo akurat jest okazja! Całe sobotnie popołudnie spędziłam więc z Zuzią u pani Ani, jadłyśmy ciasto, piłyśmy kawę i herbatę i słuchałyśmy, co Zuzia ma do powiedzenia o swoich studiach psychologicznych. Zuziu, jak się uzależnię i przestanę odczuwać lęk, niezwłocznie się do ciebie udam!
W piątek natomiast, po południu, odwiedziłam siostrę Agatę, też kiedyś była moją wychowawczynią w internacie. A, no i chciałabym ją tu powitać, jako ewentualną czytelniczkę, bo blogiem się pochwaliłam. Siostro, tam jest opcja komentowania! 🙂 Bardzo się cieszę, żę Siostra jest!
Resztę weekendu, trochę piątek, trochę sobotę i w sumie całą niedzielę, spędziłam z Klaudią, która w tygodniu uczy się o tym, jak należy, a jak nienależy masować ludzi, a po godzinach odpoczywa, czyta i poprawia mi nastrój. Tutaj komunikat specjalny: Klaudi, przypomnij mi, że trzy godziny snu, to zdecydowanie za mało. Szczególnie, jak się śnią takie rzeczy… bez sensu.
Inna sprawa, wiecie, jak trudno się wraca do szkoły, jak się jest tak potwornie zmęczonym? xd. Pogoda piękna, ale spać się chce niemożliwie. Beata zadała na początku tygodnia bardzo mądre pytanie: kto wymyślił poniedziałek od razu po niedzieli? Bardzo dobre pytanie, Beciu, you've won one point! No i na koniec, niespodzianka! Moce jedi nadal działają!
Pani na angielskim w poniedziałek pyta: czy to jest już czas na dzwonek? W tym momencie dzwonek dzwoni. Tego samego dnia pan od angielskiego mówi, że ksero nie działa, więc mi na razie nie da materiałów, a daje tego samego dnia. Rozumiem, że naprawił Pan to swoją mocą, która, jak wiadomo, już niektóre ekrany gasi. We wtorek, znów pani na angielskim, tym razem mówi o smsach. Właśnie wtedy przyszedł do mnie sms! Dalej, tym razem, nareszcie, ja, byłam na basenie. ZNaczy nie do końca na basenie, ale w budynku basenu, bo akurat wtedy nie pływałam. Siedziałam sobie i przeglądałam, co się dzieje w internecie. W pewnym momencie opowiadałam mojej pani wspomagającej, jaki instrument chcę sobie kupić, pokazywałam jej filmiki… W pewnym momencie chciałam powiedzieć, że muszę się spytać o coś Fidela… Miałam to już na końcu mózgu, właśnie chciałam mówić, a tu Fidel! Właśnie wychodził z basenu. :d Przy okazji, to niesamowite, jaką ciekawostką jest dla niego brajlowski zegarek. Sama lubię ten zegarek, ale nie wiedziałam, że jest przedmiotem tak wartym uwagi. Zostawiłam go u Fidela w ostatnią środę i dotąd rozkminiają, jak go otworzyć. 😉 Powodzenia!
U mnie chyba tyle ciekawostek, niedługo kolejny wpis, tym razem o moich planach i inspiracjach muzycznych.
Pozdrawiam was ja – Majka