Kategorie
co u mnie

O świętach rozmaitych, syntezatorach xd i takich innych dowodach anegdotycznych

Chyba dobry.
A jak u was? Bo ja miałam wolną sobotę. Wiecie, co to jest? W sensie, no, taki dzień, że się NIC nie musi robić i z NIKIM nie jest się umówionym na Żadną godzinę. Bo nie wiem czemu, ale jakoś dawno nie miałam takiego dnia, żeby jednocześnie był dobry i wolny. Albo coś miałam, albo było beznadziejnie źle z jakiegoś, zazwyczaj głupiego, powodu. To, że wolne mam w sobotę okazało się dosłownie dzień przed faktem i, aczkolwiek powód jest złą wiadomością, nielubię go i mnie smuci, tak sam fakt, że dziśnic nie robię był mi bardzo na rękę. Zrobiłam pierwsze, co mi do głowy przyszło, spałam. Ponieważ już nie śpię, spróbuję znaleźć coś ciekawego, co też mi było na rękę i co mogłoby zaciekawić czytelników tego bloga.

Ostatni wpis poszedł w świat szóstego marca, co się działo od tamtego czasu? Jak to co? Same święta były!
Na przykład… O, dzień kobiet był. Kolega z klasy przyniósł mnie i Sylwii snickersy. Dopiero potem przyszło mi do głowy, że w sumie miło, ale z drugiej strony, to trochę tak, jakby powiedział: ej, zjedzcie snickersa! No ale, jak wiadomo, nie jesteś sobą, kiedy jesteś głodny, także… Propos snickersa, to kolega Misha, znany tutaj już, jako moja niezmordowana podświadomość, z wspominaną już poprzednio anielską cierpliwością, uczy mnie tego zdania po ukraińsku. U nich to brzmi ładniej, niż to nasze "nie jesteś sobą", jakoś tak bardziej marketingowo. To jednak nie zmienia faktu, że moje umiejętności językowe najwidoczniej wyczerpały się na angielski. Pewnych rzeczy po prostu NIE jestem w stanie, jeszcze, powtórzyć. Całe życie się człowiek uczy.

Ostatnio uczę się nie tylko języków, ale także syntezy i obsługi sprzętu. Albowiem nastąpił ten szczęśliwy dzień, dzień piękny i zdawna oczekiwany, kiedy… zaoszczędziłam 900 złotych! Ale tak serio, to ważniejsze było to, że wreszcie kupiłam wymarzony instrument, którym jest syntezator Korg Minilogue xd. Uprzedzam komentarze, tak, to się naprawdę tak nazywa. Z tym xd na końcu. I niby jak miałam nie kupić rzeczy, która sama do mnie pisze xd? 😉 Dla zainteresowanych syntezą, to chybrydowy instrument, dwa oscylatory analogowe, filtr oczywiście też, jeden oscylator cyfrowy z możliwością ładowania przez komputer nowych i modyfikowanych jego wersji, sekcja efektów, także z możliwością załadowania własnych, fajny sequencer, jest w wersji modułowej i zwykłej. Dla ludzi zainteresowanych sprzętem tak ogólnie, również od strony dostępności i używalności, klawiatura taka sobie, ale da się grać, większość funkcji na szczęście poprzypisywane do konkretnych gałek i przełączników, więc obsługiwalny bardzo dobrze, tylko się trzeba nauczyć, co do czego. Jak przyszło co do czego, podstaw nauczyłam się dość szybko. Z tego miejsca wielkie podziękowania dla jednego z moich nauczycieli, który mi tę okazję do kupienia wyczaił, dał znać i pomógł załatwić. Zajęcia mamy w poniedziałek i wtorek. W jeden poniedziałek pomógł, w drugi już grał i chwalił. 🙂 Równolegle z syntezatorem kupiłam do niego torbę i okazało się, że dobrze zrobiłam, bo przez ostatni tydzień mój korg kawał świata zobaczył. Głównie podróżował ze mną z pokoju do studia i z powrotem, co nie byłoby złe, gdyby tych miejsc nie dzieliły cztery piętra. Na szczęście jest dość lekki. Mam zamiar zaprezentować go na tym blogu również dźwiękowo, z tym, że potrzebuję na to nagranie troszkę czasu. Spokojnie, to nie będą dwa lata, jak ostatnio, czy ile tam czekaliśmy na rolanda. Ja wiem, że ja na rozmaite recenzje potrzebuję mnóstwo długich tygodni, ale spokojnie, Czytelniku zniecierpliwiony i oczekujący, ja dotrzymuję słów.
Na realizacyjnych zajęciach w czwartek mój korg również był obecny i grał. xd. Ponieważ jeden z naszych mistrzów zawodu już wcześniej upatrzył sobie swoją ulubioną barwę, zagrał pierwszy, a na tym motywie my staraliśmy się tworzyć dalej. Oczywiście zagrał dopiero wtedy, kiedy udało nam się rozplątać wszystkie potrzebne kable, wszystko odpowiednio podłączyć, ustawić, przygotować sesje w programie… W ogóle ostatnio w studiu zadano nam pytanie, czy my z własnymi urządzeniami też tak dużo rozmawiamy. I faktycznie, przedmioty w naszym studiu okazują się nie tylko mieć dusze, ale najwidoczniej także rozumieć doskonale ludzką mowę. Normalnym jest usłyszeć: oooo, jaki jesteś kochany, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! Skierowane to jest do syntezatora. Zdarza się również: No i co zrobiłeś, hamie jeden?! Skierowane do komputera lub nawet programu na nim. Już nie wspominam o, kierowanym do głosu odczytu ekranu: zamknij się wreszcie!
A przypominam, że ci biedni ludzie, którzy nas uczą, muszą się zawsze orientować, czy my mówimy do nich, czy może jednak nie… Ale spokojnie, jeden z nich również gada ze swoim voiceoverem, drugi nadaje urządzeniom imiona, trzeci mnie ostatnio oskarża, żę stawiam termos na rogu stołu, a chciałabym zwrócić uwagę, żę to jest okrągły stół… Generalnie zabawnie jest.

Czy zawsze jest zabawnie? A jak ma być? Przecież za parę miesięcy kończę szkołę, gdybym się nie śmiała, musiałabym płakać. Na pewno za parę miesięcy pojawi się na tym blogu wpis, w którym napiszę, czytelniku drogi, co zamierzam robić ze swoim życiem dalej, już po ukończeniu szkoły. I zazdroszczę Ci, Czytelniku. Ty o tym tylko przeczytasz, ja najpierw będę musiała się tego dowiedzieć. A rozmowy na ten temat nawet w studiu rzadko kończą się śmiechem.

Wróćmy do tych świąt! Jakie jeszcze były? A, dzień chłopaka! Przyjęła się robocza nazwa "święto męczenników i mężczyzn", a my, wraz z Sylwią, postanowiłyśmy się na tę okazję ubrać, określmy to, bardzo jak kobiety. Jak siędobierze odpowiednie elementy stroju, to nawet wygodnie potrafi być. Ciekawa rzecz się zadziała, bo na akustyce dostałyśmy słodycze na dzień kobiet i pana, który nam to podarował, od razu tym poczęstowałyśmy, oczywiście z okazji dnia mężczyzny. Cóżza cudowna i opłacalna transakcja! Ale nie no, bez przesady, kawę też przyniosłam i chciałam częstować, także to nie jest tak, że nie miałyśmy NIC. No i strój jakże uroczysty; padło kilka pytań, czy taki dzień nie występuje częściej, więc rozumiem, że źle nie było. ;p A potem, to jużtrzeba było robićrealizatorskie zadania i uwierzcie mi, kto ich nie słyszał, jest znacznie zdrowszy na umyśle.

Dzień po tym pięknym wydarzeniu było moje prywatne święto. Jedenasty marca, to od jedenastu lat, cóż za jubileusz, moje prywatne święto muzyki w moim życiu. Właśnie nie tyle muzyki, jako takiej, tylko muzyki dla mnie, ponieważ właśnie jedenastego marca 2011 roku pierwszy raz świadomie byłam na koncercie. W sensie OK, wiadomo, kojarzę, że wcześniej były w mieście jakieś koncerty, na jakichś też pewnie byłam. Ale wtedy to był pierwszy raz, kiedy znałam zespół, wiedziałam, że ja go lubię, a przyjaciółka w tamtym czasie lubiła jeszcze bardziej… No i poszłyśmy. Towarzyszył nam mój tata i na zawsze pozostanie on świadkiem tego, co się od tego dnia zaczęło. A zaczęło się coś ważnego. O ile pamiętam, to właśnie on wpadł też na pomysł z audio autografami, które od razu zebraliśmy od występujących wtedy artystów. Jedenaście lat później z tamtymi artystami nadal mam kontakt, poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, czy to na festiwalach, czy na pojedynczych koncertach, a o naszym pomyśle z audio autografami i całej historii z tym związanej mój tata usłyszał kiedyś od zupełnie innej osoby i okazało się, że faktycznie mówiono o nas. Pamiętam, jak wracaliśmy o trzeciej w nocy na pole namiotowe, pół godziny chyba, a padało. Pamiętam rozmowę z jednym z najbardziej znanych niemieckich artystów reggae, a tę szansę z kolei dało mi uczestnictwo w dokumencie o festiwalu, na którym wtedy byłam chyba siódmy raz. Pamiętam, jak w wieku lat 13 zmontowałam dźwiękowy prezent na dwunastolecie mojego ulubionego zespołu, a potem mogłam im to po prostu przysłać mailem. Pamiętam, że przez te wydarzenia polubiłam koncerty tak w ogóle, nie tylko reggae, i zaczęłam ich szukać i na nie chodzić. Pamiętam, jak jeden wokalista nagrywał ze mną wiadomość na whatsappie dla mojego przyjaciela, który nie mógł pojawić się na występie. Z drugiego końca spektrum, a propos przyjaciół, pamiętam, jak w gimnazjum robiliśmy we czwórkę projekt o reggae, z wypowiedziami artystów i przykładami muzycznymi, mieliśmy nawet takie same koszulki! A wszystko dlatego, że mi kiedyś ktoś coś puścił, potem na święta dostałam album, a potem dowiedziałam się, że jest koncert i spytałam: Zuza, idziesz?
Chciałabym kiedyś napisać większy wpis na ten temat.

W ogóle, jak już jesteśmy przy pisaniu, znów się zastanawiam, czy nie zacząć pisać więcej o muzyce. Nawet nie tu, może gdzie ińdziej…? O, mogłabym pisać recenzje sprzętu, ja tak lubię nowe rzeczy… Poza tym, jak kiedyś na systemy midi mieliśmy napisać referat o jakiejś firmie, produkującej sprzęt, to zrobiłam taką pieśń o Rolandzie, że nawet mnie się w miarę podobało. 😉
Ostatnio usłyszałam, że ja w ogóle powinnam raczej pisać, niż grać. No ale przecież muzyki nie zostawię. Raz, że kocham, a dwa, że czasami nawet coś umiem. No to może o muzyce pisać…? 😉 Się pomyśli. Jak czytelnicy mają jakieś pytania, podpowiedzi, zażalenia czy inne komentarze, to mile widziane, bo generalnie każda inspiracja na dalsze życie jest teraz spoko.

Jak tu zgrabnie przejśćdalej… O, dalsze życie! Telefon muszę zmienić! A tak serio, to dzień kobiet dniem kobiet, ale wtedy była też konferencja applea, na której zapowiadali mniej lub bardziej zaskakujące nowe premiery. My to oglądaliśmy ze Stivim. To było lepsze niż film akcji. On to przeżywa wraz z nimi! I tam zapowiedzieli nowy telefon, który chyba chcę i nowy komputer, który, po zastanowieniu, nie wiem, czy też nie chcę. Wygląda, jak trzy macki mini… O właśnie, anegdota:
Ostatnio opowiadałyśmy koleżance z Sylwią, jak to było, jak do studia przyjechały nowe komputery.
– No i wiesz, Natalia. – Mówiłam. – Oni postawili wszystkie te stare macki, tak jeden na drugim, na stole przed kanapą, żebyśmy tam siedli i sobie pozgrywali, co trzeba… –
– Taka mac wieża. – Powiedziała nagle Sylwia i zaraz dodała. – Mac zestaw! A ciekawe, czy można podjechać na rowerze do drajva, nie? –
I taki właśnie mamy strumień świadomości w internacie.

Internat, to w ogóle jest kopalnia anegdot. Zawsze lubię myśleć o tym, co sobie myślą ludzie z zewnątrz. Wiecie, takie wycieczki, jak się ich oprowadza. Albo goście, którzy przychodzą z zamiarem przyjścia do ośrodka i nauki tamże. I oni widzą, jak wyglądają pomieszczenia. Aaaale oni nie znają życia!

Siódma rano:
– Dziewczynki, idziecie na śniadanie? –
– Mmmmmmm… –

Siódma wieczorem:
– Dziewczynki, wszystko w porządku? –
– Nieeeee! –

Ewentualnie mój ulubiony obrazek, to ja, siedząca na podłodze przy łóżku, o jedenastej wieczorem i mówiąca z niezwykłym wzruszeniem:
– O raaaany… O mattttttko… Dziewczyyyynyyyy, knopers! – Słuchajcie, jak człowiek jest głodny, a znajdzie w szafce coś takiego, to to jest najbardziej magiczne przeżycie całego tygodnia!

Teraz mam inne przeżycie magiczne, mianowicie troszeczkę czasu dla siebie i ludzi, ponieważ czekają mnie dwa tygodnie praktyk. Warszawo, przybywam! Ale na szczęście dopiero w poniedziałek. Dobrze, że natalka jechała do domu samochodem i jej rodzinka zgodziła się mnie zabrać. Mój plecak, jakieś torby, mój syntezator, jeszcze jakiś sprzęt, który wzięłam do testów i zrobiło się z tego pół bagażnika mnie. Ten sprzęt do testów największy z tego wszystkiego, teraz zajmuje honorowe miejsce na moim biurku, nie pozostawiając wiele miejsca na inne rzeczy, a służy, w skrócie mówiąc, do sterowania protoolsem oraz każdym innym programem, działającym na protokole HUI. A ciężkie to, jak… jak ten protokół. Do testów zabiorę się niebawem.

Także ja wszystkich żegnam i życzę miłego marca, tudzież tego, co z niego zostało. Żebyście mieli wokół siebie samych szczęśliwych i zdrowych ludzi, jako i ja pragnęłabym mieć w tych momentach, kiedy wszyscy myślą, że wszystko jest kompletnie i zupełnie zawsze w porządku. 🙂
Ale serio, nie dajcie się zwariować, miejcie dobre dni, a sny nie gorsze. Ja mam ostatnio jakieś dziwne, Werka, jak ma mi się przyśnić ten szaleniec z siekierą, to powodów ma mnóstwo. Mam nadzieję na lepsze.
Pozdrawiam was i dobrze wam życzę ja – Majka

PS: Byłam ostatnio na koncercie Voo Voo.
1. Tak, wokalista mi się nagrał, dziękuję bardzo.
2. Jak słyszę ich perkusistę, zdaje sobie sprawę, jak wielu rzeczy jeszcze NIE umiem.

Kategorie
co u mnie

Stylem dowolnym o mieszanych uczuciach. Albo odwrotnie.

Drogi Czytelniku

Oto wpis z dawna rządany… Wpis o tym, jak ważne są deadliny, czyli o tym, czego nigdy nie zapomnę i o tym, o czym już mi się udało pozapominać… Tak na marginesie, moja mama dziś rano zapytała mojej siostry, o ile się założą, że zgubię kolejną rzecz jeszcze w tym tygodniu i kiedy dokładnie to będzie. Także wiesz, Czytelniku, ludzie mnie znają. I nie to, żebym się jakoś bardzo zmieniła, chociażby dzisiejszy wieczór może posłużyć za dobry przykład. Muszę się spakować, napisać dwa maile, napisać na ten blog… A naprawdę bardzo chciałabym pograć w takie dźwiękowe memory, co dzięki Sylwii odzyskałam. Każdy przeklina sentyment do starych, lubianych gier komputerowych. Kto nie przeżył, NIE zrozumie. :d

Mówiąc o przeżyciach, zastanawiam się właśnie, o czym napisać w tym wpisie. Postu o codzienności nie było od grudnia, co oznacza, że, gdybym chciała zawrzećwszystko, musiałabym zrobić tu większy bałagan, niż w podsumowaniu roku. Swoją drogą informacja dla ludzi, co powtarzają, że NIC nie piszę. Napisałam! Podsumowanie roku. Długie to nawet było… Nie starczy?

A gdzie tam?! Piszemy więc o codzienności. Zacznę od codzienności z grudnia / stycznia, bo była ona głównym powodem tego, że blog poszedł w odstawkę. ZNaczy dobra, drugim, pierwszym jestem ja.

Jak czytelnicy bloga wiedzą, od września brałam udziałw projekcie, który potem został nazwany Ścieżka do Betlejem, a jego efektem była seria świątecznych koncertów na rzecz fundacji, w której jestem. Przyniosło nam to trochę zysku, mnóstwo radości i pracę. O Chryste, ile pracy?! Zrozumiałam, jak niegotowa jeszcze jestem na zostanie i muzykiem, i menadżerem… w ogóle do zostania KIMŚ. Przy okazji zrozumiałam też, czemu ludzie podpisują pakt z… znaczy ten, Kontrakt, z wytwórnią. Przecież oni wtedy nie muszą sami tego wszystkiego załatwiać! Ja teżbym za to wiele oddała! A i tak miałam do zrobienia jedną trzecią tego, co moi wspólnicy w zbrodni.
Także mędrcy, pasterze, my i inni wierni dążyliśmy tą ścieżką do świętości. I do odpoczynku, bo, jako i świętość, ujrzymy go chyba dopiero po przeniesieniu się na świat lepszy.

Oprócz projektu koncertowego, o którym naprawdę, naprawdę ukaże się szerszy artykuł, było też trochę innych projektów fundacyjnych. Największy z nich pomógł nam nie tylko wspomóc różne instytucje w różnych miejscach Polski, ale też spotkać wielu ciekawych ludzi z wieloma ciekawymi pytaniami, na które sami byśmy nie wpadli. No i papiery, oczywiście, że w fundacji są papiery. Dużo papierów. Papiery NGOwców przykryją ten kraj, przykryją Europę, cały świat przykryją!
A, no i jeszcze do szkoły chodzę, w szkole są sprawdziany i takie audycje / koncerty w szkole muzycznej, w których dwa dni przed faktem dowiadujecie się, że bardzo chcecie brać udział. ;p W sumie, to szkoła muzyczna, mimo, że to dość męczące zjawisko, przynosi mi ostatnio radość o tyle, że wreszcie coś mi sięprzestawiło w głowie i zaczęło mi jakby troszeczkę lepiej wychodzić na marimbie. Nie wiem, co się stało i od czego to zależy, może mi weszła wreszcie w ręce ta pamięć mięśniowa w odpowiedniej ilości, może ćwiczenie robi różnicę, w każdym razie jest lepiej. No i dobrze się składa, bo, było nie było, muszę w tym roku zagrać dyplom. I wcale tu nie chodzi o egzamin, ale o moją własną satysfakcję. Jeżeli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie. A że ja generalnie mało wiem…

Pod koniec stycznia mieliśmy ferie. Zaraz na początku dwa koncerty z fundacją, w drugi weekend kolejne dwa, pomiędzy natomiast się rozchorowałam. Ponieważ jestem niesamowicie logiczna i stała w uczuciach, to z okazji stanu podgorączkowego, kaszlu i generalnie samopoczucia beznadziejnego, zrobiłam remiks na konkurs. Midi dali, pliki oryginalne dali, to można było się pobawić. Nie to, żebym wygrała, ale wyrobiłam się na deadline (wspominałam coś o deadlinach?), a także kawałek na youtubie jest.

W miesiąc luty weszłam zmęczona. Ze zmęczenia zaczęłam, jak zwykle, gubić terminy, wątki, a także przedmioty. Dużo, dużo przedmiotów. Moi współklaścy niedługo dołączą się do domowych zakładów. Kiedy ostatnio napisałam, że nie mogę znaleźć jakiegoś filmiku, dostałam odpowiedź: no, typowa ty. Czyli gubię nawet filmiki na youtubie, faaaajnie. W trudnych chwilach zawsze wspiera mnie literatura Chmielewskiej, która i tu przychodzi z pocieszeniem. Otóż, jak wszyscy wiemy, ALicja zgubiła kiedyś we własnym domu pręt o nieznacznej długości 6 metrów. Ja i moje rzeczy, to jest NIC!
A tak poza tym, to chcę się wyspać! Koszmary mi się śnią.
Zmęczenie moje nie zmieniało jednak faktu, że już było po koncertach, po zebraniach, nawet semestr już się skończył, zaczęłam więc trochę wracać do siebie. I naprawdę żałuję, że nie napisałam tego wpisu wtedy. Miałabym mnóstwo tematów. O tym, że jak coś zgubię, to też znajdę. Że mamy w studiu mnóstwo fajnego sprzętu do testowania. Że znowu zaczęłam czytać! Że odzyskuję zaufanie do świata i na nowo zakochuję się w dźwięku. Dostałam dobre info, że przyjaciółka odwiedza Kraków, też świetnie! Przyjaciółka ma niezwykle rozwinięte zdolności w sianiu zniszczenia w elektronice, dlatego dziwi mnie, że nasze studio (jeszcze) działa. Ale działa, zapraszamy ponownie! Odbyłyśmy mnóstwo fajnych rozmów podczas tych odwiedzin, zjadło się dwa dobre obiady w dwóch dobrych towarzystwach, a także zrobiło niezłe zdjęcie już przy odjeździe, na dworcu. Dzięki tym ludziom i tym spotkaniom wierzę, że przez Kraków zyskałam niesamowicie dobrą i interesującą sieć kontaktów. Tyle dobrych wiadomości! Teraz, to jużwszystko powinno być…

Wojna. Tylko tyle. Krótka wiadomość na messengerze, o ile pamiętam jakoś po szóstej rano. Bez wyjaśnień i dopisków. Zapytałam Werkę, o czym mówi konkretnie, bo oczywiście to ona pilnuje, abym jednak ignorantem nie była i miała kontakt ze światem. Wyjaśniła mi.
I w sumie zastanawiałam się, czy coś tu o tym pisać. Bo ciężko jest określić, co czuję. W ogóle w ciężkich sytuacjach ludzie mogą odnieśćwrażenie, że u mnie jest kiebsko z ludzkimi uczuciami. Ja też czasami odnoszę takie wrażenie, bo wtedy, może w ramach obrony przed światem, wszystko się wyłącza. Przyjmuję informacje, po prostu. A że te informacje potrafią niszczyć wiarę w ludzkość…? Nie należy też zapominać, że każda sprawa ma dwie strony. Jak nie więcej, w końcu życie to interesująca powieść.
Z jednej strony żyć trzeba. Mamy taką szansę i trzeba to doceniać. I robić, co do nas należy, nietylko pomagając ludziom, ale też rozwijając się dalej w tym, w czym rozwijaliśmy się wcześniej. Żyć, powtarzam.
Z drugiej strony nadal czuję się winna, że pisałam do przyjaciela z Ukrainy nie dlatego, że nie mogłam do niego przyjść, ale dlatego, że nie wiedziałam, jak i co mam powiedzieć. No bo co, mam spytać, jak tam? Przecież wiadomo, że ch… Cholernie źle, powiedzmy.

Minęło półtora tygodnia. Jesteśmy na etapie pieśni bojowych i pytań, przez jakie H pisze się Putin. Jest Troszkę lepiej. Nie wiem, jak ty, ja się troszeczkę odblokowałam, choć to zimno nadal mi towarzyszy.

Propos towarzyszy, to na pewno na któryś z przyszłych weekendów zamierzam pozostać w Krakowie, także, jak ktoś z Krakowa chce mi gdzieś potowarzyszyć, to proszę się odzywać do mnie. Bo czas przyszły wykorzystać zamierzam! Zwłaszcza, że uważnemu Czytelnikowi umknąć nie mogło, że w czerwcu skończy się moja pewność przyszłości, przynajmniej w pewnym sensie.
Nie zajmujmy się tym w tejchwili. Zajmijmy się tym, że szykują się fajne koncerty, fajne płyty, fajne poniedziałki / piątki, fajne praktyki… Wiesz, Czytelniku, że mam szansę na popracowanie sobie w zawodzie? Pierwszy raz! I nawet otrzymanie za to jakichś pieniędzy! A właśnie, ostatnio syntezator zamówiłam. I jak tu mówić o takich sprawach w obecnych czasach? Zdaje mi się, że niestety trzeba również normalnie.

Kończę wpis, bo dziś albo nie idzie, albo ja mam takie wrażenie. Serdecznie dziękuję tym, którzy robią za mój mózg zewnętrzny, rozum, podświadomość, ale także serce i głos nierozsądku. I to wszystko to są osobne osoby! Dzięki, że jednak mam jakąś tam swoją ucieczkę.

Pozdrawiam ja – Majka

PS: Napisałam. W końcu. I co, dobrze było?
Bardzo dobrze, siadaj, trzy plus.

EltenLink