Kategorie
co u mnie

Anatomia, psychologia i drobne elementy logiki, czyli co ja robię na tych studiach? Ja poważnie pytam.

Moja siostra stwierdziła, że w ogóle o niej nie piszę.
– Dobrze, Emi, napiszę o tobie cały wpis! –
– Kiedy? – Jakto kiedy, w marcu! Przecież na urodziny, no nie…? Mojej siostrze nie spodobał się ten pomysł i od kilkunastu dni pyta mnie albo o to, kiedy napiszę wpis, albo kiedy jej wyślę linki do naszych starszych, wspólnie nagrywanych, postów.
– Gdzie jest mój link? –
– Emiiiilaaaaa… Wyślę ci link! –
– Ale miałaś napisać, napisz! –
– Napiszę o różnych rzeczach, o tobie też. –
– Jutro. –
– Jutro nie mogę, mam studia. –
– Ale ty nie musisz jeździć na studia. –
– Jakto nie? –
– Nie musisz. Jesteśdorosła i możesz decydować o swojej edukacji. –
– OK, ale jutro mam fajne wykłady! –
– To w piątek. –
– W piątek nie mogę, bo jadę do Warszawy. –
– W taki mrazie wypadasz z tego łóżka! –
– Nie wykopuj mnie z tego łóżka, to moje łóżko! –
– To możesz sobie w nim spać w piątek, jak będziesz jechała do Warszaaawyyyy… –
Ten uroczy dialog prowadziłam z moją siostrą w środę wieczorem, a cała rozmowa odbywała się, nie wiedzieć czemu, w języku angielskim. Nasz poziom w tamtym momencie określiłabym jako youtube English, niby są błędy, ale każdy powinien zrozumieć. Także widzisz, Czytelniku, rozpocznę od Emilii, bo inaczej wykopią mnie z własnego łóżka, to raz, a dwa, te rzeczy są warte uwiecznienia.

No fakt, na studiach jestem. Od miesiąca, tak w sumie, dlatego warto chyba się tu odezwać na ten temat. Moja siostra ma rację, jestem dorosła i decyduję o edukacji. W studiach piękne jest to, że czasem może nastąpić dzień, w którym nasze serce, nasz mózg, ogólnie cały nasz organizm powie: NIE. NIE i już. I możemy nie iść. Oczywiście, jak nie przekroczymy limitu nieusprawiedliwionych nieobecności, no bo to jednak nie byłoby ładnie.
Ładnie natomiast prezentuje się nasz plan zajęć, jak na razie mam trzy dni robocze w tygodniu, a co jeszcze szczęśliwsze, akurat wolny jest piątek i poniedziałek. Czyli, że wreszcie dożyłam momentu, w którym weekend jest dłuższy od tygodnia pracy. No żyć, nie umierać!
Z tym, że ostatnio, to trochę umierać, konkretnie, to ze zmęczenia, bo mi się rozregulował rytm snu. No ale dajże spokój, czytelniku, jak się ma zajęcia we wszelkich godzinach, raz normalnie, raz zdalnie, tu papiery, tu robota, to akurat wieczorem / w pierwszej części nocy człowiek ma wreszcie czas, żeby porozmawiać, popisać z ludźmi, posłuchać muzyki, po… Potem jest trudniej, bo trzeba być na ósmą na wykładzie, z filozofii na przykład. O tej godzinie właśnie to mam w umyśle, filozofię z elementami logiki.
Ale OK, uczę się pilnie, przez całe ranki… Dobrze dobrze, spokojnie, wieczory też, niedługo będę kończyć przed 18. Za to za czytanki dużo bym dała, a raczej całe elektroniczne wersje podręczników, w dostępnym PDFie najlepiej. Już się stęskniłam za staraniem się o materiały w dostępnej formie. Za to strona do głosowania, używana na podstawach psychologii, jest całkowicie dostępna, lubię to.
To w ogóle jest jeden z lepszych wykładów, te podstawy psychologii. Kto kiedykolwiek był na studiach wie, że pierwszy rok składa się głównie z początków podstaw, elementów ogólnych wybranych zagadnień i wstępu do wstępu. No więc podstawy psychologii spoko, podstawy anatomii już trudniej, a filozofia z elementami logiki namnożyła mi ostatnio trochę bytów czysto-myślnych… NIE, nie ja to wymyśliłam, Platon to zrobił. Bardzo mi się podoba historia wychowania. MNIE. HISTORIA. To sobie imaginuj, Czytelniku Drogi, jaki to musi być dobry wykład!
Będąc przy wykładach, ja myślałam, że w pendolino jest mało miejsca do życia na jednego człowieka. Wycofuję to, tam jest luksusowo dużo miejsca w porównaniu do miejsc na auli. Stoliczek, krzesełko, człowiek nie wie, co rozłożyć najpierw, w ręku kurtka, plecak, kanapka, w moim przypadku laska…
– Postawić ci tu kawę? – Koleżanka z grupy uprzejmie przytrzymała mi kubek podczas rozładunku.
– Nieeee… – Zaprotestowałam słabo i, jak się okazało, nawet nie potrzebnie, bo moja towarzyszka niedoli doszła do podobnych wniosków.
– Faktycznie, zły pomysł! Przecież, jak gdzieśtu ci ją postawię, to i tak ją wywalisz, bo nie będziesz wiedzieć, gdzie postawiłam. To ja poczekam. – Boże, dzięki Ci za takich ludzi w grupie. Ja tę wdzięczność nawet wyraziłam na głos, że tacy wobec mnie są… no nie wiem, normalni? Nie obawiają się do mnie mówić tylko dlatego, że mam, jakby to ująć, troszkę mniejszy dostęp do slajdów na rzutnikach…
– Bo widzisz, ja pomyślałam, że to musi być dla ciebie męczące, takie dziwne mówienie, żeby może nie urazić, żeby nic nie powiedzieć… no kurcze, jakbyś nie wiedziała, że nie widzisz! – To ta sama koleżanka powiedziała, bardzo słuszne spostrzeżenie, moja droga.

A jak z tym niewidzeniem w końcu jest? Jeśli ktoś dopiero zaczyna czytać tego bloga, to nie wie, że od paru wpisów wspominałam o, ujmijmy to delikatnie, lekkim stresie związanym z rozpoczęciem nauki. Do zwyczajnego zdenerwowania studiami dochodzi u mnie jeszcze to, że nigdy nie wiadomo, jak nowe środowisko zareaguje na niepełnosprawność. Tak, ja wiem, ja poszłam na pedagogikę specjalną, trudno, żeby na ten kierunek szli ludzie, którzy mają problem z niepełnosprawnymi, no nie? Ale wcale nie trzeba mieć problemu, żeby odczuć obawę albo cokolwiek tam się odczuwa w takich sytuacjach. Z braku lepszego pomysłu uznałam, że po prostu zachowam się tak, jakby to było normalne. No bo w sumie, jakby nie patrzeć, jest. Dla mnie jest. Ja używam czytnika ekranu, więc nie wiem, co na zdjęciu. Zeskanuję sobie, a jak się nie uda, poproszę o pomoc. Ktoś pomoże z tym zdjęciem, ja chętnie pomogę z angielskim, albo wyślę notatki, jak mi jakieś sensowne wyjdą. Jeżeli ktokolwiek z mojej grupy to czyta, bardzo wam dziękuję za to, że jestem człowiekiem, a nie kosmitą, którego należy się bać.
Jasne, że tęsknię za brakiem rzutników, za tym, że były czasy, kiedy ogarniałam budynek, w którym się uczyłam, za tym, że rozmawiam z ludźmi i od razu wiem, jak mają na imię… Tak, to mnie jeszcze będzie długo dotykać, męczyć, będę się tego obawiać… Ale świadomość, że moja grupa jest faktycznie moją grupą, nie jestem poza, jest bardzo dobra.

Poza tym, mamy wspólnie więcej rzeczy, których należy się bać, tę anatomię na przykład. Albo wybrane zagadnienia prawa, z tym ostatnim mam problem, bo jest zdalny, ja tak nie umiem pracować!

A propos pracy, fundacja trwa. Tyle powiem. A z tym trwaniem wiążą się, oczywiście, pewne obowiązki.
– Juli, jak się idzie na ten PKS? –
– A ja nie wiem, ja tu nie byłam. –
– Ahaaaa, czekaj, ja też nie! – Zachodni dworzec nas nie pokonał, dotarłyśmy na miejsce, ale co się przy tym nazwiedzałyśmy stanowisk, to nasze. I jeszcze dialogi z ludźmi, nie zapominajmy o nich.
– Ale wy tak zupełnie nie widzicie? –
– No tak, zupełnie. –
– NIC?! –
– A no nic. –
– Eeee no, nieeee… Przed Bogiem mówisz? –
– Hmmm, no tak! –
– To ja myślałem, że coś widzisz. –
– Chyba sercem, proszę pana. –
– Nieeee, sercem, to raczej nic… – Nie wiem, czy mówił o moim sercu, czy o własnym… Po mnie jakoś było widać brak uczuć ludzkich, czy jak? To przecież było jeszcze przed jazdą PKSem!
Jak będę sławna i bogata, to wszędzie mnie będąwozićNIE PKSem.

Sławna i bogata może i nie będę, ale ostatnio trochę się tak poczułam. Story time.
Od lipca biorę udział w projekcie, który dotyczy dostępności sprzętu i programów do produkcji muzyki dla ludzi z problemami ze wzrokiem. Wypowiadali się niewidomi i słabowidzący producenci i dźwiękowcy o ile rozumiem. W tym wypowiedziałam się ja, dwa razy w lipcu miałam takie sesje, a raz wzięłam udział w ich podcaście, to z kolei wrzesień. Po otrzymaniu zapytania, czy wezmę udział w podsumowaniu projektu w listopadzie, zgodziłam sięchętnie, bo i ludzie fajni, i projekt. Ostrzegłam tylko, że wszystko fajnie, spoko, ale ja zaczęłam studia, to raz, więc nie wiem, jak z czasem, a dwa, troszkę mnie nie stać na wyjazd do Londynu, gdzie odbywa się to wydarzenie. Jest hybrydowe na szczęście, i osobiście można być, i online, no to czy ja bym mogła się wypowiedzieć online i czy to nie problem. Odpisali. Pewnie, że nie problem online, a tak poza tym, to oni nie wiedzą, czy mogą załatwić mi lot i kwaterę, ale chętnie sprawdzą. O, czekaj, to zmienia postać rzeczy, to sprawdzajcie na zdrowie! Niezbyt chciałam się nastawiać, uznałam, że, jak nie będą mogli, to chociaż będę miała pretekst do wyrobienia paszportu… I wiesz, Czytelniku, za 3 tygodnie lecę do Londynu. 🙂 A na lotnisku przywita mnie tłum dziennikarzy… z kwiatami… Nie no, tak serio, to pewnie tylko deszcz. Nie prezentów ani pieniędzy, taki zwykły, londyński. Postaram się nawet zrobićrelację, no bo to jednak wydarzenie. W ten sposób, to ja mogę pracować. 😉 Muszę tylko zobaczyć, jakie teraz dopuszczająwielkości bagażu, bo jak znam wymogi różnych linii lotniczych, to do tej torebki zmieszczą mi się dwie koszulki, spodnie, szczotka do zębów i ręcznik. Laptopa jeszcze muszę zabrać, dobra, to nie zabieramy ręcznika, jak coś, się kupi na miejscu. Wiecie może, gdzie w Londynie dostanę… Ej, a słuchawki gdzie spakować? Jezu, znowu jak pakowanie przy końcu roku! Dlaczego?! Sylwia, pomocy!

Jak już jesteśmy przy pomocy, ostatnio wykształciła się u mnie i Emili forma współpracy polegająca na tym, że ona jest przewodnikiem, a ja dorosłym opiekunem i w ten sposób chodzimy np. na koncerty. To tak przy okazji sprzętów do tworzenia muzyki. Ostatnio np. byłam z nią na koncercie kogoś, kogo absolutnie nie znałam, to ona musiała mnie wprowadzać w historię. Całkiem zabawnie zaczyna być już w kolejce, zwłaszcza, że kolejka jest tak długa, że stojący na końcu ludzie, mam wrażenie, nie zawsze wiedzą, co tam na początku właściwie jest. Wewnątrz lokalu natomiast okazało się, że naszym ulubionym zajęciem jest wyszukiwanie takich miejsc, żeby dało się jednocześnie patrzeć i siedzieć. Ja byłam bardzo zmęczona, EMilę bolał brzuch i obie byłyśmy jakieś takie niezbyt rozentuzjazmowane, do momentu, kiedy:
– Majaaaa, idziemy kupić kazoo! – Stwierdziła Emila, podnosząc się z podłogi.
– Cooo, żartujesz? A są? To czekaj, to ja też chcę! – Okazało się, że nie działa nam aplikacja banku, w skutek czego mamy jedno ,wspólne kazoo. Nasi rodzice mają dość ciekawe życie. Spodziewają się, że wrócimy, opowiadając o wokaliście i jego gitarze, a zamiast tego, po powrocie, ja z dumą opowiadam, na co wydałyśmy te samotne dwie dychy, podczas gdy Emila wygrywa… Wygrywa? Wyśpiewuje? Czy co to tam się robi na kazoo, o ile pamiętam, careless whisper.

A propos wykonawców, Misha usłyszał AJR. Nie ma za co. 🙂 Nie znałeś ich, a teraz słyszysz ich piosenki w dźwiękach metra. I z kim ja mam takie dziwne rozkminy mieć, jak nie z tobą? Ciekawe, czy to się leczy, no nie?
Na koncercie AJR też ostatnio byłam, to jest nie po realizatorsku głośne, ale zawsze jest warto. To jest zespół, który na pierwszej płycie wspomniał o protoolsie, drugą płytę nazwał "the click" i przynajmniej w dwóch piosenkach metronom występuje, jako równorzędny instrument, na płycie trzeciej umieścił piosenkę o przeprowadzce z rodzinnego domu z prośbą, żeby może jednak nie wyrzucali lego, a na ostatnio wydanym albumie w jednej piosence występuje facet, który jest głosem nowoyorskiego metra. Jak ja mam ich nie kochać? Jedyne czego żałuję, to, że nie wyszli rozdać autografów po koncercie. I jak oni się teraz dowiedzą, że też używam protoolsa?

Właśnie, muszę poogarniać parę rzeczy muzycznych, w pro toolsie i poza nim. Poinstalować wtyczki, pograć, generalnie zasłużyć na ten Londyn. Ehhhhh… a miałam się uczyć… Ale do czwartku jeszcze trochę czasu… Jak w takich warunkach skupić się na studiach? A skupić się jednak trzeba, miesiąc temu świętowałam z Zuzią Human jej obroniony licencjat, swoją drogą dzięki za zaproszenie, Zuzu, a ja co? A ja siedzę i tiktoki oglądam. :d

Kończę, idę nie pracować.
Życzę Nam naprawdę dobrze.
ja – Majka

PS: No nie, bez tej piosenki nie da rady, proszę bardzo.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Nowe etapy, stare znajomości i któryś z kolei tramwaj, czyli strumień świadomości człowieka nieco zestresowanego.

Drogi Czytelniku,

Nie wiem, jak zacząć ten wpis, ale myślę, że niezłym pomysłem jest umieszczenie go dzisiaj. Zaraz zacznie się tyle nowych rzeczy, że zapomnę, co chciałabym opisać, a i z siłą do pisania może być różnie. Opowiem więc o tym wrześniu, puki jeszcze go pamiętam.

Wrzesień zazwyczaj był dla mnie miesiącem trudnym i to wcale nie dlatego, że się wracało do nauki. Szkoła zwykle mi nie przeszkadzała, przeszkadzały mi okoliczności towarzyszące. Tak się jakośdziwnie składało, że dużo było takich razów, kiedy we wrześniu coś traciłam. Jakąś możliwość, dobry kontakt, wiarę w ludzi… Wiesz, Czytelniku, takie różne. Tegoroczny wrzesień skończył się piątek. Co działo się przez ten czas?

Po pierwsze, to najbliżej początku września, odebrałam papiery! Jestem technikiem realizacji nagrań, oficjalnie, legalnie, po polsku i po angielsku, jakby ktoś wymagał. Muszę przyznać, że robi to na mnie wrażenie. Powiedziałam, że zrobię realizację. Powiedziałam to już 10 lat temu. No i mam, zrobiłam. A to nie jest takie częste, Czytelniku, że ja mówię, że coś zrobię i potem to dochodzi do skutku. Jeszcze tylko teraz mieć jakieś zlecenia, to by było dobrze.
Po papiery wybrałam się do Krakowa, miasta królów, dźwiękowców i gadatliwej komunikacji miejskiej.
Wszyscy byli mili. Zaczynając od środy, kiedy to Piotr wyszedł po mnie na dworzec tylko dlatego, że wiedział, że nie do końca wiem, jak dotrzeć do tramwajów. Widzieliśmy się krótko, ale cóż, w tych czasach żyje się szybko. Pod swój dach przyjął mnie Kuba, z którym, niestety niestety, tym razem nie obejrzeliśmy kolejnej części Avengersów. Nie było na to czasu, bo rano wyruszałam do szkoły. Przyjechałam, odebrałam dokumenty i… i co, i koniec? Gdzie tam, do dwudziestej tam chyba siedziałam. Może i nie u siebie byłam, ale na pewno byłam w domu.
W studiu przywitali mnie moi mistrzowie zawodu. Akustyki mistrzu nasz, ojcze naszej klasowej zbieraniny, zrobił Pan najlepszą EPkę tego roku! Fajnie, że się udało spotkać. Panie Damianie, Pan mnie do Krakowa przyprowadził, a teraz, kiedy z niego wychodzę, też mnie Pan szanowny musiał wysłuchiwać. Żeby na jedynym okienku nie iść jarać, tylko gadać ze mną? TO! To jest poświęcenie! No i Szefie, dziękuję za kawę. Nie musiałam przynosić własnej, poświęcenie, jak wyżej. 😉 No i za wszystkie godziny dostępności, wiadomo, dziękuję również.
Tym razem przeszkadzałam w lekcjach czwartej klasie technikum.
– Ej, no i co, no i co, nauczyłaś się już wkręcać kartkę do perkinsa? – Takie pytanie od kumpla przywitało mnie praktycznie w drugiej minucie zajęć. Wyjaśnienie, perkins to jest taka maszyna brailowska, do pisania, akurat ja miałam inną i faktycznie, obsługa ustrojstwa pozostaje dla mnie zagadką. To ja do ciebie szłam po pomoc, po wspomożenie, jako do członka naszej realizatorskiej rodziny, a ty mi tutaj wypominasz takie… No nieeeee… Trrrrrragedia. Ale na zajęciach fajnie macie. Szef przywiózł egzotyczne instrumenty i wszyscy próbowali grać. Próbowali, to jest dobre słowo, nikt nie umiał. Do pewnych rzeczy trzeba odpowiednich mistrzów, nie konkuruję z nimi. Najlepiej szło naszemu wychowawcy, panie Marcinie, jak Pan nagra te ćwierćskrzypce, to ja czekam na efekty. 😉
W internacie też mnie jeszcze pamiętali, ciekawe czemu. Przecież nie dlatego, że złamałam klucz… Albo, że ciągle zamawiałam ubereats i sobie jadłam w gospodarstwie te makarony… Napewno też nie dlatego, że kiedyś się spóźniłam… 45 minut, co to jest? ;p
Mam wrażenie, że będąc tam widziałam wszystkich, i z policealnej, i z internatu, i z muzycznej. Kiedy wracałam, lał deszcz. Miasto płacze wraz z nami, Czytelniku.

Ale na smutek nie ma czasu, rano pociąg do Gdyni i na próbę do koncertów. Jak ja na tę próbę dotarłam, to ludzkie pojęcie przechodzi, bo zawirowania były różne. Oszczędzę Ci tego, Czytelniku, ale klasy pierwszej w expressach, mimo, że pierwsza, NIE polecam. Serio, zimno i niewygodnie, jak w całej reszcie pociągu! A herbatki dają, owszem, dokładnie tyle, że to się w nakrętce od termosu zmieści i mniejsze prawdopodobieństwo, że ze stołu zleci. A mój laptop, swoją drogą, zleciał. Naszczęście podróż przeżył, czego nie można było powiedzieć o mnie.
Z tego dnia \najlepiej pamiętam McDonald w Gdyni Głównej, w którym siedziałam i tłumaczyłam przez telefon różnym bliskim osobom, że generalnie, to ja mam dosyć świata.
Od razu ogłaszam, szczególne podziękowania należą się tutaj Adrianowi. Podziękowania, przeprosiny, wyrazy uznania i jeszcze co tam chcesz. Nie dość, że jechałeś bez biletu, jakby nie patrzeć, przeze mnie, to jeszcze wytrzymywałeś potem mnie zmęczoną, smutną i, to chyba najgorsze, głodną. Adrian pojechał z nami na próbę, aby zostać naszym dodatkowym basistą, dorywczym perkusjonalistą, pierwszym widzem i głównym kablowym. Oddzielny realizator, to jednak jest KTOŚ! Wspieraliśmy się dzielnie, ja go teorią, on mnie praktyką, a i tak wyszło na to, że jak nie ma kabelka, to nie ma kabelka i nie poradzisz. No cóż, pół akustycznie też powinniśmy umieć grać. Próbę zaliczam do pracowitych, dość dziwnych, ale udanych. Dziewczęta, ile my mamy z sobą do obgadania, o, sympatyczny Boże!
Dobrze, że tam jeździmy. To zdanie podzielają chyba wszyscy członkowie zespołu. Każdy w innym momencie życia i prywatnego, i zawodowego, jedni chętni do pracy od początku do końca, inni zmęczeni ogółem wszechświata, ale jak raz czy dwa mają pomysł, to NIKT takiego nie ma… My się musimy raz na czas spotkać, razem pograć, razem zmarznąć, razem wypić i razem zrobić coś fajnego. A tematów tabu nie ma, zwłaszcza, jak się gra w tabu przed obiadem. 😉

Z próby wróciłam w poniedziałek, w drodze powrotnej pękając ze śmiechu, bo kierownik pociągu miał głos bardzo podobny do Adriana.
"Ej, Adrian, nie chwaliłeś się, że dorabiasz w pendolino." Napisałam na grupie zespołowej. Niebawem nadeszła odpowiedź: "Cicho, nie przeszkadzaj, zaraz znowu będę czytać!"
Cóż zrobić z tak pięknie rozpoczętym tygodniem? Właśnie niezbyt pamiętam ,co to tam się wtedy działo, wiem, że plany zmieniały mi się, jak w kalejdoskopie, dużo było ustaleń troszkę na ostatnią chwilę, a przy okazji zaczęło do mnie docierać, że już jest połowa września. Czyli, że niedługo październik, w październiku studia, Jezus Maria, nic nie wiem, nic nie umiem, boję się…
Trudno jest byćnerwowym człowiekiem w takim momencie. Początek studiów nie wygląda dla mnie, jak nowa, ciekawa przygoda, tylko, jak taki strumień świadomości:

O Jezu, nie działa usos, ale on rzadko działa, a jeśli tylko mnie nie działa? To nie będę czegoś wiedzieć, i będę musiała pytać, i ktośmi odpowie, a tej odpowiedzi nie zobaczę, bo tam jest tyle wiadomości na tym messengerze. O, oni też piszą, że nie działa, wysyłają zdjęcia, co jest na zdjęciu? Pewnie coś ważnego, na pewno coś ważnego! A nie, to mem, bo są reakcje z uśmieszkami, pewnie jakiś o studiach… Trzeba aktywować maila uczelnianego, niemogęzmienićhasła, oni mogli, dlaczego, pewnie coś źle robię, ale nie, wszystko dobrze… To konto microsoft nieistnieje! A właśnie, że istnieje, ja widziałam! Oni chcą się spotkać przed adaptacyjnym dniem, ja też chcę, ale przecież jeszcze dwa tygodnie, to po co umawiać godzinę, za dużo informacji! TO wycisz grupę…? Nie mooooogęwyciszyć gruuuuupy, tam może być coś ważnego! O, mem…
I tak dalej, i tak dalej, swoją drogą na fundacyjnej potrafimy odwalić coś całkiem podobnego, jak nam się szykuje coś trudnego organizacyjnie.

A jeszcze do poniedziałku trzeba się było ogarnąć, bo w perspektywie wycieczka do Krakowa. Przy ostatniej mojej tam wizycie zostałam poproszona o poprowadzenie lekcji. Nie na darmo się na pedagogikę idzie, no nie? Tak konkretnie, to miałam kilku ósmym klasom powiedzieć na lekcji edukacji dla bezpieczeństwa, jak niewidomi radzą sobie w życiu i z czym, jak należy im pomagać, a jak, co ważniejsze, NIE należy. Do takiej lekcji trzeba się przygotować, dobrze wyspać…
Z tej okazji napisałam sobie 5 punktów notatki w braillu, spakowałam plecak i zorganizowałam weekend ze znajomymi.
Klaudi, nie ma słów, którymi jestem w stanie opowiedzieć, jak to dobrze, że mogę być przy Tobie sobą. I wierzę całym swoim sercem, że nie tylko ja mogę docenić tę możliwość.
A w ramach wysypiania się, to ja nie wiem, czy ja przez ten weekend przespałam więcej, niż 6 godzin w całości, w tym większość z niedzieli na poniedziałek. Przy okazji niedzieli i poniedziałku, Kuba, życie mi ratujesz poraz kolejny. A przed noclegiem zajrzałam na chwilę do EMila, kumpla z różnych internetowych rozgrywek RPG. Sorki, że jak w końcu udało się pogadać, to byłam do tego stopnia nieprzytomna, że rozmawiałam o czymś 15 minut, a potem nie pamiętałam, o czym była konwersacja. Poprawię się.
Przez te dwie krakowskie wizyty musiałam się jeszcze bardziej zaprzyjaźnić z komunikacją miejską, zazwyczaj o jakichś nieludzkich godzinach wieczornych / porannych. Przyznaję jednak, że całkiem chętnie wspominam te chwile, kiedy wiózł mnie ten pięćdziesiąty z kolei tramwaj, w jakieś miejsce, w którym byłam może raz w życiu. Kraków, to jest jednak ciekawe miasto.
Tak na marginesie, poprowadziłam trzy lekcje i już byłam zmęczona, nie wiem, co ja robię na tej pedagogice. 😉 Chociaż, po zastanowieniu dodać muszę, że to mogło być związane z trwającym wtedy procesem ocieplania budynku. Czyli, że cały czas darły się jakieś wierrrrrtarrrrki, a żeby je przekrzyczeć musiałam drzeć się i ja.
Po tych fantastycznych wydarzeniach nadszedł czas na wybieranie się do domu. Pogoda nie mogła się zdecydować. Niby miasto płacze, ale nie do końca, bo słońce jest… Kawa na dworcu głównym też jest, bardzo dobra. Wyszło na to, że jak nie wiadomo, co zrobić, to trzeba napić się kawy. W pociągu mnóstwo pracy fundacyjnej, głównie po to, żeby się jakoś trzymać.

I cóż, Czytelniku, generalnie tygodnie września polegały na tym, żeby się trzymać, bo, co by nie mówić, trochę się stresuję. Przy czym "trochę" jest tu takim blogowym złagodzeniem sytuacji, żeby nie musieć ośmiu wpisów o tym pisać. Od paru tygodni wnętrze mojego wygląda, jak strumień świadomości opisany powyżej. Także mówię, tu można przeczytać złagodzony wycinek świata. Nowe miejsce, nowe sytuacje, nowi ludzie. Miejsce można poznać na orientacji i ja to niby robię, choć ostatnie zajęcia podsumowałam słowami: proszę pani, nadejdzie kiedyś taki dzień, że ja przejdę tę trasę i nie zrobię idiotyzmu! Ludzi też pewnie się stopniowo pozna, choć będą musieli się przyzwyczaić do uprzejmego: a przypomnisz swoje imię? Będzie im to towarzyszyć przez jakieś pół roku teraz. 😉 Nowe sytuacje, to chyba na razie po prostu szkoła, a uczyć się akurat w miarę umiałam. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę umieć jeszcze coś poza tym, bo z tym robieniem muzyki jak było ciężko, tak jest nadal. Dwa presety na syntezatorku zrobiłam, to ważne! :d

Podsumowując miesiąc. Dziękuję tym, co mi przypominali, że pamiętają, że myślą, że są. Werka, przyjeżdżaj częściej i nie resetuj mi psa, bo szczeka na obcych. Juli, Dawid, wasz dom gości mnie niespodziewanie często, dobra jest ta kawa! I Herbata też! :d Misha, witaj w kraju, zobaczysz, jakoś się tych studiów nauczymy. Mati, dzięki za gościnę twoją, miło było nadrobić parę miesięcy nie gadania.
A to są akurat ludzie, z którymi się ugadałam w ostatnich dniach na krótrze lub dłuższe spotkania. Są też osoby, z którymi akurat nie mogłam. Ale oni wiedzą, że byli, są i będą, więc wymienię ich następnym razem. :d

W każdym razie, trzymajcie kciuki. Jutro zaczynam nowy etap. A czy stare etapy się kończą? Jak dla mnie mało co w życiu się tak serio kończy. Jak w jakimś wierszu, przynajmniej można usiąść na ławce, powspominać… A jeśli zapytają mnie, ile razy jeszcze będę siedzieć na tej przysłowiowej ławeczce i wspominać, odpowiem: tyle, ile mi życie pozwoli, to pewnie będę. Bo etapy u mnie rzadko się kończą, po prostu przychodzą nowe.
Na takie drobne szczegóły, jak stres, nie ma co zwracać uwagi. Trudno, żeby słońce przestało świecić, czy coś. Ale czy coś w tym wrześniu straciłam? Chyba nie, a jeśli nawet, z bólem się to nie wiązało.

Pozdrawiam ja – Majka.

EltenLink