Miesiąc: lipiec 2020
Witajcie!
Piszę, bo mamy okazję. Mało tego, zaistniała tu przecudowna z naukowego punktu widzenia sytuacja, kiedy to piszę, bo mamy okazję, a mamy okazję, bo piszę. 🙂 Czyż to nie piękne? 😉
W czerwcu 2017 roku kilku moich znajomych wpadło na taki genialny pomysł, że: hej! A może byśzaczęła pisać bloga? Kiedyś już pisałaś… I w ogóle… No i zaczęłam pisać. I dziś! Dokładnie dziś! Wrzucam na tego bloga dwusetny wpis! 🙂
Przez te trzy lata zdążyłam umieścić tu kilka recenzji, trochę linków do ulubionych piosenek, z 5 drumcoverów, z których nie jestem do końca zadowolona, trochę mojej twórczości, (która, by być precyzyjnym, w moim przypadku zwykle łamie przynajmniej 2 prawa autorskie), a najwięcej umieściłam tu postów o wszystkim. Postów takich, jak ten, w których w swój własny sposób opisywałam to, co mnie spotyka i co sobie w danej chwili pomyślałam, w nadziei, że kogoś to interesuje. Co ciekawe, parę takich osób się znalazło. 😉
Jedni uważają, że poważny człowiek powinien zajmować się wieloma potrzebnymi rzeczami zamiast pisaniem bloga. Inni natomiast piszą mi, że poprawił im się nastrój, ponieważ wrzuciłam wpis.
Jedni mówią, że moje wpisy przekłamująrzeczywistość i wykrzywiają jej obraz, inni natomiast dają mi do zrozumienia, że: "moje oderwanie od rzeczywistości jest całkiem urocze". Co do pierwszego, pewnie racja, ale chyba taki urok wielu blogów, co do drugiego, długo się zastanawiałam, czy to komplement, ale zdecydowałam się na: <3
Z okazji tego dwusetnego wpisu wróciłam sobie do wpisu pierwszego, do którego ciekawych zapraszam.
Postanowiłam sprawdzić, co się od tego czasu zmieniło, a co pozostało takie samo.
Zmieniło się miejsce i podejście do nauki; uczę się chętniej, ale dalej. Moje podejście do muzyki, dźwięku i grania na instrumentach pozostaje z kolei niezmienne. Można je podsumować sławnym zdaniem: i chciałabym, i boję się. 😉
Siedzę sobie i mam czas, więc postanowiłam sobie pomyśleć o tym, co się zmieniło i wydarzyło tak generalnie. I wiecie, straszliwie dużo!
Byłam w klasie matematycznofizycznej. I przeżyłam, by o tym opowiedzieć. Mało tego, maturę też już mam za sobą. Przez te lata nauczyłam się wielu rzeczy. Nauczyłam się, jak dostrzegać drobne szczegóły (to na lekcjach), oraz jak je ignorować (to na przerwach). Nauczyłam się, jak używać kilku skomplikowanych wzorów, z czego połowę zdążyłam już zapomnieć. Dość znacznie poprawiłam swój angielski, co parę miesięcy temu potwierdził Cambridge. … A potem poszłam do następnej szkoły i podczas ostatniego sprawdzianu z audio cyfrowego uznałam, że nie ma co się obawiać egzaminu zawodowego, prawdziwy problem mam TERAZ! 😉 No i oczywiście, dowiedziałam się, po co jest na świecie kawa.
Kolejną zmianą jest to, że poznałam kilka nowych osób. To ciekawe, że kiedy poznajemy kogoś lub coś nowego, to po kilku miesiącach już nie pamiętamy, jak to było ich nie znać. Jak świat mógł istnieć bez tych informacji? O czym ja myślałam przed? Nie mam pojęcia.
Oczywiście, nowe znajomości nie są pozbawione ciekawych zwrotów akcji, które najpewniej mają mnie czegoś nauczyć. Znaczy nie zrozumcie mnie źle, ja tych ludzi naprawdę bardzo kocham, to, że się wcześniej nie znaliśmy jest niedopatrzeniem w planach wszechświata, a życie jest perspektywą piękną, bo mam w perspektywie te osoby zobaczyć. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nie zliczę, ile razy wypowiedziałam zdania:
"My to spotkanie planowałyśmy dwa tygodnie!"
Albo: "Czy mógłbyś mówić do mnie językiem ludzi normalnych?"
Czasami również: "Nie, nie chcę iść do sklepu!"
Lub też: "Na miłość boską, wyślij mi to, co miałaś mi wysłać 2 miesiące temu!"
No i oczywiście, nasze ulubione: "Zgubiłam się, można jaśniej?"
Ale słuchaaajcie, bez tego byłoby nudno! 😉
W poszukiwaniu inspiracji do dalszej części tego wpisu zaczęłam czytać własnego bloga. Nie polecam. Ale tak serio, naprawdę nie. Znaczy wam polecam czytać mojego, sobie nie polecam. Jak ja sobie zdam sprawę, ile błędów robiłam, o czym pisałam, kto i kiedy to czytał… I weź żyj, człowieku, z tą świadomością dalej! :d Nie słuchałam tego, co udostępniałam muzycznie, ale może to i lepiej… Postaram się wrzucić coś nowego na dniach. Na pewno szykuje się nowy audio wpis z moją siostrą, robiony na wakacjach. Możecie go dostać nawet dziś, bo w sumie skończyłam. Poza tym, planuję pograć na bębnach, więc i nagrać może się uda. Wymyślę co i nagram. Recenzje też się pewnie jakieś będą zdarzać, choć przyznam, że wolałabym się wreszcie wziąć za oddzielną stronę temu poświęconą. Nie chcę jednak nic obiecywać, bo kto mnie zna, albo nawet nie, kto czyta tego bloga też, wie doskonale, że ja jestem może i słowna w życiu, ale na blogu na pewno nie. Jeśli kiedykolwiek uda mi się cokolwiek osiągnąć w muzyce, będzie to pięknym dowodem na to, że ludzie leniwi jednak mają na to jakąś szansę. Niewielką, ale zawsze.
Chciałabym teraz przejśćdo końcówki wpisu i niewielkiej prośby. Nie wszyscy komentują wpisy. Ja to doskonale rozumiem, bo ja też nie komentuję często. Wiem, że nie wszystkie wpisy się do komentowania nadają, no bo co tu mówić? Napisałaś, fajnie, no i tyle. Ale dziś chciałabym zobaczyć, kto to czyta. Ja mogę zobaczyć, kto ten blog śledzi na eltenie, mogę otrzymać like na facebooku, oczywiście mogę też zostać pokonana w dyskusji własnymi słowami pochodzącymi z własnego bloga, kiedy się nawet nie spodziewam, że ktośto czyta… Mogę. Ale, cytując "killera", dzisiaj zrobimy co? WYJĄTEK! Jeśli ktoś może i chce, to napiszcie mi, że czytacie. W komentarzach lub gdziekolwiek ińdziej. Dajcie znać, że blog OK, że czasami jest co poczytać i że jesteśmy wszyscy gotowi na kolejne niezmiernie ciekawe 200 wpisów. 😉
Czekając na wenę twórczą i wasze cudowne odpowiedzi pisałam
ja – Majka
Witajcie!
Moi drodzy, nie wiem, czy ja tu już to podkreślałam, ale wiecie, muzyka jest dla mnie ważna. Nawet bardzo. Generalnie dla mnie muzyka ma charakter, swoje właściwości, przemawia do mnie… albo nie… Poznaję autorów tekstów przez ich słowa, a kiedy słucham muzyki jakiegoś producenta, zdaje mi się, że jego również mogę w pewnym stopniu poznać. 😉
Kolejne zjawisko nadprzyrodzone, to jest muzyka live. Każda muzyka na żywo dla mnie brzmi jeszcze lepiej, nawet, jak czegoś nie słucham, na żywo zobaczę chętniej, a kiedy czegoś słucham, to już tym bardziej iść muszę koniecznie. I to niezależnie, czy to 9 osobowa grupa, czy zespół niewielki, z czterech osób złożony, czy one-man-band Ed Sheeran, a kończąc na samych producentach. Po koncertach poluję na autografy audio, przed koncertami lubię słuchać prób dźwięku, co pozostawia sam koncert jako ostatni, acz niezbędny, element tej układanki. W ten sposób nie ma momentów nieciekawych, wszystkie są potrzebne i warte zapamiętania.
A o czym tak naprawdę jest ten wpis? Trochę o tym, że branża stoi w miejscu i że wielu muzyków, a jeszcze więcej nagłośnieniowców w sumie nie ma skąd brać pieniędzy, już o satysfakcji nie wspomnę. Dlatego jeszcze bardziej cieszą takie wydarzenia, jak w sobotę, w ostródzkim amfiteatrze.
Oczywiście Ostróda Reggae Festival nie odbył się w tym roku. Od dziewięciu lat jest on nieodłącznym elementem moich wakacji, a w tym roku miało się to zmienić. Do naszych domków w Kątnie przyjechaliśmy mimo to, bo brak koncertów wcale nie odbiera uroku domkom po środku niczego i świętemu spokojowi na Mazurach. Okazało się jednak, że wcale nie będziemy w tym roku całkowicie pozbawieni koncertów. Odbyło się odreggaowanie, czyli, w ramach odreagowania pandemii i całej tej stresującej sytuacji, kilka koncertów pod patronatem miasta, oczywiście z zachowaniem wszystkich zalecanych środków ostrożności.
Powiem od razu, że po uczestnictwie w takim wydarzeniu każdy obecny na widowni przyszły realizator dźwięku powinien iść do spowiedzi jeszcze przed egzaminem zawodowym. I to broń Boże nie dlatego, żeby to było źle zrealizowane! Powód jest prostrzy, to serio NIE JEST zdrowe dla słuchu. A jeszcze w, pełnym odbić, amfiteatrze… W każdym razie to był jeden z niewielu koncertów, podczas których to ja powiedziałam, że muszę się cofnąć, bo za głośno. ZNaleźliśmy sobie świetne miejsce, koło stołu realizatora. I serio, zgadzało się, tam było najlepiej. 😉
Uffffff, naładowałam baterię. Niskie częstotliwości są wyczuwalne pod butami i biją zamiast serca, za to resztę obserwujemy już normalnie, uszami. Mam nadzieję, że jednak nie obserwowałam ze zbyt bliskiej odległości. 🙂 Jeśli chodzi o zespoły, które znam, Vavamuffin wyda płytę, być może nawet jeszcze w tym roku, a Tabu, to nadal tak dobry poziom, jak zapamiętałam. 🙂 Rzadko widzę tak dobrze przygotowany, wyliczony w czasie set, w którym tak dużo piosenek przechodzi z jednej w drugą, wszystko się zgadza… Wrócę sobie do nich, to na pewno. Choć cytatem wieczoru pozostanie tekst jednego z wokalistów pierwszego występującego tam zespołu, który powiedział piękne słowa: słuchajcie, mamy przygotowany jeden bis, ale ze względu na czas zagramy go BEZ schodzenia, dobra? :d Także tak… fajnie było. Zimno, ale fajnie.
I tu przechodzę do morału. Uczucie do festiwali muzycznych jest uczuciem dziwnym, niezrozumiałym i raczej takim z tych pięknych, co się o nich książki pisze, na dobre i złe. Poszliśmy na koncerty, które były zorganizowane w amfiteatrze, zamiast festiwalu. Maski, odległości, ograniczenia, no ale jednak koncerty. I po koncertach festiwalowych człowieka bolą nogi, plecy, jest człowiek głodny, uszy mu piszczą i jest cholernie zimno o tej porze. I co? No i musieli zorganizować zastępcze koncerty, bo by raz festiwalu nie było. 🙂 Jest kilka miejsc na świecie, w których przynajmniej raz w roku muszę się pojawić, a ten festiwal, już nie wspominając o jakimkolwiek koncercie, jest jednym z nich. 🙂
Pozdrawiam was ja – Majka
PS Powiedzcie, czym dla was jest muzyka, bo ja o tym większą serię wpisów zrobię.