Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Czerwiec ostatni w tym sezonie. Czyli jak mi życie zmieniły te smoki i inne krakowskie potwory

Drogi Czytelniku

Pewnie myślisz, że to dziwne. Zakończenie roku było dwudziestego czwartego czerwca, a ja jeszcze nic nie napisałam. A przecież jest o czym, bo już od kilku tygodni powtarzałam, że to w sumie ostatnie zakończenie roku w życiu, że potem studia, praca i przyszłość… Jest o czym mówić, więc czemu nic nie mówię? Odpowiedź jest prosta. O niektórych rzeczach trudno jest powiedzieć od razu. Albo może odwrotnie, najłatwiej napisać z emocjami, ale czy to by było dobrze?

Płakaliśmy. Jasne, że tak. Śmiać się też było z czego i ten śmiech nas tak strasznie cieszył, że zaraz sam w sobie był powodem płaczu, no bo już tak, po prostu, nie będzie. Nie będzie identycznie, będziemy dalej, będziemy gdzieińdziej i inaczej. I oczywiście, ja tych ludzi będę znać nadal. Ja o tym wręcz sama starałam się przypominać. To wkońcu nie jest tak, że poza Krakowem świat nieistnieje, kończy się i nie ma powrotu. Wręcz przeciwnie, gdziekolwiek byśmy byli, mamy już gdzie pojechać i gdzie wrócić. Jadąc pociągiem w stronęWarszawy tego dwudziestego czwartego czerwca, zmęczona i wściekła na świat, zdobyłam się na post facebookowy, który jednak odzwierciedlał element spokoju. Trzy lata temu postanowiłam, albo raczej dowiedziałam się, że do Krakowa iść trzeba. Perspektywa nie ucieszyła mnie. Kraków zawsze mnie wkurzał. Jak się okazuje, nikt nie powiedział, że któryś tam z kolei dom nie może wkurzać.
I właśnie tym ludziom, którzy teraz należą do tego domu, tym ludziom, z którymi cały czerwiec śmiałam się przez łzy i płakałam ze śmiechu, dedykuję ten wpis. Jest głównie dla nich, bo tak naprawdę tylko oni zrozumieją każde słowo. Ale resztę zapraszam również. Być może kiedyś wrócę do tego tekstu i się ucieszę.

Żeby napisać, co się działo w czerwcu, musiałam zatrudnić pomocnika. Sylwia, współklaścu mój, współspaczko moja niezmordowana, oto są twoje punkty planu wydarzeń przerobione na zdania bezsensownie złożone.
Czerwiec, jak wiadomo, zaczyna się od Dnia Dziecka. Dzień Dziecka obeszliśmy hucznie, bo policealne szkoły, to jest coś między studiami a przedszkolem, przynajmniej w naszym wykonaniu. Na holu z jednej strony było stanowisko jednej znanej fundacji środowiskowej, której nazwy nie wymienię, ale istnieje szansa, że ją znacie, natomiast z drugiej było strzelanie laserowe. Jedno droższe od drugiego, moi drodzy, co? Na dworze były lody i frytki oraz nasi mistrzowie zawodu, bo ktoś musiał imprezę nagłaśniać. Zajmowaliśmy się donoszeniem frytek na zmianę z usilnym namawianiem naszego nauczyciela, żeby puścił własną piosenkę, bo promocja jest najważniejsza. Kuszenie odniosło skutek, myślę, że Dzień Dziecka okazał się perfekcyjny.
Oczywiście ja Dnia Dziecka cały dzień nie miałam, co to to nie, bo potem trzeba było ćwiczyć do egzaminu.
W tym momencie wspomnę naszego gitarzystę i nauczyciela akustyki / systemów midi. Proszę Pana, to Pan mnie namówił na Kraków, to Pana wina! I będę Panu za to wdzięczna jeszcze bardzo, bardzo długo! Nie wolno się poddawać, warto działać! I Pan zawsze taki miły… No chyba, że wtedy, kiedy ćwiczyłam. 😉
– Co pani tyle robi? Dlaczego pani tak długo to robi, to NIE może tyle trwać! – Takie komentarze przy podłączaniu sprzętu robią na morale bardzo źle, za to niesamowicie pomagają na dłuższą metę. TO, co ja przeżyłam w tę środę, nie dało się w żadnym razie powtórzyć na egzaminie, w skutek czego na egzaminie właściwym praktycznie zero stresu. Pierwszy był w środę, trzeciego w piątek był egzamin praktyczny. I mówię szczerze, bardziej się stresowałam przed pierwszą zmianą egzaminacyjną, na którą szli Misha i Sylwia, niż przed moim własnym. Przed ich egzaminem, jak tylko wyczułam nastroje narodu, trafił mnie ciężki szlag i zarządziłam w dość ostrych słowach: na dwór, ale już! Zrobiliśmy kilka okrążeń, po drodze zahaczając o Żabkę. Kapsel od tymbarka powiedział: dasz radę! No i daliśmy, mam wrażenie, wszyscy. Na egzaminie nagrywanie gitary, basu i cajonu. Instrumenty proste, zespół natomiast złożony z naszych nauczycieli. Nie będę tu cytować odbywających się tam dialogów, ale teatrzyk na nasze konto panowie odstawili przepiękny.
– Ale proszę paaaani, ja mam tutaj taki kaaaabeellll, i ja nieee wiem, coooo z nim z zrooooobić… – Byłam w takim nastroju, panie Pawle, że wyjaśniłabym zaraz, co sobie można z nim zrobić.
– A co to jeeeeest? –
– Statyw do mikrofonu. –
– A czy ja sobie mogę go przestawić? A wziąćgo sobie mogę? A praaaanie na nim powieeeeesić… – Sama bym ich powiesiła, gdybym się nie śmiała. Mniej do śmiechu mogło byćjednej pani z komisji, która, biedaczka, ciągle mi podchodziła pod ręce. Usiadła po kolei na miejscu, gdzie miał siedziećbasista, potem dokładnie pod miejscem, gdzie trzeba podłączać kable, a na samym końcu na kanapie, za którą akurat musiałam te kable puścić. Ciekawa byłam, kiedy mnie wyproszą, jak po raz kolejny powtarzałam: bardzo przepraszam, proszę pani, ja tego naprawdę nie robię umyślnie, ale czy mogłaby pani wstać?
Na koniec opowieści o egzaminach dodam tylko przestrogę: NIGDY, ale to NIGDY nie idźcie na teoretyczny na pewniaka. U nas, idąc, wszyscy się śmiali. Po wyjściu natomiast zaczęli się modlić.

Boże, widzisz i nie grzmisz, no więc w następnym tygodniu rozpoczęły się burze. Albo się miały rozpocząć, coś im nie szło.
– Noooo? Gdzie ta burza, dawać ją! – Wysyczała Sylwia złym głosem w środku nocy. Ciężki dzień był, ciągle wisiało w powietrzu i nie chciało walnąć. Propos nocy, Natalio, nasza towarzyszko z pokoju, jakże ci dziękujemy za codzienne dostawy dobrego nastroju… i żelków. 😉 Z Natalią śpiewamy piosenki. Nati, jak w którymśmomencie życia zapomnę, że warto śpiewać, pomyślę o Tobie. A, no i przecież, dzięki Tobie mam Disney +! Tak tak, Drogi Czytelniku, 22 lata mam. I Disnej +.

No właśnie, a propos tego, jak się bawimy, na zajęcia z realizacji nasz Szef praktyk wewnętrznych, mistrz zadań kreatywnych i król lektorów, przywiózł dwie rzeczy. Po pierwsze, do studia wreszcie przybył Moog. Moog, to przybył, no nie? Na marginesie wyjaśnienie, Moog, to jest taka firma wśród syntezatorów, że lepszą znaleźć trudno. Klasyka, ważne, jak cholera, prawdziwego Mooga widziałam i umiem obsłużyć, jej! Cieszymy się! Ja grałam, Misha grał… Sylwia się zastanowiła i w końcu uznała, że w sumie ten Moog fajny, bo jak się nagra, jak się odciąga i puszcza pokrętło pitchbendu, to fajny dźwięk zegara wyjdzie. Kocham twój umysł, naprawdę.
Drugą rzeczą, którą szef przywiózł, był model samochodu. Identyczny, jak on ma. I ten model był tak fajny, że wszyscy sporo bawili sięMoogiem, ale obawiam się, że jeszcze więcej bawili się Merrrrrrrcedesem. Zapraszamy do tej szkoły, naprawdę, fajnie tam jest. 😉

No właśnie, jedenastego były dni otwarte. Postanowiliśmy wspomóc mistrzów naszych w reklamowaniu, schodzimy do studia w dobrej wierze, a tam powitanie: a wy co, bierzecie udziałw grze terenowej?
Gości trochę było, od przyszłych uczniów, aż do pana sponsora, dzięki któremu mamy takie fajne rzeczy, jak syntezator mooga. Przyszedł z dyrektorem, sponsor, nie syntezator, i dostał od nas owację na stojąco.
Na holu znowu strzelanie i drogie stoiska, na parkingu oryginały mercedesów, więc my też mogliśmy coś pozwiedzać w dzień otwarty. Miałam marzenie zrobić zdjęcie, ale nie moje auto, to nie będę. Ale pomarzyć można, nie? 😉
A na stoisku fundacji była wygżewarka do robienia wypukłych rysunków i narysowałam autobusik dla mistrza MPK. Ten moment, kiedy dziecko przynosi rysunek, a ty nie wiesz ,czy dać go na lodówkę, czy pod lodówkę… Ale podobno ładny nawet wyszedł.

W ten sam weekend zabraliśmy Sylwię do niespodziankowego kina. Poszliśmy, rzecz jasna, na "nasze magiczne encanto".
– A wiecie, że w niektórych kinach jeszcze grają Encanto? – Zapytała Sylwia po drodze.
– No cooooo tyyyyy…? Serio? Misha, słyszałeś? – Misha, jak zwykle w takich sytuacjach, stanął na wysokości zadania.
– O, tak? To fajnie, kiedyś trzeba będzie iść. –
Nasza towarzyszka klasowej realizatorskiej niedoli zorientowała się, na czym jesteśmy, dokładnie w momencie, kiedy babcia na ekranie kazała "otworzyć oczy". Co ciekawe, pół minuty wcześniej ja jej kazałam zamknąć, więc, nie chwaląc się, chwalę się, że wyszło fajnie. 😉
W internatowy weekend dowiedziałam się oprócz tego, że nienawidzę pewnego typu maszyn brailowskich, że kinderki łagodzą obyczaje i że najważniejsze, to zmienić napięcie. Albo temat.

Zmieniając temat, mamy półtora tygodnia do końca roku. Półtora, bo przed Bożym Ciałem tylko 3 dni pracy. Jakiej pracy? Przecież pewnie tyle przed końcem, to już tylko odpoczywają… A gdzieżtam?!
Na percepcji i akustyce, normalnie, jak wcześniej, podłączaliśmy różne urządzenia do mikserów. Kabli było więcej, niż to warte, ale bawiliśmy się nieźle. Na realizacji podobnie, nagle nam się przypomniało, że istnieją zadania słuchowe i mieliśmy określać, jak był jakiś efekt osiągnięty, jaki pogłos tam jest itd.
Tu wtrącam podziękowania dla Stiviego. Proszę Pana, długo nie zapomnimy pana opowieści, Pana odpowiedzi i, to chyba zwłaszcza, Pana pytań. Nikt nie wymyślił takich pytań jak Pan nam przy okazji tych zadań zadawał. I jeśli tak wygląda świat PRO, to bardzo dziękujemy, że mogliśmy w nim zagościć. Dziwny zaprawdę jest świat, który jest w naszych głowach. 😉 Ale jak ktoś ma się wybrać po ostatni w tym sezonie mleczyk, to kto, jak nie my?! Przyznaję, we are impressed.

Koniec tych lekcji, popołudniu też praca, bo po pierwsze, z Sylwią nagle uznałyśmy, że poetyckie tłumaczenia tekstów jednak łatwiej robi się razem, a po drugie, kreatywna klasa pracowała nad prezentami na koniec roku.
I teraz oczywiście podziękowania dla mojego współklaśca Mishy. To, że tylko z tobą mogę robić takie zwariowane rzeczy, jak nagrywanie sampli po środku niczego albo wśród całkiem obcych ludzi domagać się ściszenia muzyki, to ja już pisałam. To Ty znalazłeś delayowy most, to ty byłeś i jesteś naszym nadwornym grafikiem, a także to Ty mnie w paru kluczowych momentach utrzymałeś przy względnej formie psychicznej. Tego się nie zapomina, my friend. Długo też nie zapomnimy z Sylwią tego wieczoru, kiedy we trójkę siedzieliśmy nad grafikami na koniec roku. I najpierw było całe przerażenie, że się nic nie uda, a potem równie wielka radość, że o, jednak się uda. Co z tego wyszło, świat pokazał, ale my zrobiliśmy, co w naszej mocy! Encanto zyska dzięki temu. 🙂
We wrześniu poszliśmy we trójkę do sklepu. Wybraliśmy wtedy dłuższą drogę i poczułam, że w klasie będzie nieźle. Gdzieś po środku roku siedzieliśmy w świetlicy, jedząc chipsy i oglądając film o Queen. Wtedy jużwiedziałam, że jest dobrze. Teraz, kiedy świętowaliśmy sukces, wiedziałam, że we trójkę możemy wszystko. Misha, jako magiczny ołuwek, Sylwia, jako głos rozsądku albo wręcz przeciwnie, no i ja, co się czasem powymądrzam nie natemat i wykonam parę niezwykle potrzebnych telefonów. Dream team, krakowskie potwory!

Przyszło Boże Ciało. W czasie tej przerwy, długiego weekendu, wolnych dni… Pierwsze co, to fundacja. Załatwiliśmy, co mieliśmy załatwić, tu przytoczę myśl ostatnio sformułowaną. Co jednoczy ludzi w organizacji? Nieważne założenia, olewajcie wspólne cele, wy po prostu idźcie razem do urzędu! ;p
To było na początku przerwy, potem natomiast był weekend, na wyluzowanie się i odpoczynek. Ja miałam ostatnio, w brew pozorom, dość sporo problemów, a weekend jest idealną okazją, żeby się przespać z problemem.
A może byś tak coś na blooooga napisała? Tak, był pomysł, żeby jużwtedy myśleć nad tym wpisem, ale uznałam, że nie, że to musi zaczekać. Że wtedy i tak nie powiedziałabym połowy rzeczy, które warto. Zamiast tego zajęłam się byciem szczęśliwą, co, jak wiadomo, przed końcem roku się na pewno przydało. A i czas na takie rzeczy jest niezmiernie ważny.

No i nadszedł ostatni tydzień. W ostatnim tygodniu… Oczywiście, że nadal podłączaliśmy te rzeczy do miksera na akustyce, a na realizacji słuchali dziwnych piosenek i jeszcze dziwniejszych efektów. No i oczywiście Moog nadal byłgrany, dobry jest ten syntezator. W środę natomiast ostatnie odwiedziny w studiu naszego niezmordowanego wychowawcy.
ProszęPana, Pan nam tyle pokazał, tyle nauczył, o realizacji, o muzyce i o podejściu do sztuki tak w ogóle, że to by potrzebowało osobnego wpisu. Żeby znaleźć wzór do naśladowania naprawdę nie trzeba szukać daleko. My już taki wzór mamy. A nasze powroty autem z muzyką zapamiętamy na długo. 🙂

I oto czwartek. Ostatni dzień zajęć. O tym dniu również możnaby napisać osobny post. A zaczął się wcześnie, bo Natalka jechała już tego dnia, a ja jej dawałam troszkę rzeczy, żeby je zabrała samochodem. Wiecie, co to znaczy "troszkę rzeczy" pod koniec roku, no nie? Jeszcze się po drodze okazało, że cośmuszę wziąćze studia. OK, poszłam do nauczyciela po klucz, wpuścił mnie. Zabrałam co miałam zabrać… i zapomniałam telefonu. No to dawaj, jeszcze raz po ten klucz!
Wynoszenie rzeczy z naszego pokoju musiało wyglądać tak, jakbyśmy tam zmieściły pół domu. Walizki, torby, na końcu wieża i dwa głośniki. Swoją drogą, wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, taki obrazek. Korytarzem idziemy MY! Po bokach Sylwia i ja, obie w sukienkach i obie niosą po jednym głośniku. Po środku idzie Misha z wieżą. Tożto żywa reklama kierunku!
Na zajęcia z realizacji Szef przyniósł bęben i kilka innych dziwnych instrumentów.
I tu wtrącam parę słów. Mistrzu, szefie, wasza wysokość królu lektorów… Z Panem, to i się kłócić, i grać na jednym bębenku. A przez te wszystkie zajęcia przekazał Pan nam mnóstwo wiedzy o tym, do czego się nadajemy (albo nie…), co możemy zrobić (a czego nienależy), a także prostego podejścia pod tytułem: "no jak się nie da? musi się dać!" Nie zapomnę. Tak po prostu. OK, Szef.
Wracając do zajęć. Szef miał bębenek, Misha miał drumlę i fujarki, ja miałam to, co mi akurat w ręce wpadło, Mateusz miał Mooga. Tego jamsession studio długo nie zapomni. Gdzieś po drodze wybraliśmy się odstać w długiej kolejce i odebrać dokumenty, w zamian pozostawiając tzw. obiegówki, czyli tę długą listę podpisów, że nikomu w szkole nie jesteśmy nic winni.
– Dzień dobry! – Przywitałam się uprzejmie, wchodząc do dyrektorskiego gabinetu i z uśmiechem kontynuowałam. – Jesteśmy z drugiej erki i przybyliśmy oddać papierrrrrki!
– Yyyy… Przyszliście z dokumentami, tak? A, to miło z waszej strony. – Przyznała Pani Dyrektor i swoją własność otrzymaliśmy.
Po zajęciach natomiast… PO ZAJĘCIACH! Rzeczy się działy takie, że kilka wpisów na to potrzeba. Dość powiedzieć, że wyruszyliśmy z naszymi mistrzami w miasto. I, jak to w życiu, najpierw oni prowadzili nas, a następnie my odprowadzaliśmy ich. Najfajniejsza droga nad Wisłę, popołudnie godne zapamiętania i piękny, wieczorny powrót, również nad wodą. Zostaliśmy kreatywnym rocznikiem, zjedliśmy, napiliśmy się, pośmialiśmy się za wszystkie czasy, zrobiliśmy kilka zdjęć, więcej nagrań i generalnie przekonaliśmy się, że takie towarzystwo, nie tylko w branży, to skarb prawdziwy.
Pani Ania, z nieskończoną cierpliwością, oczekiwała nas w internacie wieczorem. Byłyśmy prawie o tej, co miałyśmy być, no nie? Kurcze, chyba nas nie wywalą…?
Pani Aniu, pani Bożeno, my paniom serdecznie dziękujemy, że nas jednak nie chcieli wywalić! 🙂 My grzeczne jesteśmy! Chyba. Czasami.

I przyszedł piątek. Jak czwartek był piękny, tak piątek był… Dziwny. To mogę powiedzieć. Dużo ciszy było, momentów, kiedy się nie odzywaliśmy, no bo co tu mówić? To, co mówili wszyscy inni wydawało nam się takie banalne, mało istotne. Nam się tu cały świat zmienia, a oni się zastanawiają, gdzie sobie rzeczy zostawić, albo co na obiad, albo… po co im to? Dlaczego?
Ładny był moment, kiedy po oficjalnym zakończeniu przynieśliśmy pani od angielskiego jej prezent na podziękowanie. Pani Aniu, Pani cierpliwość do nas sama w sobie jest powodem, dla którego jużdawno ma Pani u nas order honorowego dźwiękowca. This one’s for AJ!
Potem zakończenia w muzycznej. Panie Andrzeju, święta cierpliwości, dziękuję! Więcej niżtysiącem słów! Panie Januszu, my sobie tyyyyyle na tej perkusji tłumaczyliśmy… Prawa ręka, to jest ta, gdzie kciuk jest z lewej strony! No chyba, że odwrotnie tłumaczę.
A po zakończeniu roku pakowanie… W sumie dobrze, bo zająć się czymś było trzeba. Jak to przy pakowaniu, głównie przeklinaniem. Do tej pory nie wiem, jak to wszystko zabraliśmy.

I już. Co tu dużo mówić? Właśnie nie powiem, że coś się kończy, coś zaczyna. To jest aktualnie dość mało ważne, a przynajmniej wtedy było. Wiadomo, świat nam się nie skończył, my mamy pomysły, co dalej. Mamy też świadomość, że na pewno, jak było wspomniane na początku, nadal się znamy. Tylko, że jak ma się wszędzie kogoś, to nigdzie nie ma się wszystkich. No cóż, trzeba będzie jeździć po Polsce, no bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Kraków, królewskie miasto, we Wrocławiu, krainie krasnali , też jest bardzo ładnie, a co w Warszawie było, to w Warszawie będzie.
Co będę robić dalej, pochwalę się, Drogi Czytelniku, jak się dostanę.
A na razie dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy przez te trzy lata zmienili moje życie.
Do następnego spotkania!

Dziękuję ja – Majka

EltenLink