Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Co się zmieniło oprócz tego, że wszystko? Rok 2022

Mówiłam, że napiszę podsumowanie roku i słowa dotrzymam, choć oczywiście, kiedy zaczęłam go pisać, już była końcówka stycznia. Punktualności uczę się od urzędów, no bo 14 dni na rozpatrzenie podania, potem jeszcze ze 30… lat… na reakcję i już będzie efekt.
Miałam troszkę spokoju przed sesją, miałam gorącą herbatę z przyprawami z dalekich stron, bardzo dobrą, mogłam rozpocząć pisanie. Skończyłam teraz, także wiecie…

Pierwsze, co mogę powiedzieć o roku 2022 to to, że był… długi. Po prostu. Strasznie to dawno było, ten poprzedni sylwester. Nawet ostatnie podsumowanie roku było dawno, choć, o ile dobrze pamiętam, pojawiło się równie punktualnie. Czytałam ten tekst i przyznaję uczciwie, że czułam się, jakbym czytała o kimśinnym. I na razie żałuję, choć wiem, że tak naprawdę, na dłuższą metę, to zmiana jest konieczna, zmiana jest jedyną stałą i takie inne prawdy, które znam, ale jeszcze nie odczuwam.
Oczywiście, że z niektórych rzeczy się cieszę. Jasne, że pewne sprawy są konieczne. Zaraz będę opowiadać i o jednych, i o drugich. Wspomniałam tylko szczerze o tym, że był to rok, który w sumie, po zastanowieniu, mogłabym powtórzyć. Przynajmniej niektóre jego fragmenty.

Jaka jest różnica?
O ile rok 2021 przynosił mnóstwo zmian wokół mnie, tak w tym roku zmiany dotyczyły konkretnie mojej osoby i tak naprawdę trudno mi ogarnąć umysłem ilość tego. Styczeń i luty kojarzę raczej ze szkołą, uczyłam się o tym, o czym chciałam, wraz z ludźmi, którzy chcieli tego samego. To jest bardzo duże szczęście, wiedziałam to wtedy, ale teraz odczuwam jeszcze mocniej, potem wspomnę o tym, dlaczego. W studiu nagrywaliśmy, w innych salach zdawaliśmy testy z teorii, po lekcjach natomiast łaziło się po krakowskich rynkach różnych, raz zatrzymując się przy ulicznych muzykach, a raz w macu. Mieliśmy taki ulubiony mac, w którym się smutne rzeczy omawiało, jak było trzeba. Podziękowanie dla Mishy, co się ze mną na te spacery do maców wypuszczał, a także dla Sylwii, która wtedy może rzadziej spacerki, za to towarzyszyła mi przy herbatkach. Dziękuję Ci za to, że wiedziałaś, kiedy należy herbatkę zrobić, a także towarzyszyłaś mi w tych wszystkich momentach, kiedy musiałam być zbyt cierpliwa. Albo diabelnie odważna, też się zdarzało.

Co do całej klasy, to czasami zdarzało się nam jeździć do studia naszego opiekuna roku, żeby pograć na instrumentach, ponagrywać i generalnie poodczuwać atmosferę. Chciałabym tam pojechać jeszcze raz i czekam na taką okazję z niecierpliwością. Także wie Pan…
Jedna z takich wizyt musiała się odbywać na przełomie lutego i marca, a pamiętam to dlatego, że napisałam wtedy piosenkę o wojnie.

Szczerze mówiąc, Czytelniku, faktycznie nie wpadłam na to, że dożyję roku, w którym sformułowanie "przed wojną" zmieni znaczenie. I to dla mnie mogą być tylko słowa, dla mnie to może być tylko wiedza. Ale kiedy mój przyjaciel wraca z domu i używa tego w zwyczajnym zdaniu: przed wojną to działało tak i tak… Przyznaję, że jestem przerażona. Pamiętam, że wtedy to dziwne zimno towarzyszyło mi długo. Co można w ogóle zrobić z taką informacją? Wojna? W dwudziestym pierwszym wieku do ludzi strzelać? Jak? Po co…?

Dziwna nastała atmosfera w internacie. Na stołówce zapytywaliśmy się nawzajem, przez jakie "H" piszemy putin, na lekcjach kolega słuchał radia i było to całkowicie normalne, a i na korytarzach czasem rozbrzmiała niejedna pieśń bojowa.
Z drugiej strony człowiek nie wie, jak wtedy mówić o innych sprawach, a mówić i robić trzeba, bo świat ma tę dziwną i nieprzyjemną cechę charakteru, że nie chce mu się czekać.

W marcu kupiłam syntezator i odbyłam praktyki. Z syntezatora się bardzo cieszę do tej pory. Praktyki też były fajne, choć pamiętam, że w tamtym czasie przeżywałam niezwykle ciężki okres w życiu. W ramach uspokajania się chodziłam na długie spacery, a że mieszkamy w tym naszym wyczekanym domu, to mam gdzie, bo tu niedaleko las. I wodospad.

W kwietniu za to minął rok od założenia fundacji, co zasługuje na kilka słów. Po pierwsze, w 2022 roku zakończył się pierwszy, a także rozpoczął się drugi, muzyczny projekt przez nas organizowany. Świąteczne koncerty, to jest coś bardzo wzruszającego w trakcie i niezwykle męczącego przed i po, ponieważ cała trasa musi się zmieścić w okresie świątecznym. Są to niezwykle intensywne okresy, podczas których na zmianę cieszymy się i kłócimy, gramy w gry i ćwiczymy, gramy koncerty i chorujemy. Było i jest warto, choć przyznaję, że pokazało mi to życie muzyka od tej bardziej męczącej strony.
Co do fundacji jeszcze, to potrafiła mi ona w tym roku dostarczyć całego spektrum niezwykłych wrażeń, do tego stopnia, że w końcu zaczęłam nazywać to pracą i wiedzieć, dlaczego tak to nazywam. Koncerty koncertami, ale jeszcze są teksty na stronę, kontakt z ludźmi i odpowiadanie na ich rozmaite pytania, raz przecudowne, a raz, ujmijmy to delikatnie, dość zaskakujące, a także wyjazdy służbowe w celu podpisania różnych umów na przykład. Biurokracja jest wynalazkiem strasznym. Natomiast wyjazdy ze znajomymi już nieco lepszym. Jak raz byliśmy z Dawidem na umowie, to potem prezes, który z nami rozmawiał śpieszył się na samolot, a my poszliśmy na frytki do maca, bo nam się pociąg spóźniał. Wiecie, jaki prezes, taki samolot. ;p

Takie wyjazdy trafiały mi się również w maju, co zaczęło mnie trochę stresować, bo w maju miało również miejsce wydarzenie innego rodzaju, mianowicie dyplom w muzycznej grałam.
Na jednej z uroczystości rodzinnych śmiałam się kiedyś sama z siebie, że no pięknie, dźwiękowiec, angielski zna, jeszcze może nauczycielka… Same takie prace nie gwarantujące stałego dopływu gotówki. Potem natomiast, nieopatrznie pochwaliłam się wujkowi, że niedługo dostanę dokument na to, że jestem perkusistką.
– No widzisz, to już czwarta taka fucha! – Ucieszył się wujek. Wiemy już, że poczucie humoru mam po rodzinie. ;p

Maj i czerwiec były miesiącami egzaminów. Trzeba pamiętać, że i zawodowe nam się przydarzyły, dużo o nich tu pisałam. Mam bardzo fajne wspomnienia, najważniejsze, to być tak przeszkolonym przed egzaminami, żeby już na egzaminie niczym się nie stresować. No więc, oczywiście, nasi mistrzowie zafundowali nam dwa dni przed egzaminem takie ćwiczenia, z pełnym komentarzem oczywiście, że egzaminy nie były nam straszne.

Podejrzewam jednak, że jeśli ktoś tego bloga czyta, albo po prostu mnie zna, to wie, że egzaminy nie są moimi najwyraźniejszymi wspomnieniami z tego miesiąca.
Pamiętam wyjście do kina w niedzielę. Pamiętam spacery w sobotę. Pamiętam, jak była dziesiąta wieczorem i czwarta nad ranem. Pamiętam, jak wracałam do szkoły, jak do siebie, prawie jak absolwent, ale jeszcze u siebie w domu… Pamiętam, jak wraz z naszymi mistrzami wracaliśmy ze statku na granicy dozwolonej pory powrotu.
I chcę to przeżyć jeszcze raz, równie mocno zdając sobie sprawę, że jest to niemożliwe.

I czerwiec się skończył. Niespodzianka, świat nie skończył się wraz z nim, choć raczej tego oczekiwaliśmy, Czytelniku. Zamiast końca świata przekonałam się, że troszkę na takim końcu świata mieszkam, ponieważ zaczęłam się uczyć poruszać po własnym mieście. Zapewniam, że tak, autobusy do mnie dojeżdżają! Jak chcą. I jak jest jasno. I jak się nie zepsują… Ale są! Naprawdę! Jechałam!
Trzy światy z tą komunikacją miejską…
Byłam mocno świadoma faktu, że od października będę dość często jeździć do Warszawy, to dlatego zaczęłam się zaprzyjaźniać z naszym PKP i innymi dziwnymi miejscami. Dlaczego? A no dlatego, że dostałam się na studia.

Pomysł pedagogiki specjalnej pojawił się gdzieś koło kwietnia i nie wiem, jakie wewnętrzne głosy mi to podpowiedziały, ale lubię je obwiniać za to, że od poniedziałku mam sesję do zdania.
Wyjaśnienie fenomenu w moim przypadku jest dość proste. Lubię ludziom tłumaczyć rzeczy. Jakbym miała komuś tłumaczyć tę realizację nagrań, albo chociażby angielski, w sumie byłabym zadowolona, a przy okazji wytłumaczyłabym się w robocie i już bym tym nie denerwowała moich znajomych. Natomiast fajnie by było przed takim nauczaniem mieć magistra, poza tym, jak chcemy uczyć w jakimś publicznym miejscu, często zapytają też o przygotowanie pedagogiczne. Przygotowania pedagogicznego w ramach dwuletniego kursu, o ile wiem, już zabrakło. Poza tym pedagogika teraz jest studiami pięcioletnimi. O, jednolite studia, tak to się nazywa! Przez chwilę mi słowa zabrakło. Uznałam więc, że zrobię je od razu, będę mieć uprawnienia, a rzeczy, których ewentualnie będę uczyć, zrobię później, na różne sposoby. Czy to dobry pomysł? Bóg raczy wiedzieć, mam taką nadzieję. I mam nadzieję, że otworzą mi specjalizację, którą wybrałam, bo jak nie będzie chętnych i NIE otworzą, to tak troszkę słabo…

Pytanie, czy się bałam. Wiadomo, że tak. Strach jest u mnie raczej stanem normalnym, niż wyjątkowym, poza tym słuchajcie, pierwsze studia, poza tym drugie już wychodzenie z małego środowiska małych szkół… To nie jest proste.

Pod koniec września dzień adaptacyjny, na blogu można zobaczyć, jakie uczucia we mnie wywoływał, no ale poszłam.
Pierwsze, co usłyszałam, to żeby się ludzie na auli poprzesuwali do środka rzędu, bo nie wszyscy mają tyle śmiałości, żeby się tam przepychać. Potem natomiast były inne przeróżne ciekawostki, zakończone tym, że jak ktoś chce i ma potrzebę taką, to mu mogą imię na teamsie zmienić, nie ma problemu. Tego pierwszego dnia w pociągu spotkałam dziewczynę, która lubi chodzić na koncerty. Parę dni później okazało się, że w mojej grupie jest sporo takich osób, które reagują na mnie nie, jak na przybysza z obcej planety, tylko, jak na każdego innego, jeszcze nieznanego, ale jednak człowieka. Rozpoczęły się też zajęcia, a tam pytania o to, czemu tu jesteśmy, ustalanie zasad, w tym tych, że pewne rzeczy nam wolno.
To jest szkoła, wiecie? W Polsce. A jednak znalazłam się w miejscu, w którym sporo osób zwraca uwagę na nasze potrzeby, mamy jakiś tam głos w organizacji pracy, pewne tematy okazują sięwcale nie być tabu… Do tego dodać należy kierunek, który ma trochę psychologicznych przedmiotów, a to oznacza ludzi na nim, którzy, uwaga uwaga, rozmawiają o emocjach. I o tym, że mają problemy. I mogą wyjść, jak chcą i potrzebują, z powodu jakiegoś tematu albo czegoś…
Fakt, nie planowałam wybierać się na pedagogikę specjalną. Natomiast, jak już na niej jestem, to przyznaję, że ciekawie się studiuję z ludźmi, zainteresowanymi psychologią. To jest wręcz miłe, że ludzie wychodzą z wykładu i rozmawiają o… wykładzie! Poza tym miło jest obserwować, że pojawiają się już pokolenia, w których to tolerancja, a nie jej brak, jest normą i dla których dbanie o zdrowie psychiczne jest, jak dbanie o każdą inną dziedzinę naszego zdrowia. To wszystko jest dla mnie uspokajające.
A to całkiem spoko, zważywszy na to, że jednak dojechać na uczelnię trzeba, odnaleźć się w budynkach i tłumie ludzi trzeba, a także zrozumieć, co się dzieje na 365 rzutnikach trzeba, więc uspokojenie jest mi niezbędne. Studia, to jedna z największych zmian, czasem dobrych, a czasem bardzo ciężkich, natomiast grunt, to w dobrym towarzystwie. Zdawać sesję. Chyba.

Resztę roku trudno chronologicznie opowiadać, wspomnę więc o paru jeszcze rzeczach zapamiętania godnych.
Zmiany w domu najczęściej odbywają się w lipcu. W poprzednim roku np. w lipcu zmienił się dom. Natomiast w tym pojawił się nowy domownik.
Dante jest psem bardzo inteligentnym, uczącym się chętnie, no chyba, że akurat coś go za oknem zirytuje, albo obcy przyjdzie… Wypracowaliśmy jużsobie z nim odpowiedni model współpracy. Myślę, że się zrozumieliśmy. Tolerujemy się, jak najbardziej, mam wrażenie też, że charaktery mamy podobne, pt. jak chcesz, to super, jak nie, to w sumie nara, idę robić co innego… Fakt, najczęściej ja mam coś lepszego do roboty, a Dante coś lepszego do jedzenia, natomiast, jak już mamy dla siebie czas, to to jest przemiłe stworzonko. I nauczył się już reagować na niektóre moje komendy, z których najbardziej skuteczną jest komenda poparta gestem, służąca do tego, żeby mi jednak wstał z przejścia.

Co tu by jeszcze można, a, muzyka! Jest coś takiego, a i owszem, choć ostatnio, chyba ze względu na czas, przypomina takie okazyjne wyjazdy do miejsc, które kocham. W listopadzie np. byłam w Londynie, żeby wziąć udział w wydarzeniu związanym z dostępnością muzycznego sprzętu i oprogramowania. Cudowny wyjazd, który mi wtedy bardzo wpłynął na samoocenę, samopoczucie, generalnie wellbeing mój był poprawiony wtedy. Beciu, dziękuję za przewodnictwo w tej podróży.
Inne podróże, to np. ta do Ostródy w lipcu. Festiwale jednoczą ludzi, ostatnio podeszli do mnie ludzie na WOŚPie, żeby mi powiedzieć, że widzieli mnie tam, także świat jest mały. Świat jest mały równieżdlatego, że podczas festiwalu można zamienić słowo np. z jednym ze swoich ulubionych artystów z Australii. W Australii bywam dość rzadko, więc taka opcja jest przyjemna.
No i oczywiście, nie można zapominać o moich wyjazdach w inne, muzyczne miejsce, mianowicie, po prostu, do Krakowa. Na przykład w celu nagrywania wokalu do piosenki. Albo w celu pogadania o wszystkim, z przewagą tych cudownych pytań: a jak ci tam jest? Jak ci idzie?
Czy mi tego brakuje? Wpisu by nie starczyło.
Dość powiedzieć, że są maile reklamowe, które irytują mnie bardziej od innych. Jedna wytwórnia, oferująca również jakieś warsztaty dla początkujących, co jakiś czas wysyła mi wiadomość, a w temacie tego maila jest: Maja, wpadniesz na kawkę do studia?
Ja już miałam takie studio, w którym mi dawali kawę. Zazwyczaj moją, ale jednak. 😉 I muszę przyznać, że najczęściej, kiedy znajduję się tutaj, wolałabym się zgubić tam.

Myślę, że jako podsumowanie roku ten wpis jak najbardziej wystarczy. Trochę się od tamtego listopadowego Londynu wydarzyło, ale może wspomnę o tym, kiedy nastaną nowe, tego roczne wpisy. W tym opisałam wam rok bardzo długi, przynoszący ze sobą wiele nowego. Nauczyłam się sporo o zaufaniu, samej sobie, samodzielności… A, no i wreszcie wiem, które autobusy tu dojeżdżają!

Dobrej reszty roku dla Ciebie, Czytelniku
ja – Majka

PS I Jak zwykle, podziękowania dla wszystkich, co mnie w tym roku utrzymywali przy zdrowiu psychicznym. I tych, co dopiero poznałam, i tych, z którymi wreszcie więcej gadam, a także tych, co po prostu są. Ja wiem. Też jestem.

EltenLink