Witajcie!
Pomyślałam sobie, że dawno nie dawałam znać, co się u mnie dzieje, więc czas nadszedł na kolejny wpis.
Nowa złota myśl przyszła do mnie całkiem niedawno, a wyszła od Zuzi z klasy humanistycznej, z którą byłam coś zjeść i ogólnie połazić.
– Wybór jest chyba jasny. – oznajmiła Zuzia, dostrzegając różnicę w cenie dwóch produktów sporzywczych. – Weźmiemy oba! – Dodała, wrzucając obie, jak dobrze pamiętam, przyprawy do koszyka. Różnica wynosiła jakąś zawrotnie ogromną sumę, coś koło 10 groszy. Nieco więcej natomiast zapłaciłyśmy za jedzenie w jednym z Żyrardowskich lokali gastronomicznych. Tak troszkę sporo więcej. Sporo więcej, niż myślałam, że powinnam. Dobre było, na prawdę, ale… czy to nie jest lekka przesada?
Przy okazji naszego wypadu okazało się, że mam coś ze słuchem, ponieważ, kiedy Zuzia poprosiła mnie, żebym popilnowała jej rzeczy i na nią chwilę poczekała, bo ją z torbą do sklepu nie wpuszczą, ja usłyszałam: "z tobą". Uważam się za kosmitę, ale tego jeszcze nie było, żeby był zakaz wprowadzania mnie do miejsc publicznych. 🙂
A propos miejsc publicznych, zdarzyło mi się ostatnio publicznie wystąpić. W ostatni piątek były urodziny mojego nieocenionego nauczyciela, mentora, perkusisty, pana Jarka, zwanego niżej Fidelem, bo się od ksywki odzwyczajać nie będę. Fidel świętował urodziny, jak na Fidela przystało, koncertem i winem. Koncertów było właściwie kilka. Najpierw występowała grupa perkusyjna, którą Fidel prowadzi. I tu wkraczam ja. Tu taka uwaga, o tym, na jakim bębnie będę grać, dowiedziałam się, wchodząc na scenę. Grałam więc, cały czas starając się uśmiechać i, z miłym uśmiechem, dając Fidelowi do zrozumienia co jakieś trzy minuty, że: ej, ale ja nie mam pojęcia, jaki ja głos gram! No nic, jakoś sobie dałam radę, z resztą nie tylko ja zmieniłam instrument w ostatniej chwili. Potem były dwa koncerty, oba zespołów, w których Fidel gra na bębnach. O obu zespołach słyszałam, ale oba słyszałam na żywo po raz pierwszy. Do jednego z nich jeszcze wrócimy.
Tak dla wyjaśnienia, wino towarzyszyło gościom tego wydarzenia od początku. Po zakończeniu koncertów natomiast było jam session. Jak ktośnie był / nie wie / nie kojarzy, polega to na tym, że instrumenty są dostępne i każdy, kto chce, może sobie przyjśći na nich zagrać. W efekcie kilku muzyków improwizuje, najczęściej biorąc na warsztat jakiś znany motyw, albo po prostu próbując się dopasować do reszty. Jednym z tych muzyków byłam ja, co było bardzo fajnym doświadczeniem. Możecie spróbować odtworzyć ten link, może się uruchomi i zobaczycie fragment takiego występu.
https://m.facebook.com/video_redirect/?src=https%3A%2F%2Fscontent-waw1-1.xx.fbcdn.net%2Fv%2Ft58.24163-6%2F49148178_1439602729498374_2568390534410305598_n.mp4%3F_nc_cat%3D106%26efg%3DeyJ2ZW5jb2RlX3RhZyI6Im9lcF9zZCJ9%26_nc_oc%3DAQkDkqCrEVA7PSIkU-y4MttHBPGTlJB5ameSJ8aqcEPawsb79OSpDSWq0Q5UD_ydL-E%26_nc_ht%3Dscontent-waw1-1.xx%26oh%3Dbd2bef8edb428c19b3ca81e6f76b2e34%26oe%3D5D0E8D8C&source=misc&id=3140889452604590&refid=17&_ft_=mf_story_key.2404495242990963%3Atop_level_post_id.2404495242990963%3Atl_objid.2404495242990963%3Acontent_owner_id_new.100002915317069%3Aoriginal_content_id.3140889452604590%3Aoriginal_content_owner_id.100000506986686%3Athrowback_story_fbid.2404495242990963%3Aphoto_id.3140889452604590%3Astory_location.4%3Aattached_story_attachment_style.video_inline%3Athid.100002915317069%3A306061129499414%3A2%3A0%3A1561964399%3A-8238665901527239462&__tn__=FHH-R
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie ostatni mój występ z jednym z tu obecnych.
Okazało się to w poniedziałek. Razem z Fidelem już dawno planowaliśmy, że kiedyś zabierze mnie na próbę i to już nie chodziło o to, że dobrze jest czasem popatrzeć na muzyków przy pracy, ale również o to, że jego zespoły mają próby w studiu LWW. Jeśli ktoś nie kojarzy nazwy tego warszawskiego studia nagraniowego, polecam sprawdzić, kto tam nagrywał. 🙂 Większość artystów znam, niektórych nawet osobiście, było to więc dla mnie bardzo interesujące przeżycie. Jeszcze lepiej sięzrobiło, jak pod czas przerwy mogłam zagrać na zestawie, a jak wiadomo, w dobrze wyciszonym i dostosowanym pomieszczeniu wszystko brzmi lepiej. Po zakończeniu przerwy natomiast Fidel stwierdził, że musi odpocząć. Wyraziłam wątpliwość co do moich umiejętności,
zasugerowałam, że może jednak coś jest nie tak, zapytałam, czy wszystko u niego w porządku… nic nie pomogło, co poskutkowało kolejnym filmikiem, na którym gram z dużo bardziej doświadczonymi ode mnie. Bardzo dziękuję za tę możliwość.
Przekonałam się również, że co dobra ekipa, to dobra ekipa. Bawiliśmy się bardzo dobrze, mimo tego, że Fidel zapomniał komórki, a potem prawie się spóźniliśmy na pociąg. Nieocenionym jest dialog, w którym jeden z muzyków pyta się Fidela, czy znalazł telefon, rozmawiając z nim… no wiecie… przez telefon. :d
A już o tym, że Fidel ze trzy razy mnie nabrał na stary dobry żart o gaszeniu światła, to już nie wspomnę. "A nie przeszkadza ci, jak zgaszę światło?", "chciałabyś usiąść przy oknie?"… No i moje ulubione: "damy ci tekst i zaśpiewasz". Myślałam, że jużnigdy nie odpowiem na tę pytania poważnie, okazało się, że odruch jest odruchem.
Oprócz rzeczy związanych z muzyką udało mi się ostatnio odwiedzić starych znajomych. W zeszłym tygodniu odwiedziłam ośrodek w Laskach, byłam tam od wtorku do czwartku, korzystając z gościnności mojej dawnej wychowawczyni z internatu, pani Ani. Pani Aniu, dziękuję Pani, również za cierpliwość do mnie i mojego świra na punkcie owadów.
No ale słuchajcie, w czwartek, o piątej rano, wpadł do mojego pokoju tak wielki owad… był tak wielki, że aż mnie obudził! Tak brzęczał! To co byście zrobili? A komarów w Laskach było tyle, że ubierałam się pod prysznicem, żeby nie wychodzić do łazienki z otwartym oknem. To są w ogóle jakieś mutanty, człowiek się psika preparatem na komary, a komary nic sobie z tego nie robią i gryzą dokładnie w to miejsce. Szlag mnie trafiał.
Ale spotkałam mnóstwo bliższych i dalszych znajomych, odwiedziłam chyba wszystkich po koleii i na prawdę były to dwa bardzo przyjemne, choćmęczące, dni.
Przy tym dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, z których pierwsza, jaka przychodzi mi do głowy, to ta, że w miejscu, gdzie ćwiczy się showdowna, na prawdę przydałby się wiatrak. Drugim wnioskiem z wizyty jest fakt, że nawet kebab i pizza czasami nie odbiorą telefonu. Może nie mają czasu? Razem z Klaudią nie dopuszczamy do siebie drugiej wersji wydarzeń, że nawet dostawcy żarcia nie chcą z nami rozmawiać. To chyba tekst w stylu: tylko deszcz na ciebie leci…
Skończmy ten mało obtymistyczny temat! :d
Chociaż, do obtymistycznego od razu nie przejdziemy, bo w czwartek kolejny etap zakończenia mojej edukacji. Miałam ostatni angielski. Kto czyta, ten wie, kto mnie zna, wie jeszcze lepiej, jak lubię ten język. Nie jest też dla nikogo tajemnicą, że nasze lekcje angielskiego były wydarzeniem niezmiernie interesującym. I ja nie mam tu na myśli wyłącznie tego, że tydzień wcześniej całe zajęcia spędziliśmy na graniu w angielską wersję "kronik zbrodni", albo, że co jakiś czas rozwiązywaliśmy logiczne łamigłówki i staraliśmy się ułożyć od 4 do 6 drewnianych elementów w konkretną figurę. Mam tu też na myśli mnóstwo ćwiczeń i ciekawych readingów, ćwiczenie do egzaminu ustnego, które to rozmowy dzień przed maturą wprowadzały nas na wyższe poziomy wtajemniczenia i przekraczały wszelkie granice absurdu, a także oglądanie seriali i filmów, które były na poziomie językowym d1. To ten poziom, który zawiera poczucie humoru. Dziękuję. 🙂
Więc to jest akurat jedna z lekcji, których mi będzie brakować. I w liceum, i w gimnazjum, i, jak tutaj, poza szkołą, są lekcje, które możnaby mieć dłużej, niż rok szkolny. Serdecznie pozdrawiam, jeśli ktokolwiek z naszej czwartkowej grupy to czyta. Dream team z nas, serio. 🙂
Zastanawiam się, co się jeszcze u mnie działo. Właściwie, to nic. W weekend rozrywką główną był spacer z Zuzią, o którym wspomniałam na początku. Przez resztę weekendu chyba odpoczywałam. Piszę "chyba", bo to na prawdę były jakieś śpiące dni. Gorąco, co? U was teżtak gorąco?
O, wiem! Dziś mamy święto. I to nie tylko Boże Ciało. Dziś też rozpoczyna sięoficjalnie sezon letni, sezon szaleństwa i niespodziewanych pomysłów! Oto ja, Majka, znacie mnie i wiecie, co to znaczy, cały dzień przechodziłam w sukience! BEZ okazji! Ja! Można zacząć się bać.
Tu uwaga do niektórych moich serdecznych przyjaciół: nie, to nie chodzi o to, żeby bać się na mnie patrzeć… nie nie…
Co jeszcze… Hmmmmmm… Chyba zabiorę się za te bardziej stałe elementy dnia.
Ostatnio oglądam "glee". Już. Koniec zdania, można się śmiać. Albo wiecie co? Nie można. Tylu osobom to podobno w USA pomogło, że doceniam serial. Mimo, że, jak to powiedział ktoś w pewnej recenzji, serial czerpie z najbardziej znanych i oklepanych motywów seriali dla młodzierzy, bierze je na warsztat, a następnie wyśmiewa. Jest to w sumie pomieszanie parodii wszystkich młodzierzowych seriali, typowego filmu muzycznego i produkcji uczącej ludzi o tolerancji i akceptacji samego siebie. I muszę przyznać, że im się udaje, bo podczas gdy przy początku odcinka człowiek załamuje ręce nad próbą zamiany historii w jeszcze bardziej skomplikowaną i dramatyczną, śmieje się z kolejnych, teatralnych problemów w fikcyjnym liceum McKinly High, to już w środku odcinka zaczynamy się zachwycać kolejnym dobrze zaśpiewanym i przerobionym coverem znanego klasyka lub aktualnie popularnego hitu, a pod koniec możemy się nawet wzruszyć, jak wszystko się pięknie rozwiązało. W jednym momencie przysięgam sobie na wszystko, że jużwięcej nie obejrzę żadnego serialu o amerykańskich nastolatkach, bo nie zniosę. Kraj mówiący o tolerancji i poprawności politycznej, a nie znający definicji ani jednego, ani drugiego terminu, a do tego towarzysząca wszystkim i wszędzie konieczność i chęćrywalizacji. Wszyscy kopią dołki pod wszystkimi, to jest strasznie męczące! W drugim momencie jednak łapię się na tym, że kibicuję ekranowym bohaterom, zaprzyjaźniam się z nimi, znam ich tak, jak oni siebie na wzajem i ze zniecierpliwieniem czekam na to, jak niektóre z ich kłopotów dobiegną końca. I już pomijając to, że podoba mi się poruszany tu temat tolerancji dla odmiennych ras, kultur, orientacji, a także różnych niepełnosprawności, to podoba mi się tu temat przyjaźni. Przyjaźni, która utrzymuje cały szkolny chór razem. Przyjaźni, która pozwala im przetrwać dokuczanie i szyderstwa całej reszty szkoły. Przyjaźni, która polega na tym, że pójdziesz za drugą osobą wszędzie, nawet wtedy, kiedy sama każe ci się do siebie nigdy więcej nie odzywać. Przyjaźni, która akceptuje, która daje drugą rodzinę, a nawet czasem może zastąpić tę, której zabrakło. I oglądam to, mimo, że motywy i scenki się powtarzają, że niektórzy bohaterowie cały czas działają identycznie, że motyw artystów w opozycji do sportowców jest już przemaglowany na wszelkie możliwe sposoby, że amerykański sposób działania, myślenia i mówienia nie zawsze mnie zachwyca. Oglądam, bo zrobili tam z życia musical. I to w całkiem naturalny, jak na taki serial, sposób. Poza tym, no błagam, nie w każdym takim filmie to aktorzy wykonująwszystkie swoje utwory. A tam tak. I taniec i śpiew. Wszystko robią. Gratuluję im.
Jestem na trzecim sezonie, no spoilers please!
Żeby nie było, że tylko oglądam serial… przyznaję, że do dzisiaj tak właśnie było, dziśwróciłam sobie do serii o Dorze Wilk – Anety Jadowskiej. Serię tę opisałam komuś tak:
Siła tej książki polega na tym, że autorka stworzyła bardzo wyraźny i dopracowany świat, system magiczny, już nie wspominając o bohaterach. Zwykle bohaterów się lubi i nie lubi tych samych, co główna postać książki, w myśl zasady, że raczej kibicujemy głównemu bohaterowi. Tutaj ludzie i stworzenia są tak dobrze przedstawione, że sam je poznajesz i masz o nich wyrobione zdanie. Drugim potężnym plusem jest to, że nikt tu nie jest czarnobiały. Nawet, jeśli ktoś jest do końca zły, co raczej żadko się zdarza, doskonale się wie, dlaczego się taki stał. Nie ma skreślania ludzi na samym starcie, za to jest dużo mowy o zaufaniu, przyjaźni, rodzinie i ogólnie kolejny dowód, że człowiek stworzeniem stadnym jest. Trzeci plus, brak tematów tabu. Czwarty, dzieje się w Polsce. Jedna z lepszych serii jakie czytałam.
A wróciłam do serii dlatego, że chcę przeczytać nowe opowiadania… może nie nowe, ale te, których jeszcze nie znam. I wolę sobie przypomnieć przynajmniej niektóre części. Miło znów spotkać tych bohaterów.
Muzycznie u mnie ostatnio słychaćwszystko. Raz słucham Jonasów z mojąsiostrą, innym razem oglądam "Glee", więc mam ogromną mieszankę popu rodem z top 40, dawnego rocka czy disco, kończąc na broadwayowskich klasykach. Jeszcze w innym momencie gra u mnie audycja "itunes originals" z the Black Eyed Peas.
Także, jak mówi Becia, którą z okazji urodzin serdecznie pozdrawiam: nie ma co się ograniczać!
I z tym was dziś zostawię.
Pozdrawiam i zapraszam do komentarzy.
Ja – Majka
PS: Jest nowa piosenka Aleca Benjamina. Nazywa się"must have been the wind". Polecam. 🙂
PS2: Oczywiście, wpis pojawia się chwilę po północy, więc już w piątek, ale pisałam go w czwartek. Wyobraźcie sobie, że był to czwartek. 🙂