Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Przynajmniej jeden akapit urodzinowy. Poznajcie moją siostrę

Moja siostra czyta moje posty. Jak to ostatnio sama określiła: jak tak piszesz, Maja, na facebooku, że nooo, wiecie, ja takie napisałam, to przeczytajcie… no to ja czytam!
OK. Mało tego, ona czyta również komentarze. Reaguje różnie.
– Ale przecież to jest… –
– Emilia, nie używaj takich słów! –
– No ale… ale… ale jest! – Prawda, akurat było. Są też jednak i lepsze dni.
– O, Maja, tu ktoś cię lubi, kto to? O, oni są mili. O, piszą o mnie! –

Właśnie. I do tego, tak mniej więcej, dążymy, Drogi Czytelniku, ponieważ Emilka ma na temat mojego bloga różne przemyślenia, ale zazwyczaj pierwszym z nich jest: "Maja, NIE było NIC o mnie!". Ewentualnie może być też: "o, było COŚ o mnie!" W końcu siostra moja wyraziła się jasno: Maja, ma być COŚ o mnie, przynajmniej jeden akapit! Potem dodała coś, że krytyki nie, ale nie dosłyszałam. ;p Także, cytując klasyk, Emilia, miałam Ci do tego listu włożyć sto złotych, ale niestety już zakleiłam kopertę. Dzieje się to wszystko dlatego, że dziś mamy święto. W brew pozorom to nie tylko jest Wielka Sobota, ale i trzydziesty marca. A trzeba Ci wiedzieć, Drogi Czytelniku, że trzydziestego marca piętnaście lat temu moja siostra raczyła była zjawić się na świecie, z której to okazji ja dziś powiem tu o niej kilka słów. To jedziemy z tymi akapitami.

1. Chcąc zacząć od początku musiałabym wspomnieć o tym, jak od trzeciej w nocy nie spaliśmy, bo było wiadomo, że coś się dzieje. Oczywiście w wieku lat dziewięciu i pół mało co rozumiałam, ale wiedziałam, że to JUŻ. Rodzice zadzwonili po wujka, żeby mnie pilnował, a sami pojechali w świat. Tak tak, Emilia, podczas gdy Ty przeżywałaś to, co podobno jest dla człowieka najtrudniejszym przejściem, czyli wydostawałaś się na ten piękny świat, ja grałam z wujkiem w piłkarzyki i słuchałam, jakie ma dzwonki na telefonie. Do tej pory pamiętam. Pamiętam też jednak coś troszkę ważniejszego, mianowicie to, że, o ile wiem w brew wszystkim przepisom, zostałam tego samego dnia wpuszczona do sali, w której była mama wraz z moją siostrą. Jak człowiek się postara, to i takie najmniejsze istoty na świecie złapią go za palec. I kto by pomyślał, że to maleńkie, bezbronne stworzenie 15 lat później będzie mnie zrzucać z mojego własnego łóżka, tłumacząc mi po angielsku, za co to było?

2. Drugim akapitem niech będą nagrania. Mam ich trochę. Jak tańczymy sobie do "life is a highway", moja siostra w poważnym wieku lat może dwóch. Jak proponuję siostrze, że coś sobie nagramy, pośpiewamy, na co ona mówi, że najpierw trzeba poprzątać. Tak, mam to uwiecznione. Jak śpiewasz, droga moja Emi, piosenki, takie, jak "kocham cię, a ty mnie". Albo te dla babci i dziadka z przedszkola. NIE wstawiam ich tutaj. A mogłabym. Problem polega na tym, że kiedy te nagrania powstawały, to Emi nie miała na mnie haków, a teraz ma więcej, niż ja na nią, gdyby dobrze poszukać.

3. Podobnie sprawa się ma z bajkami, nie tylko prosiła, żeby opowiadać jej, ale także opowiadała nam. Mam trochę nagranych, a trochę pozapisywanych. Nawet będąc mała Emila kazała je sobie potem odczytywać, żeby wiedzieć, co opowiedziała. Again, nie wklejam ich tu. A mogłabym.
Bajki jednak nie były tworzone tylko przez nas, ale także leciały sobie z płyt. Moja siostra, na szczęście, od najmłodszych lat obserwowała, jak mama czyta książki, a ja słucham audiobooków, nauczyła się więc robić i jedno i drugie. Skutek jest taki, że kiedy leci audiobook, Emila nie wpatrywała się w pierwszy dostępny ekran, żeby sprawdzić, kiedy pojawi się obrazek. Jeśli zaś chodzi o książki, to teraz częściej ja ją pytam, a nie ona mnie, co czytasz, czy podoba ci się to, co czytasz, albo ewentualnie: czy ty powinnaś już to czytać? Potem jednak przypomina mi się, co czytałam w jej wieku i przestaję pytać. Obyś zawsze miała ciekawe książki!

4. Z płyt nie lecą tylko bajki grajki, ale też muzyka. Muzyka może też lecieć w słuchawkach, z odtwarzacza mp3, iPoda, tabletu czy telefonu. Wiadomo, że dzieci mają ulubione piosenki, które je bawią lub usypiają, nie zawsze jednak na początku kojarzą, czym muzyka może dla człowieka być. Podobnie u mojej siostry. Owszem, zdarzało jej się nucić coś, co okazało się potem piosenką po koreańsku, bo jej się akurat taka bajka na youtubie włączyła. Owszem, śpiewałyśmy razem: chceeesz, czy nie chcesz, chceeeesz, czy nie chcesz, bo bajki grajki były częstym gościem. Owszem, w pewnym momencie, słysząc kolejny raz "jestem tu, robię to co chcę" albo soundtrack z dwunastu tańczących księżniczek, który to film leciał sobie u nas dwanaście razy z rzędu, człowiek ma ochotę znaleźć najbliższy most i skoczyć we Wisłę. Ale nic nie było dla mnie bardziej wzruszającą muzycznie chwilą niż to, jak moja siostra powiedziała kiedyś: Maja, ja już wiem, czemu ty w samochodzie zawsze masz słuchawki! A teraz to Emilkę chwalą za koszulkę z okładką płyty Beatlesów.

5. Jak muzyka, to i koncerty, a na koncertach moja siostra bywała dość wcześnie. Żeby nie szukać daleko, na festiwal reggae, na który jeździliśmy od 2012 roku, całą rodziną wybraliśmy się już w 2014, kiedy Emila miała lat 5.
Cieszę się, Emi, że nie tylko jesteś koło mnie na koncertach zespołów, które to ja znałam i lubiłam, ale też ja mogę, w drugą stronę, towarzyszyć Tobie. Nie wiem, czy bez naszych muzycznych wymian przyszłoby mi do głowy wybrać się na koncert Conana Graya, a tak proszę, byłam. Podejrzewam, że nie miałabym też pojęcia o KPopie, a jednak chcę mieć jakieś pojęcie. Ja mam jakieś pojęcie, a ty oryginalne płyty Stray Kids.

Cieszę się też, że byłyśmy razem na tym jednym koncercie Aleca Benjamina, na którym udało mi się przekonać Cię, że nie warto się poddawać. Nie zapomniałam także o naszym openerze, podczas którego miałyśmy okazję zobaczyć Jacoba Coliera, Arctic Monkeys, Lovejoy, a i tak razem troszkę żałowałyśmy na końcu, że nie doczekałyśmy do ostatniego występu, żeby się z innymi drzeć: twenty twentyyyyy, club! Serdecznie pozdrawiamy Ciocię! Nasze powroty w środku nocy, z "I got a feeling" na telefonie, żeby się nie bać, niezapomniane wrażenie! W tym roku będziemy na dwóch dużych koncertach, można się spodziewać relacji.

6. Muzyka, koncerty, wiadomo, mikrofony! Dziękuję Ci, moja droga, że towarzyszysz mi w tej mojej niezwykłej drodze, polegającej na nagrywaniu wszystkiego, słuchaniu wszystkiego i zauważaniu, że o, z tego kubeczka da się zrobić fajny instrument. Emi nie tylko pomagała mi rozstawiać sprzęt, jak w lockdownie, w ramach pracy domowej, musiałam nagrać efekty dźwiękowe, ale także ogląda ze mną Andrew Huanga i Daviego 504, z właściwym temu zaangażowaniem. 😉 Ona wie, że przeróżne dźwięki zauważać należy, a bębenki są niezbędne do szczęścia, za to ja mogłam jej towarzyszyć, gdy kupiła sobie prawdziwe ukulele w prawdziwym sklepie muzycznym. I hity Ranko Ukulele wchodzą na tapetę za trzy, dwa, jeden…

7. OK, muzyka muzyką, a co z okładkami i teledyskami? Otóż moja siostra potrafi rysować. I malować. I szkicować. I nie zabij mnie, bo ja nie znam nazw wszystkich technik.
Od zawsze słyszałam, że rysowanie Emilce wychodzi, jak nie miała lekcji malowania, to miała lekcje plastyki ogólnie lub ewentualnie odwrotnie. Ma to same plusy. Po pierwsze, tak jak ubraniami się dzielimy, zabieramy je sobie i pożyczamy, tak gadżetami związanymi z zainteresowaniami nie trzeba. Każda z nas ma inny pokój, ja mam płyty, instrumenty, mikrofony i kable, a ona ma plakaty, obrazy, bloki, ołówki, kredki, flamastry, pędzelki… OK, dobra, tu mógł być problem, bo kiedyś poprosiłam Emilkę, żeby mi pożyczyła niepotrzebny pędzel, żebym coś sobie wyczyściła, moja siostra natomiast nie zrozumiała, co to takiego "niepotrzebny pędzel". Po zastanowieniu się rozumiem jej konsternację.

8. Dobra, muzyka była, rysowanie było, to teraz co? Dajmy sobie gry.
Żyjemy w czasach, w których równocześnie z planszówkami, jak nie wcześniej, pojawiają się w życiu dzieci gry na tablecie. To nie było tak, że Emi ciągle z tym tabletem musiała być, ale dwie anegdotki powiem. Po pierwsze, grałaś, moja droga, w Po, czy jak tam się nazywał ten ziemniaczek. Pamiętam o nim jedno, trzeba było go karmić. Mam wrażenie, że czasem jadł sam i raz sobie tak coś zeżarł w środku nocy, kiedy wszyscy spali, a ja akurat nie. Zawał!
Po drugie, to akurat była bardzo fajna gra, grała Emila kiedyś w grę, polegającą na łączeniu dwóch rzeczy, żeby powstała trzecia. Wiecie, to, co się łączy ziarenko i wodę, powstaje kwiatek, kwiatek i, nie wiem, czas, i powstaje drzewo, takie tam. Nazywało się to chyba alchemik, choć mogę się mylić. Pewnego dnia, po dość długiej bitwie z grą, Emi przybyła do mnie z informacją:
– Maja, zrobiłam obsydian! –
– Co zrobiłaś? – Zapytałam z zainteresowaniem, ponieważ Emilia miała wtedy jakieś 5 lat i naprawdę byłam ciekawa, jak mi to wyjaśni. Emi zastanowiła się.
– A nie wiem, taka czarna plama mi wyszła. – Od tej pory, jak chcieliśmy powiedzieć, że komuś się film urwał albo miał pustkę w głowie, mówiliśmy, że taki obsydian mu wychodzi.
Uspokajam miłośników przeróżnych gier planszowych, klocków i innych rozgrywek nieobecnych w tabletach, takie też były! Emi, dawno nie grałyśmy w jengę. A pamiętam, jak grałyśmy, na podłodze naszego pokoju w bloku, w którym spędziłyśmy razem całkiem dużo czasu. Poza tym w domino, w grę, zwaną przez nas kwadracikami, w której chodziło o użycie jak najwięcej liczby klocków swojego koloru, wszystkie gry z serii raz ja, raz ty i zobaczymy, za którym razem się rozleci, piłkarzyki, przenośny cymbergaj… A, no i nie zapominajmy o najważniejszym!
Ostatnio moja siostra przyszła do mnie do pokoju, kiedy akurat rozmawiałam przez telefon.
– O, Emila, mówiłaś ostatnio, że umiesz, gramy w szachy? – Emi popatrzyła na mnie, popatrzyła na telefon, a akurat orientowała się w treści mojej konwersacji, apotem stwierdziła:
– E, w tym towarzystwie gramy w warcaby. – Dzięki, skarbie, dzięki.

9. To jak już jesteśmy przy konwersacjach, to napiszę, czemu tata się nie tak dawno cieszył, że ma wreszcie z kim pogadać. Wspominałam o rysowaniu, ale nie wspominałam, że Emi uczy się teraz w technikum… Technikum, łapiecie? A ja pamiętam, jak ona się uczyła chodzić! W każdym razie w technikum na profilu związanym z grafiką. Teraz ona rozmawia sobie z rodzicami, oboje po poligrafii, o tym, co jaki program do projektowania robi z czym, o błędach w druku, o druku w ogóle, a ja siedzę i słucham, ponieważ obcy jest mi zwyczaj, by ślepy gadał o kolorach. A nie, przepraszam, ostatnio poprosiłam siostrę, żeby mi pomogła w zrobieniu notatki o kolorach na metodykę edukacji plastycznej.
– Emi, ty kojarzysz koło barw? Koło barw, tak to się nazywa, tak? Że tam te przeciwstawne, i tak dalej… –
– No tak, o matko, jak ja to na każdych zajęciach mam! –
– Świetnie, to teraz ja też chcę to mieć. –
– Czekaj, a ja bym ci to w sumie wyjaśniła, ty to zrozumiesz! – Nie pamiętam, czy zaczęła się w tamtym momencie zastanawiać, czy wyjaśnić mi to na dźwiękach, czy na fakturach, ale jestem bardzo ciekawa, co wymyśli. Na szczęście ja różnicę między kolorami mniej więcej pamiętam, więc może będzie łatwiej. No i właśnie, jak już jesteśmy przy "łatwiej".

10. Na bank podczas mojej nauki szkolnej pomyślałam nie raz, że jest mi trudno. Nie tylko wtedy, kiedy w podstawówce trzeba było uczyć się chemii, historii, wosu czy niemieckiego, ale także w liceum, kiedy trzeba było… wiele rzeczy. Emi, to ja powinnam opiekować się Tobą, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie za często widywałaś, jak płaczę. Nie wpadłam wtedy na to, że sam środek Twojej podstawówki wypadnie w strajku, a potem od razu, żeby nie było nudno, lockdown.
Wspominałam tu już o tym, że, mieszkając w bloku, miałyśmy z Emilą wspólny pokój. Zważywszy na to, że teraz każda z nas ma pokój mniej więcej wielkości tego naszego starego, wspólnego, nie mam pojęcia, jak się wtedy na poczekaniu nie podusiłyśmy wzajemnie przy którejś kolejnej okazji. Doskonałą okazją było, jak rozkładałam mikrofony do nagrywania wspominanych wyżej efektów akurat na biurku Emilki, bo do mojego się nie dawało przykręcić statywu. Niezłą były też zdalne lekcje, moje i jej. Jednego dnia ja wołałam Emilkę z drugiego pokoju, żeby przyniosła mi picie, bo ja tu muszę jeszcze godzinę siedzieć, innym razem to ona ostrzegała mnie, że ma matematykę o ósmej rano i że mam wstać razem z nią, żeby zdążyć się wynieść z pokoju. Trudno także zapomnieć o naszych lekcjach angielskiego. Nie wiem, ile cię wtedy nauczyłam, Emi, ale najcierpliwszym pedagogiem nazwać mnie nie można, zwłaszcza, że niektóre sposoby nauczania angielskiego w szkołach doprowadzały mnie do szału. W każdym razie nie dziwię się, że Twoja podstawówka może być wspominana jako nieco trudniejsze doświadczenie, niż moja. Zdalne lekcje i izolacja po liceum, to niezbyt fajna sprawa. Zdalnych lekcji i izolacji przed nawet nie chcę sobie wyobrażać.

11. Jak już jesteśmy przy lockdownie, to przejdźmy może do ulubionego pytania wszystkich, jak my się dogadujemy?
Wracam do tego pokoju, no jakoś trzeba było! Wielkie sprzątanie naszej wielkiej szafy zawsze było wielkim świętem. Najważniejsze, żeby znaleźć rzeczy, które lubimy razem. Razem lubimy seriale z Disney Channel i niektóre inne bajki. Razem lubimy Harrego Pottera, pomijam to, że ja chciałam namówić Emilkę, żeby go lubiła, bo ona sobie jeszcze mogła kupować zabawki, a ja chciałam je mieć. ;p A propos kupowania, razem lubimy chodzić po Złotych Tarasach i szukać ubrań i nie tylko. Jak mówiłam, tymi ubraniami potem możemy się wymieniać, bo już jesteśmy podobnej wielkości. Tak tak, przerosłaś mnie, wiem. Razem lubiłyśmy soczki w woreczkach, które mi Emila przynosiła podczas moich zajęć. Razem lubiłyśmy niektóre gry. Razem lubimy muzykę i koncerty. Teraz razem lubimy, mam wrażenie, obniżać sobie IQ, ponieważ coraz częściej moja siostra przychodzi do mnie, żeby wraz ze mną oglądać tiktok lub snapchat. Serio, tiktok, to dziwne miejsce, ale snapchat, to jest miejsce szkodliwe dla zdrowia! Chociaż, jakby tak się zastanowić, mam wrażenie, że nasi rodzice stwierdziliby w tym miejscu, że nam, to już nie wiele zaszkodzi. Sądząc po tym, jak się czasami zachowujemy zbytnio mnie to nie dziwi.

12. Pewnie nam żelki zaszkodziły, przejdźmy do jedzenia!
Moja siostra, małą Emilką będąc, oświadczyła kiedyś, że, kiedy dorośnie, zostanie gotowarką. Nie wiem, kim zostaniesz, Emi, możesz zostać kim tylko będziesz chciała, ale dziękuję ci, że zrobiłaś mi wczoraj tosty! Emilia w ogóle gotuje lepiej ode mnie. Może inaczej, Emilia ogólnie umie gotować, bo gotowanie lepiej ode mnie nie jest zbyt dużym wyczynem, zważywszy na to, że ja po prostu nie umiem prawie wcale. Tosty i nasze ulubione kanapki umiemy sobie robić wzajemnie, za to już ciasto lub po prostu obiad stanowczo lepiej dla domowników, żeby robiła Emilka, niż ja. Także, Emi, ja cię mogę jako gotowarkę zatrudnić, jak chcesz. A jak ci się nie będzie chciało gotować, to zjemy razem ciastka mocy.

13. I tu pojawia się temat pomocy, bo w poprzednim akapicie pojawiła się wzmianka, że Emi zrobiła mi tosty. Podczas tego samego śniadania ja zrobiłam jej herbaty, więc mam nadzieję, że jakiejś tam sprawiedliwości stało się za dość.
Mało jest badań o rodzeństwie osób, które mają jakąś niepełnosprawność, o samych niewidomych byłoby pewnie jeszcze mniej. Na pewno jednak przyznać trzeba, że Emi od dość wczesnych lat była przyzwyczajona, że mi nie tylko trzeba podać do ręki, żebym obejrzała, ale też czasem gdzieś podprowadzić. Mam nadzieję, że po tylu latach nie czujesz się, Emi, przeze mnie jakoś nadmiernie wykorzystywana, chociaż wiadomo, może się to okazać w komentarzach. Skomentujesz?
Chciałabym jednak wierzyć, że jakoś się tą pomocą wymieniamy. Kiedy ja jej pomagałam z angielskim, ona mi z rozkładaniem gratów, kiedy ja jej podpowiem, co zrobić, kiedy komputer się zawiesi, ona odpowie mi na znane i lubiane pytanie: Emi, nie gada mi, co on ode mnie chce?! Kiedy Emi złamała sobie rękę na lodowisku, to ja mogłam pomóc się ubrać, za to ona już wtedy podpowiadała mi, gdzie jest moja kurtka, jak akurat jej nie zauważyłam. Swoją drogą moja pomoc w tamtym czasie w postaci dialogu wyglądała mniej więcej:
– Proszę, Emi, twój sweter, ej, a skąd masz taki, ja też chcę taki sweter!
– Ale to mój! –
– OK, rozumiem, ale ja też chcę! –
Raz to ja pocieszam ją, a raz to ona mnie. Wzajemnie też tłumaczymy sobie, że warto wstać z łóżka, jak to akurat jest potrzebne. Raz to ja mówię: Emilia, zjedz coś! Innym razem, to akurat mam nagrane, ona mówi: Maja, nie pij alkoholu!
Raz to ona jest wołana do mojego pokoju, żeby mi kliknąć "cookie consent" w jakimś niedostępnym dla mnie miejscu na ekranie, innym razem to ja jestem wołana do niej, a kiedy przychodzę okazuje się, że chodzi o: Maja, wyrzucisz to?
Słowem, wymiana jakaś następuje. :d

14. No i to właśnie było 14 akapitów na 15 urodziny mojej siostry, które, mam nadzieję, doceni i nie zabije mnie za te wszystkie moje opowieści tu umieszczone. Emi, obyś jeszcze nie raz mnie zaskoczyła, jak np. wtedy, kiedy okazało się, że doskonale rozumiesz słowa piosenki po angielsku mając lat 10, czy tam ile. Albo, jak wtedy, kiedy to ty tłumaczysz mi matematykę, a nie odwrotnie, bo ja akurat czegoś nie pamiętam. Albo pisząc sobie z koleżanką po hiszpańsku, podczas gdy ja nawet angielskiego zapominam. Albo jak wtedy, kiedy doskonale rozumiesz żarty, które podobno wolno ci rozumieć dopiero od dziś.
Emi wie co lubię, czego nie, razem ze mną śmieje się z żartów, ale też narzeka na zachowanie dziwnych ludzi, czyta ze mną i zabawne artykuły, i przygłupie komentarze, ogląda ze mną apartamenty na bookingu, filmiki na tiktoku i zdjęcia na facebooku, dopóki jej nie wyjdzie obsydian, zna wszystkie moje sukcesy i skandale. Emi, mam nadzieję, że Ty mi też się dajesz tak poznać i że byłam, jestem i będę dla Ciebie taką starszą siostrą, jaką chciałabyś mieć. Chciałabym być tak odważna, jak Ty.
Choć przyznać muszę, że w naszym charakterze podobieństwa widać. Parę dni temu Emilia, po jakimś cudownym żarcie, takim właśnie idealnie na naszym poziomie, powiedziała: Przepraaaszam, Maja! Ogólnie przyjętym następstwem tych słów jest zdanie: Już tak nie będę. Emi jednak dodała: już zawsze będę się z tego śmiać!
Taaaa…

I masz dedykację na koniec, a piętnasty akapit musimy jeszcze razem napisać. Chciałam dać wersję z "sing 2", ale uznałam, że bardziej pasuje oryginał.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Ulubionym cytatem do tej pory pozostaje odpowiedź mojej, wtedy siedmioletniej, siostry na groźbę mojego przyjaciela: Emilia, bo cię zaraz przez okno wyrzucę!
– Nie możesz! –
– A dlaczego nie? –
– Booo… a bo ja nie mam butów!
Doprawdy, mądrego aż miło posłuchać.

Kategorie
co u mnie

Kręgi, w jakich się obracam, czyli wyjazdy, filmiki i artystyczny bajzel w szufladach

Witam drogiego Czytelnika!
Plan był inny, najpierw miał być wpis o jednym wyjeździe, planowałam też wreszcie wywiązać się z challengeu, do którego ktoś mnie nominował, ale w sumie, jak akurat wiem, o czym pisać…

Kiedy dni składają się z obowiązków, z których najcięższym jest wstanie wreszcie z łóżka, a każda aktywność wydaje się rzeczą niemożliwie trudną, niewiadomo właściwie, dlaczego, jeszcze bardziej docenia się dni, kiedy coś się wreszcie działo lub, to nawet istotniejsze, coś się wreszcie zrobiło. I ja nie mówię, że marzec jest miesiącem łatwym, ale zauważyłam, że dzieje się całkiem sporo.

Po pierwsze, w dzień kobiet wybrałam się do królewskiego miasta, aby odebrać mojąwłasność. Jakoś dużo tego było, ktoś mi coś zamówił w sklepie, ktoś mi coś zostawił, żeby pożyczyć, ktoś jeszcze inny miał mi coś przekazać… Coś dużo tego towaru, siedem paczek i chlebaczek, zabrałam więc największy plecak. I wiecie, jak macie do zabrania statyw mikrofonowy, nawet mały, to warto jest go zmierzyć. Tak, jest taka opcja, po prostu sprawdzić wcześniej. Ja nie sprawdziłam i przejechałam pół kraju po to, żeby się dowiedzieć, że najistotniejsza z tych wszystkich rzeczy, moje własne zamówienie, do plecaka się NIE zmieści i i tak ktoś mi to musi wysłać. Inne rzeczy się zmieściły, uprzejmie przepraszam moich znajomych, którym wlazłam na zajęcia do studia, żeby się tam rozłożyć z całym moim majdanem i chwilę pobawić w to moje, to twoje. To był dzień tuż przed praktykami, a do tego piątek, więc mam wrażenie, że mało komu to tam przeszkadzało, zwłaszcza, że sama przyniosłam fanty do pochwalenia.

Tu dygresja, posiadam nowy rejestrator. Wymiana sprzętu wśród dźwiękowców okazała się tematem interesującym, ostatnio nawet tłumaczyłam to koleżance. To nie jest tak, że my wszyscy mamy hobby takie, że się bawimy w lombard i samo kupowanie i sprzedawanie tego towaru robi nam przyjemność, po prostu czasami jedna rzecz się sprawdza, inna nie, trzecia jest nie do naprawienia, czwarta przeciwnie, właśnie naprawiliśmy, to co się będzie marnować? Teraz też tak jest, zakupiłam sobie nowy rejestrator, a raczej nową wersję rejestratora, który chciałam kupić od dawna, no i z okazji tego zakupu sprzedam inny, coby nie podwajać posiadanych funkcji. Co ma się u mnie w szufladzie marnować, jak komuś innemu może służyć lepiej? Poza tym powiedziałam sobie, że kupię tylko wtedy, kiedy uda mi się dostać jedną krótką w czasie, za to niezłą w pieniądzach robotę. Dostałam, więc dotrzymałam słowa.
Już przed dniem kobiet przybyła do mnie paczka z tym nowym i wybraliśmy się z Tomkiem do Piotrka… swoją drogą same chłopy, same chłopy! Jak to powiedziała kiedyś moja przyjaciółka: no cóż, taki zawód! Wracając, wybrałam się z Tomkiem do Piotrka testować sprzęty. Dobra, OK, ja sama słyszę, jak to brzmi. Jeszcze dodam, że różne mikrofony, bo każdy z nich miał inne. Już tak poważnie mówiąc, nawet nie wiesz, drogi Czytelniku, jak to miło jest razem się ucieszyć z nowych rzeczy, a jeszcze milej razem kląć na to, co w tych nowych sprzętach jednak mogłoby być lepsze. Podobny proces odbywał się, kiedy byłam w Krakowie, no fajne to, nagrywa ładnie i dobrze, że gada, ale czego to przychodzi w takim pudełku, jakbym sobie kupiła w markecie paczkę snickersów? To już by mogli chociaż snickersa dorzucić! A akcesoriów do tego, to już w ogóle nie wynaleźli. Drogi Zoomie, ja nie rozoomiem takiego postępowania. Piotrze, dzięki za gościnę! Tomku, dzięki za to, że całą drogę przegadaliśmy o syntezatorach, nawet o tym nie wiedząc.

Krakowa nie skończyłam na narzekaniu na pudełka, ponieważ potem miałam jeszcze trochę spotkań towarzyskich. Poczekałam sobie na nie w internacie, gdzie miłosiernie dali mi herbatę i fajnie, bo było zimno. W ogóle zauważyłam, że zdarzają się takie dni, kiedy jadąc tam ja się o nic nie muszę martwić. Ten mi da kanapkę, tamten herbatę, nie ma to, jak się ustawić! :d
Potem natomiast wyruszyłam w miasto, bo kiedyś ze szkoły trzeba wyjść. Przyznaję uczciwie, że przeróżne integracje skończyłam późno, a dzień kobiet świętowałam, jak własne urodziny albo i bardziej. Znajomi dźwiękowcy razem dywagowali ze mną nad rejestratorami i nietylko, znajomy masażysta przestawił mi jakieś takie kręgi, że nawet nie wiedziałam, że takie mam, a ze znajomym wielbicielem Marvela pół nocy oglądaliśmy różne rzeczy, w tym na youtubie, jak chłopcy z kabaretu Ani Mru Mru w państewka miastewka grali. 😉

Wróciłam do domu w sobotę i dobrze się stało, bo od poniedziałku intensywny powrót do pracy. O tym poniedziałku, to ja jeszcze tu kiedyś sporo napiszę, choć jeszcze nie teraz. Dość powiedzieć, że z uczelnią to nie było związane, natomiast doświadczeń nowych sporo, a i sport mi się w końcu zdarzyło uprawiać, raz na rok. Przy okazji okazało się, że fajnie by było o ten sport zaczepiać nieco częściej, bo we wtorek nie mogłam ruszyć absolutnie niczym, bolało mnie wszystko i jeszcze coś, a dalekie wyprawy, np. na dół po herbatę, utwierdzały mnie w przekonaniu, że goalball spoko, ale ja jednak bym została przy pingpongu. Wysiłek się opłacił, ale jak mówiłam, więcej szczegółów nawet nie tyle w następnym odcinku, ile raczej sezonie.

Po dwóch dniach rekonwalescencji po straszliwym wypadku, jakim była niespodziewana aktywność fizyczna, nadszedł czas powrotu na uczelnię. Bardzo nie chciałam iść. Naprawdę bardzo. Dawno aż tak bardzo nie miałam ochoty zostać, zwłaszcza, że w czwartki uszczęśliwiają nas tą niezbędną wiedzą od godziny ósmej rano, a kończą przed siedemnastą. Komu do głowy przyszło o godzinie ósmej robić nam wykłady, które są dobre? Przecież w takim układzie ja muszę na nie chodzić! No ale nie no, tak serio naprawdę się opłaca, sporo na nich praktycznej wiedzy, a to jednak nie zawsze takie oczywiste. Poza tym ostatnio na kulturze organizacyjnej szkoły mieliśmy o roli dyrektora i na prezentacji był kto? Dumbledore! Wiadomo, od razu zaczęłam uważniej słuchać, zwłaszcza, że się okazało, że niektórzy piszą prace o kulturze organizacyjnej szkoły nawiązując do Hogwartu.
– Ej, to ja wiem, o czym my będziemy magisterkę pisać. – Ucieszyłam się na głos do siedzącej obok koleżanki.
– Wiadomo, tylko jak to z tyflo połączysz? –
– Żartujesz sobie? Przecież Potter był słabowidzący! Bardzo mocno! – To akurat jest prawda, tak na marginesie, także wiecie, oczekujcie magisterki. ;p
Swoją drogą wiedziałeś, Czytelniku, że najbardziej znaną szkołą na świecie, rozpoznawaną przez największą ilość ludzi w największej liczbie krajów, jest Hogwart? Ja strzelałam, że Harward, byłam blisko. Hogwart akurat spoko temat na APS, w końcu tam wszyscy mieli specjalne potrzeby edukacyjne.

Jak już jesteśmy przy studiach, to pochwalę się, że mamy ćwiczenia, które się nazywają: zachowania ryzykowne dzieci i młodzieży. Po pierwsze, kiedyś to się nazywało "zachowania trudne". I my, i prowadzący cieszymy się, że nazwę zmieniono na bardziej adekwatną. Po drugie, no proszę was, mogę wszystkim mówić, że mamy ćwiczenia z zachowań ryzykownych.
– Ale to co, wy tam pijecie, bierzecie i się bawicie nożem? – Padło pytanie w moim domu. Otóż nie, tak ciekawie nie ma, ale prowadzimy dyskusje i przedstawiamy prezentacje. Ostatnio było o wagarach i ucieczkach z domu i jestem bardzo zadowolona, że podczas dyskusji mogłam zwrócić uwagę na, wśród moich znajomych dość znaną, przyczynę wagarów pt.: nie idę do szkoły, bo muszę się uczyć.
Pomimo tematu dyskusji, w czwartek, jak widać, poszłam i jestem z tego niezmiernie dumna!

W piątek mam wyłącznie lektorat, angielski w psychologii, i to również o ósmej rano. Dyskusje podczas tych lekcji są ciekawe same w sobie, a jeszcze bardziej interesujące robią się w momencie, kiedy większość ludzi jest właśnie tak przytomna, jak się jest o ósmej rano. To są całkiem spoko zajęcia, zwłaszcza, że być może bez nich nie wiedziałabym o niektórych książkach, które teraz planuję przeczytać. Z kolei zupełnie z innej strony dostałam kiedyś polecenie książki "muzykofilia" Olivera Sacksa, którego teksty, jak się potem okazało, całkiem często muszę czytać na angielskim. Muszę tam kiedyś opowiedzieć o tej "muzykofilii", naprawdę ciekawa lektura, jak ktoś lubi takie książki. Opowiada o przypadkach różnych schorzeń psychologicznych, neurologicznych i sensorycznych, na które jakiś wpływ miała muzyka. WYwoływała lub, przeciwnie, wygaszała objawy, nie dawała spokoju lub przestawała dla słuchacza istnieć, była powodem nadmiernej aktywności, radości lub cierpienia i różnych urazów. Niezwykła rzecz.
W związku z tą książką mam w ogóle dwa przemyślenia / odkrycia. Pierwsze jest takie, że zawsze miło się dowiedzieć o osiągnięciach Polaków, a to właśnie Polak był jednym z pierwszych, którzy zaczęli badać halucynacje, w tym muzyczne, pod kątem tego, że one nie zawsze są związane z psychozą, czasami mogą być też związane z fizjologicznymi procesami odbywającymi się w mózgu. W tej książce jest sporo o tym, jak mózg, pozbawiony jakichś doznań zmysłowych, potrafi je sobie czymś zastąpić, albo, jak w przypadku takich halucynacji, po prostu stworzyć. Jak nam padnie iPod, zawsze możemy sami sobie pośpiewać, dokładnie na taki sam pomysł wpadał często mózg pacjętów Sacksa z dużymi ubytkami słuchu. To nie była kwestia wytworów wyobraźni, tylko faktycznie słyszenia. Autor pisał w książce o pracy polskiego lekarza, który, o ile dobrze zrozumiałam, jako jeden z pierwszych zadał pytanie nie tyle o to, dlaczego chorzy mają halucynacje, ale dlaczego zdrowi ich nie mają.
Drugie przemyślenie dotyczy bardziej samych pacjentów i badań. Sacks opisuje konwersacje z jego pacjentami czy korespondentami, często ludźmi starszymi. Gdyby ktoś w Polsce, w latach 90, powiedział, że słyszy muzykę w głowie, robilibyśmy mu badania neurologiczne lub skierowali na profesjonalną rozmowę z psychiatrą? czy raczej powiedzielibyśmy, że: aaa, wariat, coś się babci pomyliło? Do przemyślenia.

I tak na przemyśleniach, czytaniu i spaniu spędziłam resztę piątku, co już mnie zaczynało niepokoić. Ja wiem, że spanie jest całkiem fajną sprawą, ale ile można? I dlaczego nie mogę po prostu usiąść lub nawet się położyć, włączyć książki lub filmiku i po prostu poczytać lub pooglądać? Dlatego tym bardziej zdziwiłam się tym, że w weekend udało mi się zrobić całkiem sporo!
Po pierwsze, sam fakt wstawania minimalnie wcześniej. O godzinie, o której zwykle w wolny dzień dopiero bym myślała o tym, że wypadałoby coś zrobić, tym razem już byłam w jakimś działaniu.
Po drugie, dźwięk. Konkretnie nagrania. Przyszło mi do głowy, że jeżeli mam nowe urządzenie nagrywające, to może warto by było uczynić też jakieśtesty w swoim własnym domu, na swoich własnych instrumentach. Pojawił mi się ten pomysł w głowie i oto rozpoczął się dialog. A czy ja zdążę, a czy ja nie powinnam robić czegoś innego, a w sumie, to zmęczona jestem, a tak naprawdę, to może ja to zrobię w tygodniu… a ponad to wszystko wybijał się jeden, konkretny argument, czyli ta zwyczajowa niemożność rozpoczęcia aktywności. Po prostu, chcemy coś zrobić, wiemy co, ale wydaje się to jakimś takim wielkim osiągnięciem nie do przerobienia, bo trzeba wstać i zacząć. Ja tego nie piszę, żeby się żalić czy tłumaczyć, po prostu wiem, że nie tylko ja mam ten objaw, więc może i komuś będzie lepiej ze świadomością, że raz, ktoś to ma, a dwa, czasem udaje się to przewalczyć. Z dumą stwierdzam, że, jak mnie w sobotę. Posiedziałam sobie chwilę, pomyślałam o tym, a następnie wstałam i zabrałam się do dzieła.
I proszę bardzo, państwo szanowni prosili, to ja powiem więcej szczegółów, otóż filmiki o produkcji muzycznej niezmiernie skracają proces. Słowa do głowy przychodzą od razu, instrumenty od razu brzmią, a statywy, to w ogóle rosną same z ziemi, wystarczy kawą podlać.
Filmik dla zaprezentowania konceptu:

Otóż nie. Znaczy tak, tak też bywa, ale zazwyczaj nikt na tych filmikach nie pokazuje, jak się te statywy odkręca, przykręca, odkręca znowu, nie, za wysoko, za nisko teraz, teraz to się nie da w ogóle, generalnie to ramię, to się nie nadaje do niczego, trzeba drugie… I w ogóle kto był taki silny / kto był takim kretynem, że to tak mocno przykręcił? A, OK, wiem, to ja byłam! :p
Moi domownicy muszą być mocno przyzwyczajeni do dziwnych rzeczy. Moja mama, wracając do domu z jakiegoś wyjścia, do sklepu chyba, zajrzała sprawdzić, czy żyjemy. Najpierw do mojej siostry, a potem do mnie. Na łóżku leżała gitara, ukulele, melodyka i spore pudełko, na podłodze stał statyw, bongosy, djembe, przypominam, że to spory bęben, a ja byłam w trakcie przykręcania ramienia do biurka. Na razie było w kawałkach, ramię, nie biurko, ja też mentalnie byłam w kawałkach, bo mi się to wszystko troszkę rozwalało. Zoom był w stanie hold. Mama powiedziała "hej" i poszła. Nie zwróciła absolutnie żadnej uwagi na artystyczny proces, czym, jako dusza artystyczna, poczułam się nieco zawiedziona. Przeszło mi, jak trochę później, kiedy nagrywałam dość dziwnąokaryne, moi rodzice zastanowili się, czy to jakiś specyficzny flecik, czy to ja tak śpiewam na "uuuuuu". Kochani, jakby wam to… no NIE. Jest źle, ale NIE aż tak.
Skończyłam, posprzątałam ten uroczy pierdzielniczek, ale widocznie byłam w ciągu, bo jeszcze sobie wieczorem usiadłam do robienia muzyki, na co jakoś dawno nie było energii. Jest z czego się cieszyć!
W niedzielę za to, tak z porzytecznych rzeczy, robiłam porządki w szafie. Na razie w jednej szufladzie. Jestem na etapie zastanawiania się, skąd ja mam tyle spodni i kto te wszystkie spodnie będzie nosił. Przy okazji polecam patent, o którym napisze, bo moi komentujący lubili swego czasu pytać o modę. Posiadam ja, owszem, urządzenie rozpoznające kolory, ale kiedy przeglądamy rzeczy i chcemy szybko sprawdzić, które to spodnie, nie zawsze chce nam się sięgać po urządzenie. Niby wiem, co mam w szafie, ale uwierzcie mi, zdarza się tak, że niczym nie różnią się dżinsy czarne od niebieskich, a to czasem istotne. Jeszcze śmieszniej jest zlegginsami, w dotyku bardzo podobne, jedne czarne,, drugie szaro-jakieś i w ogóle do piżamy się to nosi, a trzecie w jaskrawe, pomarańczowe wzorki. Jedne założe do ludzi, inne, jakby nie zawsze. Tester kolorów akurat całkiem nieźle się sprawdza w rozróżnianiu tych dwóch kolorów, czarnego i nieczarnego, dla ułatwienia jednak w spodniach nieczarnych zrobiłam lekkie nacięcie na metkach. Dobry plan, nie przeszkadza, a sygnał jest. Chciałam przedziurkować dziurkaczem, ale się nie dało. Gorzej, jak w ogóle nie ma metki, wtedy jednak w ruch pójdzie Colorino. W tygodniu ruszę resztę szafy, aż jestem ciekawa, co znajdę.
– Normalka, każdy ma w szafie coś, czego nie nosi. – Powiedziała przyjaciółka.
– Skarbie, ale ja mam w szafie szafę, której nie noszę! – Odpowiedziałam na to, choć po zastanowieniu muszę przyznać, że może takiej tragedii nie będzie.

I też bez tragedii ten wpis kończe, Czytelniku drogi, z nadzieją na całkiem spoko tydzień, skoro tak nieźle zaczęty. Jeszcze dziś napisałam ten post, przetłumaczyłam tekst, którego długo nie mogłam ruszyć, było całkiem nieźle! łapmy chwilę, póki nie śpimy!

Pozdrawiam ja – Majka

PS Kraków był, niespodziewane Kielce jeszcze wcześniej, chyba czas na Warszawę. Blisko mam, a tylko na uczelni i na uczelni.

EltenLink