Kategorie
co u mnie

W kim, w czym się zakochałam? – miejscownik

Ostrzeżenie: przed przeczytaniem przygotujcie się na długi wpis lub skonsultujcie się z autorką. Przy okazji otwórzcie notatnik, jeśli chcecie komentować wszystko. Za dużo tego będzie. Zapraszam do komentowania!

Hej hej!
Słuchajcie, miałam wam napisać o ostatnich tygodniach. Jak to zwykle bywa, miało to nastąpić jakieś trzy, cztery dni temu. A wyszło, jak zwykle. W ogóle miałam taki ambitny plan, żeby po prostu ustalać sobie dni i pisać regularnie, co dwa tygodnie na przykład. Ha, ha… wierzycie w to? Ja nie bardzo. Swoją drogą, czy u was też wszyscy chorzy? U nas ja się położyłam, Emila się położyła, rodzice się położyli… nawet Ozzy! Trochę słabo. No ale dobra, wróćmy sobie do momentu, od którego miałam ten ambitny zamiar opowiadać wcześniej.
Miałam zamiar zacząć od walentynek. Tak się troszkę niefortunnie może złożyło, że w tym roku walentynki wypadły na początek Wielkiego Postu, no więc na początek, to już tradycja, kawał:
Rozmawia dwóch kumpli:
– Co jest 14 lutego?
– A ty masz żonę czy kochankę?
– Żonę!
– w takim razie środa popielcowa.

No cóż… To by było na tyle, jeśli chodzi o "cierpienia młodego męża". Wracając do wydarzeń, w szkole można było napisać walentynkę i wrzucić ją do takiego pudła, co by ją potem posłańcy przekazali we właściwe ręce. Nie napisałam, więc i nie dostałam, w sumie sprawiedliwy układ, no nie? :p Okazało się jednak, że zabawa była popularna, bo Julka, która między innymi zajmowała się doręczaniem niezwykłej poczty, wróciła do nas mówiąc coś w stylu: słuchajcie, ja myślałam, że tego będzie z siedem! A tu całe mnóstwo!
Kolejnym pomysłem na spędzenie walentynek w naszej szkole było zrobienie sobie zdjęcia ze swą drugą połówką, wrzucenie fotki na samorządową grupę na facebooku i walka o polubienia. Jak dla mnie, powinien wygrać chłopak, który zrobił sobie zdjęcie w towarzystwie swojej książki od matmy. Dawid, jak tam rakieta? Jak to usłyszałam, zaczęłam się na poważnie zastanawiać, czy nie zrobić sobie z moimi słuchawkami, no bo co w końcu… 🙂

A w ogóle, nie mówiłam wam jeszcze, że zostałam jedi. Przynajmniej tak mi sięwydaje, bo po raz kolejny objawiają się u mnie moce podobne, jak u mojej babci. Mówiłam już, że babcia doprowadza urządzenia elektryczne do szaleństwa, raz je psuje, raz naprawia i ogólnie nigdy nie zachowują się przy babci tak, jak przy innych, szarych użytkownikach. I tak już jest odkąd pamiętam i odkąd pamięta cała reszta rodziny. Ale od kilku lat zaczynamy się powoli zastanawiać, czy ja nie przejmę biznesu. Już pomijam to, że, odkąd zaczęłam o tym myśleć, to na wszystkich moich kontrolach lekarskich zacinał się papier w drukarce. Lepszą akcją było, jak i tacie, i wujkowi przegrzały się aparaty, kiedy grałam dyplom w szkole muzycznej. OK, no ale może cośbardziej aktualnego? Proszę bardzo! Nasz nauczyciel na dodatkowym angielskim poskarżył się ostatnio, że nie działają mu jakieś klawisze w komputerze. Bardzo proszę, spieszę z pomocą; jak ja jestem w pokoju, to działają. :p Nie ma za co. 🙂

Może przejdźmy dalej, następną datą, jaką pamiętam, był 16 lutego, piątek, widzicie, jak szybko idzie? :p Rano poprawiałam fizykę… i tutaj pierwszy raz dochodzimy do tytułu mojego wpisu! Chociaż tutaj by bardziej pasowało pytanie pomocnicze do narzędnika: z czym do ludzi? W ogóle często na fizyce zadaję sobie to pytanie, gdy tak patrzę na moją wiedzę… w ogóle mojej wiedzy na jakiekolwiek tematy, wolę się ostatnio nie przyglądać, bo nie widzę tam więcej, niż… no cóż, niż zwykle. W każdym razie, wracamy do piątku.

Miałam pojechać do Lasek i co? Nie pojechałam, bo się rozchorowałam. W ogóle dzień był ciężki. Byłam w szkole na fizyce, żeby poprawiać ten sprawdzian… i akurat pan mówił o akustyce! Jasne, że tak! Potem poszłam do domu z powodu mojego samopoczucia, zorientowałam się, jak mało umiem na ekonomię, dostałam małego ataku paniki i wielkiego ataku histerii… Swoją drogą, wielki podziw, wielkie oklaski i wielkie przeprosiny dla mojej koleżanki z zespołu, która musi znosić to, że nie ogarniam praktycznie niczego, sorki… No a potem się okazało, że pani nie ma dla mnie kartkówki!

Mój tata, jakby wyczuwając mój stan organizmu i umysłu, przywiózł mi wieczorem prezent. (Pewnie mu midichloriany powiedziały!) Dostałam słuchawki bluetooth! Jest to pierwszy obiekt moich uczuć z tytułu wpisu, ponieważ są one wynalazkiem cudownym, potrafią obsługiwać nie tylko odtwarzacz, ale też, w razie potrzeby, wezwać Siri (sztuczną inteligencję z iphonea), a także bardzo dobrze wyciszają tło. Ja czasami muszę wyciszyć tło. Przy okazji dygresja, bo dawno nie było.
Kiedyś miałam otrzymać jakiśprezent, słowo daję, nie mam bladego pojęcia na jaką okazję ani jaki, ale wiem, że ktoś z mojej rodziny był w jakimś sklepie, gdzie sprzedawali różne rzeczy dla niewidomych. No i ktoś reklamował im jakiś czytak, odtwarzacz muzyki, czy coś takiego. Podobno jedną z zalet, które wymieniła przemiła pani było to, że można zwiększyć głośność, gdyby użytkownik był niedosłyszący. Od tej pory, kiedy w naszym domu pojawia się coś, co ma wszystkie bajery, jakie mieć można, dodajemy jeszcze: no, i można zrobić głośniej / ciszej! Pragnę uprzejmie donieść, że za pomocą moich cudownych słuchawek "ciszej / głośniej" zrobić MOŻNA! Jak tak dalej pójdzie, to nadam słuchawkom imię. Mój mac ma imię, telefon Beci ma imię, czemu moje słuchawki mają nie mieć?
Weekend spędziłam w domu, chorując i, w końcu po to są, ciesząc się moimi nowymi słuchawkami. Okazało się nawet, że mogę się nimi pocieszyć dłużej, bo w poniedziałek i większą część wtorku teżzostałam w domu.
Kiedyś podobno wierzono, że gdy ktoś wygaduje niestworzone historie, musiało mu coś zaszkodzić, bo, jak wiadomo, chory żołądek uderza na mózg. Na szczęście teraz mądrzy ludzie odkryli, że w większości przypadków, w moim też, to mózg uderza na żołądek. No więc ja się troszkę źle czułam, nie tylko z powodu choroby, ale i stresu, co przeszło mi dopiero w czwartek. Szczerze mówiąc, to w środę musiałam się chyba stresować sprawdzianem z niemieckiego i poprawą z matematyki. Podczas obu tych wydarzeń prezentowałam wiedzę iście narzędnikową, jak na fizyce.

W czwartek natomiast od samego rana wiedza była mi przekazywana w sposób osobliwy. Mianowicie, co mi się bardzo spodobało, na angielskim przerabialiśmy pewną formę strony biernej. I nie byłoby w tym nic fascynującego, gdyby nie to, że ktoś w pewnym momencie pomylił have z was. Zdanie: "She was given it as a gift." oznacza: ona dostała to w prezencie. Jak powiecie: she has given it as a gift, można pomyśleć, żę to ona to komuśdała, a nie dostała. No więc tłumaczymy koledze, że to przecież nie ona dawała, tylko ona była… znaczy… no, że to ona dostała… na co nasza pani: No właśnie! Pamiętajcie, że w języku angielskim zdanie: "Mary była dana kwiatkiem przez Johna", to jest bardzo ładne zdanie! Taaaaa… zapamiętam na całe życie, to się na pewno przyda.

W piątek nie działo się nic ciekawego, być może dlatego, że ja chyba wzięłam dwa proszki na sen, albo po prostu wzięłam jeden, ale za późno. Ten przykry fakt miałmiejsce w czwartek, z tego powodu zaś w piątek przypominałam zombie. Dawno nie byłam tak przytłumiona i śpiąca. Mózg rozumiał, co się dzieje, ale wyprodukować jakąśreakcję? Zbyteczny wysiłek, do prawdy. :p Toważyszył mi przy tym taki stan umysłu, że wieczorem odbyłam z mamą rozmowę przedziwną. Przez 5 minut mówiłam, bardzo szybko i z wszelkimi przymiotnikami, jakich wobec windowsa zwykł używać zniechęcony użytkownik, dlaczego używam notatnika, a nie worda, i dlaczego inni tak robią, i czym się posługują w zamian, i że na pewno nie wordem, bo word jest wolny, wolno się otwiera, i że ja bym chciała wcisnąć klawisz i mieć ten tekst, a on zamiast tego mówi, że nieznane, że uruchamianie, że brak odpowiedzi… no jasne, że brak odpowiedzi! Np. na pytania na sprawdzianie, jak w tym tempie to będzie działać! A zamiast tekstu mi się kręci to nieszczęsne kułeczko, i kółeczka autobusu kręcą się, kręcą się… ca! Ły! Dzień! No i powiedziawszy to wszystko dokładnie, ze szczegółami, ze dwa razy, zamilkłam na chwilę, żeby wziąć oddech. A wtedy dostałam pytanie: słuchaj, a jak macie prace pisemne? Aaa… a wtedy, to w wordzie! :d Gratuluję. Nie ma to, jak wygrać bitwę tylko po to, żeby przegrać wojnę.
Podobny dialog przeprowadzony został również w pracy mojej mamy. Mama, wraz z pracującą z nią koleżanką, panią Martą rozmawiały sobie spokojnie, albo i nie, o tym, jak to możliwe, że różne elementy wyposarzenia, w tym wypadku chyba worki na śmieci, tak szybko się kończą. Co oni z tymi workami robią, żrą je? Na to weszła inna mamy koleżanka, która miała od mamy odebrać wielką paczkę pierogów. Wiem, dziwny towar na wymianę, jak się w podstawówce pracuje, ale to była przesyłka, że tak powiem, z zewnątrz, więc nikt się przesadnie nie zdziwił. No może oprócz Marty, która spojrzała na ogromną ilość pierogów i niewiele myśląc wypaliła. "Słuchaj, a można wiedzieć, po co ci tego tyle? Co ty z tymi pierogami robisz, żresz je?". Yyyyyyyyyyy… no…?

Ponieważ z dialogów z mamy pracy można by napisać oddzielną książkę, wrócę do przeżyć moich. A właściwie, to już chyba będę kończyć wpis, no bo cóżtu jeszcze opowiadać? I tak będę musiała niedługo zmienić awatar i tak dalej, więc długo nie poczekacie na nowy wpis.
Pozdrawiam was serdecznie
ja – Majka

PS Tutaj ciekawostka. Miałam wam zamiar opowiedzieć również o drugim obiekcie moich uczuć, na co będzie miejsce w awatarze, tak myślę. James TW, wokalista z Wielkiej Brytanii, więc kocham go jakby z zasady, przy okazji śpiewa podobnie do Sheerana, zasada numer dwa. Ale nie o tym chciałam. Widzieliście kiedyś płytę widmo? On ma epkę, z 2014 roku, słyszałam wywiad, w którym o niej mówił, prowadzący miał ją w ręku! I co? I jej nie ma. Nigdzie. Youtube, deezer, itunes, amazon, różne portale, których nazw nie wymienię, bo są nielegalne… nigdzie! Jej! Nie ma! Jak to możliwe? Podobno nic nie znika z internetu!

Kategorie
co u mnie

nadrabiamy zaległości

Kuba z ciekawością rozglądał się po salonie. Nic dziwnego, przecież był w tym mieszkaniu od niedawna. Z bliska obejrzał okno, przyjrzał się telewizorowi, przez chwilę podziwiał dywan, a także sprawdził, co jest na stole. Przez większość czasu jednak stał nieruchomo i patrzył na nas, jakby chciał nas lepiej poznać.
I teraz większość ludzi, którzy to czytają myślą: Maju… ale… co ja przegapiłem? Co przeoczyłam, Maju, muszę nadrobić zaległości! Może nieco światła na sprawę rzuci wyobrażenie mnie, kiedy bardzo poważnym tonem mówię: Jakubie, proszę, zejdź z firanki.

O tak, moi Państwo, mamy nową papugę! Kuba jest u nas od czwartku i nosi to ładne, ale, co ważniejsze, polskie! imię, ponieważ, gdy przybył do nas, mnie w domu nie było. Ja byłabym za znalezieniem mu imienia, szczerze powiedziawszy, mniej polskiego, skoro Ozzy jest Ozzy. No ale, decyzja tym razem należała do EMili, a Kubuś już się powoli do nas przyzwyczaja. Tak, jak my do niego.

O drugiej papudze myśleliśmy już od dawna, bo papugi ogólnie lepiej się czują, jak są dwie. Ozzy jest smutny, a raczej smutna, kiedy jest sama w domu. Mówiłam wam już, że Ozzy, to jest ona? Imię jest uniwersalne, tak przynajmniej mówi lista z internetu, a co ważniejsze, Małgosia tak mówi. Uwierzyliśmy więc, jednocześnie będąc przekonanymi, że Ozzy jest samcem. Potem jednak okazało się, że… no cóż… nie bardzo. Zachowuje się raczej, jak ona, gada z resztą też, jak baba. Od tej pory więc muszę się pilnować, żeby nie mówić: Ozzy był, Ozzy zjadł, Ozzy zrobił. No cóż, mówi się trudno i żyje, a raczej: szuka, się dalej. Przez dłuższy czas Ozzy radziła sobie sama, ale ostatnio pojawiła się propozycja, żebyśmy wzięli do siebie drugą papugę. Nie wzięliśmy tej, którą nam proponowali, była nieco za duża i wystraszyliśmy się, że Ozzy przeżyłaby to dość ciężko. Ale postanowiliśmy jednak załatwić jej towarzystwo. No i znaleźliśmy Kubę. Kuba jest szary, ale nie tylko tym się różnią. Kuba śpiewa inaczej, reaguje inaczej, ma inne zwyczaje… na przykład Kuba lubi chodzić po podłodze. Zanim Ozzy zeszła na ziemię musieliśmy ją bardzo długo przekonywać, że taaak, jak coś spadło, to znajdzie się najprawdopodobniej na podłodze, mało tego, ona może sobie po to tam polecieć! Kuba natomiast, kiedy po raz pierwszy latał po salonie i był trochę wystraszony, najpierw siedział na firance, ale, kiedy już mu się znudziło, od razu sfrunął na podłogę. I już tak sobie dreptał.

Jedyne, czego się obawialiśmy to to, że Ozzy będzie trochę agresywna. Obrona swojego terenu itd. Pewnie będzie dziobać Kubę! Co ciekawe, jest prawie odwrotnie. Owszem, Ozzy zaczepia Kubę, ale kiedy już Kuba się odwróci, albo, co gorsze, zerwie się do lotu, to Ozzy się go boi. Piszczy, lata w kółko, a na koniec ucieka do kuchni. Od razu wydało nam się to trochę słabym pomysłem, nie tyle dlatego, że Ozzy boi się młodszego o 5 miesięcy, nowego, mniejszego ptaszka, ale dlatego, że Kuba naśladuje jej zachowanie. A on stanowczo nie powinien jeszcze latać do kuchni. Dziś na przykład wyleciał z salonu i nie bardzo wiedzieliśmy, jak go namówić, żeby wrócił. Drogę powrotną odbył już piechotą. On w ogóle jest z tych drepczących papug. :d

Na koniec chcę poinformować o postępie. Dziś, po długim dniu pełnym wrażeń i zwiedzania domu, nasze papugi udały się… do jednej klatki! Kuba miał swoją, mniejszą, ale potem i tak uczylibyśmy go, żeby mieszkał z Ozzym. A tu proszę, po długich chwilach wahania, ale jednak się odważyły. No i sobie razem śpią. Są super! A Kuba, ponieważ jest samcem, to może za parę miesięcy nauczy się gwizdać! Jeśli jedna moja papuga będzie gadać z r2d2, a druga gwizdać marsz imperialny lub motyw z Pottera… będę w moim fantastycznym raju! :)))

Pozdrawiamy was wszysty, oni i
ja – Majka

PS Wczoraj obejrzałam ostatnią część oryginalnych "gwiezdnych wojen". Oglądałam wraz z moim ciotecznym bratem, przy okazji zamówiliśmy pizzę. Powiem wam, że każde napięcie by padło. Fragment naszego dialogu: "Oooo, no nareszcie, dawaj, dawaj Vader! No eeeejjjjj, dawaj, zabij go! Zabij! Dawaj, dawaj… OOoooooo, jest pizza!" No ale sorry, czekaliśmy na tę pizzę chyba ze dwie godziny! :d

Kategorie
muzyka

nowy awatar – kariera filmowa

A oto i awatar, który powinnam wrzucić już dawno, tóż po powrocie z Warszawy. Piosenkę pokazała mi babcia,
więc dedykacja stanowczo będzie dla niej. Ostrzegam, że piosenka zwykle wywołuje śmiech, (lub) silną
irytację, (lub) zapętlenie w głowie przez kilka godzin, (lub) wszystko na raz… ZObaczcie to, bo warto.
:d Piosenka w wykonaniu warszawskiej orkiestry sentymentalnej pt. "nikodem".
Pozdrawiam ja – MMajka
PS WIecie, jak oni to na tych wszystkich, niektórych bardzo dziwnych, instrumentach grają na żywo? 😉

Kategorie
co u mnie

recenzje, ferie oraz… więcej recenzji

Dobry…
Zbieram się i zbieram, ale spokojnie! Do wszystkiego tak, nie tylko do bloga. Miałam napisać o feriach, zrobi się z tego wpis o wszystkim, bo jeszcze doszło półtora tygodnia po feriach, no nie? 🙂 Dobra, to jedziemy.

Pierwsze egzystencjalne pytanie, jakie nasunęło mi się podczas ferii brzmiało: "ludzie, co z tym rapem?!"
Ostatnio, kiedy mam trochę wolnego czasu, uruchamiam w telefonie cudowną aplikację, zwaną apple music i mogę sobie słuchać wszystkich płyt, jakie są tam dostępne, czyli ogólnie większości oficjalnie wydanych. Aplikacja oferuje również tę ciekawą właściwość, że zwraca uwagę na to, czego zwykle słucham i pokazuje mi, co jeszcze prawdopodobnie by mi się spodobało. OK, sprawdźmy. Zwykle playlisty stworzone przez apple mniej lub bardziej, ale przypadają mi do gustu. A ponieważ aplikacja wie, że zdarza mi się słuchać rapu i to, jak już zacznę, to sporo na raz, to w moich playlistach troszkę tego stylu ląduje. Ostatnio polski rap zrobił się dość popularny, ale… jakby to powiedzieć… uznałam, że chyba cośnie tak. I teraz, fani rapu, nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że rap ma mówić o wszystkim, no więc czemu nie o bogactwie, skoro o biedzie też mówi. Mało tego, ja wiem, że rap, to jest muzyka, w której czasem trzeba się poprzechwalać. Bitwy raperów i te rzeczy, taki sport, taka forma. Nawet czasem poprawia mi to nastrój. Ale… bez przesady. Zauważyłam ostatnio niestety, że normą w rapie, nie tylko polskim, broń Boże, normą się stało tworzenie bardzo elektronicznego podkładu, przepuszczanie głosu przez dość mocny ulepszacz komputerowy, a następnie wypowiadanie, nie zawsze w rytm i nie zawsze z sensem, kilku słów na krzyż. Z tych kilku słów natomiast możemy się dowiedzieć, że ten facet zarabia pieniądze, ma dziewczyny, zarabia pieniądze, nagrywa i, tak dla odmiany, zarabia pieniądze. Nie linczujcie mnie! Serio, ja nie mam na myśli wszystkich! No ale… spójrzmy prawdzie w oczy. Dobrze, że zostało jeszcze kilku takich, co między. Jedno. A. Drugie. Słowo. Wrzucą jeszcze trochę rymu i techniki. 🙂

Następną rzeczą, którą odkryłam w ferie, było moje, coraz bardziej wzrastające, zamiłowanie do filmów. Zwykle oglądałam jeden film, a potem przez czas dłuższy, nic. Natomiast przez dwa tygodnie ferii obejrzałam dokument o Chmielewskiej, "skazani na Shawshank" (papierek namówił), oraz 4 części "gwiezdnych wojen". A, no i oczywiście kilka odcinków serialu pt. "good doctor". Wcześniej takie przypadki sięnie zdarzały! :d

Dobra, to zaczynamy… powiedziała "gwiezdne wojny"! I co, i co? Podobało jej się? Co mówiła? Coooo?
Do kultowej serii miałam się zabrać już dawno, ale jakoś się tak nie składało. Nie miałam czasu, nie miałam z kim, znów nie miałam czasu… No i, w końcu, u Dawida… to jużbyło, pisałam wam o tym, że oglądaliśmy "mroczne widmo". A potem, no to już byłam ciekawa, co dalej. Dwie następne części obejrzałam z babcią. Jasniepani babcia zna "star wars" już dawno, sporo przede mną, więc uznałam, że to jest ten moment. Byłam u babci od piątku do poniedziałku między dwoma tygodniami ferii; tam właśnie obejrzałam "atak klonów" i "zemstę Sithów". Ten ostatni film bardzo smutny, nie uważacie? Pierwszą część oryginalnej trylogii – "nową nadzieję" oglądałam już w domu, namówiłam tatę. Tata mniej lubi, biedny był.
Wątpie, żeby "star wars" było moją ulubioną serią, ale bardzo mnie te filmy bawią. Wiadomo, smucą też, nie często widzi się, jak ktoś się pali w lawie, no nie? Ale bawi najbardziej. "Można mu ufać? A gdzie tam, jasne, że nie można!", "Kapitanie! Wolno spytać, co się dzieje? Wolno.", "Kocham cię! Wiem o tym.". Suuuuper! No i nieśmiertelny r2d2, chciałabym mieć takiego droida w domu. Gadał by z Ozzym, Ozzy już zaczął rozmowę z r2d2, jak oglądaliśmy "nową nadzieję".

Wracając do ferii, u babci obejrzałam też kilka odcinków "the good doctor". Być może niektórzy słyszeli o serialu, dla tych, co nie słyszeli, wyjaśnię. Jest to opowieść o wydarzeniach z życia kilku lekarzy ze szpitala… zabijcie mnie, nie mam pojęcia gdzie, w Stanach, to wiem. :d I tak, jak ogólnie nie przepadam za serialami o szpitalach, tak tutaj wyjątek trzeba było zrobić od razu. Tytułowy doktor jest człowiekiem, cierpiącym na, że tak powiem, bardzo zauważalną formę autyzmu. Jest tego świadomy, mówi o tym i, można powiedzieć, nie zwraca na to uwagi. W ogóle na niewiele rzeczy zwraca uwagę. Taką emocjonalną. O największych tragediach mówi mniej więcej tym samym tonem, jak o radościach. Ma swoje przyzwyczajenia, nie pozwala się dotykać, nie rozumie emocji i, co w serialu najważniejsze, jest piekielnie inteligentny. Wie praktycznie wszystko o swojej pracy, ma w głowie wszystkie elementy ludzkiego organizmu, wpada na różne innowacyjne pomysły i cały czas udowadnia, że jego przełożony powinien jednak w niego uwierzyć. Podobno nawet kiedyś był taki przypadek. Mam na myśli prawdziwe życie, nie serial. Kontakt utrudniony, ale człowiek? Geniusz. A mnie interesują nie tyle ciekawostki medyczne, choćto czasem też, ale to, jak Shaun, główny bohater, uczy się rozpoznawać emocje ludzi oraz odczytywać ich niewerbalne sygnały. Bardzo dobry pomysł i zagrany też bardzo dobrze. Przynajmniej tak mi mówiono, a poza tym, intonacja głosu też się w tym przypadku liczy, a jest prawidłowa. Tego trudnego zadania podjął się Freddie Highmore.

Ale może wróćmy do wpisu, bo widzę, że się rozpisałam. U babci też miałyśmy parę okazji do niekątrolowanych wybuchów śmiechu o godzinach nieco nieludzkich, ponieważ do późna rozmawiałyśmy i czytałyśmy książki Chmielewskiej, a wiadomo, co to oznacza. Dziadek co rano zarzucał nam, że my gadamy na pewno do trzeciej… nie prawda, może do pierwszej trzydzieści, no ale nie do trzeciej! :d
W sobotę przyjechał do mnie Papierek i obejrzeliśmy sobie tych "skazanych". Najbardziej podobała mi się scena, jak za sprawą Andyego w całym Shawshank rozległa się muzyka. W ogóle cały film mi się podobał i uważam, że pokazuje, co człowiek może osiągnąć, jak się bardzo, ale to bardzo uprze. No i oczywiście można tam też zobaczyć, jak człowiek potrafi być okrutny i bezwzględny. To taka mniej optymistyczna część opowieści.

Z tego wpisu zrobiło się kilka pomniejszych recenzji, wybaczycie mi to? To może ja, na pocieszenie, dorzucę na koniec kilka faktów dotyczących ferii jako takich. Po 1. Widziałam się Z ZUzą, Humanem moim. Tak tak, możesz się już ucieszyć, kosmito. Ozzy ją lubi, ona Ozzyego mniej. :p
Po 2. Wreszcie doczekałam się mojego maca. Spodziewałam się efektu, jaki wywoła, ale tego, że będę 40 minut ślęczeć nad komputerem tylko po to, żeby puścić film… I w końcu puszczę z pc…? No tego, to się za nic w świecie nie spodziewałam. :d Garageband zachwyca w równym stopniu mnie i mojego tatę, choć na razie nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby dłużej nad nim posiedzieć. Ale mój keyboard stanął na wysokości zadania i pięknie przejął brzmienia z komputera jako klawiatura sterująca. To dobrze, bo garageband od razu zaczął śpiewać chymny na własny temat i powiedział, że ma dla mnie 15 gb darmowych próbek… czemu nie? Bardzo proszę, pobierz, jak wyrażasz taką chęć. :* A, zapomniałabym, jeśli ktoś o tym nie wie, jużtłumaczę: garageband to taki program do tworzenia muzyki, dostępny tylko w systemie IOS.
Będę sławna! Jak wreszcie coś zrobię, jakiś utwór znaczy się. A, no to możecie być spokojni. Zacznę wyskakiwać z lodówki za jakieś… 30 do 40. Lat. :p

Odczepiając się od ferii, zaczęła się szkoła. Poraz kolejny pomyślałam kilka nieprzychylnych słów o tym, skądinąd, prawidłowym wynalazku. Następnie zaś poszłam do szkoły, zawaliłam matmę, zawaliłam fizykę… prawdziwy matfiz, no nie? I, żeby się komuś nie ubzdurało, ja się nie chwalę moim lenistwem, czy też niedoborem IQ, po prostu stwierdzam fakt. :p Z lepszych wiadomości, nadal, bardzo stopniowo, ale uparcie, uczymy się z Becią hiszpańskiego.
Za to weekend miałam fajny, w piątek wieczorem poszłam z Julką i jej przyjaciółką – Natalką na pizzę i spacer, bardzo było miło, dzięki. A w sobotę byłam z mamą i, tym razem jej, koleżanką – Moniką w kinie, na "podatku od miłości". No nieeeeeeee! Kolejna recenzja? Nie ma! Nie namówicie mnie! Fajny był! To jest komedia, sami musicie to usłyszeć. xd

Na koniec dwa cytaty, nie z filmu, a z książki. Czytam ostatnio serię Anety Jadowskiej pt. Dora Wilk. Nie będzie recenzji! Przynajmniej nie teraz. Ludzie, istoty magiczne, zaświaty i takie tam. Ogólnie wszystko na raz. I właśnie w tej książce znalazłam dwa cytaty, które bardzo mi się zgadzają ze światopoglądem. Znaczy takich tekstów było tam na pewno więcej, niż dwa, ale dwa wam tu wklejam.

Aneta Jadowska
1. "Wyparcie jest wskazane w ostatnim dniu ciąży, w każdej innej sytuacji nie wychodzi na dobre."

Bardzo fajne, moja zgoda w stu procentach!

2. "Tajemnice czają się w szafie, by później ugryźć w dupę."

No, więc w sumie jedno wynika z drugiego. :p

Kończę wpis i zapraszam do komentowania.
Ja – Majka

EltenLink