Witajcie!
Zbierałam się z tym wpisem dosyć długo, bo przez dosyć długi czas miałam wrażenie, że nic wam fajnego nie jestem w stanie powiedzieć. Tak na marginesie, ciekawostka dla przyszłych blogerów, vlogerów, ogólnie opisujących co u nich. Ja zwykle piszę w takich trochę lepszych okresach życia, właśnie po to, żeby coś zabawniej ująć, może z dystansem, coś… No ale mówią mi czasami, że (delikatniej) przecież mogę pisać w każde dni, niechże ja się nie tłumaczę z mojego nastroju! Mówią też (to mocniej), że jak piszę tylko o tych ciekawszych / milszych rzeczach, to nie pokazuję pełnego obrazu życia, przekłamuję rzeczywistość i w ogóle ściema. Z kolei znam dość dobrze kogoś, kto jak na blogu wyjedzie sobie z poważnym tematem, że coś źle, że generalnie, to trochę słabo, że coś tam, to komentarze twierdzą, że sam pesymizm, że może wypadałoby się ogarnąć, z kimś porozmawiać i dać sobie pomóc, bo wszyscy sobie jakośradzą, a tu taki marazm! To kochani, co wolicie? Jak nam się podoba, czy niepodoba? 😉
To oczywiście taki pół żart, bo każdy sobie pisze inaczej, pokazuję tylko, jak to się można nieźle pogubić w wyborze treści. Przy okazji, uwielbiam wasze komentarze! WASZE! Nie spamerskich botów… 🙁 Wracamy do wpisu.
Wstawiłam tu ostatnio podsumowanie roku, marzenia spełniamy, kończymy rok ryzyka 2020, a co dalej? Po świętach były ferie… wiecie, tak na wypadek, gdyby ktoś chciał odpocząć od lekcji, w domu posiedzieć… Po feriach zaczęliśmy od zdalnego, ale w drugim tygodniu dostaliśmy prezent. Stacjonarne praktyczne. Jezu, żyłam tą informacją przez parę dni, przecież to jest WYJAZD! Wyjście z domu! Zmiana otoczenia! Dzieje się coś!
Pojechałam we wtorek i przez większość drogi szczęście mi sprzyjało. Miałam bezpośredni pociąg, całkiem wygodny, choć głośny, potem szybko znalazłam autobus… Jaki świetny autobus! Wyraźnie gada, na zewnątrz też, no idealnie! Nie pada… żyć nie umierać! Jak wysiadłam z autobusu, czekała mnie trasa z przystanku do szkoły. Ja nie wiem, co w tej drodze jest, ale jak jąwidzę, opuszcza mnie szczęście, zdrowie i siły życiowe. Niby prosta, wszystko wiem, ale jest tyle jakichś bram, słupków, wejść, rowerów… Droga typu gra video: omijamy przeszkody, przeskakujemy przepaście… nawet prezenty można załapać, bo Żabka po drodze. Podczas tej naszej trasy sporo osób woła: uwaga! Problem, że nie mówią na co, człowiek nie wie, czy ma się natychmiast zatrzymać, bo przed nim jest otwarta studzienka, czy może przyśpieszyć, bo zaraz go przejedzie hulajnoga, czy coś tam.
– Zejdź bardziej na prawą stronę! – Zawołała do mnie jakaś pani. W tym momencie smutny głos, przypominający nieco ojca chrzestnego, odezwał się w mojej głowie. A ty tam byłaś? Na tej prawej stronie? Widziałaś? Wiesz, co tam jest? Tak serio, to właśnie tam jest najwięcej wejść, bramek i wjazdów i o ile staram się tej prawej przepisowo trzymać, o tyle czasami tam jest to trudne, bo bym trzysta razy weszła trochę nie tam, gdzie zmierzam. Myli drogę ten Kraków… propos Kraków, właśnie wszyscy z Krakowa pochodzący pytają mnie po drugiej stronie ekranu: a dlaczego ty, dziecko drogie, nie szłaś górą? Odpowiadam, nie pamiętam, ale jakiś powód tego był. Albo tam coś stało, albo po prostu wiało okropnie.
Po pokonaniu wszelkich przeszkód dotarłam do szkoły. Tak na marginesie, od razu wyjaśnię, ja o tym tak szczegółowo opowiadam, bo szczerze mówiąc, to było jedno z ciekawszych wydarzeń stycznia. ;p Wtorek miałbyć wolny, ale okazało się dośćniespodziewanie, że mogę miećfortepian. Jak ja tęsknię za fortepianem! JA! Za FORTEPIANEM! To co zdalne robi z ludźmi? Na bębnach też mogłam poćwiczyć i okazało się, że pamiętam utwór na marimbę. Jestem zdumiona. Podczas równie szybko ogarniętej lekcji perkusji mój nauczyciel też był.
Następnego dnia rozpoczęły się zajęcia praktyczne. Jak to zwykle bywa na zajęciach praktycznych, dowiedzieliśmy się kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i do czego się nadajemy, a także sporo o miksie. Jak to można różnie określić. Słucham czegoś ja i nauczyciel, oboje na słuchawkach swoich, więc komentarze idą niezależnie.
Ja: Jezu, jak to się drze!
Pan: Uuu, jak to teraz surowo brzmi!
Propos zadań z miksu, w czwartek mieliśmy zadanie na czas. To taki interesujący typ zadań, w którym mamy tylko określony czas na każdą czynność w sesji. Musimy to robić częściej! Przecie to jest lepsze od kawy! Ja chcę taką grę komputerową!
Żeby sobie ludzie nie myśleli, że ja się tylko muzyką zajmuję, choćw sumie ja też tak myślę, to powiem, co mi jeszcze za szaleństwo ostatnio do głowy przyszło. Bo mam takie jedno. Mianowicie… Zaczęłam! Wreszcie! Zebrałam się i… czytam. TOLKIENA. I NIE "Hobbita", tylko tę inną serię, no wiecie, coś o rządzeniu, ciemności i biżuterii. Audiobooka słuchałam w większości z Sylwią i to bardzo dobrze, bo z naszych komentarzy można dopisać dodatkową część.
Myśl pierwsza. Hobbici są tacy grubi, bo ciągle jedzą, a elfy są takie chude, bo ciągle śpiewają i nie mają czasu jeść.
– O, patrz patrz, zaraz będą śpiewać… – Mruknęła w pewnym momencie Sylwia. Trzy sekundy później: usiadł i zaintonował…
– No żesz… – Zaczęła Sylwia i wypowiedziała kilka słów nie do druku. No ale serio: idą, przystanek na jedzenie, idą, jedzą, śpiewają, idą, śpiewają idąc, jedzą, idą spać… Najczęściej śpiewają o tym, czego im brakuje, czyli idąc śpiewają o jedzeniu i spaniu, a wieczorami o dalszej drodze. I ja nagle słyszę, że niczym wicher w trawach weszli w noc… CO k***… W pewnym momencie usłyszałam jakiś opis, chyba właśnie jakichś roślin.
– Zaraz, co? Czekaj czekaj, zamyśliłam się, o co chodzi? – Sylwia westchnęła.
– Na polanę weszli. – Aha, OK, słuchamy dalej. Konstelacje, o imionach takich i takich… Co?
– GWIAZDY świecą. – Przetłumaczyła usłużnie Sylwia. Doprawdy nieocenioną jest ona towarzyszką podróży. Po Tolkienie muszę poprawiać jakąś literaturą faktu, coby jeszcze umieć po polsku i takie tam. Ale dobra, klasyk to klasyk, lektury czytałam, to i klasykę fantastyki trzeba, SORRY.
Fanów Tolkiena z całego serca przepraszam, bo na tym blogu mogą się co jakiś czas pojawiać tego typu komentarze dotyczące trylogii i ja na to NIC nie poradzę, inaczej nie zrozumiem, co czytam! Bo tak poza tym, to pewnie, że arcydzieło, że piękne, że poezja… Ja doceniam. Tylko, że ja doceniam w ciszy, a analizuję na głos. Ale serio, pieśni ładne. Przyznaję, że dużo chętniej bym je przeczytała, gdyby były zebrane na końcu, zamiast przerywać tekst co 3 akapity, ale… Jedyne, co mnie naprawdę irytuje, to to jego zamiłowanie do wyliczania. Ciągle kurde listy obecności. Przyjęcie urodzinowe, byli tam… I Jeeeeedzie te wszystkie nazwiska. I jeszcze raz, dwa zdania później, i jeszcze raz… Oni coś wtedy mieli do tego wyliczania, no nie?
W każdym razie idealne zajęcie na internatowe wieczory, naprawdę. W ogóle na wieczory. Co nie? Herbatka, nastrój i jeden, by wszystkimi rządzić…
Co jeszcze działo się w styczniu? Ja od razu mówię, w większości, to siedzę w domu na zdalnym, wkurzam się na to i mam nastrój pod tytułem: po co coś planować, jak i tak się wywali? Teraz np. mieliśmy trochę zaplanowane na następne stacjonarne praktyczne, a się okazało, że znowu zdalnie. Już nie wspominając o paru innych, nie związanych z zajęciami, sprawach, których byłam raczej pewna, a potem się okazało, jaki głęboki to miało sens. Przy okazji pytanko na marginesie do was, drodzy czytelnicy, czego jesteście ostatnio pewni? Ale tak serio, na pewno, kogoś lub czegoś, na sto procent. Możecie ręczyć. Nie obawiacie się o to. Takie tylko… pytanie z ciekawości.
Ale żeby nie było, że tylko siedzimy w domu i się użalamy nad sobą, to parę wyjazdów w styczniu miałam. Byłam u przyjaciół z podstawówki, różnych. Raz na jeden dzień, raz na parę dni… Klaudii dziękuję za to, że wytrzymała wysłuchiwanie mnie przez cały dzień, a także, że sformułowała ze mną ostateczne prawo zamawiania jedzenia.
– Klaudi, jest taki pomysł, że ja wezmę sobie coś, a ty sobie weźmiesz coś! –
– Taaaak? Co ty nie powiesz, nie wpadłabym na to! –
Tak, to byłten stan umysłu, a chodziło po prostu o to, żebyśmy wzięły coś innego, to się dwoma podzielimy. Zuzia przyjęła mnie w swym domu na dwa dni, nadrobiłyśmy z pół roku opowieści, poznałam jej szczeniaczka, pooglądałyśmy i posłuchałyśmy wszystkiego, było fajnie. Zuzia Human i Kamil pilnują, abym nie zapomniała, jak to jest chodzić po mieście, ona tu, a on w Warszawie. A w ostatnią sobotę odwiedziłam nawet Laski, a że spędziłam tam swego czasu 10 lat życia, to mam co wspominać i z kim. 🙂
Podsumowując, różowo nie jest, ale też nie ma co narzekać, że w ogóle nie ma co robić. Wynalazłam sobie nowy konkurs muzyczny i może coś skleję, a poza tym wypadałoby się jednak uczyć teorii, więc chyba kończę wpis. 😉 Na pytanie: co u ciebie, odpowiadam więc: idzie się przyzwyczaić.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Dziura czasoprzestrzenna w pokoju 306 istnieje nadal, choć teraz udało mi się zgubić znacznie mniej rzeczy.