Kategorie
muzyka

w poszukiwaniu… właśnie nie odpowiedzi, tylko pytań

Wpis z facebooka, tu też zapraszam. Hej hej!
Wymyśliłam sobie, że zrobię jakiś muzyczny challenge na blogu. Takie wiecie, że się odpowiada na pytania, jaka piosenka kojarzy ci się z tym i z tym, najlepszy album roku, od jakiej piosenki rozpoczniesz dzień, jaką zakończysz wesele, takie tam rzeczy. Wpisałam w google, co by taki challenge sobie znaleźć i co? Wszystkie chyba są na pinterest. Czy nie ma żadnej innej strony w internecie? Serio? Bo ja tam nie mogę odczytać ani jednego pytania. Cytując nasz ulubiony kawał: Nie wiem dlaczego, może Bóg tak chciał.
Więc zwracam się DO WAS! Napiszcie jakieś takie pytania, które wam się z muzyką kojarzą, w komentarzach. Zróbmy sobie łańcuszek pytań o muzykę, oczywiście możecie też na pytania innych odpowiadać na swoich blogach, facebookach, czy czym tam jeszcze. Ciekawe, kto się zgłosi. :d
PS Ja to serio sama wymyśliłam, to NIE jest łańcuszek, tylko mi się nudzi po prostu. :d

Ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Obraz studia, internet i tunel do niewiadomo gdzie. A mogło być nic.

Jak byłam mała, miałam bajki o kreciku na płycie. Nie do oglądania, tylko taką czytaną, opartą na tej kreskówce. Pamiętam z niej takie zdanie, że krecik kopał dłuuuugi tunel, który prowadził z jego pokoiku do niewiadomo gdzie.

Jakieś 15 lat później, idąc wązkim, odśnieżonym pasem ziemi niczyjej po środku chodnika przypomniała mi się właśnie ta płyta. Właśnie byłam krecikiem, który szedł swoim tunelem. Od przystanku autobusowego, do niewiadomo gdzie. Znaczy owszem, próbowałam dotrzeć do szkoły, ale gdzie się ten tunel kończy, Bóg raczy wiedzieć! Z drugiej strony miało to swoje plusy. Zwykle pokonując tę trasę niepotrzebnie zbaczam, teraz nie było jak się pomylić. Podróże do Krakowa w ogóle dostarczają wrażeń, jak widzę. Tym razem autobus nie gadał. Słusznie z resztą, bo było sporo poniżej zera, a na mrozie się nie gada, bo się człowiek przeziębi. Daje to sposobność do integracji z innymi pasażerami, oczywiście przy zachowaniu dystansu. Coś się ostatnio te autobusy uparły na dystans, słyszę ten komunikat z 15 razy na trasę. Ale integracja spoko, ostatnio w pociągu zdarzyło mi się w ramach pytania o stację pogadać po angielsku, a mój tata już dwa razy, na naszym, żyrardowskim dworcu, miał okazję wytłumaczyć komuś coś po rosyjsku, którego to języka uczył się x lat temu i nawet nie wiedział, że pamięta.
W szkole pojawił się nowy wynalazek. W studiu mamy tablicę multimedialną. Wiecie, taki wielki dotykowy ekran, na którym można rysować.
– Werka, wiesz, mamy tablicę multimedialną! –
– O, i co, widzicie na niej co? – Zainteresowała się uprzejmie Weronika. No tak, gdybym ja miała coś widzieć na tej tablicy, obawiam się, że poszło by na to zdecydowanie więcej pieniędzy.
– Proszę pana, a my też będziemy rysować? –
– Ale gdzie?! Nic mi tu nie ruszaj, to jest mój obraz! – A nie no, pewnie, najmocniej przepraszam, przecież to dzieło jest cenniejsze od ekranu, na którym powstaje! Uznaliśmy, że nagramy utwór i zrobimy animowany teledysk. I to jest realizatorski rocznik w czasie wytężonej pracy. To sobie wyobraźcie, w jakim stanie umysłu my jesteśmy popołudniu!

Cięcie. Kolejna scena, to pokój 306. Herbata, kanapeczki, Tolkien. No idealnie wręcz. Ten ostatni szemrze coś o tym, że: hobbitowi zdawało się, że pieśń przenosi go w przestrzenie, których nie znał, które wydają mu się niezwykłe i piękne…
– To przez te grzyby! – Komentarz Sylwii przywrócił nas do rzeczywistości całkiem skutecznie. Jak się człowiek uprze, że chce się przyczepić do jakiejś nieścisłości albo dwuznaczności, to znajdzie tego aż za dużo. Pomijając już nasz ulubiony wykrzyknik podczas lektury, brzmiący zwykle: nie no, błagam cię, tylko NIE śpiewaj!
A propos śpiewania, prawie musiałam śpiewać przy nagraniach, a śpiewałam piosenkę z płyty, o której jeszcze tu nie pisałam, co jest zaniedbaniem ogromnym.

Piątego lutego, doskonały dzień, zaiste, wyszła płyta zespołu, co się nazywa Kwiat Jabłoni. Przyznaję, wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Wiedziałam, że istnieją. Słyszałam jedną, czy dwie piosenki, nie przeszkadzały mi. I tyle. Zauważyłam, że to już kolejny raz, kiedy najpierw ktoś mi tylko nie przeszkadza, a potem bez tej muzyki żyć nie mogę. Bo, przechodząc do albumu pt. "mogło być nic", ogłaszam wyraźnie i publicznie, że odkąd go znalazłam, album ten stał się dla mnie najpiękniejszym zjawiskiem na kuli ziemskiej. Te piosenki są o mnie, dla mnie, ewentualnie ode mnie. Tam się wszystko zgadza, naprawdę. Rzadko jest tak, żeby się nie chciało w piosenkach nic zmienić, ja nie chcę. Ja generalnie ostatnio rzadko bywam zachwycona. Czymkolwiek, w tym muzyką. Wtedy byłam. Usłyszałam to w niedzielę, czyli to musiało być dwa dni po premierze. Płyta zaczyna się od piosenki, w której jest nawiązanie do muminków, więc rozumiesz sam, drogi czytelniku… Co więcej, oprawa muzyczna i śpiewający to duet, jakimś dalekim skojarzeniem, przypomniał mi bajkę muzyczną, której kiedyś słuchałam. Czasami jest tak, że jeśli coś nam przypomina dzieciństwo, jest w jakiśniezrozumiały sposób uspokajające, takie… jak w domu. No więc początek tej płyty taki właśnie był. Zaczęłam słuchać z uwagą. Druga piosenka z kolei miała element zaskoczenia, które też w muzyce lubię. Pomysł na tekst zrobił wrażenie, muzyka to ilustrowała… Jakby to można ująć po angielsku, pozostawili mnie bez słów. A potem była reszta płyty. I pozostawię to czytelnikom do przesłuchania, ja chyba nie dam rady tego zrecenzować. To trzeba zobaczyć, tego nie można opowiedzieć.

Wracając do wpisu, dobrze, że jest coś takiego, czym się mogę tak cieszyć, niezależnie od tego, który raz tego słucham. Bo szczerze mówiąc… ta zima chyba mi nie sprzyja. W sumie aż jestem ciekawa, czy widać to po wpisach, bo często naprawdę nie wiem, jak opowiadać. O tym, że ciężko się zebrać do czegokolwiek, że człowiek się orientuje, że nie robi nawet tego, co lubi, że często nie wiadomo, co myśleć i czy w ogóle należy…

Ale! Dziś jest nieźle, więc nienależy się skupiać na tym, jak jest w pozostałe dni. Chciałabym zrobić jeden utwór i trzymajcie kciuki, żebym go serio zrobiła, bo to konkurs jest. Chciałabym też nauczyć się akustyki, a deadline tego jest najpierw, także za to trzymajcie kciuki nawet bardziej. 😉 Więc ja, przy tej pilnej nauce…
O, a widzieliście coś takiego?

Normalnie chór robi efekty dźwiękowe. Sam. W sensie sam chór, bez pomocy. 🙂
Już pomijam tę grupę wokalną, co zrobiła zaśpiewała dźwięki z Iphonea… Widzicie, jak ja się pilnie uczę?
A tak poważniej, to polecam kanał Mic The Snare. Gość robi bardzo dobre muzyczne podsumowania roku, recenzje, przygląda się rozwojowi artystów. Podsumowania mu fajnie wychodzą, jak ktoś chce sobie obejrzeć niezły film o tym, co się stało z muzyką popularną przez ostatnie 10 lat, to polecam serdecznie.

A widzieliście Davea z Ameryki? Żeby nie było, że tylko o muzyce, to też o angielskim powiem, gość fajnie opowiada o różnicach między Polską a USA. Nieźle się pośmiałam.
Ja w ogóle chyba wrzucę kiedyś osobny wpis o moich ulubionych youtuberach. Jak przestanę wam opowiadać o youtuberach, to znaczy, że zdalne się skończyło, albo, że zrobiłam coś ze swoim życiem. Nie wiem, założyłam zespół, czy coś…

Propos pracy zespołowej… znów mi wychodzi przechodzenie z tematu na temat, zauważyliście? No więc, jak już przy zespołach jesteśmy, mam swój nowy hit pandemii.

Ja zazwyczaj doceniam to, co się pokazuje u Andrusa na kanale, ale to wyjątkowo mi przypadło do gustu. Jeśli ktoś np. ma coś do głosu pana Artura, to i tak zapraszam, tym razem wykonanie wokalne przejęła Monika Bożym.
Z tematu na temat, z tematu na temat… O, wykonanie! Wiecie, że jak John Williams ogląda film, to podobno pisze te muzykę nutami? Jak można umieć coś takiego, że czytasz, albo w tym przypadku piszesz, nuty i słyszysz tę całą orkiestrę w głowie? Ja tego nie pojmuję. Nasze studyjne konwersacje o muzyce filmowej są cudowne. Nie zacytuję ich w całości, ale właśnie takich ciekawostek się, między innymi, dowiadujemy.
O, przy okazji, widział ktoś już te nowe słuchawki od applea? Bo tak się wybieram, wybieram i wybrać nie mogę, żeby przetestować.

Dobra, stop temu, ten wpis się robi coraz bardziej bez sensu, należy kończyć!
Pytanie mam tylko takie na koniec, do wszystkich, którzy tworzą na komputerze. I to niezależnie, co tworzą, muzykę, słowo pisane czy eseje na studia. Ludzie, jak wiadomo, dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, co będą je robić. Jak robicie kopie zapasowe? W sensie, kiedy robicie i gdzie je trzymacie? Od razu wrzucacie te rzeczy do jakiegoś folderu, co się synchronizuje z chmurą? I płacicie za nią? Czy może macie konkretny czas pracy i potem skrupulatnie kopiujecie gdzieś ińdziej, coby nie zginęło. Na zewnętrzne dyski albo takie różne inne? A może należycie do tej drugiej grupy… W każdym razie muszę sobie zrobić tutaj gruntowne porządki, dlatego pytam.

Pozdrawiam i życzę zdrowia!
ja – Majka

PS I siły. I porządku.

Kategorie
co u mnie

Jeden dla czytelników, by komentarze zgromadzić… I reszta stycznia.

Witajcie!

Zbierałam się z tym wpisem dosyć długo, bo przez dosyć długi czas miałam wrażenie, że nic wam fajnego nie jestem w stanie powiedzieć. Tak na marginesie, ciekawostka dla przyszłych blogerów, vlogerów, ogólnie opisujących co u nich. Ja zwykle piszę w takich trochę lepszych okresach życia, właśnie po to, żeby coś zabawniej ująć, może z dystansem, coś… No ale mówią mi czasami, że (delikatniej) przecież mogę pisać w każde dni, niechże ja się nie tłumaczę z mojego nastroju! Mówią też (to mocniej), że jak piszę tylko o tych ciekawszych / milszych rzeczach, to nie pokazuję pełnego obrazu życia, przekłamuję rzeczywistość i w ogóle ściema. Z kolei znam dość dobrze kogoś, kto jak na blogu wyjedzie sobie z poważnym tematem, że coś źle, że generalnie, to trochę słabo, że coś tam, to komentarze twierdzą, że sam pesymizm, że może wypadałoby się ogarnąć, z kimś porozmawiać i dać sobie pomóc, bo wszyscy sobie jakośradzą, a tu taki marazm! To kochani, co wolicie? Jak nam się podoba, czy niepodoba? 😉
To oczywiście taki pół żart, bo każdy sobie pisze inaczej, pokazuję tylko, jak to się można nieźle pogubić w wyborze treści. Przy okazji, uwielbiam wasze komentarze! WASZE! Nie spamerskich botów… 🙁 Wracamy do wpisu.

Wstawiłam tu ostatnio podsumowanie roku, marzenia spełniamy, kończymy rok ryzyka 2020, a co dalej? Po świętach były ferie… wiecie, tak na wypadek, gdyby ktoś chciał odpocząć od lekcji, w domu posiedzieć… Po feriach zaczęliśmy od zdalnego, ale w drugim tygodniu dostaliśmy prezent. Stacjonarne praktyczne. Jezu, żyłam tą informacją przez parę dni, przecież to jest WYJAZD! Wyjście z domu! Zmiana otoczenia! Dzieje się coś!
Pojechałam we wtorek i przez większość drogi szczęście mi sprzyjało. Miałam bezpośredni pociąg, całkiem wygodny, choć głośny, potem szybko znalazłam autobus… Jaki świetny autobus! Wyraźnie gada, na zewnątrz też, no idealnie! Nie pada… żyć nie umierać! Jak wysiadłam z autobusu, czekała mnie trasa z przystanku do szkoły. Ja nie wiem, co w tej drodze jest, ale jak jąwidzę, opuszcza mnie szczęście, zdrowie i siły życiowe. Niby prosta, wszystko wiem, ale jest tyle jakichś bram, słupków, wejść, rowerów… Droga typu gra video: omijamy przeszkody, przeskakujemy przepaście… nawet prezenty można załapać, bo Żabka po drodze. Podczas tej naszej trasy sporo osób woła: uwaga! Problem, że nie mówią na co, człowiek nie wie, czy ma się natychmiast zatrzymać, bo przed nim jest otwarta studzienka, czy może przyśpieszyć, bo zaraz go przejedzie hulajnoga, czy coś tam.
– Zejdź bardziej na prawą stronę! – Zawołała do mnie jakaś pani. W tym momencie smutny głos, przypominający nieco ojca chrzestnego, odezwał się w mojej głowie. A ty tam byłaś? Na tej prawej stronie? Widziałaś? Wiesz, co tam jest? Tak serio, to właśnie tam jest najwięcej wejść, bramek i wjazdów i o ile staram się tej prawej przepisowo trzymać, o tyle czasami tam jest to trudne, bo bym trzysta razy weszła trochę nie tam, gdzie zmierzam. Myli drogę ten Kraków… propos Kraków, właśnie wszyscy z Krakowa pochodzący pytają mnie po drugiej stronie ekranu: a dlaczego ty, dziecko drogie, nie szłaś górą? Odpowiadam, nie pamiętam, ale jakiś powód tego był. Albo tam coś stało, albo po prostu wiało okropnie.
Po pokonaniu wszelkich przeszkód dotarłam do szkoły. Tak na marginesie, od razu wyjaśnię, ja o tym tak szczegółowo opowiadam, bo szczerze mówiąc, to było jedno z ciekawszych wydarzeń stycznia. ;p Wtorek miałbyć wolny, ale okazało się dośćniespodziewanie, że mogę miećfortepian. Jak ja tęsknię za fortepianem! JA! Za FORTEPIANEM! To co zdalne robi z ludźmi? Na bębnach też mogłam poćwiczyć i okazało się, że pamiętam utwór na marimbę. Jestem zdumiona. Podczas równie szybko ogarniętej lekcji perkusji mój nauczyciel też był.
Następnego dnia rozpoczęły się zajęcia praktyczne. Jak to zwykle bywa na zajęciach praktycznych, dowiedzieliśmy się kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i do czego się nadajemy, a także sporo o miksie. Jak to można różnie określić. Słucham czegoś ja i nauczyciel, oboje na słuchawkach swoich, więc komentarze idą niezależnie.
Ja: Jezu, jak to się drze!
Pan: Uuu, jak to teraz surowo brzmi!
Propos zadań z miksu, w czwartek mieliśmy zadanie na czas. To taki interesujący typ zadań, w którym mamy tylko określony czas na każdą czynność w sesji. Musimy to robić częściej! Przecie to jest lepsze od kawy! Ja chcę taką grę komputerową!

Żeby sobie ludzie nie myśleli, że ja się tylko muzyką zajmuję, choćw sumie ja też tak myślę, to powiem, co mi jeszcze za szaleństwo ostatnio do głowy przyszło. Bo mam takie jedno. Mianowicie… Zaczęłam! Wreszcie! Zebrałam się i… czytam. TOLKIENA. I NIE "Hobbita", tylko tę inną serię, no wiecie, coś o rządzeniu, ciemności i biżuterii. Audiobooka słuchałam w większości z Sylwią i to bardzo dobrze, bo z naszych komentarzy można dopisać dodatkową część.
Myśl pierwsza. Hobbici są tacy grubi, bo ciągle jedzą, a elfy są takie chude, bo ciągle śpiewają i nie mają czasu jeść.
– O, patrz patrz, zaraz będą śpiewać… – Mruknęła w pewnym momencie Sylwia. Trzy sekundy później: usiadł i zaintonował…
– No żesz… – Zaczęła Sylwia i wypowiedziała kilka słów nie do druku. No ale serio: idą, przystanek na jedzenie, idą, jedzą, śpiewają, idą, śpiewają idąc, jedzą, idą spać… Najczęściej śpiewają o tym, czego im brakuje, czyli idąc śpiewają o jedzeniu i spaniu, a wieczorami o dalszej drodze. I ja nagle słyszę, że niczym wicher w trawach weszli w noc… CO k***… W pewnym momencie usłyszałam jakiś opis, chyba właśnie jakichś roślin.
– Zaraz, co? Czekaj czekaj, zamyśliłam się, o co chodzi? – Sylwia westchnęła.
– Na polanę weszli. – Aha, OK, słuchamy dalej. Konstelacje, o imionach takich i takich… Co?
– GWIAZDY świecą. – Przetłumaczyła usłużnie Sylwia. Doprawdy nieocenioną jest ona towarzyszką podróży. Po Tolkienie muszę poprawiać jakąś literaturą faktu, coby jeszcze umieć po polsku i takie tam. Ale dobra, klasyk to klasyk, lektury czytałam, to i klasykę fantastyki trzeba, SORRY.
Fanów Tolkiena z całego serca przepraszam, bo na tym blogu mogą się co jakiś czas pojawiać tego typu komentarze dotyczące trylogii i ja na to NIC nie poradzę, inaczej nie zrozumiem, co czytam! Bo tak poza tym, to pewnie, że arcydzieło, że piękne, że poezja… Ja doceniam. Tylko, że ja doceniam w ciszy, a analizuję na głos. Ale serio, pieśni ładne. Przyznaję, że dużo chętniej bym je przeczytała, gdyby były zebrane na końcu, zamiast przerywać tekst co 3 akapity, ale… Jedyne, co mnie naprawdę irytuje, to to jego zamiłowanie do wyliczania. Ciągle kurde listy obecności. Przyjęcie urodzinowe, byli tam… I Jeeeeedzie te wszystkie nazwiska. I jeszcze raz, dwa zdania później, i jeszcze raz… Oni coś wtedy mieli do tego wyliczania, no nie?
W każdym razie idealne zajęcie na internatowe wieczory, naprawdę. W ogóle na wieczory. Co nie? Herbatka, nastrój i jeden, by wszystkimi rządzić…

Co jeszcze działo się w styczniu? Ja od razu mówię, w większości, to siedzę w domu na zdalnym, wkurzam się na to i mam nastrój pod tytułem: po co coś planować, jak i tak się wywali? Teraz np. mieliśmy trochę zaplanowane na następne stacjonarne praktyczne, a się okazało, że znowu zdalnie. Już nie wspominając o paru innych, nie związanych z zajęciami, sprawach, których byłam raczej pewna, a potem się okazało, jaki głęboki to miało sens. Przy okazji pytanko na marginesie do was, drodzy czytelnicy, czego jesteście ostatnio pewni? Ale tak serio, na pewno, kogoś lub czegoś, na sto procent. Możecie ręczyć. Nie obawiacie się o to. Takie tylko… pytanie z ciekawości.
Ale żeby nie było, że tylko siedzimy w domu i się użalamy nad sobą, to parę wyjazdów w styczniu miałam. Byłam u przyjaciół z podstawówki, różnych. Raz na jeden dzień, raz na parę dni… Klaudii dziękuję za to, że wytrzymała wysłuchiwanie mnie przez cały dzień, a także, że sformułowała ze mną ostateczne prawo zamawiania jedzenia.
– Klaudi, jest taki pomysł, że ja wezmę sobie coś, a ty sobie weźmiesz coś! –
– Taaaak? Co ty nie powiesz, nie wpadłabym na to! –
Tak, to byłten stan umysłu, a chodziło po prostu o to, żebyśmy wzięły coś innego, to się dwoma podzielimy. Zuzia przyjęła mnie w swym domu na dwa dni, nadrobiłyśmy z pół roku opowieści, poznałam jej szczeniaczka, pooglądałyśmy i posłuchałyśmy wszystkiego, było fajnie. Zuzia Human i Kamil pilnują, abym nie zapomniała, jak to jest chodzić po mieście, ona tu, a on w Warszawie. A w ostatnią sobotę odwiedziłam nawet Laski, a że spędziłam tam swego czasu 10 lat życia, to mam co wspominać i z kim. 🙂

Podsumowując, różowo nie jest, ale też nie ma co narzekać, że w ogóle nie ma co robić. Wynalazłam sobie nowy konkurs muzyczny i może coś skleję, a poza tym wypadałoby się jednak uczyć teorii, więc chyba kończę wpis. 😉 Na pytanie: co u ciebie, odpowiadam więc: idzie się przyzwyczaić.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Dziura czasoprzestrzenna w pokoju 306 istnieje nadal, choć teraz udało mi się zgubić znacznie mniej rzeczy.

EltenLink