Kategorie
co u mnie

opis Majowej majówki. PS: ten żart się nie starzeje!

Witam!
Moi drodzy, to już jest chyba normalne, że ja piszę na blogu o czymś po dwóch tygodniach od tego wydarzenia. Można by nawet powiedzieć, że jeśli ktoś z was oczekuje na jakiś wpis, to musi napisać podanie i czekać czternaście dni. Planuję tu niedługo wrzucić długi wpis, który będzie pewnego rodzaju niespodzianką, ale na razie chciałam wam przybliżyć aktualności, no bo przecież majówka minęła, a ja nic. A z tej prostej przyczyny, że jestem uporządkowany, matfizowy umysł, to sobie po prostu ponumeruję dni.

1. maja
We wtorek byłam z rodziną w Łodzi. Pewnie jeszcze tu o tym nie wspominałam, ale ja mam w Łodzi rodzinę, konkretnie mieszkają tam dwie siostry mojej babci, obie z mężami, dziećmi, wnukami… znaczy nie wszyscy razem mieszkają, tylko w Łodzi. I w okolicach Łodzi. I ogólnie jest ich tak dużo, że odpuszczę sobie wypisywanie, kto kim dla kogo jest, bo jeśli ja się łapię tylko do pewnego momentu, wy się nie złapiecie w ogóle. Dość powiedzieć, że mieliśmy rodzinny gril, wszyscy opowiadali o wszystkim, moje młodsze rodzeństwo cioteczne i nie tylko się wybawiło na dworze, a ja spotkałam jednego wujka, który bawił się z nami, jak byliśmy mali, a potem go nie widziałam z 10 lat. Przy okazji, plus dla wujka, że się o mnie nie obawia. Nie zrozumcie mnie źle, pewnie, że rozumiem, dlaczego przy niewidomych się bardziej uważa, ale nie rozumiem, czemu się obawia o każdy krok niewidomego. Wujek się nie bał. Przeszliśmy się na spacer do lasu, a mój brak wzroku wcale nam nie przeszkadzał w łażeniu po jakichś krzakach, dołach, górach i innych takich ciekawych urozmaiceniach terenu. Pierwszy dzień majówki więc spędziłam w więkrzości na dworzu. Plus dla mnie, bo ja ogólnie to jestem raczej dziecko miasta itd.

2. maja
Drugiego maja kolejna ciekawostka, wybrałam się do stolicy. Do stolicy wybrał się również Mikołaj, Mikołaja pozdrawiamy, no i razem z kolegą Mikołajem świętowaliśmy jego urodziny. W pizza hut. Pozdrawiam Mikołaja, a także Kamila, Tomka i Roberta, którzy zjawili się tam również, o którym to zamiarze dowiedziałam się 3 dni przed spotkaniem. 🙂 Przegadaliśmy dużo czasu o językach obcych, o tym, jak można i jak się nie powinno ich używać, o informatyce i elektronice, o przygodach związanych z podróżowaniem, a także gdzie się powinno studiować i w jaki sposób. Poniewarz niektórzy z kolegów są realizatorami dźwięku, miałam o co pytać. A, no i pizza bardzo dobra.
Ciekawostka: wiedzieliście, że przed dworcem śródmieście grają różne zespoły? Ja też nie, a grało sobie dwóch takich, na gitarze i perkusji. Perkusja, oczywiście, jak podejrzewam, w kawałkach, ale wrzucę wam tu chyba kawałek nagrania, aż się zdziwiłam.

3. maja
Już mamy czwartek, w czwartek wybrałam się w odwiedziny do Zuzi i Roka. Tutaj z kolei, prawdopodobnie ponieważ poprzedniego dnia przerobiłam temat studiów, wypłynął temat specjalizacji, pracy i dostawania się do tejże. To nie jest taka prosta sprawa, moi drodzy. Zuzia i Rok jużto wiedzą, dlatego przeszliśmy na mniej pesymistyczne tematy, co w tym przypadku oznaczało słuchowiska z bbc.
Aktualność: zaczęłam… i skończyłam! Słuchowisko z BBC nazywające się "cabin pressure". Długo miałam w planach posłuchanie go, ale jakoś się tak nie składało. Widocznie czekało na właściwy moment, bo kiedy już zaczęłam, to po kilku pierwszych odcinkach zapałałam do niego wielkim uczuciem, nauczyłam się cytatów, a także zaczęłam myśleć, czy umiem to przetłumaczyć, czy nie. Historia linii lotniczej… linii, to za dużo powiedziane. Historia jednego samolotu, wynajmowanego przez różnych ludzi i czwórki bohaterów. Carolyn, właścicielka tej kropki lotniczej, Martin – kapitan, którego każdy uznaje za drugiego pilota, Douglas – drugi pilot, którego każdy uznaje za kapitana, a także Arthur – syn Carolyn, który… jakże by to ładnie ująć… nie grzeszy inteligencją. Napisane świetnie, zagrane jeszcze lepiej i maksymalnie brytyjskie. I jak tego nie kochać?

4. maja
W piątek było już na prawdę gorąco, postanowiłam więc wyjść na dwór. A konkretnie, to wyszłam na dwór z Zuzą, tzw. moim humanem, aby się z nią przejść. Przeszłyśmy się na rynek… w tym mieście każdy wie, co to znaczy "na rynek", rynek jest jeden i to są nasze prywatne złote tarasy. Jak wygląda, nie opowiem, ale mogę wam powiedzieć, że co jakiś czas przez głośniki są czytane ogłoszenia. Takie reklamy różnych firm itd. I każde takie ogłoszenie zaczynało się zwykle słowami: "halo! Uwaga!". Nie istnieje nic innego, co by mi się tak bardzo kojarzyło z domem i dzieciństwem. Jak kiedyś miałabym napisać wiersz o małej ojczyźnie, o którym by się później na maturze pisało, to ten utwór na pewno zaczynał by się od słów: halo, uwaga!
Inna sprawa, że uznałyśmy z Zuzią, że kupimy sobie koszulki z napisem: mam 18 lat! Zuzia jest dokładnie taka mała, jak ja, choć ja utrzymuję, że jeszcze mniejsza, w skutek czego wszyscy się do nas zwracają tak, jakbyśmy były przynajmniej 8 lat młodsze, niż w rzeczywistości. To… dziiiiiiiwne.
A tak poza tym, to oglądałyśmy sobie filmiki o papugach… co te stworzenia wygadują…

5. maja
W sobotę udało mi się to, co mi się nie udało od kilku miesięcy, czyli trafiłam na moment, kiedy Becia miała czas! I wybrałam się do niej, a potem ona wybrała się do mnie. Słuchałyśmy muzyki, oglądałyśmy baaaardzo dziwne rzeczy na instagramie… Beciu, musimy sobie kiedyś uczynić notatnik z tymi mądrościami, a także trochę pograłyśmy.
Tu uwaga na przyszłość. Kiedy wymyślicie sobie, że chcecie ze znajomymi trochę pomuzykować, sprawdzicie wszystkie możliwe konfiguracje umożliwiające podłączenie instrumentu, specjalnie z tej okazji wymyślicie jakieś niesamowicie cudowne i zaskakujące ustawienie i sposób podłączenia kabli, kiedy już wszystko wam się w głowie ułoży i zajaśnieje jako wizja cudownej przyszłości z wami jako gwiazdami na przeogromnej scenie… to sprawdźcie, czy wam się bateria w gitarze basowej nie wyładowała. Zong!
Ale cajon się przydał. I moja gitara, klasyczna, zwyczajna, mała, też się przydała. Moja gitara. Moja! TO wyobrażacie sobie, jakiej jest wielkości, no nie? :p

6. maja
W niedzielę… cobyło w niedzielę? Myślę, myślę… Aaaaa! W niedzielę przyjechał Mateusz! Mieliście nawet nagranie. A, dobra, to nie będę opowiadać, już było mówione. Oglądaliśmy "marsjanina" z audiodeskrybcją, już jest po polsku, zapraszam serdecznie do oglądania. Na prawdę, świetna książka i świetny film. Polecam ja – Majka.

7. maja
W poniedziałek pojechałam do stolicy poraz drugi, żeby się spotkać z kolegą Robertem, a także odwiedzić Laski. Roberto, obiecuję, że posłucham wszystkiego, co mi wysłałeś, zobowiązuję się publicznie, ale daj mi czas. xddd. Na placu Wilsona są dobre naleśniki. Takie nowe hasło. :d
Po drodze do Lasek natomiast wpadłam do McDonalda, żeby przywieźć Klaudii obiad, co by nie musiała wracać do internatu, tylko od razu siedziećsobie ze mną. Klaudi, nie zapomnę ci tego dłuuuugo! Poszłam do maca, owszem, poszłam. A że tam wcześniej nie byłam, to inna sprawa. Rany, co ci ludzie mająw głowie?! Tłumaczą, sami nie wiedzą, prowadzą, zostawiają, jednak nie prowadzą… i najlepsze, że jak już dotarłam na mój przystanek, już z jedzeniem, to autobus przybył dokładnie minutę później. I niech ktoś mi powie, że opatrzność nade mną nie czuwa. :p
Dotarłam do Lasek i jak zwykle spotkałam się z ciepłym przyjęciem w szkole muzycznej. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do pani Moniki, która kiedyś uczyła mnie audycji muzycznych (Boże, daj jej cierpliwość), a następnie już tylko chodziłam do niej na muzykoterapię. Jeśli to czyta, to dziękuję jej nie tylko za rozmowę, ale także za wodę, było tak gorąco, że myślałam, że umrę. Spragnionych napoić!
Klaudia przyszła, gdy tylko skończyła się pilnie uczyć o masarzu. Wielki podziw dla ciebie, Klaudi, że tobie się to chce… no nieważne. W każdym razie dostałyśmy herbaty, zjadłyśmy obiad i mogłyśmy sobie wreszcie trochę pogadać.
Choćbym nie wiem ile razy była w Laskach i nie wiem, co miała tam do roboty, zawsze odpoczywam. W hałasie, rozgardiaszu, zmianach planów, ale także w atmosferze ogólnego dobrego przyjęcia, z panią Beatą, która daje nam cukierki i panią ELą, która robi herbaty. A, no i jeszcze: Klaudi, jak będę chciała jakiś klucz, wiem, kogo wysyłać. Dzięki!

8. maja
Wtorek był jedynym dniem, w którym nie miałam planów. I serio, posiedziałam, poczytałam, nie pamiętam nawet, co robiłam, w każdym razie nie spędzałam tego dnia z całąresztą ludzkości, co w sumie przed samym powrotem do szkoły jest dość wskazane. Wracaliśmy dziewiątego.

Ostatni tydzień mija pod znakiem matur i jeśli czyta to ktoś, komu jeszcze jakieś egzaminy zostały, to życzę powodzenia. A jeśli już pisaliście, no to cóż… niezależnie od wyniku, już jest po wszystkim! 🙂
U nas w szkole również egzaminy trwają w najlepsze, nikt nie wie gdzie ma lekcje, a poza tym jest piekielnie gorąco. Z tej okazji niektóre drzwi pozostają zawsze otwarte, bo można by się udusić. Po tym, jak w środku lekcji polskiego przeciąg zatrzasnął drzwi, ogromnym hukiem budząc trwogę w sercach i umysłach, nasza polonistka stwierdziła, że: ogromne siły są w naturze! I, niedługo potem, pokonała je, stawiając krzesło w drzwiach.
Ostatnio w komentarzach Dawid opowiadał o pewnym zbiegu okoliczności, ja ostatnio miałam podobny. Omawiamy "pana Tadeusza", mówiliśmy o tradycjach i nasza pani tłumaczy: w podtrzymywaniu tradycji trzeba się skupić na tym, co w niej szlachetne, co w niej dobre, co w tym najlepsze… W tym momencie, doskonale wiedząc, co robi, dzwonek obwieścił przerwę. Gratuluję, Pani Profesor, po raz kolejny niesamowite wyczucie czasu.

Dobra, aktualności są, a co więcej, to będzie później. O słuchowisku wam mówiłam, o "panu Tadeuszu" wspominałam już wcześniej, myślę więc, że będę kończyć.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

wpis audio, ptaszki chodzą po stole

Kategorie
co u mnie

nowy użytkownik mojego domu – wpis głosowy

Kategorie
muzyka

nowy awatar – na zdrowie wam

Witam was ze zmianą awataru!
Nowość, chyba jeszcze go tu nie było. Mam na myśli pana, co się nazywa Jason Mraz i nagrywa jedne z najbardziej uspokajających piosenek na ziemi naszej, przynajmniej dla mnie. Poza tym, ma taki specyficzny akcent, nie mam pojęcia, skąd on się wziął. W każdym razie jest sobie nowa piosenka Jasona pt. "have it all" i, jak to ostatnio napisałam w pewnej wiadomości, przy tej nutce chowają się wszystkie gotowe życzenia na urodziny.
Miłego słuchania!

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

rozmyślania jeszcze przedmajówkowe

Witajcie!

Dawno mnie nie było, a miałam być już wcześniej. A że właśnie pokochałam cały świat, bo pojawił się audiodeskrybowany "the greatest showman", po polsku "król rozrywki", no to postanowiłam teżcoś dla świata uczynić, włączyłam płytkę zespołu 1973 i zaczęłam pisać. Do dzieła!

Kawał na początek wpisu, to nie do końca dowcip, tylko przeczytana anegdotka z wykładu. Podobno kiedyś wykładowca zwrócił się do wchodzących, spóźnionych i hałasujących studentów: "panowie, trochę szacunku! Już nie mówię, że dla mnie, mnie macie gdzieś, ale dla tych, co śpią w tylnych rzędach!".

Moje życie jest o tyle bliskie tej sytuacji, że ostatnio koleżanka, której z szacunku dla niej nie wspomnę z nazwiska, zasnęła nie w tylnym, a w przednim rzędzie, na matematyce. Samo to wybitnie świadczy o stanie naszych ciał i umysłów pod koniec nauki przed majówką. Ten wpis w ogóle chciałabym poświęcić temu, co się działo przed majówką, bo troszkę tego było, a majówka, to chyba osobny wpis będzie.
No więc, jak już powiedziałam, wszyscy mieli dość. Każdy był zmęczony i chodził, jak takie zombie, czego na logikę nie da się zrozumieć, no bo przecież niedawno były święta. Tylko, żę trzeba pamiętać o tym, że to jest: połowa semestru, koniec roku maturzystów, wiosna, więc ludziom się nie chce, przygotowania do koncertu, do odbioru świadectw, do matur, do sztandarów… Koncert wyszedł bardzo dobrze, tak przynajmniej twierdziła publiczność. Grałam na nim na wszystkim, na czym grać umiem, czyli na perkusji, na fortepianie, śpiewać mi się zdarzyło, a na próbach, to i pewnie na nerwach zagrałam, więc ogólnie byłam dumna. Rozśpiewka na słowie "despacito" zawsze spoko.
Nie można jednak zaprzeczyć, że wśród tych wszystkich przygotowań, symulacji, pocztów, prób i testów, szlag trafiał i uczniów, i nauczycieli.

O czym tu muszę wspomnieć, to o tym, że szlag najwidoczniej trafił również kolegęDawida, czyli autora portalu, w którym to umieszczam ten blog. Dawid bowiem, zmęczony przygotowaniami do matury, podiął decyzję, że przyjedzie sobie do Warszawy na jeden dzień. Mieszkając nad morzem, jadąc pociągiem, do nieznanego miasta i to jeszcze mając w perspektywie, że to ja będę go po tej Warszawie prowadzić. Drogo, daleko i trochę przerażająco. A wszystko dlatego, że musiał odpocząć od nauki przedmaturalnej, bo jak on jest w domu, to nie potrafi się nie uczyć. Poważnie, ja wiem, co mówię, on NIE UMIE odpoczywać! No więc przyjechał do Warszawy, a tam jużczekałam ja. Świetny wybór! Oto ostoja spokoju, obtymizmu i ostrożności, a już przede wszystkim zdrowego rozsądku.
Nie wiem, jak Dawid, ale ja jestem z tej wizyty zadowolona. Wybraliśmy się na przykład na plac Wilsona, żeby zjeść coś w Galerii Wypieków. Tutaj dygresja, wegetariańska pizza tam jest na prawdę bardzo dobra! To jest w ogóle taki lokal, w którym jest wszystko, możesz zamówić naleśniki, pizzę, jajecznicę, a nawet kupić ich produkcji pieczywo. Ten ostatni nie testowany, ale prawdopodobnie dobry, bo kolejki dłuuuuugie. Po tej pizzy natomiast pojechaliśmy sobie do Lasek. Tak w ogóle, to my pojechaliśmy na pętlę Młociny już wcześniej i tam spotkał nas niezwykły osobnik, który zapytał nas z 6 razy, czy my jedziemy do Lasek i czy z tego powodu udajemy się do 708. Ja tyleż razy mu odpowiedziałam, ze zmniejszającą się dozą cierpliwości, a co za tym idzie również uprzejmości, że ja nie wiem, że muszę zadzwonić do kogośi dopiero wtedy zdecydować. Najpierw skrutowo to powiedziałam, potem normalnie, potem powtórzyłam, następnie zaczęłam mówić dużymi literami: proszę pana… ja NIE wieeeem, jaaa się zdecyduuuuuuuuuję… W końcu widocznie coś do osobnika dotarło, ponieważ udał się w swoją stronę.
W ogóle do Lasek najpierw mieliśmy nie jechać, ale zmieniliśmy zdanie i dobrze się stało, ponieważ Dawid mógł doświadczyć wiosny w Laskach, zjawiska na prawdę bardzo przyjemnego w odbiorze. Na jego blogu zjawiło się nawet nagranie tego, jak pięknie śpiewały tam różne ptaszki. Potem natomiast przedstawiłam kolegę siostrze Agacie, jednej z wychowawczyń w internacie w Laskach, nawiasem mówiąc siostra również jest człowiek niezwykły i wybitnie zainteresowany ewenementami. No więc jej przywlokłam taki ewenement jeden i chwilę pogadaliśmy we trójkę. Dawid się wyspowiadał, z czego zdaje maturę i co chce z tym dalej zrobić, a siostra opowiedziała o Laskach niezwykle obiektywnie i jeszcze bardziej szczerze.
Podsumowując, fajnie, Dawidzie, że odpoczywasz poza domem, skoro nie umiesz w domu. Dobrze też, że zdążyliśmy na autobus powrotny, tu podziękowania dla pani Asi, która nas podwiozła samochodem. :d

Wracając do przebiegu wydarzeń, to nie opowiem wam nic chronologicznie i po kolei z tego prostego powodu, że nie pamiętam, co się działo i kiedy. Mogę wam ewentualnie wspomnieć jakieś ciekawe rozkminy z tych przedmajówkowych dni. Jedną z nich jest dyskusja zaistniała po jednej z lekcji religii. Ksiądz opowiadał nam o swojej pielgrzymce do Ziemi Świętej. Mieli przewodnika, Jordańczyk mówiący po polsku z powodu studiów w Łodzi, to samo w sobie jest ciekawe zjawisko. Ale rozmawialiśmy o różnicach kultur, że tam dużo teżkultury arabskiej, kobiety poubierane od góry do dołu itd. No i ksiądz w pewnym momencie powiedział nam o tym, że on z przewodnikiem o tym nie gadał, ale ten przewodnik… no wiecie, tę drugą żonę miał. Zrobiło to na nas ogromne wrażenie i doprowadziło do specyficznego stanu mózgu, bo tóż po lekcji Magda zadała mnie i Julce pytanie: słuchajcie, a kim jest dla mnie druga żona mojego męża? Yyyyyyy, no nie wiem, Madziu, chyba wrogiem! A jak ty myślisz? Choć z drugiej strony, patrz, wreszcie masz z kim o nim pogadać! Masz z mężem problem, to powiesz jej, ona pewnie też ma, no nie? Powiesz jej na przykład, wiesz co? A ten mój mąż, to non stop do jakiejś innej baby chodzi!
Magdę pomysł niezmiernie rozbawił, ale zaraz wyraziła przypuszczenie, że może do jakiejś trzeciej! Uznałyśmy, że w takim wypadku, to nawet lepiej, bo obie pójdziemy z tą trzecią w bój o terytorium. Potem natomiast przeszłyśmy do rozważań, czy lepiej jest, jak się jest żoną pierwszą, czy drugą. Ja powiedziałam, że drugą, no bo to znaczy, że już miał ten mąż jedną żonę, ale tak bardzo chciał być ze mną, że oświadczył się też mnie. Magda natomiast uznała, że raczej pierwszą, bo przecież to oznacza, że przez jakiś czas miało się tego męża samemu, tylko dla siebie. Hmmmmmm… kwestię pozostawiam do rozważenia przez czytelnika.

Inną rzeczą, nad którą wszyscy zastanawiali się bardzo usilnie, było: dlaczego my w poniedziałek idziemy do szkoły?! Ja nawet w piątek , czy tam w weekend, napisałam na facebooku post z zapytaniem, czy na prawdę wszyscy muszą wypisywać na wszystkichdostępnych portalach, że mają wolne, kiedy ja jeszcze nie mam! Natychmiast zjawiło się mnóstwo komentarzy od moich drogich znajomych i przyjaciół, mówiących, że mająwolne i jak to wykorzystają. Ja na prawdę lubiłam tych ludzi… serio.
Jedna koleżanka spytała mnie potem, czemu się z tego braku wolnego wyżalam na facebooku. Moja droga, gdybym ja zaczęła w internecie pisać o moich prawdziwych problemach, to byście dopiero mieli tutaj krzyż pański! To było na prawdę lekkie tylko i jednorazowe narzeknięcie na rzeczywistość. :d
Niemniej jednak wszyscy się zastanawiali, ile osób w ogóle zjawi się w szkole i okazało się, że nie bez powodu. U nas było 15 osób. Na 26. I tak dobrze, w klasie B było 9, o ile wiem. Zaletą tego jest, że wtedy na niektórych lekcjach plusuje się samą obecnością na nich. Do tej pory pamiętam lekcję w pierwszej klasie, gdzieś pod koniec roku, kiedy to na 7 godzinie zostało chyba z 7 czy 8 osób, a nauczyciel kazał podpisać listę i puścił nas do domu. Tutaj tak nie było, ale w poniedziałek trzydziestego jakośdotrwałam do końca lekcji, a potem przywitałam początek przerwy spotkaniem z Kamilem, Zuzią i Rokiem, z czego bardzo się cieszę. Nie ma to, jak inteligentna konwersacja przy grillu na początek weekendu. 🙂 A początek weekendu w poniedziałki to jest to, co tygryski lubią najbardziej!

Na koniec śpieszę z wyjaśnieniem, że ten wpis nie będzie ostatnim w najbliższych dniach, bo zamierzam po 1. zmienić awatar, po 2. opisywać majówkę, albo dłuższym, albo kilkoma krótszymi wpisami. Więc piszcie coś w komentarzach, choć wiem, że ten wpis nie grzeszy składnością, a ja spróbuję się poprawić.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Płyta tamtych tygodni? Artur Andrus – Sokratesa 18

EltenLink