Witajcie!
Chciałam napisać do was we wtorek, ale miałam za mało godzin w dobie niestety. A chciałam napisać dlatego, że ogarnęłam ostatnio więcej rzeczy, niż się spodziewałam. I to nie tylko wtedy, ale ogólnie w ostatnich dniach.
Zaczęłam to zauważać w niedzielę, kiedy ktoś mnie zapytał, co robiłam, a ja zaczęłam wymieniać i się nagle okazało, że w sumie, to zaczęłam tłumaczyć któreś moje wpisy na język opcy, zerknęłam na lekturę, poszłam na spacer, a poza tym pograłam trochę na gitarze. ZNalazłam sobie bardzo fajny tutorial na youtubie, gdzie ktoś bardzo ładnie pokazuje, jak zagrać utwór, bez capodastra, a na dodatek tłumaczy, jaki palec na jakim progu, a nie mówi, zgodnie z tradycją tutoriali, że: ten akord wygląda tak. I weź tu bądź mądry i pisz wiersze. Więc, wracając do głównego tematu, powoli, ale konsekwentnie się przyczepiam do tej gitary, co ogólnie świadczy raczej dobrze.
Poniedziałku nie kojarzę, ale w tym wpisie miało chodzić bardziej o wtorek, streszczam więc, co mnie tak wtedy ucieszyło.
Musicie wiedzieć, że my, z moją siostrą – Emilą, mamy w pokoju szafę. Szafa zajmuje całą jedną ścianę, ma przesuwane drzwi i jest zapełniona od góry do dołu rzeczami, które można podzielić na te 3 cudowne kategorie:
1. Żyć bez tego nie mogę.
2. Nie codziennie, ale na pewno się przydaje.
3. W życiu mi się nie przyda, można wywalić.
Ostatnio doszła też kategoria czwarta:
4. Nie mam pojęcia, co to jest.
Część szafy, w której jest więcej moich rzeczy, już dawno była dla mnie krzyżem pańskim i ogólnie wielką niewiadomą, bo nie dość, że bardzo mi się nie chciało tam sprzątać, to jeszcze właściwie nie wiedziałam, od czego miałabym zacząć i jak skończyć. Okoliczności jednak zmusiły mnie do tego, ponieważ do szkoły przyszło ostatnio wielkie pudło, a w pudle moje książki do matmy w brailleu. Jak wiadomo to cudowne pismo zajmuje więcej miejsca, niż to warte, dlatego trzeba było czym prędzej zrobićporządki, aby gdzieśte podręczniki można było wepchnąć. Teraz wypada wam wytłumaczyć, co w tajemniczej szafie się znajdowało. Znajdowały się tam segregatory z różnymi moimi notatkami z poprzednich szkół, teczki, skoroszyty i cienkie segregatory, które słóżyły za przeróżne zeszyty, czarnodrukowe książki, moje lub nie moje, maszyna do pisania, książki w brailleu, które kiedyś dostałam ze szkoły, arkusze maturalne, zbiór powtórkowych zadań, również do gimnazjum, wykresy oraz układ okresowy. Zgniewało mnie, wyciągnęłam wszystko i zaczęłam ustawiać jeszcze raz. Nieocenioną pomoc zaofiarowała mi Emila, bo zawsze dobrze jest mieć kogoś, kto przeczyta, co jest napisane na okładce, jak nie jest po naszemu.
Plus pierwszy i najważniejszy.
Od pierwszej klasy podstawówki aż do końca gimnazjum, prowadziłam zeszyty w skoroszytach. Jak wiadomo braille jest wielki, więc, jak taki zeszyt się kończył, to ja go przeglądałam, aby zobaczyć, co się tam przyda, co nie, a nieprzydatne rzeczy wyrzucałam na makulaturę. Oczywiście, jak to w roku szkolnym, nie zawsze w tygodniu był na to czas, więc taka kupka kartek lądowała sobie gdzieś, do przejrzenia, a ja miałam pusty skoroszyt, aby go móc nadal zapełniać makulaturą. Znacie mnie i moją, pożal się Boże, pracowitość, możecie sobie więc wyobrazić, ile takich kartek mi po gimnazjum zostało. Już nawet pomijając to, że ja się do pracy zabieram długo i z namysłem, to ja tej roboty po prostu nienawidziłam. Poważnie. Każdy ma coś takiego, czego bardzo nie lubi robić. Moja przyjaciółka nie lubi np. wstawać wcześnie. Moja mama nienawidzi prasować. A ja nienawidziłam przeglądać brajlowskich zeszytów. Praca polegała na tym, że macie bardzo dużo kartek, które, żeby w ogóle w jakiśsensowny sposób przeglądać, musicie wyjąć ze skoroszytu, więc może wam się to rozlecieć, jak, nie daj Boże, spadnie. I wtedy szukaj końca i początku, bo należy również pamiętać, że te kartki szły odwrotnie, przynajmniej w skoroszytach, czyli, że pierwsza lądowała na końcu skoroszytu. Jest to dosyć logiczne, ale bardzo niewygodne. Poza tym, braille nie grzeszy wybitną przejżystością, jeśli chodzi o wszelkie notatki i oznaczenia, jeśli nie przeczytasz fragmentu tekstu, trochę trudno szybko wyszukać interesujący cię kawałek. Nie ma zakreślaczy, ołówków, highlighterów, żółtych kolorów podobno przyciągających uwagę, czy tam pomarańczowych… jest tylko cudowny, długi, dłuuuuuuuuugi tekst. Jedyne co, to akapity i linijki odstępu, ewentualnie ramki, ale jak człowiek jużdługo przegląda, to i taką ramkę może przegapić. A jeszcze, jak się przegląda zeszyt z przedmiotu, którego się nie lubi, więc się jakąś szczególną miłością do tych notatek nie pała, no to już w ogóle szlag mnie jasny trafiał. Serio, gdybym wtedy dostała za coś szlaban, spokojnie można by było mi dać w ramach kary zadanie, abym przejrzała te zeszyty.
Wyobraźcie sobie w takim razie mojąradość, kiedy mogłam wyjąć wszystkie zeszyty, i tak o, jak leci, wziąć wszystkie pozostałe w nich notatki i wywalić jak najdalej od mojego pokoju. Nie oszukujmy się, nie przydały się do tej pory, to i teraz się nie przydadzą. Ważne rzeczy się powtarzają i mam je zapisane na komputerze, pozostawiłam sobie tylko fizykę i niemiecki. Już wyjaśniam, żeby zaraz nie było, że demoralizuję młodzierz. Gimnazjaliści, czy tam teraz podstawówkowicze moi kochani, pamiętajcie, ja jestem w matfizie. Rozszerzam matematykę i fizykę. No i angielski. Notatki z angielskiego mam w większości na komputerze. Pewne rzeczy z fizyki zostawiłam. A matematyka… No cóż, powiem tak. Jeśli nie umiałabym tego, co mam w tych zeszytach, to nie umiałabym nic z tego, co się teraz dzieje w szkole. Uznałam więc, że jestem rozgrzeszona. Co innego, gdybym np. rozszerzała historię, bo akurat notatek z historii miałam sporo.
Więc na prawdę wiele z moich kartek poszło w tym momencie gdzieś, daleko, a najważniejsze, że daleko ode mnie. Z ogromną satysfakcją wyciągałam kolejne pliki ze skoroszytów i starannie układałam je w torbie, aby je potem w porządku i sprawnie, wszystkie na raz, wynieść z mego miejsca zamieszkania. Kiedy ja się zajmowałam tą cudowną czynnością, Emilka przeglądała książki w czarnym druku.
Plus drugi.
Znalazłyśmy mój stary pamiętnik! To tak na prawdę nie był pamiętnik, bo tam się nie pisało o tym, co się wydarzyło, tylko były różne rubryczki do wpisywania. Tam imię, nazwisko, wiek, gdzie mieszkasz, takie tam, ulubiony przedmiot w szkole, czego nie lubisz… ale potem sięzaczęło ciekawiej, największy sekret, kto ci się podoba, twoje marzenia.
Po pierwsze, zaskoczyło mnie, że, kiedy trzeba było pisać o tym, jak myślę, kto kim będzie z naszej klasy, to owszem, napisałam np. że jeden z kolegów będzie sławnym sportowcem, bo on wtedy dobrze grał w piłkę, ale na każde pytanie, kto będzie wykonywał zawód artystyczny, typu, że będzie śpiewać, że będzie występować na scenie, wpisywałam "ja". Miałam bardzo sprecyzowane priorytety. Potem, jak było pytanie, co by się chciało, w sensie, jakie by były moje marzenia, to napisałam nie tylko o tak oczywistych rzeczach, jak: "żeby nie było zadane nic do domu", ale także, że "chciałabym, żeby było sprawiedliwie". Na koniec zaś dokopałyśmy się do informacji bardziej o wyglądzie i dowiedziałam się, że, przypominam, mając dziewięć lat, zadecydowałam, że kolczyków w różnych miejscach raczej nie chcę, ale tatuaż już owszem. Uznałam więc, że w sumie, to byłam kiedyś cool. Pytanie, jakie chcielibyście mieć tatuaże, jakbyście mieli jakiś mieć?
Plus trzeci.
Znalazłam starą książkę od angielskiego, którą kiedyś pożyczyłam. Postanowiłam więc ją oddać, no bo w sumie, po roku, to by wypadało. Kiedy poszłam do nauczyciela, który mnie wtedy uczył i oznajmiłam, że chyba znalazłam coś, co do niego należy, ze szczerą radością zawołał: oooo, znalazłaś jakieś pieniądze?! Nieeeee…? A chciałabym. Niestety pieniędzy w mojej makulaturze nie było. Za to znalazłam jeszcze parę książek, w tym takie, które przydadzą mi się do matury.
Plus czwarty.
To już taki zbiorczy. Znalazłam kilka książek czarnodrukowych, które mogę dać EMili, znalazłam miejsce na moje nowe podręczniki, znalazłam instrukcję obsługi do modułu sterującego perkusją elektroniczną, którego swoją drogą nie mam już od paru lat, znalazłam instrukcję do braille edge, znalazłam miejsce na różne moje gry i kładłam się spać z poczuciem, że cośzrobiłam. Pierwszy raz od długiego czasu. Aaaaa, no i jeszcze! Znalazłam kilka moich prac z gimnazjum, które chyba nawet przepiszę na komputer, sama jestem ciekawa, co to właściwie jest. A porządki jeszcze trwają!
Jak już tak o znajdowaniu różnych rzeczy, to ostatnio znalazłam informację, że teatr muzyczny w Gdyni zrobił kiedyś musical na podstawie… "Lalki"! 😀 Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, aczkolwiek to tylko potwierdza moją tezę, żę musical da się zrobić ze wszystkiego. Mam ścieżkę dźwiękową, słucham, ciekawe to jest. Wreszcie umiem sobie wyobrazić głównego bohatera jako człowieka, a nie taki portret, który coś tam myśli, cośdo siebie mówi, ale uczuć, to nie bardzo widać. Pani Profesor, pamiętam o Pani i będę wysyłać! 🙂
Zachęcona sukcesem zaczęłam sobie patrzeć, co jeszcze robiły różne teatry muzyczne w naszym kraju. Wiem, że robiły bardzo różne rzeczy, na "mamma mia" sama byłam, ale wiem też o takich przedstawieniach, jak: "grease", "Jesus Christ super star", "chłopi", "wiedźmin", "shrek", "foot loose", "rodzina Addamsów", a także, odżałować nie mogę do tej pory, sławna adaptacja highschool musical na scenie Gliwickiego teatru muzycznego. Nigdzie nie ma płyty, serio. Nawet słów nie mogę znaleźć, ostatnio mnie wzięło, znów szukałam, nadal nie ma!
To be continued. A na razie pozdrawiam was
ja – Majka
PS Przypominam o pytaniu o tatuaż.
PS 2. WIecie, że Mraz parę lat temu śpiewał na broadwayu?
PS 3. Dziękuję moim wiernym czytelnikom, którzy się nie zawsze ujawniają, ale ja wiem, że są. Ty wiesz, że to o tobie.