Drogi Czytelniku!
W piątek rano wypowiedziałam znane wszystkim zdanie: w tej torbie już się nic więcej nie zmieści! A potem musiałam zmienić zdanie i to ze cztery razy, za każdym razem bijąc własny rekord. Wszystko dlatego, że okazało się, że przed feriami trzeba albo wszystko zabrać do domu, albo przynajmniej spakować i wynieść do odpowiedniego pomieszczenia, bo w internacie będą goście. OK, rozumiem potrzebę, pakuję się. Okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, choć teoretycznie walizka powinna zmieścić wszystkie rzeczy, które się w niej mieściły na początku września, no nie? No nie, okazuje się, że nie do końca. Pakowanie rozpoczęłam w czwartek, w nocy otworzyłam ciastka, bo uznałyśmy z Sylwią, że zasługujemy na nagrodę, o pewnej porze, której głośno nie wspomnę oznajmiłam, że mam dosyć, ja nie mam siły, że idę spać… I poszłam spać. Poranek składał się z kilku, powtarzających się i niezmiernie do siebie podobnych, dialogów.
– OK, już wszystko! –
– A ręczniki? –
– Nosz… – I tu padało kilka niecenzuralnych słów.
– Dobra, teraz, to już na bank wszystko! –
– Maja, a klapki? –
– Skończyłam, tu się nic więcej nie zmieści! –
– Yyyyyyyy, a w takim razie co zrobisz z tym kubeczkiem? –
Kiedy już opanowałam chęć zrobienia z tym kubeczkiem wielu różnych rzeczy, z których rzadna nie wiązała się z walizką, skończyłam pakowanie, ściągnęłam torbę do odpowiedniego pomieszczenia i pojechałam precz.
Mimo, że ostatnie tygodnie do najgorszych nie należały, wręcz przeciwnie, udało mi się zrobić kilka porzytecznych rzeczy, wszyscy się ucieszyli, że już mamy ferie. Wszystkie możliwe rady pedagogiczne, klasyfikacje, końce semestru, egzaminy i zmiany planu, wszystko to sprawiało, że wszyscy byliśmy dla siebie mili, ale jeszcze tydzień, a byśmy się pozabijali. Jak jednak wspominałam, tygodnie od nowego roku raczej wiązały się z sukcesami, skończyliśmy kilka projektów na montażu, ja sobie zdałam egzamin w muzycznej, następnie musiałam jeszcze zagrać na takim przesłuchaniu i na koncercie z okazji… nie wiem jakiej, chyba karnawału. Oczywiście koncert wyszedł najlepiej, bo był ostatni, w przeciwieństwie do pierwszego w kolejce egzaminu, o którym nie lubię wspominać. To był ciężki dzień. 😉
Na montażu kleimy krótkie słuchowiska, np. niedawno mieliśmy do roboty, czytany przez dość specyficznego lektora, wierszyk "na straganie". Powstał nowy przytyk: "pan gada, jak te warzywa na straganie!". Ciekawa też jestem, jak dla osoby postronnej musiałyby wyglądać nasze dialogi ze studia, zwykle odbywane podczas pracy.
– Sylwia, gdzie jesteś? –
– Eeeee, jeszcze tylko te warzywa poprzerzucam i będzie OK. –
– Maja, nie rób tego samego błędu, co ja, nie przesuwaj tych clipów osobno, bo ci się rozwali! –
– O nie, nie gadaj, te kroki? –
– No! –
– No nieeeee, a ja to już też tak pocięłam. Jak to zrobię na mono, to poziomy mi się rozwalą? –
– Rozwalą ci się, jasne, że rozwalą! –
– Proszę pana, no i gdzie są te pluginy? –
– Powinny tam być. O, nie ma? No nie wiem, ukradłaś, to teraz oddaj! – I takie inne różne.
Podczas percepcji dźwięku uczymy się o szumach, maskowaniu i kilku innych rzeczach, które nam wydawały się bardzo trudne, a okazały się dosyć Przyjemne. Dla postronnych nie wiem, ale często, jak komuś opowiadam o szkole, to słyszę cośo magii, także…
Na audio cyfrowym to my mówimy o magii, ja najczęściej wspominam o czarnej jej odmianie, gdy przychodzi do przetworników cyfrowoanalogowych. Chroń mnie, panie Boże, przed tymi przetwornikami! Z naszym audio jest jeszcze ten problem, że czasami są pewne trudności z salą.
– Proszę pana, a w sumie dlaczego my stoimy od kilku minut na tym korytarzu? –
– Nie wiem, skupisko mocy? Uznajmy, że tu sąramptopy. – Nawiązanie do "świata dysku" było ciekawym zabiegiem tym bardziej, że pierwszym zadaniem montażowym, jakim obdarował nas ten nauczyciel, był właśnie fragment od Pratchetta.
Jeśli chodzi o życie w internacie, zaistniał ciekawy efekt, mianowicie przez pewien czas wszystkie chodziłyśmy o dziesiątej… może nie spać, ale czytać, słuchać, coś robić w każdym razie, każda w swoim świecie odpoczywała, czasem nawet zdarzało się przysnąć. O godzinie dwunastej natomiast stopniowo wracałyśmy do siebie i wszystko zaczynało nas niesamowicie śmieszyć. I potem wpadają do nas ludzie o pierwszej: dziewczyny, wy gadacie do tej pory! Nie, my dopiero zaczęłyśmy, proszę pani… Nie wiem, skąd to się wzięło, ale widocznie potrzebowałyśmy chwili odpoczynku w samotności na koniec ciężkich dni, dwie godzinki nam w zupełności wystarczyły, a potem mogłyśmy wracać do normalnego stanu umysłu. No… normalnego, jak na nas.
Poza szkołą nauczyłam się tworzyć sesję i przeglądać instrumenty w logicu, który to program ma wiele chwalebnych cech, ale bycie logicznym na pewno do nich nie należy. Tak samo nielogiczna okazała się strona Avidu, czyli firmy obdarzającej świat protoolsem. Chciałam sobie zainstalować darmową wersję, to, jak ja się z tą stroną umęczyłam ludzkie pojęcie przechodzi. Chwaliłam się nawet tym trudnym doświadczeniem na montażu, podczas którego rozmawialiśmy również o poleceniach głosowych w komputerach applea. Nie wiem czemu, ale wyobraziłam sobie, jak mówię do mojego maca: komputer, zrób coś z tym, to jest strona avidu! A komputer na to: O Jeeeeeeeezu, znowu?
Oprócz tego wybrałam się na studniówkę moich znajomych z podstawówki, gdzie, jak większość rocznika, byłam uprzejma mocno się przeziębić. W ogóle studniówka ta była ciekawym wydarzeniem, bo na prawdę połowa występujących i tańczących poloneza zjawiła się na tej niezwykle ważnej imprezie z wysoką gorączką, druga połowa natomiast miała przynajmniej katar. Ja wtedy jeszcze byłam w miarę zdrowa, ale szłam z przekonaniem, że jak gdzieś się dorobię, to na pewno tam. Nie pomyliłam się, od trzech dni siedzę w domu, kaszlę i jest mi zimno. Mam za to czas, aby w spokoju poczytać, nadal męczę tego "cheruba" po angielsku, a także, żeby posłuchać muzyki. Czekam na parę płyt, więc dobrze jest. Przy okazji, muszę Ci powiedzieć, Czytelniku, że bardzo lubię obserwować, jak jakiś artysta, którego poznałam jako klubowy support kogośinnego i nawet nie zbyt dobrze pamiętałam jego imie, teraz wydaje debiutancki album. Dumna jestem, że zaczynam znać artystów od początku ich bytności na scenie muzycznej, miło na to patrzeć. Jak już jesteśmy przy debiutach, debiutancki album Aleca Benjamina zjawi się w kwietniu. Mam nadzieję, że do tej pory zjawi się też moja strona z recenzjami. A, no i jeszcze jeden muzyczny news, w Ostródzie będzie w tym roku Julian Marley!
Spadł śnieg. Muszę się wybrać kupić nową laskę. W przyszłym tygodniu pojadę na chwilę do Lasek. W piątek odwiedzam liceum. Nie no… serio, nie mam pojęcia, co ci tu jeszcze, Czytelniku, napisać. Myślałam, że mam więcej pomysłów na ten wpis, ale, jak na razie, początek ferii wygląda właśnie tak. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się tu jakiś bardziej dopracowany tekst. Na razie kończę i zapraszam do dialogu.
Pozdrawiam ja – Majka