Witajcie!
Wpis ten powstaje z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mam jakąkolwiek siłę go pisać, a po drugie, parę osób mówiło mi w różnych momentach, że powinnam napisać o konkretnych rzeczach. Pomyślałam więc, że to zrobię teraz.
Po pierwsze, koleżanka mi powiedziała, że powinnam napisać o koncercie, jak było i dlaczego lubię koncerty, bo ona, to w sumie nie lubi.
Dwudziestego szóstego byłam na koncercie Sheerana w Warszawie. Ehhhh, ten nasz narodowy stadion… Fajnie, że jest, ale o Chryste… Gdzie…? Jak…? DLACZEGO…?! No akustyką dobrą to nie grzeszy. I to nie jest kwestia, że cośjest źle zmiksowane od ich strony. Od ich jest dobrze, to pomieszczenie odpowiada, jak odpowiada. A organizatorzy, jak widać, za nasz słuch NIE odpowiadają. Sheeran, jak już kiedyś pisałam, i tak wychodzi z tego obronną ręką, konkretnie tą ręką, którą gra na gitarze. Zwykle jest tylko on, gitara i looper, wtedy stadion zachowuje się jakotako przyzwoicie. Na koncercie byłam z EMilą i zgodnie stwierdziłyśmy, że supporty słychać było lepiej nie z sektorów, tylko z przed tych bramek przed wejściem do konkretnych sektorów. Bardzo dobrze, można sobie w spokoju zjeść. Kolejek zero, taki koncert, to ja rozumiem! 🙂 Oczywiście na główny występ już poszłyśmy zająć miejsca.
Sam występ Sheerana nieco inny, niż w 2018, bo już nie tylko on był na scenie. Czy sprawił to aranż niektórych piosenek, czy po prostu pomysł na urozmaicenie, faktem jednak jest, że przyszedł czas na zespół. Do tej pory Sheeran występował z zespołem tylko w telewizji, teraz wyruszyli z nim w trasę. Nie grali jednak we wszystkich utworach i myślę, że równowaga między zespołowymi a looperowymi była bardzo fajnie zachowana. To, co mogło być ulepszone ulepszyli, jeśli coś było przyspieszane, nie szkodziło, jeśli cośbyło zmieniane, zmieniali z głową, a to, co powinno być nadal grane z loopera i pozostać w swojej niezmienionej, ulicznej formie, właśnie takie było. Setlista zróżnicowana, cofnął się do starszych numerów, za to nie zagrał niektórych nowych. Pewnie też dlatego, że przez pandemię trasa nastąpiła po dwóch płytach, a nie jednej. Pewnie, że brakowało mi niektórych kawałków z "equals", np. "leave your life" czy "first times". Z drugiej strony usłyszałam te bardziej rockowe kawałki, całe dwa, jakie ma w dyskografi, czy też, ze starszych rzeczy "I’m a mess", które na samym początku koncertu fajnie pokazało możliwości zapętlania głosu. Nie można teżzapomnieć, że, z rzeczy najstarszych, zagrał "lego house", a że to była moja pierwsza ulubiona piosenka Sheerana, nawet ja się wzruszyłam, a ja rzadko mam łzy w oczach podczas wydarzeń.
I to jest chyba odpowiedź na pytanie, czemu lubię koncerty. W przypadku Sheerana na pewno dochodzi do głosu też to dziwne wrażenie pt. o, ten gość jest w tym samym pomieszczeniu, co ja! Oczywiście w tym przypadku, to troszkę duże pomieszczenie, ale jednak. Po drugie samo uczucie, które towarzyszy słuchaniu muzyki na żywo, to, że nie tylko słyszysz dźwięk, ale teżgo odczuwasz, przekonujesz się, czy i jak ktoś umie grać, ale też sam / sama odbierasz muzykę inaczej. No i trzecie, najważniejsze, właśnie te emocje. Jak jesteśmy emocjonalnie związani z czyjąś muzyką, taki koncert może być porównywalny np. do pójścia na premierę kolejnej części ulubionego filmu, kiedy wiesz nie tylko, że wreszcie się doczekasz, ale też, że cała sala ludzi wokółciebie tak samo na to czeka, każdy może mieć z tym inne skojarzenia i wspomnienia, ale jednak czeka z tobą. Nic nie przebije wrażenia, kiedy słyszysz na żywo bardzo ważny dla ciebie utwór. Miałam tak na festiwalach, kiedy słyszałam coś, co lubiłam mając 10 lat i nie spodziewałam się, że usłyszę na żywo. Miałam też na ostatnim występie festiwalu tegorocznego, kiedy artysta, na którego czekałam, zagrał mój ulubiony utwór na samym końcu koncertu. No i miałam tak teraz, kiedy Sheeran zagrał"lego house", utwór u mnie bardzo silnie związany z pobytem w Londynie, a takżez tymi lepszymi wspomnieniami z liceum. I tu już ewidentnie chodzi o sentyment, bo te utwory nie muszą być nasze ulubione, nie muszą być nadal popularne, wcale też nie muszą być najlepsze z dyskografi! Ale jak przyjdzie sentyment… Co by nie mówić o takim, na przykład, Jonas Brothers, to jak kiedykolwiek zabiorę EMilę na ich koncert i zagrają s.o.s., ja się popłaczę na bank. 🙂
Wracając do Sheerana, zespół chwalę, ballady na Eda i fortepian również, gościnny występ wykonawcy z Ukrainy świetny. Nie żałuję piątku, nawet, jeśli mówiono, że w czwartek publika była lepsza.
Koncert był w piątek, od poniedziałku natomiast robota. I mówili mi tyle razy, Maja, napisz na blogu o tej naszej pracy w NGO, bo ty to tak, tym "swoim" językiem, opiszesz i będzie fajnie. Nigdy nie wiedziałam, co by tu pisać, bo po pierwsze, ja nigdy nie ukrywałam, że nie chciałam, żeby to był mój pierwszy zawód i sens życia. Życie zrobiło swoje i okazało się, że po pierwsze, trzeba, po drugie, ma to swoje plusy, o których zaraz. Z tym, że o czym tu pisać? O tym, że nie lubię dzwonić do obcych? O tym, że muszę w konwersacji internetowej napisać: ej, słuchajcie, weźcie mi to przetłumaczcie na oficjalny język? O tym, jak często nie wiedziałam, czy to ze mną jest coś nie tak, bo miałam zupełnie inne zdanie i w ogóle nie odczuwałam potrzeby jego zmiany, a tu cały pokój na mnie patrzy i mówi: no ej, ale to oczywiste?
Od ostatniego sierpniowego poniedziałku jednak zaczęło nam się zebranie. A po zebraniach już wiem, o czym tu pisać i dlaczego nadal działam w organizacji, mogę więc spokojnie się tu wypisać na ten temat, bo moim językiem chcieli, co generalnie jest miłe.
My się bardzo rzadko widujemy, też jako ludzie, nie jako pracownicy. No więc pobódka na 9 rano, to nie jest najłatwiejsza rzecz pod słońcem. Ja naprawdę, naprawdę nie lubię świata o 9 rano. Świat jednak, w tamtym wydaniu przynajmniej, zaczął mnie do siebie przekonywać bez większych ceregieli, troszkę tak, jak Kraków. Prywatny dom to jest, nie powiem czyj, bo nie wiem, czy mogę, w każdym razie nie mój. Jest tam teżprywatna rodzina i od tej rodziny ja np. dostaję naleśniki na śniadanie. I, jakby nie patrzeć, to już jest jakiś argument, żeby świat był weselszym miejscem.
– Kto chce kawy? Maju, a ty? –
– Wie pani co…? Ciężkie czasy wymagają nietypowych metod, poproszę. –
Faktycznie, rzadko piję kawę, ale wtedy musiałam.
Ważnym punktem spotkania… było kilka ważnych, ale jednym z punktów była nasza drukarka. Wreszcie miałam okazję dokładnie i na spokojnie zobaczyć, jak to ustrojstwo wygląda. Stół, dysza, zwój kabla, apotem z tego gry, pudełka i figurki wychodzą. To jak to jest możliwe? I powiem wam, że gdybym miała możliwość, chciałabym przy tej drukarce siedzieć więcej. Spodobałyśmy się sobie. Mimo, że Dawid, chcąc mi uświadomić, na czym polega prawdziwa praca, oznajmił w pewnym momencie: no, wydrukowałem ci te pionki, proszę je sobie teraz oderwać. I tak 64 małe guziczki: pyk, pyk, pyk, odrywamy od stołu i zbieramy w… Dawiiiiiid, masz jakiś woreczek?
Drugi ważny punkt, o Chryste, zdjęcia musieliśmy zrobić. Wiecie, jak trudno dobrać sobie ciuchy, jak każda z dziewczyn musi prosić o mniejszą lub większą pomoc kogoś, kto widzi? Ba, wiecie jak trudno znaleźć błękitną gładką koszulę? Normalnie, w sklepie kupić! Czy ja o tak wiele proszę? Za to mam dwie pary nowych butów, świetne są. Ta fundacja generuje niespodziewane koszty, ale jednak w innym wypadku nie znalazłabym takich butów, także coś za coś.
W ogóle same nowe itemy z tego zebrania przywożę. Dawid, a dostaniemy taką grę, żeby pokazywać? A weź sobie. Dawid, a używasz tego? Nie, a co? A weź mi to daj.
Czy zawsze jesteśmy na tych zebraniach dla siebie mili? Niech odpowiedzią będzie zacytowany dialog:
– Niby nie ma głupich pytań, ale od każdej reguły jest jakiś wyjątek. –
– Słuszna uwaga, sorki, to było głupie pytanie. –
– Eee, nie przejmuj się, każdemu się zdarza! –
Przy okazji dowiedziałam się, że niby węże na dziko w Polsce nie żyją, ale na moim przypadku można dostrzec, że jednak zdarzają się przedstawiciele gatunku…
Na zebraniu właściwym byłam skrybą. Jak to jest być skrybą, dobrze? Po kilku szklankach herbaty i kilku ciężkich godzinach dyskusji byliśmy usprawiedliwieni i upoważnieni do obejrzenia filmu. Lubię to nagłośnienie, lubię ten salon, ten dom, Jezu, jakie tam dobre żarcie jest! A wstawanie rano… No cóż, to nie świat robi, jak mój mózg chce, tylko mój mózg powinien się przekonywać do świata, no nie?
Zaprojektowaliśmy dwie rzeczy, na trzy inne spisaliśmy pomysł, podyskutowaliśmy sobie donośnymi głosy o modzie, pieniążkach i etyce pracy… Koniec zebrania wypadał pierwszego września.
I teraz kolejny temat, o który ktoś mnie kiedyś prosił. Może nawet nie prosił, a sugerował, po drodze przy pisaniu mi się przypomniało. Mówiono, że: przecież twoje wpisy nie zawsze muszą być wesołe. Ale czy mi się niewesołe chciałoby czytać? A po co mam wam pisać rzeczy, których sama bym nie czytała?
No ale dobrze, napiszę, ciężki ten wrzesień dla mnie chyba. Zaraz się zaczną różne rozjazdy, dużo rzeczy muszę zrobić, ale to był, jakby nie było, pierwszy września i pierwszy wrzesień od 16 lat, kiedy nie poszłam do szkoły. I dziwnie jest, Czytelniku Drogi, dziwnie. Zwłaszcza, że ja jestem nauczona działania zadaniowego. Ktoś powie, co mam robić, jak mam robić, ja to zrobię i jeszcze ktoś mi to oceni i wytłumaczy, czy dobrze, czy źle. Powodzenia w byciu artystą, jak mi takie myślenie zostanie. Na pewno coś zrobię, jak będę siedzieć na tyłku i czekać, aż ktoś mi powie, czy dobrze. Takie to, rozumiesz, Czytelniku, pozytywne myśli mam w głowie aktualnie.
Więc jeśli czegoś mi życzyć, było nie było na "nowy rok szkolny", to chyba tego, żeby mi się jakoś bardziej przypomniało kim ja, sama, jestem. I żeby mi się chciało to realizować. O czasie na to nie wspominam, bo tego życzymy wszystkim, no nie? Każdy czasami potrzebuje przystanku.
Pozdrawiam was ja – Majka
PS: Kto mi opowie o integracji na studiach? Istnieje? Nieistnieje? Jak to u was było?
PS2 Serdecznie dziękuję tym różnym ludziom, z którymi pod koniec sierpnia podgrywałam w państwa miasta przez internet. Ratowaliście nie jeden wieczór. Bo wiecie, wieczorami się myśli.