Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Na czym grałam, gdy wszystko grało i w co pogrywam teraz? Q&A cz 2

Dobry wieczór!

Kochani, w piątek przychodzę do was z nowym wpisem do Q&A. Przepraszam, że odpowiedzi się opóźniają, z niektórymi kategoriami muszę poczekać na edycję jeszcze innych tekstów, z innych wychodzi mi za dużo tekstu w jednym wpisie, to nie jest proste! :d
Dziś powiem wam coś o muzyce, skoro jeszcze jest mało. 😉 Ci, co mnie dobrze znają nie wiem, czy znajdą tu dużo nowości, ale parę pytań padło, więc odpowiem.

Zanim to, to jeszcze szybko się chwalę, w lipcu przyszłego roku jadę na koncert Sheerana! I to NIE na stadionie narodowym! Tym razem wystąpi w Gdańsku i plusów tego jest wiele, w tym taki, że jeśli coś nie jest na narodowym, automatycznie lepiej to słychać. 😉 Poważnie, jeśli ktoś nigdy nie był na koncercie na stadionie, polecam wziąć zatyczki dla ochrony słuchu i jednak jakiś fragment nagrać, jeśli wolno, bo na nagraniach słowa słyszymy lepiej. ;p
Mam nadzieję, że w Gdańsku usłyszymy więcej, choć i tak Ed ze swoją gitarą jest prostszym przypadkiem, niż duże zespoły.
Z innych newsów muzycznych, płyta Łony pt. Taxi bardzo mnie ujęła. Polecam słuchać w całości, łącznie z fragmentami wywiadów między piosenkami. Album stworzony w oparciu o wywiady z taksówkarzami, historie kierowców i pasażerów z rozmaitych perspektyw, , to jest dzieło naprawdę dające do myślenia i warte uwagi. Płyta stworzona z Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą muzycznie również jest dopracowana od początku do końca.
Dodatkową ciekawostką dla mnie było to, że czytelnicy mojego bloga na samej górze strony mogą zobaczyć cytat z utworu Łony "niepogoda". Nieźle łączy się on z refrenem singla z "taxi" pt. "żeby nie skłamać".

A inne płyty gdzie? Kwiat Jabłoni wydał nową, jeszcze się przyzwyczajam, ale niektóre naprawdę ładne. Mrozu ma mtv unplugged. Jeszcze na mnie czeka, ale już się cieszę. Nowy Sheeran mówiłam, dostępny w dwóch wersjach, zwyczajnej i całkowicie akustycznej. Mam fazę na zmianę na muzykę klubową i Måneskin, koncertu nie mogę odżałować do teraz, kocham ich.

A, no i Andrew Huang i Rob Scallon już piąty rok spotykają się pierwszego października i w tym dniu piszą i nagrywają album w 12 godzin. Powstają z tego videoblogi, to raz, bardzo ładne filmy o pisaniu piosenek, a po drugie dość zwariowane płyty. W tym roku nagrywali w Abbey Road Studios. Legendarna, beatlesowa atmosfera, a także osobiste problemy Scallona sprawiły, że to trochę spokojniejszy filmik. Płyta wyszła świetna! Tu vlog z tego roku, ale bardzo polecam też z poprzednich lat.

A teraz chyba możemy przejść do pytań!

Bębny

Księżniczka pisze: "Opowiedz coś więcej o graniu na perkusji."
Było to dość ogólne pytanie, no bo gram, faktycznie, ale cóż tu więcej… Z pomocą przyszła Zuzanna:
"Jak gra się na perkusji bez wzroku? Chodzi mi o różnice między zestawami, czy po prostu znasz swój rozstaw blach i zabierasz zawsze swój zestaw, czy jakoś da się dostosować do różnic?"

To zawsze był dla mnie dość zaskakujący temat. Z jednej strony fakt, zestawu się nie dotyka. W bębny i talerze zazwyczaj uderzamy pałeczkami, więc z jednej strony rozumiem niepokój, no bo jak w to wtedy trafić? Z drugiej strony ostatnio kolega, bardzo dobrym pianistą będący, zwrócił uwagę na prosty fakt: ej, ale ja na fortepianie też muszę mieć wyczucie! I tak sobie pomyślałam, słuchajcie, faktycznie! W zestawie muszę trafić mniej więcej w osiem punktów. Na klawiszach w osiemdziesiąt osiem! Oczywiście jest to pewne uproszczenie, ale w praktyce zestaw nie jest tak skomplikowany, jak się wydaje. Jasne, fajnie jest mieć zestaw, który się zna, ale po transporcie i tak zawsze ustawiamy go na nowo, prawda? Tak naprawdę chodzi więc nie tyle o sam zestaw, ile o jego ustawienie, które zawsze można dostosować pod siebie. Warto też przed graniem sobie to wszystko ogarnąć, porobić kilka ćwiczeń rozłożonych na poszczególne bębny, żeby się na nowo ta pamięć mięśniowa, gdzie co jest, wgrała.

Występy byłe i obecne

Następne pytanie od Zuzanny:
"Jaki był największy lub najważniejszy Twój występ? A jaki najtrudniejszy?"
Tu już zależy, jakie kategorie bierzemy pod uwagę. Najważniejsze chyba bym mogła wymienić dwa. Pierwszy występ zespołu, który założyłyśmy z koleżankami w gimnazjum, to na pewno jeden z nich. To było jakieś święto, ośrodka albo szkoły muzycznej i koncert był podzielony na dwie części. Pierwsza, bardziej klasyczna, w sali organowej, a potem ta bardziej rozrywkowa, połączona z całym festynem, na zewnątrz. My grałyśmy na zewnątrz, ja akurat na klawiszach i pamiętam, że padał deszcz, to po pierwsze, a po drugie śpiewałam jedną swoją piosenkę, co też było dla mnie istotne w wydarzeniu.
Drugi, to chyba ten moment, kiedy w liceum wzięłam udział w konkursie twórczości irlandzkiej, można było recytować albo śpiewać. To był mój pierwszy występ nie związany z Laskami i tym bardziej zdziwiłam się, bo pomimo większej niż zazwyczaj konkurencji, zajęłam wtedy chyba trzecie miejsce. Naprawdę cool. Zwłaszcza, że na scenie był jeden bęben i jedna ja, grałam na nim i śpiewałam, widocznie to zrobiło wrażenie, bo ja z przeznaczenia wokalistką raczej nie jestem. Uprzedzam pytanie, NIE, nagrania tutaj nie będzie. 😉
Pytasz też o występ najtrudniejszy. Myślę, że wymieniłabym mój pierwszy występ z zespołem ze szkoły muzycznej, innym, wcześniej niż nasz. Grałam tam na bębnach i niby nic trudnego do zagrania nie było, ale jednak co pierwsze publiczne, to pierwsze publiczne i stres był. Nawet pieniądze za to dostaliśmy i kupiłam sobie zegarek. A, no i oczywiście ten raz, jak mnie anglistka namówiła do zaśpiewania czegoś Mariah Carey, nagrania nie będzie tym bardziej, ale wyćwiczyłam i jakoś dałam radę.

Aneta pyta: "Czy rozwijasz się wciąż muzycznie?"
Mam wrażenie, że podobne pytanie o przykłady jakiegokolwiek rozwoju zadawała gdzieś Paulina, przysięgać mogę, że to widziałam, z tym, że nie mogłam znaleźć cytatu, za co przepraszam.
Odpowiadając obu, mam nadzieję, że tak. Tak, jak też wspominałam niedawno na blogu, od września jestem w zespole wraz z przyjaciółką z liceum i jej znajomymi, więc i na rozwój będzie przestrzeń. Tam trochę na perkusji, a trochę na syntezatorze, w zależności od potrzeb. Ostatnio grałam prawą ręką na klawiszu, a lewą na cajonie, bo trzeba coś było na szybko nagrać. Ktoś musi się też dłubać w kabelkach, a ja akurat lubię.
Poza tym, kiedy czas i energia pozwala produkuję własne rzeczy, w tym celu uczę się też obsługi Logic Pro, czyli jednego z najpopularniejszych programów do produkcji muzycznej. Cieszę się, bo już umiem pewne rzeczy robić i mam nadzieję nadal ćwiczyć te umiejętności. Rozpaczliwie mało tu tego wrzuciłam, no ale jakieś tam próbki są, choć ostrzegam, że dawno te rzeczy robiłam dosyć. Ostrzeżenie numer dwa, dla użytkowników czytnika ekranu, soundcloud jest przydatny, ale niewdzięczny w użytkowaniu.

W wakacje też udało mi się dotknąć wyuczonego zawodu, bo zrobiłam komuś kilka miksów. Polecono mnie, za co do tej pory jestem wdzięczna. Do tego też bym chciała wrzucić link, problem w tym, że te nagrania nie ukazały się jeszcze w sieci. Chciałabym podkreślić, że wcale nie dlatego, że byli tak przerażeni jakością mojej pracy, tam po prostu są jakieś niezgodności, ktoś się na coś nie zgadza i na razie nie idzie. Chętnie się podzielę, jeśli trafi do internetu, bo bardzo lubię te piosenki.

W Fundacji zdarzy się czasem coś dźwiękowego zrobić, chociażby podczas prób do koncertów świątecznych często ustawiałam sprzęt i dbałam o to, żeby mikrofony to przetrwały.

Tu myślę, że czas najwyższy na pytanie Kingi.

Ścieżka

Lwica pisze:
Jako że nie stworzyłaś wpisu o drugim roku ścieżki, to może jakieś wspomnienie, jakaś anegdota z tamtego okresu? 🙂

Seria koncertów świątecznych pod nazwą Ścieżka do Betlejem organizowana była przez Fundację Prowadnica przez dwa ostatnie lata i faktycznie, o pierwszej edycji napisałam wspominkowy wpis. Naobiecywałam się wtedy, opóźniłam, w myśl zasady, że lepiej późno, niż wcale w końcu napisałam, o drugiej ścieżce jednak wpisu nie było. Nie oznacza to, rzecz jasna, że nie było wspomnień.
Zaczęłabym na pewno od pierwszych prób, gdzie zawsze odbywa się pierwsza integracja zespołu, zazwyczaj połączona z poznawaniem miejsca, w którym akurat próby się odbywają. Do tej pory pamiętam, jak na pierwszej lub drugiej próbie do Ścieżki 2022 weszłam do pokoju z pianinem i zwróciłam się do siedzących tam dziewczyn z uprzejmym komunikatem: dzień dobry, ja z Fundacji Prowadnica i przyszłam zrobić szkolenie z obsługi górnego prysznica. Faktycznie, z tym prysznicem coś było nie tak, jakoś inaczej go się odkręcało, czy trzeba było dłużej powalczyć o ciepłą wodę, już nie pamiętam. W każdym razie wrażenie zrobiłam odpowiednie, nie tylko w postaci śmiechu, ale też wykrzykniętego przez jedną z dziewczyn z dumą: No, da się? Da się!

Potem sierpień i nasza niezapomniana próba w Laskach, na której nie tylko graliśmy kolędy, ale też wszystko inne, co nam do głowy przyszło. Do tej pory brzmi mi w uszach nasz chór, wyśpiewujący wesoło: u orawskiego zamecku ściany, lezy Janicek porąbany!
Ludzki umysł pojąć nie zdoła, czemu mi się ciągle śpiewało, ze ten Janicek tam lezał narąbany. I to nie miało NIC wspólnego z przebiegiem próby! Chyba.
Pamiętam też, że Natalka dośpiewywała partię skrzypiec w "czerwonych koralach", bo nie zdążyła ich wyjąć.
– Tu powinny być skrzyyyypce… Sorry, nieeeeee ma… –
A jak już wyjęła, załamała ręce i zażądała strojenia. Podano jej A, a i owszem, z tym, że trzy osoby jej podały i tym trzem osobom wyszło nieco inne A. Okazało się, że strojenia wymagają nie tylko skrzypce.

O tym, jak wyglądały nasze koncerty, gdzie pięknie wystrojeni i zestrojeni występowaliśmy, można się przekonać bardziej z nagrań w sieci, niż z mojego bloga, ale myślę, że koncerty udane i niezapomniane wrażenia. Zadająca to pytanie Kinga gościła przy okazji niektórych koncertów w moim domu, mam nadzieję, że wizyty wspomina dobrze. Razem jechałyśmy na koncert w teatrze powszechnym w Łodzi, który osobiście wspominam świetnie. Nie dość, że był pięknie ustawiony dźwiękowo, to jeszcze okazało się, że jak chcę, to potrafię głośno mówić. Na moje zniecierpliwione "stop!" na próbie zamilkło nagle 25 osób, z czego dumna jestem do dziś.

Czasami jednak nie można było wydawać głośnych okrzyków, chociażby podczas samego występu. Tu przydałoby się wspomnieć o tym, o co pytano w prawdzie nie mnie osobiście, ale często nas, jako organizatorów, czyli o komunikację niewerbalną. Faktycznie, w zespole złożonym z samych osób niewidomych, bo o to przecież w projekcie chodziło, trochę trudno było utrzymywać kontakt wzrokowy. Teoretycznie Julita, prowadząca konferansjerkę, dawała nam jasny sygnał, co i kiedy mamy robić, zapowiadając utwory w sposób zrozumiały. Chyba tylko raz zapowiedź utworu pozostawiała nam dwie możliwości i przez chwilę zadawaliśmy sobie pytanie, co poeta na myśli miał. Tutaj jednak komunikacja, jakby nie patrzeć, odbywała się dość jednostronnie, Julita mówiła do publiczności i do nas. Co jednak, kiedy to my mamy coś do przekazania Julicie?
Juli, jeszcze jedno nazwisko! Juli, opowiedz im to! I nasze najbardziej przydatne: Juli, jeszcze NIE teraz! To ostatnie z okazji strojenia i przygotowań. Pozostawało nam pewne rzeczy ujawniać scenicznym szeptem, inne zaś normalnie, do mikrofonu, w formie interakcji.
OK, przerwy między utworami wypełnione konferansjerką są, są też utwory, które opracowaliśmy i wyćwiczyliśmy tak, aby być w stanie je sobie wyliczać samodzielnie, co jednak, kiedy nie ma zapowiedzi?
Nie wspominam tu o ciekawym momencie, kiedy my czekaliśmy na wolontariuszy, a wolontariusze na nas, przyznam za to, że bardzo fajne są różne kurtyny, bo słychać, jak się odsuwają i my wiemy, że to JUŻ. Najtrudniejszy moment jednak zdarzył nam się podczas właśnie tej ostatniej, drugiej edycji koncertów, w związku z "kolędą warszawską".
Tekst tego utworu został napisany w Warszawie w 1939 r., my w zeszłym roku śpiewaliśmy go, mając w pamięci to, co działo się i nadal dzieje w Ukrainie. I na ten tekst, na tę muzykę i wykonanie nie było mocnych, chwili na złapanie oddechu potrzebowali wszyscy, i widownia, i zespół. Długo trwały dyskusje nad tym, co powinno pójść na listę po "warszawskiej", co nadaje się na spokojny powrót do świątecznego klimatu, nie wdzierając się nietaktownie w powstałą atmosferę. Wybraliśmy "mroźną ciszę", która przez całą trasę wyciągała nas na powierzchnię i dawała pewnego rodzaju spokój. Od razu też było wiadomo, że po „warszawskiej” nie będzie się nic mówić, bo co tu dodawać? Pozostawiało to jednak Natalkę, która musiała rozpocząć "mroźną ciszę" delikatnym przedtaktem na flecie w kompletnej, zamyślonej ciszy, uprzednio odczekawszy przez odpowiedni czas. Jaki to jest odpowiedni czas? Skąd mamy wiedzieć, jak patrzy i wygląda publiczność? Skąd mamy wiedzieć, czy śpiewające "warszawską" Emilka i Kinga już mogą dalej?
Ponieważ prawie od początku naszych tras byłam tzw. Mają łup, grającą na bębnach i dbającą o wszelkie wyliczenia rytmu, umówiłyśmy się z Natalką, że ja sobie tę minutę wyliczę i pstryknę palcami. Ona to usłyszy, publiczność zazwyczaj nie. Ponieważ ja nie brałam udziału w żadnym z tych dwóch utworów, mogłam się poświęcić trudnemu zadaniu wyczuwania świętej minuty ciszy, a potem Natalka nas z tego wyprowadzała.

Co do samego projektu, na pewno łączył się z moim rozwojem muzycznym, ponieważ zmuszał mnie do regularnej gry na zestawie perkusyjnym i cajonie, w zależności od tego, co było potrzebne. A wiecie, co u mnie oznacza regularność. To widać po wpisach. ;p
Miks na naszych nagraniach też udawało się poćwiczyć, choć to, przyznaję, robiłam sporo później, niż projekt. Okres śpiewania kolęd trwa w naszym pięknym kraju do 2 lutego, ale okres ich nagrywania i obróbki trwa non stop!

W tym roku Ścieżka do Betlejem niestety się nie odbędzie, bo choruje na niedohajs. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, chodzi o pieniądze, w tym przypadku brak pieniędzy.
Nie myśleliśmy o tym, żeby wspomagać ją crowdfundingiem, ale dostaliśmy o nią tyle pytań, że zdecydowaliśmy się spróbować. Jeśli ktoś chce wspomóc, podzielić się linkiem, obejrzeć nagrania i ogólnie się zainteresować, wklejam zbiórkę.
https://www.siepomaga.pl/sciezka-do-betlejem

Jak nie muzyka, to co?

A na koniec dwa, dość podobne pytania. Pierwsze od Zuzanny:
"Czy masz jakieś hobby prócz muzyki i dźwięku?"
Jakie tam hobby? Zawód! Za pierwszy koncert sobie zegarek kupiłam! No, i jeśli chodzi o wypłaty, to tyle. :d
A tak poważnie mówiąc, myślę, że czytanie, choć teraz na pewno czytam mniej, niż kiedyś. Ostrzegam, następny wpis chyba właśnie będzie o czytaniu. A, no i oczywiście tłumaczenia. Łączy mi się to trochę z muzyką, trochę z zamiłowaniem do angielskiego, a trochę z sentymentem do Disneyowskich musicali, ale lubię pisać tłumaczenia piosenek. Chodzi tu tak naprawdę o adaptacje tekstów, takie poetyckie tłumaczenia, ja nazywam je teatralnymi, czyli takie, które da się zaśpiewać. Tak, jak utwory musicalowe w teatrze czy w filmie dubbingowanym po polsku. Polski tekst rzadko kiedy jest przekładem idealnie wiernym, bo niektóre słowa czy całe wersy trzeba zamienić kolejnością, czasem zamienić przenośnię czy przysłowie na coś zrozumiałego w naszych realiach. Tak naprawdę nie tyle przetłumaczyć tekst, ile, po przetłumaczeniu, napisać go na nowo, po polsku. Lubię to robić i, choć na razie robię to wyłącznie do przysłowiowej szuflady, kto wie, kto wie? Może kiedyś coś ujrzy światło dzienne. Lubię też takie tłumaczenia analizować i cieszyć się tym, jak sprytnie czasem potrafią być napisane, na jakie pomysły w jakich sytuacjach wpadali polscy tekściarze itd.
Przykładowo, kiedy szłam z Kamilem na Mamma Mia albo Waitress, Kamil doskonale wiedział, że musicale musicalami, ale ja będę uważnie słuchać, jak przełożono angielskie teksty.
Jeśli chodzi o nowe bajki, podziwiam tłumacza Encanto. Nie tak łatwo przetłumaczyć, jak za teksty angielskie odpowiada Lin-Manuel Miranda. Swoją drogą, podobno ktoś przetłumaczył na polski Hamiltona. O, tego, to żałuję, że nie słyszałam.

O tym moim zamiłowaniu wie Julitka, która pod moim wpisem o Q&A w pewnym momencie umieściła taki komentarz:
"A wracając do tematu wpisu, który ktoś tak brzydko zmienił: Maja, jeśli miałabyś kiedyś zobaczyć w opisie sztuki, filmu lub musicalu swoje nazwisko jako adaptatora i z dumą patrzeć, jak wystawiają to w TM Gdynia lub w kinach, to co by to było? Fajnie byłoby, gdyby to była produkcja jeszcze nie spolszczona, ale jeśli masz coś, co chciałabyś poprawić, pozwalam. 😀 Czy jest to jedno z Twoich marzeń?"
Pytanie wydało mi się piękne i oczywiście na nie odpowiem, zaczynając od końca.
Z marzeniami, to u mnie jest różnie, bo zazwyczaj nawet w moje plany mało kto, łącznie ze mną, wierzy. Zazwyczaj więc nie do końca wiem, co jest moim marzeniem, albo może gdzieś w środku wyłączyło mi się myślenie o tym. Dlatego z tym większą radością odkryłam, kiedy to napisałaś, że w sumie, to tak! To jest moje marzenie. Nie wiem, czy cała adaptacja, ale tak, jak powyżej, piosenki tak.
Zaczęło się od tego, że zobaczyłam, jak akademia musicalu w Krakowie wystawia Highschool Musical 2. Dostali pozwolenie i wystawili, a że polskiej jedynki nie widziałam, część drugą musiałam zobaczyć! Trójki nikt nie przetłumaczył i marzę by być tą osobą, nie zmienia to jednak faktu, że po pierwsze, jest dość trudna, a po drugie, nie mamy praw. Chyba. Gdybyśmy jednak je mieli, to ja bym chętnie akademii oddała moje teksty, gdyby oni chcieli, a ja napisała wszystkie. Mam już kilka. 😉
Na podobnej zasadzie "mam już kilka" przygotowałam "the greatest showman", po polsku był nazwany "król rozrywki" i chyba to było pierwszym, co mi przyszło do głowy w odpowiedzi na twoje pytanie. Nie jest jeszcze przetłumaczony na polski, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Studio Accantus ma swoje wersje, ale żaden teatr ani telewizja nie wystawiają musicalu, więc chętnie bym to skończyła.
O ile wiem, na polski nie jest też nigdzie przełożony niedawno ekranizowany "Dear Evan Hansen", ale z tego, to na razie mam gotowe tylko "wawing through a window". Akurat z tego tłumaczenia nawet jestem zadowolona, ale jednak jeden utwór nie wystarczy… 😉

Ale tak, odpowiadając generalnie, choćby i to było HSM 3 w akademii musicalu, gdyby było tam moje nazwisko byłabym niezmiernie szczęśliwa, pozapraszałabym pół świata i z dumą siedziała na widowni roniąc łzy wzruszenia.

O muzyce chyba to na razie tyle, choć oczywiście, jak ktoś jeszcze chce coś wiedzieć, to zapraszam do komentarzy.
Dla stałych bywalców sekcji komentarzy na tym blogu drobna uwaga, pamiętajmy, świat jest szeroki, nie trzymajmy się wyłącznie jednego tematu!

Pozdrawiam ja – Majka
PS Kinga, pytasz o wpis głosowy, zrobię, co w mojej mocy.
PS2 Moje urodziny świętowałam we Wrocławiu. Wrocław pokazał mi wtedy „balladę o czarnym Marcinie” zespołu Hard Times. Posłuchajcie, serio! Nie ma za co. I cała płyta też.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Kwiatki ze szkół wszelkich jeszcze na Dzień Edukacji, czyli odpowiedzi na Q&A cz 1

Hej hej!
Początek odpowiedzi obiecałam w weekend, ale pewne zawirowania, głównie zdrowotne, a trochę służbowe, sprawiają, że są dziś. Przyznaję jednak, że w tym wpisie będzie tylko kilka odpowiedzi, zato dotyczących tematu. Ogólnie natomiast post związany jest z, a jakże, Dniem nauczyciela.

Tak tak, świętujemy, moi drodzy, ja też sobie poświętuję, bo w końcu poszłam po coś na tę pedagogikę, nie? 😉
Pod ostatnim wpisem zadaliście całe mnóstwo pytań, jednak zanim jeszcze jakiekolwiek pojawiły się tam, pod moim postem na facebooku zjawił się komentarz:
"To za miesiąc poproszę bloga o wykładowcach. Sama też mogę się podzielić kwiatkami ze studiów."
Prośba ta przyszła od mojej wychowawczyni z krakowskiego internatu, a uwierzcie, prośbom TEJ pani się NIE odmawia!
Uznałam jednak, że nieco zmienię zasady i nie za miesiąc o wykładowcach, a dziś, ogólnie, o wszystkich. O wszystkich, którzy przez różne etapy edukacji mieli na mnie wpływ. Gdzie byśmy byli bez nauczycieli?
Pomijając to, żebyśmy się wyspali przynajmniej…

Podstawówka / gimnazjum

Zaczniemy sobie, jak to zazwyczaj bywa, od początku. Kwiatki ze studiów zazwyczaj wspomina się na podstawie cytatów, postaram się używać tej metody w całym tym wpisie, bo gdybym chciała wypisać wszystkie anegdoty z tego okresu, napisałabym książkę. Zrobiłam jedną kategorię z dwóch etapów edukacyjnych, po pierwsze dlatego, że gimnazjum nie ma, a po drugie, bo to w moim przypadku była jedna szkoła i przejście do gimnazjum od podstawówki różniło się tym, że nauczyciele przypominali nam o innych egzaminach i mieli argument, że: jesteście już gimnazjalistami, zachowujcie się poważnie!
Wychowawczynie miałam dwie, w nauczaniu początkowym i później, od czwartej klasy. Pierwsza z nich do tej pory obserwuje to, co robię i jestem jej za to wdzięczna. Ja pamiętam, jak jeszcze miała panieńskie nazwisko, ona pamięta, jak miałam sześć lat, nie umiałam prawie nic i bałam się wentylatora w łazience.
Druga wychowawczyni już od czwartej klasy mogła być świadkiem tego, że ja, to jestem ta, co nagrywa wszystko i wszystkich. Mam jeszcze nagrania z zielonej szkoły w piątej klasie, kiedy pytam ją o wrażenia. Powiedziała wtedy, że OK, ona się wypowie, ale niech ja jej powiem, co to jest za radio, telewizja, no generalnie, skąd ja jestem? Z braku pomysłu odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że z Żyrardowa, co nieco rozluźniło atmosferę i pani do nagrania się wypowiedziała.
Tak przy okazji, proszę Pani, jeszcze raz sorki, że zjedliśmy ten batonik, serio nie wiedzieliśmy, że to Pani!

Oczywiście, oprócz wychowawczyń, męczyło się z nami jeszcze kilka osób.
Sporo wspomnień mam z matmy, fizyki i chemii, pewnie dlatego, że wszystkie te przedmioty mieliśmy z jedną osobą.
– Ile my mamy razem godzin! – Wołaliśmy z zachwytem, na co nasza nauczycielka niezmiennie odpowiadała.
– Nooo, widziałam, wiecie, mi powinni dawać dodatek za szkodliwe warunki! –
Dodam jeszcze, że w brew legendom i stereotypom na temat Lasek, więcej jest tam pracowników świeckich. Tutaj jednak, faktycznie, nasza nauczycielka przedmiotów ścisłych pracująca w jakże szkodliwych warunkach, jest siostrą.
Kiedyś na fizyce zapytaliśmy przy jednym doświadczeniu.
– Proszę siostry, a to się od tego nie zapali? –
– To? A, nie wiem, sprawdzimy? –
Oczywiście, tak naprawdę wszyscy tam przestrzegali bhp, woleli przestrzegać, natomiast uśmiech szalonego naukowca zawsze spoko. Bardzo często robiliśmy doświadczenia, nie tylko na lekcjach, ale też podczas dni otwartych, dla gości.
– Proszę siostry, co tak pachnie? – Zapytaliśmy kiedyś przychodząc na jeden z takich dni.
– To ciasto, ale to nie dla was, to dla gości! A przynieść wam to? – Okazało się, że poczęstunku starczyło i dla nas.
I my byliśmy zadowoleni, i goście, mówię oczywiście o doświadczeniach, nie o cieście. Cieszę się, że siostra włożyła dużo wysiłku, żebyśmy jednak mogli zaobserwować świat samodzielnie i większość tematów miało choć jedno doświadczenie dla nas dostępne. Okazywało się, że nie wszystko musi zmieniać kolor lub świecić. Może również wydzielać zapach, syczeć, obracać silniczkiem albo robić całkiem fajny huk. To ostatnie to balon nad świeczką, dodam, że był w nim inny niż zazwyczaj gaz. Było fajnie.

Co do innych lekcji, z gimnazjum pamiętam, że wszyscy nauczyciele mieli w pewnym momencie z nami ciężkie przejścia, bo weszła moda na kulki magnetyczne. Nie chwaląc się jam to sprawił, przyniosłam kiedyś małe, magnetyczne kulki, z których można układać różne kształty. Od tej pory bawili się nimi wszyscy, przy okazji gubiąc je i ich potem szukając, a czepiały się wszystkiego. Zabierali nam je, ja wieeem, sami chcieli układać!
– Ej, słuchajcie, ale co wam się wszystkim stało? – Nasza wychowawczyni miała święte prawo zadać to pytanie po tym, jak połowa klasy w trzeciej gimnazjum stwierdziła, że w razie otrzymania nagrody na koniec roku, chcą dostać te kulki.
Co do cytatów, jakoś przy okazji przypomina mi się nasza pani od geografii. Zazwyczaj nazywała nas kochanymi słodyczkami, ale kiedyś, wchodząc do klasy, akurat nie naszej, stwierdziła, że: dzicz! Dzicz to jest!
Cóż mogę powiedzieć, przeszło do historii.
Do historii przeszedł też ksiądz, uczący nas przez kilka lat religii. Kto w tamtym czasie w Laskach był, na pewno go pamięta. Oglądał z nami filmy, rozdawał plusy za aktywność w tempie błyskawicznym, zwłaszcza, jak nam się przypomniało, że jednak jakieś oceny wypadało by mieć…
– Słuchajcie, trzeba postawić jakieś piątki, co? No dobrze, to chcąc nie chcąc… – I stawiał. No i robił kartkóweczki. Rozpoczynał to zawsze tym samym:
Kaaartkóweeeczka! Kartkóweczka składa się z trzech części: pierwsza to imię i nazwisko, drugie to moje pytanie i wasza odpowiedź, a trzecie, to dowolny komentarz. Tylko druga część podlega ocenie!
I faktycznie, w ramach dowolnego komentarza można było napisać wszystko, od pytania, którego nie chciało się zadawać publicznie, aż do zasłyszanego ostatnio kawału.
Pamiętam też, że ten ksiądz jechał z nami do Rzymu na kanonizację Jana PawłaII, na postoju częstował jabłkami i skojarzenie z zakazanym owocem jakośsamo się nasunęło.
A tak poza tym śpiewał, żartował i zawsze wszyscy chcieli z nim zwiedzać.

A propos religii, kiedyś mój znajomy zapytał pani od niemieckiego, kiedy będzie można poprawić tę kartkówkę, która zaraz będzie.
– Czekaj czekaj, może nie będzie trzeba poprawiać. – Nauczycielka była pełna optymizmu.
– A wierzy pani w cuda? –
– Yyyy… no wierzę! –
Taki to, widzicie, ośrodek pełen wiary.

Internat

Tak tak, drodzy czytelnicy, ja już wtedy miałam kontakt z internatem, choć nie zostawałam w nim na cały tydzień. Tym internatem, co to jedni wychwalają, inni demonizują ponad wszelkie pojęcie, a wystarczy po prostu spytać, na jakich ludzi się tam trafiło. I już. Bo przecież to zawsze od tego zależało, cała atmosfera w internatowej grupie zależy od tego, jakich rówieśników i wychowawców tam ze sobą macie.
W pierwszych latach mojego pobytu istniał tam sobie taki, dla mnie przykry, obowiązek, zwany półgodzinnym czytaniem. Polegało to na tym, że te pół godziny czytania brajlem każdy odbębnić musiał, wiem, że kiedyś tego było nawet więcej. Pani Ania, wychowawczyni, która była ze mną w grupie najdłużej, do tej pory wspomina, że podobno, kiedy przychodziła na dyżur, pierwszym, co słyszała był raport małej Mai: pani Aniu, jakby co, to JUŻ czytałam!
Coś w to wątpię, patrząc na to, w jakim tempie ja teraz czytam brajlem. Ćwiczcie, dzieci, ćwiczcie!
Pani Ania miała wiele swoich charakterystycznych cytatów i zwyczajów. Wiele dziewczyn z grupy pamięta na przykład, że gdy nie chciała komuś czegoś głośno i publicznie wypominać, mówiła to brajlem. Przykładowo, kiedy chciała dać znać, że na stole pozostała nieumyta filiżanka, potrafiła powiedzieć, że: Majeczko, przypominam ci o czymś na literę pierwszy, drugi, czwarty. Czyli F.
Podejrzewam, że dziewczyny najmniej lubiły, jak przypominała im o czymś na literę pierwszy, drugi, czwarty, piąty, G, czyli o generalce. Generalka, to było generalne sprzątanie w aneksie kuchennym i obawiam się, że wolę półgodzinne czytanie.
Do tej pory używanym przez nas cytatem jest też oczywiście zdanie, które pani Ania często wypowiadała wieczorami, kiedy zbyt długo przesiadywałyśmy przy herbacie czy przed telewizorem, a późno się robiło. "Dziewczyny, ja was nie wyganiam, ale idźcie już."
Jeśli ktoś zwrócił uwagę, że: pani Aniu, nie chce mi się, pani Ania od razu znajdowała rozwiązanie: to nie chcąc ci się idź. Do tej pory, jak komuś się nie chce iść po czajnik albo wstać wyrzucić śmieci, potrafimy z przyjaciółką mówić: nie chcąc ci się idź.

W internacie na wspomnienie zasługuje też kilka innych osób. Siostra Agata wymyślała nam mnóstwo sposobów na zabawę, włączając w to pozwolenie na rozłożenie namiotu w grupie, bo akurat na zewnątrz nie było pogody. Siostra Zdzisława czytała nam książki i do tej pory pamiętam "wyspę złoczyńców" w jej wykonaniu. Pani Monika i pani Ola grały na gitarach, więc na wieczornych zbiórkach się śpiewało. Pani Ewa była ze mną w grupie w różnych latach, w tym przy okazji mojej ostatniej klasy. I nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie to, że w tej ostatniej klasie nadal pamiętała i przypominała o tym mnie, że ona, to mnie zobaczyła, jak byłam taką małą Mają, miałam dwa warkoczyki i wstążeczki. Dzięki, pani Ewo, dzięki! 😉
No i oczywiście nasze podróże meleksem, przy okazji których jedna wychowawczyni uczyła się jeździć, a druga bardzo wspierała ją duchowo, głównie śpiewając pod nosem „anielski orszak”.

Orientacja

Zuzanna napisała w komentarzu:
"Pytanie z ogólnych, ale bardzo mnie ciekawi, ile czasu zajmuje nauczenie się nowej trasy osobom niewidomym?"
Niedługo postaram się pod tym postem, albo nawet tutaj, edytując, wrzucić link do szerszego artykułu na temat orientacji, który może Cię zainteresować.
Edit: Oto obiecany link.

Zapytaj niewidomego 11. O białych laskach i psach przewodnikach, czyli o orientacji przestrzennej osób niewidomych

W skrócie jednak mogę odpowiedzieć, jak prawnik, to zależy. Każdy ma inne predyspozycje, każdy ma inną orientację i innego czasu potrzebuje. Zależy to też, rzecz jasna, od trasy. Przykładowo ja się nauczyłam dojeżdżać na studia podczas kilku zajęć z orientacji, tylko, że wtedy trasę omawiała ze mną instruktorka. Nie zmieniało to jednak faktu, że prawie do samego czerwca wracać z Akademii wolałam z kimś, bo zawsze się umiałam zaplątać przy wejściu do tunelu pod Alejami.

A no właśnie, instruktorka. Przez lata nauki w Laskach miałam również zajęcia z orientacji przestrzennej, podczas których uczyłam się chodzić z laską, pokazywano mi nowe trasy w ośrodku i poza nim, ale także układałam i rysowałam plany znanych i nieznanych miejsc, uczyłam się podpisywać dokumenty i rozpoznawać monety, a także, jak akurat była okazja, grałam w gry.
Tu podziękowania należą się pani K., która miała ze mną zajęcia przez czas krótki, ale do tej pory pamiętam, że dostawałam punkty za dobre zachowanie i za te punkty potem grałyśmy w gry. Następnie wspomnę panią O., co zajęcia ze mną miała przez chyba 7 lat, wbiła mi do głowy wszystkie poprawne techniki posługiwania się laską, przechodzenia przez skomplikowane skrzyżowania, a także musiała znosić moje komentarze na przeróżne tematy. Pamiętam, jak omawiałyśmy kiedyś spory plan całego ośrodka.
– Tu na przykład jest cmentarz, tam też sobie kiedyś pójdziemy. –
– Nooo, kiedyś na pewno. – Westchnęłam filozoficznie. Pani westchnęła również, ale mam wrażenie, że z innego powodu.
No i na końcu, ponieważ męczy się ze mną najdłużej, wspominam panią A., która uczyła mnie w przedszkolu i na początku podstawówki, potem miała, jak rozumiem zasłużoną, przerwę, a potem wróciła do mnie na koniec gimnazjum, liceum, a i przy studiach się jeszcze zdarza. Ta kobieta znała mnie wtedy, kiedy sprawą oczywistą było, że jeden i jeden, to jedenaście, to przecież logiczne. Nauczyła mnie podstaw brajla, podstaw orientacji i podstaw logicznego myślenia. Potem przy przejściu z gimnazjum do liceum, przez całe liceum, które do interesujących okresów należało, żeby w końcu uczyć mnie drogi na uczelnie, na której sama kiedyś broniła magisterki.
– Wiesz, jak to jest miło popatrzeć, że ty idziesz, i ty wiesz, czego szukasz! – Powiedziała mi pewnego dnia po drodze na APS i to był naprawdę miły komplement.
Nauka orientacji to bardzo wymagające zajęcie, uczy się tam naprawdę wielu różnych umiejętności i wg. mnie trzeba nie tylko umieć tłumaczyć trasę, ale też mieć wypracowany sposób dogadania się z uczniem. Musimy się wzajemnie rozumieć i sobie ufać, w tym przypadku to się udało, za co jestem wdzięczna. To właśnie ta kobieta chwaliła mnie, kiedy coś ogarnęłam, pocieszała, kiedy miałam załamanie nerwowe, ale także zwracała uwagę: Maju, ja bym jednak wolała, żebyś teraz skoncentrowała się na zadaniu!
Spokojnie, w gry też czasem grałyśmy. Proszę pani, kostkę do gry nadal noszę ze sobą.

Szkoła muzyczna

Jeśli nauczanie mnie w szkole wymagało cierpliwości nauczycielskiej, uczenie mnie czegoś związanego z muzyką wymaga cierpliwości anielskiej!
Do dyplomu z fortepianu doprowadziła mnie pani, która aktualnie jest dość ważną osobą w szkole muzycznej w Laskach i kiedyś, jeszcze zanim zaczęła mnie uczyć, jakoś jej się z dziewczynami bałyśmy.
Okazało się, że bać się nie ma czego, choć temperamenty obie prezentowałyśmy wybuchowe. Cytatów z fortepianu dużo nie pamiętam i może dobrze, bo dotyczyłyby mojej gry, natomiast pamiętam, jak kiedyś, niedługo po objęciu kierowniczego stanowiska, pani ta miała gdzieś wygłosić parę słów. My też się przygotowywaliśmy do występu, w chórze chyba będąc.
– No i co, masz już przemowę? – Zagadnęła pani z działu promocji.
– A dajcie mi wy wszyscy święty spokój! – Odpowiedziała uprzejmie moja mistrzyni fortepianu.
– Ooo, i tak można zacząć! – Ucieszył się nauczyciel akordeonu, wchodząc akurat wtedy do pomieszczenia.
Tak, taką mieliśmy atmosferę. Podobna panowała na próbach zespołu kameralnego, gdzie miałam niewątpliwą przyjemność poznać kierownika naszych zespołów, tamtejszego nauczyciela gitary basowej, a tak w ogóle, to basistę Kapeli ze Wsi Warszawa. Musiał nas ogarniać nie tylko podczas prób, ale także podczas występów.
Na przykład wtedy, kiedy przemawiają ważne osoby, a my z klawiszowcem nabijamy się przy bocznym stoliku. Zgasił nas wtedy prostym komunikatem: proszę się nie śmiać, bo ten pan płaci!
Ale dziękować mam za co, bo nauczył nas na pewno ciężkiej pracy, nawet, jak o zespół nie chodziło. Kiedy dowiedział się, jak trudną piosenkę wzięłam sobie na konkurs, zapowiedział, że no dobra, wybrałam sobie, to proszę, ale tego zepsuć nie można i będziemy ćwiczyć. I faktycznie, śpiewałam to parę miesięcy na próbach obu zespołów, jemu zawdzięczam, że wyszło.
Nauczycielowi perkusji natomiast mogę być wdzięczna za metronom w głowie, co jak co, o technikę dbał! No i ze mną wytrzymywał, a to było nie lada zadanie, zważywszy na to, że jak byłam naprawdę mała, to zajęcia mieliśmy w studiu nagrań, po którym lubiłam sobie krążyć i oglądać. Nawet raz wywróciłam ściankę akustyczną, co okazało się dość prorocze, biorąc pod uwagę lata późniejsze. ;p

Następne pytanie od Zuzanny:
"Gdybyś mogła magicznie wybrać jakiś instrument muzyczny, na którym nauczysz się grać na poziomie, powiedzmy, całkiem znośnym, co by to było?"
Zawsze chciałam grać na gitarze. No i gram. Kilka akordów i to nie zawsze dobrze. Ja wiem, capodaster to jest magiczne narzędzie i posługuję się nim, ale chciałabym grać, jak gitarzysta, a nie jak, no cóż, jak ja.
Gdybym miała wybrać instrument, którego w ogóle nie znam, to chyba flet. Tak, moi drodzy, ja się NIE uczyłam grać na flecie w podstawówce, nawet tym prostym. Wybieram poprzeczny, tak dla jasności.

Na koniec tej laskowskiej przygody dodam jeszcze, że Lwica prosiła o jakieś wspomnienie z Lasek, którego jeszcze tu nie było.
Myślisz, kochana, że ja pamiętam, co tu było? Ale co do muzycznej, mogę ci powiedzieć, że świetnie wspominam mój dyplom. Stres był, ale pamiętam, że pierwszy raz miałam znajomych, rodzinę i nauczycieli w jednym miejscu. Po dyplomie mieliśmy poczęstunek, kwiaty, prezenty, wiesz… Byliśmy sławni wtedy! Pamiętam, że tuż po zagraniu kłaniałam się, jednocześnie starając się usilnie przekazać mojej nauczycielce scenicznym szeptem pytanie: no i jak?! I jak z tej sceny wreszcie zeszłam, to jedna bliska osoba, od której wsparcia oczekiwałam, przywitał mnie słowami: no ale kłaniać, to cię ta pani nie nauczyła!
Faaaajnie było. :p

Liceum

Księżniczka pisze do mnie:
"Jakie masz wspomnienia z liceum dzisiaj największe i czemu to prawdopodobnie angielski? 😀"
Dzięki, moja droga, dzięki! ;p

No już, tłumaczę. Na angielski zawsze trafiałam dobrze, moja wychowawczyni z nauczania początkowego była właśnie anglistką, potem miałam różne nauczycielki, w tym na końcu taką, która nas gramatyki wyuczyła bardzo skutecznie. Zawsze ten język lubiłam, uczyłam się ze szkoły, z tekstów piosenek, starałam się używać.
W liceum natomiast, tak owszem, angielski był ciekawy. Ja wiem, że czasem, jak ktoś się nie nauczył zwłaszcza, był płacz, lament i zgrzytanie zębów. Nie należy jednak tracić wiary!
Anglista z pierwszej klasy liceum sam kiedyś bardzo trafnie określił swoje lekcje: tam trzeba znać odpowiedź, zanim jeszcze padnie pytanie! Pół szkoły go się bało, ja go lubiłam. A nie było to proste po tym, jak się kiedyś nie nauczyłam któregoś perfectu i cała klasa miała niespodziankową kartkóweczkę! I tam już nie było dowolnych nieocenianych komentarzy…
Tak poza tym, to puszczał nam seriale, swoją drogą nie znam nikogo więcej, kto by tak szczegółowo potrafił zrecenzować serial, przygotowywał nas do ustnej matury zadając najprzeróżniejsze pytania i kazał opisywać obrazki.
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… – Powiedziałam kiedyś myśląc, że mówię cicho.
– Ty nie kombinuj, koleżanka ci zaraz ten obrazek opisze i ty mi też wszystko powiesz! –
No, mniej więcej dlatego się lubiliśmy.
Pamiętam, że kiedyś był w podręczniku tekst, w którym była mowa o grze terenowej w polowanie na zombie. Potem dostaliśmy zadanie wypisania plusów i minusów bycia takim zombie, no bo przecież plusy i minusy są na ustnej maturze, a na końcu dowiedzieliśmy się, że przynajmniej teraz wiemy, jak załatwić zombie i możemy to sobie wpisać do CV. Jeszcze jakieś pytania? Do matury do niego chodziłam na zajęcia.
Od drugiej klasy w liceum uczyła nas anglistka, która z kolei wdrożyła nas we wszelkie tajniki zadań egzaminacyjnych, słówek i gramatyki. Do tej pory pamiętam, że zdanie "Mary była dana kwiatkiem przez Johna", to jest po angielsku bardzo dobre zdanie! Maturę miałam na 98, a u pani z trudem czwórkę i do tej pory wdzięczna jestem, że mi dała kartkówkę poprawić.

Cytat z matmy:
– Proszę pani, obliczyłam granicę! –
– Gratuluję, cztery procent! –

Cytat z fizyki:
Czekaj czekaj, moment. Bo tobie tu zaraz wyjdzie, że zero równe jest zero. I to jest niewątpliwie prawda, ale jednak nie będziemy się tym zajmować!

No i oczywiście, nasze lekcje polskiego. Tylko tyle, albo aż tyle.

Pytasz mnie o wspomnienia z liceum, to ja Ci powiem. Do tej pory pamiętam, jak na naszej jedynej długiej, szkolnej wycieczce, kolega Piotrek leciał taką wielką huśtawką w parku linowym i, lecąc, krzyczał:
– Kur**aaaaa! Ja pier*****leeeee! – I dokładnie tym samym tonem dodawał. – Przeeepraaaaaszam, pani prooooofeeeeesooooor! – Wiedział, że wychowawczyni stoi na dole. Cudowne!
Cudowne, jak nasze próby The Reds przed świętami. My, skrajnie zmęczeni, na wzajem do siebie: kto teraz gra, ty nie graj, nie umiesz to nie graj!
A nasza opiekunka do vice dyrektorki: no widzi pani, tacy wszyscy dla siebie mili jesteśmy.

No i oczywiście pozdrawiam moją wspomagającą, która kiedyś przedstawiła się mojemu koledze, z którym poloneza tańczyłam:
– Dzień dobry, ja jestem Ewa, my się z Mają wygłupiamy na matematyce. –
A tak serio się przecież nie wygłupiałyśmy! Tylko układałyśmy kulki magnetyczne… Yyyyy…

Szkoła policealna

O Krakowie ja tu napisałam mnóstwo. I o naszych nauczycielach realizacji, którzy cieszyli się, że po naszych zajęciach już weekend i można odpocząć. I o moich współklaścach, z którymi chodziliśmy pod most poskakać, poklaskać i pokrzyczeć, bo tam fajne echo było… Dźwiękowcy to jest dziwny rodzaj boskich stworzeń.
I o wychowawcach, których do tej pory nie wszystkich poczęstowałam kinderkami, a szkoda.
Byli tam również nauczyciele z muzycznej, kolejni z anielską cierpliwością. Pan od fortepianu, który słabym głosem mówił: Majaaa, ale ty byś może jednak poćwiczyła, cooo? No i pan od perkusji, który przynajmniej próbował czegoś mnie nauczyć na instrumentach sztabkowych i mówił:
– To musisz lewą ręką. Lewą, lewa to jest ta, co ma kciuk z prawej strony! –
– No chyba, że odwrotnie tłumaczę. – Dodawałam od razu i potem nie było pięciu minut lekcji, bo cytowaliśmy kabaret moralnego niepokoju.
Jeśli ktoś chce więcej o Krakowie, odeślę chyba do poprzednich wpisów, pozdrowię natomiast panią, co prosiła o wpis o wykładowcach, bo ona z Krakowa. Zdrowie biuralistów! Właśnie przechodzę do studiów!

Studia

Czas studiowania, to czas nieco niezwykły. W liceum mogło mnie nie być przez połowę zajęć, usprawiedliwione, to w porządku. Na studiach nie ma mnie na ćwiczeniach więcej niż dwa razy i do widzenia, zapraszam na nadrabianie! Muszę również uważnie wczytać się w regulamin studiów, bo jak ktoś nam mówi o swoich zasadach na zajęciach i zaczyna od: "zgodnie z regulaminem studiów", można by pomyśleć, że tych regulaminów jest ze trzy co najmniej.
Cytaty jednak zjawiają się na każdych zajęciach!
Przyznam, że w tym roku jeszcze mało, bo pierwszy tydzień, to tydzień organizacyjny, a drugi leżałam w łóżku kaszląc i katarząc. W zeszłym roku jednak trochę tego było.
Z filozofii: Konia z rzędem temu, kto powie, czym jest dusza.
Od tego stwierdzenia tak naprawdę zaczęliśmy. W ogóle dziwne to były wykłady, bo to były wykłady w środę na ósmą rano. To sobie imaginujcie.
Cytat: Pójdzie lista i trzymajmy się tego, kto jest. Tym bardziej, że dziś mówimy o teorii: byt jest, a niebytu nie ma.

Następny piękny cytat mam z historii wychowania i muszę powiedzieć, że to były cudowne wykłady i ćwiczenia, podczas których prowadząca udowodniła mi, że system bez oceniania i przymusu naprawdę mógłby się sprawdzić, gdyby wszyscy nas traktowali z tak ogromnym szacunkiem, jak ona.
A, no i też lubi muminki!
Cytat: "Tak zwykle przedstawia się te dwie epoki. Nie wiem, czemu państwo zostali oszukani, ale tak nie było. Wygodnie się tego uczy, no nie? Tylko fakty się nie zgadzają… No ale to tym gorzej dla faktów."

O wielu faktach uczyliśmy się również na pedagogice ogólnej, były wykłady i ćwiczenia. Wg. mnie na zacytowanie zasługuje tu zdanie z ćwiczeń, które bardzo ładnie podsumowuje podręczniki akademickie.
Cytat: Niektóre książki czytałem kilka razy, po kilka razy jedno zdanie, albo kilka stron, czasami kilka stron, to było jedno zdanie…

Na podstawach psychologii działa się historia. Doktor, który miał z nami wykłady, miał je w czwartki popołudniu. Teoretycznie czwartek, wszyscy zmęczeni, przed 18 aula powinna być pusta. Do niego chodzili wszyscy. Na ćwiczeniach magister z nami ćwiczący zapytał, z kim mamy. Z nim? To idźcie! Nawet, jak ktoś nie chodzi na wykłady, raz idźcie, zobaczcie!
No i zobaczyliśmy. Mówili, że darmowy standup, mówili, że coś się dzieje, ja sama widziałam, jak na imprezie urodzinowej mojej koleżanki pokazywali sobie screeny z prezentacji tego gościa!
Cytat: Sokrates był uprzejmy zauważyć, że człowiek ma jakieś życie wewnętrzne.
I ten pan nam to życie wewnętrzne, wraz na przykład z temperamentem, bardzo fajnie tłumaczył. Oto człowiek, który zrobił kiedyś wykład o atrakcyjności i zainteresowaniu, to jest bardzo smutny wykład swoją drogą, i na początku slajdów co? Swoje zdjęcie! Yeah! <3
Na pedagogice społecznej padło kiedyś zdanie:
Cytat: Szkoła polska przygotowuje do ciszy.
No więc podstawy psychologii na pewno pozwoliły nam zabrać głos!

Cytatów na razie tyle, jak zapytacie w komentarzach o coś na temat edukacji, postaram się tam odpowiedzieć, a już za tydzień kolejny odcinek związany z odpowiedziami na pytania wszelakie, zwłaszcza, że wciąż ich przybywa!

Pozdrawiam was ja – Majka

PS Pani Kingo, nauczyła mnie Pani rysować. Teraz, z tej drugiej strony, widzi Pani pełen obraz. Jak to w końcu jest, damy radę?
Nadal tęsknimy.

Kategorie
co u mnie

Napisane mało, a o wielu rzeczach, o resztę zapytajcie! Czyli zapraszam do mnie i Q&A

– O, jest, jest na parterze, jedzie! I znowu się nie zatrzymała, co jest? Już jest na czwartym piętrze! –
– Słuchajcie, a może to na tym polega ta awaria? – Stałyśmy zbitą grupą przed windą w budynku D, która stanowiła wtedy dla nas niezrozumiałą zagadkę. W ogóle cały budynek D jest zagadkowy, bo nowością jest on w naszym kompleksie i nikt jeszcze nie wie dokładnie, co tam jest i gdzie. Samo szukanie auli sprawiło, że spora gromada chodziła w tę i z powrotem po parterze rycząc ze śmiechu, nikt do końca nie wiedział, dlaczego. Mieliśmy wrażenie, że zaczynamy w samo południe, a skończymy na wystawie, późną nocą, w głębokich piwnicach…
I potem, w auli, w rzędzie za mną.
– Najlepsze są, słuchajcie, te cztery godziny między lektoratem a wykładem, uwielbiam je! –
– A od kiedy ty chodzisz na wykłady? –
– Nie no, na ten pierwszy przyjdę, przyjdę… –
– No pewnie, bo w ten piątek nie ma lektoratu! –

Tak tak, drogi czytelniku, rozpoczęłam studia, w końcu październik mamy, choć nie zawsze temperatura na to wskazuje. Gdybym miała zdawać z tego raport, to oczywiście zaczęłabym od tego, że na zachodnim bez zmian. Znaczy nie, odwrotnie, zmiany są non stop, do tego stopnia, że jak tam jedziesz, to nigdy nie wiesz, czy zastaniesz dworzec w domu, czy nie. Kiedyś PKP było uprzejme podać w rozkładzie peron drugi, zapominając zupełnie o tym, że peron drugi ma taką awarię, że aż go nie ma i że pociąg, choćby chciał, nie może z niego odjechać. Odjeżdżał z czwartego, inne portale mówiły prawdę.

Swoją drogą, jeśli chodzi o pociągi, ostatnio wsiadłam do jednego, na 20 minut, bez gwarancji miejsca. Nic nadzwyczajnego, zdarza się. Akurat był konduktor, zapytałam, czy można kupić bilet, można było, super, ale pan powiedział też, że może wskazać miejsce. OK, poszłam z nim. Przy pierwszym przedziale zatrzymał się i, przyznaję, niezbyt miło, powiedział do siedzących tam osób, że: proszę tutaj pani ustąpić. To jest przedział dla niepełnosprawnych, proszę sobie szukać miejsca!
– Proszę pana, spokojnie, ja tylko chciałam bilet, ja mogę stać… – Zaczęłam.
– Nie może pani stać! – Uciął konduktor. A, przepraszam, to nie wiedziałam. Z przedziału wyszło kilka osób po to, żebym ja mogła usiąść. I gdyby on jeszcze przyszedł po ten bilet…
Kochani, no nie róbmy tak. W sensie ja rozumiem chęć pomocy, być może są też przepisy, które jakoś im nakazują, że bezpieczniej będzie dla nich, żebym ja usiadła, ale po pierwsze, można to zrobić nieco uprzejmiej, a po drugie, owszem, ja stać mogę. Jak przepisy są inne, można to powiedzieć konkretnie. Taka marginesowa uwaga, jak wsiadam do autobusu, mając 24 lata, naprawdę głupio się czuję, gdy ustępuje mi miejsca ktoś, kto ma dobrze ponad 70. Powtarzam, ja się domyślam powodu. Mówię tylko, że czasami osoba, mimo, że z niepełnosprawnością, może poczuć się bardzo niekomfortowo, generując takie sytuacje. Zwłaszcza, jak takie sytuacje są, że tak powiem, na pół wagonu.
Ale, miał być raport, no to wracam do studiów. Na studiach ostatnio było o raporcie na temat edukacji osób ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i wspominam o nim dlatego, że zaciekawiła mnie jedna rzecz. Jak to jest, że ten dokument wydano kilkadziesiąt lat temu i napisano w nim po pierwsze, że bardziej się powinniśmy skupić na rodzaju potrzeb, a nie rodzaju niepełnosprawności, a po drugie, że wybór edukacji w szkole specjalnej lub ogólnej mocno zależy od przypadku i to trzeba rozpatrywać równolegle… Powtórzę, kilkadziesiąt lat temu o tym pisano! A my do tej pory nie umiemy o tym spokojnie rozmawiać i to nie tylko w Polsce. To jak to jest, moi drodzy?
Z resztą wiadomo, że pisać sobie można, a świat swoje, bo ja naprawdę uważam, że na mojej uczelni mnóstwo osób ma fantastyczne podejście do osób z niepełnosprawnością, a potem w pociągu ktoś na ciebie pokaże i powie do konduktorki: ale proszę pani, ta pani jest… Wymowna cisza, konduktorka: a, aha, no dobrze. I koniec tematu. I się człowiek może nagadać sporo o różnych udogodnieniach, albo przeciwnie, po prostu o tym, że jest normalny, a i tak dla postronnych czasem pozostanie tym wymownym: aaa, no dobrze.

No właśnie, a propos, jestem w pociągu i podróżuję nim w stronę Wrocławia. Bardzo się z tego cieszę, bo po pierwsze, wybieram się tam od jakichś trzech lat. W końcu ostatnio wymyśliłam, że dobrze, 2 ostatnie tygodnie września nie są zajęte, to może wtedy… I proszę, zamówienie w fundacji takie, że druk absolutnie non stop, po drodze różne przejściowe chwilowe… Inna sprawa, że sporo się przy okazji nauczyliśmy o możliwościach drukarki i własnych. Skutkiem tego jadę w ten weekend, za to urodziny poświętuję fajnie. Jest dobrze.
Drugi powód mojej radości polega na tym, że ostatnio miałam kilka dziwnych, ciężkich dni. Gdybym chciała się rozpisywać o tym, co, po co i dlaczego, zajęłoby to wiele wpisów, dość powiedzieć, że urzędowa biurokracja to rzecz straszna, powrót na studia wymaga pewnych zmian w planie życia, a zdarza się i taki czas, kiedy nieważne, co zrobisz, i tak masz wrażenie, że źle.
Myślę, że w przypadku takich dni, kiedy już człowiekowi naprawdę się czuć odechciewa, należy wyjechać, na chwilę zająć się absolutnie czymś innym i trochę odnowić umysł. To mam w planach, trzymajcie kciuki.

Lepsze info jest takie, że Mackie powrócił z serwisu i niedługo odejdzie na zasłużoną emeryturę, za to oprócz niego przyszła również paczka z nowymi kontrolerami. Świat zadecydował za mnie, zastanawiałam się między jednym a drugim, ale jak allegro proponuje ci dwa sprzęty w cenie jednego i to takie, które mają tryb dostępnościowy, zastanawiasz się krótko. Przy okazji odnowiłam subskrybcję pro toolsa i ja to jednak powiem głośno, strona internetowa producentów pro toolsa, to jest jakieś piekło na ziemi. Nie wiem, kto to pisał i w którym roku, ale serio, czy ja nie mogę jednej rzeczy zrobić bez problemu? Przypominam też, że jak się firma chwali dostępnością, to fajnie by było swoją aplikację do pobierania produktów naprawić, bo na razie czytnik ekranu nie mówi tam absolutnie nic.
Kontrolery już podłączone, kable rozmnażają się w zastraszającym tempie. Wszystko działa i ma się dobrze, mam nadzieję w przyszłym tygodniu testować.

Jak już przy muzyce jesteśmy, ostatnio jeden z Czytelników wyraził zdziwienie, że była płyta Sheerana, a ja nic nie napisałam. Nie napisałam, bo płyta wyszła dwa dni po wpisie, ale fakt, nadrabiam niedopatrzenie.
Ostatnio często płyty trafiają mi w dobry moment w życiu i ta również tak zrobiła. Nie jest to album optymistyczny, ale na pewno da się tam znaleźć również jaśniejsze momenty. Jak w życiu. Plusem jest też to, że zaraz potem wyszły, w ramach bonusu, nagrywane w zwyczajnych domach wersje akustyczne wszystkich piosenek na płycie. Jeśli ktoś chce oryginalne produkcje, może posłuchać pierwszej wersji albumu, jeżeli ktoś woli samego Sheerana z gitarą, wszystkich utworów może wysłuchać w tym wydaniu.
Z pierwszego polecę to:

A z drugiego to:

Ten wpis napisałam dziś, więc znowu nie napiszę w nim o płytach, które wyjdą za tydzień. Dwie polskie, nowy projekt Łony i nowa płyta Kwiatu Jabłoni. Rozstrzał niezły, ale na obie premiery czekam bardzo. Jeden z singli promujących łonę zrobił na mnie wrażenie też ze względu na cytat na górze mojego bloga, jak ktoś chce, może sprawdzić. Niezbyt to wesołe, ale…

W każdym razie jest na co czekać.

Zdaję sobie sprawę, że z kolei w tym wpisie raczej nie było nic, na co warto było czekać, bo to tylko parę anegdotek z pierwszego tygodnia studiów i kilka moich przemyśleń na szybko, mam nadzieję jednak, że będziecie mieli na co czekać wraz ze mną, do przyszłego weekendu. Już tłumaczę dlaczego, zanim jednak do tego przejdę, jak na youtubie, chwilka dla patronów. Albo raczej dla komentujących, bo mam parę rzeczy do przekazania.
Po pierwsze najważniejsze, dziękuję wam za wszelkie miłe słowa, to jest naprawdę bardzo miłe, że Wam się chce to czytać!
Po drugie informacja dla tych, którzy z jakiegoś powodu chcą się ze mną skontaktować, zostawcie jakiś kontakt do siebie, albo dajcie znać, że chcecie mojego maila. Ja tutaj owszem, widzę wasz nick, ale metody osobistego odpisania nie mam, a czasami, zgodnie z pytaniem / prośbą, chciałabym. Np. @Ildriss, to do Ciebie, pod Twoim komentarzem ostatnim Ci również odpowiedziałam. 🙂
@Krzysztof Proszę pozdrowić mk4.
@Księżniczka Dziękuję, bardzo życiowy kawał.
@Klaudia Ojjj, bywałam na takich próbach i też graliśmy w ten sposób.

I teraz na co czekamy. Pod ostatnim postem pojawiło się mnóstwo pytań i propozycji. Od pytania, jak się gra na perkusji w szpilkach, spoiler, odpowiedziałam pod komentarzem, aż do propozycji, że powinnam więcej napisać o druku i o pracy w fundacji.
Powyżej macie więc szybką przypominkę wszystkiego, czym teraz jestem. Moich studiów na APS, mojej pracy, ale też moich kabelków i kontrolerów czy też wypadów weekendowych. Kiedyś już robiłam Q&A, bo moda na to była, ale ze względu na to, że liczba komentujących się ewidentnie zwiększyła, przeżyjmy to jeszcze raz! Czytelniku Drogi, jeden z drugim, napiszże, o czym mam napisać. Nie wiem, czy powstaną osobne posty, np. jak mówiłam, o druku nie wiem, czy mam wystarczającą wiedzę na cały wpis, nie wiem też, na które z pytań odpowiem w satysfakcjonujący sposób… do tego musiałabym znowu kupić buty… ale pytajcie! Podpowiadajcie mi, o czym chcecie czytać. Pojawiła się opinia, że pokazuję ten fragment Mai, który pokazać chcę i choć jest to, myślę, prawdą dla każdego z mieszkańców internetu, to teraz jest okazja, pytajcie o te fragmenty, których naprawdę jesteście ciekawi!
Stop, sama przeczytałam to zdanie i czuję się w obowiązku dodać, miejmy granice rozsądku! :d
W przyszły weekend, świętując coś, uznajmy, że dzień edukacji, skomponuję jakieś odpowiedzi.
Powodzenia dla mnie i dla Ciebie, Czytelniku Drogi.
Czas na Was.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Zuziu, kiedy następne foodtrucki? Już trochę siedzę w tym pociągu i zaczynam się robić głodna.

EltenLink