Na początku lutego przeprowadziłam z przyjaciółką taki oto dialog telefoniczny.
– Co u ciebie?
– W sumie OK, przed sesją jestem teraz…
– Aaaaa, to dlatego dzwonisz!
Faktycznie, przecież jak zaraz egzaminy, to trzeba wszystkich odwiedzić, cały dom wysprzątać, pustynię odkurzyć. W ostatnim tygodniu stycznia byłam trochę chora, więc pomyślałam sobie, że dobra, będzie weekend, to na spokojnie do tego usiądę. Do sesji w sensie, nie do tego odkurzania. No i wiadomo, jak to jest, jak się całą nadzieję pokłada w weekendzie, nie? Przyszedł luty, sobota… i Kinga też. Bez tego spotkania byłybyśmy aż nazbyt świadome, co ta druga robi, z naszą motywacją było podobnie, więc równie dobrze mogłyśmy się zobaczyć. Obejrzałyśmy film, Kinga rozłożyła sobie układankę logiczną z pięciu elementów i zmuszała mnie, żebym składała z powrotem, bardzo inteligentne zajęcia! Ale spokojnie, coś na studia też zrobiłam, tylko nieco później. W niedzielę. 😉
A nie, przepraszam, w sobotę nadal, z resztą Kinga światkiem, że pracowałam, przygotowałam sobie sesję z pewnymi wokalami, które miałam do wyedytowania i Boże mój, w swej łaskawości daj mi zawsze pracować z tak dobrze przygotowanymi wokalistami! Wszystko równo zaśpiewane! Jakie to było przyjemne.
W poniedziałki, o nikczemnej godzinie ósmej rano mieliśmy w minionym semestrze bardzo przyjemne zajęcia. Z tej okazji zjawiłam się nawet na tych ostatnich, trzeciego lutego.
– Siadaj siadaj. Tak nas dzisiaj dużo, że wszystko wolne. – Przywitała mnie koleżanka.
– O, o, pani doktor, jakieś plusy za aktywność? Dla tych co dotarli? Dodatkowe punkty?
– Plusy nie wzbudzają motywacji wewnętrznej. – Odpowiedziała z nieustającym spokojem nasza prowadząca. Po pewnym czasie przebywania ze mną o tej godzinie i wysłuchiwania tego, co ja wtedy mówię, ja bym wszystko mówiła z nieznoszącym sprzeciwu spokojem. Prowadząca następne zajęcia również nie miała z nami łatwo.
– A jak państwo opracowujecie zagadnienia? Podzieliliście się nimi, czy każdy sobie? – Po badawczym spojrzeniu wszystko stało się jasne. – Państwo jeszcze nie zaczęli… Yyy, no to na co państwo czekacie, my się spotykamy za tydzień na egzaminie!
– Mhm, a inne zaliczenia są jutro. – Padła życzliwa podpowiedź z sali.
– Aaa, to państwo się jutro za to wezmą.
– Yyyyy, w środę. Wtedy jest ostatni pisemny.
Pani doktor nie odniosła się więcej do naszej nauki. Słusznie, z przypadkiem beznadziejnym nie było co walczyć. Egzamin wszyscy zdali, choć przyznaję, że gdybyśmy sobie tych zagadnień nie opracowywali, mogłoby być niezbyt zabawnie. Jak się nic nie wie, to nawet najlepsze wskazówki nie pomogą.
** ** **
– Za, 200, metrów, skręć w lewo. – Odezwał się spokojny, choć nieco zniechęcony, głos nawigacji google.
– A mnie to, Czesiu, nic nie mówi! – Żachnęła się ciocia Kingi, prowadząca auto. Jechałyśmy na sylwestrowe spotkanie, na które akurat została nam zaoferowana podwózka. Cieszyłam się z tego niezmiernie, nawet nie tyle dlatego, że w samochodzie cieplej, ale…
– I on mi zaraz powie, że za 200 metrów w lewo, za 300 metrów w lewo, za 900 metrów, i tak się będziemy kręcić! O, a teraz pokazał, że za 400 metrów i nic nie powiedział. Czesiu, czemu nie mówisz?
– Może zaraz powie. – Zagadnęłam delikatnie.
– No nie mówi! O, już za 200 metrów! –
– Skręć w lewo. – Zlitowała się za chwilę nawigacja.
– A teraz to mnie pocałuj w…
– A wie pani, że w niektórych nawigacjach serio można było mieć głos Czesia ustawiony?
– Lepsze to, niż ten, co jest teraz. – Wtrąciła Kinga. – Przecież ten google teraz mnie przeraża. Ja go proszę o budzik, a on: dobrzrzrze. Ustawiłem budzik! Na dziewiątą! Dobra, Jezu, przepraszam, nie chcesz to nie musisz! No za karę go tam wsadzili, czy jak?
Cała ta droga powinna w ogóle być oddzielnie opisana, bo pamiętam, że bardzo się wtedy śmiałam. Całe spotkanie sylwestrowe również było udane. Na samym początku spodobało nam się, że Kinga dostała od cioci prośbę: to zróbcie sobie jakieś zdjęcie. Zastanowiło nas to nieco, bo nasi sylwestrowi towarzysze widzieli mniej więcej tyle, ile my. Kinga odpisała, że nooo, ciężko będzie zrobić, na co odpowiedź brzmiała: to zróbcie, zanim popijecie. Hmmm… owszem, słyszałam, że da się tak popić, żeby przestać widzieć, ale żebyśmy zaczęli, to nie wiem, ile by musiała trwać ta impreza. Chociaż, może i tak byśmy zrobili jakie takie fotografie.
Kiedyś Zuzia, podczas któregoś naszego wyjścia na miasto, zapytała mnie o kogoś, czy widzi.
– Nooo, chyba taaak, trochę… Wiesz, ona widzi, ale nie tak, żebym chciała z nią jechać autem, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
– No wiesz, ja widzę, a nie jestem pewna, czy chciałabyś, żebym to ja prowadziła ten samochód. – Zauważyła Zuzia.
W ogóle w styczniu było sporo szczegółów wartych opisania na blogu, z tym, że przy okazji zrobiło się jakoś dużo pracy na uczelni i w życiu, co troszkę mi ograniczyło wenę i przestrzeń twórczą. Chętnie nadrobię teraz, choć ogólnie miesiąc był ciężki.
Tuż po Sylwestrze ugościli mnie Julita i Dawid, tu pragnę dodać, że ugościli mnie między innymi bardzo dobrym obiadem! 😉 Tak, pamiętam. A zanim przyjechałam Dawid napisał, żebym przywiozła handpan.
– Dawidzie, ja dobrze zrozumiałam? Mam wziąć handpan?
– A co, nie zmieścisz?
– No do futerału, to może i zmieszczę, tylko nie wiem, czy się zmieszczę w bramkach metra!
Uspokajam, zmieściłam się i dotarłam cało, instrument też. Grali wszyscy, Juli, muszę ci nagrać jakieś wiedźmińskie motywy na tym.
Oni za to pokazywali mi różne figurki, bardzo ładne! Dokładne, szczegółowe, jakie te wydruki z żywicy przyjemne! Mogłyby mi buty spaść z wrażenia, nawet te na obcasach! 😉
Tu sobie od razu nawiążę do pewnej dyskusji w komentarzach pod moim ostatnim wpisem. Ktoś tam pisał w związku ze zwiastunem filmu "światłoczuła", że jak to, dziewczyna nie mogła sobie wyobrazić siebie, do puki nie zobaczyła wypukłego obrazka. Szczerze mówiąc dla mnie dotknięcie własnej twarzy, to też nie jest to samo, co zobaczenie na obrazku, czy właśnie obejrzenie trójwymiarowej figurki. Ciężko to wyjaśnić, ale jednak proporcje są inne. Najlepszą analogią, jaka przychodzi mi do głowy, jest słuchanie własnego głosu na nagraniu i mówiąc tak po prostu. Są podobieństwa, ale jednak to jest troszkę coś innego. Więc ja akurat tę scenę w filmie rozumiem, choć wiem, że nie każdy ją lubi.
** ** **
Dobra, to może ja od razu wyjaśnię, choć, jeśli ktoś miał okazję widzieć niektóre posty na moim facebooku, już wie, o czym powiem. W poprzednim poście wrzuciłam link do zapowiedzi "światłoczułej", głównie dlatego, że miło z ich strony, że go audiodeskrybowali. Wiedziałam jednak, że w następnym wpisie coś o filmie pojawić się musi, tym razem dlatego, że w nim grałam. 🙂 Nie pisałam tu o tym ani wtedy, kiedy to się faktycznie działo, głównie dlatego, że nie do końca wiedziałam, ile mi wolno opowiadać, ani później, bo dość długo sama nie wiedziałam, kiedy będzie premiera. Teraz od premiery minął miesiąc, ja od ludzi słyszę o filmie cały czas i przyznaję uczciwie, Drogi Czytelniku, że to po prostu bardzo miłe. 🙂 Dyskusja o filmie, jako takim mogłaby być bardzo długa, zwłaszcza w środowisku niewidomych, którego siłą rzeczy film dotyczy przynajmniej w pewnym stopniu. Nie wątpię, że dyskusja nastąpi, zwłaszcza, że od premiery środowisko zdążyło się już podzielić na obozy. I słusznie, każdy ma prawo do swojej opinii. Ja jednak chciałam tu napisać nie tyle o historii z filmu, ale o tym, że to było naprawdę fajne przeżycie. W filmie pojawiam się w dwóch scenach jako koleżanka głównej bohaterki, grająca w goalball. Ten sport w realnym życiu pojawia się w różnych miejscach, od lekcji WFu w ośrodkach, przez reportaże w lokalnych telewizjach, aż po paraolimpiadę, ostatnio nawet coraz częściej transmitowaną w telewizji. Nie jestem jednak pewna, czy przed tym filmem doczekał się swoich "pięciu minut" na dużym ekranie i trzeba przyznać, że te minuty, to takie całkiem epickie były. :d Jak pierwszy raz usłyszałam goalball w wydaniu kinowym, przez chwilę sama nie byłam pewna, co to jest. Pewna za to byłam podczas nagrania, bo wszyscy tam występujący, oprócz mnie oczywiście, grają w tę piłkę na co dzień. Obok mnie profesjonaliści, na przeciw, niestety, również, a ja, biedna, występująca w roli definicji słów "dawno i nieprawda", jeśli chodzi o treningi. Super było pograć, ale zmęczyłam się nieziemsko, a pod koniec dnia, po dostaniu piłką, używałam różnych słów nie nadających się do przytoczenia w tak kulturalnym towarzystwie. Oczywiście mikrofon słuchał wszystkiego, bo było to podczas nagrywania sceny dialogu. Nie powinnam narzekać, bo ja, dawno, ale grałam, za to aktor grający głównego bohatera nie miał nigdy przyjemności nie tylko grać w goalball, ale też w ogóle porzucać sobie z nami piłką, będąc w goglach. Dla sceny to spoko, bo bohater też nie, więc powinien być zdezorientowany. Nie wiem tylko, jak dla niego osobiście. 😉 Na planie atmosfera super i zawsze będę chwalić to, że wszyscy się tam do mnie odnosili normalnie, bez przesadnego zwracania uwagi na mój brak wzroku. Jedyne momenty, w których było to istotne, były wtedy, kiedy to oni dopytywali nas, mnie lub ludzi z drużyny, czy coś, jakaś scena, mogłaby się w normalnym życiu wydarzyć, co akurat uznawałam za dobry znak. A, sorry, jeszcze wtedy, kiedy zdradziłam asystentce reżysera, jak działa czytanie dokumentów pdf z czytnikiem ekranu.
– Całkiem mnie to rozbawiło, bo wszystko zrozumiałam, ale gdybym się tak bezrefleksyjnie wczytywała w te tabelkę, to dla mnie wychodziłoby na to, że mam z głównym bohaterem jechać po te krzesła do rekwizytów.
– Aaaa, no tak, ale pomyślałam sobie, że to pierwszy dzień, to co ja wam będę dokładać, pojedziecie następnym razem! – Doceniam refleks tej odpowiedzi, rozbawiło mnie to niezmiernie. Cieszę się też, że kiedy było coś do poprawki w graniu, byłam o tym od razu informowana i pod tym względem też traktowana tak samo, jak reszta.
Co do samego filmu, polecam pójście do kina ze względu na dźwięk, naprawdę fajnie zrobiony. Poza tym tam często dźwięk pełni rolę jednego ze środków artystycznych, np. jest w nim więcej szczegółów, kiedy patrzymy na coś z perspektywy Agaty, która, wiadomo, zwraca na to większą uwagę.
Dygresja, poszłam niedawno na ten film z kilkoma osobami z grupy studenckiej, żeby przetestować audiodeskrybcję. Zsynchronizowała się, ale nie o tym chciałam. Następnego dnia obudził mnie budzik w Alexie od Amazona. Komenda powinna wtedy brzmieć: Alexa, stop. Zwróciłam się do niej "Agata" i dziwiłam się, że nie działa.
Jeśli chodzi o treść, jedni romanse lubią, inni nie. Ja mam różnie, zwłaszcza, że na to też trzeba mieć nastrój. Jakbym ja teraz zaczęła pisać swoje "listy do M", to bym nie skończyła do… No długo by to trwało w każdym razie. Ale tę akurat opowieść lubię, uważam, że nie jest tak szablonowa, jak potrafią czasem być podobne filmy. Mamy fajne dialogi, mamy motywy poza głównymi bohaterami, choć tęskniłam za tym, żeby było ich jeszcze więcej / dłużej pokazane, no i mamy niewidomą bohaterkę, która nie jest ofiarą, ale też nie jest superbohaterem. Ogarnia rzeczywistość, ma swoje pasje, ale jednocześnie robi błędy, czasem reaguje za mocno, z kolei na inne rzeczy może nie zwraca uwagi, tak, jak bywa w życiu. Uważam, że wyszło to naturalnie. Tak, jak wspominałam, dla mnie ta scena z obrazkiem również. Pewnie, że paru rzeczy mi brakowało, np. tych dodatkowych wątków. Ale dialogi i realizm na duży plus, dźwięk kocham, skończyło się tak, jak się powinno, a zaczynało się od bardzo fajnej piosenki. No i właśnie. Jak już jesteśmy przy piosenkach.
** ** **
Przez cały styczeń roboty, jak wspominałam, było sporo. Raz, że uczelnia i jej wymagania egzaminacyjne, dwa, że musiałam porobić jakieśbadania, tym razem niestety nie na uczelni, dodatkowo pomagałam przyjaciółce przeglądać ogłoszenia, dotyczące wynajmowania mieszkań… Te grupy na temat wynajmowania, to jest też niezły stan umysłu. Tam składnia zdań i brak przecinków każą mi wierzyć, że niektórzy szukają spokojnej kobiety około 30 lat, wprost od właściciela. Rozumiem, że to ostatnie, to jednak mieszkanie, a nie ta poszukiwana pani, ale… Więcej tam takich kwiatków było, nie wszystkie pamiętam niestety.
Natomiast jeszcze jednym planem, który miałam na styczeń, czy też, jak się okazało, na styczeń / luty, to był kanał na YouTube. Kanał trzeba jakoś promować, więc za tym mogłoby pójść ogarnięcie opisu na instagramie, może fanpage na facebooku. Powiem od razu, udało się! Choć dla tych, co pracują nad dostępnością facebooka powinni teraz szykować zupełnie nowy krąg piekieł. Taki, z którego oczywiście, da się wyjść! Po tym, jak się z czytnikiem ekranu napisze i zaplanuje post do późniejszej publikacji, ale taki z wzmiankami, hashtagami i oznaczaniem użytkowników i miejsc. Jak nie będzie błędu, wrota się otworzą. A, zapomniałam wspomnieć, tych postów, to dwóch potrzeba, co najmniej. Jeden z komputera, a drugi z telefonu. Najlepiej na obu systemach, android i IOS, to trzy niech będą. ;p Co się naklęłam, to moje, nie zapominajmy, że do tego dochodzi YouTube, prostszy, ale też nieznany. Przyznaję, że naprawdę, jak już człowiek wie, czego szuka, obsługuje się go lepiej, nie zmienia to faktu, że nadal mnie to jakoś nieprzyjemnie stresuje.
W każdym razie fanpage jest, youtubowy kanał również, a na tym kanale moja piosenka! 🙂 Jesteśmy sobie bliscy, Drogi Czytelniku, w tym moim internetowym zakątku, więc się przyznam, pewnie, że się stresuje. Że nie będzie pomysłów, że nie będzie motywacji, że zmarnuję uwagę obserwujących i sobie pójdą, albo odwrotnie, przy ich pełnej koncentracji zrobię coś, co im się zupełnie nie spodoba. To są chyba jednak takie dosyć normalne obawy w tej sytuacji i mam nadzieję, że tak źle nie będzie. Pocieszam się faktem, że rzadko jest aż tak źle, jak mój mózg potrafi wymyślić, więc może i ma to sens?
Namawiano mnie, żebym się dzieliła ze światem tym, co robię, zwłaszcza, że to przecież i reklama, i motywacja do dalszych ćwiczeń, także oto linki.
YouTube, tu będą piosenki, albo covery, albo inne ciekawe rzeczy, jak uda mi się je zrobić. Pierwszy filmik na przykład, to drum cover tej piosenki z filmu. Przy okazji, na kanale wszystkie opisy są po polsku i po angielsku, jakby ktoś nie po polsku mówiący chciał.
https://www.youtube.com/@MayBeat_studio
Facebook, będę tam pisać, co u mnie się dzieje tak muzycznie, zapowiadać, udostępniać linki, jak wyjdzie coś nowego, no ogólnie fanpage. Tu głównie po polsku.
https://www.facebook.com/profile.php?id=61573493692701&mibextid=wwXIfr&mibextid=wwXIfr
Instagram, jak przystało na instagram, to będzie więcej zdjęć, ale też będą filmiki, głównie, jak gram. Czasem coś konkretnego, a czasem migawki z ćwiczeń. Tu językowo chyba różnie.
https://www.instagram.com/maybeat_studio?igsh=ZmN2N3ZjcG5oN2o0&utm_source=qr
Soundcloud, oj, tu są stare rzeczy! Ale w przyszłości też chcę tam wstawiać nowości, głównie jakieś takie poboczne. Remixy, bezpańskie podkłady, poszukujące domu, takie tam.
Zapraszam serdecznie do subskrybowania, lubienia, obserwowania, czy co tam się na poszczególnych serwisach robi. No i możesz trzymać kciuki, oczywiście, Czytelniku. Nie mówię, że wiążę z tymi kanałami nadzieję na przeogromną karierę, no ale jednak wiadomo, że każdy chce jak najlepiej. 🙂 Zwłaszcza, że najnowsza rzecz na youtubie, to moja własna piosenka, dzieciątko moje wyczekane, ważne dla mnie niezmiernie. Nazywa się „świt”, napisałam ją, śpiewam ją, robiłam jej demo i miałam wpływ na dalszą produkcję. Ja nie jestem najlepszym wyborem wokalnym z możliwych, ale akurat tego nie chciałam oddawać, zbyt bardzo było związane z tym, co przeżywałam przy pisaniu. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, pomysły, zadania czy zażalenia, to proszę pisać. Do czytelników z problemami wzrokowymi, naprawdę się staram pamiętać o tekstach alternatywnych do wszystkich grafik, ale, jak gdzieś zapomnę, to proszę się przypominać, będzie poprawione co prędzej. Jeśli ktoś chce mi teraz napisać, jakie drum covery zrobić, to ostrzegam, że, przynajmniej z doświadczeń Dawida, na to się straszszszszsznie długo czeka. 😉 Dawid, nadrobię Ci to, nagram to jeszcze raz i lepiej.
Nie mówię też, że te covery / w ogóle filmy będą wpadać bardzo często, ale, jak już zdążyłam się doczytać na temat socialmediów, lepiej rzadziej, a regularnie, niż częściej, ale, no cóż, jak ja ten blog. Mniej, a lepiej, mniej, a lepiej…
Życzcie mi powodzenia, drodzy. I Ty, Czytelniku, pamiętaj o mnie i zaglądaj.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Bardzo dziękuję za to, jak mnie ostatnio przyjął Kraków. Kuba, następne filmy czekają w kolejce, już tęsknię za Spidermanem. Andżeju, ja potrzebuję twoich playlist wzajemnie. Krzysztofie, ja nadal mam zapisane dzieło życia, które przy spotkaniu zdążyłeś stworzyć. I we wszystkich moich starych miejscach, dziękuję, że mogę być gwiazdą i bez filmu. 😉
18 odpowiedzi na “Świat w styczniu, światłoczuła i świt nowej ery, czyli autopromocja, sesja i reszta”
Pierwszy!
A tak w ogóle to gratuluję mimo wszystko wygranej czytnikowej bitwy z socialmediami. Sam się powoli za to zabieram, ijuż nawet na etapie kanału na Yt, wiem, jak to smakuje.
oczywiście poszedł subik, łapki, i like na stronę, do czego zachęcam całe tutejsze czytelnictwo 😉
Subik i like też poleciał ode mnie.
O, ten głos asystenta Google faktycznie jest mrożący.
@Julitka Co nie? Jakiś taki on smutny się zrobił, albo znużony zadaniem. Musi zmienić robotę, w bieszczady wyjechać, coś. To już u mnie ludzie w ZUSie milsi. :d
@Djdenis @Djsenter A dziękuję, dziękuję, miło mi niezmiernie. <3
Super wpis, jak zawsze. 🙂
Rozmontowywanie układanki było bardzo przyjemną czynnością. 🙂
Ja ją kiedyś złożę, obiecuje! Pod warunkiem, że uda mi się ją rozłożyć ponownie, bo to wcale takie łatwe nie jest. 😛
Sytuacja wasza z zagadnieniami przypomina mi genialny dialog przed kształceniem.
Kolega – ejj, a kiedy piszemy egzamin semestralny
Kolega drugi – W poprzednich latach był na ostatnich zajęciach przed końcem, oznacza to, że albo dziś albo nigdy! 😀
Uznaliśmy wtedy, żę to jest bardzo fajna opcja, bo jak się nie wie, kiedy konkretnie egzamin ma się odbyć, to nie ma czasu żeby się stresować.
I owszem, był. 😀
Droga i impreza sylwestrowa faktycznie były genialne, musimy to powtórzyć koniecznie, rzadko śmieje się tyle, ile śmiałam się wtedy.
Co do filmu mam mieszane uczucia, ale bardzo podobała mi się twoja naturalność. 🙂
Dialogi też były spoko, zwłaszcza ten w kuchni. 😉
Powodzenia niezmiennie życzę i trzymam kciuki za wszystkie przedsięwzięcia. 🙂
Kolega widzący był na tym filmie i zdziwił się bardzo gdy zobaczył jak ta niewidoma zamiast normalnie chodzić po własnym mieszkaniu, wyciąga ręce, maca po ścianach, itd. Powiedział swoim znajomym Żeby nie wierzyli w to co zobaczyli na ekranie bo w rzeczywistości osoba niewidoma po własnym domu porusza się normalnie. To tylko jedna z wielu głupot z tego filmu, no, ale trzeba było widza tym niewidomstwem przerazić, kino ma swoje prawa.
@Lwica Jak się pośpieszysz, nie będziesz musiała rozkładać ponownie, bo ja jej chyba w końcu nie złożyłam, obawiam się. A co do czasu na stresowanie zgadzam się, na egzaminach z fortepianu zawsze chciałam być albo pierwsza, to wtedy idę wprost z ćwiczeń na egzamin, albo ostatnia, to będę tak zmęczona, że zapomnę, czego się boję.
@Piecberg Akurat co do macania po ścianach, to chyba zależy od osoby niewidomej, znam takich, co muszą wyciągnąć ręce / dotykać ścian. W bardzo różnym stopniu, niektórzy tylko kontrolują jedną rzecz, w jednym miejscu, a inni często. Jeszcze inni w ogóle, wiadomo, więc pewnie tak, pewnie ma to być jakaś tam wskazówka, że nie widzi, czy coś. Nie wiem, na ile ona tam to robi, aż tak szczegółowo nikt mi tego nie pokazywał, więc nie myślałam o tym, czy dużo za dużo.
@piecberg wymień resztę, ciekawa jestem, jakie masz wrażenia z tego filmu.
Ja np. dotykam ścian, gdy przechodzę z pomieszczenia do pomieszczenia. Co zabawne, aż czworo moich znajomych nie musi tak robić.
Ten googleman jest bardziej zblazowany i zmęczony życiem, niż ja. A mówili, że się nie da.
@zywek podejmiesz wyzwanie?
Oczywiście, niewidomi macają ściany, ludzi po twarzach, są karmieni, buty im się wiąże, tak są tacy, ale czy chodzi o to by pompować stereotypy totalnej bezradności i zależności. W kinie to jest dobre bo zawsze ktoś zapłacze nad losem ślepego, więc rozumiem skąd macanie po ścianach.
@Julitka Ja też tak trochę robię, chyba u mnie zależy od dnia i od miejsca. Są takie momenty, kiedy na luzie idę i nie muszę tego robić, a ostatnio byłam skupiona troszkę na czym innym, a troszkę chora i wpadłam sobie w drzwi od szafki, które były centralnie przede mną. :d
@Piecberg Wątpię, że akurat to pompowało stereotyp, bo nawet, jesli to robiła, nie kojarzę, żeby ktoś jej musiał we wszystkim pomagać. Ona tam nawet, o ile pamiętam, niezbyt chciała, żeby to robić, bo ogarniała sobie sama. I ogarniała naprawdę, a nie tak, że mówiła im, że tak, a potem psuła coś. O ile ja to mogłam ocenić, to bardziej właśnie wyglądało tak, jak u nas tu się wypowiadających, niż jak u kogoś totalnie niesamodzielnego.
@Zywek Lubię, jak jesteś w mojej komentsekcji. 🙂 <3
A swoją drogą kto dał kasę na ten film. Czy to w ramach społeczeństwa inkluzywnego? hahahahaha. Jeśli tak, to wszystko dozwolone. Kiedyś też był taki wyciskacz łez w kinach "imagine". Najlepsza scena tam to jak dzieciaki bardzo prosto udowodniły temu idiocie, że bez kija echolokacja jest gówno warta. Przeciągnęły sznurek na wysokości jego kolan i koleś idąc, kląskając, runął jak długi na korytarzu.
Coś nie tak było z tym nauczycielem w Imagine. Nawet gołębie na parapecie udawał. Co chciał sobie lub innym udowodnić?
Haha, muszę obejrzeć to jeszcze raz.
I wpierdzielił się do dziury na podwórzu czy innej piwnicy
Właśnie dlatego muszę to obejrzeć, bo tam były jego błędy pokazane, ale niepamiętam, na ile było wyjaśnione / widać, że to błędy. Znam ludzi, którzy się posługują echolokacją w podobnym stopniu, ale np. od razu uczą, że nie można tylko z tym się poruszać, trzeba z tym i z czymśdrugim, laską czy psem.
Nie wiem czy główny bohater miał wstręt do laski czy chciał być traktowany jak jakiś superhero. Pod koniec filmu pokazano mu niewidomego, który wpadł pod pociąg czy inny tramwaj, nie pamiętam. Dopiero wtedy coś w czaszce przeskoczyło.