Witajcie!
Na samym początku chciałabym serdecznie pozdrowić kogoś, kto, widząc mnie na szkoleniu bhp przed praktykami, nazwał mnie moim nickiem z bloga, uśmiechnął się, ale już kim jest, to się nie przyznał. Na tyle rzadko się widzimy, że wybacz, nie poznałam. Skomentuj, pośmiejmy się razem. No, moi drodzy, staję się sławna. Tylko nie wiem, gdzie. Dobra, marsz do wpisu!
Przychodzę do was dzisiaj, aby opowiedzieć wam o niesamowitym farcie, nieco mniej niesamowitym niewyspaniu i kilku rzeczach, które nieźle ukazują, co robię ze swoim życiem. Zaczniemy sobie, jak można się spodziewać, od końca.
Zacznę od polecenia czegoś, co zostało w moim prywatnym rankingu najlepszą aplikacją w appstore. Nazywa się to big bang, po polsku, zaskoczenie, po prostu bicz, a jest to aplikacja, która służy do odtwarzania sampli. Nie nagrywania, nie przetwarzania, po prostu, ma w sobie różne efekty, można sobie taki efekt wybrać i go odtworzyć. Ciekawostką jest to, że to działa w oparciu o, obecny w naszych telefonach, czujnik ruchu, więc dźwięk odtwarzamy, kiedy machniemy komórką. Poczuj tę władzę, kiedy machasz telefonem, a tu słychać bicz. Albo taki potężny cios. Ewentualnie klakson z roweru… No nieważne.
Tutaj uwaga dla moich znajomych, którzy, tak, jak ja, nie widzą nic poza… generalnie poza niczym. Ta aplikacja jest dostępna, ale nie dla voicea. Mam na myśli to, że owszem, kiedy odpalicie to z czytnikiem ekranu, powie tylko: pole tekstowe. To pole tekstowe jest nieśmiertelne, zajmuje cały ekran i nawet edytować się nie daje, po prostu istnieje. Ale! Kiedy już ktoś was umieści w tym miejscu z samplami, to nic prostrzego, wyłączamy voicea i wszystko się zmienia lub odtwarza. Pamiętamy, że wybieramy dźwięki na dole ekranu, żeby przypadkiem nie włączyć czegoś innego, dotykamy jakiegoś punktu i machamy telefonem. Uważacie, że nie jest to zabawne, bo nie wiecie, co wybieracie? No cóż, po ostatnich wydarzeniach NIE zgodzę się z tym! 😉 Mało tego! Żeby dostać więcej dźwięków trzeba… no wiadomo, kupić, ale chyba, zamiast kupowania, można przejść takie mini gierki, dostępne w aplikacji. I niektóre z tych gierek też wydają dźwięki w tak kluczowych momentach, że możemy je spokojnie przejść bez pomocy ekranu. Oczywiście potrzebujemy pomocy, aby je włączyć. Ja chyba napiszę kiedyś do autorów tej apki, żeby coś z tym zrobili. No bo wiecie, może oni nawet nie wiedzą, że te gry mogą być dostępne? Trzeba im uświadomić, jak ważne jest, aby tak ważny wynalazek, jakim jest abka służąca do, przypomnę, jeżeli ktoś jeszcze nie pamięta, jak dojrzała i poważna jestem, odtwarzania z telefonu dźwięków z kreskówki, był dostępny dla czytników ekranu! ;p Chociaż troszkę!
Dobra, kończymy z tymi głupotami, przejdźmy do tego, co się działo w tym tygodniu. Zauważyłam, że moje tygodnie powtarzają ostatnio pewien schemat. One są bardzo dobre, ale bardzo ciężkie. W sensie, ja serio niezbyt mogę spać, raz w tygodniu na bank muszę się rozpłakać, ewentualnie wpaść we wściekłość, a po powrocie śpię duuużo godzin, ale na pewno z każdego dnia wyciągam nowe pomysły, nowe projekty, no i, nie zapominajmy o tym, nowe aplikacje na telefon.
A o co chodzi z tym fartem? Fart towarzyszy mi w podróży. Taka moda teraz. Zaczęło się w poniedziałek, bo zawsze ktoś był na posterunku. Przesiadałam się na Zachodniej, ze trzy różne osoby mi przekazywały różne informacje. Wysiadłam na głównym w Krakowie… Najpierw było dziwnie. ZNalazłam schody, potem okazało się, że to nie te, zastanowiłam się, co zrobić, a tu pojawia się ON. Towarzysz mojej podróży najpierw wzbudził moje wątpliwości, czy on wie, jak się dostać tam, gdzie podobno mnie doprowadzi. Pohopne wnioski, to wnioski złe, po prostu błędne i tyle. Zaczął ze mną rozmawiać. On się ze mną przejdzie, co ma się z "taką" dziewczyną nie przejść? Przyszedł nawet czas na znane nam wszystkim i przez nas wszystkich… zwykle ignorowane, pytania, które nazwę tu: pytaniami w związku ze związkiem. Mam koleżankę, której autentycznie dwie baby wmawiały, że ona sobie na pewno wyobraża, że ma chłopaka, studia i szczęśliwe życie, bo to przecież NIEmożliwe. Na bank znam też parę osób, do których obca osoba doczepiła się na ulicy z jakimiś dziwacznymi propozycjami. Ale pierwszy raz przydarzył mi się dialog.
– A ma pani chłopaka? –
– Nie mam. –
– Jak to, dlaczego? Taka dziewczyna i nie ma chłopaka? –
– A nieeee wiem, prze pana… –
– No to oni jacyś głupi są! –
– A no, w sumie… – Zgodziłam się z facetem z ogromną radością i niemniejszym rozbawieniem. Zwłaszcza, że no błagam was, kto nie chce sobie poprawić nastroju w poniedziałkowy poranek? I niech wam się nie wydaje, że oooo, pijak jakiś, gada bez sensu… Znaczy OK, komplementowanie akurat mnie może się niektórym wydać bez sensu, ale pan rozmawiał ze mną logicznie i na temat, wskazał właściwy autobus, spytał, co porabiam w Krakowie i sam powiedział, skąd jest, a także się przedstawił, o czym nie każdy pamięta. Wszystkiego dobrego proszę Pana, przypadkowe spotkania mogą być bardzo dobre.
Przypadków ciąg dalszy. Moja ulubiona, wspominana tu niejednokrotnie, trasa w Krakowie, to trasa z autobusu do szkoły. Każdy ma taką trasę, czynność lub obowiązek, niby rzecz prosta, a w… irytuje. W poprzednim wpisie wspominałam wam o przeczuciach, w poniedziałek miałam przeczucie, żeby iśćgórą.
Jaaaaa, pójdę górą, jaaaa, pójdę górą… NIE, nie o to chodzi, po prostu do naszej szkoły albo można pójść chodnikiem, wzdłóż ulicy, czyli inaczej "dołem", albo wałami nad wisłą, analogicznie "górą". Poszłam, choć zwykle nie chodzę, spotkałam jedną znajomą panią, pozdrawiam serdecznie, bo czyta. 🙂 Wczoraj natomiast, piątek był, wychodząc ze szkoły uznałam z kolei, że lepiej iść dołem. Nie wiem czemu, w sumie dołem jest wolniej i mniej wygodnie, ale OK, posłuchałam głosu serca i poszłam. Po drodze dołączyła do mnie jakaś dziewczyna.
– Pomóc ci? –
– Hmmm… no… wiem gdzie idę, ale jak zrobię błąd, no to pewnie, powiedz. – Poszła kawałek ze mną, zaczęłyśmy rozmawiać. To ciekawe, że niektórzy ludzie mają taką zdolność znania ciebie dokładnie od momentu, kiedy cię spotkają. I to nie w ten wnerwiający sposób typu: a co ty tu, dziecinko, robisz? Tylko po prostu, idzie koło mnie i zaczyna. Że zimno, co? Weekend podobno ma byćciepły, a ona akurat nie będzie mogła wyjść, bo robi to i to. Zadałam parę pytań, ona też. Ja powiedziałam, że wolę się nie przeziębić, bo jednak pracuję / uczę się słuchem, jak przytkam uszy, to tyle sobie zrobię. I nagle okazało się, że muzyka, to wspólny temat. Ja wam naświetlę sytuację, żeby wszystko było jasne. Trasa z naszej szkoły na przystanek trwa 5 minut. Może nie przesadzajmy, dla mnie 7 minut, to na bank. No ale nadal, to jest 7 minut z życia, 7 minut czasu wszechświata, których nigdy wcześniej nie było i nigdy później nie będzie. I ja w tym czasie spotkałam dziewczynę, która zajmowała się kiedyś miksowaniem muzyki, a produkcją, to nadal się w sumie zajmuje w wolnym czasie. Robi muzykę na abletonie, więc wtrąciłam, że ja to abletona bym mogła tylko z kontrolerem używać. A, ona ma pusha, to jak ja chcę, mogę zobaczyć! A w ogóle, to mieszka niedaleko. Wymiana kontaktów nastąpiło, nastąpiło też wewnętrzne przekonanie, żę coś zrobić z tym musimy, no bo przecież po coś to się stało, no nie?
Przy innej okazji jedna moja przyjaciółka określiła takie zdarzenia sformułowaniem: zbieg okoliczności, o który wszechświat wcale nie prosił, ale bardzo potrzebował.
W sumie wyjaśnienie tego powiedzonka też należy do moich zbiegów okoliczności. Ktoś mi znany czytał mi kiedyś swój tekst, dotyczący pewnego miejsca. W ogóle ten człowiek swoim słowem, mówionym lub pisanym, definiuje świat na nowo w tak niespotykany sposób, że możnaby o nim nie tylko wpis, ale i cały blog napisać. Nie podejmuję się tego zadania, to nie jest mój poziom i moje kompetencje. W każdym razie czyta. W pewnym momencie zaczęłam sobie wszystko wyobrażać i jakoś tak się stało, że zamknęłam oczy. Następne zdanie brzmiało: trafiam tam z zamkniętymi oczami.
Dziękuję bardzo, kurtyna.
A poza tym, to co jeszcze w tym wpisie umieszczę? Wszyscy teraz myślą… gdzie tam teraz, niektórzy, to tak myślą cały czas, że ja mam w życiu samo szczęście i fart, że generalnie, to zajmuję się wyłącznie tryskaniem energią i przeróżnymi projektami.
Dwie uwagi. 1. Czasami coś, co ktoś ma, nie jest szczęściem, a rezultatem ciągu różnych wydarzeń, do których, niespodzianka, ten ktoś też się przyczynił. Np., duże słowo, ale jednak, PRACĄ. 2. To, że ktośma pomysł na projekty, nie znaczy, że je kończy. Życzcie mi, abym przynajmniej jedną czwartą z pomysłów, które kiedykolwiek miałam, kiedyś skończyła.
A dążę do tego, że ostatnio doszłam do wniosku, że to może zależeć od człowieka, co wyciąga z życia. Nie zawsze zależy, broń Boże, ale czasami jednak tak. Odnoszę wrażenie, że jeśli ktoś częściej opowiada o rzeczach fajnych, może śmiesznych, może przydatnych, które mu się przytrafiły, jest trochę weselszy. Mało tego, lepiej te rzeczy pamięta, bo je powtarza, no nie? Jeżeli natomiast powtarza tylko te, które go zdenerwowały, to właśnie go napędza, że się powkurza jeszcze bardziej, no to… cały czas chodzi taki zirytowany.
Na pewno znajdzie się ktoś, kto powie: o, tobie się takie złe rzeczy na pewno nie przydarzają, to możesz sobie chwalić! W zeszłym tygodniu stanęłam w obronie jednego miejsca, które w tym samym dniu doprowadziło mnie do szału, także nie, jedno drugiego nie wyklucza. Ale jednak, jak sobie o tych miejscach myślę, częściej wspominam tych ludzi, którzy byli spoko, których lubiłam. I zaraz powiedzą, że to takie gadanie tylko, o byciu optymistą, że ojej ojej, mam dobre rzeczy z życia wyciągać, pozytywne nastawienie jest super, kwiatki i serduszka… Ale ludzie, tak poważnie, po cholerę ja mam się zajmować ludźmi i zdarzeniami, które mnie tam doprowadzały do szału? Po co mam o nich gadać? Nie zasługują na to. Zasługują na to, żeby je rozgłaszać tam, gdzie powinny być rozgłaszane i pokolei zmieniać, ale na pewno nie na to, żebym sobie nimi zaprzątała głowę w czasie, że tak powiem, wolnym od pracy. Pukają się teraz w głowę wszyscy ci, którzy mnie znają i wiedzą, że jednak narzekać lubię. Tak, wyrzucić z siebie, wygadać się, naświetlić sytuację, TAK! Ale dziwi mnie, jak ktoś wspomina tylko złe rzeczy, skoro spotykają go też dobre. W tym samym miejscu. Rozumiem, jeśli ktoś cały czas miał przerąbane, trafił na naprawdę złe miejsce i czas, to wtedy tak. Rozumiem to, broń Boże nie zmuszam do fałszywego uśmiechu i chwalenia czegoś, czego nie było. Ale czy jedna głupia zagrywka tworzy całość? Na szczęście, w moim środowisku, nie, czego i wam życzę. Uprzedzając komentarze, tak, wiem, żę tak nie jest zawsze, wiem. Ja tylko życzę.
Walcząc dalej ze stereotypami pod tytułem, niektórzy to umieją wszystko i świat się wokół eksperta kręci, w tamtym tygodniu uznałam, że moje umiejętności techniczne na bębnach leżą. Leżą i w czoło się pukają, tak szczerze mówiąc. Techniczne, powtarzam. Muzyczne nie, od strony wykonania czegoś ja wiem, że coś umiem. Ale żeby z powodu złego dnia i nastroju nie umieć zagrać najprostrzych ćwiczeń? TO przegięcie jest, trzeba więcej ćwiczyć!
I, w tym samym temacie, moja siostra, lat 12, wczoraj mi powiedziała, że ej, te dwie nowe piosenki Sheerana są takie podobne, nie? One są na tych samych dźwiękach! Yyyyyyy… no dobra, słuchamy. Myślałam, że jej chodzi, że one są takie, no… bardzo popowe, jak na Sheerana. I wiecie… w tej samej tonacji, to one nie są. W równoległych do siebie już owszem. Ja tego nie zauważyłam, Emila tak. 😉
Także ja się idę uczyć tonacji i wielotonów, bo mam z nich test słuchowy w poniedziałek, a was zapraszam do komentowania.
Przy okazji, komentarze pod wpisami otrzymuję ostatnio od naszej niezmordowanej wychowawczyni, pani Ani G, którą serdecznie pozdrawiam w tym momencie, bo mi pozwoliła. ;p Nasze pedagogiczne rozmowy i takie tam.
A propos pedagogiczne, czekacie wraz ze mną na następny tydzień? Ileż będzie ciekawych zajęć?! Np. z realizacji. Na ostatniej realizacji dowiedziałam się na przykład, że nieprofesjonalnie gram w karty i że tak w sumie, to mogłabym nauczyć się czytać. Więcej niż jednym palcem. Dziękuję bardzo, wiedziałam, że mogę na Pana liczyć.
No i, już ostatnie a propos tego wpisu, a propos na kogoś liczyć, Strachy na Lachy wydały wczoraj nową płytę, jakby to kogoś miało zainteresować. Mnie zainteresowało, dziękuję koledze z klasy, na którego zawsze mogę liczyć. A on na mnie. I tak sobie liczymy. Hajs.
Dobra dobrrrra! NIE tylko.
Pozdrawiam ja – Majka
6 odpowiedzi na “O tym, że nawet ekspert potrzebuje szczęścia, a nie każdy szczęściarz jest ekspertem. Czyli trochę o narzekaniu, a trochę przeciwnie.”
Strachy na lachy wydali płytę? Wow, trzeba sprawdzić, ostatnia wyszła chyba w 2010.
Ups, coś mi się popieprzyło :D.
Płyt wydali więcej, a ja miałem nieaktualne informacje.
No właśnie chciałam pisać, że coś ci się popieprzyło. :d Ale ja też od tamtej płyty byłam trochę do tyłu. Jak chcesz nadrabiać, to dobrze radzę, nadrabiaj w kolejności, bo płyta tegoroczna, to będzie zbyt duży przeskok.
A widzisz, Ty dość często mówisz, że zrobisz coś, jak będziesz sławna, także w razie czego to ja tylko zaznaczam, że wymówek już nie masz. 😀 Musisz robić. 😀
Głupoty są fajne, pisz o nich częściej.
Czekaj, bo nie rozumiem; koleżanka miała sobie wyobrażać, że ma chłopaka, tak? I mówić, że ma, a nie miała, tylko sobie wyobrażała, że ma? xd
Fajnie z tą dziewczyną. 🙂
Nikt rozsądny tak nie myśli. Nikt rozsądny nie myśli, że Ty to masz w życiu tylko szczęście, bo nie ma takich ludzi. Nie nierozsądnych, tylko takich, którzy mają zawsze szczęście. Zresztą szczęście, jak napisałaś, to nie jest coś, co się tylko ma, ale na co się przede wszystkim pracuje. No i często pojmowane jest bardzo subiektywnie. Albo raczej to, co daje szczęście jednemu, drugiemu szczęścia nie daje. Powodzenia z tymi projektami! W ogóle bardzo zgadzam się z tym wpisem. <3
Po pierwsze: I love your komentarz! Po drugie, koleżanka powiedziała, że ma studia, chłopaka i generalnie ma normalne życie, a te panie nie mogły w to absolutnie uwierzyć i uznały, że sobie to wymyśla.
Co do reszty komentarza… no cóż, jak wyżej. :d
Ludzie to są jednak dziwni 😀