Kategorie
co u mnie twórczość

Pokój temu domowi! W tamtym domu… Uwaga, wpis audio i nowy mikrofon.

Kategorie
co u mnie muzyka

z tematu na temat, czyli coś z niczego i odwrotnie. Wesołych świąt!

Hej hej!

Co u was? Posprzątane już? Bo przed świętami podobno trzeba sprzątać. W domu, w komputerze, w życiu… Ze zdumieniem stwierdzam, że ja ostatnio mam jaki taki porządek przynajmniej w różnych powierzanych mi zadaniach. Było kilka takich dni, kiedy naprawdę, pilnie i, powiedzmy, efektywnie pracowałam nad różnymi rzeczami, czy to muzycznymi projektami, czy zadaniami do szkoły. Oczywiście w komentarzach ze trzy osoby mają święte prawo wypomnieć mi to, co im jeszcze jestem winna, ale i tak, jak na mnie, obowiązkowość wzrasta. Nie wiem, na jak długo, więc trzymajmy się na razie tej przyjemnej myśli.

To może, jak już przy przyjemnych jesteśmy, 26 marca wyszła nowa płyta AJR. Czekałam długo, zwłaszcza, że w lutym mi się pomyliło i myślałam, że wychodzi wtedy. Smutność. Chyba napiszę o tym cały wpis, bo AJR, to w brew pozorom jest bardzo szeroki temat. Na razie powiem tylko, że płyta trochę bardziej… odklejona od rzeczywistości, niż poprzednia, ale równie mocno ją polecam. Poprzednia była faktycznie trochę bardziej, z braku lepszego słowa, popowa / przystępna. Kiedy jednak da się szansę nowemu albumowi, będzie się do niego wracać. Nikt mi już nie powie, że w tych czasach nie wydaje się concept albums… jak to jest po polsku? Albumów koncepcyjnych? Konceptalbumów się nie wydaje. ZNaczy właśnie wydaje się, to chciałam przekazać. 😉 Ludziom się wydaje, że się niewydaje, ale wydaje się.
O właśnie, przy okazji wydawania, bo ja tu w sumie nie mówiłam… Ponieważ wszelkie deadliny, terminy i w ogóle odpowiedzialność przyprawiały mnie w tym roku o jakieś wielkie ataki paniki, jakby było się czego obawiać… No nie może tak być! Jak ty chcesz być producentem, skoro za każdym razem, jak jest cośdo zrobienia, jest taka tragedia? Wymyśliłam lekarstwo. Konkursy. Konkursy mają deadline, więc przyzwyczajają, a wiadomo, że NIE wygram, więc się nie stresuję. Wychodząc z założenia, że lepiej się zaskakiwać pozytywnie, wzięłam udział w konkursie, polegającym na zrobieniu utworu z dostarczonych próbek. Znaczy OK, konkretnie, to oni dawali paczkę sampli i trzeba było czegoś z niej użyć. Ja uznałam, że zrobię sobie dodatkowy challenge, użyjęTYLKO ich próbek, żeby sprawdzić, czy dam radę. O tym, że w ogóle mogę brać udział dowiedziałam się trochę późno, więc to, że się wyrobiłam do terminu uznaję za cud. Wygrać nie mogłam, ale cuda obserwować lubię, to raz, a po drugie, mam swój beat na soundcloudzie. Pewnie kiedyś bym na to wpadła, że jak zacznę robić muzykę, to mogłabym ją w sumie dać do internetu, ale znając mnie zbierałabym się z tym jeszcze z pół roku. A tak, skoro konkurs tego wymagał…

Teraz też coś podobnego będę robić, nie wiem, czy nie skończył mi się abonament na cuda deadlinowe, ale nawet, jak się nie wyrobię, to to jest niezłe ćwiczenie.

Moja siostra kupiła pierwszy w życiu instrument. Ukulele. Jest dumna. Też byłam, zwłaszcza, że pierwszy raz była ze mną w muzycznym sklepie z własnej woli i nie nudząc się tam. Ja się też nie nudziłam, widziałam syntezator. Taki wiecie, PRAWDZIWY! Poczułam się takim małym, nic nie wiedzącym człowieczkiem… Słuchałam dźwięku i cośmi nie pasowało. Siedziałam 10 minut, grzebałam, przełączałam przełączniki, kręciłam gałkami… i znalazłam! ZNalazłam TEN odpowiedni suwaczek! Moim własnym palcem przesunęłam suwaczek i zmieniłam mój własny dźwięk! Nie mam pojęcia, co on robił, ale to zgasiłam i NIE było! Cudowna sprawa. A zaczęło się od tego, że w akademii dźwięku miałam zajęcia o syntezie. Nieźle otwiera umysł, ale od razu włącza się moje zamiłowanie do wszelkiego rodzaju guziczków, przy okazji możliwość tworzenia świata zawsze mnie fascynowała… Wiecie, czegoś NIE było, a już jest. Coś, co istniało w naszej głowie… to jest niesamowite. Ciekawe, co sobie myśli mój nauczyciel z akademii, kiedy mówi mi coś, ja to robię, to zaczyna działać… i już kolejne dwie minuty z głowy, bo ja jestem na etapie: uuuu, seeerrrioooo? I muszę się tym parametrem pobawić. Lubię to osiągnięcie.
A zaczęłam od Emili, Emila uczy się grać. Jestem skłonna przyznać, że, przynajmniej na początku, uczyła się dużo pilniej ode mnie. Można by pomyśleć, że na ukulele jest łatwiej grać. Mniej strun, i w ogóle, no nie? No nie. Nie do końca. Jak jest mniej strun, to jest sporo więcej akordów, w których wszystkie palce biorą udział w konkursie.

A tak poza konkursem, prawie skończyłam tę trylogię o błyskotkach, które opanowują ludzkość. 😉 Jak to jeden pierścień może namieszać… Ale z panem Tolkienem jesteśmy już w lepszych relacjach, niż kiedyś. Żałuję tylko, że nie zapisywałam wszystkich komentarzy, jakie wygłaszałam pod adresem niektórych postaci i ich decyzji, określmy to łagodnie, nieco bezsensownych.

A propos bezsensu, ostatnio wypełniałam ankietę na temat wirusa. Wiecie, takie pytania, gdzie spędzałeś ostatnią noc i czy z kimś, kto z tobą mieszka na stałę… się widziałeś, czy nie. Pytali o jakieś objawy, ile się utrzymują te objawy… I tu uwaga, jak wpiszecie: około trzech dni, to nie można tak. Wtedy wam pokaże: podaj właściwą liczbę. OK, czyli to znaczy, że trzeba wpisać po prostu 3, wpisałam. Na końcu tej ankiety było trochę pytań organizacyjnych o odpowiadającego, ile lat, i takie tam. W latach niespodzianka, nie było właściwej liczby, tylko przedziały od tylu do tylu. Zaznaczyłam. Wykształcenie. Kurcze, jakie ja mam wykształcenie? No ukończone to średnie, wpisałam średnie. Podaj właściwą liczbę! Ty, ale czego? Lat? Punktów? Ktoś mi to wyjaśni? Bo może ja nie znam jakiegoś kodu, czy co… Zerówka, podstawówka / gimnazjum, mój matfiz ukochany… Wyszło mi dziesięć. :d
Ostatnio moja siostra przeczytała gdzieś zdanie: jest między wami chemia. Zastanowiła się i powiedziała: Ja nie wiem, czy to jest chemia, to bardziej fizyka kwantowa. Nie mogę się z nią nie zgodzić.
Czekajcie, fizyka, instrumenty strunowe, w sensie, że teoria strun… "young Sheldon"! Emila wymyśliła, że będzie oglądać ze mną "młodego Sheldona", bo to jest 12 plus, a ostatnio miała urodziny i już może. Tego życzenia się nie spodziewałam, no ale OK, można i w ten sposób.

Życzenia… życzenia… Już wam życzyć?
Na stronie Janiny Daily ostatnio pojawiło się przypomnienie o akcji #NigdyNieWiesz. Podoba mi się ta akcja i przed świętami jest idealna. Mówi o tym, że nigdy nie wiesz, co komu w duszy gra i co kogo boli. O tym, że jakieśnieprzemyślane słowa i komentarze do czyjegoś życia mogą być dużo bardziej bolesne, niż nam się wydaje. A że przy świątecznych stołach lubią czasami padać dyskretne i uprzejme pytania: a schudnąć nie powinnaś? A żony to ty nie szukasz? A dzieci to kiedy? Ja w twoim wieku, to już u siebie mieszkałem. Albo odwrotnie, tu byś mógł mieszkać, a się do innych pchasz!
Wpis zachęcał do tego, żeby może zamiast oceniać i komentować, tak po prostu spytać, co u kogoś słychać. Dowiedzieć się, jak on czuje i jak ma w życiu. A może i… to taka ekstremalna forma, że nie musi koniecznie podejmować takich samych decyzji i wyborów, jak my, żebyśmy go dalej lubili. Ja się z tą akcją generalnie zgadzam, dlatego o niej tu wspominam, ale że lubię wynajdywać drugie strony medalu, to dorzucę coś od siebie.
Wesołych świąt dla tych, którym te pytania są zadawane, którzy słyszą te komentarze. Trzymajcie się i nie dajcie, to WY wiecie, jak naprawdę jest. Ale ja chcę życzyć wszystkiego dobrego również innej grupie. Tej, która się naprawdę stara. Naprawdę dobrze życzy, ma dobre intencje i chce się uśmiechać. Po prostu. A w zamian za to dostaje tylko podejrzliwość, cynizm, ewentualnie po prostu ciszę. Traficie kiedyś na takich ludzi, którzy wasze starania docenią. Przynajmniej taką miejmy nadzieję.
W ostatnim miesiącu kilka razy zdarzyło mi się nagle zorientować, że mam dobry nastrój albo cośmi się udało dzięki ludziom, o których nawet bym nie pomyślała. Nie dostrzegałam ich. Potrafiłam narzekać na to, co robią / czego nie. A potem się okazywało, że ci, którym ufamy czasami nie wiedzą, że świat sięwali, a ci, o których nie pamiętamy, sprawiają, że chce się cokolwiek robić. Pomyślcie w te święta o tych, dzięki którym się uśmiechacie. I pożyczcie im. 😉
Radujcie się! A jak aktualnie nie umiecie, to przynajmniej spróbujcie się na chwilę uśmiechnąć, bo to na chwilę pomaga. Dobrych świąt, niech Stwórca błogosławi.

A podpisuję się ja – Majka.

PS: Pytanie z mojegofacebooka, jakie supermoce mająwasi przyjaciele? O co możecie ich prosić. Ja ostatnio moją przyjaciółkępo masażu poprosiłam o, niespodzianka, masaż. Uprzejmie spytała, czy mam jakieś plany na następny dzień. Następnego dnia wiedziałam już, dlaczego zapytała, ale pomogło. :d Dziękuję bardzo.
A, i od razu donoszę, Zuziu, pamiętam o twojej supermocy ekozakupów i wspominam tu o niej nie tylko w ramach podziękowania za spacer, ale i po to, aby ten wpis był dla ciebie interesujący. ;p

A wy, jakie macie moce sprawcze?

PS2 A, i smacznego!

Kategorie
muzyka

dużo linków i dość długi wpis o piosenkach

Hej hej!

Ostatnio, w ramach challengeu dla mnie ode mnie, postanowiłam napisać wpis muzyczny. Ponieważ internet nie miał mi do zaoferowania nic ciekawego, zrobiłam, jak Elmo w swojej bajce… "Mam pytanie… dooooooo…? WAS!" W komentarzach na blogu i facebooku dostałam dużo ciekawych (i dziwnych) pytań o muzykę, na które teraz postaram się wyczerpująco, skrupulatnie i dzielnie poodpowiadać. 🙂 W kolejności komentowania. Najpierw komentarzem zaszczycił mnie Kamil.

1. Jaką piosenkę chciałbyś usłyszeć na swoim pogrzebie?
Ja od razu powiem, że to pytanie jest niezmiernie popularne. Ślub i pogrzeb powtarza się praktycznie w każdej takiej grze. To pytanie było pierwszym pytaniem w pierwszym komentarzu blogowym, co ciekawe w podobnym czasie na facebooku pojawiło się od Zuzi M:
Jaki zestaw piosenek chciałabyś, żeby zagrano na Twoim pogrzebie i dlaczego? Czy byłyby to np. utwory, które Cię jakoś wyrażają jako osobę czy typowe rzeczy na pogrzeb, bo tradycja?

Pomijając to, czego mi życzą moi serdeczni przyjaciele, piszący komentarze, spróbuję się faktycznie zastanowić.
Najpierw z tą tradycją / nie tradycją. O co pytacie? Czy na pogrzebie, to oznacza, że w kościele, podczas mszy lub nabożeństwa? Czy może podczas późniejszego obiadku, przy którym kilka osób będzie wspominać, jak dobra, uczynna, zdolna… (mała, złośliwa, leniwa…) byłam? Bo to jest różnica. W kościele, to podejrzewam, że tradycja, bo jednak kościół trochę trudno przekonać, żeby zagrał np. to.

Swoją drogą, to właśnie kojarzy mi się z pogrzebem.
Jeśli chodzi o wspominki mnie, to może na obecną chwilę to jednak Sheeran:

Choć pod koniec imprezy myślę, że przyszedłby i czas na kabaret, bo ja potrafię każdą poważną imprezę zepsuć, nawet bez mojego udziału:

2. Która piosenka (niepowiązana z Wiedźminem), kojarzy Ci się z Wiedźminem?

Jak przeczytałam to pytanie, od razu wiedziałam, że… No i właśnie już nie pamiętam, o którą piosenkę mi chodziło. Wiedźmin ma dośćspecyficzny klimat, więc pewnie zaraz mi się przypomni, ale właśnie dlatego powinno się takie rzeczy pisać od razu. Inna sprawa, że klimat klimatem, ale o wiedźminie / do wiedźmina już mnóstwo rzeczy napisano. Film, serial, gra, drugi serial, musical… I to lepiej, gorzej, ale zawsze jakoś tam w klimacie, więc ciężko teraz z tego tak zupełnie wyjść. Ale nie no… na pewno coś się znajdzie…
Kwadrans później… nadal szukam…
To jest trudniejsze, niż się zdawało…
O, może to?

Coś za mało klimatu, ale chyba nie mam lepszego pomysłu. Ta piosenka kojarzy mi się z dość dużym cierpieniem na tle tego, że trzeba być twardym, wytrzymać, zimnym być i generalnie bez uczuć ludzkich. To by pasowało.
I oficjalnie się poddaję, więcej nie znalazłam. Przegrałam. Dziwi mnie to, poważnie. Jak mi się przypomni, to wam napiszę. Ale to Imagine Dragons też niezłe.

3. Jaką piosenkę zaśpiewałabyś, dostawszy się do the Voice’ów?

A co to będzie za niespodzianka dla oglądających, jak tu teraz to napiszę?
Zacznijmy od tego, że ja sięNIE dostanę do the voice, ja ostatnio posłuchałam, jak ja śpiewam i mogę się co najwyżej dostać na miejsce publiczności. :p
Ale gdybym już miała… rany, zależy, kto by był jurorem chyba. Chciałabym to, to jest jedna z niewielu piosenek Adele, które naprawdęjestem w stanie zaśpiewać.

Od razu mówię, jak pójdę do The Voice, przyjmę strategię wywiadową. Nikomu nie powiem, że jestem, zobaczę, jak mi pójdzie, a jak pójdzie nieźle, to powiem o powtórce. Jak pójdzie źle, zawsze mogę mieć nadzieję, że akurat znajomi nie widzieli, nie? 😉

4. Każdy lubi discopolo. Wszyscy mówią, że nie lubią, że nie znają, że nie słuchają, ale jak im włączyć Martyniuka, to nagle zaczynają się jakoś tak dziwnie, podejrzanie kołysać. A zatem: która piosenka discopolo wprawia Cie w podejrzane kołysanie? Proszę się przyznawać i być szczerym!

Po pierwsze, znam osobiście kilka osób, które się przyznają wręcz z dumą, że słuchają.
Po drugie, no błaaaaagam, ja? Ja bym nie miała mieć takiej nutki? Oczywiście, że mam. I teraz podziękowania dla bohatera wpisów zwanego Stivim, proszę Pana, to Pan nam to uczynił. I od razu mówię, to nie ja wam to mówiłam, ale produkcja jest EPICKA.

5. Gdybyś miała wybrać jednego wykonawcę (żyjącego lub już nieżyjącego), z którym zaśpiewasz w duecie, to kto by to był i co byście zaśpiewali?
Jednego, tak? Mam dwa pomysły. Dobra, ale jakbym miała wybierać, to chyba jednak mimo wszystko byłby to Sheeran i zaśpiewałabym albo "be my forever" w zastępstwie Christiny Peri, albo coś zupełnie nowego. Nie wiem, w jakich okolicznościach by to miało się dziaći w ogóle.

6. Uciekali, uciekali, uciekali, na osiołku, i tak dalej… Wyobraź sobie, że musisz stworzyć aranżację rokową tego kawałka. Kogo obsadzimy w roli wrzeszczącego wokalisty?

Tu jest to tak napisane, jakby to było jakoś wybitnie trudne, tak to przearanżować. Skąd ty brałeś te pytania? W rocku nie zawsze się wrzeszczy, chyba. Ale jak mam wybierać, to… Nadal nie wiem, o jaką aranżację chodzi, damy Zalewskiego, ja go zawsze lubię.

7. Najlepszy cover, jaki słyszałeś w ostatnim miesiącu, to?

Daaawno nie słuchałam coverów, ale na szczęście przypomniał mi się zespół, który dzielnie pokazuje publiczności, że granie na żywych instrumentach nie umarło.

Aaaaa, no i jak mogłam zapomnieć! Finn i jego szklanki… Chłopak gra na szklankach, butelkach, czasami przypomni sobie, że ma klawisze lub zwykłe bębny, a nogami gra sobie podkład rytmiczny. Nic prostrzego, pedał od stopy, którym to gra sobie na cajonie, a do drugiego buta ma przyczepioną pałkę i gra nią po prostu na podłodze. Co w tym trudnego?
A tak poważnie, to, grając na perkusji, jak widzę, że on gra na zestawie, i szklankach, i śpiewa, i to co innego, niż gra, to mi się przegrzewa procesor w mózgu. Polecam jego instagram. A tu próbka z youtube.

8. Przeanalizuj 3 ostatnio słuchane piosenki. Zastanów się, które instrumenty można byłoby z nich wyciąć tak, żeby nie było słychać dużej różnicy brzmieniowej.

Nie liczę piosenek, których słuchałam po to, żeby znaleźć coś do poprzednich pytań.
Rachel K Collier – microfreaking out

Kanał i muzykę Rachel bardzo polecam, a piosenka powstała podczas wyzwania "4 producers, 1 synth" na kanale Andrew Huanga. Dobry challenge, myślę, że ona zrobiła najlepsze.
Co do tego, co można wyciąć, to jest generalnie trudne pytanie do mnie o tyle, że ja ostatnio dość mocno analizuję, co słucham. Trochę ze względu na szkołę, a trochę dlatego, że po prostu sama lubię. Więc sporo jest takich piosenek, w których każdy element jest mi niezbędny do życia i dla mnie to owszem, byłaby duża różnica, gdyby go wyciąć. W tej, gdybym miała wybierać, jest sporo takich pociętych hihatów, shakerów czy delikatnych dotknięć, powiedzmy, werbla. No to może gdyby cośz tych warstw dyskretnie wyciszyć, nie rzucałoby się to w uszy. Kogo ja oszukuję, jasne, że by się rzucało, na tym polega urok tej piosenki! No dobra, ale jakiś jeden, może…
Druga piosenka! "yours" – Andrew Huang.
https://music.youtube.com/watch?v=rXkqpW780EQ&feature=share
O Jezu, tam jest trochę takich ścieżek, które możnaby wyciąć i właśnie byłaby różnica w brzmieniu, ale tak jakby o to nam właśnie chodzi… Ja naprawdę kocham Andrew, ale tam, w tle, są takie jakieś syntezatorowe elemenciki, które zawsze sprawiają wrażenie, jakby ktoś tam niechcący puścił inną piosenkę. W drugim refrenie to słychać,
podpowiem, że mocno w tle i jakby po lewej,
Przy okazji ciekawostka, ten utwór jest zrobiony w większości z brzmień dostępnych w darmowym pakiecie od Native Instruments. Takie rzeczy można robić, mając gitarę i darmowy pakiet NI. Zapraszam.

No i potem zaczęłam pisać wpis, więc trzeciej piosenki posłuchałam specjalnie po to. Wybrałam coś tak o, wypadło mi Clean Bandit – A&E

A potem mi się przypomniało, że tam jest tak jakby dość mało brzmień. To co można zabierać? No nic! OK, takie cichutkie nutki na werblu może, takie ghostnoty jakieś. ALe nie za dużo!

9. Czy masz taką piosenkę, że jak jej słuchasz, to pierwsze, co Ci przychodzi do głowy, to: Gościu! Co ty brałeś!

O maaaatko, a to mało było takich?
Od Skrillexa, z tym, że to wcale nie oznacza, że ja tej piosenki nie lubię,

Poprzez Łąki Łan, z tym, żę ja wiem, co oni brali,
https://www.youtube.com/watch?v=Tiovk2uPvnM
O, jaki fajny live! Ja poważnie mówię!

A kończąc chociażby na raperze o pseudonimie Kaen, z tym, że linku do piosenki, którą mam na myśli, NIE będę tu podawać, bo ja nie wiem, ile czytelnicy mają lat.

Komentarz się skończył, a następny pozostawiła mi Julitka
1. Jaka piosenka kojarzy Ci się z najszczęśliwszym ever momentem w życiu?

Najszczęśliwszym, mówisz…? Taki doskonały dzień, można powiedzieć…

Myślę…

To może jednak to. Nazywa się "lucky".

Piękny duet. Do tego stopnia, że przez pewien czas nie mogłam go słuchać, bo miałam zbyt mocne to moje skojarzenie i to było wręcz dziwne.

2. Którą piosenkę zatańczyłabyś jako pierwszy taniec na weselu?

O, no nareszcie, mamy ślub! Ja zawsze mówię, dlaczego nikt w tym pytaniu nie precyzuje, z kim byłby ten ślub?! Przecież to jest ważne! Bo to równie dobrze mogłoby być to:

Jak i to!

Ja wiem, że tytuły "again" albo "someone new", to może nie do końca brzmią na ślubne, ale… no cóż, takie mam życie. :d

3. Którą piosenkę zaśpiewałabyś swojemu dziecku jako kołysankę?

Domowe melodie – kołyska

4. Którą piosenkę chciałabyś scoverować, ale nie masz talentu/instrumentów/możliwości, ale nie weny?

Oooo, a to mało jest takich?
Jest sporo piosenek, które chciałabym zaśpiewać, a nie mam do tego głosu po prostu, bo za wysoko / za nisko. Odkryłam niedawno, że takich piosenek jest dużo więcej, niż myślałam. Ale taki cover, co bym chętnie zrobiła, mam pomysł, tylko z możliwościami technicznymi gorzej, to jest cover Safri Duo. Na bębnach i innych instrumentach perkusyjnych. Wokal niekonieczny, choć można. Czegokolwiek, choćby i tego.

Koniec komentarza numer dwa, następny komentarz pozostawił Djsenter
1. Jaka piosenka mogłaby sprawić, że podczas życiowego doła płakał/abyś jak smutna żaba.jpg?

Chyba nie znam tego mema… ALe piosenek mam takich dużo.
Od wspomnianego sporo wcześniej Sheerana i jego "supermarket flowers", aż po, tym bardziej popowe "good bye", takie:

W ogóle zacznijmy od tego, że jak jesteśmy w dołku, to smucić nas będzie wszystko, nawet, jeśli nie jest smutne. Przynajmniej ja tak mam. Genialnym przykładem jest dla mnie piosenka Damiana Syjonfama, w sumie większość jego piosenek, ale weźmy sobie "kto siłę ma". Jak tę siłę mamy, mamy o kim wtedy pomyśleć, no to fajnie. Jak nagle się okazuje, że jednak nie… Jest ciężej.
Poniżej link do piosenki "krajobrazy", podobny efekt miałam.

2. Jeżeli musiał/abyś zamieszkać w kraju/na kontynencie stereotypowo związanym z jakimś gatunkiem muzycznym i tylko takiego byś musiał/a słuchać, gdzie byś mieszkał/a?

Teraz to jużchyba jest mało takich krajów, gdzie jest tylko jeden gatunek, co? W sensie ja rozumiem, Senter, do czego ty pijesz, bo ty byś umiał wybrać taki kraj… Ja mam ciężko wybrać. Nie na całe życie, ale na pewno w jakimś jego momencie mieszkałabym na Jamajce, bo jednak tego reggae mi się zdarzyło swego czasu bardzo dużo posłuchać. Wszystkie inne style muzyczne, których słucham, nie są związane z jednym krajem, ani stereotypowo, ani nie. Jakby na całe życie, to może po prostu w Stanach? Tam jest wszystko, nie?

3. Z jakimi gatunkami muzycznymi kojarzysz swoich najlepszych przyjaciół? Weź pod uwagę ich temperament, upodobania w różnych dziedzinach, może ich wiara lub jej brak, czy co innego?

Wychodzi na to, że lubię bardzo zróżnicowane charaktery, bo jak mnie o to zapytałeś, przyszło mi do głowy jednym ciągiem: muzyka filmowa, hiphop, metal, house.

4. Gdyby twoje dzieci miały by jakiś talent muzyczny, jaki by cię uszczęśliwił? NP. Metalowy scream, beatbox, etc…

To już drugie pytanie o dzieci w tym poście. Może jednak czego innego mi życzą…
Myślę, że gdyby moje dzieci miały talent muzyczny, to uszczęśliwiłoby mnie nie tyle jakieś konkretne jego ukierunkowanie, ile bardziej to, gdyby im się chciało ćwiczyć częściej, niż mnie się chce. Chociaż wiadomo, że najłatwiej by było, gdyby akurat zaczepiły o grę na jakimś instrumencie, który ja choć po części znam i rozumiem, bo mogłabym wtedy trochę pomóc. Albo raczej one mnie, bo przypominam, one ćwiczą. 😉

Komentarz od Zuzler
są utwory, które przyklejają się do mózgu i nie dają żyć. Jeśli dotyczy CIę to zjawisko, to jaki utwór przylepił się do Ciebie ostatnio? Jak myślisz, czemu się tak dzieje?

Przeróżne są utwory, które się przyczepiają. Czasami są chwytliwe, czasami to bazuje na skojarzeniu z czymś…
W ostatnim miesiącu kojarzę dwa jaskrawe przykłady tego zjawiska. Pierwszy, to "buka" zespołu Kwiat Jabłoni, przepiękna piosenka, melodia, którą się pamięta, po polsku, więc i słowa znam od razu, no i jeszcze nawiązanie do "muminków". Czego chcieć więcej?

I tak śpiewałam tydzień.

Druga taka piosenka, to nowy singiel AJR. Nazywa się "way less sad" i uważam, że niesamowicie dobrze podsumowuje nastrój, który towarzyszy mi w lepsze dni. "Może jeszcze nie szczęśliwy, ale dużo mniej smutny". Piosenka z gatunku "stupidly happy song", oni w ogóle mają talent do opowiadania w bardzo wesoły sposób o wcale nie tak wesołych stanach emocjonalnych.
Ostrzegam, obawiam się, że nawet, jak wnerwia, to uzależnia. O, znam to zjawisko…

Komentarz ostatni pozostawił Dawid, znany jako Pajper
1. Jaką piosenkę mogłabyś śpiewać w trakcie pożaru?

To proste. Finneas – die alone.

Polecam, akurat na tę okazję.

2. Gdybyś miała zostać członkiem załogi astronautów lecących na Marsa, jaką piosenkę ogłosiłabyś hymnem misji, a jakiej pod żadnym pozorem nie chciałabyś słuchać?

Powiem tak, po odpowiedzi na drugie pytanie odesłałabym do pierwszego pytania w poście. Bo wiesz… misja… te sprawy… Yyyyyyy… "take me to church" w sumie pasuje…
Zbyt dużo pokazałeś mi piosenek autentycznie związanych z kosmosem, żebym teraz umiała być obiektywna. Z kolei ja wykorzystałam w filmiku o twoich rakietach piosenkę One Direction "infinity", która teraz nie może się odczepić…

Ej, ludzie, zanim będziecie się śmiać, to jest ładne!
O, wiem! "I want to break free". Od Queen. Nie pytaj, nie wiem. To będzie hymnem!
A Andrew zrobił kiedyś beat z dźwięków z Marsa… Dobra, już nic nie mówię.

3. Która piosenka najbardziej kojarzy Ci się z:
A. Eltenem,
Elten, to taki portal, przez który zaczęłam pisać bloga.
Artur Andrus – NIE zaczynaj. Sam to podpowiedziałeś.

B. Tym blogiem,
Z tym blogiem nieodwołalnie kojarzyć mi się będzie "bring me to life" od Evanescence, może dlatego, że to jest utwór, do którego drum cover jest z dawna rządany.
C. Emilą,
Z Emilą kojarzy mi się mnóstwo piosenek, ale powiedzmy, że pierwsze, co mi przyszło do głowy, to "I just call to say I love you", pewnie dlatego, że bardzo lubimy to śpiewać na caaaaaały głos.
D. showdownem?
Showdown, to taka gra, a kojarzy mi się z nią piosenka Black Eyed Peas o zaskakującym tytule… showdown.

I jeszcze była taka piosenka Soboty… nazywało się to chyba "mówią o mnie", w każdym razie na zawodach tego słuchałam.

4. Gdybyś miała wybrać piosenkę na urodziny tych osób, jaka by to była?
A. Yoda,
"have you ever seen the rain"?
Albo może "I got the power"? Wyobrażasz sobie, jakby ten mały ludek do tego tańczył? TO by było strasznie śmieszne!
A tak serio, to najbardziej nadaje się to. To najlepsze.

B. Pippin,
Pippin, to taki hobbit z "władcy pierścieni". Na jego urodziny najlepiej nadaje się ta cudowna pieśń, którą im kiedyśSam w chwili nudy zaśpiewał. O tym, że trol chciał kogoś zeżreć, a ten ktoś postanowił, że kopnie go w miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę i ucieknie.

C. Ed Sheeran?
Uuuuu, to by była impreza, co? "parting glass". On to śpiewał, ja to śpiewałam, wszyscy to śpiewali!

5. Jaka piosenka najlepiej opisuje wczorajszy dzień?

Taka, która ma dużo bębnów. Miałam filmiki o miksowaniu bębnów, potem lekcję o miksowaniu bębnów, a potem lekcję bębnów.
W takim razie weźmiemy sobie piosenkę, którą pierwszy raz usłyszałam na kanale jednego z lepszych basistów na świecie, pod kątem jednego z trudniejszych riffów gitarowych na świecie… Co to ma wspólnego z bębnami? No niby nic, tylko to mi w ogóle brzmi całe, jak etiuda ćwiczeniowa na wydziale muzyki nieklasycznej. A zespół się nazywa Polyphia.

I na koniec, na facebooku, Karolina zadała mi pytanie:
Czy zbierasz płyty a jeśli tak to jaki był twój pierwszy album, mam na myśli nie taki który gdzieś tam ktoś dał ci w dzieciństwie ale taki które już świadomie trafił na twoją półkę?

Ciężko powiedzieć, bo ja dość wcześnie zaczęłam słuchać muzyki. Więc np. trudno mi określić, czy jak dostałam w wieku lat jedenastu płytę Nicka Jonasa z zespołem The Administration, "who I am" się ten album tytułował, to to jest tak, że ktoś mi dał i się nie liczy, czy jednak już nie. Bo chciałam mieć tę płytę i ją miałam. W ogóle miałam sporo płyt tych różnych wokalistów, co wyszli z Disneya, nie pamiętam, kto był pierwszy.
Potem rozpoczął mi się etap reggae, a rozpoczął się od Vavamuffin i na święta w 2010 dostałam płytę "mo better rootz". TO była płyta, od której się zaczęło, bo dzięki niej poszłam na koncert, dzięki koncertowi zaczęłam chodzić na inne i fakt, kupiłam mnóstwo płyt. I tutaj again, nie pamiętam, co było pierwsze, inna sprawa, że trafiały na moją półkę, ale kupowaliśmy to jakby wszyscy razem, bo każdy w domu czegoś tam z tego słuchał. Muszę się nad tym zastanowić, bo to ciekawe pytanie. ALe tak, płyty kupuję, choć teraz na pewno mniej przez streamingi.
Za to mogę powiedzieć, że pierwszymi płytami, które pokazano mi swego czasu na słuchawkach były "everybody" od Worlds apart, a także jakaś płyta Snapu, chyba po prostu "the best of". I to nie były moje płyty, ale pamiętam, że to były pierwsze płyty, przy których zaczęłam obserwować dźwięk w wymiarze przestrzennym i nie bardzo jeszcze wiedziałam, co się dzieje, ale jak się okazało, była to moja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Cofnijmy się jeszcze dalej, jak byłam bardzo mała, to podobno odmawiałam zaśnięcia u babci bez płyty Kai i Bregovica. Dlaczego ja przy tym spałam?
https://www.youtube.com/watch?v=8-02C_4VA44

I oto koniec wpisu mojego, niezmiernie, jak na wpis, długiego. Pojawiające się tu style muzyczne nie są jedynymi słuchanymi przeze mnie stylami, zależały one jednak od zadawanych mi pytań. Dziękuję pytającym, sama chętnie zrobiłam research, a mam nadzieję, że i wy coś tu ciekawego znaleźliście.

Pozdrawiam ja – Majka
Miłego słuchania!

Kategorie
muzyka

w poszukiwaniu… właśnie nie odpowiedzi, tylko pytań

Wpis z facebooka, tu też zapraszam. Hej hej!
Wymyśliłam sobie, że zrobię jakiś muzyczny challenge na blogu. Takie wiecie, że się odpowiada na pytania, jaka piosenka kojarzy ci się z tym i z tym, najlepszy album roku, od jakiej piosenki rozpoczniesz dzień, jaką zakończysz wesele, takie tam rzeczy. Wpisałam w google, co by taki challenge sobie znaleźć i co? Wszystkie chyba są na pinterest. Czy nie ma żadnej innej strony w internecie? Serio? Bo ja tam nie mogę odczytać ani jednego pytania. Cytując nasz ulubiony kawał: Nie wiem dlaczego, może Bóg tak chciał.
Więc zwracam się DO WAS! Napiszcie jakieś takie pytania, które wam się z muzyką kojarzą, w komentarzach. Zróbmy sobie łańcuszek pytań o muzykę, oczywiście możecie też na pytania innych odpowiadać na swoich blogach, facebookach, czy czym tam jeszcze. Ciekawe, kto się zgłosi. :d
PS Ja to serio sama wymyśliłam, to NIE jest łańcuszek, tylko mi się nudzi po prostu. :d

Ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Obraz studia, internet i tunel do niewiadomo gdzie. A mogło być nic.

Jak byłam mała, miałam bajki o kreciku na płycie. Nie do oglądania, tylko taką czytaną, opartą na tej kreskówce. Pamiętam z niej takie zdanie, że krecik kopał dłuuuugi tunel, który prowadził z jego pokoiku do niewiadomo gdzie.

Jakieś 15 lat później, idąc wązkim, odśnieżonym pasem ziemi niczyjej po środku chodnika przypomniała mi się właśnie ta płyta. Właśnie byłam krecikiem, który szedł swoim tunelem. Od przystanku autobusowego, do niewiadomo gdzie. Znaczy owszem, próbowałam dotrzeć do szkoły, ale gdzie się ten tunel kończy, Bóg raczy wiedzieć! Z drugiej strony miało to swoje plusy. Zwykle pokonując tę trasę niepotrzebnie zbaczam, teraz nie było jak się pomylić. Podróże do Krakowa w ogóle dostarczają wrażeń, jak widzę. Tym razem autobus nie gadał. Słusznie z resztą, bo było sporo poniżej zera, a na mrozie się nie gada, bo się człowiek przeziębi. Daje to sposobność do integracji z innymi pasażerami, oczywiście przy zachowaniu dystansu. Coś się ostatnio te autobusy uparły na dystans, słyszę ten komunikat z 15 razy na trasę. Ale integracja spoko, ostatnio w pociągu zdarzyło mi się w ramach pytania o stację pogadać po angielsku, a mój tata już dwa razy, na naszym, żyrardowskim dworcu, miał okazję wytłumaczyć komuś coś po rosyjsku, którego to języka uczył się x lat temu i nawet nie wiedział, że pamięta.
W szkole pojawił się nowy wynalazek. W studiu mamy tablicę multimedialną. Wiecie, taki wielki dotykowy ekran, na którym można rysować.
– Werka, wiesz, mamy tablicę multimedialną! –
– O, i co, widzicie na niej co? – Zainteresowała się uprzejmie Weronika. No tak, gdybym ja miała coś widzieć na tej tablicy, obawiam się, że poszło by na to zdecydowanie więcej pieniędzy.
– Proszę pana, a my też będziemy rysować? –
– Ale gdzie?! Nic mi tu nie ruszaj, to jest mój obraz! – A nie no, pewnie, najmocniej przepraszam, przecież to dzieło jest cenniejsze od ekranu, na którym powstaje! Uznaliśmy, że nagramy utwór i zrobimy animowany teledysk. I to jest realizatorski rocznik w czasie wytężonej pracy. To sobie wyobraźcie, w jakim stanie umysłu my jesteśmy popołudniu!

Cięcie. Kolejna scena, to pokój 306. Herbata, kanapeczki, Tolkien. No idealnie wręcz. Ten ostatni szemrze coś o tym, że: hobbitowi zdawało się, że pieśń przenosi go w przestrzenie, których nie znał, które wydają mu się niezwykłe i piękne…
– To przez te grzyby! – Komentarz Sylwii przywrócił nas do rzeczywistości całkiem skutecznie. Jak się człowiek uprze, że chce się przyczepić do jakiejś nieścisłości albo dwuznaczności, to znajdzie tego aż za dużo. Pomijając już nasz ulubiony wykrzyknik podczas lektury, brzmiący zwykle: nie no, błagam cię, tylko NIE śpiewaj!
A propos śpiewania, prawie musiałam śpiewać przy nagraniach, a śpiewałam piosenkę z płyty, o której jeszcze tu nie pisałam, co jest zaniedbaniem ogromnym.

Piątego lutego, doskonały dzień, zaiste, wyszła płyta zespołu, co się nazywa Kwiat Jabłoni. Przyznaję, wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Wiedziałam, że istnieją. Słyszałam jedną, czy dwie piosenki, nie przeszkadzały mi. I tyle. Zauważyłam, że to już kolejny raz, kiedy najpierw ktoś mi tylko nie przeszkadza, a potem bez tej muzyki żyć nie mogę. Bo, przechodząc do albumu pt. "mogło być nic", ogłaszam wyraźnie i publicznie, że odkąd go znalazłam, album ten stał się dla mnie najpiękniejszym zjawiskiem na kuli ziemskiej. Te piosenki są o mnie, dla mnie, ewentualnie ode mnie. Tam się wszystko zgadza, naprawdę. Rzadko jest tak, żeby się nie chciało w piosenkach nic zmienić, ja nie chcę. Ja generalnie ostatnio rzadko bywam zachwycona. Czymkolwiek, w tym muzyką. Wtedy byłam. Usłyszałam to w niedzielę, czyli to musiało być dwa dni po premierze. Płyta zaczyna się od piosenki, w której jest nawiązanie do muminków, więc rozumiesz sam, drogi czytelniku… Co więcej, oprawa muzyczna i śpiewający to duet, jakimś dalekim skojarzeniem, przypomniał mi bajkę muzyczną, której kiedyś słuchałam. Czasami jest tak, że jeśli coś nam przypomina dzieciństwo, jest w jakiśniezrozumiały sposób uspokajające, takie… jak w domu. No więc początek tej płyty taki właśnie był. Zaczęłam słuchać z uwagą. Druga piosenka z kolei miała element zaskoczenia, które też w muzyce lubię. Pomysł na tekst zrobił wrażenie, muzyka to ilustrowała… Jakby to można ująć po angielsku, pozostawili mnie bez słów. A potem była reszta płyty. I pozostawię to czytelnikom do przesłuchania, ja chyba nie dam rady tego zrecenzować. To trzeba zobaczyć, tego nie można opowiedzieć.

Wracając do wpisu, dobrze, że jest coś takiego, czym się mogę tak cieszyć, niezależnie od tego, który raz tego słucham. Bo szczerze mówiąc… ta zima chyba mi nie sprzyja. W sumie aż jestem ciekawa, czy widać to po wpisach, bo często naprawdę nie wiem, jak opowiadać. O tym, że ciężko się zebrać do czegokolwiek, że człowiek się orientuje, że nie robi nawet tego, co lubi, że często nie wiadomo, co myśleć i czy w ogóle należy…

Ale! Dziś jest nieźle, więc nienależy się skupiać na tym, jak jest w pozostałe dni. Chciałabym zrobić jeden utwór i trzymajcie kciuki, żebym go serio zrobiła, bo to konkurs jest. Chciałabym też nauczyć się akustyki, a deadline tego jest najpierw, także za to trzymajcie kciuki nawet bardziej. 😉 Więc ja, przy tej pilnej nauce…
O, a widzieliście coś takiego?

Normalnie chór robi efekty dźwiękowe. Sam. W sensie sam chór, bez pomocy. 🙂
Już pomijam tę grupę wokalną, co zrobiła zaśpiewała dźwięki z Iphonea… Widzicie, jak ja się pilnie uczę?
A tak poważniej, to polecam kanał Mic The Snare. Gość robi bardzo dobre muzyczne podsumowania roku, recenzje, przygląda się rozwojowi artystów. Podsumowania mu fajnie wychodzą, jak ktoś chce sobie obejrzeć niezły film o tym, co się stało z muzyką popularną przez ostatnie 10 lat, to polecam serdecznie.

A widzieliście Davea z Ameryki? Żeby nie było, że tylko o muzyce, to też o angielskim powiem, gość fajnie opowiada o różnicach między Polską a USA. Nieźle się pośmiałam.
Ja w ogóle chyba wrzucę kiedyś osobny wpis o moich ulubionych youtuberach. Jak przestanę wam opowiadać o youtuberach, to znaczy, że zdalne się skończyło, albo, że zrobiłam coś ze swoim życiem. Nie wiem, założyłam zespół, czy coś…

Propos pracy zespołowej… znów mi wychodzi przechodzenie z tematu na temat, zauważyliście? No więc, jak już przy zespołach jesteśmy, mam swój nowy hit pandemii.

Ja zazwyczaj doceniam to, co się pokazuje u Andrusa na kanale, ale to wyjątkowo mi przypadło do gustu. Jeśli ktoś np. ma coś do głosu pana Artura, to i tak zapraszam, tym razem wykonanie wokalne przejęła Monika Bożym.
Z tematu na temat, z tematu na temat… O, wykonanie! Wiecie, że jak John Williams ogląda film, to podobno pisze te muzykę nutami? Jak można umieć coś takiego, że czytasz, albo w tym przypadku piszesz, nuty i słyszysz tę całą orkiestrę w głowie? Ja tego nie pojmuję. Nasze studyjne konwersacje o muzyce filmowej są cudowne. Nie zacytuję ich w całości, ale właśnie takich ciekawostek się, między innymi, dowiadujemy.
O, przy okazji, widział ktoś już te nowe słuchawki od applea? Bo tak się wybieram, wybieram i wybrać nie mogę, żeby przetestować.

Dobra, stop temu, ten wpis się robi coraz bardziej bez sensu, należy kończyć!
Pytanie mam tylko takie na koniec, do wszystkich, którzy tworzą na komputerze. I to niezależnie, co tworzą, muzykę, słowo pisane czy eseje na studia. Ludzie, jak wiadomo, dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, co będą je robić. Jak robicie kopie zapasowe? W sensie, kiedy robicie i gdzie je trzymacie? Od razu wrzucacie te rzeczy do jakiegoś folderu, co się synchronizuje z chmurą? I płacicie za nią? Czy może macie konkretny czas pracy i potem skrupulatnie kopiujecie gdzieś ińdziej, coby nie zginęło. Na zewnętrzne dyski albo takie różne inne? A może należycie do tej drugiej grupy… W każdym razie muszę sobie zrobić tutaj gruntowne porządki, dlatego pytam.

Pozdrawiam i życzę zdrowia!
ja – Majka

PS I siły. I porządku.

Kategorie
co u mnie

Jeden dla czytelników, by komentarze zgromadzić… I reszta stycznia.

Witajcie!

Zbierałam się z tym wpisem dosyć długo, bo przez dosyć długi czas miałam wrażenie, że nic wam fajnego nie jestem w stanie powiedzieć. Tak na marginesie, ciekawostka dla przyszłych blogerów, vlogerów, ogólnie opisujących co u nich. Ja zwykle piszę w takich trochę lepszych okresach życia, właśnie po to, żeby coś zabawniej ująć, może z dystansem, coś… No ale mówią mi czasami, że (delikatniej) przecież mogę pisać w każde dni, niechże ja się nie tłumaczę z mojego nastroju! Mówią też (to mocniej), że jak piszę tylko o tych ciekawszych / milszych rzeczach, to nie pokazuję pełnego obrazu życia, przekłamuję rzeczywistość i w ogóle ściema. Z kolei znam dość dobrze kogoś, kto jak na blogu wyjedzie sobie z poważnym tematem, że coś źle, że generalnie, to trochę słabo, że coś tam, to komentarze twierdzą, że sam pesymizm, że może wypadałoby się ogarnąć, z kimś porozmawiać i dać sobie pomóc, bo wszyscy sobie jakośradzą, a tu taki marazm! To kochani, co wolicie? Jak nam się podoba, czy niepodoba? 😉
To oczywiście taki pół żart, bo każdy sobie pisze inaczej, pokazuję tylko, jak to się można nieźle pogubić w wyborze treści. Przy okazji, uwielbiam wasze komentarze! WASZE! Nie spamerskich botów… 🙁 Wracamy do wpisu.

Wstawiłam tu ostatnio podsumowanie roku, marzenia spełniamy, kończymy rok ryzyka 2020, a co dalej? Po świętach były ferie… wiecie, tak na wypadek, gdyby ktoś chciał odpocząć od lekcji, w domu posiedzieć… Po feriach zaczęliśmy od zdalnego, ale w drugim tygodniu dostaliśmy prezent. Stacjonarne praktyczne. Jezu, żyłam tą informacją przez parę dni, przecież to jest WYJAZD! Wyjście z domu! Zmiana otoczenia! Dzieje się coś!
Pojechałam we wtorek i przez większość drogi szczęście mi sprzyjało. Miałam bezpośredni pociąg, całkiem wygodny, choć głośny, potem szybko znalazłam autobus… Jaki świetny autobus! Wyraźnie gada, na zewnątrz też, no idealnie! Nie pada… żyć nie umierać! Jak wysiadłam z autobusu, czekała mnie trasa z przystanku do szkoły. Ja nie wiem, co w tej drodze jest, ale jak jąwidzę, opuszcza mnie szczęście, zdrowie i siły życiowe. Niby prosta, wszystko wiem, ale jest tyle jakichś bram, słupków, wejść, rowerów… Droga typu gra video: omijamy przeszkody, przeskakujemy przepaście… nawet prezenty można załapać, bo Żabka po drodze. Podczas tej naszej trasy sporo osób woła: uwaga! Problem, że nie mówią na co, człowiek nie wie, czy ma się natychmiast zatrzymać, bo przed nim jest otwarta studzienka, czy może przyśpieszyć, bo zaraz go przejedzie hulajnoga, czy coś tam.
– Zejdź bardziej na prawą stronę! – Zawołała do mnie jakaś pani. W tym momencie smutny głos, przypominający nieco ojca chrzestnego, odezwał się w mojej głowie. A ty tam byłaś? Na tej prawej stronie? Widziałaś? Wiesz, co tam jest? Tak serio, to właśnie tam jest najwięcej wejść, bramek i wjazdów i o ile staram się tej prawej przepisowo trzymać, o tyle czasami tam jest to trudne, bo bym trzysta razy weszła trochę nie tam, gdzie zmierzam. Myli drogę ten Kraków… propos Kraków, właśnie wszyscy z Krakowa pochodzący pytają mnie po drugiej stronie ekranu: a dlaczego ty, dziecko drogie, nie szłaś górą? Odpowiadam, nie pamiętam, ale jakiś powód tego był. Albo tam coś stało, albo po prostu wiało okropnie.
Po pokonaniu wszelkich przeszkód dotarłam do szkoły. Tak na marginesie, od razu wyjaśnię, ja o tym tak szczegółowo opowiadam, bo szczerze mówiąc, to było jedno z ciekawszych wydarzeń stycznia. ;p Wtorek miałbyć wolny, ale okazało się dośćniespodziewanie, że mogę miećfortepian. Jak ja tęsknię za fortepianem! JA! Za FORTEPIANEM! To co zdalne robi z ludźmi? Na bębnach też mogłam poćwiczyć i okazało się, że pamiętam utwór na marimbę. Jestem zdumiona. Podczas równie szybko ogarniętej lekcji perkusji mój nauczyciel też był.
Następnego dnia rozpoczęły się zajęcia praktyczne. Jak to zwykle bywa na zajęciach praktycznych, dowiedzieliśmy się kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i do czego się nadajemy, a także sporo o miksie. Jak to można różnie określić. Słucham czegoś ja i nauczyciel, oboje na słuchawkach swoich, więc komentarze idą niezależnie.
Ja: Jezu, jak to się drze!
Pan: Uuu, jak to teraz surowo brzmi!
Propos zadań z miksu, w czwartek mieliśmy zadanie na czas. To taki interesujący typ zadań, w którym mamy tylko określony czas na każdą czynność w sesji. Musimy to robić częściej! Przecie to jest lepsze od kawy! Ja chcę taką grę komputerową!

Żeby sobie ludzie nie myśleli, że ja się tylko muzyką zajmuję, choćw sumie ja też tak myślę, to powiem, co mi jeszcze za szaleństwo ostatnio do głowy przyszło. Bo mam takie jedno. Mianowicie… Zaczęłam! Wreszcie! Zebrałam się i… czytam. TOLKIENA. I NIE "Hobbita", tylko tę inną serię, no wiecie, coś o rządzeniu, ciemności i biżuterii. Audiobooka słuchałam w większości z Sylwią i to bardzo dobrze, bo z naszych komentarzy można dopisać dodatkową część.
Myśl pierwsza. Hobbici są tacy grubi, bo ciągle jedzą, a elfy są takie chude, bo ciągle śpiewają i nie mają czasu jeść.
– O, patrz patrz, zaraz będą śpiewać… – Mruknęła w pewnym momencie Sylwia. Trzy sekundy później: usiadł i zaintonował…
– No żesz… – Zaczęła Sylwia i wypowiedziała kilka słów nie do druku. No ale serio: idą, przystanek na jedzenie, idą, jedzą, śpiewają, idą, śpiewają idąc, jedzą, idą spać… Najczęściej śpiewają o tym, czego im brakuje, czyli idąc śpiewają o jedzeniu i spaniu, a wieczorami o dalszej drodze. I ja nagle słyszę, że niczym wicher w trawach weszli w noc… CO k***… W pewnym momencie usłyszałam jakiś opis, chyba właśnie jakichś roślin.
– Zaraz, co? Czekaj czekaj, zamyśliłam się, o co chodzi? – Sylwia westchnęła.
– Na polanę weszli. – Aha, OK, słuchamy dalej. Konstelacje, o imionach takich i takich… Co?
– GWIAZDY świecą. – Przetłumaczyła usłużnie Sylwia. Doprawdy nieocenioną jest ona towarzyszką podróży. Po Tolkienie muszę poprawiać jakąś literaturą faktu, coby jeszcze umieć po polsku i takie tam. Ale dobra, klasyk to klasyk, lektury czytałam, to i klasykę fantastyki trzeba, SORRY.
Fanów Tolkiena z całego serca przepraszam, bo na tym blogu mogą się co jakiś czas pojawiać tego typu komentarze dotyczące trylogii i ja na to NIC nie poradzę, inaczej nie zrozumiem, co czytam! Bo tak poza tym, to pewnie, że arcydzieło, że piękne, że poezja… Ja doceniam. Tylko, że ja doceniam w ciszy, a analizuję na głos. Ale serio, pieśni ładne. Przyznaję, że dużo chętniej bym je przeczytała, gdyby były zebrane na końcu, zamiast przerywać tekst co 3 akapity, ale… Jedyne, co mnie naprawdę irytuje, to to jego zamiłowanie do wyliczania. Ciągle kurde listy obecności. Przyjęcie urodzinowe, byli tam… I Jeeeeedzie te wszystkie nazwiska. I jeszcze raz, dwa zdania później, i jeszcze raz… Oni coś wtedy mieli do tego wyliczania, no nie?
W każdym razie idealne zajęcie na internatowe wieczory, naprawdę. W ogóle na wieczory. Co nie? Herbatka, nastrój i jeden, by wszystkimi rządzić…

Co jeszcze działo się w styczniu? Ja od razu mówię, w większości, to siedzę w domu na zdalnym, wkurzam się na to i mam nastrój pod tytułem: po co coś planować, jak i tak się wywali? Teraz np. mieliśmy trochę zaplanowane na następne stacjonarne praktyczne, a się okazało, że znowu zdalnie. Już nie wspominając o paru innych, nie związanych z zajęciami, sprawach, których byłam raczej pewna, a potem się okazało, jaki głęboki to miało sens. Przy okazji pytanko na marginesie do was, drodzy czytelnicy, czego jesteście ostatnio pewni? Ale tak serio, na pewno, kogoś lub czegoś, na sto procent. Możecie ręczyć. Nie obawiacie się o to. Takie tylko… pytanie z ciekawości.
Ale żeby nie było, że tylko siedzimy w domu i się użalamy nad sobą, to parę wyjazdów w styczniu miałam. Byłam u przyjaciół z podstawówki, różnych. Raz na jeden dzień, raz na parę dni… Klaudii dziękuję za to, że wytrzymała wysłuchiwanie mnie przez cały dzień, a także, że sformułowała ze mną ostateczne prawo zamawiania jedzenia.
– Klaudi, jest taki pomysł, że ja wezmę sobie coś, a ty sobie weźmiesz coś! –
– Taaaak? Co ty nie powiesz, nie wpadłabym na to! –
Tak, to byłten stan umysłu, a chodziło po prostu o to, żebyśmy wzięły coś innego, to się dwoma podzielimy. Zuzia przyjęła mnie w swym domu na dwa dni, nadrobiłyśmy z pół roku opowieści, poznałam jej szczeniaczka, pooglądałyśmy i posłuchałyśmy wszystkiego, było fajnie. Zuzia Human i Kamil pilnują, abym nie zapomniała, jak to jest chodzić po mieście, ona tu, a on w Warszawie. A w ostatnią sobotę odwiedziłam nawet Laski, a że spędziłam tam swego czasu 10 lat życia, to mam co wspominać i z kim. 🙂

Podsumowując, różowo nie jest, ale też nie ma co narzekać, że w ogóle nie ma co robić. Wynalazłam sobie nowy konkurs muzyczny i może coś skleję, a poza tym wypadałoby się jednak uczyć teorii, więc chyba kończę wpis. 😉 Na pytanie: co u ciebie, odpowiadam więc: idzie się przyzwyczaić.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Dziura czasoprzestrzenna w pokoju 306 istnieje nadal, choć teraz udało mi się zgubić znacznie mniej rzeczy.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Ciemno, zimno i rok wysokiego ryzyka, czyli koniec świata 2.0

Motto: koniec świata, to święto ruchome.

Matko jedynego Boga, jak na tym świecie jest zimno, to ludzkie pojęcie przechodzi! Niechże ktoś coś z tym zrobi! Ciekawe dlaczego, nie? Może styczeń…?
Styczeń, prawie połowa, a podsumowania roku nie ma! A przecież ten rok trwał z pięć lat, jak nie więcej.

Zastanawiałam się, jakimi słowami ten rok najlepiej opisać, w jakie sformułowania ująć… Przyszły mi do głowy przymiotniki. Dużo przymiotników. Ale one mi się nie podobają. Ja się tak NIE wyrażam! Przynajmniej w piśmie.
Ale nie, przyszedł mi jeden ładny. Określenie bardziej. To był rok ryzyka. No bo patrzcie, człowiek się chce z kimś przywitać? Ryzyko. Pożegnać? Też niedobrze. Do szkoły iść? Komunikacją się poruszać? Ryzyko! I człowiek najpierw przerażony, no bo to nowa sytuacja, w sumie nie wiadomo, co robić, wszystko, co robię, to źle… A potem się dochodzi do wniosku, że ryzyko ryzykiem, a przecież żyć trzeba… Wakacje spokojniej, a potem wrzesień / październik i co? ZNowu jakoś niebardzo…

Powiem wam, że ewidentnie cieszyłam się z końca roku. W marcu wszystkim przyszło do głowy, niektórym prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, że w sumie nie wiadomo, na ile my się żegnamy, a może nam się coś stanie, a może co…? Dziwne to było uczucie. Potem się okazało, że faktycznie, lekcji już nie będzie i szczerze mówiąc spore fragmenty tego roku zlewają mi się w jakieś takie dłuuugie, dziwne obszary, w których niby był plan zajęć, próbowaliśmy coś robić, ale w sumie człowiek nie pamiętał, jaki jest dzień tygodnia, miesiąca… Ciekawym elementem stało się w końcu to, że egzaminy będą w sierpniu, nie w czerwcu. Nie pamiętam, czy się cieszyłam. Chyba tak, bo w czerwcu, to byśmy tyle sobie napisali… Poza tym pod koniec roku był test z audio cyfrowego, to co ja się będę przejmować egzaminami?!
Egzaminy zdałam, ale jeszcze przed nimi był lipiec, w którym odwołano nam festiwal. Do domków pojechaliśmy i tak, ale jednak lipiec bez festiwalu… jakoś dziwnie. W ogóle jakoś dziwnie bez koncertów. Dopiero niedawno zaczęłam to odczuwać. I internet na wszystko nie pomoże. Świetnie, że można tego posłuchać, zgoda. Przez to mogę być na koncertach artystów, których bym pewnie w życiu na żywo nie zobaczyła. Ale z drugiej strony, to jednak nie jest koncert. Na koncercie trzeba być, trzeba poczuć, trzeba przyjść, zaczekać, przeżyć i opowiadać.
A i pomijając koncerty, to na świecie się za ciekawie nie działo. W połowie roku zastanawiałam się, czy ja chcę zobaczyć wiadomości, czy może jednak lepiej będę się czuć NIE wiedząc. Nieco ostrożnie, ale za to uparcie, zaczął nam się objawiać pogląd, że czasami lepiej być zdrowym psychicznie ignorantem… i przeżyć…

Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby ten rok był wyłącznie pasmem nieszczęść i udręk wszelkich. Nie mówię, że należałam do tego, godnego szacunku, grona, które podczas tych wszystkich izolacji pogłębiało wiedzę, rozwijało wiele nowych umiejętności… Jak się siedzi w domu, to charakter nam się nie zawsze zmienia. Ja się nagle piekielnie pracowita NIE stałam. Ale zaprzeczyć nie można, że ten rok spełnił kilka moich marzeń, z których większości raczej się nie spodziewałam.
Będąc mała, usłyszałam ksylofon. Dlatego teraz gram na perkusji. Przez czysty przypadek, jakiś koncert szkoły muzycznej, w której nawet wtedy nie byłam, odnalazłam jedną z niewielu rzeczy, w których czuję się naprawdę dobra. Albo przynajmniej, w których widzę potencjał. No dobra, bębny bębnami, przypadek to był. W przedszkolu będąc chodziłam sobie na zajęcia zwane perkusją, bo się bawiłam w granie na ksylofonie. Potem poszłam do szkoły muzycznej, grzecznie powtórzyłam, że chcę na perkusję. Zdziwili się, ale pozwolili, a że nauczyciel nie wiedział o moich wymysłach, to zaczął mnie uczyć normalnie, na zestawie. Zostało mi i bardzo dobrze, ale ksylofon znikł w niepamięci. Najpierw nie zrozumiałam, potem zapomniałam, jeszcze potem uznałam, że się nie da. A lata później poszłam do Krakowa, a że mój pobyt w tym królewskim mieście szaleństwom ogólnie sprzyja, to uznałam, że chcę się jednak na tych sztabkowych instrumentach uczyć, jak już tam są. I jak teraz gram na marimbie, to mogę sobie pomyśleć, że spełniam moje porzucone marzenie z przed czternastu lat. TO jest niezłe!
Drugim takim marzeniem, nad którym się nie zastanawiałam, było mieszkanie w domu. Nie w bloku, z remontami i schodami, a za to bez drzwi do pokoju, tylko w domu. Nie myślałam o tym dość długo, bo po prostu nie mieliśmy tego w perspektywie, a ja generalnie nie lubię oglądać obiektów, na które mnie nie stać. Ten rok jednak dzielnie udowadnia, że czasami może mi się tylko wydawać, że coś jest nieosiągalne i poza moim zasięgiem. Możliwość pojawiła się na horyzoncie w lipcu. Najpierw niezbyt zrozumiałam, o co chodzi i co się dzieje, ale potem do mnie dotarło, że no tak, faktycznie, chyba się przeprowadzimy.
Marzenia marzeniami, ale ja też miałam jeden plan. Uparłam się i innej możliwości nie rozważałam, jednocześnie trochę niedowierzając, że mi się kiedyś uda. Realizacja nagrań, no fajnie, ale ja chciałam być producentem. Muzykę robić. I, jak to zwykle ze mną bywa, chciałam. Chciałam sobie bardzo. Trwałam w pragnieniu. I co? No i niby nic, ale na początku roku zaczęły się dziać rzeczy.
A to się dowiadywałam o Native Instruments i ich dostępnych klawiaturach i instrumentach wirtualnych… A to przyjaciółka mówiła mi, że ma motyw w głowie i nie wie, co z nim zrobić… W końcu usłyszałam od kogoś, że podobno robię muzykę. Ja? Kiedy? Mówiłam, że chcę, że planuję, że trwam w pragnieniu… Głupio mi się zrobiło, człowiek mnie tak miło kojarzy, a ja siedzę na… tapczanie i NIC!
Mobilną klawiaturę Native kupiłam w styczniu lub lutym, już nie pamiętam. Pierwszy, krótki utwór, jeśli tak to nazwać można, skończyłam chyba w kwietniu. A przed samym sylwestrem skończyłam pierwszy, pełnoprawny podkład. Dla kogoś. Według wytycznych. I się podobno podoba. Dla mnie, dla kogoś, kto tak bardzo nie umie się sam uczyć, kto tak długo zbiera się do pracy tak i zleconej, jak i własnej, dla kogoś, kogo takim przerażeniem napawają ostatnio wszelkie obowiązki, to jest ogromny krok na przód. Proszę bardzo, możesz się śmiać, Czytelniku Drogi, ale dla mnie to znaczy aktualnie więcej, niż wszystko. Za parę lat sama będę się uśmiechać, czytając ten wpis, ale na dzisiaj przynajmniej ten plus sobie zostawmy.

Rok się skończył, wróćmy do dnia dzisiejszego. A dziś, nie oszukujmy się. Zestresowana jestem niemożliwie, bo w sumie niewiadomo, co ze szkołą, a ja już serio MUSZĘ… Poza tym w tym tygodniu gdzieś jadę, a przez to ciągłe siedzenie w domu wyjazdy są teraz przedsięwzięciem niezwykłym. I zimno mi!
Ale za to byłam dziś na spacerze z niezawodną Zuzią human, która zawsze jest mi chętna przypomnieć, że zakupy, to bardzo przyjemna czynność. Dla niej, dla mnie nie. :d I kupiłyśmy kebaby! Jak ja dawno nie byłam na tym kebabie!

Podsumowując!
Łatwo nie jest, ale trzeba wydłubywać te plusy. Ryzyko ryzykiem, ale nie przesadzajmy, bez ryzyka byśmy nie zrobili NIC! Nie jest łatwo, a już w zeszłym roku, to na pewno nie było. Ale bez tego roku wiele rzeczy by się nie wydarzyło, nie dowiedziałabym się wielu ważnych rzeczy o mnie i innych.
Świecie, pobódka! Życzę wam w tym nowym roku, abyście mogli chodzić na jakiekolwiek jedzonko, kiedy chcecie i z kim chcecie!

Pozdrawiam ja – Majka.

PS Ja tu nie wymieniłam osób, którym powinnam dziękować, że w ogóle ten rok przeżyłam w jako takiej całości psychicznej. Ale oni wiedzą. Tych spełnionych marzeń było trochę więcej, niż trzy. Uśmiechnijmy się na nowy rok, a może nam coś wyjdzie…

Kategorie
co u mnie

Czas świąt! Spokojnie, last Christmas nie będzie.

Hej hej! Witajcie w to przedświąteczne przedpołudnie! Albo popołudnie. Albo wieczór. Nieważne kiedy, ważne, by ktoś czytał. Już trochę minęło od czasu ostatniego wpisu, uznałam więc, że hejterzy za mną tęsknią, a i może kilku czytelników się znajdzie. Słuchajcie, nawet hejterzy muszą mieć prezent na święta! Życzenia zaraz, najpierw grudzień.

Grudnia, szczerze mówiąc, w ogóle nie mogłam sobie wyobrazić. Kiedy w listopadzie dowiedziałam się, że do stycznia w ogóle nie pojadę do szkoły i znów się będziemy gapić w ekran, nie miałam nic przeciwko przestawieniu świąt na wcześniejszy termin. Serio, nie rozumiałam, po co mi nadchodzący miesiąc, mogłam zapaść w sen zimowy. Gdyby ogłoszono, że majowie pod koniec miesiąca przewidują koniec świata, zmartwiłoby mnie to prawdopodobnie nieco mniej. Koniec świata to ruchome święto, a nauczanie zdalne, to problem aktualny. Straciłam wtedy serce do świata. W radiu i telewizji jakieś przerażające informacje, internet grzmi teoriami spiskowymi, a ja siedzę i oglądam youtube.
– Słucham Harrego Stylesa i uczę się o płazińcach. – Oznajmiła pewnego dnia moja siostra, będąca teraz w szóstej klasie. I proszę, jak można jednym zdaniem podsumować egzystencję szóstoklasisty.
Jak już tu pisałam, ja, podczas tych cudownych tygodni, krążyłam sobie pomiędzy nastrojem całkiem niezłym, a poczuciem totalnego bezsensu. Nad sensem nie będę się rozwodzić, bo uważam, że rozwodzenie się nad sensem nie ma go zbyt wiele. W każdym razie i ja, i moja siostra, cieszymy się, że semestr już się skończył. Zaraz koniec grudnia, styczeń, a styczeń to zawsze bliżej do… czegoś… Bo i tak nie wiadomo, czy wracamy, czy nie…
Ale nie martwmy się tym teraz, są święta! jejjjjj! No chyba, że ktoś utknął w domu na kwarantannie, Janina Daily na przykład. To współczuję i wysyłam dobrą energię, wiem, że to trudne.

A propos trudne, macie jakieś postanowienia noworoczne? Ja chyba narazie nie mam, bo realistkąjestem i oszukiwać sięnie lubię, mam natomiast motyw przewodni tych świąt. Będzie to dla mnie czas. Czas jako taki.
Przez ostatnie dni miałam niewiele czasu na cokolwiek. Jak wiadomo, jak się nie ma na nic czasu, to się nic nie robi. Na zasadzie: nie zasnąłem, więc się nie obudziłem. Zauważyłam, że istnieje pewna granica ilości rzeczy do zrobienia na raz, po której przekroczeniu mój umysł uznaje, że jeśli i tak się nie wyrobię, to po co robić? Od razu mówię, to NIE jest dobra praktyka, dzieci, NIE polecam! Pracowici czytelnicy prawdopodobnie w tej sekundzie porzucają mojego bloga, uznając, że nie ma dla mnie nadziei i ratunku, że ja nigdy nie spoważnieję. Do tych, co zostali, ogłaszam, że ja te zadane prace jednak w jakimś tam stopniu zrobiłam.
Lekarstwem na wolno płynący czas… Widzicie, znowu ten czas! No więc lekarstwem na wolno płynący czas jest dla mnie deadline. Wiadomo, że jeśli mam dość trudne zadanie na jakiś konkretny termin, to czas za… za szybko płynie. Wyprzedzając pomysłem informację o zdalnym podjęłam się w listopadzie takiego muzycznego czegoś, na co na początku w ogóle nie miałam pomysłu, a co ma być zrobione do końca grudnia. Parę dni później doceniłam postanowienie, podejrzewając, że w obliczu deadlinu grudzień skurczy się złośliwie do jakichś pięciu dni. Tak dobrze nie było, ale trochę pomogło.
Cóż tu jeszcze można o czasie…? Chyba jeszcze jeden wniosek miałam ostatnio. Uznałam, że czasami nie warto mnóstwa godzin poświęcać na rozważania: czy, kiedy, z kim, jak długo i po co rozmawiać, bo w końcu nam czasu na tę rozmowę zabraknie. To samo z innymi zadaniami, chociażby tą pracą twórczą. Jak się cały dzień będziemy zastanawiać nad tym, czy napisać, czy zagrać, czy potrafimy, jakiego programu użyć, a czy wszystkie zasady znamy, a czy mamy w głowie cały, dopracowany pomysł… to nas na tych rozmyślaniach zastanie północ. Ja nie mówię, że nie rozumiem perfekcjonizmu. Ja każdą rzecz zwykle rozkminiam 300 razy bardziej, niż trzeba i zbyt długo nad wszystkim myślę. Z tym, że zauważyłam, że jak tak myślę, zastanawiam się, rozkminiam 2 tygodnie, to potem bardzo łatwo mi zgubić pierwszy pomysł, jaki miałam. Zanim zagram, odzwyczaję się od gry, zanim napiszę, zapomnę tego, co wymyśliłam. Zanim porozmawiam, zapomnę, dlaczego chciałam rozmawiać.
I to jest taka trochę rada, a trochę życzenia na święta. Życzę wam pierwszego kroku. Bo czasem to rozpoczęcie czegoś może być najtrudniejsząrzeczą do zrobienia. Zróbmy COŚ. Uśmiechnijmy się, nie wiedząc, czy warto. Porozmawiajmy, nie zastanawiając się uprzednio nad każdym możliwym do poruszenia tematem. Bądźmy dla siebie milsi, nie nakręcajmy się, spróbujmy sobie choć trochę zaufać i nie rozpamiętujmy wszystkich niepowodzeń minionego roku. Tak przy okazji, lepszego roku wam życzę. Trzeba przyznać, że 2020 bije rekordy w nieodpowiednią stronę. Trudno, żeby było dużo gorzej, ale życzę wam, żeby było nie tylko lepiej, ale i tak, jak chcecie. 🙂
Wesołych świąt! 🙂
Życzę ja – Majka

PS Jak myślicie, pisać podsumowanie roku? :p

Kategorie
co u mnie

Trochę optymizmu! Albo nie…

Zauważyliście kiedyś, jak śliczny jest ten dźwięk powiadomienia z librusa? Taki delikatny, miły, uroczy wręcz. No więc librus sobie tak ćwierka dyskretnie, że hej hej, przyszło powiadomienie. Tak nas próbuje oszukać tą niewinnością, że to nic, że to tylko taki uśmiech losu cholerny… a zamiast tego jest nowa ocena z czegoś, czego słowo honoru nie pamiętam, albo nowa wiadomość, zwykle z zadaniem, którego na czas nie zrobię. Propos, powinnam teraz siedzieć przy jednym zadaniu. A piszę, bo podobno ładnie.
Ja wiem, że ten wpis się zaczyna cokolwiek ironicznie, ale w jakimś takim nastroju jestem, a miałam pisać niezależnie od nastroju. Nastrój może być spowodowany dwoma tygodniami zdalnego nauczania, które to zdalne nauczanie jest super świetne, naprawdę, dokładnie do momentu, kiedy się nie zacznie. W sensie nie no, nie przeczę, nasze lekcje realizacji lub percepcji nadal są dość zabawne, bo nawet na zoomie potrafi nam nieźle odbijać, z tym, że to jednak nie to samo. Niby można porozmawiać, pokazać coś na ekranie, jak trzeba, to przesłać dźwięk, żebyśmy się uczyli słuchać… Ale jednak praktyki nic nie zastąpi. 😉
W sumie, to moi już wrócili do szkoły, ja jeszcze nie i zaraz powiem dlaczego. Nie wiem, na ile wrócili/śmy, bo chodząróżne plotki. Trzymajcie kciuki, żeby na dłużej…
Edit: Już nie musicie trzymać, już wiem, że znowu zamkną. Ja ten wpis kawałkami pisałam. A mówiłam: NIE pisać wpisów po kawałku! Wracamy do tematu.
Ja wszystko rozumiem, ja jestem człowiek niezwykle spokojny, ale siedzenie w domu przez dwa tygodnie, to NIE jest najlepszy pomysł. A przecież można wyjść na spacer! A no właśnie nie można…
I tu przechodzimy do informacji złej, ale dobrej. Mianowicie, przechodzić covid tak, jak ja, to daj panie Boże każdemu. No ale jednak wirus to wirus, w domu zostać trzeba. Po przyjeździe do domu byłam przekonana, że i mnie, i tatę coś mocniej przewiało na jednym spacerze, zwykłe przeziębienie to jest, w najgorszym wypadku zatoki i tyle. Wyleży się. Leżeć leżeliśmy, ale z tego leżenia nic nam nie przychodziło, za to odszedł nam, mnie trochę później niżtacie, węch i smak. Cholerka, niedobrze, trzeba zrobić testy, bo to podobno coś znaczy. Testy przyznały, że owszem, coś znaczyło, siedzieć w domu i się nie ruszać! Wyszłam. Na balkon. Świeciło słońce. ;p
We wtorek skończyła mi się izolacja. Wiecie, co to znaczy? Że będę mogła, legalnie, bez pozwolenia niczyjego, wychodzić z domu! Być poza domem! Poza tymi kilkoma pomieszczeniami! Niby ze zdalnymi się mieścimy, no bo 3 pokoje, kuchnia, cztery osoby, wszystko się zgadza… No nie. Nie do końca. :p Dużo tu do roboty poza domem nie mam, ale spacer zawsze dobra rzecz. Zuziu, jak tylko będziesz mogła, to ja czekam na jakieś szalone pomysły. Beciu, muzyki dawno nie robiłam i nie wymieniałam opinii. 😉
Jak już przy muzyce jesteśmy, to faktycznie, utworów dawno, za to musiałam wykonać zadanie do szkoły. Zadanie do szkoły polegało na tym, żeby nagrać, to zrobiłam, i wysłać, tego nie zrobiłam aż do środy, kilka efektów dźwiękowych. Tym, co mamy, ja akurat mam dwa mikrofony. Pojemnościowy… wiecie, ten z biedronki, a także dynamiczny, akurat z jakiegoś normalnego sklepu. Mam jeszcze jeden powiedzmy pojemnościowy, z tym, że on do efektów raczej nie, bardziej do głosu. Robi z tym głosem coś dziwnego, ale jakby takiego efektu było trzeba, to ja służę. W każdym razie zabrałam się ja w sobotę do tych prac zleconych, a moja młodsza siostra zaoferowała mi swoją pomoc. Świetnie, chcesz to pomagaj. Wspomniałam sobie techniki stereofoniczne, które próbowałam ustawiać na ostatniej stacjonarnej lekcji realizacji. Ja generalnie mam takie przekonanie, że jeśli ktoś by chciał to ustawić prawidłowo i w znośnym czasie, musiałby być szczęśliwym posiadaczem dwóch par rąk. Z mikrofonami monofonicznymi jest zdecydowanie łatwiej, co nie znaczy, że podczas skręcania i podłączania żelastwa nie napotkałam rzadnych trudności. Emila pękała ze śmiechu, ewentualnie podawała w wątpliwość moje wykształcenie, podczas gdy ja wypowiadałam pod nosem całe ciągi słów nie nadających się do cytowania. Wewnętrzny głos powtarzał uparcie: gratuluję, ja ci naprawdę wróżę wielką karierę w tym zawodzie! Popełniając wszelkie możliwe błędy, typu nie skręcenie gainu, nie odłączenie czegoś, nie podłączenie czegoś, nie uzbrojenie ścieżki, nie odzbrojenie ścieżki, nie włączenie / wyłączenie fantomu, w zależności od tego, co akurat powinnam zrobić, a także robiąc kilka innych idiotyzmów, spędziłam pół dnia z efektami. Oczywiście trzeba było przeczekiwać pralkę, krzyczeć do innych domowników, żeby byli cicho, przytrzymywać statywy, żeby nie rezonowały… swoją drogą wiele się nauczyłam o ustawieniu takich rzeczy w warunkach domowych… Fajnie było. 🙂 Przez chwilę się poczułam, jak na stacjonarnych.
We wtorek poszła plotka, że po tygodniu znowu zamkną. Niby dlaczego? Bardzo mnie to zasmuciło wtedy, ogólne poczucie totalnego bezsensu mnie dopadło i postanowiłam zastosować rozwiązanie uniwersalne. Przespać się z problemem. Ciekawy paradoks tak na marginesie: mieć problemy ze snem i próbować przespać się z problemem. Polski język – piękny język.
Co mi przeszkadza w zdalnych? Pomijając to, że generalnie wszystko, to na pewno mózg wariuje. Posłużę się cytatem.
Cytat: " Daremnie byłoby mówić, że istoty ludzkie powinny zadowolić się spokojem: potrzebują działania – a jeżeli nie mogą go znaleźć, stwarzają je sobie." Koniec cytatu.
I to jest święta prawda. Jeśli człowiek tkwi w jednym miejscu, siłą rzeczy dużo rozmaitości go nie spotyka, to ja mam wrażenie, że mózg sam, z nudów chyba, zmienia nastroje wg. uznania. Raz mam poczucie ogólnego bezsensu, leżeć i płakać, nic więcej. Innym razem mam ochotę pozabijać wszystko, co się rusza, GTA style, serio, WSZYSTKO! Denerwujące jest! Drze się! Niech będzie cicho! Przyjaciółka pyta uprzejmie: to może lepiej bybyło, gdyby nic nie mówili…? Niech tylko spróbują nie mówić! Czemu się nie odzywają? Tego nastroju nie lubię najbardziej, bo zagraża otoczeniu.
Lubię za to nastrój, który z przyjacielem roboczo nazwaliśmy samolotem szczęśliwości. Samolot szczęśliwości jest nastrojem wręcz odwrotnym, wszystko jest cudowne, względnie niemożliwie śmieszne… I chciałabym od razu uprzedzić wszystkie ewentualne pytania, ten nastrój NIE jest zależny od ilości alkoholu! Ja, a także kilka innych znajomych osób, potrafiliśmy się w to wprowadzić bez żadnego udziału substancji pomocniczych. Możliwe, że dużo łatwiej jest to osiągnąć np. ze zmęczenia. :d

Co ja tu jeszcze mogę napisać? Właśnie tak się kończy pisanie czegoś fragmentami, nawet, jak miałam pomysł, to zdążyłam pozapominać. A mówili: kończyć projekty! … Nie, serio, słuchajcie, nie mam pojęcia. Coś jeszcze miało być, przypomni mi się5 minut po opublikowaniu. Spamerskie boty nadal działają, także, jak macie pytania, uwagi, komentarze, zażalenia, to poproszę. Komentarz od człowieka zawsze miło. 🙂
Jakieś fajne promocje na black friday? Jak coś, to apple watch 3 jest dużo taniej, SE też. Żadnego nie kupię, bo jest na końcu mojej listy życzeń, ale jakby to kogośinteresowało, to mówię. Z podobnych powodów powiem, że Native instruments ma 50 procent zniżki na instrumenty. O, kupiłam sobie wtyczkę od Waves! Taką, co chciałam tak bardzo bardzo! Od paru miesięcy tak chorowałam na ten produkt, patrzyłam, czy mam zniżkę osobistą na stronie Wavesów, no i w końcu miałam! A poczekałabym dwa tygodnie i bym miała jeszcze większą na piąteczek… Ale nie no, cieszymy się! Jeszcze muszę się tej wtyczki mocno pouczyć, bo jest pełna przeróżnych parametrów, ale cóż. Wiedziałam już wcześniej, że to będzie skomplikowane, a jednak się zdecydowałam, znaczy, że się opłaca. 😉
Jeszcze jakieśdobre informacje dawaj! OK! Plus daje rok tidala premium za darmo. Tidal, to jest taki serwis streamingowy, jakby ktośsię zastanawiał. Zainstalowałam, potestuję ich aplikacje, zwłaszcza, że nam się na chwilę apple music odłączyło, a bez muzyki, to jak? Na razie zauważam, że Voiceover czasami się jakoś dziwnie zachowuje w interakcji z tą aplikacją, ale nie jest to bardzo uciążliwe. Poza tym Voice ostatnio się dziwnie zachowuje w interakcji ze wszystkim, także nie wiem do końca, czyja to wina. Dlaczego oni z wersji na wersje coraz bardziej to psują? Powinni poprawiać! Dobrze przynajmniej, że kursor się trochę uspokoił. Jeszcze parę wersji temu ja klikałam w jedno, on mi otwierał co innego… Jeszcze na głównym ekranie, to OK, ale jak jużchodzi przykładowo o okienka konwersacji na messengerze czy w zwykłych SMSach, no to już może być trochę uciążliwe. Wchodzi gdzie chce, pisze, co chce… Co to jest za urządzenie?

I tym optymistycznym akcentem chyba zakończę ten wpis, już za dużo tej radości, nadziei, obtymizmu, promyczek słońca normalnie… Ej, ale poważnie, nie dajcie się! Trzymajcie się i nie pozwólcie, żeby wam to wszystko weszło do głowy! Szukajcie sobie jakichś fascynującyh zajęć. Rozwijajcie hobby. Rozmawiajcie ze sobą. Chodźcie na kawę, choćby i wirtualnie. Szukajcie promyczków słońca, choćby i na balkonie. Obyśmy szybko wracali do normalności. 🙂

Zdrowia i poczucia humoru życzę
ja – Majka

PS I bądźcie grzeczni, bo za niecały miesiąc święta! Od razu mówię, co złego, to NIE ja! Chyba…

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Wpis nieprzemyślany! Czyli trochę żartu, a trochę filozofii na 5 pytań

Hej hej!
Moi drodzy, nominacje, nominacje! Wyzwania się sypią na blogach, na te 5 pytań, na które trzeba odpowiedzieć. Dostajemy 5, odpowiadamy, wymyślamy 5 i nominujemy następnych. W poprzednim wpisie już trochę na ten temat było, jak coś to zapraszam, bo mnie tam się podobał.

Jak chcecie, to ryzykujcie! – Czyli o tym, co ostatnio. Wpis z niespodzianką na końcu!


Teraz zapraszam do kolejnych pytań, bo są niezłe i obiecałam, że odpowiem. Poza tym wymyślę własne, a to też może być ciekawe, zważywszy na fakt, że jeszcze ich nie mam.

## 1. Gdybyś miał/miała przenieść się na jeden dzień do wybranego świata przedstawionego z literatury, filmu, ETC, co to byłby za świat i dlaczego?
I teraz… chyba mam dwa. Bo z jednej strony kusi mnie świat fantastyczny, nierzeczywisty i nieistniejący… (Trudno, przeżyjemy jakoś), z drugiej natomiast ostatnio dużo fantastycznych rzeczy nie czytałam, więc jakoś nie jestem w temacie. Dlatego mam wybrane dwa. Jeśli chodzi o fantastykę, to chyba polecimy sobie klasyką i… Nieeee, nie Tolkien, sorry, ja nie lubię Tolkiena… No cóż, książki z zamiłowaniem zaczęłam poznawać dlatego, że ktoś mi podsunął Pottera. No przepraszam, ja wcale nie uważam, że to jest najlepsza seria na świecie, nie jest! Ale od tego zaczynałam! Na tym się opierały moje zabawy w dzieciństwie, moje poznawanie angielskiego koło gimnazjum / liceum, i moje rozkminy natury psychologicznej teraz. Ja nic nie poradzę, potterświrem jestem i już, także jedna opcja, to ten Hogwart niewątpliwie.
PS Ja wiem, że my w szkole mamy taki jakby Hogwart, bo i oryginalnych postaci dużo, i sam budynek magiczny, ale jednak prawdziwą szkołę magii też bym chętnie zwiedziła.
Teraz drugi świat. Bo drugim światem będzie chyba dla mnie świad dwudziestolecia międzywojennego. I niechże ja zobaczę te teatry, te kabarety, tę sztukę, której już teraz nie jesteśmy w stanie pojąć, bo mniej się o niej pamięta. Te przedstawienia słownomuzyczne, te piosenki Tuwima czy Hemara… Niech ja usłyszę Hankę Ordonuwnę, o której dłuuuugą opowieść niedawno przeczytałam. Chcę to zobaczyć na własne oczy, chcę zobaczyć tamtą Warszawę.
Ha! Spodziewalibyście się, drogi Czytelniku?

## 2. Gdybyś musiał/ musiała przedstawić się komuś przy użyciu pięciu określających Cię najlepiej przymiotników, co by to było?
A jakich słów nie można używać? Nie no, dobrze już, dobrze, myślę. Niepewna, damy na początek. Ja niepamiętam, kiedy ostatnio to uczucie mi nie towarzyszyło, także dam mu zaszczytne pierwsze miejsce.
Dalej… Troskliwa? Jezu, beznadziejne słowo, "troskliwe misie", jak to się inaczej po polsku określa… No taka, że się zajmuję wszystkimi, nawet, jak troszkę o to nie proszą. Zajmująca się.
Dalej: ciekawa, to na pewno. Dajmy tu jakiś plus wreszcie. Chcę wiedzieć. Chcę zrozumieć. Chcę się nauczyć. Jestem matfiz! Ile było? Trzy?
Dobra, to po czwarte wrażliwa. To jest i plus i minus, bardzo mocno wszystko odbieram. Biorę do siebie, ale też duże wrażenie na mnie robi. To może oznaczać zarówno, że się czymś zbyt mocno przejmę, jak i to, że jakaś mała rzecz pozostawi mnie w lepszym nastroju na długo.
I piąte… Rany… O, no pewnie. leniwa! Jezu, gdyby mnie się tak chciało, jak mi się nie chce, to ja bym zbawiła świat! Gdybym ja zrobiła połowę tych rzeczy, które mi przyszły do głowy…
To byś miała dużo więcej osiągnięć! Zakrzyknął rozum. Przytaknęłam ze smutkiem.
To byś była szczęśliwsza i bardziej zadowolona z siebie! Zaproponowało serce, na które spojrzałam z nadzieją.
To by cię ze szkoły wywalili! Wydarł się głos rozsądku, który zignorujemy. Wiele, wiele różnych pomysłów… Ten nie na blog, ten też nie bardzo… O, to może to:
Sylwia, te piłeczki pingpongowe ze schodów, to może jednak nie tym razem…
Yyyyyyyy… do następnego pytania!

## 3. Gdybyś miał/miała wymienić trzy książki, które w jakiś sposób cię ukształtowały, jakie to byłyby książki i dlaczego?
Ojjjjj, niedobrze niedobrze, bo ja sama chciałam napisać serię wpisów o różnych rzeczach dla mnie ważnych, w tym książkach również. Nie bardzo bym chciała spoilerować. Chociaż… to się w sumie nie zawsze pokryje. No dobra, to wybiorę też jedną serię. W tamtych wpisach o seriach nie będzie.
No to tak, jak powiedziałam wyżej, od dzieciństwa zaczynając, to Potter. I to wcale nie chodzi o jakiś tam światopogląd czy wielką naukę z tego płynącą, bardziej o to, że to było podstawą tak wielu rozmów z ludźmi, że bez tego nie stałoby się wiele z tego, co mnie kształtowało. Nie wiem, czy ktoś coś zrozumiał z tego akapitu, ale tak mniejwięcej to widzę. Wielu ludzi poznałam przez, dzięki albo podczas tej książki, może tak.
Druga książka… Myślę, myślę… No to weźmiemy z drugiego końca skali, "chata", napisana przez Younga. Filmu nie widziałam. Bardzo dużo o wierze w Boga, bardzo dużo rzeczy, z którymi się zgadzam, też to tak widzę, albo właśnie przez tę książkę zobaczyłam.
Nad trzecią myślałam długo, ale żeby mi się nie pokrywało z tymi moimi pięcioma niezbędnymi, powiem tak. Do podstawówki miałam HP, do liceum miałam "chatę", to na okres obecny wezmę sobie coś, co przeczytałam na prośbę przyjaciółki. Swoją drogą ona jeszcze nie przeczytała na moją prośbę, co jej tu publicznie wypominam. A nakazała mi ona przeczytać "dziwne losy Jane Eyre", żeby mi pokazać, że pozory mylą. I to mylą do samego końca. Przeprowadziła mnie, książka, nie przyjaciółka, przez wszystkie możliwe emocje i tym samym udowodniła, przyjaciółka, nie książka, że zna mnie lepiej niż myślałam. I chyba polecam. Jak komuś się chce… Długie to bardzo, i trzeba się, w brew pozorom, skupić, ale warto.
A na koniec dodam, że ja tej przyjaciółce kazałam przeczytać coś Chmielewskiej. Jednej książki nie wybiorę, ale jakbym miała wymienić trzech kształtujących mnie autorów, to Chmielewska byłaby wyżej, niż na pierwszym miejscu.

## 4. Gdybyś miał/miała możliwość powrotu na jeden dzień do wybranego miejsca ze swojej przeszłości, co to by było za miejsce?
Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem pytania. Miejsce w czasie? Czy przestrzeni? Czy jedno i drugie? Nobo do miejsca w przestrzeni, to ja mogę i w tym czasie się udać i co? Wrócić na jeden dzień do miejsca w przeszłości… To chyba ten dzień, kiedy zagrałam pierwszy prawdziwy koncert z własnym zespołem. Zespół oczywiście już nieistnieje, koncert z resztą też nie figuruje w internetach, ale dzień był piękny. Mimo, że padało. To chyba jedyne takie miejsce w przeszłości, do którego bym śmiało mogła wrócić, bez obawy, że będę chciała zostać, a jednocześnie bym coś skorzystała. Bardzo miły dzień. Z szesnaście lat miałam, jeszcze czasy nauki w Laskach.

## 5. Wyobraź sobie, że możesz zadać jedno pytanie o swoją przyszłość nieomylnemu wieszczowi? O co chciałbyś/chciałabyś go zapytać?
O nic. Nie chcę znać przyszłości i w sumie uświadomiły mi to właśnie te pytania. Kiedyś powiedziałam, nie mam pojęcia, czy to wymyśliłam, bo wydaje się zbyt mądre, ale… Powiedziałam, że dzień najcięższy, to ten, który był właśnie tak ciężki, jak się spodziewaliśmy. Wyobraźcie sobie, że kończy wam się jakiś dzień. Bardzo ciężki. Stało się coś strasznego. Albo przeciwnie, mnóstwo małych, niby nieznaczących, a w większej masie niezmiernie męczących rzeczy. A teraz sobie wyobraźcie, że budzicie się rano i ktoś wam o tym wszystkim mówi. Nie możecie tego zmienić, nie możecie zrobić nic. Wiecie, że tak będzie, a mimo to, z pełną świadomością musicie się z tym dniem zmierzyć. Dali byście radę? Bo ja chyba nie. To trochę, jak różnica między przypadkowym oparzeniem, a przyłożeniem ręki do gorącego pieca. Nie ma opcji, ja się lękam wiedzieć. Myślę, że dużo lepiej człowiek sobie radzi z niespodziewanym, bo nie rozważa wcześniej, nie nakręca się. Nie myśli, tylko reaguje. A to chyba jednak czasem prostrze. 😉

Ale się filozoficznie zrobiło! A miał być luźny wpis. Ale powiem wam, że podoba mi się. Kompletnie nieprzemyślany, z głowy to piszę, teraz, usiadłam i napisałam. Chyba muszę to robić częściej. Precz z planem i marketingiem! :d

A, czekajcie, jakie kończymy, jakie kończymy, jeszcze moje pytania! I nominacje! Rany… Dobra, najpierw pytania.
## Moje pytanie pierwsze!
Jaka była sytuacja, w której ostatnio ryzykowałaś/łeś? Sposób i stopień ryzyka dowolny.

## Moje pytanie drugie!
Czy w snach wyłącznie widzisz, co się dzieje, czy jesteś uczestnikiem wydarzeń? Oczywiście uściślam, jak nie widzisz, no to wiadomo, odbierasz innymi zmysłami, to oczywiste jest.

## Moje pytanie trzecie!
Jeżeli mogłabyś / mógłbyś spotkać się z jakąś postacią na świecie, żyjącą / nieżyjącą, to kto by to był i o co byś zapytała / zapytał? Jak chcecie, możecie wymienić jedną żyjącą i jedną nieżyjącą postać, warunek jest taki, że to nie może być ktoś, kogo znacie / macie w najbliższej przyszłości szansę poznać.

## Moje pytanie czwarte!
Jeśli mógł/łabyś na, powiedzmy tydzień, wykonywać jakiś zawód, którego teraz lub w przyszłości w żadnym razie nie możesz, to jaki to by był zawód? Werka, kochanie moje, reżyser, to nie. Jeszcze mi coś wyreżyserujesz. Ja pytam o takie, którego w żadnym razie nie można. Bo nie ma żadnego odpowiednika lub możliwości.

## Moje pytanie piąte!
Ulubione moje. Gdyby powstała twoja biografia, jaki byłby jej tytuł?

## Nominuję!
Najpierw tych z tego portalu, blogujących. @Elanor, @Julitka, @talpa171, @Pajper, @Balteam.
Ale nie z tego portalu też! Jak ktośchce mi odpowiedzieć na te pytania, a chętnie poczytam, to w komentarzach bardzo proszę o to, bo to ciekawe.

Pozdrawiam was
ja – Majka

EltenLink