Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Jak chcecie, to ryzykujcie! – Czyli o tym, co ostatnio. Wpis z niespodzianką na końcu!

No witam witam! 😉
W pierwszych słowach mojego listu zawiadamiam was, że jestem zdrowa, czego i wam życzę. Dość cytatów, marsz do wpisu.

Wpis o tym, że nie mogę się w życiu odnaleźć się szanownym państwu spodobał, to ja napiszę coś jeszcze… 🙂 A tak serio, to mam ostatnio mnóstwo komentarzy od spamerskich botów i już mnie to zaczyna wkurzać. Przydałyby się jakieś od ludzi! Ale nie będę wam o tym mówić…

To może na początek, moi drodzy, skończyłam praktyki! Poprzedni wpis o życiu pojawił się tóż przed rozpoczęciem mojej radiowej przygody, tydzień temu w piątek natomiast nastąpił koniec.
– Napisałam ci tutaj "zakończenie praktyk", ja nie wiem, jak oni to zinterpretują. – Powiedziała moja szefowa kończąc uzupełnianie dziennika praktyk. Na szczęście nikt w szkole jeszcze nie pytał, czy zakończenie praktyk wiązało się z jakąś patetyczną ceremonią, czy może z imprezą wspomaganą pewnymi ilościami substancji niezbyt służbowych. Od razu powiem, że ani jedno, ani drugie, za to kilka przemiłych rozmów udało mi się wtedy odbyć. Dziękuję całemu zespołowi, gdyby któraś z was jakimś cudem trafiła na ten blog, to pozdrawiam.
Co robiłam na praktykach? A no, można powiedzieć, że wszystko, co akurat było potrzebne. Jestem podobno montażysta… A nie, czekajcie, już nie podobno! To od razu się pochwalę, zdałam egzaminy! Wyniki, nareszcie, przyszły! No więc w takim razie jestem już na pewno dźwiękowiec montażysta z wykształcenia, to czasami dostawałam montaż. Wywiadów jakichś na przykład. Tylko to? A, chciałoby się! Bo nagle się okazało, że się Maja musi nauczyć pracować. Praca nie zawsze oznacza coś, czego się człowiek, w warunkach bezpiecznie studyjnych, już nauczył. To czasami oznacza, że się dostaje wypowiedzi prezydenta miasta (tak, mamy prezydenta miasta) albo wójta gminy i ma się stwierdzić, czy te wypowiedzi idą teraz, czy może jednak nie… Wiecie, jak trudno jest czasami odnaleźć w internecie coś związanego ze sprawami urzędowymi? Albo prawnymi? Albo inwestycjami? A w ogóle BIP, to dla mnie już jest skrót przerażający i wolę się trzymać z daleka. Jak natrafiłam na tytuł: "ogłoszenie o zmianie ogłoszenia", to głośno oznajmiłam, że ja bardzo przepraszam, ale ja nie umiem w urzędy i potrzebuję przerwy. Moja koleżanka z roboty przynajmniej pali, to ona wychodzi na przerwę! No… to może też nie najszczęśliwsze rozwiązanie zdrowotne… ale przerwy ma! Ja potrzebuję, żeby mi ktoś tak mówił: zrób przerwę, nie ruszaj, zostaw…
– No, to apple watch tak robi. – Poradziła mi życzliwie Weronika. Ta, chyba jak mi dadzą dofinansowanie! :p

Propos… czego? Nie wiem, dofinansowania? A nie, a propos przerwy! W poniedziałek po praktykach wróciłam do szkoły. Lekcje w naszej szkole odbywały się w tym tygodniu na zasadzie takiej… hybrydy z wyboru. Mogliśmy sobie wybrać, czy chcieliśmy stacjonarnie, czy zdalnie. Jak chcesz, to ryzykujesz i przychodzisz, jak nie, to nie. Ponieważ nasze realizacyjne zajęcia generalnie możnaby podsumować zdaniem: "jak chcesz ryzykować, to proszę bardzo", cała nasza klasa uznała, że stacjonarne nauczanie opłaca się bardziej. Możecie to nazwać odwagą albo głupotą… No i proszę, kolejne motto zajęć…

Ponieważ w czasie tego tygodnia zaczęło do nas docierać, że długo to my się tu nie pouczymy, kursy nagle przyśpieszyły bieg. Ilość nowych rzeczy, jakich ja się dowiedziałam / nauczyłam / zrobiłam w tym tygodniu zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. (1) W sprawach zawodowych nagle na percepcji robiłam ćwiczenia z filtracji i korekcji… kto dźwiękowiec, ten wie, kto nie dźwiękowiec, wiedzieć nie chce. Ja też wtedy byłam trochę zdziwiona, bo niby słyszałam, co mam zrobić, ale jak? Dalej: na realizacji nagle się okazało, że ustawienie mikrofonów, to jest dość skomplikowana sprawa, jak mamy jeden. Jak mamy więcej, jest to już po prostu trudne, a jak są techniki stereofoniczne, to jak na razie jest krzyż pański.
– Słuchajcie, to wszystko jest ustawione beznadziejnie! Już nie mówię o tym, że o kable, to się zabić można! – Ten uprzejmy i ze wszechmiar prawdziwy komentarz usłyszeliśmy w środę od naszego nauczyciela. Po pięciu godzinach zajęć. Ja nie chcę nic mówić, ale ten sam człowiek rozmawia z instrumentami, które nagrywa. Nie będę się mądrzyć, my też rozmawiamy.
– Oooo, podoba mi się twój sposób myślenia! – Ucieszył się za to Stevie. W piątek. Kiedy za pomocą telefonu komórkowego próbowałam ustawić dwa mikrofony pod kątem 90 stopni i używałam słów, których na lekcjach nigdy nie powinno się używać.
Odchodząc na chwilę od tego cudownego zawodu, przez ten tydzień parę znajomych osób okazało mi większe zaufanie, niż się spodziewałam, co również dostarczyło mi trochę nowej wiedzy. Jak mówiłam, tydzień temu byłam dużo mniej poinformowanym człowiekiem.

W środę wszyscy oglądali konferencję rządową, w czwartek gdybali i snuli czarne scenariusze, w piątek natomiast gruchnęła pewna wieść, że od poniedziałku uczymy się zdalnie. Na librusie zaczęły nam przychodzić plany działania od nauczycieli, w pokojach rozpoczęło się wielkie pakowanie i planowanie, co jeszcze trzeba zrobić przed wyjazdem. W czwartek np. miałam swój ulubiony "uber day", czyli zamawiamy jedzonko! I od razu uściślę, tym razem przybyło do mnie to, co zamawiałam. Można? Da się? :p
Pamiętam, że kiedy w marcu rozstawaliśmy się na te czysto teoretyczne dwa tygodnie, wszyscy jakoś czuli, że tak nie będzie. Że rozstajemy się na długo i może trzeba się jakoś uroczyściej pożegnać. Teraz w narodzie jest nieco więcej optymizmu, choć oczywiście zdajemy sobie sprawę, że sytuacja zbyt dobrze nie wygląda. Na wszelki wypadek pożyczyliśmy sobie wczoraj wesołych świąt, mając nadzieję, że chodzi nam wyłącznie o święto niepodległości. Oczywiście ja wiem, że to raczej tak wszystko fajnie nie będzie i uwierzcie mi, gdybym miała złotą rybkę, niebieski koralik czy dżin… sorry, dżina w lampie, to bym sobie zażyczyła, żeby pandemia poszła się… wałęsać i już jej nie było. (2) Wszyscy byśmy tego chcieli. Ale bez poczucia humoru, to my wszyscy wylądujemy u psychoterapeutów, a ja na samym starcie kolejki. Także to, że w poniedziałek weszłam do raczej wyludnionej stołówki i spytałam: ejjj, a co to, wszyscy na coś chorzy? To NIE jest przejaw ignorancji! ;p To jest przejaw wyłącznie tego, że ja mam dwa momenty, kiedy załącza mi się tryb showmana; w poniedziałki i piątki. Oba razy ze zmęczenia. Przy okazji zmęczenia anegdota. Do domu wróciłam dopiero dziś. Czyli ostatnią noc spędziłam jeszcze w internacie. Pół tej nocy oczywiście przegadałyśmy z Sylwią i Weroniką, zwłaszcza dlatego, że Sylwia się pakowała.
– Słuchajcie, ja was bardzo przepraszam, że się tak tłukę, ale chyba jednak wolicie, żebym zrobiła to teraz, niż rano! – Mądre słowa Sylwii trafiły nam do przekonania. No rzeczywiście, jak ona wyjeżdża skoro świt… W każdym razie gadamy sobie, pijemy herbatę, robimy porządki… Ciągnie się to i ciągnie, jak to zwykle u nas… W pewnym momencie, w jakimś takim dziwnym przebłysku przytomności zorientowałam się, pomiędzy innymi chaotycznymi myślami, że potrzebne mi są jakieś dźwięki do jakiegoś projektu. Więcej dźwięków. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… ja zaczęłam planować, gdzie je spakuję. Serio, widziałam te małe dźwięki, gubiące mi się gdzieś na dnie torby… ja to nawet słyszałam! Jako takie elektryczne pianinko, logicowe, najprostrze. I rozumiecie, ja się zaczęłam przez chwilę poważnie zastanawiać, gdzie ja te wszystkie nutki zmieszczę! Po tym wydarzeniu poinformowałam Sylwię, że nie rozumiem, co widzę, ale coooooś wiiiiidzę… i że chyba serio muszę iść spać.
Mam szczerąnadzieję, że ten rodzaj dobrej energii pozostanie ze mną również w przyszłym tygodniu, kiedy zacznie się nauczanie i praca zdalna w 4 osoby na naszych metrach kwadratowych bez drzwi, za to z papugami. Będzie faaaaajnie. Może ja się wezmę za jakieś produkcję? Muzyczne oczywiście. Ta wielka kariera… sorki, ta pierwsza produkcja się sama nie zrobi! :p Gdybym miała być z czegoś znana, chciałabym być znana z tego, że robię to, co mi się najbardziej podoba, czyli dźwięk. (3) Dźwięk to jest bardzo szerokie pojęcie! Można tworzyć własne utwory, można robić dobre miksy cudzych piosenek, można pisać teksty i tłumaczenia dla teatru… A można spędzić sobotę na takim przestawianiu sylab w zdaniach w filmie "Harry Potter i kamień filozoficzny", żeby Snape ogłosił, że nauczy uczniów obróbki dźwięku. TO właśnie robię ze swoim życiem, drogi czytelniku. ;p W każdym razie wracając do tej sławy, to jeśli kiedykolwiek bym coś wydała, to przecież by było dla niektórych ludzi całkiem pocieszające! Jak się słucha wywiadów ze znanymi muzykami, to wszyscy są tacy bardzo, bardzo pracowici. TO przecież by oznaczało, że jeżeli ja byłam w stanie coś osiągnąć, to ci mniej pracowici też mogą!
A tak poważnie mówiąc, to wolę się zająć grą i tym przestawianiem sylab, niż sytuacją ogólnoświatową, polityką i innymi, równie przyjemnymi, rzeczami. Ignorancja? Być może. Ja nie kwestionuję tego, że moja wiedza o świecie ostatnio jakoś ucierpiała. Z tym, że jak patrzę na ludzi, którzy już nie umieją mówić o niczym, tylko koronawirus, protest, wybory, koronawirus, protest, wybory, pieniądze, rząd, koronawirus… To ja im współczuję. Ja wiem, żę generalnie, to opinia jest taka, że koniec świata i okolic, tragedia i zagłada, świat schodzi na psy… Ale czy na pewno? Jak dla mnie, to po prostu w tych czasach są media i my o tym wiemy. Wcześniej też schodził, tylko my o tym nie wiedzieliśmy. :p (4) Teraz ludzie mają po prostu większy dostęp do informacji. Czy to źle? Chyba nie, tylko po prostu niektórym konkretnym ludziom nieco padło na łeb. Ale czy to jest powód, żeby twierdzić, że na świecie nie ma żadnych plusów? No chyba jakieś są. Ja przynajmniej kilka widziałam. 🙂
Przy okazji szukania plusów i zajęć na zdalne nauczanie. Moi drodzy, szukam inspiracji. Ostatnio wszystko co robię, czytam, oglądam, słucham, jest związane wyłącznie z muzyką. No dobra, prawie wyłącznie. 😉 I ja to bardzo lubię, nie przeczę, ale mam wrażenie, że zaraz nie będę ogarniać nic innego. Oczywiście powyżej odżegnałam się od polityki, codziennych "dokładnych?" informacji o chorych, wyleczonych, niewyleczonych, niezachorowanych… generalnie wirus… No to to nie. Ale coś przecież jeszcze można na tym świecie robić, nie? To ja będę czytać książki. I może się uczyć…? 😉 Czego ja mam się uczyć, drodzy komentujący? I co czytać? Już mam jedną książkę zaplanowaną, ale co jeszcze? A, i chyba się wezmę za, podesłane mi niedawno, dzięki Miki, materiały do nauki hiszpańskiego. Od paru lat chciałam się troszkę tego języka poduczyć, no i niby co w tym takiego, no nie? Szukamy materiałów albo lekcji i się uczymy. A mi jakoś zawsze a to się nie chciało, a to nie miałam gdzie, a to nie miałam czasu… To może teraz się w końcu uda? (5)
Propozycje innych aktywności mam nadzieję zobaczyć w komentarzach. Oczywiście nie przesadzajmy z tymi aktywnościami, mój rozsądek, a także pracowitość, ma pewne granice! 😉 Czekam na wasze wypowiedzi, plany, pytania i zażalenia… Bez spamerskich botów… 😉
Tylko jeszcze wam się do czegośprzyznam na koniec. Bo to chyba jednak jest ważne. …
Wpis miałam zamiar napisać i tak, ale… przez blogi moich znajomych przetacza się ostatnio fala wyzwań blogowych. Ja tego bloga w miarę regularnie odwiedzam, więc nie wiem, czy rzeczywiście muszę odpowiadać na takie dyktanda, ale w sumie, jak są fajne i ciekawe, to czemu nie? Ostatnio koleżanka Monia, dziękuję Moniu, nominowała mnie do zabawy w 5 pytań. Zadała mi, i innym nominowanym również, 5 pytań. Brzmiały one:
1. Co ostatnio zrobiło na Tobie największe wrażenie?
2. O co poprosiłabyś dżina z lampy i dlaczego?
3. Kim chciałabyś być, gdybyś musiała być sławna?
4. Czy świat schodzi na psy?
5. Jaką realną umiejętność chciałabyś posiadać, ale nie chce Ci się jej nauczyć?

Zauważmy, że ja skrupulatnie i wyczerpująco odpowiedziałam na wszystkie pięćpytań, umiejętnie wplatając odpowiedzi w pozostałe informacje o moim, niektórych widocznie interesującym, życiu. Domagam się za to dodatkowych punktów, choćnie do końca wiem, co się ostatnio za dodatkowe punkty dostaje. 😉
Ponieważ ja dostałam jeszcze trochę takich nominacji, uznałam, że moje pytania i nominacje umieszczę w następnym wpisie temu poświęconym. A na razie kończę i idę do tych hiszpańskich materiałów. Albo jeszcze trochę poczytam Andrusa…
Pozdrawiam was i życzę dużo zdrowia!
ja – Majka

PS To może komentarz tym razem? Czy jednak nie…? 😉 Taki challenge.

Kategorie
co u mnie

10 pytań o wszystko i nic, czyli wyzwanie blogowe podjęte

Hej hej!
Zwykle nie robię dwóch wpisów tak blisko siebie, bo po pierwsze, zwykle pomysły wyczerpują mi się po jednym, a po drugie marketing mi na to nie pozwala. Dziś zrobię wyjątek, bo kolega wrzucił wyzwanie blogowe. Wrzucił to wrzucił, trudno, trzeba pisać. 🙂 To jest po prostu q & A. Odpowiedzi na pytania, które niezbyt są ze sobą związane, za to może coś powiedzą o autorze wpisu.

## 1. Co ostatnio jadłeś i co najprawdopodobniej zjesz jako następne?
Ostatnio jadłam… obiad! Dobra dobra, wiem, nie o to chodzi, karkówka była, z kaszą i paprykę do tego miałam. Lubicie paprykę? Ja lubię. Trzeba jeść warzywa! Jako następne najprawdopodobniej zjem saładkę z kurczakiem, bo trochę jej jeszcze zostało. Wybitnie interesująca wiedza.

## 2. Gdybyś miał kufer Alastora Moodiego, co byś w nim schował?
To ja może najpierw wyjaśnię, bo, jak się okazuje, nie wszyscy moi wierni fani czytają fantastykę. Ale serio? Nawet taką leciutką, jak "Harry Potter"? No, serio. Ten kufer, to taki magiczny przedmiot z Pottera, polegał on na tym, że był jeden, a tak jakby się 7 miało, bo którykolwiek z siedmiu zamków otworzysz, będziesz miał następny, pusty kufer. Generalnie spora oszczędność miejsca. No jak to co? Kable! Duuuuużo kabli! I wtyczek! I przejściuwek! Całe studio! Czekajcie, tam ten Moody miał w jednym z takich zamknięć całe pomieszczenie, to może ja serio… całe studio… Wyobrażacie sobie? Mieć taki prywatny pokój na własność? Kupujemy taki kufer!

## 3. Gdybyś miał polecieć na trwającą 3 miesiące misję na powierzchnię Marsa i mógł ze sobą zabrać piosenki tylko jednego wykonawcy, kto by to był?
Źle, że piszę to teraz, bo przed momentem oglądałam film "yesterday", więc aktualnie skłaniam się tylko ku Beatlesom. Wreszcie bym zapoznała się z całą twórczością, a nie tylko wyrywkami. Innym pomysłem może być w sumie twórczość mojego nieustająco pozostającego idolem Andrew Huanga, bo on tworzy piosenki w każdym możliwym gatunku, więc nie byłoby to w żaden sposób nudne. Tylko wtedy serio, wszystkie jego piosenki, a nie tylko te na spotify. Te z patronite też!

## 4. Co znajdzie się u Ciebie w szafce z napisem "Nie otwierać pod żadnym pozorem", a co sprawiłby guzik z napisem "Nie wciskaj mnie, serio"?
W szafce myślę, że karty pamięci. Karty pamięci, pendrivy, dyski… Ja nie lubię, jak ktośmi grzebie w rzeczach, to raz, a dwa… no cóż, ja ostatnio robię sporo nagrań. I zanim ich nie przetworzę, nie dostosuję do ludzkiego postrzegania, to nie byłoby dobrze ich rozprzestrzeniać. Z tego samego powodu prawdopodobnie guzik z tym kuszącym napisem robiłby mi format dysku, tudzież przeciwnie, sam by włączał niespodziewane nagrywanie. Ewentualnie randomowo zmieniał wszystkie nazwy kontaktów na inne, czy coś w tym stylu.

## 5. Dlaczego kury nie latają?
Autor tych pytań pisał pierwsze, co mu przyszło do głowy. Ja też napiszę to, co mi pierwsze przyszło, mianowicie: nie latają, bo nie muszą.

## 6. Co masz teraz w kieszeniach?
Cytując klasyk: "nić… albo nic!" Serio teraz mam nic, ale zazwyczaj mam telefon, niezależnie od tego, czy się mieści z łatwością, czy nie. Nie pojmuję ludzi, którzy kupują sobie tak ogromne telefony, że nie mogą ich nosić przy sobie! Jak jestem w szkole, to też często noszę w kieszeni 3 złote na wypadek, gdyby automat do kawy znów się obraził na karty płatnicze.

## 7. Jaki jest magiczny gadżet z książek, który chciałbyś mieć?
No jużbyło mówione, kufer Moodiego, nie? Albo pelerynę niewidkę, też z Pottera. Działania chyba wyjaśniać nie trzeba. Albo zmieniacz czasu, choć z tym jużby było trochę zabawy. Niby bym miała więcej godzin w dobie, marzenie wszystkich. Ale jak ja się teraz nie mogę wyspać, a wtedy bym miała jeszcze więcej czasu, na te wszystkie rzeczy, przez które teraz nie śpię, to ja wiem, czy to by było dobrze?

## 8. Gdybyś dostał 1000000 zł, ale pod warunkiem, że wyda je dla Ciebie wybrana przez Ciebie osoba (nie z Twojej rodziny lub związku) bez jakiejkolwiek konsultacji z Tobą, kto by to był? Co mógłby lub mogłaby kupić?
Ależbardzo prosze, niech wydaje! Nawet swoje miliony! Dobra, już, uspokajam się i mówię. Pewnie Weronika albo Kamil. Dziwnie mi się o nich mówi, jako o osobach bez związku ze mną, bo mam z nimi chyba najwięcej kontaktu, no ale OK. Mam taką ogromną prośbę, Werka, Kamil, napiszcie mi w komentarzach, co byście mi kupili bez czytania moich propozycji. Im bym dała milion, bo Werka jest najbardziej rozsądną osobą, jaką znam, pewnie by mi jakieś ogarnięte mieszkanie załatwiła, najlepiej dwa, jedno tu, drugie tam. Poza tym, na pewno kupiłaby mi apple watch, ponieważ nawijam jej o nim non stop. A poza tym, tak już na koniec, kupiłaby sobie cokolwiek, co jej potrzebne do tego, aby skończyć swoje, obiecane mi, słowo pisane, bo mnie zaraz coś trafi! Słuchawki wyciszające, nowy notatnik, nowy komputer, nowy dom, cokolwiek!
Kamil natomiast na pewno kupiłby mi bilety do Anglii, Ameryki i paru innych państw. Poza tym on doskonale wie, jakich artystów lubię, więc nie zapomniałby o żadnym z biletów na koncert.

## 9. Gdybyś został teraz gwiazdą i miał wywiad w ważnej stacji telewizyjnej, jakbyś się na niego przygotował i o czym opowiedział? Jaka to stacja?
Nie powiem, jaka to stacja, to nie jest polityczny blog. :p Jak to jaka, jaka, ta, na której jest talkshow Jamesa Cordena! Do Ellen pójdziemy na drugi wywiad, Kamil, spokojnie.
Jak bym się przygotowała… Wow, zależy, kiedy by to było. Jeżeli rzeczywiście teraz, to dopilnowałabym, żeby NIE oglądali tego moi nauczyciele angielskiego, bo się zestresuję do reszty. W ogóle chyba bym powiedziała ludziom dopiero o powtórce tego wywiadu, żebym była pewna, że nie palnęłam głupoty. Jak palnę, to będą oglądać tylko ci nieszczęśliwcy, którzy sami na to trafią. 😉
Poza tym, zadzwoniłabym do Zuzii, która jest psychologiem, to niech mnie uspokoi, do Weroniki, żeby jej spytać, czego mi nie wolno mówić, a także do Klaudii, która wie o mnie wszystko, więc mogłaby mi, na próbę, pozadawać wszystkie, najbardziej podchwytliwe pytania, żeby sprawdzić, jak szybko uda mi się zaprzeczyć… przepraszam, jak szybko sformułuję odpowiedź. 😉

## 10. Kiedy świnie zaczną latać?
Wtedy, kiedy ich aktualne mieszkanko wyleci w powietrze, tudzież wtedy, gdy ktoś ogłosi naprawdę wieeeelką bitwę na jedzenie. Pytałeś, masz odpowiedź.

Oto moja odpowiedź na 10 randomowych pytań Dawida. Przebaczcie mi to. :d
Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

306 zgubionych przedmiotów, czyli dowód na to, że przydadzą się praktyki i chwila przerwy

Hej hej!

Zdarzyło się wam kiedyś coś zgubić? Na bank. Każdy coś gubi. Gubi pendrive, kabel, zeszyt, rękawiczkę, bluzę, wątek rozmowy… Sporo można zgubić. Pytanie tylko, gdzie jest granica. Ja nie mówię, że w naszym internacie jest ciasno, co to, to nie, nie mogłabym tak powiedzieć! Ale przyznać trzeba, że przestrzeń życiowa jest tu, powiedzmy, w pewien sposób ograniczona. I niech ktoś mi teraz wyjaśni, jak ja, na tych 2 metrach kwadratowych przestrzeni użytkowej, zdołałam już zgubić i znaleźć ze dwa pendrivy, własny talerz, własną bluzę i, to jest w ogóle moje ulubione, futerał z pałkami do perkusji. TO nie są małe rzeczy, wiecie? To się nie mieści tak o, gdzie bądź. A jednak potrafiłam tego szukać od 10 minut (talerz), poprzez pół dnia (te pałki), aż po schodzenie 4 piętra w dół, do studia, z uprzejmym pytaniem: "prze pana, a widział pan moją bluzę?". A bluza była wepchnięta za tapczan za moją głową, żeby mi poduszka nie spadała. W pokoju 306 powstała jakaś czarna dziura czasoprzestrzenna, która polega na tym, że ja wypuszczam coś z ręki i po 5 minutach nie mam pojęcia, gdzie to się podziało. Dziwi mnie to tym bardziej, że ja generalnie uchodziłam za osobę ogarniętą. Ja nie mówię o samodzielności, ja mówię o takim generalnym zrozumieniu przestrzeni i sytuacji wokół siebie. Ja jestem nauczycielska rodzina, ja żyję w pewnych schematach. I co?
– Marzena, możesz mi powiedzieć, czemu ja ostatnio wszystko gubię? –
– Jak to? –
– No serio, nic nie wiem, gdzie mam, o niczym nie pamiętam, plan mi się myli, czytam akapit i nic z niego nie wiem, zapominam jeść… Co mi jest? – Marzena, doprawdy nieoceniona wśród moich współklaśców, zaproponowała uczciwie, że może miłość. Ale że co, zgubiłam ją, czy mam zjeść? Zapytałam, w kim niby się zakochałam, nie chciała powiedzieć. No to ja też nie wiem. Tak samo, jak nie wiem, gdzie wcisnęłam dwie paczki chusteczek i jedną paczkę ciastek… No widzicie? Ja to zwalam na zmęczenie.

Propos zmęczenia, jak to człowiek potrafi być nieprzytomny, opowiem anegdotą.
Polacy ostatnio odnoszą sportowe sukcesy. #DawajIga i tak dalej, super finał, fantastyczny naprawdę… a oprócz tego zdarza nam się grać w piłkę. Mało tego, zdarza nam się wygrywać. Pewnego poranka, kiedy wszystkie leżałyśmy zaspane w łóżkach, postanowiłam nagle podzielić się tą radosną wiadomością.
– A wy wiecie, dziewczyny, że my wczoraj wygraliśmy w piłkę z Finlandią? –
– W jaką piłkę? – Zadała inteligentne pytanie Sylwia. Okazało się, że było to trudniejsze zadanie, niż oczekiwałam.
– Yyyyyy… no w jaką? No w nożną chyba… Chociaż czekaj, my? W nożną? No ale nie, tam się bramki strzelało, to w nożną… No, Piątek strzelił, to w nożną! – W tym momencie cudowną, świąteczną atmosferę zmąciło pytanie Werki.
– Maja, to tobie się takie głupoty śnią? – Taaaaaa…

Bycie nieprzytomnym, anegdota druga. Tak się złożyło, że przy początku października świętowałam urodziny. Postanowiłam więc zamówić coś z uber eats, mając nieco ważniejszy powód niż: oooo, renta przeszła! Zamówiłam danie, wiedziałam, co przyjedzie, ale mówiąc o tym dziewczynom dodałam coś o tym, że kurcze, szkoda, że oni nie mają urodzinowych promocji, no nie? OK, minęło trochę czasu, przyjechał dostawca. Pozdrawiam serdecznie dostawcę, idealna komunikacja, wszystko na czas, miły, podjechał pod drzwi, zamiast się włóczyć po parkingach, no na serio, wszystko super! Nigdy nie daję napiwków, a tu dałam! Powinno mnie zastanowić, że na jedno danie mam dwa pudełeczka, nie? No ale to ich sprawa, może pakują ryż oddzielnie?
Odpowiedź: NIE, NIE pakują. Dostałam nie to danie. Dobre, nie przeczę, jeszcze z zupą, a jej NIE zamawiałam, ale jednak…
– Słuchajcie, dziewczyny, wszystko fajnie. – Powiedziałam, siedząc na dmoim niespodziewanym darem od losu. – Wszystko fajnie, ja tu wychwalam dostawcę pod niebiosy, napiwki daję… ale zdajecie sobie sprawę, że w tym właśnie momencie, gdzieś w Krakowie, jest ktoś, kto jest bardzo wnerwiony? – Śmieją się ze mnie do tej pory. Nie powinny narzekać, bo danie było tak wielkie, że jadłyśmy we trzy, a zupa została odłożona na dzień następny.
Dnia następnego był piątek i postanowiłyśmy świętować. Wzięłyśmy szampan bez alkoholu, szklanki bez kompletu i chińską zupę bez zaproszenia, no i rozpoczęłyśmy biesiadę. Dziękuję Sylwii i Weronice za zainteresowanie tematem, dziękuję Marzenie za bardzo przydatny prezent, dziękuję moim wychowawczyniom, które specjalnie czekały do końca dyżuru albo przyszły wcześniej, coby mi sprezentować słodycze, a także naszemu wychowawcy, którego nie wiem, czy mogę po imieniu wspomnieć, bo nie pytałam. Pan jest naszym filozofem, poetą, pisarzem, poprawiaczem nastroju i mnóstwem rzeczy jeszcze, moje nieuporządkowane wpisy są bardzo daleko od poziomu słowa pisanego, do którego pan przywykł, niemniej jednak pozdrawiam i tu. I za te życzenia, które zapiszą mi się w pamięci na długie lata, i za tę pomoc przy projekcie, który mam zamiar skończyć. Czas tyka. Wszystkich.
A tak troszkę mniej poważnie, to ciekawa jestem, co sobie myśleli nasi wychowawcy, gdy szłyśmy z Sylwią po schodach, nosząc te wszystkie szklanki i talerze na górę i na dół. 😉

Cóż tam się jeszcze ostatnio działo… O! Lekcje! Wiecie, że w dzień nauczyciela, jak się jest w internacie, to czasem i tak się idzie do szkoły? No spoko, w sumie niezły pomysł, niech się wszyscy nie pchają na raz w jedno miejsce. Nazywa się to "zajęcia opiekuńcze" i polega na tym, że generalnie nie ma wszystkich lekcji takich normalnych, tylko można sobie porobić co innego, film obejrzeć, jakieś gry, coś… No, a my w studiu co? A my w studiu więcej roboty, niż zwykle! Wiedzieliście, że rozpakowywanie kabli, to taka ciężka praca? Od rozcinania tych plasticzków palce mnie bolały bardziej, niż od gry na gitarze. No ale OK, trzeba poznawać różne aspekty świata. 😉
Poza tym, już innego dnia, miałam sprawdzian z percepcji. Było pytanie. Ja nawet to pytanie komuś powtarzałam. Dwa razy. I odpowiadając na nie, napisałam kompletnie coś innego, niż tam trzeba było napisać.
– Proszę pana, ale ja wiem! Przecież pan słyszał, ja to przecież jeszcze sama uściślałam! Ja nie wiem, co się dzieje, ja tak ostatnio non stop mam! –
– No to może oznaczać dwie rzeczy. – Powiedział po zastanowieniu nasz niezmordowany opiekun roku. – Albo jest to znak jakiejś choroby, albo może… nie wiem… zakochałaś się? –
– Mówiłam?! – Ucieszyła sięMarzena, której pokazałam słowem i gestem, co mówiła. Co jednak tylko potwierdza, że przydadzą mi się teraz dwa tygodnie nie w szkole. A bo właśnie, nie mówiłam jeszcze, mam praktyki. W radiu. Fajnie. Ja się muszę chyba chwilę wyspać albo oderwać od… od wszystkiego, ze sprawdzianami włącznie. :p Także spakowałam dwa plecaki, łamiąc po drodze prawa fizyki przynajmniej kilka razy, bo przecież "to się tu na pewno NIE może zmieścić", a potem wróciłam do domu. 😉

Ale ponieważ realizatorem jest się całe życie, powiem wam ciekawostkę. Wiecie, jakie są zarąbiste mikrofony w biedronce? Wychodziliśmy z założenia, że taki zestaw za stówę się i tak opłaca, bo się dostaje uchwyt do mikrofonu, koszyk przeciwwstrząsowy, czy jak to tam się nazywa, osłonkę na ten mikrofon, popfiltr… wszystkie te rzeczy osobno kosztują! To już olać mikrofon, no nie? A potem zrobiliśmy testy. Swojądrogąrównież na tych zajęciach niezwykle opiekuńczych. I on, proszę państwa, nie brzmi źle! Ja nie mówię, że brzmi wybitnie dobrze, ale… no ale źle też nie!
Także ten… gorąco polecam.
ja – Majka

PS A, no i ostatnio odpisałam komuś na wiadomość praktycznie przez sen. Jedno zdanie z wiadomości rozumiem, drugiego natomiast kompletnie nie. Nie wiem, o co mi chodziło. Jeszcze jakieś pytania?

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

wysyłki, guziczki i jabłka, czyli gdzie ja właściwie zamieszkałam?

Po godzinie dziesiątej w naszym internacie zaczyna się cisza nocna. Przygotowywane są ostatnie herbaty, słychać szum korytarzowych czajników i pokojowych pryszniców, trzaśnięcia drzwi łazienek i głosy wychowawców, pytających, dlaczego jeszcze nie pościeliło się łóżka, nie umyło, nie przygotowało rzeczy. Koło jedenastej nawet te odgłosy milkną i w nowym internacie zapada, albo powinien zapaść, względny spokój. Spokój ten powinien zapaść nawet w pokojach na trzecim piętrze, w których to pokojach zamieszkują między innymi uczennice szkoły policealnej. Jednostki dorosłe, dojrzałe, z prawem do głosowania w naszym pięknym kraju, osoby odpowiedzialne za swoje czyny i myślące o rzeczach poważnych...

– Słuchajcie, – zagadnęła nas Sylwia, – a kiełbasa podwawelska nie powinna być ze smoka? – Zapadła cisza, bo rzeczywiście, musiałyśmy przemyśleć tę niecierpiącą zwłoki kwestię.
– Yyyyyyyy, kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej. – Wypaliłam w końcu, nie mając lepszego pomysłu. Nie wiem, dlaczego taki temat nasunął nam się akurat podczas gry w państwa/miasta. Sama gra była zjawiskiem ciekawym, okazało się przy niej, że pora dnia jednak wpływa na umysł. Pierwszy przykład z brzegu. Pojawiła się litera K. Żeby uniknąć odruchowego ściągania od innych, najpierw informowałyśmy się, czy każda już wymyśliła słowo z kategorii.
– Miasto! –
– Mam. Mam! Mam!!! – Zapewniłyśmy się wszystkie trzy. Wera była pierwsza.
– Kalisz. –
– Aaaaaaa, to nie mam. – Stwierdziłyśmy zgodnie wraz z Sylwią. Wera zastanowiła się chwilę, a potem zwróciła uprzejmie do mnie:
– Maja, a gdzie mieszkasz? – Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście, jakby nie patrzeć Kraków jest na literę K, grałyśmy dalej.
Wypadło P, już chyba drugi raz, przy państwie natomiast zacięła się Wera.
– Wera, a ty, gdzie mieszkasz? – Przypomniałam jej delikatnie, co zasłużyło sobie na kolejny już tego dnia wybuch śmiechu. Nie wspominam nawet o momentach, kiedy nasze dialogi między kategoriami przeciągały się tak bardzo, że człowiek zapominał, jaka litera jest na tapecie i – omawiając literę K – w kategorii "imię" bez wahania wykrzyknięto: Daniel! Do tej pory dziwię się, że podczas tej pamiętnej gry nie zaszła do nas żadna z wychowawczyń, bo mam wrażenie, że wybuchy śmiechu słychać było więcej, niż jedno piętro niżej. A nie, zaraz, jedna przyszła! Miałam ją z rozpędu zapytać, jakie zna zwierzęta na E, ale chyba w końcu zrezygnowałam z tego cudownego pomysłu.

Nasz pokój w ogóle zwykle tętni życiem. Wychodzę z założenia, że jeśli się z kimś mieszka przez większość szkolnego czasu, to o ile to możliwe, dogadać się jakoś trzeba. Mam to szczęście, że akurat nam dogadać się udało, choć dla postronnych może to wyglądać osobliwie.

* * *
– Wera… – Mruknęłam niewyraźnie, nie zdejmując słuchawek. Pomimo ich używania od kilku minut słyszałam, jak powracające ze sklepu obie Weroniki przestawiają naczynia, zamykają szafy, odsuwają krzesła i zamykają tapczany, słowem "tłuką się".
– Wera, jak to jest, że was jest dwie, a robicie hałasu za osiem? –
– Bo one robią hałasu za ciebie, za mnie, za jeszcze kilka osób… – Ten komentarz pochodził od Sylwii, również nie próbującej nawet ruszyć się z łóżka.
– Nie wiem o co wam chodzi. – Stwierdziła Wera niewinnie.
– Tłuczesz się, napierniczasz wszystkim we wszystko… – pośpieszyła z wyjaśnieniem Sylwia.
– Po prostu trochę hałasu robicie. – Wyjaśniłam jeszcze ciszej.
– To ty chyba hałasu nie słyszałaś. – Powoli zaczął mnie trafiać szlag, dlatego, niewiele głośniej, ale za to dużo szybciej rozpoczęłam wykład:
– Wera, do jasnej, słyszałam, uwierz mi, że słyszałam i jak ci mówię, że to jest hałas, to to dla mnie jest hałas! –
– Następnym razem ty się położysz, spróbujesz spać, – wtrąciła Sylwia, – a ja ci zacznę tak walić wszystkim… –
– Mnie by to nie przeszkadzało. – Stwierdziła Wera spokojnie. W tym momencie nasza czwarta koleżanka, Nika, wyszła z łazienki i zapytała, czyj jest płyn do naczyń.
– Mój. – Przyznała się Wera.
– A mogłam użyć? –
To przeprowadziło mnie przez ostateczną granicę histerii. Ryknęłam śmiechem raz, a porządnie i następne pięć minut nie byłam w stanie przestać. Ze łzami w oczach leżałam na łóżku i pomiędzy atakami śmiechu odtwarzałam dialogi w stylu: Wera, czyje było to ciasto czekoladowe, bo jeśli twoje, to czy mogłam zjeść? Kiedy skończyły mi się pomysły wreszcie wstałam, a otwierając okno w celu złapania tlenu oświadczyłam uroczyście, że my już musimy, ale to koniecznie musimy, pojechać do domu.
*
* *
I rzeczywiście, cała scena, zapewniam, że autentyczna, miała miejsce po spędzeniu przez nas w internacie 2 tygodni, przez które przydarzyło się nam bardzo wiele zwyczajnych rzeczy. Wypad do galerii, lekcje realizacji, wieczory spędzane w pokoju, to wszystko są zwyczajne wydarzenia, które jednak mogą nieźle zmęczyć, jak się je tak podsumuje.
* * *
– Ja więcej z wami do sklepu nie idę! – Stwierdziła Sylwia w sobotnie popołudnie, kiedy razem z nią po raz nie wiem już który przemierzałam Bonarkę. Galeria jest spora I – przynajmniej dla nowicjuszy – niezbyt logiczna.
– Ale dlaczego? Przecież ja ci od razu mówię, co chcę! To Werka ci ostatnio powiedziała pod koniec zakupów… –
– A co mi z tego, że mi mówisz, ja i tak muszę tego szukać! O, zobacz, breloczki! –
Problem z nami w sklepie jest taki, że całkiem niespodziewanie potrafimy się zachwycić zupełnie niespodziewanym szczegółem krajobrazu. Kiedy trafiłyśmy na trzypiętrowy Empik, teoretycznie w celu odbioru książek, to ja przez kwadrans utknęłam przy gadżetach na prezent, natomiast Sylwia kilka minut później zażądała opuszczenia lokalu, ponieważ poczuła się osobiście obrażona spadkiem poziomu literatury pewnego autora. Pomiędzy tym wszystkim było jeszcze chodzenie po przeróżnych działach, komentowanie tego, co, kiedy i dlaczego się sprzedaje, a także oglądanie najnowszych wydań Pottera.
Nie chcę nawet mówić, ile czasu spędziłyśmy na poszukiwaniach jednego sklepu komputerowego, w końcu go nie znajdując. Wymyśliłam sobie, że muszę znaleźć jeden kabelek. Kabelka nie znalazłam, za to przeszłyśmy Media Ekspert, Neonet i jeszcze coś w poszukiwaniach, przy okazji podziwiając głośniki, czytniki i mnóstwo innych rzeczy. Na końcu wybrałyśmy się po zakupy bardziej zwyczajne, coś do jedzenia, coś do mycia… Przynajmniej wydawało nam się, że będą to zakupy zwyczajne. Okazało się, że zajęło nam to kolejne pół godziny, jak nie więcej. Tam właśnie przydarzyły nam się breloczki, interaktywne zabawki…
– A to jest wóz strażacki. – Wyjaśniła mi Sylwia, gdy natrafiłam na zabawkę na jednej z półek. Mnie od razu udało się znaleźć możliwość włączania syreny i światełek.
– Jeeeeeezu, dać inżynierowi guziczki! – Załamała ręce Sylwia i, jak to trzeba robić z dzieckiem, postarała się odwrócić uwagę.
*
* *
– Skończę w przedszkolu, Boże, skończę w przedszkolu! – Takim wykrzyknikiem Sylwia posługiwała się ostatnio co raz częściej, komentując zachowanie wielu osób w jej otoczeniu. Przy okazji podkreślę, że to nie jest tak, że to tylko ja się muszę zmagać z hałasem Wery, Wera musi się też zmagać z moim. Czy to wtedy, gdy wracam z realizacji i przez 5 minut prowadzę z Sylwią dialog w obcym języku, przetykany żartami, których wyjaśnienia przez pewien czas odmawiam. Czy też wtedy, gdy ze śpiewem na ustach i w wyśmienitym nastroju wpadam do łazienki, aby umyć kubek po herbacie, zupełnie nie zwracając uwagi na uprzejme: yyyyyyyy, ale ja tu jestem. Jedna łazienka na nas cztery to czasami naprawdę zbyt mało. Nie można też zapomnieć o, ostatnio już zwyczajowym: Wera, chcesz jabłuszko? Ponieważ ostatnio jabłuszek ci u nas dostatek, żeby nie powiedzieć przesyt, ciekawa jestem, kiedy Wera przestanie mi odpowiadać uprzejmie na to kurtuazyjne zapytanie.

Co do tego, co dzieje się na naszych lekcjach, również na nudę nie można narzekać. Na zajęciach w środy nadal dzielnie walczymy z protoolsami...

– Nagrrrrrrywaj, bo jak cię zaraz… – Zaczął pewnego dnia nasz mistrz, ale nie dowiedzieliśmy się, jakie będą tragiczne konsekwencje, ponieważ program wystraszył się i nagrał. Na tych samych lekcjach zajęliśmy się wysyłkami, czyli przesyłaniem sygnałów na konkretne ścieżki, czy też analogowo, do innych urządzeń. Naprawdę, to nie jest jakaś wielka filozofia, interface audio ma z przodu cztery wejścia, z tyłu natomiast, o ile pamiętam, trzy pary wyjść. Co w tym takiego trudnego?
– Nie rusz, to są moje wyjścia! Ty mi tam z tyłu nic nie dotykaj, nie wypinaj mi tego, tych kabli nie ruszaj! Ja sobie tu będę wychodzić, ty tylko wchodzisz! – Nasz nauczyciel stał za nami i śmiał się w głos, podczas gdy my prowadziliśmy tego typu dialogi, pochylając się nad plątaniną kabli.
– A wydawałoby się, że to takie proste, no nie? – Skomentował w końcu. Podniosłam się z ziemi, w oczach mając obietnicę rychłej wysyłki za drzwi, nie zdążyłam jednak uczynić nikomu doraźnej krzywdy, ponieważ właśnie ten moment wybrał sobie protools, żeby znowu czegoś nie pokazać albo pokazać niespodziewanie.
Bardzo lubimy te nasze lekcje. Przegadać siedem godzin tylko i wyłącznie o wysyłkach jest niezmiernie trudno, ostatnio więc omówiliśmy oprócz tego, co się działo na konferencji Apple’a, jakie nowe i stare funkcje pojawiają się w Apple Watchu i czy warto go kupować, a także kilka innych, interesujących spraw.
W czwartki natomiast następują, niemniej interesujące, lekcje z mistrzem Apple’a, realizacji i przeróżnych rzeczy pomiędzy, Steviem. Stivi zyskał ksywkę już w tamtym roku, nie sprzeciwiał się, a nawet sam sobie ją przypisał na messengerze, pozwolę sobie więc używać jej również tutaj. Kiedy myślę o naszych czwartkowych zajęciach, widzę kilka zafascynowanych osób, zgromadzonych w ciasnej przestrzeni reżyserki, między biurkiem z komputerem a szafą, z zainteresowaniem oglądających ogromną machinę, która normalnym ludziom może przypominać centrum sterowania wszechświatem. Mnóstwo suwaczków, guzików, gałek i pokręteł, nie mówiąc już o światełkach, wyświetlaczach i gniazdkach z tyłu. Makieta sterująca protoolsem. Potężne urządzenie, wysyłające protokołem HUI różne komunikaty, pozwalająca obsłużyć większość funkcji programu bez dotykania klawiatury, nie mówiąc już o myszce.
– Uuuuuu, kierujemy statkiem kosmicznym! – Ucieszyłam się natychmiast, kiedy pozwolono mi wciskać wszystkie możliwe guziczki. Chyba właśnie wtedy Marzena zaczęła się martwić o moje zdrowie psychiczne.
– Czekaj, pokażę ci jeszcze, co można do tego podłączyć. – Oznajmił Stevie podnosząc kontroler, a następnie obracając go tyłem do przodu, abyśmy mogli zobaczyć, ile wejść i wyjść znajduje się na tylnym panelu.
– Pomóc panu? To ciężkie, jak… –
– Jak Human User Interface. – Zgodził się ze mną Stevie, a następnie zaczął wymieniać, ile różnych rzeczy dawało się do urządzenia podłączyć.
Oprócz zwiedzania reżyserki zajmujemy się omawianiem charakterystyk mikrofonów, a także przesłuchiwaniem różnych rzeczy na naszych studyjnych monitorach. Ostatnio słuchaliśmy takich utworów, że wszystkim obecnym muzykom nagle skończyła się pamięć RAM w mózgu.
– Proszę pana! – Zawołałam z rozpaczą. – Ja jestem perkusista, ja odruchowo staram się zrozumieć, co tam się dzieje! –
– Wieeeeem. – Uśmiechnął się Stevie z zadowoleniem.
– Ale… Ale ja mam jeszcze dzisiaj lekcję instrumentu, ja muszę myśleć! –
– Właśnie, my teraz potrzebujemy resetu. – Zgodziła się ze mną Marzena.
– Właśnie, żeby znowu rozumieć, co się dzieje. Proszę pana, puści pan coś normalnego! –
– Coś normalnego? Ale serio? Naprawdę tego chcecie? Dobra, ale żeby nie było, to wasza wina! – Rzeczywiście, reset był potężny. Na tamtych zajęciach przejechaliśmy sobie od najlepszego wokalisty na świecie, poprzez skomplikowaną alternatywę, nieco mniej skomplikowany pop, aż do, zdumiewająco dobrze wyprodukowanego, disco polo. Tych utworów na studyjnych monitorach długo nie można zapomnieć.

Nie mogę też narzekać na nudę podczas zajęć muzycznych. Na perkusji wreszcie udało mi się znaleźć coś, co najprawdopodobniej uda mi się zagrać na marimbie w całości i w całości dobrze. Jest to utwór nie tylko ciekawy, ale i wyglądam przy nim, jakbym serio umiała grać, a to jednak dość ważne. Poza tym na bębnach nudzić się nie można, bo mój nauczyciel jest z Krakowa, ja natomiast, na potrzeby dyskusji, z Warszawy, rozmowy nasze stają się więc niekiedy nieco burzliwe. Nie zmienia to faktu, że odbyła się kiedyś lekcja, podczas której odruchowo zacytowaliśmy większość skeczu kabaretu moralnego niepokoju, więc dobry nastrój nie może nas opuścić. Kiedy człowiek zaczyna tłumaczenie od: grasz lewą ręką, no wiesz, tą, co jest po lewej, jest to znak, że trzeba czym prędzej zmienić instrument. Przesiadam się wtedy od zestawu do sztabek albo odwrotnie i trzeźwość umysłu, przynajmniej na jakiś czas, znów do mnie powraca.
Na fortepianie wcale nie jest gorzej. Utwór idzie mi nieźle, ustaliliśmy również strategię, która może zadziała na mnie przed egzaminem.

– Ja myślałem, – mówił mój zdumiony nauczyciel, – że jak ktoś umie utwór, no to go umie. Co to znaczy nerwy, umiem to gram, no nie? No ale, jak tak na ciebie patrzę, to może rzeczywiście… –
– Kiedy ja panu już wtedy mówiłam, ja muszę grać albo na początku, żeby się nie zdążyć wystraszyć, albo na końcu, żeby już mi było wszystko jedno. – Śmialiśmy się ze wspomnień z tamtego roku. Rzeczywiście, w tamtym roku publicznie zagrałam trzy razy, każdy raz lepiej od poprzedniego. Traf chciał, że niestety egzamin był tym pierwszym, najgorszym, wykonaniem. Po tym przykrym wydarzeniu uznaliśmy, że może rzeczywiście, przed następnym egzaminem muszę poćwiczyć nie tyle utwór, ile występy publiczne.
– Ja ci po prostu każę zagrać na audycjach, różnych… – Zaczął mój niezwykle cierpliwy mistrz.
– Z piętnaście razy. – Podsunęłam własny pomysł ku jego rozbawieniu. I rzeczywiście, może to i jest sposób na mnie, bo im więcej razy zagram, tym mniej skupiam się na tym, że o mój Boże kochany czy ja pamiętam wszystkie dźwięki.
* * *
I po tych wszystkich zajęciach wraca się do pokoju. Ze szkoły, ja z perkusji czy fortepianu, Sylwia z zajęć muzycznych, Wera z treningu, Nika z orientacji czy rehabilitacji wzroku… I dopiero wtedy zaczyna się życie internatowe. I żebyś sobie, czytelniku, nie myślał. Ja nie mówię, że to zawsze jest tak kolorowo i pięknie. Jasne, że czasem ja nie chcę się ruszyć z łóżka nie tylko po czajnik, ale i w ogóle po nic. Jasne, że Werka jest zmęczona po treningu, Nika poddenerwowana kartkówką, a Sylwia akurat ma dzień nieprzyjaźni ze światem i odmawia kontaktu z osobnikami rodzaju ludzkiego. Jasne, że czasem wieczorem jesteśmy zbyt głośno albo się nie wyszykujemy na czas. Oczywistym jest też, że dorośli też ludzie i czasem to oni mają zły dzień, a wtedy kwadrans po dziesiątej zamienia się w ich ustach na w pół do jedenastą, a w opowieściach opowiadanych nazajutrz dochodzi już do tego, że nie byłyśmy gotowe o samej jedenastej. Nie znaczy to jednak, że z naszą pokojową rodzinką żyje się źle.

A piszę ten wpis nie tylko dlatego, aby podzielić się paroma anegdotkami, ale również dlatego, że aktualnie za tym tęsknię. Od poniedziałku siedzę w domu, leczę przeziębienie i – choć to do mnie zwykle niepodobne - nie mogę się doczekać powrotu do szkoły. Gdzie razem z Marzeną oglądamy jej samogrającą klawiaturę sterującą, Wera proponuje różne wieczorne gry, Nika życzy powodzenia w szkole nawet w te najdłuższe i najcięższe dni, a my z Sylwią potrafimy nagle stwierdzić, że gdy w jej termosie pozostanie tylko troszkę wody, to po potrząśnięciu naczynie wydaje odgłos bardzo podobny do fleksatonu.
Kończę więc ten wpis i mam nadzieję, że wywołał uśmiech. Ja natomiast idę się leczyć, nie tylko po to, żeby w poniedziałek wrócić do Krakowa, ale też dlatego, że obiecałam ci, Zuziu, że z tobą w sobotę pojadę na te foodtrucki, a jak znam życie, stracę życie, jak nie pojadę. ;)

Pozdrawiam serdecznie ja – Majka

PS Przy okazji drobna muzyczna dedykacja dla mojej koleżanki z klasy, co w sobotę świętowała urodziny, a każdego szkolnego dnia świętuje ze mną kolejne zajęcia, jedne dziwniejsze od drugich. Pamiętaj, jak się nie ma, co się lubi… to się o tym dużo rozmawia.
https://www.youtube.com/watch?v=hpTH2lM3WVU

Kategorie
co u mnie

808 werbli siostry Marii, czyli o kablach, mikrofonach i początku roku szkolnego

Czytelniku Drogi!

Ruszyliśmy! Do ostatniego momentu się bałam, że coś jednak tę naszą szkołę zatrzyma. A to, że żółta strefa, to w sumie nie wiadomo, może dadzą czerwoną, a może ktośdostanie kaszlu i kataru, a może coś… W każdym razie nic się nie stało i szkoła się rozpoczęła. Wyszło mi, że muszę zabrać ze sobą jakąś ogromną ilość rzeczy, a nie mogę wziąć walizki. To, jak poruszałam się w pociągu z plecakiem zajmującym pół mnie i sporą torbą na ramię przeszło ludzkie pojęcie, ale w końcu dotarłam do internatu. Wzruszenie Krakowem już mi wtedy przeszło, zwłaszcza, że bardziej od zauważania piękna otaczającego mnie świata musiałam się zająć tym, aby nic nie zgubić po drodze. Się na przykład nie zgubić. To też ważne.

Odkąd wróciliśmy, witały nas nowe informacje. Po pierwsze, zmienił nam się opiekun roku. Nic o tym nie wiedzieliśmy, postanowiliśmy więc od razu podzielić się tym zdziwieniem z naszym nowym wychowawcą.
– O, jest, jest nasz mistrz! Proszę pana, proszę pana, czy pan się cieszy tak samo, jak my, z tej nowej, zaskakującej nas wszystkich współpracy? Nasza przygoda rozpoczyna się dziś, niech pan się ucieszy razem z nami! – Ku mojemu zdziwieniu nasz nauczyciel posłusznie wydał okrzyk radości, a następnie zaprosił nas na akustykę.
– Wiecie, to jest moje pierwsze wychowawstwo w mojej karierze. – Rozpoczął zajęcia. – Bardzo się cieszę, choć jeszcze nie do końca wiem, z czym to się wiąże. –
– Mhm, prawdopodobnie dlatego pan się cieszy. – Odpowiedziałam uczciwie, muszę jednak od razu tu, publicznie, podkreślić, że radzi sobie pan ŚWIETNIE.
Kolejnym wielkim zaskoczeniem było dla nas, że od początku roku mamy stabilny i niezmienny plan zajęć. W porównaniu do tego, co tu się z pewnych przyczyn działo w zeszłym roku, to ruszyliśmy kompletnie bez szfanku. W internacie natomiast zrobiło się lekkie zamieszanie, bo okazało się, że prawie wszystkie dziewczyny z naszego pokoju są przypisane do innych grup, a co za tym idzie do innych wychowawców. Żeby nie było uściślę, skutek jest taki, że mamy tych wychowawców z 8 osób, zamiast trzech, bo i tak przecież wszyscy przychodzą tutaj. 😉

Idąc po kolei, planem, wychodzi mi teraz WF, więc o nim wspomnę. Ponieważ jest ciepło, na WFie najczęściej wychodzimy na dwór, na spacerki. Najczęściej, choć niekoniecznie, z kijkami do nordicwalkingu. Podczas tych marszów jesiennych prowadzimy ożywione konwersacje na tematy przeróżne.
– Mati, i co, dodałeś cośdo tego beatu? –
– Wczoraj mi to wysłałaś, dopiero to oglądałem. Ale ten plik midi, to masz taki haotyczny… –
– Nie wiem, ja go nie używałam, on jest tylko dla ciebie, dodawaj tam sobie, co chcesz. –
– A nie chciałaś tam dać osiemset ósemki? –
– Nie, mam dość 808, wszędzie tylko 808 i 808, czy my nie mamy innych bębnów? Chciałam, żeby było oryginalnie, nie będzie 808! – Kolega Mateusz zastanowił się chwilę i oznajmił.
– Osiemset osiem werbli siostry Marii. – Ten tytuł niezmiernie przypadł nam z Marzeną do gustu i zaczęłyśmy się śmiać. Generalnie nie wiem, ile rozumieją z naszych rozmów osoby postronne, jak wejdziemy na tematy kabelków, kontrolerów i automatyki, ale lubię te nasze dialogi. Czasami robimy też krótkie przystanki, aby odpocząć i pograć w państwa / miasta. Kolega Mateusz podczas ostatniej rozgrywki, jak trafiał w dobrą literę, to cośmu się kategoria nie zgadzała. W końcu nasz nauczyciel stwierdził, że wymyśliliśmy nowy teleturniej, uczestnicy mają dokładnie tyle czasu na odpowiedź, ile Mateuszowi zajmie przejście do następnej kategorii.
Po WFie trzeba wrócić do szkoły, a trzeba Ci wiedzieć, że to teraz nie jest taka prosta sprawa. Przed wejściem znajduje sięnie tylko automacik z płynem do dezynfekcji, ale również automat do mierzenia temperatury. Stoję ja więc pewnego pięknego dnia i czekam, aż automat powie "temperatura w normie" i pozwoli przejść. Automat nie mówi nic. Ja wspinam sięna palce, przesuwam… nic nie pomaga. W końcu odsłoniłam zasłonę z twarzy, może to mu przeszkadza.
– Załóż maskę, bądź odpowiedzialny! – Zwrócił mi uwagę automat.
– Jestem odpowiedzialny, tylko ty mi, kretynie, nie chcesz zmierzyć gorączki! – Automat wyświetlił: nie znam cię. Nie ogarniam. Zajęło nam kilka minut, zanim mogłyśmy z Sylwią dostać siędo przybytku edukacji. Ale wiesz, temperatura w normie.
Zdejmowanie maseczki wzięło mi się stąd, że ostatnio usłyszeliśmy od jednego z nauczycieli, że w czapeczce go nie odczyta, musi ją zdjąć.
– I bardzo dobrze, proszę pana, pan z szacunkiem zdejmie nakrycie głowy! – Ucieszyłam się. – Niedługo będzie pan musiał się pokłonić! –

Co mi przypomina, że z planu wychodzi mi teraz realizacja nagrań. Nauczyciele, którzy w zeszłym roku mieli z nami montaż, teraz mają z nami realizację. Uczą nas o tym, jak, co i kiedy rozkładać. Statywy, kable, mikrofony, takie tam. I oczywiście, jak ich broń Boże NIE rozkładać i NIE ustawiać. Dowiedzieliśmy się, jakich błędów nie wolno nam popełnić, a także, od czego rozpoczynać proces nagrywania. Niektóre z tych informacji mogą byćczasem nieco zaskakujące.
Tak dla przypomnienia, nauczycieli od montażu / realizacji mamy dwóch. Jeden, to ten, który w tamtym roku przyniósł karabin, a także wie wszystko o applu, komputerach applea, innych urządzeniach applea, innych urządzeniach nie applea… generalnie dużo. Drugi, to ten, co tłumaczył nam, gdzie przesuwać meble, uczy nas muzyki słuchać, a nie tylko na nią patrzeć, ogarnia podstawę programową i zna wszystkich, a także szczerze przyznał, że dobrze, że po naszych zajęciach już weekend. Z tym ostatnim mamy najdłuższy, jak do tej pory, blok zajęciowy, 7 godzin realizacji, w środy, do wieczora. Propos przesuwania mebli, wczoraj dowiedziałam się, jak fajną szafę na sprzęt mamy w studiu. Ponieważ teraz zajmujemy się składaniem i rozkładaniem statywów, miałam niewątpliwą przyjemność zwiedzić tę szafę również od środka. Jest tak wielka, że myślę, że przejście do Narnii również się zmieści. Oprócz składania statywów uczymy się trudnej sztuki zwijania kabli. Kable można zwijać na wiele różnych sposobów. Wychodzą nam kółeczka, pętle, większe pętle, ósemki… Zaczynamy stojąc, z pięknie rozwiniętymi i w ogóle nie poplątanymi kablami w rękach, a kończymy z supełkami co 15 centymetrów, z jedną końcówką kabla w ręku, a drugą zagubioną w akcji, ja na podłodze, szukająca obu końców mojego kabla, a nasz nauczyciel pytający całkiem poważnie: ale ty w ogóle wiesz, jak wygląda ósemka? Proszę pana, wiem, ale nic mi to w tym momencie nie pomaga!
Wczoraj mieliśmy już drugą środę w tym roku. Mateusz znalazł zepsuty mikrofon, Marzenie protools nie chciał nagrywać, a ja się dziwiłam, czemu nic nie słyszę, do puki mi nie uświadomiono: dziecko, to jest przewodowy mikrofon, może wepniesz kabel? Na tej podstawie stwierdzam, że zajęcia o tej godzinie są przyjemne, aczkolwiek na umysł wpływają w nieprzewidywalny sposób.
– Nagrrrrrywaj, to rozkaz! – Zdenerwował się w końcu nasz mistrz na protoolsa Marzeny. Co ciekawe, protools chyba się serio wystraszył, bo zaczął działać.

Dziś czwartek, więc również będziemy straszyć protoolsy, tym razem z panem od appleów i karabinów. Również realizacja, ostatnio rozpoznawaliśmy różne mikrofony. Jedne takie, których nie widzieliśmy nigdy w życiu, inne to jedne z najpopularniejszych mikrofonów dynamicznych tak w ogóle. Ten ostatni wygląda, jak fragment czołgu, poważnie się zastanawiamy, czy przypadkiem nie można nim wbić gwoździ. Na naszej grupce klasowej już wylądował filmik pokazujący, co można zrobić z shurem sm58, a ten skubaniec przeżyje i będzie działać.
https://www.youtube.com/watch?v=SiRQVLqZokk
Tak przy okazji gwoździ, czołgów i rzeczy niezniszczalnych, nie działa terminal płatniczy przy automacie z kawą. Co to są monety? Nikt nie ma monet!

Jutro jest piątek, mamy przedmiot o interesującej nazwie "systemy midi". Uczy nas człowiek, który mnie tu przyprowadził. Do Krakowa mam na myśli, do szkoły. W zeszłym roku nas nie uczył, dlatego jeszcze nie opowiadałam o nim wiele, teraz jednak na pewno się to zmieni. Na razie niech zostanie tu wspomniany jako pierwszy nauczyciel w moim życiu, który na wstępie oznajmił: tylko mi się nie ważcie uczyć na pamięć, strasznie mnie to wkurza! 🙂
To ja idę się nie uczyć na pamięć, a Tobie, Czytelniku, pozostawiam komentarze do tego tekstu, rozpoczynającego nowe zmagania szkolne.
Pozdrawiam ja – Majka

PS I żeby jeszcze to wszystko było takie proste.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

nie dziś, nie w tym życiu! Czyli o tym, że egzaminy już za mną i że robię się sentymentalna.

Drogi Czytelniku!
Jak to dziwnie pisać po takim czasie. Formę listów przyjęłam rok temu, w celu raportowania czego się nauczyłam i dlatego, że akurat miałam na tapecie "tajemniczego opiekuna". Kiedy jednak w marcu szkoła zamieniła się w trzy godziny w tygodniu, podczas których wiedziałam, co robić i kilka nieuporządkowanych godzin, w których przeprowadzałam messengerowe konwersacje na tematy wszystkie, trudno mi było raportować moje postępy. Teraz, kiedy na horyzoncie (wreszcie!) pojawiła się szansa powrotu, myślę, że mogę wrócić do tej tradycji.

A zaczęło się od zakończenia.
Do wpisu zebrałam się właściwie dlatego, że ostatnio miałam przyjemność zdawać egzaminy. Może trzymajmy się faktów, przystępowałam do nich. Czy zdałam dowiem się w październiku. I oto ja, z plecakiem spakowanym na tydzień wybieram się do Krakowa. Jest siedemnasty sierpnia, gorąco … Już podróż pociągiem przypomniała mi czasy szkolne, a co dopiero sam Kraków!
Zgodnie z tradycją po podróży wybrałam się zjeść coś niezdrowego. Nie wiem, czy mnie tam poznają, niemniej jednak mam wrażenie, że od pewnego czasu za każdym razem pomaga mi tam ta sama pani. Zjadłam, przy okazji obdzwaniając wszystkich, że tak, dojechałam, pociąg też, ja umiem trafić, wszystko jest w porządku… Z dworca pomógł mi się wydostać pan z Krakowa. Taki BARDZO. Wystarczy, że kilka słów powiedział, już wiedziałam, że tam mieszka od urodzenia. I ucieszyłam się, że miałam maskę, bo ludzie dziwnie patrzą na osoby, które się non stop uśmiechają. A ja się uśmiechałam cały czas. Kiedy wyszłam z McDonalda, potem idąc z tym krakowskim panem, (przy okazji podkreślam, śmiałam się do niego, nie z niego!), a także później, kiedy wyszłam z dworca i czekałam na autobus. O tych krakowskich autobusach, to ja kiedyś muszę cały wpis napisać. 😉 Kolejne etapy podróży niestrudzenie raportowałam Weronice, która nie mówiła nic, gdy pisałam, że się cieszę, że jest gorąco, że ludzi mniej niż zwykle, że głodna jestem… Ale kiedy napisałam, że wzruszam się spotykając rodowitych krakowiaków, a także wysłałam jej dźwiękową pocztówkę z autobusu, uznała słusznie, że źle ze mną. Sentymentalna się robię!
Nawet trasa z autobusu do szkoły, której zwykle szczerze niecierpię, była jakaś milsza i spokojniejsza. Trochę, jak taki znajomy z klasy, który normalnie wnerwia i śmieje się z tego, czego ja nie widzę, no ale jednak lekcje bez niego odbyć się nie mogą. Doszłam do internatu: Boże jak wy tu macie pięknie! Ja! W internacie!
– Co, za wszystkim można zatęsknić, no nie? – Stwierdziła nieco później wychowawczyni, będąca na dyżurze. W ogóle okazało się, że pani też po realizacji dźwięku, więc oplotkowałyśmy pół świata, ona mi sprzedała bezcenne informacje, ja jej też parę ciekawostek turystycznych uświadomiłam… Generalnie było super. Jednak nie ma nic zabawniejszego, niż przebywanie w internacie poza czasem działania internatu. Nie przeszkadzały nam nawet obostrzenia koronawirusowe, z koleżanką podziwiałyśmy zarówno znajome nam studio nagrań, jak i nieznajome automaciki z preparatem do dezynfekcji, poustawiane co kilkanaście metrów w strategicznych miejscach. Nieubłaganie zbliżał się jednak czas samych egzaminów. ZNajomi mówili, że na pewno zdam, moja mama miłosiernie podkreślała, że nawet, jak nie zdam, to przecież można poprawić, a nasi przewodnicy w zawodzie powtarzali, że: czym wy się stresujecie, potem będzie dużo gorzej! Uzbrojone w te pocieszające informacje ruszyłyśmy do zdawania.
O samych egzaminach mogę powiedzieć, że, przynajmniej dla mnie, były przyjemne. Teorię raczej umiałam, co ciekawe przed egzaminem rozmawiałam z koleżanką dokładnie o tym, co tam się pojawiło, więc jakby ktoś chciał się czepiać, wyglądało to dziwnie. Przysięgam, że pytań nie znałam, więc było to całkiem zabawne. Nie ma to, jak 10 minut przed czasem egzaminu:
– Marzena, powtórz mi te płyty dvd! –
– Te, co ci mówiłam pół godziny temu? –
– Tak, te same! –
To we wtorek, bo w piątek mieliśmy praktykę. Przeklęte tabelki w scenariuszu. Całe szczęście, że generalnie wiem, że program odczytu ekranu takich tabelek nie bardzo lubi, bo gdybym tego nie wiedziała, mogłabym zignorować połowę znaczników czasu. Spoiler, to NIE jest dobrze, jak ignorujemy informacje o czasie. W czasie 0.41.800 wchodzi efekt ten i ten. Wtedy ma wejść. Nie wtedy, kiedy dobrze nam brzmi, tylko WTEDY! Kiedy scenariusz każe. Posłuchałam, zrobiłam. Zadanie trudne nie było, bo przedstawiało sobą coś w rodzaju słuchowiska. Fragment opowiadania czy książki, do tego dokładamy muzykę, czasem jakieś efekty i zgrywamy pliki wynikowe. Obawiam się, że zniszczyłam jeden plik wynikowy, ale to również okaże się w październiku.
Po zakończeniu zmagań udaliśmy się na konferencję z naszymi nauczycielami.
– I co było na egzaminie? –
– Nie wiem, proszę pana, nie wiem! –
Rozmawialiśmy o roku szkolnym, o tym, że nasi mistrzowie niezawodni zmienili troszkę kolejność wykonywania działań z powodu koronawirusa, my natomiast, że się nie możemy doczekać, aż wrócimy…
– Tak wam się tylko wydaje. – Uśmiechnął się jeden z naszych nauczycieli. Nie wiem, co planują, ale dowiem się już niebawem. Trzymaj kciuki, Czytelniku, żebym się dowiedziała… I przeżyła jeszcze w dodatku.
Mówiąc o przeżyciu, muszę tu wspomnieć, kto musiał ze mną przeżywać, i przeżył, dni poprzedzające te trudne, egzaminacyjne zmagania. Ja od razu chcę podkreślić, wcale nie egzaminów się bałam. Bałam się wyjazdu. Bałam sięludzi, nagle wielu na raz. Bałam się utrzymywania koncentracji i podtrzymywania konwersacji, bałam się wyjścia, choć marzyłam o nim jednocześnie. Nie pytaj mnie, Czytelniku drogi, dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jednak, że jak się w domu siedzi długo, najczęściej z rodziną, rzadziej z kim innym, wyjazd gdziekolwiek nagle jest dziwnie daleko poza strefą komfortu. No więc dziękuję od początku:
Denisowi, który przyjechał do mnie w tygodniu przed egzaminami, uczył mnie bycia djem, oglądał ze mną różne filmiki i moje instrumenty i generalnie podwyższał mi samoocenę, jak zwykle z resztą.
Zuzi Human, która wyciągnęła mnie w niedzielę na foodtrucki, potowarzyszyła przy spożywaniu pysznych azjatyckich pierożków, a także pośmiała się ze mną ze wszystkiego na raz.
Kamilowi, który w poniedziałek przed egzaminami skutecznie odwracał moją uwagę od szkoły, rozmawiając o wszystkim poza egzaminami, bezpiecznie doprowadził mnie do autobusu i niósł mi ciężkie ciężary.
Siostrze Agacie, jednej z moich wychowawczyń z Lasek, która w poniedziałek po chrześcijańsku głodnych nakarmiła, spragnionych napoiła i pocieszyła strapionych.
Sylwii, za to, że chciała, przyjechała, zobaczyła i pomogła zwyciężyć.
Naszym paniom dyżurującym w internacie, za przeróżne ciekawe dialogi.
Marzenie, za jej messenger, porady i reakcje na różne zdjęcia, a także te płyty DVD!
Naszym mistrzom zawodu, za to, że wiele razy ratowali, ratują i będą ratować nasze uczniowskie… osoby.
No i wreszcie Piotrkowi, który przyjął mnie do siebie między egzaminami, kiedy nie mogłam pozostać w internacie. I to on musiał powtarzać: Maja, jedz, Maja, napij się czegoś, Maja, idź spać, Maja, uśmiechnij się, Maja, o co ci chodzi?
Nikomu nie życzę żyć ze mną w stresujących sytuacjach, a ci ludzie nie dość, że musieli, to wytrzymali. Oczywiście pomiędzy tym wszystkim musieli to również wytrzymywać moi rodzice, mama, rozmawiająca ze mną o jakichśnieludzkich porach nocnych, no i tata, który zawsze jest gotów po mnie przyjechać, choćbym była na drugim końcu Polski. Tym razem na szczęście, nie było to potrzebne.

Z dumą stwierdzam, że mój organizm regeneruje się szybciej, niż myślałam. Od piątku na nowo chce mi się jeść, pić, spać i funkcjonować. Mam nadzieję, że tej energii starczy mi na długo, bo, jeśli wszystko dobrze pójdzie, w poniedziałek wracam do roboty! Daj Boże na jak najdłużej. 🙂
Ten wpis na razie kończę, mając nadzieję na to, że niedługo nazbiera mi się trzy razy tyle materiału, ile przez ostatnie pół roku razem.

Pozdrawiam!
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

audiowpis z siostrą, kręcony na wakacjach i obrabiany dłużej, niżtrzeba

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Oto blogowy jubileusz!

Witajcie!

Piszę, bo mamy okazję. Mało tego, zaistniała tu przecudowna z naukowego punktu widzenia sytuacja, kiedy to piszę, bo mamy okazję, a mamy okazję, bo piszę. 🙂 Czyż to nie piękne? 😉
W czerwcu 2017 roku kilku moich znajomych wpadło na taki genialny pomysł, że: hej! A może byśzaczęła pisać bloga? Kiedyś już pisałaś… I w ogóle… No i zaczęłam pisać. I dziś! Dokładnie dziś! Wrzucam na tego bloga dwusetny wpis! 🙂
Przez te trzy lata zdążyłam umieścić tu kilka recenzji, trochę linków do ulubionych piosenek, z 5 drumcoverów, z których nie jestem do końca zadowolona, trochę mojej twórczości, (która, by być precyzyjnym, w moim przypadku zwykle łamie przynajmniej 2 prawa autorskie), a najwięcej umieściłam tu postów o wszystkim. Postów takich, jak ten, w których w swój własny sposób opisywałam to, co mnie spotyka i co sobie w danej chwili pomyślałam, w nadziei, że kogoś to interesuje. Co ciekawe, parę takich osób się znalazło. 😉
Jedni uważają, że poważny człowiek powinien zajmować się wieloma potrzebnymi rzeczami zamiast pisaniem bloga. Inni natomiast piszą mi, że poprawił im się nastrój, ponieważ wrzuciłam wpis.
Jedni mówią, że moje wpisy przekłamująrzeczywistość i wykrzywiają jej obraz, inni natomiast dają mi do zrozumienia, że: "moje oderwanie od rzeczywistości jest całkiem urocze". Co do pierwszego, pewnie racja, ale chyba taki urok wielu blogów, co do drugiego, długo się zastanawiałam, czy to komplement, ale zdecydowałam się na: <3

Z okazji tego dwusetnego wpisu wróciłam sobie do wpisu pierwszego, do którego ciekawych zapraszam.

powitanie


Postanowiłam sprawdzić, co się od tego czasu zmieniło, a co pozostało takie samo.
Zmieniło się miejsce i podejście do nauki; uczę się chętniej, ale dalej. Moje podejście do muzyki, dźwięku i grania na instrumentach pozostaje z kolei niezmienne. Można je podsumować sławnym zdaniem: i chciałabym, i boję się. 😉
Siedzę sobie i mam czas, więc postanowiłam sobie pomyśleć o tym, co się zmieniło i wydarzyło tak generalnie. I wiecie, straszliwie dużo!
Byłam w klasie matematycznofizycznej. I przeżyłam, by o tym opowiedzieć. Mało tego, maturę też już mam za sobą. Przez te lata nauczyłam się wielu rzeczy. Nauczyłam się, jak dostrzegać drobne szczegóły (to na lekcjach), oraz jak je ignorować (to na przerwach). Nauczyłam się, jak używać kilku skomplikowanych wzorów, z czego połowę zdążyłam już zapomnieć. Dość znacznie poprawiłam swój angielski, co parę miesięcy temu potwierdził Cambridge. … A potem poszłam do następnej szkoły i podczas ostatniego sprawdzianu z audio cyfrowego uznałam, że nie ma co się obawiać egzaminu zawodowego, prawdziwy problem mam TERAZ! 😉 No i oczywiście, dowiedziałam się, po co jest na świecie kawa.
Kolejną zmianą jest to, że poznałam kilka nowych osób. To ciekawe, że kiedy poznajemy kogoś lub coś nowego, to po kilku miesiącach już nie pamiętamy, jak to było ich nie znać. Jak świat mógł istnieć bez tych informacji? O czym ja myślałam przed? Nie mam pojęcia.
Oczywiście, nowe znajomości nie są pozbawione ciekawych zwrotów akcji, które najpewniej mają mnie czegoś nauczyć. Znaczy nie zrozumcie mnie źle, ja tych ludzi naprawdę bardzo kocham, to, że się wcześniej nie znaliśmy jest niedopatrzeniem w planach wszechświata, a życie jest perspektywą piękną, bo mam w perspektywie te osoby zobaczyć. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nie zliczę, ile razy wypowiedziałam zdania:
"My to spotkanie planowałyśmy dwa tygodnie!"
Albo: "Czy mógłbyś mówić do mnie językiem ludzi normalnych?"
Czasami również: "Nie, nie chcę iść do sklepu!"
Lub też: "Na miłość boską, wyślij mi to, co miałaś mi wysłać 2 miesiące temu!"
No i oczywiście, nasze ulubione: "Zgubiłam się, można jaśniej?"
Ale słuchaaajcie, bez tego byłoby nudno! 😉

W poszukiwaniu inspiracji do dalszej części tego wpisu zaczęłam czytać własnego bloga. Nie polecam. Ale tak serio, naprawdę nie. Znaczy wam polecam czytać mojego, sobie nie polecam. Jak ja sobie zdam sprawę, ile błędów robiłam, o czym pisałam, kto i kiedy to czytał… I weź żyj, człowieku, z tą świadomością dalej! :d Nie słuchałam tego, co udostępniałam muzycznie, ale może to i lepiej… Postaram się wrzucić coś nowego na dniach. Na pewno szykuje się nowy audio wpis z moją siostrą, robiony na wakacjach. Możecie go dostać nawet dziś, bo w sumie skończyłam. Poza tym, planuję pograć na bębnach, więc i nagrać może się uda. Wymyślę co i nagram. Recenzje też się pewnie jakieś będą zdarzać, choć przyznam, że wolałabym się wreszcie wziąć za oddzielną stronę temu poświęconą. Nie chcę jednak nic obiecywać, bo kto mnie zna, albo nawet nie, kto czyta tego bloga też, wie doskonale, że ja jestem może i słowna w życiu, ale na blogu na pewno nie. Jeśli kiedykolwiek uda mi się cokolwiek osiągnąć w muzyce, będzie to pięknym dowodem na to, że ludzie leniwi jednak mają na to jakąś szansę. Niewielką, ale zawsze.

Chciałabym teraz przejśćdo końcówki wpisu i niewielkiej prośby. Nie wszyscy komentują wpisy. Ja to doskonale rozumiem, bo ja też nie komentuję często. Wiem, że nie wszystkie wpisy się do komentowania nadają, no bo co tu mówić? Napisałaś, fajnie, no i tyle. Ale dziś chciałabym zobaczyć, kto to czyta. Ja mogę zobaczyć, kto ten blog śledzi na eltenie, mogę otrzymać like na facebooku, oczywiście mogę też zostać pokonana w dyskusji własnymi słowami pochodzącymi z własnego bloga, kiedy się nawet nie spodziewam, że ktośto czyta… Mogę. Ale, cytując "killera", dzisiaj zrobimy co? WYJĄTEK! Jeśli ktoś może i chce, to napiszcie mi, że czytacie. W komentarzach lub gdziekolwiek ińdziej. Dajcie znać, że blog OK, że czasami jest co poczytać i że jesteśmy wszyscy gotowi na kolejne niezmiernie ciekawe 200 wpisów. 😉

Czekając na wenę twórczą i wasze cudowne odpowiedzi pisałam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

kilka słów o koncertach

Witajcie!

Moi drodzy, nie wiem, czy ja tu już to podkreślałam, ale wiecie, muzyka jest dla mnie ważna. Nawet bardzo. Generalnie dla mnie muzyka ma charakter, swoje właściwości, przemawia do mnie… albo nie… Poznaję autorów tekstów przez ich słowa, a kiedy słucham muzyki jakiegoś producenta, zdaje mi się, że jego również mogę w pewnym stopniu poznać. 😉
Kolejne zjawisko nadprzyrodzone, to jest muzyka live. Każda muzyka na żywo dla mnie brzmi jeszcze lepiej, nawet, jak czegoś nie słucham, na żywo zobaczę chętniej, a kiedy czegoś słucham, to już tym bardziej iść muszę koniecznie. I to niezależnie, czy to 9 osobowa grupa, czy zespół niewielki, z czterech osób złożony, czy one-man-band Ed Sheeran, a kończąc na samych producentach. Po koncertach poluję na autografy audio, przed koncertami lubię słuchać prób dźwięku, co pozostawia sam koncert jako ostatni, acz niezbędny, element tej układanki. W ten sposób nie ma momentów nieciekawych, wszystkie są potrzebne i warte zapamiętania.

A o czym tak naprawdę jest ten wpis? Trochę o tym, że branża stoi w miejscu i że wielu muzyków, a jeszcze więcej nagłośnieniowców w sumie nie ma skąd brać pieniędzy, już o satysfakcji nie wspomnę. Dlatego jeszcze bardziej cieszą takie wydarzenia, jak w sobotę, w ostródzkim amfiteatrze.

Oczywiście Ostróda Reggae Festival nie odbył się w tym roku. Od dziewięciu lat jest on nieodłącznym elementem moich wakacji, a w tym roku miało się to zmienić. Do naszych domków w Kątnie przyjechaliśmy mimo to, bo brak koncertów wcale nie odbiera uroku domkom po środku niczego i świętemu spokojowi na Mazurach. Okazało się jednak, że wcale nie będziemy w tym roku całkowicie pozbawieni koncertów. Odbyło się odreggaowanie, czyli, w ramach odreagowania pandemii i całej tej stresującej sytuacji, kilka koncertów pod patronatem miasta, oczywiście z zachowaniem wszystkich zalecanych środków ostrożności.
Powiem od razu, że po uczestnictwie w takim wydarzeniu każdy obecny na widowni przyszły realizator dźwięku powinien iść do spowiedzi jeszcze przed egzaminem zawodowym. I to broń Boże nie dlatego, żeby to było źle zrealizowane! Powód jest prostrzy, to serio NIE JEST zdrowe dla słuchu. A jeszcze w, pełnym odbić, amfiteatrze… W każdym razie to był jeden z niewielu koncertów, podczas których to ja powiedziałam, że muszę się cofnąć, bo za głośno. ZNaleźliśmy sobie świetne miejsce, koło stołu realizatora. I serio, zgadzało się, tam było najlepiej. 😉

Uffffff, naładowałam baterię. Niskie częstotliwości są wyczuwalne pod butami i biją zamiast serca, za to resztę obserwujemy już normalnie, uszami. Mam nadzieję, że jednak nie obserwowałam ze zbyt bliskiej odległości. 🙂 Jeśli chodzi o zespoły, które znam, Vavamuffin wyda płytę, być może nawet jeszcze w tym roku, a Tabu, to nadal tak dobry poziom, jak zapamiętałam. 🙂 Rzadko widzę tak dobrze przygotowany, wyliczony w czasie set, w którym tak dużo piosenek przechodzi z jednej w drugą, wszystko się zgadza… Wrócę sobie do nich, to na pewno. Choć cytatem wieczoru pozostanie tekst jednego z wokalistów pierwszego występującego tam zespołu, który powiedział piękne słowa: słuchajcie, mamy przygotowany jeden bis, ale ze względu na czas zagramy go BEZ schodzenia, dobra? :d Także tak… fajnie było. Zimno, ale fajnie.

I tu przechodzę do morału. Uczucie do festiwali muzycznych jest uczuciem dziwnym, niezrozumiałym i raczej takim z tych pięknych, co się o nich książki pisze, na dobre i złe. Poszliśmy na koncerty, które były zorganizowane w amfiteatrze, zamiast festiwalu. Maski, odległości, ograniczenia, no ale jednak koncerty. I po koncertach festiwalowych człowieka bolą nogi, plecy, jest człowiek głodny, uszy mu piszczą i jest cholernie zimno o tej porze. I co? No i musieli zorganizować zastępcze koncerty, bo by raz festiwalu nie było. 🙂 Jest kilka miejsc na świecie, w których przynajmniej raz w roku muszę się pojawić, a ten festiwal, już nie wspominając o jakimkolwiek koncercie, jest jednym z nich. 🙂

Pozdrawiam was ja – Majka

PS Powiedzcie, czym dla was jest muzyka, bo ja o tym większą serię wpisów zrobię.

Kategorie
co u mnie muzyka

taki test, czy z wpisami audio wszystko OK, czyli moje 10 minut gadania tak o

EltenLink