Witajcie!
No i mamy kolejne święto! Lubię z paroma osobami radośnie twierdzić, że w październiku rodzą się najlepsi, może dlatego, że sama mam urodziny w tym miesiącu i, jak tak mówimy, to jakoś mi tak lepiej. Dzisiaj świętuję na moim blogu kolejne urodziny kolejnej ważnej osoby w moim życiu.
Dziewczyny, o której jest ten wpis, nie ma na portalu, na którym piszę, mało tego, ostatnio z nią rozmawiałam o tym, że nie bardzo lubi życzenia w internecie. Zaryzykuję, bo to mój prezent, mój sposób wyrażania uczuć itd. 😉 Pod wiadomościami na messengerze jest taki przycisk, który, przynajmniej przez program odczytu ekranu jest nazywany: otwórz selektor środków wyrazu. No więc otwieram selektor i zaczynam wyrażać.
Najpierw przymiotniki i różne dookreślające informacje. Uśmiechnięta, spontaniczna, uparta, wie, czego chce, lubi muzykę, umie tańczyć, choć twierdzi, że nie do końca, umie grać na fortepianie, czyta i pisze, nie pozwala się nudzić, bo nastroje ma różne, od filozoficznych do imprezowych.
Jubilatkę dzisiejszą znam całkiem długo, bo już będzie jakieś 12 lat. Co ciekawe, przez pierwsze prawie cztery lata znajomości, ona mnie nie lubiła. Czemu? Ło Jezu, długa historia, jakoś tak się złożyło. Zwłaszcza, że jest ode mnie trzy lata starsza, a w tamtym wieku mogło to robić różnicę. Na jej trzynaste urodziny jednak już byłam zaproszona. Łapiesz to, moja droga? Byłam na twoich! Trzynastych urodzinach. Oprócz mnie było tam też kilka innych dziewczyn, również starszych ode mnie, więc tam, to ja byłam tą, która załapywała ostatnia. :d Byłam tą, która siedziała przy samych drzwiach samochodu i z lekkim przerażeniem czekała na moment, kiedy Metallica huknie w głośnikach poraz kolejny. Nie mówię, że to nie było fajne.
Pamiętam nasz pierwszy sylwester spędzony razem, ja w ogóle pierwszy raz byłam wtedy u znajomych w sylwestra. Zaczynał się 2011 rok, a ja poraz pierwszy zarwałam noc. Wtedy też, no, mniej więcej wtedy zostałam wprowadzona w rap, pojawił się Pezet, Ostry, Eldo, nawet Słoń. Dzięki bohaterce tego wpisu również zaczęłam słuchać reggae, co teraz jest dla mnie tak odległym momentem, że aż nie pamiętam, od czego się zaczęło. Chyba od tego, co rap, czyli dziewczyny słuchały tego w magnetofonie, a ja słuchałam z nimi i nie rozumiałam, o czym jest tekst. 🙂 Te czasy, kiedy śpiewało się "miasto stoi w ogniu" na kształceniu słuchu. A właśnie, jeszcze Paktofonika, ale to potem. Zaczęłam słuchać reggae, wtedy zwłaszcza Vavamuffin i coś tam Eastwest rockers. Wraz z moją przyjaciółką, której życzeń w internecie nie składam, poszłam na mój pierwszy zapamiętany i dobrowolny koncert, właśnie Vavamuffin. No i przepadłam kompletnie, następne kilka lat składało się dla mnie głównie z płyt i koncertów.
Wracając jednak do wspomnień. Nasza relacja jest dosyć ciekawa, ponieważ my jesteśmy kompletnie różne, a przynajmniej byłyśmy na początku. Ona spontaniczna i pełna energii, ja analizująca i z tym zbyt dużym poczuciem obowiązku wobec każdej, nawet wyimaginowanej, zasady. Z tego powodu ona mnie popychała do przodu i uczyła, że pewne rzeczy wcale nie są zakazane, tylko po prostu nie są zbytnio reklamowane. Możliwe, że z kolei ja zdołałam ją przekonać, aby czasem spróbowała coś najpierw wyjaśnić jeszcze raz, a potem się buntować. O tym jednak nie chcę mówić, bo nie przysięgnę, powiem więc o tym, co ja zyskałam. Bez niej nigdy bym nie wpadła na pomysł tego pierwszego koncertu, bez niej nie podjęłabym szybko pewnych ważnych decyzji, bez niej nie łaziłabym po balkonach i bramach… yyyyyyyy, no tak… bo trzeba mi było pokazać, że po bramie da się wejśćna balkon. No bo czemu nie? Ten sam szczytny cel pt. "no bo czemu nie?" przyświecał nam, gdy podczas wyjazdu do Niemiec wychodziłyśmy przez okno. No sorry, mieszkałyśmy na parterze, nie można było tego zmarnować!
Nasze długie nocne rozmowy, tak do siódmej rano, nasze wspólne imprezy, nasze wychodzenie na chóśtawki o czwartej rano i wstawanie o dwunastej, nasze oglądanie seriali z youtuba po nocach, również po nocach słuchanie audiobooków z książek Kinga… rany, czy my się widujemy tylko w nocy? No nie… Nasze szukanie się 20 minut na stacji z dwoma peronami na krzyż, nasze wyprawy do starego internatu w Laskach, nasze granie na wszystkich dostępnych pianinach i fortepianach, nasze spacery i wyprawy do sklepów po kilka razy, nasze ustalenia, którą piosenkę mamy usłyszeć jako pierwszą w nadchodzącym roku, no bo przecież takie to ważne… Kiedy piłyśmy szampana w sylwestra, na dachu, oraz wino, bez okazji, w moim pokoju. Kiedy piłyśmy kawę o drugiej w nocy u ciebie i herbatę o siódmej rano w internacie.
Za to wszystko dziękuję tym wpisem, mam nadzieję, że nie urazisz się, że jednak w internecie. :d
Dedykacji muzycznej ci tu nie wkleję, bo ci się link nie odtworzy, ale pamiętaj o "amarant time". 🙂
PS Your call will be continued in a moment.
Pozdrawiam ja – majka
10 odpowiedzi na “czego myśmy nie robiły? Czyli kolejny wpis z dedykacją”
Fajny prezentowy wpis. Ta teoria o październikowych zdolniakach całkiem mi się podoba 🙂 – też miałam w tym miesiącu urodziny…
Ej no, a listopad to co, gorszy? 😀
Każdy miesiąc dobry. 🙂 I tej wersji się trzymajmy. 🙂
Ale coś w tym jest, że w październiku rodzą się charyzmatyczni ludzie. ;D
A w marcu naukowcy. 😛
Kto się urodził w marcu, ma wstać, ma wstać!
A ja jestem z grudnia i nie narzekam.
I tak sobie nie możemy wybrać daty urodzenia… 🙂
Najlepszy prezent Majciu ???? dziękuje
Ja to się urodziłam w tym samym dniu co Einstein. I jestem zadowolona 😛
Kto by nie był Zuzler? Bardzo dobrze robisz. 🙂