Witajcie!
Słuchając sobie podsumowania zeszłego roku w audycji "strefa dread", postanowiłam do was napisać, bo jest o czym. Od razu sprostowanie, to podsumowanie, oczywiście, nie leci teraz, ja tego słucham po fakcie, w ramach przypomnienia. A Strefa Dread, to jest audycja w polskim radiu, programie czwartym, na temat muzyki reggae. Przechodzimy do wpisu.
Ze dwa tygodnie temu wreszcie sprawdziłam i się dowiedziałam, że jedenastego maja jest dzień otwarty w ośrodku dla niewidomych na Tynieckiej w Krakowie. W tym ośrodku natomiast jest sobie studium realizacji dźwięku, a ja, z wiadomych powodów, chciałam porozmawiać z ludźmi, którzy tam przebywają, uczą, uczą się lub mają w ogóle coś z tym wspólnego. Był tylko jeden, jeden wystarczy, i tak dowiedziałam się dużo. Nie będę się rozpisywać na ten temat, powiem tylko tyle, że do uczucia niepewności i niezdecydowania powinnam już przywyknąć, zabrać sobie je do domu i zaprzyjaźnić się z nim. Lubi się to, co się ma.
Przed budynkiem szkoły i ośrodka jest plac zabaw, na którym odnalazła się całkiem nieźle moja siostra. I, nie oszukujmy się, ja też, bo jak znalazłyśmy trampolinę, która jest na ziemi, więc nie da się z niej spaść, to już mógłby być koniec wycieczki, mnie to starczy. Skakałam najpierw, potem weszłam powiedzieć, że: dzień dobry, ja do studium. :p
Poza tym, widziałam tam tę… ścieżkę sensoryczną? Tak to się nazywa? Taki tor przeszkód w każdym razie. Były tam takie słupki, po których się chodziło, przechodziło się z jednej platformy na drugą, mam na myśli. Kto był, ten wie, kto nie był, w piśmie nie wyjaśnię. W każdym razie, po czasie wpadłam na pomysł, że fajnie by siętam ćwiczyło echolokację. Mogłoby się szukać następnego słupka za pomocą tej techniki, żałuję, że tego nie zrobiłam.
A co poza dniem otwartym? Osobiście zdziwiło mnie, że jednego dnia nie wiedziałam, czy w ogóle pojadę, drugiego natomiast dowiedziałam się, że po pierwsze, jedziemy całą rodziną, po drugie, zostajemy do niedzieli. I chciałam w tym wpisie powiedzieć, że z moją rodziną najlepiej wychodzi się na… krótkich wypadach na wycieczki. Spaliśmy w jednym pokoju, łaziliśmy bardzo dużo po mieście, którego nie znamy, a mimo to nie zdołaliśmy się pokłócić! Posprzeczać. Poirytować… Przy długich wyjazdach i pakowaniu na nie, rzecz niemożliwa.
Tata dziś powiedział, że teraz, to jużbędziemy znać starówkę, jak własną kieszeń. Pomijając fakt, że własną kieszeń też, po tej wyprawie, znamy dość dobrze. Uderzyło mnie w tym mieście podobieństwo do mojego pobytu w Londynie, gdy to co i rusz słyszało się inny język, inną muzykę, czuło inny zapach. Mnóstwo restauracji, barów, kawiarni i pubów wzdłóż każdej z ulic, a i to każde z tych miejsc całkiem nieźle prosperujące, nie to, że na siłę otwierają konkurencję. Przy tym sporo sklepów, sklepików, kiosków i straganów z pamiątkami. Ktośmi wyjaśni, dlaczego jednym z pięknych, drogich towarów do kupienia w Krakowie są bursztyny? To nie powinno być nad morzem? Nie to, żeby mi się to nie podobało, ja bardzo lubię bursztyny! Tylko, że mi się skojarzenie jakoś nie zgadzało. 😉 A z tego bursztynu wszystko, od naszyjników, kolczyków i bransoletek, przez breloczki i figurki, aż do kostki do gry. Prestiż, to prestiż, co nie? Aż się zastanawiałam nad kupnem! :d
Prócz bursztynów do kupienia: pluszaki, obrazki, pocztówki, birzuteria w każdym rodzaju, pozytywki, kubeczki, więcej kubeczków, magnesy i cała reszta tych łapaczy kurzu, które tak wszyscy uwielbiamy. 🙂 Miło oglądać, zwłaszcza takie, co mi obejrzeć wolno.
Kolejna rzecz warta zobaczenia, muzeum figur woskowych! Wiedzieliście, że w Krakowie też jużto mamy? Ja nie wiedziałam. A ja zawsze z chęcią odwiedzę, odkąd wiem, jak to wygląda po Londynie. Lubię takie wystawy zwłaszcza dlatego, że nigdy w życiu tak dokładnie bym się nie dowiedziała, jak ci ludzie wyglądają. Już nie mówiąc o możliwości zrobienia sobie zdjęcia nie tylko z Willem Smithem, Robertem De Niro czy, wiecznie żywym, Elvisem, ale także z takimi osobistościami, jak profesor McGonnagal czy mistrz Yoda. Widziałam również Einsteina, myślicie, że pomoże mi na maturze z fizyki?
Wczoraj chodziliśmy cały dzień. Serio, cały. Do tego muzeum figur woskowych, które niby miało być główną, obiecywaną sobie atrakcją, dotarliśmy grubo po osiemnastej. A zobaczyliśmy je i zaplanowaliśmy wizytę jakoś po 14, wychodząc z naszego wynajętego mieszkanka. A wieczorem też fajnie, niby wróciliśmy do domu, na chwilę się położyliśmy, niby odpoczywamy i oglądamy "step up"… Ale Emila jest głodna! To może na zakupy? Poszliśmy do Żabki, odnieśliśmy zakupy i ruszyliśmy w miasto poraz drugi. Okazało się nagle, że są dni Węgrzyna, czy coś, w każdym razie, w kierunku przeciwnym, niż do tej pory szliśmy, znalazły się kolejne, pełne straganów, targi. Szklany flaming zawsze spoko. I jedzenie. I pamiątki. I znowu wisiorki różne… Wróciliśmy po 22.
Z rzeczy sławnych, wczoraj byliśmy przy smoku wawelskim i, odpowiadając na niezadane pytanie, owszem, ział. Ogniem. A dziś na plantach. A, no i oczywiście, widziałam kilka kościołów. Są takie miasta i miejsca na świecie, które swoim wiekiem, znaczeniem i wywieraniem ogólnego wrażenia… ja bym to określiła, dyskretnie zachęcają, żeby na chwilę przyklęknąć. Nawet nie zmuszają, po prostu wywierają wrażenie, że to jest właśnie to, co trzeba zrobić. Jak siedzisz w tym kościele i wiesz, że przed tobąsiedzieli tam ludzie przez ostatnie 500 i więcej lat, wtedy właśnie człowiek zdaje sobie sprawę, że jest częścią czegoś większego.
Czego nauczyła mnie ta wizyta? Tak dla wyjaśnienia… w sumie zacząć od tego powinnam… ja Krakowa nigdy nie lubiłam. Może i ładny, nie wiem, nie mam pojęcia. Ja nie lubiłam. Historii nie lubię, gór też nie bardzo, ciśnienie nie moje… Co poradzę? Ten weekend pokazał, że Kraków, że tak porównam do ludzi, może śmiało u mnie być tą osobą, którą się lubi w sposób nieoczywisty. Niby wkurza. Niby nie ogarniasz. Niby nie masz nic wspólnego. A jednak w głowie siedzi. Może ta międzynarodowa atmosfera, może ten gwar i pogoda, może to, że gdyby się cofnąć 80 lat, wyglądałoby to podobnie, może fakt, że ciągle mijały nas karety zaprzężone w konie, może to, że widziałam gościa, który siedział na ulicy z gitarą i looperem, a wiadomo, co to oznacza… Coś w każdym razie sprawiło, że uznałam, że mogłabym to miasto zrozumieć. Może to nie była by miłość, ale na pewno owocna współpraca. CO, w zaistniałych okolicznościach… no… powiedzmy, że wolę to wiedzieć.
Kończę wpis i obiecuję niedługo nowy odcinek serialu "m, jak matura". 🙂
Pozdrawiam ja – Majka
PS Pobiłam rekord sucharów. Serio. Już pomijam wiedzę na temat: kto stworzył ołtarz w Krakowie? Wit Stwosz ył ten ołtarz. 😉 Pomijam to, bo jak byliśmy w sklepie z różnymi gadżetami i znaleźliśmy długopis z małą, gumową pięścią na czubku, nie pytajcie, dlaczego pięścią, uznałam, że to jest taki specjalny długopis, żeby pisać nim punchliney. Taaaaaaaa…
21 odpowiedzi na “Z rodziną najlepiej wychodzi się… na miasto, czyli: byłam w Krakowie”
Kraków jest orginalnym miastem, fakt.
Byłem tam w ubiegłym roku gdzieś w podobnym czasie, od strony radiowej także jest bardzo ciekawie.
Jak lubisz figury woskowe, polecam muzeum w Międzyzdrojach. Mam nadzieję, że jeszcze tam jest. 😉 W Sandomierzu, w „Świecie Ojca Mateusza” są postacie serialowych bohaterów – super oddane… Co do bursztynów w Krakowie… To dla obcokrajowców. I ceny tyż. 😉 Cóż, spotkałam czapki góralskie i ciupagi nad morzem, muszle w górach… Wszystko możliwe…
bardzo lubię kraków. Jak dla mnie ma bardzo ciekawy klimat.
Super wyprawa.
Kurczę. Szkoda, że nie napisałaś do mnie 🙂
Oj, sorki. Nie wiedziałam, że powinnam, że tak powiem. xd
Maja, zaakompaniowałaś trembaczowi z wieży na perkusji?
Wstyd mówić, ale ja podczas dwóletniej bytności w Krakowie nie zdążyłem zaistnieć w większości miejsc o których tu wspomniałaś. Owszem: Udało mi się zahaczyć o wawel, a będąc na plantach dużo myślałem o największej miłości mojego życia… Zwiedziłem również łagiewniki, i to centrum Jana Pawła Ii w Krakowie. No i oczywiście z racji, że jestem zakupocholikiem jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju sprzęty elektroniczne, udało mi się obskoczyć wszystkie galeriew mieście, zatrzymując nawet w jednej z nich schody ruchome XD
Podsumowując: Więcej zjadłem, niż zwiedziłem 😉
Co do tej więzi z miastem to mam ak samo: Niby smog, niby brud, i nieświeże powietrze, a jednak to miasto ma w sobie to coś, co zachęc a do ponownej wizyty.
Ps. Jak kiedyś jeszcze twoja noga postanie w krakowie, to pozdrów ode mnie panów Damianów. 🙂
A to w takim razie co uważasz za to miejsce, które ja zobaczyłam a ty nie? xd. Bo jeśli chodzi np. o figury woskowe, to coś mi się zdaje, że ono jest od niedawna, choć mogę się mylić.
Aa. I bym zapomniał. Czy idąc obok tynieckiej udało ci się zahaczyć o wały? Również piękna okolica do spaceru dla zakochanych, i dobra palarnia dla palaczy 😉
Ani nie zakochana, ani nie paląca, jestem. xd
Nie nie. Chodzi o to, że poza galeriami raczej nie zapuszczałem się na wycieczki po Krakowie.
Co do ścieżki sensorycznej, troszkę żałuję, że nie załapałem się na jej całkowite otwarcie. Byłem i widziałem, jak powstawała pod koniec mojej edukacji.
To jest takie miejsce, w którym może nie zaczniesz palić, ale napewno zamarzy ci się o tym jedynym. Ja tak miałem i z wałami, i na plantach.
Wały są super, również na długie, nocne spacery, połączone z konsumpcją rozmaitych płynów.
Oooooo…
jak kola, czy woda
Lub też sok z gumijagud
Oooczywiście, że sok z gumijagód.
Co innego sprawiłoby, że dwie normalne, wydawałoby się osoby będą śmigać o 2 w nocy po Krakowie i zastanawiać się czy w piosence było „wszyscy mamy źle w głowach że żyjemy” czy może „przeżyjemy albo kupowały od jakiejś babci sprzedawczyni na przystanku autobusowym cieplutkie bajgle.
Przy czym należy nadmienić, że babcia owa dopiero była w drodze do pracy, a godzina była czwarta nad ranem i ledwo się zaczynało przejaśniać.
Lubię Kraków. 🙂 POza tym, doceniam, że to jest nie pierwszy wpis, w którym wspominasz o tym, jak bardzo lubisz historię, jak zwykle o tym nie mówię, ale mam podobnie. Interesuje mnie to dopiero od II wojny światowej wzwyż, resztę można by w większości wywalić.