Witajcie!
Ponieważ wynalazłam sobie nową fajną aplikację do słuchania muzyki, leci sobie w tle, mogę usiąśćdo kolejnego wpisu z cyklu maturalnego.
Szczerze mówiąc nie przemyślałam tego wpisu zabardzo, zważywszy, że ma dotyczyć matematyki, na której temat mogę dużo mniej powiedzieć, niż na temat polskiego, choć umiałam ją lepiej. Zaczynajmy więc.
przedszkole
Na temat matematyki w przedszkolu pamiętam dwie rzeczy. Po pierwsze, ja byłam święcie przekonana, że jeden plus jeden to jest jedenaście, bo przecież tak by właśnie wyszło, gdyby te dwie cyfry obok siebie napisać. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak nie jest. W ogóle cyfry to jest ciekawa rzecz. W przedszkolu uczyłam się równolegle dwóch alfabetów – braillea i czarnodruku. Każdemu w głowie koduje się to inaczej, jedni, jak moja przyjaciółka, zawsze wyobrażają sobie litery czarnodrukowe, inni, jak na przykład ja, mająto przemieszane, i tak jak litery "b" czy "g" zawsze widzę w brailleu, tak na przykład "a" czy "s" pozostają dla mnie czarnodrukowe. Cyfry natomiast znam i takie i takie, ale konieczność postawienia znaku cyfry, jak w brailleu, wbiła mi się na mur. Nie zdziwiłabym się więc, gdybym kiedyś, pisząc czarnodrukiem, odruchowo walnęła tą elkę w odwrotnym kierunku przed każdą liczbą. :d
Druga rzecz, która związana jest z matematyką i wydarzyła się w przedszkolu, dotyczy niezmiernie ogromnej inteligencji mojego kumpla, który chodził ze mną do przedszkola, a następnym razem spotkałam go ponad 10 lat później, dopiero w liceum. Ten chłopak, jak z resztą pewna część mojej grupy, nie bardzo mnie lubił. Ponieważ, co by nie mówić, było ze mnie dziecko myślące, nie tak bardzo wkurzało mnie, że mnie nie lubi, jak to, że nie ma powodu. Jak go pytałam, dlaczego mnie nie lubi, odpowiadał, że "bo tak", co mnie niezmiernie irytowało, bo przecież wszystko ma swój powód!
W każdym razie, pewnego dnia dowiedziałam się, że na obiad jest zupa pomidorowa. Trzeba wam wiedzieć, że ja wtedy okropnie wolno jadłam. Bardzo, bardzo, bardzo wolno. Cała grupa tak mówiła. No ale zupę pomidorową lubiłam, uznałam, że zjem szybko. Mówię więc do tego chłopaka: Słuchaj, ty licz do stu… (Wiecie, bo to taka wieeeeeelka liczba wtedy była)… ty licz do stu, a ja do tego czasu zjem!
Dumna z pomysłu czekam, aż zacznie liczyć. A ten dzban (od wczoraj to moje ulubione słowo) zaczął liczyć dziesiątkami!
podstawy
Jak my wszyscy, matmy zaczęłam się uczyć od samego początku, kiedy przyszłam do szkoły i, o ile pamiętam, nigdy nie miałam z samym liczeniem zbyt wielkiego problemu. Niepojęta jedenastka wreszcie objawiła mi się w jakiejś ludzkiej postaci, skupiłam się i zaczęłam cośrozumieć. Do tej pory pamiętam, jaka byłam dumna na koniec naszej pierwszej klasy, czy tam zerówki, bo wiedziałam, że umiemy dodawać i odejmować DO DWUDZIESTU. Nie wiem, czemu akurat ta dwudziestka tak mi się wbiła w głowę.
Konkursy
Przez całą szkołe liczyłam, raz lepiej, raz gorzej, nie mogę sobie natomiast przypomnieć, czy kiedyś przypadkiem nie wzięłam udziału w jakimś konkursie. Mogę wam natomiast powiedzieć, że namówienie organizatorów takich konkursów do zaangażowania w nie osób niewidomych graniczyło i graniczy z cudem. Nawet, kiedy nasza nauczycielka zaoferowała, że ona im to sama dostosuje, że oni nic nie musząrobić… nie. Możliwe, że z tego powodu nigdy nie posiadałam tych sławnych rozkładanych kostek z kangurka. :p
Miałam natomiast układankę z ułamkami. Wiecie, kilka okręgów, a każdy z nich rozkładał się na inną liczbę części. Jak pizza. Fajne to było, nigdy nie miałam problemu ze zrozumieniem ułamków. :d
Problemy
Jak jużpisałam, z moim liczeniem bywało różnie i matematyka przyspażała mi mniej więcej tyle dobrej zabawy, co kilku przykrych, oblewanych łzami wieczorów, w których zapytywałam non stop, o co chodzi z przestawianiem liczb na drugą stronę znaku równości. To NIE jest logiczne! Słuchajcie, ale tak poważnie, czemu nikt nie wymyślił, żeby dzieciakom to pokazać fizycznie, zrobić jakieś takie klocki, jak do ułamków, żeby było "równa się" i różne cyfry, które by się normalnie, fizycznie, palcem, przerzucało z lewej na prawą i odwrotnie? Mnie by to chyba bardzo pomogło. Do tej pory jak cośtakiego liczę, to mam to w głowie w ten sposób, pokazuję palcem: to tutaj, to tu, tego nie ruszać…
W każdym roku było chyba coś, co sprawiało mi jakiś tam problem. Najpierw ta zmiana znaku, potem jakieś działania na pierwiastkach, nie mam pojęcia dlaczego, na pewno przesuwanie przecinka w dziesiętnych ułamkach, zmiana jednostek, a z tym związana skala, by potem w liceum zmienić się w granice… Jedna rzecz, którą teoretycznie rozumiem, a zabija mnie na każdym kroku i widząc to, odmawiam współpracy, jest wartośćbezwzględna. Nie umiem tego wyjaśnić, ale nienawidzę tego bardziej, niż tych wszystkich bezgranicznie idiotycznych granic.
Matematyka w Laskach.
Teraz trochę opowieści z konkretnych lekcji. W Laskach, od czwartej klasy aż do końca trzeciej gimnazjum pewna siostra uczyła nas matematyki. Caaaaaaaały czas. Od gimnazjum doszło jej jeszcze uczenie nas fizyki i chemii. Przynajmniej raz na tydzień mówiła nam, że powinna dostać jakiśdodatek za "pracę w warunkach szkodliwych". I muszę przyznać, że nie mogę się z nią w tej kwestii niezgodzić. Połowa naszej klasy nie darzyła przedmiotu wielkim nabożeństwem, reszta natomiast przeciwnie, nudziła się, gdy nie miała nic do roboty. A wiadomo, co się dzieje, jak my się nudzimy, nie?
Kilka zapamiętanych przeze mnie sytuacji, to:
1. Mnóstwo zamian w planie zajęć, chemia na matematyce i odwrotnie była nagminna.
2. Wiem, że udało mi się kiedyś na matematyce zasnąć, a zwykle nie miałam tego w zwyczaju. Dowiedziałam się jednak, że "ja, to nie muszę pisać tego przykładu", prawdopodobnie dlatego, że jużto umiałam, a ten przykład był ćwiczeniem dla tych, którzy jeszcze nie załapali. Oparłam więc głowę o maszynę, a że byłam zmęczona, gdzieśpo drodze musiałam odlecieć. Jak przez mgłę dotarły do mnie słowa: plus dwa pierwiastki z trzech, równa się… Maja, ty nie piszesz?
No miałam nie pisać, nie?
No tak, ale poprzedniego przykładu! Ten już jest następny!
3. Jak jużjesteśmy przy przykładach, ogłaszam, że odpuszczę sobie żart o równaniu z jednąniewidomą, bo to jużchyba znają wszyscy, co?
4. Nie pytajcie, dlaczego kiedyś podłożyliśmy koleżance ostrosłup na krzesło z wielkim zaciekawieniem, czy na niego usiądzie. Nie wiem tego. :p
5. Na matmie najczęściej bawiłam się moimi kulkami magnetycznymi z serii neocube. To są takie małe kulki magnetyczne, które układa się w kostkę i wiele innych kształtów. Ile myśmy się naszukali takich kulek, które spadły na podłogę?! A one mają średnicy pół centymetra, także to NIE było proste zadanie. Już nie mówię, że w pewnym momencie odmówiłąm ich pożyczania, w obawie, że ktoś mi jakąś kulkę zgubi. A przypominam, że wtedy nie można było ułożyć kostki! Najczęściej jednak, podczas tych lekcji, kulki zabierała mi nauczycielka, abym się wreszcie skupiła! Ja się skupiałam, a ona miała, co układać. A moda na neocube pozostała w naszej klasie na długo i chyba półrocznika chciało taki zestaw jako nagrodę na koniec roku. :d
6. Dziękuję bardzo za korki udzielone jeszcze przed lekcjami, a już po roratach i za to, że w chłodnym powietrzu i zimowym słońcu, jadłyśmy sobie pyszne kanapki w oczekiwaniu na to, aż nam wreszcie bramę szkoły otworzą. 😉
Matematyka w liceum.
Ta sama kategoria, tylko w realiach licealnych. W liceum byłam jedyną niewidomą w szkole, nagle musiałam się przestawić na zupełnie inny tryb nauki. Wychwalałam pod niebiosa możliwość pisania braillem elektronicznym, przeklinałam natomiast to, że widzę tylko jedną linijkę na raz. Ponieważ lekcje odbywały się w tempie, do którego nie byłam przyzwyczajona i absolutnie nie byłam w stanie się przyzwyczaić, uznaliśmy, że ktoś musi mi pomóc. Nie widzę tablicy w całości, nie mogę wrócić do początku, ktoś musi mi to czytać! Ponieważ nauczycielkę wspomagającą miałam dopiero od drugiej klasy, w pierwszej na matematyce siedzieli ze mną ci, co aktualnie mogli, czyli w tym przypadku: praktykantka, pani psycholog, pani pedagog, obie panie z biblioteki, anglista i informatyk. Na zmianę. Każdy na innej lekcji w tygodniu. To były ciekawe czasy! Oj mieli oni sądny dzionek, mieli.
Pani pedagog bardzo spodobały się, jakże by inaczej, kulki magnetyczne, które z upodobaniem układała, podczas gdy ja liczyłam. I bardzo dobrze, bo pokazała mi zupełnie nowe wzory i pomysły! Pani psycholog uczciwie stwierdziła, że ona się bardzo cieszy, że nie musi się już tego uczyć. Anglista trafił na pierwszą lekcję z rysunkami, biedny człowiek. Przyznaję, że co jakiśczas zamieniliśmy słowo na inny temat, niżmatematyka, bo po prostu, w kwestii matematycznej, nie mogliśmy się na tej lekcji zrozumieć. Po tym doświadczeniu, na stwierdzenie pani z biblioteki, że "o, fajnie, ona zawsze lubiła rysować", odpowiedziałam może mało profesjonalnie, za to szczerze, że zobaczymy, czy po tej lekcji równieżbędzie lubić.
Niezapomniane dialogi.
Ja: pani profesor, pani zobaczy, jaki ładny wzór! Pokazywałam kulki.
Pani Profesro, przy tym moja wychowawczyni: a co to, wyście to na lekcji robiły?
Ja: Przecież ja tego nie robiłam!
To jeden, a drugi:
Pani Profesor, zirytowana widocznie, że nas słyszy: przepraszam, czy to jest na temat lekcji?
Ten, kto siedział, po nazwisku nie wspomnę: taaaak, a jaki byłtemat lekcji?
Chcę przy tym zaznaczyć, że akurat serio rozmawialiśmy o matematyce.
Od drugiej klasy nastały nowe czasy, przyszła do nas pani, która miała mi pomagać. W ogóle od tego roku ogólnie zjawił się ratunek, wspomożenie było mi oferowane na matematyce, fizyce, a nawet WFie.
Pani Ewa, którą teraz serdecznie pozdrawiam, spędziła ze mną tyle czasu na matematyce, że w pewnym momencie zaczęłyśmy sobie na wzajem tłumaczyć lekcje, jak któraś czegoś nie rozumiała. Dziękuję Pani nie tylko za pomoc na matematyce i WFie, ale też za to, że kiedy nie ćwiczyłam, zawsze można było iść na kebab, albo za to, że, jak mi smutno, mogę sobie obejrzeć breloczek z Yodą, który od Pani dostałam. 🙂
Podczas lekcji matematyki wchodziłyśmy często na ten wyższy poziom abstrakcji, w którym to opisy typu: "oooo, to jest ta parabola, która lata!" były na porządku dziennym.
Kiedy lekcja była luźniejsza, również nie brakowało nam tematów. Pomijam wypowiedzi oczywiste, w stylu: "znalazłam w internecie taką fajną bluzkę, i wiesz co, był tylko jeden rozmiar. Zgadnij jaki. Mój!"
Moim ulubionym cytatem jest chyba dialog, który miał miejsce po tym, jak Pani mi opowiadała o tym, że zaczepił ją na instagramie jakiś sklep. Trzeba wam wiedzieć, że Pani zajmuje się wyrobem birzuterii, a żeby prace nie przeszły niezauważone, pokazuje zdjęcia w internecie. Sklep odezwał się, nawet po angielsku, no to mówię: eeejjjjj, no to musi im Pani odpisać!
– Tylko widzisz, ja nie wiem, jak tam odpisać na prywatną wiadomość. –
– Dziewczyn pani zapyta. –
– A, racja. Dziewczyny, wy używacie instagrama, prawda? – Siedzące za nami koleżanki przytaknęły, więc pani pytała dalej. – A piszecie tam prywatne wiadomości czasem? –
– No… tak… –
– I gdzie to trzeba nacisnąć, żeby odpisać? Na tę strzałkę? –
– No tak, tak, na strzałkę. –
– Yyyyyyyy… – zmieszała się pani. – Słuchajcie, a jak się nie ma tej strzałki? –
Takiego pytania chyba jeszcze nikt nie zadał, sądząc po wesołości, jaka zapanowała w naszej grupce.
Odczepiwszy się od mojej ławki, muszę powiedzieć, że nasza wychowawczyni miała do nas ogromną cierpliwość. TO, że byliśmy matfiz, nie znaczy, że na matematyce siedzieliśmy cicho i pilnie się uczyliśmy. Pomijam przesadzanie moich kolegów na początku każdej lekcji, pomijam rzucanie pudełkiem po kredzie… anielska cierpliwość! :)))
Pamiętam, jak z jedną koleżanką cieszyłyśmy się na fakultetach z sukcesu: pani profesor, obliczyłam granicę, sama, no, i ja też! Nooooo… gratuluję, cztery procent. :p No cóż.
Tu też należąsiępodziękowania za cierpliwość ukierunkowaną, tę moją. Udało mi sięmieć jedną dodatkowągodzinę matematyki w tygodniu, podczas której to godziny moja wychowawczyni poświęcała mi czas indywidualnie, aby wyjaśnić mi bardziej skomplikowane schematy, rysunki czy obliczenia, a często też omówić moje sprawdziany. Tłumaczenie mi granic poraz enty musi być na prawdęirytujące, zwłaszcza, że u mnie raczej to widaćpo twarzy, że ja i tak nic nie rozumiem. :d Także, proszę pani, bardzo dziękuję.
matury
A propos procent. Czas przejść do matur.
Przypominam, że zarówno matematykę, jak i fizykę pisałam alfabetem braillea, miałam dostosowany arkusz, a odpowiedzi zapisywałam na maszynie. Na stole jest wtedy: maszyna, druga maszyna, arkusz, tablice ze wzorami, kartki czyste, kartki zapisane, kartki zapisane brudnopisem i kalkulator. A, i jeszcze przybory do rysowania mogą być. Powodzenia z ogarnięciem tego.
Rada numer 1. Jak piszecie egzamin braillem, przywleczcie sobie dwie maszyny. Na prawdę się przydaje mieć pod ręką czystopis i brudnopis na raz, a nie wykręcać i wkręcać te kartki. Kamil mi kiedyś o tym powiedział i, przyznaję, wyśmiałam pomysł. "Człowieku, to tobie się nawet wykręcić kartki nie chce?" Kiedy parę dni później, na własnym próbnym egzaminie, robiłam to jakiśdwunasty raz, uznałam, że jestem mu winna piwo. 😉
Druga rada chyba pozostanie taka, jak dla mnie, nie załamujcie się, próbujcie! Nie zostawiajcie zadań!
Co do podstawowej, arkusz byłcałkiem przyjemny. Wszystko zdążyłam, prawie wszystko zrobiłam, nie mówię, żę dobrze, ale robiłam… Mam tylko jakieś takie dziwne wrażenie, że gdzieś po drodze mogłam napisać, że 3 do kwadratu, to dwadzieścia siedem, ale ponieważ złapałam się na tej myśli przy przedostatnim działaniu w zadaniu, uznałam, że nie będę już szukać błędu, bo i tak nie znajdę. Nie było już ani czasu, ani energii, a i tak, jeśli myślenie jest dobre, to obetną mało punktów za błąd rachunkowy.
Inaczej sprawa się ma z maturą rozszerzoną. Spuśćmy zasłonę milczenia na to, jak sobie poradziłam z tym egzaminem. 🙁 To NIE było miłe. Jestem ciekawa, czy przekroczę trzydzieści procent, na serio.
Ponieważ już przyszło do matur, czas kończyć ten wpis, który i tak wyszedł dłóższy, niż myślałam.
Pozdrawiam was i życzę miłych lekcji, na które ja już, tak mi przykro, nie uczęszczam! :p Bawcie się dobrze.
Ja – Majka
PS W tych serwisach streamingowych powinno być więcej przycisków. Słucham piosenki i mam przyciski "podoba mi się" i "nie podoba mi się". A gdzie przycisk "uwielbiam to całym sercem"? A gdzie przycisk "no dobra, ujdzie jakoś"? :p Zero kreatywności.
13 odpowiedzi na “M, jak matura, odc. 2. Matematyka”
No, to powiem Ci, że my tacy mniej kreatywni jakoś byliśmy, brudnopisów nikomu się robić na matematyce nie chciało zasadniczo. Ale burdel na stole był jak się patrzy 😛 no to wiadoma sprawa.
Ja miałam brudnopis i dwie maszyny też miałam. Bardzo dobra sprawa, ale ja tę radę otrzymałam od matematyka, który był naszym wychowawcą
Ja z rozszeżeniem nigdy 30 procent nie przebiłem. Nie przebiłem nawet połowy tej trzydziestki. 🙂
14 procent.
Ja miałam kiedyś 34 czy 36, ale to próbne były.
Zazdroszczę takiej dokładnej pamięci z wczesnych lat typu przedszkole i pierwsze klasy podstawówki. Maturę pisałem 5 lat temu i za cholerę nie pamiętam co to jest ta wartość bezwzględna, albo granice…
Ale jakie granice, co za bzdety, farmazony i pierdoły? Ratunku! Ja i bez tego tak na próbnej, jak na prawdziwej maturze uzyskałam przecudowne 36%.
Ja chciałam uzyskać nieco więcej, dlatego niestety byłam na to skazana.
Granice już teraz na rozszeżeniu. A na studiach matma rozszeżona, jak ziemia to liceum, a szczyty Alp to studia. 🙂
na egzaminie też 2 maszyny to była podstawa
Hm, w Owińskach jakoś na to nie wpadli, ciekawe czemu.
Zuzanno czy maturę też na jednej? :O
Owszem, pierwsze w ogóle tutaj słyszę o dwóch. Raczej zalecali pisać najpierw brudnopis, a potem, jeśli ktoś musi, to przepisać wszystko ciurkiem.
A o co chodziło z równaniem z jedną niewidomą, bo nie pamiętam. Też zdarzyło mi się zasnąć na matematyce, ale byłem o tyle lepszy, że obudziłem się dopiero na przerwie.