Czy można zrobić coś, aby sześciogodzinna podróż była przyjemniejsza? Oczywiście, że tak! Zabrać kilka filmów na tablecie, stworzyć dobrą playlistę do puszczenia przez samochodowe głośniki, zagrać w różne gry słowne, czy też zatrzymać się w McDonaldzie. Czy można zrobić coś, żeby sześciogodzinna podróż była, pomimo to, dużo trudniejsza do zniesienia? Można rozpocząć ją popołudniu. Ma to w sumie swoje plusy, no bo jak jużdojedziemy, na pewno nie mamy w perspektywie nic do roboty, tylko wiadomo, że od razu walniemy się spać. Powinno mi to jak najbardziej pasować, ponieważ nic mnie bardziej na wyjazdach nie irytuje, niż propozycja wyjścia na długie zwiedzanie wszystkich atrakcji miasta tóż po zrzuceniu walizek. No więc, jeśli przyjeżdżamy, ścielimy łóżka i idziemy spać, powinnam się cieszyć, no nie? Ten plan nie zawierał tylko jednej, małej uwagi. Co człowiek robi, jak bardzo długo nie robi nic? W tym przypadku siedzi na tylnym siedzeniu samochodu i nawet powyglądać przez okno nie może? Śpi! Czy po przybyciu na miejsce jest więc człowiek zdolny do natychmiastowego zaśnięcia? Absolutnie nie. To może wróć my do początku.
Wczoraj, wraz z rodziną, rozpoczęliśmy swoją wycieczkę do Świnoujścia. Ponieważ nasi znajomi posiadają tu mieszkanie, którego aktualnie nikt nie używał, mieliśmy już gdzie się zatrzymać. Wyjazd był zaplanowany na wczoraj i odbył się mimo faktu, że moja mama tego dnia nie miała urlopu, a co za tym idzie mogliśmy wyjechać dopiero popołudniu. Mama mogła wcześniej wyjść z pracy, ogarnęliśmy się dość szybko, wszystko było w porządku, ruszyliśmy. Ponieważ jednak Żyrardów znajduje się w niedalekiej odległości od Warszawy, Świnoujście natomiast jest prawie na niemieckiej granicy, droga nam trochę zajęła. Moja siostra zachowywała się całkiem przyzwoicie; oglądała filmy, rysowała i grała ze mną w gry. Idąc za radą wprost ze Shreka: znalazła sobie jakieś twórcze zajęcie.
Moim twórczym zajęciem było słuchanie muzyki, słuchanie muzyki, ewentualnie słuchanie muzyki i przysypianie.
Długie godziny, przeprawa promem, jeszcze trochę… no i już, dotarliśmy do apartamentu. Dotarliśmy czysto teoretycznie, bo, jak się okazało, udało nam się pomylić nie tylko garaż, ale i samo mieszkanie, w skutek czego staraliśmy się przez parę minut, rzecz jasna bezskutecznie, otworzyć naszymi kluczami drzwi do mieszkania jakichś obcych ludzi. Obcych ludzi najwyraźniej w domu nie było, bo o pomyłce uświadomił nas sam właściciel mieszkania, do którego zadzwoniliśmy po pomoc, na progu feralnego mieszkania natomiast nikt się nie pojawił.
Po dotarciu do właściwego lokalu poraz kolejny okazało się, że mieliśmy więcej szczęścia, niż czegokolwiek innego. Pilot, który, jak nam się zdawało, otwierał po prostu wszystkie garaże w okolicy, w rzeczywistości otwierał tylko naszą bramę. Do tego niewłaściwego natomiast udało nam się wjechać tylko dlatego, że otworzył go jadący przed nami facet. Tata, rzecz jasna, zorientował się w czym rzecz już po fakcie, to znaczy, jak poszedł z właściwego mieszkania po nasze bagaże i okazało się, że drzwi nie są mu posłuszne. I kto mi powie, jakie jest prawdopodobieństwo, że w pół do dwunastej w nocy, do garażu będzie powracać przemiła mieszkanka tego bloku, która w dodatku ma miejsce parkingowe akurat obok naszego? Tak jednak się stało i owa pani, ratując naszą spokojną noc, otworzyła tacie drzwi.
Już z rzeczami w domu i po wypiciu herbaty, wymyśliliśmy sobie, że udamy się na spoczynek. Problem był taki, że, jak już wspominałam, spałam przez jedną trzecią dnia, w różnych miejscach i ułożeniach ciała, niemniej jednak snem to było niewątpliwie. W tym momencie więc mój organizm odmówił zaśnięcia, zwłaszcza, że, poza brakiem zmęczenia, rozbudzały mnie "bajki z ramą", które moja siostra bardzo lubi, a mnie one niezmiernie śmieszą. No więc, zamiast spać, leżałam w łóżku z moją siostrą i pękałam ze śmiechu, słuchając o wilku z Czerwonego Kapturka, który prosił, żeby: tylko nie strzeeeeelaj, wiesz, jak ja się boję hukuuuuuuuuuuuuu! Następna była bajka o "kopciuszku", jeszcze lepiej, kto nie wie, jak musiał się w królestwie napracować minister skarbu – chrabia Debet, ten nie zna życia. :p
Potem włączyłam sobie mój audiobook… w każdym razie nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, było to na pewno późno. W nocy zaś, a raczej nad ranem, budziły mnie mewy.
Dzień nastał zdecydowanie zbyt szybko, zwlekłam się z łóżka, ogarnęłam, a potem wybraliśmy się z rodziną na plażę. Nie da się do niczego porównać uczucia, które towarzyszy mi, gdy mogę się unosić na falach. Jeszcze fajniej jest, jak Emila mi pożyczy swoją dmuchaną deskę do pływania. Nie no, ale tak serio, czułam się dziś, jakbym pierwszy raz od czerwca w pełni się obudziła, na prawdę. Wreszcie miałam nieco więcej energii i wykonałam jakąś aktywność fizyczną, bardziej męczącą niż długi spacer.
Kolejnym miłym punktem programu, było zjedzenie "gotoooowaaaaaneeeeeeeej! Kuuuuuuukuuuuuuryyyyyyydzyyyyyyyy!". Bardzo lubię tych sprzedawców i uważam, że to na serio trzeba ćwiczyć głos, żeby móc pracować w tym sektorze gospodarki. Przecież oni pół dnia tak chodzą i wyśpiewują, o tych loooooodaaaaaaach, naaaaleśnikaaaaaach, gooooofraaaaaach gorących, gotooooowaaaaaanej kukuryyydzyyyyyyy!" itd. itd. Fajnie by się tam sprawdzili jacyś dobrzy freestylowcy, no nie? "Dla tych, co z daleka jadą, naleśniki z czekoladą! Dla tych, co ich grzeje słońce, goooooooooofry, pyyyyyyyyzy gorące!" I takie tam inne.
Po plaży zrobiliśmy sobie wycieczkę po promenadzie, aby coś zjeść, coś kupić, coś pooglądać… normalne spędzanie czasu na takich wyjazdach. Gorące słońce, dużo sklepów i kawiarni i jeszcze więcej narodowości niemieckiej. Mam wrażenie, że tu każdy sprzedawca biegle mówi w tym języku, nie wiem też, czy czasem nie jest odwrotnie, że musieli się wyuczyć polskiego, jako drugiego języka. Z zaskoczeniem stwierdziłam też, że ja nawet coś rozumiem z tego, co oni mówią. Sama bym nie umiała powiedzieć, ale temat rozmowy zwykle do mnie docierał. Jednak coś pamiętam.
Na zakupy do sklepu po drugiej stronie granicy jużsię z rodzinką nie wybrałam, preferowałam położenie się. Słoneczko dało mi się we znaki dość potężnie i nie mówię tu tylko o nieco nadmiernej opaleniźnie, ale także o tym, że, tak jak przed południem energię daje, tak popołudniu wyciąga i każdy taki długi wypad na dwór muszę potem odleżeć.
Leżę więc i piszę dla was to krótkie sprawozdanie, bo uznałam, że wpis typu "co się u mnie dzieje" jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodził.
Jakieś plany na resztę wakacji? Jakieś pytania, uwagi, komentarze, zażalenia? Zapraszam do komentowania, oraz do czytania poprzednich wpisów na blogu. 🙂
Pozdrawiam was gorąco, noście kapelusze!
ja – Majka
12 odpowiedzi na “O tym, jak włamywaliśmy się do cudzego mieszkania, czyli gorące pozdrowienia z wakacji”
lubię bajki z ramą. 😛
Jedź do gracjana/djGraco, bo on w świnoujściu mieszka/
Fajna wyprawa. 🙂 Zazdroszczę, bardzo bardzo.
Pozdrowionka z Żyrardowa.
Miłego pobytu nad morzem!
@klaudia27 Wbijaj, możemy spać gdziekolwiek. :d
O. Ja miałam taką sytuację z włamywaniem się, tylko, że było gorzej, bo, nie wiem jakim cudem, mojej babci udało się otworyć drzwi, należące do mieszkania piętro niżej. I obudzić śpiącą mieszkankę. Już sobie wyobrażam, jaką ta Pani miała minę. YYYYY. Kto tam, śpię! D
O, ja też lubię „bajki z ramą.” 😀
A ubóstwiam wręcz tych ludzi na plaży, nawet jeśli czasami mam ochotę ich zamordować! 😀
obawiam się, że przez Ciebie w najbliższym czasie obejrzę Shreka!
Shrek też się cieszy.
„Na dnie moooorza leży śleeeeeeeeeeeeeeedź”… 🙂
Daaawno nie byłam nad morzem.
dawno nie widziałem leżącego śledzia
Miły wpis, ale jak przeczytałam bajki z ramą raz we wpisie i dwa w komentarzach, to trzy razy się bardzo mocno uśmiechnęłam, ty wiesz czemu. 😉