Kategorie
co u mnie

Autobusy, nieobecności, kosmici… co tam u mnie?

Pytanie „jaki to przystanek”, to pytanie dość kluczowe, kiedy jest się niewidomym pasażerem autobusu. To pytanie jest jeszcze ważniejsze, jeśli ten autobus aktualnie nie dzieli się przydatną wiedzą o swojej lokalizacji przy użyciu umieszczonych gdzieś na górze głośników. Niestety, to niezmiernie ważne pytanie zadałam wczoraj w momencie, kiedy autobus ruszał właśnie… z tego właściwego przystanku w dalszą drogę. Wysiadłam sobie dwa przystanki dalej niż trzeba, mając niezbyt wysokie mniemanie o własnej inteligencji i zaczęłam szukać dobrych dusz. Dobra dusza się znalazła, w prostych słowach poinformowałam uprzejmego pana, że w sumie, to nie wiem gdzie jestem, więc jakby mógł mi wyjaśnić, gdzie jest przystanek w drugąstronę, byłoby super. Pan przeprowadził mnie na ten drugi przystanek, po drodze, o ile się zorientowałam, bardzo się starając, abym nie musiała iść po schodach. Jak wiadomo, schody są dla niewidomych półapką wręcz zabójczą.
Kilkanaście minut później niż zamierzałam wysiadłam z autobusu na przystanku Konopnickiej i, mrucząc pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak: „dodupytakiewczasy”, ruszyłam w drogę do szkoły.

To zdanie z powodzeniem mogłoby równieżpodsumować mój pierwszy tydzień listopada, w którym to tygodniu odmówiłam posłuszeństwa i nie pojechałam do szkoły, twierdząc, że jestem chora. Chora rzeczywiście byłam, bo gardło na zmianę z katarem leczyłam od dwóch tygodni, co dwa dni czułam się, jak przejechana czołgiem, a w prawym uchu co jakiś czas słyszałam dziwny, nie ciągły, nie głośny, ale nieco denerwujący odgłos. Na pocieszenie uznałam z mojąmamą, że to kosmici przekazują mi jakieś ważne informacje. No więc dni mijały, kosmici do mnie mówili, a ja siedziałam w domu i marnowałam czas, w celu wyleczenia się przed wyjazdem do Belgii.
Do Belgii wybierałam się na jeden z eventów związanych z ICC, drugi już ICC weekend. Taka niewielka wizytówka ICC, nieco mniej ściśle zorganizowana, niż wyjazd wakacyjny, mająca chyba bardziej służyć integracji. Choć oczywiście warsztatów też tam nie brakuje, w tym roku na przykład dostałam się na warsztat z HTML, który bardzo mi się podobał. Inna rzecz, która mnie tam ucieszyła, to okazja do zagrania w Dungeons and Dragons. Jeszcze nigdy nie grałam w grę RPG na żywo, teraz mam już pierwszą sesję za sobą.

Pytanie "jaki to przystanek", to pytanie dość kluczowe, kiedy jest się niewidomym pasażerem autobusu. To pytanie jest jeszcze ważniejsze, jeśli ten autobus aktualnie nie dzieli się przydatną wiedzą o swojej lokalizacji przy użyciu umieszczonych gdzieś na górze głośników. Niestety, to niezmiernie ważne pytanie zadałam wczoraj w momencie, kiedy autobus ruszał właśnie… z tego właściwego przystanku w dalszą drogę. Wysiadłam sobie dwa przystanki dalej niż trzeba, mając niezbyt wysokie mniemanie o własnej inteligencji i zaczęłam szukać dobrych dusz. Dobra dusza się znalazła, w prostych słowach poinformowałam uprzejmego pana, że w sumie, to nie wiem gdzie jestem, więc jakby mógł mi wyjaśnić, gdzie jest przystanek w drugąstronę, byłoby super. Pan przeprowadził mnie na ten drugi przystanek, po drodze, o ile się zorientowałam, bardzo się starając, abym nie musiała iść po schodach. Jak wiadomo, schody są dla niewidomych półapką wręcz zabójczą.
Kilkanaście minut później niż zamierzałam wysiadłam z autobusu na przystanku Konopnickiej i, mrucząc pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak: "dodupytakiewczasy", ruszyłam w drogę do szkoły.

To zdanie z powodzeniem mogłoby równieżpodsumować mój pierwszy tydzień listopada, w którym to tygodniu odmówiłam posłuszeństwa i nie pojechałam do szkoły, twierdząc, że jestem chora. Chora rzeczywiście byłam, bo gardło na zmianę z katarem leczyłam od dwóch tygodni, co dwa dni czułam się, jak przejechana czołgiem, a w prawym uchu co jakiś czas słyszałam dziwny, nie ciągły, nie głośny, ale nieco denerwujący odgłos. Na pocieszenie uznałam z mojąmamą, że to kosmici przekazują mi jakieś ważne informacje. No więc dni mijały, kosmici do mnie mówili, a ja siedziałam w domu i marnowałam czas, w celu wyleczenia się przed wyjazdem do Belgii.
Do Belgii wybierałam się na jeden z eventów związanych z ICC, drugi już ICC weekend. Taka niewielka wizytówka ICC, nieco mniej ściśle zorganizowana, niż wyjazd wakacyjny, mająca chyba bardziej służyć integracji. Choć oczywiście warsztatów też tam nie brakuje, w tym roku na przykład dostałam się na warsztat z HTML, który bardzo mi się podobał. Inna rzecz, która mnie tam ucieszyła, to okazja do zagrania w Dungeons and Dragons. Jeszcze nigdy nie grałam w grę RPG na żywo, teraz mam już pierwszą sesję za sobą.
Minusy? Minusem było na pewno, że było tam strasznie, masakrycznie, ekstremalnie wręcz zimno. Nie wiem czemu aż tak, tak trafiliśmy może, no ale zimno było non stop i bardzo. Dodatkowo nie wszyscy się zorientowali, że impreza, jaka będzie urządzana w sobotę wieczorem, odbędzie się w miejscu dosyć oddalonym od budynku, w którym spaliśmy. Fajnie by było jednak taką informację przekazać wszystkim, bo ja na przykład, nie wiedząc, że to nie jest po drugiej stronie ulicy, nie wzięłam nic na siebie. Okazało się, że idzie się tam koło dziesięciu minut, więc mój stan po powrocie można sobie wyobrazić. Cudem było, że się bardziej nie załatwiłam z chorobą. Mówiłam już, że zimno?
Drugim minusem było, choć to trochę dziwnie zabrzmi, że chyba tym razem było za dużo osób z jednego kraju. Nie to, żebym miała cośdo faktu, że w Belgii jest za dużo Belgów, ale… Nikogo nie winię, w sumie, gdybym miała przy sobie wielu Polaków, teżbym pewnie dużo mówiła po polsku… No ale na takim wyjeździe, jak się nagle okazuje, że jesteś w pokoju ty, a oprócz ciebie pięć osób z Belgii… I oni non stop mówią w swoim języku… no, prawie non stop… Można się zmęczyć. Wtrącić się do rozmowy w barze na dole też było dość ciężko, bo królował wszechobecny flamancki, ewentualnie francuski, czasem teżsłyszało się Włoski, bo jakieś osoby z włoch były. Tak dla porównania, z Polski osoby były cztery, z Anglii dwie, z Niemiec natomiast, tylko jedna osoba.
ICC weekend kończył się w niedzielę, natomiast ja zostawałam w mieście do poniedziałku, bo była tam też moja rodzina i chcieliśmy tam spędzić jeszcze trochę czasu. Moja siostra przechodzi właśnie, w końcu, etap Harrego Pottera. Na razie niestety tylko filmów, ale może uda mi się to zmienić. Ucieszyła się więc bardzo, kiedy się okazało, że lalki przedstawiające postaci z HP w jednym sklepie są tam dostępne za dużo niższą cenę, niż w Polsce. Zapłaciła tyle, ile za jedną taką lalkę, kupując sobie trzy. Wykazała się cierpliwością i nie otworzyła, dopuki ja nie dołączyłam do rodziny, cobym mogła dokonać tego uroczystego czynu wraz z nią. Przez ten zakup mamy już w domu Harrego, w stroju do quidditcha, oraz Rona, McGonagall i DUmbledorea, w strojach normalnych, szkolnych. Podejrzewam, że czeka nas jeszcze Ginny i Malfoy, no i będzie komplet.
Pozostały czas w Belgii spędziliśmy na spacerowaniu, oglądaniu miasta i jedzeniu, czyli na czynnościach, które sprawdzają się tam najlepiej. Zimno pozostawało nadal.

Do Polski wróciliśmy w poniedziałek, a w drodze powrotnej zatkały mi się uszy. Nie byłoby w tym absolutnie nic dziwnego gdyby nie to, że po pierwsze, kiedy leciałam do Belgii nie było aż tak źle i myślałam, że teraz też dam radę, a po drugie nigdy jeszcze nie było to dla mnie tak męczące. Może to z powodu choroby, ale uszy bolały mnie dość porządnie, źle słyszałam do następnego dnia, a kosmici w prawym uchu chyba urządzili imprezę urodzinową.

I tym sposobem wracamy do dnia wczorajszego, bo po powrocie z Belgii prawie od razu poszłam spać, a następnego ranka trzeba było udać się do szkoły. Z powodu zastępstw nie musiałam się obawiać spóźnienia na pierwsze dwie godziny. Same pociągi miały takie opóźnienia, że aż w nagrodę na dworcu zachodnim w Warszawie rozdawali darmowe żetony do automatów.

Jakich zastępstw? Co za zastępstwa? Już miało nie być zastępstw! Dziwi się teraz mój wierny czytelnik. Bardzo to jest zabawne… niezmiernie wręcz… Już tłumaczę.
Otóż, wersja na dzień dzisiejszy głosi, że zastępstw nie będzie od grudnia. Tak na prawdę, to od przyszłego poniedziałku, ale wtedy szkoła policealna ma praktyki, więc efektów raczej od razu nie zobaczymy. Na praktyki wybieram się do wydawnictwa audiobooków Storybox, w którym będę się uczyć wielu przydatnych umiejętności zawodowych, a także raz czy dwa razy odwiedzę różne punkty gastronomiczne, znajdujące się w bezpośrednim pobliżu lokalizacji studia. Jednego i drugiego już się nie mogę doczekać. 😉

A propos nie mogę doczekać, w nadchodzącym miesiącu wybieram się na dwa koncerty. Pierwszy to koncert… uwaga, bo sięnie spodziewałam… Aleca Benjamina. Te bilety, co to ich nie było, jednak były, tylko w jakiśdziwny sposób nie bardzo chciały się pojawić na ticketmasterze. Bez problemu na tomiast zdąrzyłam kupić bilety na drugi koncert, zespołu AJR. Trochę trudno mi ocenić i szybko opisać ich muzykę, powiem więc, że to coś pomiędzy twenty one pilots a imagine dragons, z tekstami oryginalnymi, a podkładami wręcz przekombinowanymi produkcyjnie. Tym bardziej chcę zobaczyć, jak to wygląda na żywo. Do obróbki swojego materiału używają protoolsa, dogadamy się. 🙂

Co do tego dogadania, po wyjeździe do Belgii uznałam, że odzwyczaiłam się od angielskiego. Dziwne to dla mnie, bo niby wszystko rozumiem, ale słowa uciekały mi jeszcze bardziej, niż zwykle. Wróciłam do Polski, zasubskrybowałam storytell i zaczęłam czytać książki. Możę pomoże, muszę wrócić do języka, bo za miesiąc się okaże, co pamiętam. Co do samego serwisu, angielskich książek dużo, polskich mniej, ale też nie jest źle. Dużo biografii, które ostatnio lubię. 🙂

Na koniec wpisu rekomendacje.
Książka: Ed Sheeran. Napisał to Sean Smith, szczegółowa i ciekawa biografia, w której nie tylko jest sporo o Sheeranie, ale też o zespołach, których słuchał, które słuchały jego, które akurat były popularne na rynku… no w ogóle sporo tam jest. Nie wiem, czy jest dostępna po polsku, obawiam się, że na razie nie.

Płyta: Nadal Daft punk – random access memories. Jak ktoś szuka bardziej stylu songwriterowego, to the scribt – sunsets and fullmoons. Też się parę ładnych utworów znajdzie. Labrinth też wydał płytę, wreszcie, po 7 latach.

Film: "yesterday". Już dostępny z audiodeskrybcją po angielsku. Napisy można pewnie znaleźć. Przypomnijmy sobie Beatlesów, bo warto. 🙂

No i to chyba tyle, jak na ten wpis. Coś mało o szkole było, ale to może dlatego, że i szkoły jakoś mało. Mam prace z BHP, wypisać zagrożenia związane z zawodem. I drugą, z wiedzy o muzyce, o jakimśgatunku z XX wieku. I sprawdzian z percepcji do zaliczenia, bo mnie nie było. I to wszystko za dwa tygodnie. 🙂

Pozdrawiam ja – Majka.

12 odpowiedzi na “Autobusy, nieobecności, kosmici… co tam u mnie?”

Chyba już pisałem, że lubie czytać twojego bloga, ale co tam – napiszę jescze raz. Czekam na wrażenia od koncertu Ajr, bo widziałem ten zespół na jednym z festywali i całkiem podobało mi się to, jak grali. Podobało się do tego stopnia, że parę piosenek mam w playliscie na vk. Z ostatniej płyty The script podoba mi się, naprzykład, utwór Run Through Walls, choć jest tam i jescze para ładnych.

Super!
Tylko szkoda, że listu nie było, bo lubię Twoje wpisy w formie listów.
Ale i tak mnie się podobało.
No i oczywiście pozdrowienia z Żyrardowa.

Uwielbiam Twój styl Maju. Pisałabyś o koszeniu trawy przez dwie godziny, a i tak byłoby to ciekawe.
Sytuację z przystankami mieliśmy z kolegą bardzo podobną, gdy jechaliśmy na praktyki.
A co do kosmitów… Lepiej sprawdź, czy Ci antenka jakaś gdzieś na głowie nie rośnie. Bo to nigdy nic nie wiadomo.

Achh Ci czytelnicy, palec dasz, to ręke po łokieć zeżrą. 🙂
A co do kosmitów, ja akurat bym takich obiawów nie nazwał tak, bo wyszło by na to, że od dwóch lat jestem międzynarodowym łącznikiem kosmosu. 😀 Heheh, a na poważnie, lepiej odwiedź otoralyngologa, nawet rutynowo.
Co do autobusów i przystanków, no tak, przecież wy Iphonowi jesteście, znaczy Ty Maju, ale i Elanor, która wspomniała o podobnej sytuacji, a no to niestety nic Wam przystanków nie poda, jak Pana Damiana zabraknie czasem w autobusach. Androidowcy mają to szczęście i helpunek w postaci Mobile mpk i opcji pokazywania najbliższego przystanku.

A Iphonowcy innych aplikacji, niestety jestem z tych, co się jeszcze wgl nie zainteresowali nawigacją. Poza tym, jak zapomniłam spytać, to i sprawdzić bym zapomniała. :d

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares