Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Na czym grałam, gdy wszystko grało i w co pogrywam teraz? Q&A cz 2

Dobry wieczór!

Kochani, w piątek przychodzę do was z nowym wpisem do Q&A. Przepraszam, że odpowiedzi się opóźniają, z niektórymi kategoriami muszę poczekać na edycję jeszcze innych tekstów, z innych wychodzi mi za dużo tekstu w jednym wpisie, to nie jest proste! :d
Dziś powiem wam coś o muzyce, skoro jeszcze jest mało. 😉 Ci, co mnie dobrze znają nie wiem, czy znajdą tu dużo nowości, ale parę pytań padło, więc odpowiem.

Zanim to, to jeszcze szybko się chwalę, w lipcu przyszłego roku jadę na koncert Sheerana! I to NIE na stadionie narodowym! Tym razem wystąpi w Gdańsku i plusów tego jest wiele, w tym taki, że jeśli coś nie jest na narodowym, automatycznie lepiej to słychać. 😉 Poważnie, jeśli ktoś nigdy nie był na koncercie na stadionie, polecam wziąć zatyczki dla ochrony słuchu i jednak jakiś fragment nagrać, jeśli wolno, bo na nagraniach słowa słyszymy lepiej. ;p
Mam nadzieję, że w Gdańsku usłyszymy więcej, choć i tak Ed ze swoją gitarą jest prostszym przypadkiem, niż duże zespoły.
Z innych newsów muzycznych, płyta Łony pt. Taxi bardzo mnie ujęła. Polecam słuchać w całości, łącznie z fragmentami wywiadów między piosenkami. Album stworzony w oparciu o wywiady z taksówkarzami, historie kierowców i pasażerów z rozmaitych perspektyw, , to jest dzieło naprawdę dające do myślenia i warte uwagi. Płyta stworzona z Andrzejem Koniecznym i Kacprem Krupą muzycznie również jest dopracowana od początku do końca.
Dodatkową ciekawostką dla mnie było to, że czytelnicy mojego bloga na samej górze strony mogą zobaczyć cytat z utworu Łony "niepogoda". Nieźle łączy się on z refrenem singla z "taxi" pt. "żeby nie skłamać".

A inne płyty gdzie? Kwiat Jabłoni wydał nową, jeszcze się przyzwyczajam, ale niektóre naprawdę ładne. Mrozu ma mtv unplugged. Jeszcze na mnie czeka, ale już się cieszę. Nowy Sheeran mówiłam, dostępny w dwóch wersjach, zwyczajnej i całkowicie akustycznej. Mam fazę na zmianę na muzykę klubową i Måneskin, koncertu nie mogę odżałować do teraz, kocham ich.

A, no i Andrew Huang i Rob Scallon już piąty rok spotykają się pierwszego października i w tym dniu piszą i nagrywają album w 12 godzin. Powstają z tego videoblogi, to raz, bardzo ładne filmy o pisaniu piosenek, a po drugie dość zwariowane płyty. W tym roku nagrywali w Abbey Road Studios. Legendarna, beatlesowa atmosfera, a także osobiste problemy Scallona sprawiły, że to trochę spokojniejszy filmik. Płyta wyszła świetna! Tu vlog z tego roku, ale bardzo polecam też z poprzednich lat.

A teraz chyba możemy przejść do pytań!

Bębny

Księżniczka pisze: "Opowiedz coś więcej o graniu na perkusji."
Było to dość ogólne pytanie, no bo gram, faktycznie, ale cóż tu więcej… Z pomocą przyszła Zuzanna:
"Jak gra się na perkusji bez wzroku? Chodzi mi o różnice między zestawami, czy po prostu znasz swój rozstaw blach i zabierasz zawsze swój zestaw, czy jakoś da się dostosować do różnic?"

To zawsze był dla mnie dość zaskakujący temat. Z jednej strony fakt, zestawu się nie dotyka. W bębny i talerze zazwyczaj uderzamy pałeczkami, więc z jednej strony rozumiem niepokój, no bo jak w to wtedy trafić? Z drugiej strony ostatnio kolega, bardzo dobrym pianistą będący, zwrócił uwagę na prosty fakt: ej, ale ja na fortepianie też muszę mieć wyczucie! I tak sobie pomyślałam, słuchajcie, faktycznie! W zestawie muszę trafić mniej więcej w osiem punktów. Na klawiszach w osiemdziesiąt osiem! Oczywiście jest to pewne uproszczenie, ale w praktyce zestaw nie jest tak skomplikowany, jak się wydaje. Jasne, fajnie jest mieć zestaw, który się zna, ale po transporcie i tak zawsze ustawiamy go na nowo, prawda? Tak naprawdę chodzi więc nie tyle o sam zestaw, ile o jego ustawienie, które zawsze można dostosować pod siebie. Warto też przed graniem sobie to wszystko ogarnąć, porobić kilka ćwiczeń rozłożonych na poszczególne bębny, żeby się na nowo ta pamięć mięśniowa, gdzie co jest, wgrała.

Występy byłe i obecne

Następne pytanie od Zuzanny:
"Jaki był największy lub najważniejszy Twój występ? A jaki najtrudniejszy?"
Tu już zależy, jakie kategorie bierzemy pod uwagę. Najważniejsze chyba bym mogła wymienić dwa. Pierwszy występ zespołu, który założyłyśmy z koleżankami w gimnazjum, to na pewno jeden z nich. To było jakieś święto, ośrodka albo szkoły muzycznej i koncert był podzielony na dwie części. Pierwsza, bardziej klasyczna, w sali organowej, a potem ta bardziej rozrywkowa, połączona z całym festynem, na zewnątrz. My grałyśmy na zewnątrz, ja akurat na klawiszach i pamiętam, że padał deszcz, to po pierwsze, a po drugie śpiewałam jedną swoją piosenkę, co też było dla mnie istotne w wydarzeniu.
Drugi, to chyba ten moment, kiedy w liceum wzięłam udział w konkursie twórczości irlandzkiej, można było recytować albo śpiewać. To był mój pierwszy występ nie związany z Laskami i tym bardziej zdziwiłam się, bo pomimo większej niż zazwyczaj konkurencji, zajęłam wtedy chyba trzecie miejsce. Naprawdę cool. Zwłaszcza, że na scenie był jeden bęben i jedna ja, grałam na nim i śpiewałam, widocznie to zrobiło wrażenie, bo ja z przeznaczenia wokalistką raczej nie jestem. Uprzedzam pytanie, NIE, nagrania tutaj nie będzie. 😉
Pytasz też o występ najtrudniejszy. Myślę, że wymieniłabym mój pierwszy występ z zespołem ze szkoły muzycznej, innym, wcześniej niż nasz. Grałam tam na bębnach i niby nic trudnego do zagrania nie było, ale jednak co pierwsze publiczne, to pierwsze publiczne i stres był. Nawet pieniądze za to dostaliśmy i kupiłam sobie zegarek. A, no i oczywiście ten raz, jak mnie anglistka namówiła do zaśpiewania czegoś Mariah Carey, nagrania nie będzie tym bardziej, ale wyćwiczyłam i jakoś dałam radę.

Aneta pyta: "Czy rozwijasz się wciąż muzycznie?"
Mam wrażenie, że podobne pytanie o przykłady jakiegokolwiek rozwoju zadawała gdzieś Paulina, przysięgać mogę, że to widziałam, z tym, że nie mogłam znaleźć cytatu, za co przepraszam.
Odpowiadając obu, mam nadzieję, że tak. Tak, jak też wspominałam niedawno na blogu, od września jestem w zespole wraz z przyjaciółką z liceum i jej znajomymi, więc i na rozwój będzie przestrzeń. Tam trochę na perkusji, a trochę na syntezatorze, w zależności od potrzeb. Ostatnio grałam prawą ręką na klawiszu, a lewą na cajonie, bo trzeba coś było na szybko nagrać. Ktoś musi się też dłubać w kabelkach, a ja akurat lubię.
Poza tym, kiedy czas i energia pozwala produkuję własne rzeczy, w tym celu uczę się też obsługi Logic Pro, czyli jednego z najpopularniejszych programów do produkcji muzycznej. Cieszę się, bo już umiem pewne rzeczy robić i mam nadzieję nadal ćwiczyć te umiejętności. Rozpaczliwie mało tu tego wrzuciłam, no ale jakieś tam próbki są, choć ostrzegam, że dawno te rzeczy robiłam dosyć. Ostrzeżenie numer dwa, dla użytkowników czytnika ekranu, soundcloud jest przydatny, ale niewdzięczny w użytkowaniu.

W wakacje też udało mi się dotknąć wyuczonego zawodu, bo zrobiłam komuś kilka miksów. Polecono mnie, za co do tej pory jestem wdzięczna. Do tego też bym chciała wrzucić link, problem w tym, że te nagrania nie ukazały się jeszcze w sieci. Chciałabym podkreślić, że wcale nie dlatego, że byli tak przerażeni jakością mojej pracy, tam po prostu są jakieś niezgodności, ktoś się na coś nie zgadza i na razie nie idzie. Chętnie się podzielę, jeśli trafi do internetu, bo bardzo lubię te piosenki.

W Fundacji zdarzy się czasem coś dźwiękowego zrobić, chociażby podczas prób do koncertów świątecznych często ustawiałam sprzęt i dbałam o to, żeby mikrofony to przetrwały.

Tu myślę, że czas najwyższy na pytanie Kingi.

Ścieżka

Lwica pisze:
Jako że nie stworzyłaś wpisu o drugim roku ścieżki, to może jakieś wspomnienie, jakaś anegdota z tamtego okresu? 🙂

Seria koncertów świątecznych pod nazwą Ścieżka do Betlejem organizowana była przez Fundację Prowadnica przez dwa ostatnie lata i faktycznie, o pierwszej edycji napisałam wspominkowy wpis. Naobiecywałam się wtedy, opóźniłam, w myśl zasady, że lepiej późno, niż wcale w końcu napisałam, o drugiej ścieżce jednak wpisu nie było. Nie oznacza to, rzecz jasna, że nie było wspomnień.
Zaczęłabym na pewno od pierwszych prób, gdzie zawsze odbywa się pierwsza integracja zespołu, zazwyczaj połączona z poznawaniem miejsca, w którym akurat próby się odbywają. Do tej pory pamiętam, jak na pierwszej lub drugiej próbie do Ścieżki 2022 weszłam do pokoju z pianinem i zwróciłam się do siedzących tam dziewczyn z uprzejmym komunikatem: dzień dobry, ja z Fundacji Prowadnica i przyszłam zrobić szkolenie z obsługi górnego prysznica. Faktycznie, z tym prysznicem coś było nie tak, jakoś inaczej go się odkręcało, czy trzeba było dłużej powalczyć o ciepłą wodę, już nie pamiętam. W każdym razie wrażenie zrobiłam odpowiednie, nie tylko w postaci śmiechu, ale też wykrzykniętego przez jedną z dziewczyn z dumą: No, da się? Da się!

Potem sierpień i nasza niezapomniana próba w Laskach, na której nie tylko graliśmy kolędy, ale też wszystko inne, co nam do głowy przyszło. Do tej pory brzmi mi w uszach nasz chór, wyśpiewujący wesoło: u orawskiego zamecku ściany, lezy Janicek porąbany!
Ludzki umysł pojąć nie zdoła, czemu mi się ciągle śpiewało, ze ten Janicek tam lezał narąbany. I to nie miało NIC wspólnego z przebiegiem próby! Chyba.
Pamiętam też, że Natalka dośpiewywała partię skrzypiec w "czerwonych koralach", bo nie zdążyła ich wyjąć.
– Tu powinny być skrzyyyypce… Sorry, nieeeeee ma… –
A jak już wyjęła, załamała ręce i zażądała strojenia. Podano jej A, a i owszem, z tym, że trzy osoby jej podały i tym trzem osobom wyszło nieco inne A. Okazało się, że strojenia wymagają nie tylko skrzypce.

O tym, jak wyglądały nasze koncerty, gdzie pięknie wystrojeni i zestrojeni występowaliśmy, można się przekonać bardziej z nagrań w sieci, niż z mojego bloga, ale myślę, że koncerty udane i niezapomniane wrażenia. Zadająca to pytanie Kinga gościła przy okazji niektórych koncertów w moim domu, mam nadzieję, że wizyty wspomina dobrze. Razem jechałyśmy na koncert w teatrze powszechnym w Łodzi, który osobiście wspominam świetnie. Nie dość, że był pięknie ustawiony dźwiękowo, to jeszcze okazało się, że jak chcę, to potrafię głośno mówić. Na moje zniecierpliwione "stop!" na próbie zamilkło nagle 25 osób, z czego dumna jestem do dziś.

Czasami jednak nie można było wydawać głośnych okrzyków, chociażby podczas samego występu. Tu przydałoby się wspomnieć o tym, o co pytano w prawdzie nie mnie osobiście, ale często nas, jako organizatorów, czyli o komunikację niewerbalną. Faktycznie, w zespole złożonym z samych osób niewidomych, bo o to przecież w projekcie chodziło, trochę trudno było utrzymywać kontakt wzrokowy. Teoretycznie Julita, prowadząca konferansjerkę, dawała nam jasny sygnał, co i kiedy mamy robić, zapowiadając utwory w sposób zrozumiały. Chyba tylko raz zapowiedź utworu pozostawiała nam dwie możliwości i przez chwilę zadawaliśmy sobie pytanie, co poeta na myśli miał. Tutaj jednak komunikacja, jakby nie patrzeć, odbywała się dość jednostronnie, Julita mówiła do publiczności i do nas. Co jednak, kiedy to my mamy coś do przekazania Julicie?
Juli, jeszcze jedno nazwisko! Juli, opowiedz im to! I nasze najbardziej przydatne: Juli, jeszcze NIE teraz! To ostatnie z okazji strojenia i przygotowań. Pozostawało nam pewne rzeczy ujawniać scenicznym szeptem, inne zaś normalnie, do mikrofonu, w formie interakcji.
OK, przerwy między utworami wypełnione konferansjerką są, są też utwory, które opracowaliśmy i wyćwiczyliśmy tak, aby być w stanie je sobie wyliczać samodzielnie, co jednak, kiedy nie ma zapowiedzi?
Nie wspominam tu o ciekawym momencie, kiedy my czekaliśmy na wolontariuszy, a wolontariusze na nas, przyznam za to, że bardzo fajne są różne kurtyny, bo słychać, jak się odsuwają i my wiemy, że to JUŻ. Najtrudniejszy moment jednak zdarzył nam się podczas właśnie tej ostatniej, drugiej edycji koncertów, w związku z "kolędą warszawską".
Tekst tego utworu został napisany w Warszawie w 1939 r., my w zeszłym roku śpiewaliśmy go, mając w pamięci to, co działo się i nadal dzieje w Ukrainie. I na ten tekst, na tę muzykę i wykonanie nie było mocnych, chwili na złapanie oddechu potrzebowali wszyscy, i widownia, i zespół. Długo trwały dyskusje nad tym, co powinno pójść na listę po "warszawskiej", co nadaje się na spokojny powrót do świątecznego klimatu, nie wdzierając się nietaktownie w powstałą atmosferę. Wybraliśmy "mroźną ciszę", która przez całą trasę wyciągała nas na powierzchnię i dawała pewnego rodzaju spokój. Od razu też było wiadomo, że po „warszawskiej” nie będzie się nic mówić, bo co tu dodawać? Pozostawiało to jednak Natalkę, która musiała rozpocząć "mroźną ciszę" delikatnym przedtaktem na flecie w kompletnej, zamyślonej ciszy, uprzednio odczekawszy przez odpowiedni czas. Jaki to jest odpowiedni czas? Skąd mamy wiedzieć, jak patrzy i wygląda publiczność? Skąd mamy wiedzieć, czy śpiewające "warszawską" Emilka i Kinga już mogą dalej?
Ponieważ prawie od początku naszych tras byłam tzw. Mają łup, grającą na bębnach i dbającą o wszelkie wyliczenia rytmu, umówiłyśmy się z Natalką, że ja sobie tę minutę wyliczę i pstryknę palcami. Ona to usłyszy, publiczność zazwyczaj nie. Ponieważ ja nie brałam udziału w żadnym z tych dwóch utworów, mogłam się poświęcić trudnemu zadaniu wyczuwania świętej minuty ciszy, a potem Natalka nas z tego wyprowadzała.

Co do samego projektu, na pewno łączył się z moim rozwojem muzycznym, ponieważ zmuszał mnie do regularnej gry na zestawie perkusyjnym i cajonie, w zależności od tego, co było potrzebne. A wiecie, co u mnie oznacza regularność. To widać po wpisach. ;p
Miks na naszych nagraniach też udawało się poćwiczyć, choć to, przyznaję, robiłam sporo później, niż projekt. Okres śpiewania kolęd trwa w naszym pięknym kraju do 2 lutego, ale okres ich nagrywania i obróbki trwa non stop!

W tym roku Ścieżka do Betlejem niestety się nie odbędzie, bo choruje na niedohajs. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, chodzi o pieniądze, w tym przypadku brak pieniędzy.
Nie myśleliśmy o tym, żeby wspomagać ją crowdfundingiem, ale dostaliśmy o nią tyle pytań, że zdecydowaliśmy się spróbować. Jeśli ktoś chce wspomóc, podzielić się linkiem, obejrzeć nagrania i ogólnie się zainteresować, wklejam zbiórkę.
https://www.siepomaga.pl/sciezka-do-betlejem

Jak nie muzyka, to co?

A na koniec dwa, dość podobne pytania. Pierwsze od Zuzanny:
"Czy masz jakieś hobby prócz muzyki i dźwięku?"
Jakie tam hobby? Zawód! Za pierwszy koncert sobie zegarek kupiłam! No, i jeśli chodzi o wypłaty, to tyle. :d
A tak poważnie mówiąc, myślę, że czytanie, choć teraz na pewno czytam mniej, niż kiedyś. Ostrzegam, następny wpis chyba właśnie będzie o czytaniu. A, no i oczywiście tłumaczenia. Łączy mi się to trochę z muzyką, trochę z zamiłowaniem do angielskiego, a trochę z sentymentem do Disneyowskich musicali, ale lubię pisać tłumaczenia piosenek. Chodzi tu tak naprawdę o adaptacje tekstów, takie poetyckie tłumaczenia, ja nazywam je teatralnymi, czyli takie, które da się zaśpiewać. Tak, jak utwory musicalowe w teatrze czy w filmie dubbingowanym po polsku. Polski tekst rzadko kiedy jest przekładem idealnie wiernym, bo niektóre słowa czy całe wersy trzeba zamienić kolejnością, czasem zamienić przenośnię czy przysłowie na coś zrozumiałego w naszych realiach. Tak naprawdę nie tyle przetłumaczyć tekst, ile, po przetłumaczeniu, napisać go na nowo, po polsku. Lubię to robić i, choć na razie robię to wyłącznie do przysłowiowej szuflady, kto wie, kto wie? Może kiedyś coś ujrzy światło dzienne. Lubię też takie tłumaczenia analizować i cieszyć się tym, jak sprytnie czasem potrafią być napisane, na jakie pomysły w jakich sytuacjach wpadali polscy tekściarze itd.
Przykładowo, kiedy szłam z Kamilem na Mamma Mia albo Waitress, Kamil doskonale wiedział, że musicale musicalami, ale ja będę uważnie słuchać, jak przełożono angielskie teksty.
Jeśli chodzi o nowe bajki, podziwiam tłumacza Encanto. Nie tak łatwo przetłumaczyć, jak za teksty angielskie odpowiada Lin-Manuel Miranda. Swoją drogą, podobno ktoś przetłumaczył na polski Hamiltona. O, tego, to żałuję, że nie słyszałam.

O tym moim zamiłowaniu wie Julitka, która pod moim wpisem o Q&A w pewnym momencie umieściła taki komentarz:
"A wracając do tematu wpisu, który ktoś tak brzydko zmienił: Maja, jeśli miałabyś kiedyś zobaczyć w opisie sztuki, filmu lub musicalu swoje nazwisko jako adaptatora i z dumą patrzeć, jak wystawiają to w TM Gdynia lub w kinach, to co by to było? Fajnie byłoby, gdyby to była produkcja jeszcze nie spolszczona, ale jeśli masz coś, co chciałabyś poprawić, pozwalam. 😀 Czy jest to jedno z Twoich marzeń?"
Pytanie wydało mi się piękne i oczywiście na nie odpowiem, zaczynając od końca.
Z marzeniami, to u mnie jest różnie, bo zazwyczaj nawet w moje plany mało kto, łącznie ze mną, wierzy. Zazwyczaj więc nie do końca wiem, co jest moim marzeniem, albo może gdzieś w środku wyłączyło mi się myślenie o tym. Dlatego z tym większą radością odkryłam, kiedy to napisałaś, że w sumie, to tak! To jest moje marzenie. Nie wiem, czy cała adaptacja, ale tak, jak powyżej, piosenki tak.
Zaczęło się od tego, że zobaczyłam, jak akademia musicalu w Krakowie wystawia Highschool Musical 2. Dostali pozwolenie i wystawili, a że polskiej jedynki nie widziałam, część drugą musiałam zobaczyć! Trójki nikt nie przetłumaczył i marzę by być tą osobą, nie zmienia to jednak faktu, że po pierwsze, jest dość trudna, a po drugie, nie mamy praw. Chyba. Gdybyśmy jednak je mieli, to ja bym chętnie akademii oddała moje teksty, gdyby oni chcieli, a ja napisała wszystkie. Mam już kilka. 😉
Na podobnej zasadzie "mam już kilka" przygotowałam "the greatest showman", po polsku był nazwany "król rozrywki" i chyba to było pierwszym, co mi przyszło do głowy w odpowiedzi na twoje pytanie. Nie jest jeszcze przetłumaczony na polski, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Studio Accantus ma swoje wersje, ale żaden teatr ani telewizja nie wystawiają musicalu, więc chętnie bym to skończyła.
O ile wiem, na polski nie jest też nigdzie przełożony niedawno ekranizowany "Dear Evan Hansen", ale z tego, to na razie mam gotowe tylko "wawing through a window". Akurat z tego tłumaczenia nawet jestem zadowolona, ale jednak jeden utwór nie wystarczy… 😉

Ale tak, odpowiadając generalnie, choćby i to było HSM 3 w akademii musicalu, gdyby było tam moje nazwisko byłabym niezmiernie szczęśliwa, pozapraszałabym pół świata i z dumą siedziała na widowni roniąc łzy wzruszenia.

O muzyce chyba to na razie tyle, choć oczywiście, jak ktoś jeszcze chce coś wiedzieć, to zapraszam do komentarzy.
Dla stałych bywalców sekcji komentarzy na tym blogu drobna uwaga, pamiętajmy, świat jest szeroki, nie trzymajmy się wyłącznie jednego tematu!

Pozdrawiam ja – Majka
PS Kinga, pytasz o wpis głosowy, zrobię, co w mojej mocy.
PS2 Moje urodziny świętowałam we Wrocławiu. Wrocław pokazał mi wtedy „balladę o czarnym Marcinie” zespołu Hard Times. Posłuchajcie, serio! Nie ma za co. I cała płyta też.

16 odpowiedzi na “Na czym grałam, gdy wszystko grało i w co pogrywam teraz? Q&A cz 2”

Mi się to też miło czytało, gratuluję talentu technicznego. Czy perkusja CIę nie ogłusza? Ja bym nie mogła w takim huku. Zatrzymałam się na śpiewie i przeprosiłam się z fortepianem i gitarą. Daje mi to również radość, ale do reapera nie mam cierpliwości, bawiłam się nim ongiś na poziomie dość podstawowym.

1. "A ja nieeee wiem, nie powieeedzieeeeli mi.".
2. "Ja mam wrażenie, Drodzy Państwo, że mojemu zespołowi coś się dzisiaj spieszy. Z tego miejsca więc mówię: Zespole, proszę się tak nie spieszyć, czy chcecie wcześnie zakończyć ten koncert? Publiczności, zachęćcie ich brawami, żeby nie kończyli wcześnie!".
3. "Proszę Państwa, ta kartka spadła po raz drugi. Możecie Państwo liczyć wraz ze mną, ile razy jeszcze spadnie.".
4. "I oto, gdy ja śpiewałam, pojawiły się z nikąd magiczne dłonie, które sprawiły, że kartka mi już nie spadnie! Brawa dla magicznych dłoni!".
5. "Kto teraz robi papapapa? Dziewczyny? Chłopaki? Wszyscy???".
6. "Maja, ale wiesz, że my w tym hałasie i tak nie słyszymy, co ty wrzeszczysz?". *Chodziło o Kulig.*
7. "Czy to Ciebie, Maju, śmieszy?". Ej, nie, zmieńmy jednak pytanie. xd

@Magmar Raczej nie, nie oglusza, choć fakt, jeśli ktoś ćwiczy bardz dużo albo uczy, wiec siłąrzeczy słyszy non stop, jakktoś po tym napiernicza, zazwyczaj za głośno, powinien nosić słuchawki. Ale największą sztuką jest grać cicho, więc im lepiej opanujętę sztukę, tym łątwiej mi będzie. Istnieją też ciche naciągi, sprawijące, że bębny są ciche. idealne, jak chcesz mieć jednoześnie akustyczny zestaw i jakichś sąsiadów.

@Julitka Piękne! Mi się jeszcze podobało, jak zapytałaś, czy zrobię wstęp do "wozu", bo Natalka była w trakcie procesu. A ja miałam takie: łyyyy, no jak trzeba…

Co do Sheerana to fajnie, że można było kupić samemu bilety z czytnikiem ekranu, bo tylko wybierało się kategorię i samo przydzielało miejsca, ale z drugiej strony jestem ciekawy, czy tak było u każdego i w ogóle nie było można wybierać miejsc z planu salii. Fajne ciekawostki z koncertów 🙂

Ja to miałem takie marzenie że jak bym grał w jakimś zespole to byłby to zespół rockowy, tam się cicho raczej nie da.

Super wpis. 🙂
Prysznic był okropny, dopóki się go nie ogarnęło. 🙂
Wizyty wspominam wspaniale, Jedną z najlepszych rzeczy było na pewno nasze czekanie na pociąg na Dworcu Gdańśkim.
Zapowiadają, że stoi, patrzymy, nie ma. Potem że przyjedzie z opóźnieniem kilku ładnych minut, a dwie minuty później, znów że stoi, a potem znów że się spóźni. 😀
Na wpis głosowy cierpliwie poczekam. 🙂

Oni potrafili powiedzieć w jednym komunikacie, że stoi przy peronie i że przepraszają za utrudnienia. 😉

Oni nam kiedyś opóźnili inny ścieżkowy pociąg tak, że zdążyliśmy pójść do Maca. A z kolei tam, gdzie miała być asysta, to jej nie było i to tak, że trzeba było kawał jechać tuż przed koncertem. Bo ktoś przyjął, klepnął, a potem okazało się na miejscu, że jednak nie, radź se sam, biedny człowieku, bez ludzi, na totalnie rozkopanym dworcu. O, takimi rzeczami zdecydowanie trzeba się zająć.

Ale konduktorów mieliśmy fajnych, nie powiesz, że nie. Nasze pierwsze pendolino / skm wspominam do dziś!

Za Rum(un)ią zmienia się strefa czasowa, pamiętajcie!
Nie, to nie ja to wymyśliłam… 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares