Kategorie
co u mnie

Listopadowe wyjazdy, grudniowe zimno i rysa na szkle, czyli taki wpis o wszystkim w międzyczasie

Tak tak, pamiętam o Was. O Tobie, Drogi Czytelniku, pamiętam nawet wtedy, kiedy nie mam siły, czasu i powodu pisać. Wiem, że z pytań, pojawiających się w komentarzach, złożą się jeszcze dwa wpisy, to na pewno, a być może więcej, jak mi do głowy jakiś mądry pomysł wpadnie. Do obu są mi jednak niezbędne pewne elementy, których jeszcze nie mam, dlatego w oczekiwaniu uznałam, że warto napisać tak po prostu, jak zazwyczaj.

Myślałam o tym już od paru dni, decyzja jednak pojawiła się w środę rano. Środy rano są ciekawym zjawiskiem, siedzę sobie wtedy w pociągu, o godzinie siódmej. Na dworze jest zimno, w pociągu gorąco, sam pociąg to interesujący wehikuł czasu, w którym drzwi otwierają się nie zawsze, a z komunikatów głosowych najlepiej słychać słowo "stacja". Najczęściej wtedy jem kanapki, bo doszłam do słusznego wniosku, że jeśli jem śniadanie w pociągu, to znaczy, że nie jem go w domu, a co za tym idzie dłużej śpię. O tej porze znaczenie ma każde 10 minut.
Przyznać trzeba, że tego snu ostatnio jest ewidentnie za mało. W środy o ósmej rano rozpoczynają nam się ćwiczenia trwające dwie i pół godziny i ostatnio, podczas przerwy w tych zajęciach zauważyłam, że nie mogę się skupić, bo jestem głodna, natomiast fizycznie nie mam siły jeść. I poszłam spać. Oznacza to, że po pierwsze, trzeba ustabilizować rytm snu, a po drugie, że listopad jest miesiącem absolutnie nie nadającym się do życia. Moje funkcjonowanie ostatnio ogranicza się do trybu życia tamagotchi: pić, jeść, spać. Jak dla mnie, to sen zimowy nie jest głupią opcją. Muminki zapadały w sen zimowy w październiku, ja też bym mogła tak zapadać. Jest zimno, wszystkie cząsteczki poruszają się wolniej, mam wrażenie, że wraz z wyładowaniami elektrycznymi w moim mózgu, równie dobrze więc ja też mogę wolniej działać.

Świat, rzecz jasna, ignoruje zupełnie fakt, że jest listopad, i działa nadal, nie mam pojęcia, dlaczego. Na studiach pierwsze kolokwia, prezentacje, te sprawy, a siedemnastego listopada fundacyjna konferencja w Gdyni.
Obowiązki służbowe nakazały mi tego dnia pociąg o nieludzkiej godzinie szóstej siedem, wsiadłam, oczywiście ze śniadaniem, airpodsy w uszy… Za te słuchaweczki jako realizator pójdę do piekła. Jako człowiek natomiast pozwoliły one wtedy na to, że przeżyłam i ja, i inni pasażerowie pociągu. Na Centralnym spotkałam się z Mishą, ja jechałam z plecakiem, on z laptopem i zwijanym, dość dużym i nieporęcznym banerem. Załadowaliśmy siebie oraz te bagaże doświadczeń do expresu do Gdyni i dzięki uprzejmości PKP udało nam się dotrzeć na czas.
Proszono mnie o więcej słów na temat fundacji, obiecuję, że słowa będą, nawet cały wpis, na razie mogę wam powiedzieć, jak wyglądają od mojej strony takie wydarzenia.
Na początku szukanie budynku. No fajnie, budynek jest, teraz szukamy wejścia. Zawsze robię sobie notatki w brajlu, bo, choć nie łatwo na nie dyskretnie zerkać podczas mówienia, czasem potrafią coś przypomnieć w strategicznym momencie. Wykreślanie czegoś w ostatniej chwili jest proste, wystarczy zatrzeć, zdrapując kropki. Gorzej z dopisywaniem, takiej opcji nie ma. Druków mamy całkiem sporo, więc samo ustawianie tego trochę zajmuje, przy okazji końcowe ustalenia i komentarze. Nie będziemy też jechać w pełnym business attire, trzeba się przebrać. I zawsze, absolutnie zawsze, brać dodatkowe rajstopy. Ja, klnąc na czym świat stoi, bardzo się cieszyłam, że wzięłam.
W drodze powrotnej odpuściliśmy sobie rozważania natury służbowej i przestawiliśmy się całkowicie na historyjki ze studiów i nie tylko. Dziękuję za tę podróż, takie wyprawy zawsze są lepsze w dobrym towarzystwie.
W ogóle ten weekend po siedemnastym upłynął mi pod służbowo-prywatnym znakiem fundacyjnym. Trzeba pamiętać, że my się jednak najpierw znaliśmy jako ludzie, a dopiero potem, jako znajomi z pracy, zdarza się nam więc spędzać czas ze sobą poza konferencjami, targami i spotkaniami. Niemniej czasem zauważają nas ludzie na mieście, pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy nie omieszkali nas o tym poinformować. Czuję się trochę, jak celebryta, jak mi ktoś pisze, że mnie widział w autobusie, wtedy i wtedy.
W niedzielę mieliśmy spotkanie z inną, przychylną nam organizacją. Spotkanie bardzo miłe, choć po drodze na nie zimno. Nie zagrałam w cymbergaja, a miałam okazję! Koniecznie muszę to w najbliższym czasie nadrobić.
W poniedziałek natomiast odwiedziliśmy, znowu w pełnym składzie, Kraków. Zawsze miło jest wrócić.
Na samym wstępie powitały nas dziewczyny, którym towarzyszyłam na wyjeździe ICC w sierpniu, od razu przedstawiłam je pozostałym. Bardzo dobrze, że się przyznały do nas, mogłam je dzięki temu wywołać do odpowiedzi podczas spotkania z całą ich szkołą. Fajnie, nie?
Oczywiście, nie tylko one miały ten problem, ja byłam doskonale świadoma, że naszego występu z galerii nad salą gimnastyczną uważnie słuchają realizatorzy, czytaj, Czytelniku Drogi, moi mistrzowie zawodu dawni nauczyciele.
– Masz, ty umisz! – Powiedział do mnie jeden z nich jeszcze przed spotkaniem, wręczając bezprzewodowe mikrofony.
Po spotkaniu, znowu, druków więcej, niż rąk do pracy, a pokazać wszystkim wszystkiego na raz się nie da, ale cieszę się z zainteresowania. Potem obiad, a po obiedzie, korzystając z chwili przerwy przed dalszymi konsultacjami, zeszłam do naszych lochów ulubionych, czyli do studia nagrań. Tam jest teraz zestaw perkusyjny, więc ja zawsze muszę tam zejść, chwilę na nim pograć i poirytować prowadzących tam zajęcia nauczycieli. Szefie, ten nowy werbel jest cudowny! Fajny werbel szef kupił. Bardzo ładnie.
Znajomy, który akurat miał tam lekcje, opowiedział mi od swojej strony, że faktycznie uczniowie znają w szkole fundację, więc tym bardziej miła to była wizyta.
Podczas popołudniowych konsultacji omawialiśmy pomoce naukowe, pomysły na nowe gry, układanki… Ja się zajęłam układanką. Mnie nie było, ja dostałam prototyp i tyle mnie widzieli, ja tylko czasami, jak już ułożyłam, to na chwilę odzyskiwałam przytomność, żeby dopytać: i co, nie ma błędu? Nie ma błędu? Pozdrawiam nauczycielkę, która tam z nami nad tymi prototypami pracuje, o, święta cierpliwości.
Pociąg mieliśmy późno i bardzo dobrze, nie dość, że zdążyliśmy dojechać, to jeszcze kupić jakieś jedzonko na dworcu. W domu byliśmy przed jedenastą, zmęczeni, zmarznięci, ale dumni i z upominkami. W perspektywie mieliśmy już teraz tylko ciepłą herbatkę i spokojny sen. A potem kubek Moniki rozprysnął się przy nalewaniu wrzątku.
– Ała… – Stwierdziła Monika bardziej ze zdziwieniem i dezaprobatą, niż bólem i wyszła z kuchni.
Tak… Ja coś mówiłam o spokojnej nocy? Okazało się, że po pierwsze warto jest mieć w domu żel na oparzenia, a po drugie, że rękawiczki, używane przy pracy z niebezpiecznymi substancjami, które dostaliśmy kiedyś od jednego z naszych sponsorów, mogą się bardzo przydać również przy zbieraniu szkła. Tu ukłon ku naszemu darczyńcy, serio, nie przewidzieliśmy użycia w tak prozaicznej sytuacji, a tu proszę! Dobrze, że akurat trochę ich było w mieszkaniu. Papierowe torby, w których przyjechały nasze upominki, również okazały się cenne.
Tej spokojnej nocy, około godziny dwunastej, Monika smarowała sobie stopę żelem, Dawid tłumaczył, dlaczego takim kubkom zdarza się strzelać w niespodziewanych momentach, a my z Julitą urzędowałyśmy w kuchni. W tych rękawiczkach.
– Czego wciąż mi braaak, przecież wszyyystko maaaam… – To my, z kuchni.
– Pomóc wam coś? – To Monika, z salonu.
– Siedź, nie właź tu. Weź mi tę torbę tu przytrzymaj… –
– Nieee no, słuchajcie, on musiał być jakoś zarysowany, pęknięty, one czasami tak mają. Mi też tak się stało kiedyś, to już drugi… – To Dawid, obok Moniki.
– Czego wciąż mi braaaak, co tak cenne jeeeeest… – Mówiłam, że nam całodniowe wyjazdy wchodzą na mózg?
Pozbierałyśmy szkło, puściłyśmy rumbę, raz, drugi raz…
– Dziewczyny, ja przepraszam, sorki, ja to mogę pozbierać, ale wiecie, że większość tego jest na blacie, tak? – Zapytała uprzejmie Monika jakieś dwadzieścia minut później.
– Padnij i pooooowstań, wznieś się z popiooooołów… – To ja, po dwunastej, podczas ścierania wody z odłamkami z blatów. Monika dzielnie trzymała torbę, już drugą.
– Dawidzie, jutro trzeba jeszcze raz wyrzucić śmieci! –
– Ty się ciesz, Moni, że ty tam jeszcze nie nalałaś soku malinowego. –
– O Boże, jak dobrze! –
Nie wiem, który hejter widział nas w Warszawie lub Krakowie tego dnia, ale najpewniej kazał nam w myślach wypchać się trocinami i tłuczonym szkłem.

A propos hejterów, pozwolę sobie zhejtować dworzec zachodni. Na dworcu zachodnim… bez zmian. Podobno perony mają oddać w przyszłym roku, szczerze mówiąc na razie mam wrażenie, że prędzej ja oddam magisterkę, niż oni te perony. Muszę jednak przyznać, że społecznie dworzec zachodni jest w tym roku niezwykle miłym miejscem. Nie dość, że spotykam starych znajomych, to jeszcze poznaję nowych! W tym takich z mojego miasta, pozdrawiam Cię, jeśli kiedykolwiek to przeczytasz, artysto zajęć z pierwszej pomocy, co też z Żyrardowa jeździ. 😉 Żyrardów ciasny, ale własny, no nie?
Chciałam się też pochwalić, że kiedyś, pamiętam, był to czwartek, a w czwartki też na ósmą jeżdżę, jeden współpasażer przegadał ze mną pół drogi, a potem odprowadził mnie pod samą uczelnie, bo podobno byłam miła i ładna. Przypominam, że ja wtedy byłam niewyspana i głodna, więc ten komplement doceniam tym bardziej, bo naprawdę się nie spodziewałam. :d I potem zostało mi 7 minut do wykładu, więc jednocześnie musiałam jeść i się tym wydarzeniem chwalić koleżankom z grupy. 🙂
W ogóle wykłady na ósmą rano w czwartki są bardzo dobrymi wykładami, o czym najlepiej świadczy fakt, że na nich w ogóle jestem. Pozdrawiam panią doktor, co na wykładzie cytuje nie tylko naukowe prace, ale także profesora Moodyego. Stała czujność! Mhm, zwłaszcza o ósmej rano.
Co do studiów, skończyły mi się zajęcia z psychologii klinicznej, a szkoda, też były bardzo interesujące! Wydaje mi się, że dla naszej prowadzącej też, bo czasami patrzyła na zachowanie naszej grupy i, mam wrażenie, obserwowała kolejne, ciekawe przypadki. Te zajęcia były późno, pani doktor nam przebaczy. Poza tym niektóre dziewczyny po prezentacjach robiły internetowe queezy sprawdzające, to wzbudza, jak widać, niezwykłe emocje!
Choć i tak w najdziwniejszym stanie jesteśmy jednak w te środy.
– Dziewczyny, ja dziś o piątej wstałam, wiecie, i zrobiłam rosół! – Pochwaliła się pewnego dnia koleżanka przed tymi właśnie zajęciami. Podziwiam, ja o piątej rano nie wiem, jak się nazywam.
– Bardzo dobry, chcesz spróbować? Polecam! – Chwaliła się godna podziwu właścicielka rosołu. – Ej, ma któraś długopis? Wow, mam miskę, mam rosół, łyżkę mam, a nie mam długopisu! – Studenckie życie, Czytelniku, trzeba się żywić.
Los chciał, że na następnych ćwiczeniach miałyśmy historyjkę o bezludnej wyspie i musiałyśmy wybierać, która z nas byłaby tam kim. Kto byłby przywódcą, kto byłby sędzią… Zgadnijcie, kto wg. mnie zajmowałby się aprowizacją! Artykuły pierwszej potrzeby, w tym rosół, ogarnęłaby na bank!

A propos zapewniania artykułów, próbowałam ostatnio odpowiedzieć komuś na pytanie, co chcę na święta. Zasiadłam więc ja do internetu i… uznałam, że ciężko być dźwiękowcem w tym kraju. Nie ma nic w normalnych pieniądzach! A przynajmniej w normalnych, jak na prezent. Muszę zacząć zarabiać w dolarach. Ma ktoś jakieś zlecenie?

Owszem, ja mam. Ostatnio siedzę nad jednym i szlag mnie trafia z wielu niezależnych powodów. Po pierwsze, muszę poćwiczyć odwzorowywanie akordów i harmonii ze słuchu. O, poszukiwanie harmonii, jak na filozofii, fajnie. Po drugie, jak się już człowiek zbierze do roboty, to zawsze coś padnie. Komputer, program, aplikacja do instalacji produktów…
– Andre, to pianino zawsze ma tylko jeden preset? –
– No tak, to przecież darmowa wersja, jest tylko jeden. –
– A, dobra, tylko się upewniam, bo instalowałam to w ostatnim odcinku naszego ulubionego sitcomu "Maja i jej Mac". –
Jak już komputer paść nie może, padną baterie. Mi ostatnio w jednej rzeczy padły, przy czym odkryłam, że zgubiłam ładowarkę do akumulatorów. Nie mam pojęcia, gdzie jest. To świetnie, akurat motywacja, żeby posprzątać, ale bez przesady!
Po drugie, wybór dźwięków. Ja wiem, przy produkcji to normalne, ale filmiki typu produkcja – wyobrażenie vs rzeczywistość, mówiły prawdę. W wyobrażeniu najlepsze beaty, w rzeczywistości 365 werbli siostry Anastazji, a po dwudziestym już nie wiesz, który jest który i jaki ci się bardziej podobał. Zatęskniłam przez chwilę za miksem, w którym, jakby nie patrzeć, ścieżki już są gotowe. :d
Dołóżmy do tego syndrom uzależnienia od nowego sprzętu, a black friday to naprawdę niebezpieczny okres dla uzależnieńców syntezatorowców, i mamy komplet. To jest ciężka praca!
Ostatnio Kamil poleca mi dużo różnej muzyki, której słucha, to ja może pozostanę przy słuchaniu? Swoją drogą cieszę się, że wreszcie to nie ja nalegam na słuchanie hiphopu w tej relacji.
Nieeee no, tak serio mówiąc, to nadal będę grać. Nie po to targa się na próby zespołu mojego Korga, żeby go teraz porzucić bez słowa. Jak Becia była za granicą, a my chcieliśmy się jej odmeldować, że tak, owszem, gramy, zdarzyło mi się jedną ręką grać na klawiszach, drugą na cajonie, na którym siedziałam, a także śpiewać. Potwierdzam, próby rozwijają, trzeba działać! Nowe połączenia w mózgu mi się zrobiły. Umiejętności noszenia sprzętu też rozwijają, bo zestaw perkusyjny jest dokładnie po przeciwnej stronie centrum kultury, niż nasza sala prób. Ja najczęściej noszę stołek, ewentualnie werbel, a poza tym talerze. Talerze można nosić niezależnie, bo są w futerale, który można założyć na plecy, jak plecak. Zostaję wtedy perkusyjnym żółwiem Ninja z taką wielką skorupą. Jak kiedyś zdarzy mi się mieć własny zestaw, to też sobie kupię taki futerał na blachy, jak po nic innego, to tylko w celu tego żółwia.

To co, kochani, do następnego wpisu chyba, co? Dajcie znać, jak u was w te grudniowe dni, zimne jak nie wiem. Ja idę, chyba nawet się uczyć / nadrabiać studia, bo dziewczyny z mojej grupy projektowej mnie słusznie wyproszą, jak się nie wezmę do roboty. A jak na razie, jeśli chodzi o stan mojej wiedzy to… milczenie jest złotem. Co do sprzątania i projektów do zrobienia, to chyba zaraz znowu zadzwonię do kogoś z komunikatem: hej, dzwonię do ciebie, bo NIE mogę z tobą rozmawiać. Jak mam coś do zrobienia, to mi się kreatywność zwiększa, drogi Czytelniku. Ale challenge jest challenge, pamiętam. Biorę się do roboty.

Pozdrawiam was i obiecuję, że pytania wasze nie są zapomnianymi.
ja – Majka

PS Zuziu, dzięki za zimową herbatkę swego czasu, to dobre odkrycie jest.

25 odpowiedzi na “Listopadowe wyjazdy, grudniowe zimno i rysa na szkle, czyli taki wpis o wszystkim w międzyczasie”

Dobrze, ż tego wpisu nie pisałaś po opadach śniegu, chyba by jeszcze trochę niże jspadł poziom optymizmu w tym poście 🙂

Śnieg jest fajny, lubię śnieg! jak nie muszę po nim chodzić przez park na uczelnię, ale na razie jest fajny! 🙂

A ja się zgadzam – listopad nie nadaje się do życia.
Ale wiesz, że potłuczonego szkła nie trzeba się tak bać? Gołymi rękami, ostrożnie nimi operując, również da się je posprzątać bez uszczerbków na czymkolwiek, zwłaszcza jeśli jest to grube szkło z kubka, nie cieniutka szybka z ramki do zdjęcia czy innego lusterka z krawędziami ostrymi jak żyleta.

Wiem o tym, natomiast tam się zrobiło sporo małych odłamków, niewdzięczne te kubki jakieś, takie właśnie raczej drapieżne. Te duże, to wiadomo, że można. A przy okazji testowałyśmy rękawiczki w nowy sposób.

@zuzler zgadzam się. Ja tam nie wiem, czy listopad taki straszny, mnie bardziej męczy październik.
Jakoś tak bardziej depresyjnie jest, liście spadajo, ciemno się robi, a zima to zima, jak jest ciężki mróz to i powiew świeżości i oczekiwanie na wiosnę, kiedy to wszystko zacznie znów odradzać się do życia.
I czy to TEN Kamil Ci polecał cokolwiek hiphopowe? Bo chyba o jakimś innym pisałaś, niż ja Go przypadkiem znam… Bo ten, co ja Go znam, t hiphopu nie. 😀

To hiphopu tak, właśnie tak. Także błogosławieni ci, którzy się dziwią.

Och, skąd wziąć te rękawiczki? 🙂 Omówiony przez Ciebie sposób brzmi równie kreatywnie, co przydatnie. Sprzątanie rozbitego szkła to jednak coś, co wzbudza we mnie spore przerażenie, właśnie z uwagi na ewentualność skaleczeń i rozpryskiwanie się odłamków po całym pomieszczeniu.
Uśmiałam się niesamowicie z fragmentu o stałej czujności, w nawiązaniu do Moody’ego, oraz, ogólnie, z Twojego genialnego poczucia humoru! Ono jakoś często-gęsto poprawia mi nastrój, nawet jeśli nie zawsze jest w wariancie optymistycznym.
:)Postaram się nadrobić komentarze pod poprzednimi wpisami.
A, i mega, mega podziwiam, że tyle piszesz! Ja się wypaliłam czy coś…

Co do rękawiczek, na naprawdę małe odłamki nie pomagają, ale przy zbieraniu są całkiem spoko, jak wiesz mniej więcej, gdzie to poszło. Dziękuję za dobre słowo, cieszę się, że wpis się podobał. Co do komentarzy… powodzenia. <3

Co do rękawiczek, to nie wiem, czy można się chwalić, bo nie do tego teoretycznie zostały stworzone. @Gościu_z_bloga_Mai_którego_imienia_nie_wymienię daj znać, czy można. 😀
Ale może na priv. 😀
No i jednak jak są mniejsze odłamki, to warto założyć dwie pary i mieć na względzie, że jednak może przebić. To nie będzie tak spektakularne, bo wiadomo, wolimy, żeby pierwszy impet przebicia trafił w rękawiczkę, a nie w naszą własną skórę, ale jednak będzie.
@Maja Zapomniałaś napisać o nadgorliwym metrze. Mam nadzieję, że wróóóóócisz do tego epizodu kiedyś.

Przecie ja nie mówię, że tylko do tego używam. Ale ochroniły? Ochroniły!
Co do metra, musiałabym ująć dowcip towarzyszący, ale chyba faktycznie wrócę do tego. xd. Jak i wy wróciliście.

Właśnie, że tak! Że kupiłam, a dopiero potem zobaczyłam, że jest na spotify… Wsparłam kulturę!

Jednym słowem Piotr Skarga.

Jakieś nakładanie dwóch par naraz, zbieranie tylko dużych kawałków… No sztuka dla sztuki.

Wiesz co, niby tak, ale ja już nie raz się pokaleczyłam takimi małymi odłamkami. Zwykle zbieram duże kawałki też gołymi dłońmi i jest ok, ale potem mam zadrapania, o których nie wiem, bo tego się nawet nie czuje. 🙂 Nie mówię, że te rękawiczki są absolutnie niezbędne, ale to jak z czujnikiem cieczy – jak masz i lubisz, to korzystasz, jest fajnie i trochę bezpieczniej, ale jak nie masz i nie korzystasz, to świat się nie kończy.

Do Oxfordu można też dostać się na litość. To wcale nie świadczy o osiągnięciach.
Niewidomi, biedni niewidomi, a tyyyleee robią. To zaprośmy ich i niech czują się ważni.

Dodajmy jeszcze, że zapraszały jak rozumiem osoby kompletnie nieznające niewidomych, a więc takie, którym łatwo zaimponować byle czym.

Wobec braku argumentów Prowadnica postanowiła schować głowę w piasek i milczeć. Gratuluję oryginalnej strategii.

To niech się jedna z drugą tam dostanie. Jak mówią każdy orze jak może i tego naprawdę gratuluję Fundacji, co do nich mam to mam (STory na inne wieczory), ale uważam tę konferencję za osiągnięcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares