Hej hej!
Początek odpowiedzi obiecałam w weekend, ale pewne zawirowania, głównie zdrowotne, a trochę służbowe, sprawiają, że są dziś. Przyznaję jednak, że w tym wpisie będzie tylko kilka odpowiedzi, zato dotyczących tematu. Ogólnie natomiast post związany jest z, a jakże, Dniem nauczyciela.
Tak tak, świętujemy, moi drodzy, ja też sobie poświętuję, bo w końcu poszłam po coś na tę pedagogikę, nie? 😉
Pod ostatnim wpisem zadaliście całe mnóstwo pytań, jednak zanim jeszcze jakiekolwiek pojawiły się tam, pod moim postem na facebooku zjawił się komentarz:
"To za miesiąc poproszę bloga o wykładowcach. Sama też mogę się podzielić kwiatkami ze studiów."
Prośba ta przyszła od mojej wychowawczyni z krakowskiego internatu, a uwierzcie, prośbom TEJ pani się NIE odmawia!
Uznałam jednak, że nieco zmienię zasady i nie za miesiąc o wykładowcach, a dziś, ogólnie, o wszystkich. O wszystkich, którzy przez różne etapy edukacji mieli na mnie wpływ. Gdzie byśmy byli bez nauczycieli?
Pomijając to, żebyśmy się wyspali przynajmniej…
Podstawówka / gimnazjum
Zaczniemy sobie, jak to zazwyczaj bywa, od początku. Kwiatki ze studiów zazwyczaj wspomina się na podstawie cytatów, postaram się używać tej metody w całym tym wpisie, bo gdybym chciała wypisać wszystkie anegdoty z tego okresu, napisałabym książkę. Zrobiłam jedną kategorię z dwóch etapów edukacyjnych, po pierwsze dlatego, że gimnazjum nie ma, a po drugie, bo to w moim przypadku była jedna szkoła i przejście do gimnazjum od podstawówki różniło się tym, że nauczyciele przypominali nam o innych egzaminach i mieli argument, że: jesteście już gimnazjalistami, zachowujcie się poważnie!
Wychowawczynie miałam dwie, w nauczaniu początkowym i później, od czwartej klasy. Pierwsza z nich do tej pory obserwuje to, co robię i jestem jej za to wdzięczna. Ja pamiętam, jak jeszcze miała panieńskie nazwisko, ona pamięta, jak miałam sześć lat, nie umiałam prawie nic i bałam się wentylatora w łazience.
Druga wychowawczyni już od czwartej klasy mogła być świadkiem tego, że ja, to jestem ta, co nagrywa wszystko i wszystkich. Mam jeszcze nagrania z zielonej szkoły w piątej klasie, kiedy pytam ją o wrażenia. Powiedziała wtedy, że OK, ona się wypowie, ale niech ja jej powiem, co to jest za radio, telewizja, no generalnie, skąd ja jestem? Z braku pomysłu odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że z Żyrardowa, co nieco rozluźniło atmosferę i pani do nagrania się wypowiedziała.
Tak przy okazji, proszę Pani, jeszcze raz sorki, że zjedliśmy ten batonik, serio nie wiedzieliśmy, że to Pani!
Oczywiście, oprócz wychowawczyń, męczyło się z nami jeszcze kilka osób.
Sporo wspomnień mam z matmy, fizyki i chemii, pewnie dlatego, że wszystkie te przedmioty mieliśmy z jedną osobą.
– Ile my mamy razem godzin! – Wołaliśmy z zachwytem, na co nasza nauczycielka niezmiennie odpowiadała.
– Nooo, widziałam, wiecie, mi powinni dawać dodatek za szkodliwe warunki! –
Dodam jeszcze, że w brew legendom i stereotypom na temat Lasek, więcej jest tam pracowników świeckich. Tutaj jednak, faktycznie, nasza nauczycielka przedmiotów ścisłych pracująca w jakże szkodliwych warunkach, jest siostrą.
Kiedyś na fizyce zapytaliśmy przy jednym doświadczeniu.
– Proszę siostry, a to się od tego nie zapali? –
– To? A, nie wiem, sprawdzimy? –
Oczywiście, tak naprawdę wszyscy tam przestrzegali bhp, woleli przestrzegać, natomiast uśmiech szalonego naukowca zawsze spoko. Bardzo często robiliśmy doświadczenia, nie tylko na lekcjach, ale też podczas dni otwartych, dla gości.
– Proszę siostry, co tak pachnie? – Zapytaliśmy kiedyś przychodząc na jeden z takich dni.
– To ciasto, ale to nie dla was, to dla gości! A przynieść wam to? – Okazało się, że poczęstunku starczyło i dla nas.
I my byliśmy zadowoleni, i goście, mówię oczywiście o doświadczeniach, nie o cieście. Cieszę się, że siostra włożyła dużo wysiłku, żebyśmy jednak mogli zaobserwować świat samodzielnie i większość tematów miało choć jedno doświadczenie dla nas dostępne. Okazywało się, że nie wszystko musi zmieniać kolor lub świecić. Może również wydzielać zapach, syczeć, obracać silniczkiem albo robić całkiem fajny huk. To ostatnie to balon nad świeczką, dodam, że był w nim inny niż zazwyczaj gaz. Było fajnie.
Co do innych lekcji, z gimnazjum pamiętam, że wszyscy nauczyciele mieli w pewnym momencie z nami ciężkie przejścia, bo weszła moda na kulki magnetyczne. Nie chwaląc się jam to sprawił, przyniosłam kiedyś małe, magnetyczne kulki, z których można układać różne kształty. Od tej pory bawili się nimi wszyscy, przy okazji gubiąc je i ich potem szukając, a czepiały się wszystkiego. Zabierali nam je, ja wieeem, sami chcieli układać!
– Ej, słuchajcie, ale co wam się wszystkim stało? – Nasza wychowawczyni miała święte prawo zadać to pytanie po tym, jak połowa klasy w trzeciej gimnazjum stwierdziła, że w razie otrzymania nagrody na koniec roku, chcą dostać te kulki.
Co do cytatów, jakoś przy okazji przypomina mi się nasza pani od geografii. Zazwyczaj nazywała nas kochanymi słodyczkami, ale kiedyś, wchodząc do klasy, akurat nie naszej, stwierdziła, że: dzicz! Dzicz to jest!
Cóż mogę powiedzieć, przeszło do historii.
Do historii przeszedł też ksiądz, uczący nas przez kilka lat religii. Kto w tamtym czasie w Laskach był, na pewno go pamięta. Oglądał z nami filmy, rozdawał plusy za aktywność w tempie błyskawicznym, zwłaszcza, jak nam się przypomniało, że jednak jakieś oceny wypadało by mieć…
– Słuchajcie, trzeba postawić jakieś piątki, co? No dobrze, to chcąc nie chcąc… – I stawiał. No i robił kartkóweczki. Rozpoczynał to zawsze tym samym:
Kaaartkóweeeczka! Kartkóweczka składa się z trzech części: pierwsza to imię i nazwisko, drugie to moje pytanie i wasza odpowiedź, a trzecie, to dowolny komentarz. Tylko druga część podlega ocenie!
I faktycznie, w ramach dowolnego komentarza można było napisać wszystko, od pytania, którego nie chciało się zadawać publicznie, aż do zasłyszanego ostatnio kawału.
Pamiętam też, że ten ksiądz jechał z nami do Rzymu na kanonizację Jana PawłaII, na postoju częstował jabłkami i skojarzenie z zakazanym owocem jakośsamo się nasunęło.
A tak poza tym śpiewał, żartował i zawsze wszyscy chcieli z nim zwiedzać.
A propos religii, kiedyś mój znajomy zapytał pani od niemieckiego, kiedy będzie można poprawić tę kartkówkę, która zaraz będzie.
– Czekaj czekaj, może nie będzie trzeba poprawiać. – Nauczycielka była pełna optymizmu.
– A wierzy pani w cuda? –
– Yyyy… no wierzę! –
Taki to, widzicie, ośrodek pełen wiary.
Internat
Tak tak, drodzy czytelnicy, ja już wtedy miałam kontakt z internatem, choć nie zostawałam w nim na cały tydzień. Tym internatem, co to jedni wychwalają, inni demonizują ponad wszelkie pojęcie, a wystarczy po prostu spytać, na jakich ludzi się tam trafiło. I już. Bo przecież to zawsze od tego zależało, cała atmosfera w internatowej grupie zależy od tego, jakich rówieśników i wychowawców tam ze sobą macie.
W pierwszych latach mojego pobytu istniał tam sobie taki, dla mnie przykry, obowiązek, zwany półgodzinnym czytaniem. Polegało to na tym, że te pół godziny czytania brajlem każdy odbębnić musiał, wiem, że kiedyś tego było nawet więcej. Pani Ania, wychowawczyni, która była ze mną w grupie najdłużej, do tej pory wspomina, że podobno, kiedy przychodziła na dyżur, pierwszym, co słyszała był raport małej Mai: pani Aniu, jakby co, to JUŻ czytałam!
Coś w to wątpię, patrząc na to, w jakim tempie ja teraz czytam brajlem. Ćwiczcie, dzieci, ćwiczcie!
Pani Ania miała wiele swoich charakterystycznych cytatów i zwyczajów. Wiele dziewczyn z grupy pamięta na przykład, że gdy nie chciała komuś czegoś głośno i publicznie wypominać, mówiła to brajlem. Przykładowo, kiedy chciała dać znać, że na stole pozostała nieumyta filiżanka, potrafiła powiedzieć, że: Majeczko, przypominam ci o czymś na literę pierwszy, drugi, czwarty. Czyli F.
Podejrzewam, że dziewczyny najmniej lubiły, jak przypominała im o czymś na literę pierwszy, drugi, czwarty, piąty, G, czyli o generalce. Generalka, to było generalne sprzątanie w aneksie kuchennym i obawiam się, że wolę półgodzinne czytanie.
Do tej pory używanym przez nas cytatem jest też oczywiście zdanie, które pani Ania często wypowiadała wieczorami, kiedy zbyt długo przesiadywałyśmy przy herbacie czy przed telewizorem, a późno się robiło. "Dziewczyny, ja was nie wyganiam, ale idźcie już."
Jeśli ktoś zwrócił uwagę, że: pani Aniu, nie chce mi się, pani Ania od razu znajdowała rozwiązanie: to nie chcąc ci się idź. Do tej pory, jak komuś się nie chce iść po czajnik albo wstać wyrzucić śmieci, potrafimy z przyjaciółką mówić: nie chcąc ci się idź.
W internacie na wspomnienie zasługuje też kilka innych osób. Siostra Agata wymyślała nam mnóstwo sposobów na zabawę, włączając w to pozwolenie na rozłożenie namiotu w grupie, bo akurat na zewnątrz nie było pogody. Siostra Zdzisława czytała nam książki i do tej pory pamiętam "wyspę złoczyńców" w jej wykonaniu. Pani Monika i pani Ola grały na gitarach, więc na wieczornych zbiórkach się śpiewało. Pani Ewa była ze mną w grupie w różnych latach, w tym przy okazji mojej ostatniej klasy. I nie byłoby w tym nic takiego, gdyby nie to, że w tej ostatniej klasie nadal pamiętała i przypominała o tym mnie, że ona, to mnie zobaczyła, jak byłam taką małą Mają, miałam dwa warkoczyki i wstążeczki. Dzięki, pani Ewo, dzięki! 😉
No i oczywiście nasze podróże meleksem, przy okazji których jedna wychowawczyni uczyła się jeździć, a druga bardzo wspierała ją duchowo, głównie śpiewając pod nosem „anielski orszak”.
Orientacja
Zuzanna napisała w komentarzu:
"Pytanie z ogólnych, ale bardzo mnie ciekawi, ile czasu zajmuje nauczenie się nowej trasy osobom niewidomym?"
Niedługo postaram się pod tym postem, albo nawet tutaj, edytując, wrzucić link do szerszego artykułu na temat orientacji, który może Cię zainteresować.
Edit: Oto obiecany link.
W skrócie jednak mogę odpowiedzieć, jak prawnik, to zależy. Każdy ma inne predyspozycje, każdy ma inną orientację i innego czasu potrzebuje. Zależy to też, rzecz jasna, od trasy. Przykładowo ja się nauczyłam dojeżdżać na studia podczas kilku zajęć z orientacji, tylko, że wtedy trasę omawiała ze mną instruktorka. Nie zmieniało to jednak faktu, że prawie do samego czerwca wracać z Akademii wolałam z kimś, bo zawsze się umiałam zaplątać przy wejściu do tunelu pod Alejami.
A no właśnie, instruktorka. Przez lata nauki w Laskach miałam również zajęcia z orientacji przestrzennej, podczas których uczyłam się chodzić z laską, pokazywano mi nowe trasy w ośrodku i poza nim, ale także układałam i rysowałam plany znanych i nieznanych miejsc, uczyłam się podpisywać dokumenty i rozpoznawać monety, a także, jak akurat była okazja, grałam w gry.
Tu podziękowania należą się pani K., która miała ze mną zajęcia przez czas krótki, ale do tej pory pamiętam, że dostawałam punkty za dobre zachowanie i za te punkty potem grałyśmy w gry. Następnie wspomnę panią O., co zajęcia ze mną miała przez chyba 7 lat, wbiła mi do głowy wszystkie poprawne techniki posługiwania się laską, przechodzenia przez skomplikowane skrzyżowania, a także musiała znosić moje komentarze na przeróżne tematy. Pamiętam, jak omawiałyśmy kiedyś spory plan całego ośrodka.
– Tu na przykład jest cmentarz, tam też sobie kiedyś pójdziemy. –
– Nooo, kiedyś na pewno. – Westchnęłam filozoficznie. Pani westchnęła również, ale mam wrażenie, że z innego powodu.
No i na końcu, ponieważ męczy się ze mną najdłużej, wspominam panią A., która uczyła mnie w przedszkolu i na początku podstawówki, potem miała, jak rozumiem zasłużoną, przerwę, a potem wróciła do mnie na koniec gimnazjum, liceum, a i przy studiach się jeszcze zdarza. Ta kobieta znała mnie wtedy, kiedy sprawą oczywistą było, że jeden i jeden, to jedenaście, to przecież logiczne. Nauczyła mnie podstaw brajla, podstaw orientacji i podstaw logicznego myślenia. Potem przy przejściu z gimnazjum do liceum, przez całe liceum, które do interesujących okresów należało, żeby w końcu uczyć mnie drogi na uczelnie, na której sama kiedyś broniła magisterki.
– Wiesz, jak to jest miło popatrzeć, że ty idziesz, i ty wiesz, czego szukasz! – Powiedziała mi pewnego dnia po drodze na APS i to był naprawdę miły komplement.
Nauka orientacji to bardzo wymagające zajęcie, uczy się tam naprawdę wielu różnych umiejętności i wg. mnie trzeba nie tylko umieć tłumaczyć trasę, ale też mieć wypracowany sposób dogadania się z uczniem. Musimy się wzajemnie rozumieć i sobie ufać, w tym przypadku to się udało, za co jestem wdzięczna. To właśnie ta kobieta chwaliła mnie, kiedy coś ogarnęłam, pocieszała, kiedy miałam załamanie nerwowe, ale także zwracała uwagę: Maju, ja bym jednak wolała, żebyś teraz skoncentrowała się na zadaniu!
Spokojnie, w gry też czasem grałyśmy. Proszę pani, kostkę do gry nadal noszę ze sobą.
Szkoła muzyczna
Jeśli nauczanie mnie w szkole wymagało cierpliwości nauczycielskiej, uczenie mnie czegoś związanego z muzyką wymaga cierpliwości anielskiej!
Do dyplomu z fortepianu doprowadziła mnie pani, która aktualnie jest dość ważną osobą w szkole muzycznej w Laskach i kiedyś, jeszcze zanim zaczęła mnie uczyć, jakoś jej się z dziewczynami bałyśmy.
Okazało się, że bać się nie ma czego, choć temperamenty obie prezentowałyśmy wybuchowe. Cytatów z fortepianu dużo nie pamiętam i może dobrze, bo dotyczyłyby mojej gry, natomiast pamiętam, jak kiedyś, niedługo po objęciu kierowniczego stanowiska, pani ta miała gdzieś wygłosić parę słów. My też się przygotowywaliśmy do występu, w chórze chyba będąc.
– No i co, masz już przemowę? – Zagadnęła pani z działu promocji.
– A dajcie mi wy wszyscy święty spokój! – Odpowiedziała uprzejmie moja mistrzyni fortepianu.
– Ooo, i tak można zacząć! – Ucieszył się nauczyciel akordeonu, wchodząc akurat wtedy do pomieszczenia.
Tak, taką mieliśmy atmosferę. Podobna panowała na próbach zespołu kameralnego, gdzie miałam niewątpliwą przyjemność poznać kierownika naszych zespołów, tamtejszego nauczyciela gitary basowej, a tak w ogóle, to basistę Kapeli ze Wsi Warszawa. Musiał nas ogarniać nie tylko podczas prób, ale także podczas występów.
Na przykład wtedy, kiedy przemawiają ważne osoby, a my z klawiszowcem nabijamy się przy bocznym stoliku. Zgasił nas wtedy prostym komunikatem: proszę się nie śmiać, bo ten pan płaci!
Ale dziękować mam za co, bo nauczył nas na pewno ciężkiej pracy, nawet, jak o zespół nie chodziło. Kiedy dowiedział się, jak trudną piosenkę wzięłam sobie na konkurs, zapowiedział, że no dobra, wybrałam sobie, to proszę, ale tego zepsuć nie można i będziemy ćwiczyć. I faktycznie, śpiewałam to parę miesięcy na próbach obu zespołów, jemu zawdzięczam, że wyszło.
Nauczycielowi perkusji natomiast mogę być wdzięczna za metronom w głowie, co jak co, o technikę dbał! No i ze mną wytrzymywał, a to było nie lada zadanie, zważywszy na to, że jak byłam naprawdę mała, to zajęcia mieliśmy w studiu nagrań, po którym lubiłam sobie krążyć i oglądać. Nawet raz wywróciłam ściankę akustyczną, co okazało się dość prorocze, biorąc pod uwagę lata późniejsze. ;p
Następne pytanie od Zuzanny:
"Gdybyś mogła magicznie wybrać jakiś instrument muzyczny, na którym nauczysz się grać na poziomie, powiedzmy, całkiem znośnym, co by to było?"
Zawsze chciałam grać na gitarze. No i gram. Kilka akordów i to nie zawsze dobrze. Ja wiem, capodaster to jest magiczne narzędzie i posługuję się nim, ale chciałabym grać, jak gitarzysta, a nie jak, no cóż, jak ja.
Gdybym miała wybrać instrument, którego w ogóle nie znam, to chyba flet. Tak, moi drodzy, ja się NIE uczyłam grać na flecie w podstawówce, nawet tym prostym. Wybieram poprzeczny, tak dla jasności.
Na koniec tej laskowskiej przygody dodam jeszcze, że Lwica prosiła o jakieś wspomnienie z Lasek, którego jeszcze tu nie było.
Myślisz, kochana, że ja pamiętam, co tu było? Ale co do muzycznej, mogę ci powiedzieć, że świetnie wspominam mój dyplom. Stres był, ale pamiętam, że pierwszy raz miałam znajomych, rodzinę i nauczycieli w jednym miejscu. Po dyplomie mieliśmy poczęstunek, kwiaty, prezenty, wiesz… Byliśmy sławni wtedy! Pamiętam, że tuż po zagraniu kłaniałam się, jednocześnie starając się usilnie przekazać mojej nauczycielce scenicznym szeptem pytanie: no i jak?! I jak z tej sceny wreszcie zeszłam, to jedna bliska osoba, od której wsparcia oczekiwałam, przywitał mnie słowami: no ale kłaniać, to cię ta pani nie nauczyła!
Faaaajnie było. :p
Liceum
Księżniczka pisze do mnie:
"Jakie masz wspomnienia z liceum dzisiaj największe i czemu to prawdopodobnie angielski? 😀"
Dzięki, moja droga, dzięki! ;p
No już, tłumaczę. Na angielski zawsze trafiałam dobrze, moja wychowawczyni z nauczania początkowego była właśnie anglistką, potem miałam różne nauczycielki, w tym na końcu taką, która nas gramatyki wyuczyła bardzo skutecznie. Zawsze ten język lubiłam, uczyłam się ze szkoły, z tekstów piosenek, starałam się używać.
W liceum natomiast, tak owszem, angielski był ciekawy. Ja wiem, że czasem, jak ktoś się nie nauczył zwłaszcza, był płacz, lament i zgrzytanie zębów. Nie należy jednak tracić wiary!
Anglista z pierwszej klasy liceum sam kiedyś bardzo trafnie określił swoje lekcje: tam trzeba znać odpowiedź, zanim jeszcze padnie pytanie! Pół szkoły go się bało, ja go lubiłam. A nie było to proste po tym, jak się kiedyś nie nauczyłam któregoś perfectu i cała klasa miała niespodziankową kartkóweczkę! I tam już nie było dowolnych nieocenianych komentarzy…
Tak poza tym, to puszczał nam seriale, swoją drogą nie znam nikogo więcej, kto by tak szczegółowo potrafił zrecenzować serial, przygotowywał nas do ustnej matury zadając najprzeróżniejsze pytania i kazał opisywać obrazki.
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… – Powiedziałam kiedyś myśląc, że mówię cicho.
– Ty nie kombinuj, koleżanka ci zaraz ten obrazek opisze i ty mi też wszystko powiesz! –
No, mniej więcej dlatego się lubiliśmy.
Pamiętam, że kiedyś był w podręczniku tekst, w którym była mowa o grze terenowej w polowanie na zombie. Potem dostaliśmy zadanie wypisania plusów i minusów bycia takim zombie, no bo przecież plusy i minusy są na ustnej maturze, a na końcu dowiedzieliśmy się, że przynajmniej teraz wiemy, jak załatwić zombie i możemy to sobie wpisać do CV. Jeszcze jakieś pytania? Do matury do niego chodziłam na zajęcia.
Od drugiej klasy w liceum uczyła nas anglistka, która z kolei wdrożyła nas we wszelkie tajniki zadań egzaminacyjnych, słówek i gramatyki. Do tej pory pamiętam, że zdanie "Mary była dana kwiatkiem przez Johna", to jest po angielsku bardzo dobre zdanie! Maturę miałam na 98, a u pani z trudem czwórkę i do tej pory wdzięczna jestem, że mi dała kartkówkę poprawić.
Cytat z matmy:
– Proszę pani, obliczyłam granicę! –
– Gratuluję, cztery procent! –
Cytat z fizyki:
Czekaj czekaj, moment. Bo tobie tu zaraz wyjdzie, że zero równe jest zero. I to jest niewątpliwie prawda, ale jednak nie będziemy się tym zajmować!
No i oczywiście, nasze lekcje polskiego. Tylko tyle, albo aż tyle.
Pytasz mnie o wspomnienia z liceum, to ja Ci powiem. Do tej pory pamiętam, jak na naszej jedynej długiej, szkolnej wycieczce, kolega Piotrek leciał taką wielką huśtawką w parku linowym i, lecąc, krzyczał:
– Kur**aaaaa! Ja pier*****leeeee! – I dokładnie tym samym tonem dodawał. – Przeeepraaaaaszam, pani prooooofeeeeesooooor! – Wiedział, że wychowawczyni stoi na dole. Cudowne!
Cudowne, jak nasze próby The Reds przed świętami. My, skrajnie zmęczeni, na wzajem do siebie: kto teraz gra, ty nie graj, nie umiesz to nie graj!
A nasza opiekunka do vice dyrektorki: no widzi pani, tacy wszyscy dla siebie mili jesteśmy.
No i oczywiście pozdrawiam moją wspomagającą, która kiedyś przedstawiła się mojemu koledze, z którym poloneza tańczyłam:
– Dzień dobry, ja jestem Ewa, my się z Mają wygłupiamy na matematyce. –
A tak serio się przecież nie wygłupiałyśmy! Tylko układałyśmy kulki magnetyczne… Yyyyy…
Szkoła policealna
O Krakowie ja tu napisałam mnóstwo. I o naszych nauczycielach realizacji, którzy cieszyli się, że po naszych zajęciach już weekend i można odpocząć. I o moich współklaścach, z którymi chodziliśmy pod most poskakać, poklaskać i pokrzyczeć, bo tam fajne echo było… Dźwiękowcy to jest dziwny rodzaj boskich stworzeń.
I o wychowawcach, których do tej pory nie wszystkich poczęstowałam kinderkami, a szkoda.
Byli tam również nauczyciele z muzycznej, kolejni z anielską cierpliwością. Pan od fortepianu, który słabym głosem mówił: Majaaa, ale ty byś może jednak poćwiczyła, cooo? No i pan od perkusji, który przynajmniej próbował czegoś mnie nauczyć na instrumentach sztabkowych i mówił:
– To musisz lewą ręką. Lewą, lewa to jest ta, co ma kciuk z prawej strony! –
– No chyba, że odwrotnie tłumaczę. – Dodawałam od razu i potem nie było pięciu minut lekcji, bo cytowaliśmy kabaret moralnego niepokoju.
Jeśli ktoś chce więcej o Krakowie, odeślę chyba do poprzednich wpisów, pozdrowię natomiast panią, co prosiła o wpis o wykładowcach, bo ona z Krakowa. Zdrowie biuralistów! Właśnie przechodzę do studiów!
Studia
Czas studiowania, to czas nieco niezwykły. W liceum mogło mnie nie być przez połowę zajęć, usprawiedliwione, to w porządku. Na studiach nie ma mnie na ćwiczeniach więcej niż dwa razy i do widzenia, zapraszam na nadrabianie! Muszę również uważnie wczytać się w regulamin studiów, bo jak ktoś nam mówi o swoich zasadach na zajęciach i zaczyna od: "zgodnie z regulaminem studiów", można by pomyśleć, że tych regulaminów jest ze trzy co najmniej.
Cytaty jednak zjawiają się na każdych zajęciach!
Przyznam, że w tym roku jeszcze mało, bo pierwszy tydzień, to tydzień organizacyjny, a drugi leżałam w łóżku kaszląc i katarząc. W zeszłym roku jednak trochę tego było.
Z filozofii: Konia z rzędem temu, kto powie, czym jest dusza.
Od tego stwierdzenia tak naprawdę zaczęliśmy. W ogóle dziwne to były wykłady, bo to były wykłady w środę na ósmą rano. To sobie imaginujcie.
Cytat: Pójdzie lista i trzymajmy się tego, kto jest. Tym bardziej, że dziś mówimy o teorii: byt jest, a niebytu nie ma.
Następny piękny cytat mam z historii wychowania i muszę powiedzieć, że to były cudowne wykłady i ćwiczenia, podczas których prowadząca udowodniła mi, że system bez oceniania i przymusu naprawdę mógłby się sprawdzić, gdyby wszyscy nas traktowali z tak ogromnym szacunkiem, jak ona.
A, no i też lubi muminki!
Cytat: "Tak zwykle przedstawia się te dwie epoki. Nie wiem, czemu państwo zostali oszukani, ale tak nie było. Wygodnie się tego uczy, no nie? Tylko fakty się nie zgadzają… No ale to tym gorzej dla faktów."
O wielu faktach uczyliśmy się również na pedagogice ogólnej, były wykłady i ćwiczenia. Wg. mnie na zacytowanie zasługuje tu zdanie z ćwiczeń, które bardzo ładnie podsumowuje podręczniki akademickie.
Cytat: Niektóre książki czytałem kilka razy, po kilka razy jedno zdanie, albo kilka stron, czasami kilka stron, to było jedno zdanie…
Na podstawach psychologii działa się historia. Doktor, który miał z nami wykłady, miał je w czwartki popołudniu. Teoretycznie czwartek, wszyscy zmęczeni, przed 18 aula powinna być pusta. Do niego chodzili wszyscy. Na ćwiczeniach magister z nami ćwiczący zapytał, z kim mamy. Z nim? To idźcie! Nawet, jak ktoś nie chodzi na wykłady, raz idźcie, zobaczcie!
No i zobaczyliśmy. Mówili, że darmowy standup, mówili, że coś się dzieje, ja sama widziałam, jak na imprezie urodzinowej mojej koleżanki pokazywali sobie screeny z prezentacji tego gościa!
Cytat: Sokrates był uprzejmy zauważyć, że człowiek ma jakieś życie wewnętrzne.
I ten pan nam to życie wewnętrzne, wraz na przykład z temperamentem, bardzo fajnie tłumaczył. Oto człowiek, który zrobił kiedyś wykład o atrakcyjności i zainteresowaniu, to jest bardzo smutny wykład swoją drogą, i na początku slajdów co? Swoje zdjęcie! Yeah! <3
Na pedagogice społecznej padło kiedyś zdanie:
Cytat: Szkoła polska przygotowuje do ciszy.
No więc podstawy psychologii na pewno pozwoliły nam zabrać głos!
Cytatów na razie tyle, jak zapytacie w komentarzach o coś na temat edukacji, postaram się tam odpowiedzieć, a już za tydzień kolejny odcinek związany z odpowiedziami na pytania wszelakie, zwłaszcza, że wciąż ich przybywa!
Pozdrawiam was ja – Majka
PS Pani Kingo, nauczyła mnie Pani rysować. Teraz, z tej drugiej strony, widzi Pani pełen obraz. Jak to w końcu jest, damy radę?
Nadal tęsknimy.