Kategorie
co u mnie

O tym, że nawet ekspert potrzebuje szczęścia, a nie każdy szczęściarz jest ekspertem. Czyli trochę o narzekaniu, a trochę przeciwnie.

Witajcie!

Na samym początku chciałabym serdecznie pozdrowić kogoś, kto, widząc mnie na szkoleniu bhp przed praktykami, nazwał mnie moim nickiem z bloga, uśmiechnął się, ale już kim jest, to się nie przyznał. Na tyle rzadko się widzimy, że wybacz, nie poznałam. Skomentuj, pośmiejmy się razem. No, moi drodzy, staję się sławna. Tylko nie wiem, gdzie. Dobra, marsz do wpisu!
Przychodzę do was dzisiaj, aby opowiedzieć wam o niesamowitym farcie, nieco mniej niesamowitym niewyspaniu i kilku rzeczach, które nieźle ukazują, co robię ze swoim życiem. Zaczniemy sobie, jak można się spodziewać, od końca.

Zacznę od polecenia czegoś, co zostało w moim prywatnym rankingu najlepszą aplikacją w appstore. Nazywa się to big bang, po polsku, zaskoczenie, po prostu bicz, a jest to aplikacja, która służy do odtwarzania sampli. Nie nagrywania, nie przetwarzania, po prostu, ma w sobie różne efekty, można sobie taki efekt wybrać i go odtworzyć. Ciekawostką jest to, że to działa w oparciu o, obecny w naszych telefonach, czujnik ruchu, więc dźwięk odtwarzamy, kiedy machniemy komórką. Poczuj tę władzę, kiedy machasz telefonem, a tu słychać bicz. Albo taki potężny cios. Ewentualnie klakson z roweru… No nieważne.
Tutaj uwaga dla moich znajomych, którzy, tak, jak ja, nie widzą nic poza… generalnie poza niczym. Ta aplikacja jest dostępna, ale nie dla voicea. Mam na myśli to, że owszem, kiedy odpalicie to z czytnikiem ekranu, powie tylko: pole tekstowe. To pole tekstowe jest nieśmiertelne, zajmuje cały ekran i nawet edytować się nie daje, po prostu istnieje. Ale! Kiedy już ktoś was umieści w tym miejscu z samplami, to nic prostrzego, wyłączamy voicea i wszystko się zmienia lub odtwarza. Pamiętamy, że wybieramy dźwięki na dole ekranu, żeby przypadkiem nie włączyć czegoś innego, dotykamy jakiegoś punktu i machamy telefonem. Uważacie, że nie jest to zabawne, bo nie wiecie, co wybieracie? No cóż, po ostatnich wydarzeniach NIE zgodzę się z tym! 😉 Mało tego! Żeby dostać więcej dźwięków trzeba… no wiadomo, kupić, ale chyba, zamiast kupowania, można przejść takie mini gierki, dostępne w aplikacji. I niektóre z tych gierek też wydają dźwięki w tak kluczowych momentach, że możemy je spokojnie przejść bez pomocy ekranu. Oczywiście potrzebujemy pomocy, aby je włączyć. Ja chyba napiszę kiedyś do autorów tej apki, żeby coś z tym zrobili. No bo wiecie, może oni nawet nie wiedzą, że te gry mogą być dostępne? Trzeba im uświadomić, jak ważne jest, aby tak ważny wynalazek, jakim jest abka służąca do, przypomnę, jeżeli ktoś jeszcze nie pamięta, jak dojrzała i poważna jestem, odtwarzania z telefonu dźwięków z kreskówki, był dostępny dla czytników ekranu! ;p Chociaż troszkę!

Dobra, kończymy z tymi głupotami, przejdźmy do tego, co się działo w tym tygodniu. Zauważyłam, że moje tygodnie powtarzają ostatnio pewien schemat. One są bardzo dobre, ale bardzo ciężkie. W sensie, ja serio niezbyt mogę spać, raz w tygodniu na bank muszę się rozpłakać, ewentualnie wpaść we wściekłość, a po powrocie śpię duuużo godzin, ale na pewno z każdego dnia wyciągam nowe pomysły, nowe projekty, no i, nie zapominajmy o tym, nowe aplikacje na telefon.
A o co chodzi z tym fartem? Fart towarzyszy mi w podróży. Taka moda teraz. Zaczęło się w poniedziałek, bo zawsze ktoś był na posterunku. Przesiadałam się na Zachodniej, ze trzy różne osoby mi przekazywały różne informacje. Wysiadłam na głównym w Krakowie… Najpierw było dziwnie. ZNalazłam schody, potem okazało się, że to nie te, zastanowiłam się, co zrobić, a tu pojawia się ON. Towarzysz mojej podróży najpierw wzbudził moje wątpliwości, czy on wie, jak się dostać tam, gdzie podobno mnie doprowadzi. Pohopne wnioski, to wnioski złe, po prostu błędne i tyle. Zaczął ze mną rozmawiać. On się ze mną przejdzie, co ma się z "taką" dziewczyną nie przejść? Przyszedł nawet czas na znane nam wszystkim i przez nas wszystkich… zwykle ignorowane, pytania, które nazwę tu: pytaniami w związku ze związkiem. Mam koleżankę, której autentycznie dwie baby wmawiały, że ona sobie na pewno wyobraża, że ma chłopaka, studia i szczęśliwe życie, bo to przecież NIEmożliwe. Na bank znam też parę osób, do których obca osoba doczepiła się na ulicy z jakimiś dziwacznymi propozycjami. Ale pierwszy raz przydarzył mi się dialog.
– A ma pani chłopaka? –
– Nie mam. –
– Jak to, dlaczego? Taka dziewczyna i nie ma chłopaka? –
– A nieeee wiem, prze pana… –
– No to oni jacyś głupi są! –
– A no, w sumie… – Zgodziłam się z facetem z ogromną radością i niemniejszym rozbawieniem. Zwłaszcza, że no błagam was, kto nie chce sobie poprawić nastroju w poniedziałkowy poranek? I niech wam się nie wydaje, że oooo, pijak jakiś, gada bez sensu… Znaczy OK, komplementowanie akurat mnie może się niektórym wydać bez sensu, ale pan rozmawiał ze mną logicznie i na temat, wskazał właściwy autobus, spytał, co porabiam w Krakowie i sam powiedział, skąd jest, a także się przedstawił, o czym nie każdy pamięta. Wszystkiego dobrego proszę Pana, przypadkowe spotkania mogą być bardzo dobre.

Przypadków ciąg dalszy. Moja ulubiona, wspominana tu niejednokrotnie, trasa w Krakowie, to trasa z autobusu do szkoły. Każdy ma taką trasę, czynność lub obowiązek, niby rzecz prosta, a w… irytuje. W poprzednim wpisie wspominałam wam o przeczuciach, w poniedziałek miałam przeczucie, żeby iśćgórą.
Jaaaaa, pójdę górą, jaaaa, pójdę górą… NIE, nie o to chodzi, po prostu do naszej szkoły albo można pójść chodnikiem, wzdłóż ulicy, czyli inaczej "dołem", albo wałami nad wisłą, analogicznie "górą". Poszłam, choć zwykle nie chodzę, spotkałam jedną znajomą panią, pozdrawiam serdecznie, bo czyta. 🙂 Wczoraj natomiast, piątek był, wychodząc ze szkoły uznałam z kolei, że lepiej iść dołem. Nie wiem czemu, w sumie dołem jest wolniej i mniej wygodnie, ale OK, posłuchałam głosu serca i poszłam. Po drodze dołączyła do mnie jakaś dziewczyna.
– Pomóc ci? –
– Hmmm… no… wiem gdzie idę, ale jak zrobię błąd, no to pewnie, powiedz. – Poszła kawałek ze mną, zaczęłyśmy rozmawiać. To ciekawe, że niektórzy ludzie mają taką zdolność znania ciebie dokładnie od momentu, kiedy cię spotkają. I to nie w ten wnerwiający sposób typu: a co ty tu, dziecinko, robisz? Tylko po prostu, idzie koło mnie i zaczyna. Że zimno, co? Weekend podobno ma byćciepły, a ona akurat nie będzie mogła wyjść, bo robi to i to. Zadałam parę pytań, ona też. Ja powiedziałam, że wolę się nie przeziębić, bo jednak pracuję / uczę się słuchem, jak przytkam uszy, to tyle sobie zrobię. I nagle okazało się, że muzyka, to wspólny temat. Ja wam naświetlę sytuację, żeby wszystko było jasne. Trasa z naszej szkoły na przystanek trwa 5 minut. Może nie przesadzajmy, dla mnie 7 minut, to na bank. No ale nadal, to jest 7 minut z życia, 7 minut czasu wszechświata, których nigdy wcześniej nie było i nigdy później nie będzie. I ja w tym czasie spotkałam dziewczynę, która zajmowała się kiedyś miksowaniem muzyki, a produkcją, to nadal się w sumie zajmuje w wolnym czasie. Robi muzykę na abletonie, więc wtrąciłam, że ja to abletona bym mogła tylko z kontrolerem używać. A, ona ma pusha, to jak ja chcę, mogę zobaczyć! A w ogóle, to mieszka niedaleko. Wymiana kontaktów nastąpiło, nastąpiło też wewnętrzne przekonanie, żę coś zrobić z tym musimy, no bo przecież po coś to się stało, no nie?
Przy innej okazji jedna moja przyjaciółka określiła takie zdarzenia sformułowaniem: zbieg okoliczności, o który wszechświat wcale nie prosił, ale bardzo potrzebował.
W sumie wyjaśnienie tego powiedzonka też należy do moich zbiegów okoliczności. Ktoś mi znany czytał mi kiedyś swój tekst, dotyczący pewnego miejsca. W ogóle ten człowiek swoim słowem, mówionym lub pisanym, definiuje świat na nowo w tak niespotykany sposób, że możnaby o nim nie tylko wpis, ale i cały blog napisać. Nie podejmuję się tego zadania, to nie jest mój poziom i moje kompetencje. W każdym razie czyta. W pewnym momencie zaczęłam sobie wszystko wyobrażać i jakoś tak się stało, że zamknęłam oczy. Następne zdanie brzmiało: trafiam tam z zamkniętymi oczami.
Dziękuję bardzo, kurtyna.

A poza tym, to co jeszcze w tym wpisie umieszczę? Wszyscy teraz myślą… gdzie tam teraz, niektórzy, to tak myślą cały czas, że ja mam w życiu samo szczęście i fart, że generalnie, to zajmuję się wyłącznie tryskaniem energią i przeróżnymi projektami.
Dwie uwagi. 1. Czasami coś, co ktoś ma, nie jest szczęściem, a rezultatem ciągu różnych wydarzeń, do których, niespodzianka, ten ktoś też się przyczynił. Np., duże słowo, ale jednak, PRACĄ. 2. To, że ktośma pomysł na projekty, nie znaczy, że je kończy. Życzcie mi, abym przynajmniej jedną czwartą z pomysłów, które kiedykolwiek miałam, kiedyś skończyła.
A dążę do tego, że ostatnio doszłam do wniosku, że to może zależeć od człowieka, co wyciąga z życia. Nie zawsze zależy, broń Boże, ale czasami jednak tak. Odnoszę wrażenie, że jeśli ktoś częściej opowiada o rzeczach fajnych, może śmiesznych, może przydatnych, które mu się przytrafiły, jest trochę weselszy. Mało tego, lepiej te rzeczy pamięta, bo je powtarza, no nie? Jeżeli natomiast powtarza tylko te, które go zdenerwowały, to właśnie go napędza, że się powkurza jeszcze bardziej, no to… cały czas chodzi taki zirytowany.
Na pewno znajdzie się ktoś, kto powie: o, tobie się takie złe rzeczy na pewno nie przydarzają, to możesz sobie chwalić! W zeszłym tygodniu stanęłam w obronie jednego miejsca, które w tym samym dniu doprowadziło mnie do szału, także nie, jedno drugiego nie wyklucza. Ale jednak, jak sobie o tych miejscach myślę, częściej wspominam tych ludzi, którzy byli spoko, których lubiłam. I zaraz powiedzą, że to takie gadanie tylko, o byciu optymistą, że ojej ojej, mam dobre rzeczy z życia wyciągać, pozytywne nastawienie jest super, kwiatki i serduszka… Ale ludzie, tak poważnie, po cholerę ja mam się zajmować ludźmi i zdarzeniami, które mnie tam doprowadzały do szału? Po co mam o nich gadać? Nie zasługują na to. Zasługują na to, żeby je rozgłaszać tam, gdzie powinny być rozgłaszane i pokolei zmieniać, ale na pewno nie na to, żebym sobie nimi zaprzątała głowę w czasie, że tak powiem, wolnym od pracy. Pukają się teraz w głowę wszyscy ci, którzy mnie znają i wiedzą, że jednak narzekać lubię. Tak, wyrzucić z siebie, wygadać się, naświetlić sytuację, TAK! Ale dziwi mnie, jak ktoś wspomina tylko złe rzeczy, skoro spotykają go też dobre. W tym samym miejscu. Rozumiem, jeśli ktoś cały czas miał przerąbane, trafił na naprawdę złe miejsce i czas, to wtedy tak. Rozumiem to, broń Boże nie zmuszam do fałszywego uśmiechu i chwalenia czegoś, czego nie było. Ale czy jedna głupia zagrywka tworzy całość? Na szczęście, w moim środowisku, nie, czego i wam życzę. Uprzedzając komentarze, tak, wiem, żę tak nie jest zawsze, wiem. Ja tylko życzę.

Walcząc dalej ze stereotypami pod tytułem, niektórzy to umieją wszystko i świat się wokół eksperta kręci, w tamtym tygodniu uznałam, że moje umiejętności techniczne na bębnach leżą. Leżą i w czoło się pukają, tak szczerze mówiąc. Techniczne, powtarzam. Muzyczne nie, od strony wykonania czegoś ja wiem, że coś umiem. Ale żeby z powodu złego dnia i nastroju nie umieć zagrać najprostrzych ćwiczeń? TO przegięcie jest, trzeba więcej ćwiczyć!
I, w tym samym temacie, moja siostra, lat 12, wczoraj mi powiedziała, że ej, te dwie nowe piosenki Sheerana są takie podobne, nie? One są na tych samych dźwiękach! Yyyyyyy… no dobra, słuchamy. Myślałam, że jej chodzi, że one są takie, no… bardzo popowe, jak na Sheerana. I wiecie… w tej samej tonacji, to one nie są. W równoległych do siebie już owszem. Ja tego nie zauważyłam, Emila tak. 😉

Także ja się idę uczyć tonacji i wielotonów, bo mam z nich test słuchowy w poniedziałek, a was zapraszam do komentowania.
Przy okazji, komentarze pod wpisami otrzymuję ostatnio od naszej niezmordowanej wychowawczyni, pani Ani G, którą serdecznie pozdrawiam w tym momencie, bo mi pozwoliła. ;p Nasze pedagogiczne rozmowy i takie tam.
A propos pedagogiczne, czekacie wraz ze mną na następny tydzień? Ileż będzie ciekawych zajęć?! Np. z realizacji. Na ostatniej realizacji dowiedziałam się na przykład, że nieprofesjonalnie gram w karty i że tak w sumie, to mogłabym nauczyć się czytać. Więcej niż jednym palcem. Dziękuję bardzo, wiedziałam, że mogę na Pana liczyć.
No i, już ostatnie a propos tego wpisu, a propos na kogoś liczyć, Strachy na Lachy wydały wczoraj nową płytę, jakby to kogoś miało zainteresować. Mnie zainteresowało, dziękuję koledze z klasy, na którego zawsze mogę liczyć. A on na mnie. I tak sobie liczymy. Hajs.
Dobra dobrrrra! NIE tylko.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Wewnątrz cała ta szopka, a na dworze zawieja. Czyli, że wrzesień trwa.

Zdarza mi się czasem, że mam przeczucie. Przeczucie najczęściej dotyczy najbliższej przyszłości, przykładowo, że tydzień będzie ciężki, albo przeciwnie, że jakoś tam się wszystko ułoży, zgodnie z tradycją tylko na moment. Na początku września umyśliło mi się, że przez najbliższe 3 tygodnie będzie bardzo dużo roboty. Nie wiedziałam, czego będą dotyczyć te ciężkie prace, ani skąd mi się wzięły te nieszczęsne 3 tygodnie, ale myśl nie dawała mi spokoju. Ogłaszam z radością, że właśnie mija poniedziałek, koniec tych trzech tygodni nastąpił wczoraj. Czy teraz będzie łatwiej? Nie wiem, ale uważam, że chociażby ostatni tydzień z kawałkiem zasługuje na wpis. A zaczęłabym od wyjazdu w poprzedni weekend, pełnego gry na instrumentach, żarliwych dyskusji i nocnych Polaków rozmów.
** ** **
– No, słuchajcie, zawieja i beznadzieja! – Stwierdziła koleżanka, wchodząc do jednego z zajmowanych przez nas domków, wzbudzając powszechną wesołość. Rzeczywiście, na dworze nie było ładnie. Lało, wiało, a raz uderzył taki piorun, że zastanawialiśmy się, czy nie trzeba odłączać sprzętu. Na szczęście pogoda tego typu trafiła nam się tylko raz, w sobotę, a chętne towarzystwo zdążyło się wybrać na plażę jeszcze przed tym przykrym faktem. Co robiliśmy o tej porze nad morzem nie będę jeszcze dużo mówić, bo to jest fajna akcja, która kiedyś jeszcze zasłuży tu na swoje własne miejsce. Mogę nadmienić tylko, że spędziliśmy dwa dni, na doskonaleniu talentów i opracowań muzycznych, znając się wzajemnie w stopniu rozmaitym, od osobistego, poprzez internetowe, aż do widzenia się na oczy poraz pierwszy w życiu.
Zawarcie tych wspaniałych znajomości odbyło się w piątek, w który to piątek pociągi intercity powiozły nas w stronę stacji Gdynia Główna. Ruszyła… maszyna… po szynach… Pierwszą głupotę udało mi się zrobić już na pokładzie tego pojazdu. Jak to bywa w pociągach, poszłam sobie spać, opierając łokieć na podłokietniku, a głowę na dłoni. Co i jak zrobiłam, do tej pory nie wiem, dość powiedzieć, że nerwy w łokciu są ważne, a dowiedziałam się o tym w bolesny sposób. Poszłam spaćbez przeszkód, obudziłam się… i do końca podróży prawie nie czułam połowy lewej dłoni. Dwa ostatnie palce mniej sprawne, czucie jak po znieczuleniu u dentysty, a przypominam, że ja tam gram na bębnach. Wiecie, tych palców, to ja jednak potrzebuję! Pełna sprawność dłoni wróciła mi do wieczora, pełne czucie w małym palcu, to chyba dopiero w niedzielę. Trzeba być mną, żeby uszkodzić sobie dokładnie to ,co jest mi potrzebne, w pierwszym etapie wyjazdu.
Uznałam, że spanie jest bez sensu i zajęłam się rozmową z współpasażerami, wyruszającymi ze mną z Krakowa. W tym miejscu bardzo serdecznie pozdrawiam kolegę, który, sam o tym nie wiedząc, pokazał mi, jak źle jest pohopnie oceniać ludzi, a także koleżankę, dzięki której spędziłam piątkowe popołudnie płacząc ze śmiechu. Nasze anegdotki z autobusów, pociągów i ulic przeróżnych miast powinno się zebrać w oddzielnej książce.
W Warszawie Centralnej dosiadła się do nas kolejna część naszej drużyny. Na Wschodniej natomiast przybyła konkurencyjna ekipa. Ich było ośmioro i posiadali alkohol. Nas było siedem osób plus pies, natomiast dorównywaliśmy im spokojnie nawet BEZ substancji pomocniczych. Pies przewodnik potrafi być elementem niezwykle integrującym pasażerów, oferty wyprowadzenia psa na spacer, pomimo faktu, że pociąg nadal jechał, wspominane były do końca wyjazdu. Ale spokojnie, kolega szybko biega, to zdąży!
– Julita, kiedy Gdańsk? – Zapytałam w pewnym momencie.
– A co, chcesz wysiąść? Spoooko, idź z kolegą, kolega szybko biega! –
Muszę przyznać, że był to najgłośniejszy wagon pendolino, jaki widziałam w życiu. Uwaga konduktorki, naszczęście do konkurencji, brzmiała: proszę państwa, trochę ciszej, bo słychać państwa na peronie!
Był tam też ktoś trzeźwy / rozsądny, bo w pewnym momencie próbował zapanować nad sytuacją. Ćśśśśśś. Spróbował raz. I cały wagon: ćśśśśśś… Zadziałało odwrotnie, zarówno w wagonie, jak i potem u nas, powtarzane przy każdej, nadarzającej się okazji. O konduktorze w regio, to nawet nie ma co wspominać, bo nie da się tego opowiedzieć słowem pisanym. Porozsadzał nas po dostępnych miejscach z niespotykaną wręcz werwą i ochotą, opatrując nas z marszu imionami własnego pomysłu, przy okazji okazując wiedzę i obycie w świecie niewidomych.
– Tu będzie pies, on ma z was największe oczy! Ale za to właścicielka ma słuuuuch, co nie? I dotyk! – Właścicielka nieśmiało zauważyła, że chyba nie tak dobry.
– Jak nie dobry?! Pokaż opuszki, braillem czyta? To co ma być niedobry?! – Przedstawienie zakończył komędą: no, to teraz tu siedzieć i wszystko bedzie w porządku! Uwierzyliśmy mu. Albo baliśmy się wstać, nie mogę się zdecydować.
Podczas samego wyjazdu spotkałam taką ilość niezwykle utalentowanych ludzi, że bloga na to nie starczy. Z klawiszowcem i basistą improwizowaliśmy już pierwszego dnia, mimo, że północ już była, pierwsze i drugie skrzypce zmuszone były na bieżąco wymyślać przeróżne partie, a kiedy nasza pani wokalna dyrektor uczyła dziewczyny, jak mają śpiewać, połowy słów nie rozumiałam. Ja, jeśli chodzi o śpiew, rozumiem komendy proste, w moim życiu spotykałam się najczęściej z: wyraźniej! Ewentualnie: głośniej, odważniej! To drugie zrozumiałam doskonale, gdy jedna z naszych wokalistek zaczęła swoją zwrotkę.
– Ej, słuchajcie, stop! – Przerwałam grę. – Ja was najmocniej przepraszam, ale jak ona ma śpiewać początek, to ja ją muszę mieć "przy boku, przy boku", bo inaczej nie wiem, kiedy wejść! –
Ja w ogóle bardzo lubię wszelkie występy związane z kolędami, świętami i uroczystościami, kojarzącymi się z dobrociąw sercu. Kiedy słyszysz, że utalentowana wokalistka śpiewa coś ładnego o "takim dniu", w którym "całą noc padał śnieg", a potem, tym samym rozpędem, używa kilku słów nienadających się do druku, bo jej się słowa pomylą… TO! Są przeżycia godne opisywania. Swoją drogą bardzo podziwiam ludzi, którzy grają na instrumentach dętych, ja bym chyba zemdlała. A nasza flecistka nie tylko dawała sobie z tym radę, ale też, do tych opracowań, wstawała na siódmą rano! Łapiecie? RANO! Kiedy ja byłam w stanie pt. otwieram oczy, zamykam, znów otwieram, jest pół godziny później… ona wymyślała, co ma grać fortepian w drugim refrenie.
Także wiecie, my tam ciężko pracowaliśmy! Żadne tam ogniska, łażenie na plaże, czy drinki w jacuzzi, co to, to nie! Dziwi mnie tylko, że na każdy dzień przypadało nam jakieś mniejsze lub większe uszkodzenie. W moim przypadku ręki. W przypadku koleżanki np. skrzypiec, które, jak wiadomo, są przedłużeniem ręki. Strat w ludziach nie odnotowano.
Na koniec wycieczki dwie uwagi dotyczące powrotu. Po pierwsze, Julita, kiedy znowu idziemy na ciasteczka z intercity? Po drugie, i jak tu wierzyć, że nas nie podsłuchują? Pół drogi gadałam z kolegą basistą o airpodsach i co? I następna reklama na youtubie zgadnijcie, czego?!
** ** **
Zachwyciłam się nad tym morzem. Różnymi rzeczami, ale pod sam koniec wyjadu ciszą. Stałam sobie na dworze, noc była, nic się nie działo, a ja sobie tak tę noc obserwowałam i zastanawiałam się nad tym, komu o tym opowiedzieć. A są takie osoby. Ktoś komu bardzo bym chciała, a nie bardzo mogę. Komuś, komu niby bym mogła, a okazuje się, że nie zawsze ma to sens. Wreszcie ktoś, komu serio powiedziałam… Macie czasami takie rozkminy?
I była cisza…
** ** **
Ciszy za to nie ma w naszej szkole! Powrót do rzeczywistości nastąpił we wtorek, bo po poniedziałkowym powrocie jedną noc zdecydowałam się przespać w domu. I od razu zrobiło się ciekawie, bo napotkałam techniki stereofoniczne. We wtorek jeszcze pół biedy, bo Stivi nam o nich opowiadał, a że opowiadać umie, słuchaliśmy. Pod koniec zajęć natomiast słuchaliśmy Depeche Mode, Jimiego Hendrixa… Takie rzeczy się robi na realizacji! Kto mi powie, co tu robi za bas?

Po zajęciach natomiast była konferencja applea, a że my tam niektórzy zdeklarowani appliści, zaczęliśmy oglądać wręcz natychmiast, po drodze z zajęć. Żeby było coś ciekawego, to nie powiem. Może ten nowy Ipad, ale wcale nie tyle tańszy, ile na początku myślałam, takie to o.
A w środę od rana co? Techniki stereofoniczne, tym razem w praktyce. Wiecie, drogie dzieci, co to jest? To są dwa mikrofony, które trzeba ustawić we właściwej odległości i pod właściwym kątem względem siebie, bo jak nie… (To wybuchnie!) Nie, aż tak źle nie jest, to po prostu technika nie wyjdzie. Opcją pośrednią byłoby: to po łapach! Zwłaszcza, że akurat linijka pod ręką.
W środy po zajęciach jeżdżę na dodatkowe lekcje perkusji. Tam wreszcie mnie ktoś pilnuje, żebym ćwiczyła z metronomem. Mój ty Boże, człowiekowi się wydaje, że umie grać, a potem każą grać równo…
Swoją drogą właśnie, Kraków! Nawołuję do was! Jak ktoś chętny na zajęcia z perkusji, z dobrym nauczycielem, otwartym, widzieliśmy się dwa razy, a już mi mnóstwo nowych, dobrych rad udzielił, to pisać do mnie! Bo i jemu się to przyda, i wam.
Z tych zajęć to może w ogóle jeszcze jeden fajny projekt wyniknąć, ale to chyba też później dopiero ogłoszę, niechże ja się najpierw sama czegoś dowiem.
Wracając do szkoły, w tym roku rocznik realizatorski uszczęśliwiono dwoma dniami, w które mamy lekcje na rano. Środa i czwartek. W czwartek mamy lekcje z nauczycielem, który jużw pierwszym roku naszego urzędowania na Tynieckiej stwierdził, że dobrze, że po naszych lekcjach zaczyna się weekend. W domyśle pozostawiając, że dłużej tego wytrzymać nie można. W tym roku przywitał nas zdaniem: oooo raaaaaany, znooooowu oni! O raaaaany, znoooowu pan? Zakrzyknęłyśmy zgodnie wraz z Sylwią, przez co porozumienie zostało osiągnięte. Na razie jesteśmy na etapie pierwszych nagrywek prowadzonych sposobem profesjonalnym, reżyserka / studio.
– Proszę pana, a może by jednak włączyć wzmacniacz, co? –
– O, słuszna uwaga! – Takie to mamy dialogi wrześniowe.
Mówiłam wam już, że muszę chodzić na kształcenie słuchu? Znaczy na razie jeszcze nie byłam, ale MUSZĘ! Za to nasze próby zespołu perkusyjnego najlepiej chyba podsumowuje ten przepiękny utwór.

I może z tego nadmiaru wrażeń przyjemnych, a może z powodu, że w naszym internacie wieczorami szuka się zgubionych rzeczy, a nad ranem lampy spadają, przynajmniej w niektórych pokojach, w piątek rozchorowałam się tak, że nie poszłam do szkoły. Żeby było zabawniej w powrotnej drodze natrafiliśmy na trasie na wypadek. Na tyle poważny, że ostatni fragment trasy, zajmujący zwykle 25 minut, zajął nam tym razem półtorej godziny. Nie tłumacząc moich zawiłości w powrotach do domu, byłam na miejscu półdo pierwszej w nocy, co jakby zdrowieniu nie służy. 😉
Także na razie siedzę i się nudzę, ktoś ma dla mnie jakieś zadania? 😉

Na koniec wpisu chcę jeszcze powiedzieć, że przybyło nam ludzi w klasie, a raczej my im do klasy przybyliśmy. O Sylwii mówiłam wcześniej, ale nie mogę tu zapomnieć o dwóch kolegach. Kolega J, który nagle objawił nam talent aktorski, a także kolega M, który w jeden dzień potrafi się ze mną pokłócić i przywrócić mi jakąś tam wiarę w ludzi. Pamiętaj, niewielu jest takich, którzy potrafią tak zręcznie łączyć ze sobą te dwie aktywności. Drodzy koledzy, proszę zgłaszać, jak mogę pisać pełnym imieniem.

Czytelników pozdrawiam ja – Majka

PS: Płyta Sheerana wychodzi 29 października.
PS2: Jakiej ja się pięknej rzeczy nauczyłam grać na fortepianie! I nie, tato, to tym razem NIE są "krasnolódki".

Kategorie
co u mnie

U nas jest bardzo fajnie! W brew pozorom. O początku roku słów kilka.

Podobno najbardziej surowych nauczycieli najczęściej się będzie wspominać. Zwykle nie jestem zwolenniczką tych teorii, bo wydają mi się zbyt bliskie zapewnień, że: za parę lat będziesz się z tego śmiać. No zwykle nie. Ale dziś, niespodzianka. 🙂
Proszę się wyprostować! Ja do was mówię, a wy tak siedzicie, jak po czterech piwach!
Konkretnej liczby piw nie pamiętam, ale pamiętam, co nasz gimnazjalny nauczyciel od wszelkich przedmiotów artystycznych mówił, kiedy ktoś podparł głowę na ręku. Dziś, niestety, właśnie tak bym według tego pana wyglądała.
Spanie w środkach transportu publicznego, to powinna być jakaś osobna dziedzina, której możnaby się było uczyć. Na WFie na przykład. W pociągu opanowałam to prawie do perfekcji, dziś była najlepsza opcja, nie dość, że miejsce przy oknie, to jeszcze drugie, to koło mnie, również wolne. Nie było jeszcze takiej ostateczności, żebym się rozłożyła na dwóch i po prostu poszła spać, jak człowiek, ale opieranie się o wszystko jest już odruchem. Albo o okno, albo o podłokietnik, jeden lub drugi… Zdaje mi się, że dziśprzesłuchałam dwóch utworów z płyty, następne dwadzieścia różnych utworów jakoś znikło.
Po tej fascynującej podróży pociągiem trafiłam do Krakowa. Uwielbiam dialogi na dworcu. Ktoś mi pomaga, ale widzę, że sami się w grupce zastanawiają, gdzie mają iść. No to, ja, ponieważ już trochę tu siedzę:
– A gdzie się pani chce dostać? –
– My? To do Zakopanego. –
– Aaaaa, no peeeewnie! To tamtymi ruchomymi pani dojedzie! – Wszyscy są, jak widać, tak samo śpiący, jak ja. Chociaż OK, nie wymądrzajmy się. Miałam koleżankę, która, na uprzejme pytanie kierowcy, gdzie jedzie, coby jej mógł przystanek powiedzieć, odpowiedziała jasnym przekazem: niedaleko. Faktycznie, dużo się dowiedział. Kiedyś szłam z przyjaciółką coś zjeść na mieście, troszkę drogę pomyliłyśmy i byłyśmy na tym dość mocno skupione. Że coś jest nie tak. Po tym, jak moja towarzyszka podróży trąciła jakiśbillboard, czy coś, potrzedł zatroskany mieszkaniec miasta.
– Proszę pani, proszę pani! Wszystko w porządku? –
– Nie. – Odpowiedziała bez namysłu, nie uznając za stosowne dodać dalszych wyjaśnień. Śmiałyśmy się z tego jeszcze z 10 minut, co ciekawe pan nie pytał dalej i poszedł. Takie to mamy inteligentne rozmowy uliczne.

Tak tak, wróciłam do Krakowa. Mam wam opowiadać o początku roku szkolnego? Ale na pewno? Jesteście pewni? Nie, tak na poważnie, zeszły tydzień był ciężki. W zeszłym tygodniu, pierwszego dnia, jak szłam z autobusu do szkoły, po drodze zdążyłam umyć włosy i wyprać plecak. W sumie zostałam zmuszona. Deszcz to zrobił za mnie. A pamiętajmy, że albo kaptur na głowę i wtedy nic nie widzę, albo widzę, co się dzieje na ulicy, ale mam mokre włosy. Bezpieczeństwo jest najważniejsze, jak mnie w internacie zobaczyli, to jedna wychowawczyni od razu spytała, czy nie zrobić mi herbaty, kazała się przebrać i pożyczyła suszarkę. ;p Potem trzy różne restauracje z uber eats anulowały mi zamówienie, na pysznym nie przechodziła płatność… A pamiętajmy, że to dopiero był początek tygodnia… Pozwólcie, że reszty wam oszczędzę. A tamten tydzień, to nie koniec tego nieustającego pasma sukcesów. Dziś np. się okazało, że będę mieć kształcenie słuchu. Kto był w muzycznej i lubił? Przyznawać mi się tu zaraz!
Ale, nie ma co gadać, zabawne momenty też się zdarzały. Choćby piękne słowa, którymi w nowym roku przywitał nas nasz wychowawca.
– Słuchajcie, bo ja jestem dopiero w poniedziałek, to od razu wam powiem, hajssss! – Jeeezu, to już? Od razu jakaś mafia nas ściga? 😉 Na realizacji też nie omieszkaliśmy rzucić kilku żartów, dziwnych, zaprawdę powiadam. Pomysł na słuchowisko też już jest, trzeba będzie w nim wspomnieć o wawelskim smogu i innych legendach. :d Słuchajcie, na nudę nie ma co narzekać, przecież nawet tytuł tego wpisu jest dosłownym cytatem z naszego rozpoczęcia roku! 😉 Przyznam jednak, żę faktycznie, trochę śmiesznych anegdotek i ciekawostek ze świata napiszę nieco później, bo na razie mój nastrój zapowiada, że albo ktoś zginie marnie, albo ja się mocno zasmucę.

To tak, żeby nie zasmucać, podpowiem dwa elementy kultury, które ostatnio zwróciły moją uwagę, jeden serial i jeden projekt muzyczny. Serial, to netflixowe "otwórz oczy", polska produkcja na podstawie książki K. B. Miszczuk "druga szansa". W ogóle polecam książkę, niezły z tego… chciałam napisać horrorek, bo nie znajduję lepszego słowa. Ale rozwiązywanie zagadek też jest. Dziewczyna budzi się i nie pamięta kim jest, schemat ostatnio bardzo lubiany. Dowiaduje się, że znajduje się w ośrodku leczenia amnezji, a lekarka zapewnia ją, że wszyscy bardzo chcą jej pomóc wrócić do formy. Co jednak zrobić, kiedy się okazuje, że co innego człowiek przypomina sobie sam, a co innego próbuje człowiekowi wcisnąć jego psychiatra? I co, jeśli głosy w głowie okazują się rozsądniejsze od innych?
Książkę lubiłam, więc, kiedy dowiedziałam się, że robią serial, byłam bardzo zadowolona. Radość trochę mi przeszła, kiedy okazało się, że autorka przy nim nie pracowała. Dobrze czytacie, nie wiedziała nic. Miała konsultacje z producentami, więc zdawała sobie sprawę z pewnych zmian, ale nie wybierała aktorów, nie współtworzyła scenariusza, nic. I w dodatku produkcja netflixa. Dla młodzieży. No jest czego się bać, nie ma co mówić. Ale! Obawy obawami, a polski serial netflixa na podstawie lubianej książki, to jednak COŚ, trzeba zobaczyć! I wiecie co? TO NIE jest takie złe. Mnie się w sumie nawet podoba. Podobno autorce też, a to chyba o czymś świadczy. :d
Koncepcja jest faktycznie zmieniona, to trochę tak, jakby ktoś próbował naukowo wyjaśnić "lśnienie" Kinga, ale też jest ciekawe. Groza według mnie zachowana, niektóre rzeczy bardziej realne na ekranie, niż w piśmie i trochę bardziej dostosowane do czasów, a z muzyką, jak z resztą zwykle, netflix poradził sobie bardzo dobrze.
Co płynnie nas prowadzi do drugiej reklamy. Projekt Bass Astral x Igo. Jedną piosenkę znałam z serialu, link poniżej. Elektronika, płyta cała bardzo mi się podoba. Co do związku z filmem, według mnie nieźle pasowała do lekko psychodelicznego klimatu, jaki tam zrobili. Takie w sumie nie wiesz, śni ci się to, czy nie śni…

Propos seriali o domach wariatów, zna ktoś Tones and I? Ta płyta, "welcome to the madhouse", to też jest niezłe zaskoczenie dla mnie. Ja wiem, ona ten głosik ma troszkę wnerwiający, ale parę ciekawych rzeczy tam znalazłam. Żeby nie szukać daleko, otwierający kawałek. Niby to prosty pop, ale jak sobie do tego dowyobrażałam historyjkę i teledysk, to spokojnie komedię o tworkach można kręcić.

Zwłaszcza bridge i końcówka mi się podoba.

No, powiedziałam coś pozytywnego, teraz kończę. 🙂
Pozdrawiam was ja – Majka
Bądźcie zadowoleni.

Kategorie
muzyka wspomnienia i dłuższe opisy

Hałasy świata. Czyli moje top 10 dźwięków. Taki challenge

W szkole mieliśmy kiedyś takie zadanie, żeby zmontować reklamę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ta zagrana przez kogoś reklama polegała na tym, że reklamowano płytę, kompilację taką, składankę, z nagraniami różnych głośnych dźwięków. Masz już dość śpiewu ptaków? Łagodnego szumu fal? A może ta uciążliwa cisza doprowadza cię do k… Denerwuje cię troszeczkę… To mamy coś specjalnie dla ciebie! I wiecie ,wierrrrrrrrtarrrrrrrrrki, młotki, intensywny ruch uliczny. Nie pamiętam, co tam jeszcze było, natomiast tytuł wpisu robi fajny.

Tyle na początek, a teraz wstęp. Niedawno @Elanor na swoim blogu umieściła wpis o dziesięciu jej ulubionych odgłosach.

Dziesięć moich ulubionych odgłosów


A nie, moment, to nie było niedawno, tylko ona mi tam dała wyzwanie, żebym też coś takiego napisała. Wiecie, dała mi zadanie, a ja zawsze udaję, że zadania były niedawno, żeby termin jeszcze nie minął. Nawet wtedy wymyśliłam moje 10, oczywiście już nie jestem pewna, czy to będzie te same 10, co wtedy, ale co mi szkodzi, napiszemy! Uwaga, wpis może zawierać dowody na to, że ja mam jakieś ludzkie uczucia, inne niż: "przyda się", ewentualnie: "o, śmieszne, to spoko".

### 10. Kos.
Od razu mówię, ta kolejność jest bardziej taka, jak mi się wyda i jak mi się przypomni, nie, że akurat śpiew ptaków na końcu. Chociaż wiecie, hałasy świata, te rzeczy…
W każdym razie. Przez ostatnie lata poznałam niezależnie od siebie kilka osób, które interesowały się ptakami. Znaczy no, ornitologią, tak? I umiały śpiew ptaków rozróżnić. Oni wiedzą, co nam za oknem śpiewa. I dla niektórych to może być oczywiste, dla mnie akurat nie. Ja zawsze miałam takie: kurcze, to muszą być jakieś normalnie świry, jak oni to pamiętają? Skąd wiedzą? A potem złapałam się na tym, że słucham. I że serio niektóre pamiętam. Co mi żeście zrobili?
Między innymi zrobili mi to, że zastanawiam się, czemu w tych pięknych, romantycznych, poetyckich opisach jest śpiew słowika. Przecież kosy… Rany, jak ja bym chciała mieć takie coś w domu! Kos siedzi i on ci całe swoje życie opowie, on ci wyśpiewa cały świat i jeszcze kawałek. On powtarza melodyjki, on dzień dobry mówi! I to każdy inaczej! Wręcz miałam takie filozoficzne przemyślenie kiedyś. Obudziłam się, akurat któryś z tych kosów śpiewał za oknem, więc pomyślałam, że nagram. Będzie do antyreklamy, no nie? Zaczęłam się zastanawiać, czy chce mi się wstawać po rejestrator. Zwykle, jak ktoś nagrywa efekty, stara się ten rejestrator mieć gdzieś pod ręką, bo to nigdy nie wiadomo, trafi ci się jakiś dźwięk i potem już się nie powtórzy, nie można przegapić! W tym przypadku jednak pomyślałam sobie, że doooobra, potem też będzie, potem nagram. I zdałam sobie sprawę, że tak właśnie jest! Że to jest jedna z naprawdę niewielu rzeczy, która mi sięNIE skończy! Nie ważne, ile razy bym musiała gdzieś wyjechać, skądś się wynieść, kto by przestał albo zaczął ze mną rozmawiać, te ptaki nadal będą o pewnej porze roku śpiewały! Ja to mogę, o ile wiem, nagrać zawsze! I, przynajmniej czasami, działa to na mnie uspokajająco. Kosom się nie znudzi śpiewać, niech nam się nie nudzi wstawać.

### 9. Ogień.
Tu akurat nic odkrywczego nie wymyśliłam, chodzi mi oczywiście o ogień, palony w kominku albo ognisko. Jest ciekawy, tam się ciągle coś dzieje. A i skojarzenia sąraczej prawidłowe, bo to i z ognisk, i z kominków się ma… no dobra, z przed kominków, się ma dobre wspomnienia. Były ogniska na różnych szkolnych wyjazdach, nawet z gitarą były, pośpiewał sobie człowiek, pośmiał się, jedzenie było. Generalnie opłacalny biznes. Z kominkiem najbardziej kojarzy mi się wyjazd do Irlandii. Herbata, truskawki w czekoladzie i ogień. Jak ja bym chciała tam wrócić.

### 8. Woda.
Teraz będą wszystkie żywioły? Nie, nie będzie, zaraz mi się znudzi. I właśnie wcale nie chodzi mi o takie wysoooookie faaaaale, jak to ludzie puszczają, że o, jakie piękne, ocean… Ja wolę mniejsze fale. Takie wiecie, jak w jeziorku. O, a propos jeziorka, odgłos, który jest, jak się wiosłuje, tak delikatniej. Albo rowerek wodny, rowerki wodne mają taki fajny rytm, muszę to kiedyś nagrać. Krople wody też są fajne, też mogą mieć rytm. Woda w butelkach również spoko. W ogóle woda może mieć niesamowity wpływ na dźwięk. Ja już mówiłam, jak wylewałyśmy z Sylwią wodę z puszki i sprawdzałyśmy, jak zmienia się dźwięk, no nie?
Jednym z moich internetowych idoli, w tym przypadku jeśli chodzi o granie na perkusji, jest chłopak, który nagrywa popularne tematy muzyczne grając na szklankach. Stroi je sobie na odpowiednie nuty, dolewając wody, a potem na nich gra. Zwykle jedną ręką, bo drugą musi mieć wolną, żeby coś dograć na klawiszach. Wspominałam, że nogami gra rytm na cajonie i podłodze? Jak go oglądam, to mi się mózg zawiesza, bo próbuję to koordynacyjnie ogarnąć.

Druga anegdota o wodzie, to fakt, że na percepcji dźwięku kiedyś mieliśmy ćwiczenia z maskowania, polegające na tym, że pan nam puszczał szum morza, a w pewnym momencie, gdzieś pod tym szumem morza powoli zaczynała się pojawiać jakaś częstotliwość. Trzeba było powiedzieć, jaka. Czyli wy słuchacie pięknego szumu fal, a w pewnym momencie, cicho, ale nieubłaganie, zbliża się do was taki stary telewizor. Ten co piszczał. I sobie tak piszczy, do puki nie powiecie: Jezu, szesnaście kilo, zlitujże się, człowieku! Swojądrogą było to jedno z niewielu nagrań fal, jakie lubię. Podobno jest na freesound i to jest Bałtyk.

### 7. Przewracanie kartek.
Myślę, że lubię ten efekt. Jakoś taki przyjemny jest. Podejrzewam, że może to mieć w jakimś sensie związek z tym, że moja mama lubi czytać, więc może mi się kojarzyć z dzieciństwem itd. Była cisza, a przewracanie kartek też było, to znaczyło, że jednak ktoś jest w domu, że mama siedzi i czyta.
Poza tym, z takich kartek można zrobićmnóstwo rzeczy!

### 6. Burza.
O, coś już bliżej żywiołu jakby…
Spokojnie było? Bezpiecznie i przyjemnie? To teraz pioruny. W sumie nie wiem dlaczego, chyba dlatego, co ogień. Tam się cały czas coś dzieje, każdy taki grzmot, to jest osobna opowieść, raz walnie porządnie, głośno i koniec, wybuchło i już, innym razem tylko tak mruczy. I tak opowiaaaada tę historię, on podróżuje. I jeszcze jest… Jeszcze… jeeeeszcze czekaj, jeszcze się nie skończył. I takie efekty opłaca się nagrywać, nie powtózą się więcej te same. Poza tym potwierdza się przypuszczenie, że jak coś jest daleko, nie do pokonania i się wszyscy boją, to ja prawdopodobnie lubię.

### 5. Ksylofon (i / lub) marimba.
Powiedziałam sobie na samym początku, że NIE będzie instrumentów. Bo co to za wyczyn, wymyślić 10 brzmień, które ci się podobają? Ja z jednego syntezatora mogę wam 10 pokazać… a pisałam już, że widziałam prawdziwy syntezator?
Uznałam jednak, że zrobię wyjątek. Czy ksylofon jest moim ulubionym instrumentem? Niespodzianka, teraz to już w sumie nawet nie. Ale to przez ksylofon, przez to, że kiedyś go usłyszałam, poszłam uczyć się grać na nim, a w konsekwencji na perkusji. Przez to… albo dzięki temu, wy decydujcie… poszłam do szkoły muzycznej! I się męczyłam siedem lat. I teraz się znowu… no nie, dobra, teraz lubię te zajęcia. Bo mam same instrumenty, to może dlatego. Od ksylofonu teraz wolę marimbę, choć teoretycznie jeszcze trudniejsza, jak się nie widzi. Ale dźwięki tych instrumentów nie tyle są najpiękniejszymi na świecie, ile tak wiele w moim życiu zmieniły, że musiałam tu o nich wspomnieć.

### 4. Domino.
No nic mądrego nie powiem, uwielbiam, jak się je przewraca. Miesza czasami też. I to najlepiej nie takie drewniane, tylko takie inne, z… chciałam powiedzieć z kości słoniowej, no nie, chyba by droższe były… no wiecie, te takie z tych kamyczków, a nie z drewna. 😉 Ja w ogóle lubię dźwięki gier – kości, kart… Ale domino jest najlepsze. Nagrywałam efekty. 😉

### 3. serce.
Słyszałam, że niektórzy tego odgłosu nie lubią. Niepokoi ich. Kojarzy im się nie z bezpieczeństwem / uczuciem, tylko z niepokojem, może szpitalem… OK, jestem w stanie zrozumieć. Ja akurat lubię. Rytm serca, bicie serca, ciekawi mnie, jak się zmienia… No i oczywiście, jak to najlepiej nagrać, ciągle nie słychać. Cały czas mówię, że muszę w jakiejś kompozycji wykorzystać nagranie serca, przynajmniej wreszcie się okaże, czy wkładam serce w swoją pracę.

### 2. Śmiech.
I to jest ten uczuciowy podpunkt. Możecie się śmiać… ha ha, to takie nawiązanie do podpunktu… ale ważne są dla mnie śmiechy niektórych osób. Nie chodzi mi o odgłos śmiechu. Że sobie puszczę ten laughing track z sitcomów, nie. Nie o to chodzi. Chodzi mi o to, że są pewne osoby, które albo tak rzadko się śmieją, albo tak rzadko śmieją się szczerze, że ich śmiech sprawia mi dużą przyjemność. Są ludzie, których śmiech słyszycie tylko wy. Są i takie śmiechy, które pojawiają się na tyle rzadko, że po prostu trzeba się cieszyć. Na bank istnieje też jeden taki, który słysząc, sama się uśmiecham i potem mam takie: a palnijże się, babo, w ten gupi łeb! No i cóż, uśmiecham się dalej…
Wiecie o jaki efekt chodzi, po prostu, cieszy mnie to, jak ktoś się szczerze uśmiecha. Durny punkt, sama w tym momencie myślę, że to banalne i głupie, ale już napisałam, więc trudno.

### 1. Zdjęcie.
I na koniec coś, co przyszło mi do głowy dosłownie parę minut temu, czyli zdjęcie. Odgłos migawki. Nie wiem czemu, ale lubię. Podobały mi sięzabawkowe aparaty fotograficzne, które to miały, lubiłam, jak w komurkach było to włączane, a ostatnio nie miałam nic przeciwko robieniu zrzutów ekranu z zadań na zdalnym, bo mac ma wtedy taki fajny aparacik. Jak ktoś lubi szukać powodu, ukrytego gdzieś w zakamarkach podświadomości, to przyznam się, że światło przy robieniu zdjęcia, to jedna z trzech rzeczy, jakie pamiętam z czasów, kiedy jeszcze widziałam. Może to dlatego…?

A jak zdjęcia, to i sława, no nie? Także od dziś lubię jeszcze odgłos zamieszczanych komentarzy.
Pozdrawiam ja – Majka.

PS: A wy, jakie odgłosy lubicie? Tylko wiecie, z rozsądkiem! Topowa dycha wystarczy.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Parapetówka będzie, jak będą parapety. Czyli głównie o tym, co się w lipcu zadziało.

Nie wiem, czy zauważyliście, ale ostatnio bardzo lubię pisać takie wpisy bez początku. Żadne tam hej, witam, przywitania i pożegnania najczęściej wypadają banalnie i bez sensu. Zamiast tego lubię posty typu: łup, nagle coś, jakaś myśl, pytanie, anegdota… Nie było postu, nie było, a tu nagle jest! I powiem wam, że kompletnie nie miałam pomysłu na to, jak w taki sposób zacząć ten. O, mam!
Wiecie, jakie są teraz dobre nowe wrapy w Macu? Do tego jeszcze wrócimy, ale zaczęłabym od początku.

Skończyliśmy chyba na tym, że miałam być w Krakowie. Faktycznie, byłam. Jechałam, żeby poprodukować. Muzykę w sensie. Udało mi się zaktualizować garagebanda, pobrać protoolsa i obejrzeć pierwszych Avengersów. Też dobrze.
I tu przychodzi czas na pierwszą ważną nowinę z tego wpisu. Kolega pokazał avengersów. Zrobił błąd, bo nie wiedział, że jak mi się pokaże jakieś uniwersum, a mnie się ono, nie daj Boże, spodoba, to już nie ma przebacz. Filmy, soundtracki, wywiady z aktorami i ciekawostki z nagrywania zaraz będą, przeróbki, fanficki… Jakbym widziała, chyba bym się przyczepiła do komiksów. Jestem już na etapie zastanawiania się, kiedy będę mogła z avengersami zapoznać siostrę, bo ona może jeszcze spokojnie zażyczyć sobie figurkę z filmu, a ja, to już tak ciężko.
W tym momencie wewnętrzny głos pyta: Maju, ale czy kolejne filmy o superbohaterach nie są stratą czasu? Przecież to takie nierzeczywiste, bez sensu, bez odniesień do świata… I mogłabym się bawić w argumenty, że halo halo, niby pokazują fantastykę i science fiction, a tak naprawdę, to przez to chcą przekazać sporo prawd o człowieku, tego, co potrafi i tego, czego może jednak, mimo to, nie powinien robić… Zamiast tego powiem po prostu, że ja generalnie lubię tracić czas na rzeczy nieprawdziwe, nierzeczywiste, ale za to bardzo interesujące. Trudno. 🙂
Minus jest taki, że teraz mi nawet youtube reklamuje gadżety z marvela, od figurek za jakieś niebotyczne sumy pieniędzy (bardzocierpię), ażdo futerałów na telefon. Oczywiście nie mój.

Dygresja: wiecie, że nawet Ispot nie ma już caseu na pierwszą generację Iphonów se? Co, tylko ja to jeszcze mam? A mój case jest już w takim stanie, że jednak by wypadało zmienić, bo jak nie zmienię, to wypadnie.
Wierzycie w pogłoski, że w przyszłym roku wyjdzie Se 3? Ja bym chciała, ale nie wiem, czy wierzyć. Inna sprawa, że niezależnie czy 2, czy 3, jednak chyba poczekam na przyszły rok. Zamiast tego na razie zamienię mój na siódemkę taty, który zmienił na jedenastkę… Appliści z bożej łaski. Raaaaany, wyjdzie, że tacy bogaci, a tego, że mam każdy telefon po 5 lat, to już nikt nie pamięta! 😉 I działa! I nie zepsułam! (prawie)

To ja może tak płynnie, dyskretnie wręcz, przejdę od tych pieniędzy do czegoś, na co jużsporo pieniążków poszło. Przeprowadziliśmy się. No? Sama nie wierzę. :p Dwa miesiące później, niż zamierzone, ale TAK! Śpię w MOIM pokoju! Który ma, uważajcie teraz, DRZWI! To się tak śmiesznie złożyło, że ja byłam w Krakowie, a rodzice dokładnie w tym momencie uznali, że dobra, są uruchomione łazienki, woda jest, prąd jest, są, jak mówiłam, DRZWI! No to co, przeprowadzamy się!
Czyli wychodzi na to, że już dwa razy było tak, że pojechałam do znajomych, a kiedy wróciłam, moja rodzina mieszkała gdzieińdziej. Nie za szybko to idzie? :d Ja się teraz boję wyjeżdżać! Kto wie, gdzie wrócę?
Czy wszystko jest gotowe? Peeeewnie! Że nie… Słyszę, że pytacie, jak tam podłogi na górze i schody, wiem wiem, wszyscy ciekawi… Od podłóg się zaczęło, też opuźnione, a bez nich nie szło nic więcej. Po nich poszło wszystko. Oprócz schodów. Ciekawe dlaczego. Może dlatego, że to ta sama firma…
W każdym razie w środę panowie postawili barierkę na górze. To dobrze, bo do tej pory była tu taka odchłań śmierci, na którą trzeba było troszeczkę uważać. Chodziłam przy ścianach i to wcale nie dlatego, że po własnym domu nie umiem chodzić. A schody… no cóż, na schody czekamy. Na razie mamy takie zastępcze. Taka pochyła drabina, bez barierek, tylko takie boki, jak w drabinie. Wchodzę, jak pijana, a schodzę, jak kotek. I to nie to, że tak zgrabnie i ładnie, tylko używając wszystkich dostępnych kończyn. Tydzień mi zajęło nauczenie się chodzenia po schodach na tyle pewnie, żeby jeszcze zabieraćJEDNĄ sztukę bagażu podręcznego. Np. szklankę. Wiecie, jak mi się nie chce po herbatę schodzić?
Druga rzecz, do której na pewno muszę się przyzwyczaić, to jedzenie w grupie ludzi. Serio, to jest dziwne, ja wiem, ale ja się tak przyzwyczaiłam, że w mieszkaniu z Emilą jadłyśmy u siebie, i poczytać było można i generalnie zrobiłam sobie taką moją, nieprzeszkadzalną czynność, że teraz, jak jemy obiad wszyscy razem, to coś mi się nie zgadza. Skupić się nie mogę jakoś. :d

Ale, żeby nie było, ja się bardzo cieszę. Jakby nie patrzeć, wszyscy pierwszy raz jesteśmy u siebie. I tu nie chodzi wyłącznie o sąsiadów, których w blokach ma się z każdej strony, ale też chociażby o te nieszczęsne DRZWI. Poza tym samo to, że i Emila, i ja mamy czasem potrzebę pobycia ze sobą, ewentualnie ze swoimi znajomymi, w miarę możliwości tylko z nimi, że na pewno własne pokoje nam służą.
Kolejny plus, to wpływ na własne otoczenie. Zanim Emi przyszła na świat, oczywiście miałam swój pokój, ale wiadomo, że nie ja go urządzałam. Teraz, po raz pierwszy, to ja decydowałam, co, gdzie i jak trzeba przesunąć kontakty. No i mam mój wymarzony fotel, fotel robi robotę. Głośniki mam na biurku, o właśnie, mam biurko, dywan mam. Wszystko jest na miejscu! Gdzie tam, żartowałam, wszystko rozstawimy, jak będą listwy. A listwy robi pan od schodów, to wiecie, kiedy to będzie. :p Ale nie no, fajnie jest, fajnie. Roland jest zawsze pod ręką i w ogóle… Nowy interface kupiłam.

Co mnie pięknie prowadzi do następnego tematu. Wczoraj byłam w Pasji, tym sklepie muzycznym, co by sobie ogarnąć nowy interface. Chciałam takiego dość taniego audienta, ale się okazuje, że niedostępny z czytnikiem ekranu. No wiecie co? Żeby myszą trzeba było kanały wybierać? Nudzi im się, czy jak? Wzięłam inny, słyszę o nim same dobre rzeczy raczej, także mam nadzieję, że będzie OK.
No i w tej Pasji spytałam o coś, co jużwcześniej chciałam obejrzeć i przetestować. Analogowy syntezator z firmy Korg. Minilogue się nazywa. Mieli i dali. Dali przetestować, rzecz jasna, nie tak w ramach dobrowolnej darowizny. Zaczęłam testować i… no co ja wam powiem? Ja już tego nie odzobaczę i nie odusłyszę. Dotknęłam się analogowych gałek i analogowych brzmień. I rozumiałam, co robię. Polubiliśmy się. Myślę, że znajomość z minilogiem ma przyszłość. Nie wiem, czy przypadkiem nie całkiem niedaleką. 😉
Wewnętrzny głos pyta, czy mi to na pewno potrzebne… On lubi dociekać sensu, ten głos. Odpowiadam: TAK.
Jak wracałam z Pasji, wpadłam do maca, dlatego wiem o tych wrapach. Polecam.

Będąc przy posiłkach, ogłaszam publicznie, Kamil, ten obiad był DOBRY! Żeby nie było, że tak tylko wtedy mówiłam. Teraz też mogę powiedzieć. Właśnie, a propos tej gościny u znajomych na obiedzie, Wiki, kiedy znowu gramy w uno? 😉
Jak ktoś chce ze mną ćwiczyć uno, to ja chętnie. Przypomniałam sobie tę grę i pożałowałam, że nie umiem grać lepiej.

Przyznam się, że w tym momencie przestałam pisać i zaczęłam myśleć. Co ten wpis wnosi do rzeczywistości? No bo fajnie, czasem umiem coś śmiesznie ująć, ale jakoś ciężko mi idzie przemycanie głębszego przekazu. :d Nie wiem, co wam tu jeszcze napisać.
Że jeśli chodzi o lepiej grać, to przydałoby się poćwiczyć na fortepianie? Przecież to wszyscy wiedzą, ile ja ćwiczę! Że pogoda taka sobie? U was pewnie leje bardziej! Poza tym dobrze, niech pada, zagorąco jednak było. Klimatyzację mamy, to jest fajne. W ogóle taki szczelny dosyć ten dom, nawet w upały nie ma tragedii. No i moskitiery są, to najważniejsze. Bo raz nam tu wpadł sz… szszszszsz… szczęście, że zaraz wyleciał!

A morał tego wpisu jest taki. Wyprowadzajcie się, dzieciaki! Tylko nie liczcie na to, że jak się przeprowadzicie, to wszystko będzie od razu gotowe. Niby wszystkie meble są, podłogi, ściany pomalowane, a i tak każdy popakowany w siedem paczek i chlebaczek. Dzięki Tomek za to określenie, uwielbiam je.

Zaraz będzie obiad, a głodna jestem, więc kończę wpis. Pozdrawiam was serdecznie i mam nadzieję, że ktoś podrzuci w komentarzu temat na nowy wpis. 😉
Pisałam ja – Majka

PS Billie Eilish wydała nową płytę, to tak, jakby ktoś zapomniał. I nawet parę razy wyszła na niej z tego swojego szeptu, to było całkiem ciekawe.

Kategorie
co u mnie

Reklamy, autoreklamy i uspokajające hobby. Boże, ześlij deszcz!

Myśleliście kiedyś o rzeczach, które ratują życie? Albo chociaż zdrowie? Samopoczucie chociaż? Bo jak się o takich rzeczach myśli, to się wymyśla jakieś niestworzone zjawiska. Cudowne lekarstwa, suplementy, jeśli chodzi o ten ogólny dobrostan, to może coś, co ktoś lubi, piękne widoki, podróże, miliony monet… odczepmy się już od tego alkoholu! A ja…
A ja ostatnio doszłam do wniosku, że to czasami mogą być naprawdę dziwne i niewielkie rzeczy w życiu. I tak inne dla każdego. Każdego co innego uspokaja. Moja przyjaciółka na przykład bardzo lubi się zmęczyć. Fizycznie, robotą jakąś, możliwie związaną z przyrodą. Ja z kolei bym się pobrudziła i bała owadów, także… Koleżanka z liceum uwielbia sklepy. Chodzić po nich, oglądać różne rzeczy… Tak tak, Zuziu, ja cię też kiedyś do sklepu zabiorę! Tak przy okazji, widziałyśmy ostatnio pawie w parku łazienkowskim, fajne te pawie. Tylko się niemiłosiernie wydrzeć potrafią. Wracamy do tych uspokajających hobby. Mam znajomego, co gra w gry komputerowe. Mówicie, że te wszystkie straszliwe strzelanki zachęcają do przemocy? Przeciwnie! One sprawiają, że CI ludzie mają gdzie tę przemoc wyładować!
Dla mnie to są konkretne rzeczy do czytania / słuchania. To się sezonowo zmienia, np. kiedyś to było "cabin pressure". Kto by pomyślał, nie? Komediowe słuchowisko BBC o dwóch lotnikach. Ciekawa jestem, czy jak Finnemore to pisał, pomyślałby, że komuś to pomoże przetrwać początek lockdownu we względnym zdrowiu psychicznym. A przecież ja nie mogę być jedyną osobą na świecie, która tak ma. Konkretny serial, słuchowisko, czasem książka… ale to raczej musi być coś odcinkowego, żeby tego było więcej.
Ostatnio mam na tapecie stand-up. Tak, ten polski, krytykowany z prawej i lewej, nie unikający przekleństw stand-up. Chyba działa dla mnie, jak strzelanki. 😉
Ciekawa rzecz, ten stand-up, nie? Gość gada przez godzinę o tym, co go denerwuje i jeszcze mu za to płacą! To przecież ja bym to mogła robić! Przywitanie z publicznością, jakiś temat, jeden, drugi, anegdota, jedna, druga, przyczepienie się do losowej osoby z widowni, powrót do początku, dziękuję, było cudownie, dobranoc! To przecież zupełnie, jak u nas na zajęciach z montażu! ;p
Już mam kilka tematów. Na niewidzeniu ogarnie się dwa i pół programu, bo to i zachowanie ludzi, i zachowanie niewidomych… A, jeszcze paradoksy prawa… No to to przecież jest tak głupie, że każde pojedynczo zajmie z godzinę.
Następny temat rzeka, to wyuczony zawód. Realizatorzy, ich rola / brak roli, ich zachowanie wobec innych, innych zachowanie wobec nich… Patrzcie, to prawie jak z niewidzeniem. No i oczywiście pomysły realizatorów (przypominam nagrywanie burzy z poprzedniego wpisu).
Dygresja: ostatnio z Sylwią zajmowałyśmy się sprawdzaniem, jakie ładne dźwięki uzyska się poprzez wlanie wody do takiej zamykanej, metalowej puszki. I wylewanie jej. Dwie podobno dorosłe baby, zamykające za sobą drzwi w łazience, bo im hałasy (rozumiecie, ludzie normalnie rozmawiają), jak już wspomniałam, HAŁASY z pokoju, przeszkadzały słyszeć, co się stanie, jak się wyleje wodę z pudełka. :p
No i czy to nie jest materiał?
I właśnie tacy ludzie, którzy zajmują się zawodowo opowiadaniem, co ich wkurza, zapewniają mi ostatnio rozproszenie, uspokojenie, rozrywkę… mogę w miarę spać.

Czemu normalnie nie mogę? A, nie wiem. Dom w budowie, ma opóźnienia i każdego dnia twierdzi cośinnego… Przy okazji dziwny stres o inne rzeczy i mamy to. O, o tym też bym mogła opowiedzieć, może by mi przeszło.

A propos przechodzenia, reggae mi nie przeszło, właśnie w Ostródzie byliśmy, dziesiąty raz na festiwalu. Bardzo bardzo polecam płytę Gutka. Nie wiem, skąd go kojarzycie, czy z reggae i zespołem Indios Bravos, czy może z hiphopu i kawałków z Abradabem, Paktofoniką i kilkoma innymi. W każdym razie jego solową płytę warto sprawdzić, przesłuchać, znać i zapamiętać. Przy mnie pozostanie sobie ten utwór.

Jak już jesteśmy przy utworach, wynalazłam sobie kolejny konkurs na remiks. Koniec z tymi konkursami, od dziś tylko swoje rzeczy! Przynajmniej na parę tygodni. Stwierdzam, że robienie swoich piosenek jest dużo trudniejsze.
Ale jeżeli ktoś jest ciekawy, co ostatnio wymyśliłam, to to jest oryginał:

Dostałam wszystko, ścieżki instrumentów, wokali, z efektami, bez… Świetnie przygotowana rzecz, serio. No i rób z tym, co chcesz, no więc ja uznałam, że ja słyszę tę panią w zupełnie innym klimacie i stworzyłam coś takiego.

I jakie by to nie było muszę powiedzieć, że niezmiernie się cieszę z faktu, że z czystym sumieniem stwierdzam, jestem w stanie to zrobić w jakieś cztery dni. W tym momencie bardzo ładny i bardzo wku… denerwujący głos wewnętrzny mówi mi: ahaaaa, czyli, jak nie robisz, to to nie jest tak, że nie umiesz, tylko masz gdzieś, tak?
W tym przypadku to akurat nie tak, po prostu dość późno kupiłam i pobrałam instrumenty, które były mi do tego niezbędne. Jak się nauczę grać na gitarze / zatrudnię nadwornego gracza, będę miała warunki do nagrywania i kilka innych rzeczy, nie będzie tego problemu. Chyba. 😉
Choć przyznaję, jak człowiek musi do czegoś usiąść… ale tak serio, MUSI! Kiedy ińdziej NIE można! To wychodzą całkiem niezłe efekty, z całkiem… takich o umiejętności.

Skończyłam sobie to dzięło właśnie w Ostródzie, kiedy jeszcze był na to czas. Potem koncerty, w poniedziałek natomiast powrót. Tu by można zacytować muminki: i siedzę teraz tutaj, i nikt absolutnie nie potrafi mi wyjaśnić o co w ogóle chodzi. Tak konkretnie, to dom. Wiecie, ten dom, co miał być w maju gotowy. Ale jest! Jest oto światełko na końcu tego długiego tunelu. Położono podłogę na górze. Tak od miesiąca mieli kłaść, położyli! Dziś i jutro powstają meble. Potem tylko drzwi, schody, tapczany złożyć, jeszcze parę innych rzeczy, o których zapominam… Fotel! Zamówię fotel! Aaaale ja sobie znalazłam fajny fotel! TO jest, słuchajcie, taki fotel, na którym ja, JA! Mogę wygodnie usiąść! I NIE jest za duży! W ogóle jak to możliwe, żeby coś dla mnie za duże nie było?
Już za chwileczkę, już za momencik… konkretnie coś koło półtora tygodnia… I mooooże już będziemy mieszkać!
Nie, słuchajcie, serio, ja nie chcę narzekać. Ja mam dach nad głową, ja mam co jeść, ja mam wszystkie moje rzeczy… Nie wiem gdzie, ale mam! Z tym, że to naprawdę może się dać we znaki, jak tak naprawdę nie wiesz, gdzie jesteś u siebie, czy jesteś u siebie, kiedy będziesz u siebie. Teraz już powoli zbliża się ten moment, także jestem może nie tyle zadowolona, ale dostrzegam nadzieję w świecie.
Mam też inny powód do zadowolenia. Mianowicie znowu zaczęłam czytać. Głupi powód, drogi czytelniku? Dziwne to, przyznaję, ale ostatnio w ogóle nie mogłam się wziąć ani za czytanie, ani za jakiś serial. Nic dłuższego, czego nie znam. Nie wiem, czy ja się obawiałam, że mnie to ewentualnie również zestresuje, mimo że to fikcja? Jakiekolwiek powody by to nie były, ruszyłam książkę. Na razie nie fikcję, tylko książkę pani Hanny Pasterny o tym, jak podróżuje po świecie nie widząc. Wiele rzeczy jest tam dla mnie dość oczywiste, bo obserwuję świat w podobny sposób, ale rozumiem, jak bardzo może to pomóc otworzyć oczy ludziom, którzy nie mieli kontaktu z niewidomymi. A właściwie, to z niepełnosprawnymi w ogóle, bo np. mnie mnóstwo nauczyły fragmenty o jej przyjaciółce z zespołem aspergera. Najleprzy cytat: Hania, te chodniki NIE są dostosowane do niewidomych, którzy mają autystycznych przewodników z rowerem! Doprawdy piękne zdanie. 😉 Druga rzecz, jaka mi się w tych książkach podoba i na pewno przyda, to takie wrażenie, że dużo da się zrobić. Ja akurat samodzielnych podróży się jakoś wybitnie nie boję, ale wiecie, pojechać do Gdyni, a pojechać, nie wiem, do Nowego Yorku, to jednak jest co innego, nie? No właśnie te książki stwarzają u mnie taki sposób myślenia typu: się zamawia asystę, się idzie na lotnisko, się leci, co w tym trudnego? I oczywiście autorka nie twierdzi, że wszystko jest proste, przeciwnie, pokazuje wiele różnych trudności i nieprawidłowości systemów prawnych. Mimo wszystko jednak, kiedy człowiek to czyta, sam ma ochotę się gdzieś wybrać, bo przecież można.
Jak ktoś chce poczytać, bardzo polecam, choćmoże niekoniecznie audiobooki, a przynajmniej nie wszystkie.

Teraz o tym, z czego nie jestem zadowolona. Topię się. Serio, roztapia mi się mózg. Też to macie? Spać się nie da, żyć się nie da, o co chodzi z tą temperaturą? Chyba nawet, jakbym zaczęła wszędzie chodzićw kostiumie kąpielowym, byłoby mi jednak za gorąco. Jedna moja przyjaciółka miała zwyczaj mówić: Maja, zrób coś! Nawet, jeśli nie miałam absolutnie żadnego wpływu na jakąś sprawę. Także wiecie, za gorąco mi, zróbcie coś!

Cóż by wam tu jeszcze… O, udostępnie jeszcze raz, bardzo mi się ten utwór podoba. Już tu był, ale co tam.

Jakby to kogoś interesowało / dotyczyło, dość nagle wyszło, że będę od soboty do poniedziałku w Krakowie. Jutro natomiast jadę na moment do Warszawy. Podróże to idealna okazja do zbierania anegdotek do opowiadania podczas występów publicznych. :p
A w poniedziałek pierwsza stacjonarna lekcja w akademii dźwięku, z czego się bardzo cieszę. Nooo, to w sumie są plusy.

Dobra, kończymy i pozostawiam ten wpis do waszych komentarzy. Dwa pytania na koniec.
1. Kto już polubił "grajdołek Elanor" na facebooku? Ty nie? Ty też nie? Jak to? Proszę polubić!
2. Nie znacie może kogoś, kto by się chciał za nieco mniejszą opłatą, niż to wzykle kosztuje, pouczyć angielskiego? Poziom tak do matury mniej więcej, albo niżej.

Pozdrawiam ciepło, bo inaczej teraz ciężko pozdrawiać.
ja – Majka

PS: Boże, ześlij deszcz! Na przykład deszcz monet, monet też może być. Choć jednak, w obecnej sytuacji, wolę zwykły.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Burzliwy czerwiec, gorące pierścienie aktywności i koniec roku, czyli zakładajmy chóry! W komentarzach.

Mówi się, że kiedy człowiek dorasta, wchodzi w życie, studia zaczyna, zadaje sobie przeróżne pytania. Jedno z takich, niezwykle ważnych i trudnych, pytań padło o godzinie siódmej pięćdziesiąt, gdzieś na ostatnich stopniach klatki schodowej nowego internatu w Krakowie.
– Jak wy się nazywacie?! –
– Yyyyyyy… – Spojrzałam na Sylwię, ona na mnie… I ja wam mogę teraz do woli mówić, że generalnie, to my nie wiedziałyśmy, kto pyta, dlaczego pyta, czy do nas mówi… Ale i tak każdy pomyśli, że my po prostu przed ósmąrano nie znamy własnych nazwisk. :p
W ogóle nasz stan umysłu o tej godzinie pozostawia wiele do życzenia. Można nam życzyćzdrowia, powodzenia w branży, pięć złotych nam można pożyczyć… O właśnie! Automaty nie działały. Pierwszy raz widziałam takie coś, żeby automat do gorących napojów oddał pusty kubeczek, trzeba mu przyznać, że czysty. Prze paniiii, ukradli mi pieniądze! No to co ja ci na to poradzę? Idź to zgłosić! Poszłam zgłosić, zwrot dostałam jeszcze tego samego dnia. Trzy różne osoby na coraz wyższych stanowiskach pytały mnie na korytarzach, czy już odebrałam SOBIE ""TE PIENIĄDZE" z sekretariatu. TE PIENIĄDZE, to była oszałamiająca suma trzech złotych, ale chciałam tu bardzo pochwalić szybkość działania władz wyższych, zarówno naszych, jak i automatowych… Automatycznych…? W każdym razie oddali hajs.

Nie wiem, ile osób słuchało mojego ostatniego wpisu audio, ale był on niewielkim podsumowaniem tego, co się tu ostatnio dzieje. A dzieje się to, że dom wykańcza. Się. I nas troszkę. U babci mieszkamy, dlatego też praktycznie cały czerwiec spędziłam w Krakowie.
Fajny ten Kraków nawet. Troszkę ponad dwa lata temu pisałam tu, że nie lubiłam tego miasta, ale byłabym chyba skłonna podjąć poprawną współpracę. Po dwóch latach muszę przyznać, że Kraków wprasza mi się do serca zupełnie wbrew mojej woli. Można powiedzieć, że mimo wszystko przemówiło do mnie to miasto. 😉 O, właśnie, wiedzieliście, że te informacyjne tablice na przystankach wydają dźwięk, żebyśmy je łatwiej znaleźli? I zawsze mam ochotę dać taki napis: TU bije serce miasta! Bo one robią tak: pyk pyk, pyk pyk… Takie serduszko tam bije.
To może odczepmy się już od tych serduszek bijących… Albo nie. Apple watch mierzy mi różne, codzienne aktywności. Ilość kroków, puls, różne takie. Ma też aplikację, która czasem się włącza i pokazuje rytm, w jakim trzeba oddychać, żeby się podobno uspokoić. Może to i dobrze… I mówi do mnie ten zegarek. Wstań i poruszaj się przez minutę. Oddychaj. Sprawdź pierścienie aktywności! Masz jeszcze szansę! Sprawdź dzisiejsze postępy!
On ma obsesję kontroli. Ten zegarek znaczy. A moja ulubiona zbitka powiadomień z aplikacjami na ekranie, to komunikat voiceovera: masz jeszcze szansę, oddychaj. No dziękuję bardzo, łaski bez.
Inna sprawa, że kiedy byłam w szkole, coraz częściej byłam bardzo bliska zamknięcia wszystkich pierścieni aktywności, czyli takich dziennych celów ćwiczeń. Może powodowała to wysoka temperatura i to, że człowiek się wtedy bardziej męczy. Możliwe też, że ilość schodów w tamtym budynku miała coś z tym wspólnego. Stawiam na temperaturę i schody między innymi dlatego, że kiedyś udało mi się zamknąć te pierścienie, pół dnia siedząc w studiu. Nie pytajcie, ja nie wiem, jak to się stało. ;p
Zwłaszcza, że w studiu zwykle jest trochę roboty z kablami i statywami. Teraz jednak musiałam puścić do tego przyszłych realizatorów zdających egzamin. Ja, ponieważ siedzieliśmy sobie na zdalnych od listopada, postanowiłam przedłużyć sobie dzieciństwo i jednak na ten następny rok zostać, nauczyć się mikrofonować te instrumenty bardziej w praktyce niż w teorii, a także zrobić kilka innych, porzytecznych rzeczy. Ja wiem, że prawdopodobnie właśnie podpisałam na siebie wyrok i w komentarzach pojawią się wywody, jak bez sensu robię, ile czasu marnuję i kilka innych kwestii. Ja te argumenty słyszałam już bardzo wiele razy, bardzo wiele razy tłumaczyłam też moje, głównie sobie samej. Jeżeli ktoś chce uznać, że po prostu boję się wyjść na świat zewnętrzny, uzna tak, niezależnie od tego, co zrobię. Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że jednak nie stracę aż tak dużo w ludzkich oczach tą decyzją, że chcę się lepiej nauczyć. 😉 Poza tym, podczas tego roku mogę się również zająć innymi rzeczami, chociażby angielskim.

Angielski! Czyli tłumaczenia! Wiecie, że widziałam highschool musical 2 na scenie? Tak. Dwadzieścia dwa lata kończę w październiku. Tak, dorosła jestem. :p Jak ja kochałam te filmy! Pierwszy HSM wyszedł w 2006 roku, ja poznałam to disneyowskie dzieło troszkę później i trochę nie pokolei, bo od drugiej części właśnie. Na trzeciej już byłam w kinie. Z każdego filmu wybrano jedną piosenkę i przetłumaczono na polski. Tłumaczenia były poetyckie, teatralne, czy jakby tego nie nazywać. Mam na myśli, że taką piosenkę trzeba jakby od nowa napisać, po polsku. I tu już różnie, jedni tłumacze mocno trzymają się oryginalnego tekstu, inni wyznają zasadę, że jak piękne, to niewierne… Jest to również zależne od potrzeb, co innego tłumaczenie do teatru, do animacji, do aktorskiego filmu…
W każdym razie Highschool Musical był też wystawiany na scenie. W Polsce zrobił to muzyczny teatr w Gliwicach. Za mała byłam, nie widziałam tego wydarzenia. No trudno, zdarza się. Ale zdarzyło się też tak, że krakowska akademia musicalu postanowiła wystawić dwójkę. Jako pierwsi w Polsce zrobili HSM 2 z tłumaczeniami i wystawili to w NCK. Uznałam, że takich rzeczy się nie przegapia, muszę iść! I jakby już niezależnie od tego, które tłumaczenia i którzy aktorzy byli dobrzy, wzruszenie na pewno było. 🙂 Weszli mi na ambicję, siedzę nad tłumaczeniami trójeczki. 🙂

Kolejny temat… hmmm… Tłumaczenia, to może coś wytłumaczyć? Wytłumaczę różnicę między realizatorami, a normalnymi ludźmi. Jest burza. Imaginujesz sobie, drogi czytelniku, deszcz, wiatr, generalnie ciemno zimno, pioruny. No więc są te pioruny na dworze i teraz tak. Po jednej stronie korytarza, w sali lekcyjnej rozlega się okrzyk: zamknijcie okno! Burza grzmi! W tym samym momencie z drugiej strony, w studiu, rozlega się głos, przepełniony niemniejszymi emocjami: otwierajcie okno! Burza grzmi!
Nagranie dobrych efektów, to nielada osiągnięcie, takich okazji również nie można marnować! Powyższa anegdota jest świętą prawdą, ale nie z mojego rocznika. Ja jednak uznałam, że będę naśladować poprzednie pokolenia i też ostatnio chciałam nagrać burzę. Tłumaczenie koleżance z pokoju, kiedy piorun kończy się według normalnych ludzi, a kiedy ten smutny fakt następuje naprawdę, to ciekawe zajęcie wieczorne. Film o naszym pokoju będzie się zaczynać od sceny, w której to ja klęczę na łóżku, przed parapetem, z mikrofonem. Na dworze powoli… powtarzam: POWOLI! Milknie huk. I jak już się dowlecze do końca, domruczy, to ja się odwracam w stronę łazienki i dialog wygląda tak.
– Syyyyylwiaaaaaa, ten poszedł cały! –
– Jeeeeejjjjjjj! – Sylwia rozumie moją misję życiową.
Ja w ogóle uważam, że wielkim szczęściem jest, kiedy trafi się w pokoju na ludzi, których się rozumie, z którymi dzieli się różne pomysły, skojarzenia i uczucia. Kiedyś już pisałam o tym na tym blogu, ale będę to powtarzać do znudzenia. Teraz akurat mam w głowie moment, w którym pakowałyśmy się po zakończeniu roku. Pokój stanowił obraz nędzy i rozpaczy, na podłodze leżało wszystko i jeszcze kilka przedmiotów, które niewiadomo do kogo należą, ja natomiast odkładam na szafkę telefon, z którego leci cała twórczość Artura Andrusa. Akurat trafiło na chór.
"Zamiast bać się czarnej dziury, lękać się imperium złaaaa… Ludzie! Zakładajmy chóóóryyyy, wszędzie gdzie się tylko daaaaaaaa…"
– Choć! – Sylwia pociągnęła mnie za ramię. – Choć do łazienki, tam jest lepsza akustyka! – Faktycznie! Zostawiłam wszystko, plecak, ubrania, torby, naczynia i kosmetyki…
– Chór na dworcu, chór na plaaaaażyyyyyyyy! Chór upadłych dziennikaaaaaarzyyyyyyyyy… – Śpiew rozległ się z łazienki. Spodobało nam się, faktycznie lepiej! Do naszej sytuacji pasowały chyba dwa: chór klientów punktu ksero, to na pewno, a poza tym: podpierających mór chór marnotrawnych cór.
Ta płyta była w trybie losowania, więc piosenki leciały według własnej woli. Przy czarnej Helenie w ogóle pakowanie poszło w odstawkę.
– Sukces nie zepsuł jej ani deczko, I! nie zmieniłaaa, sieeeee, onaaaaaaa. Nadal brutallllnie, twardom pionsteczkom, trzyma jednegooooo… –
– Co to jest? – Zapytała wchodząca w tym Momencie Marzena. – A wam co się dzieje? – Nie znałyśmy odpowiedzi na to pytanie. Dla jasności poniżej oryginał.

I właśnie w takich warunkach musiały z nami mieszkać dwie Weroniki. Musiały, bo już zakończyły edukację. I tu, ponieważ wiem, że chociażby jedna z nich czyta, podziękuję. Z jednym realizatorem jest dziwnie. Ale z dwoma! Jeszcze w dodatku z dwiema! Werka, skarbie ty mój, przyjeżdżaj na herbatkę, kawkę, treningi i państwa miasta! Ja nie wiem, dlaczego ta gra dostarcza nam takich rozrywek. Niby nic trudnego, literki, kategorie… Jezu, my za każdym razem płaczemy ze śmiechu i Bóg raczy wiedzieć, czemu!
Możliwe też, że człowiek przez tę parę tygodni chciał nadrobić wszystkie, tracone wcześniej, miesiące. Bo internat nie jest idealny. Serio nie jest. Wręcz czasami naprawdę marzy się tylko o odrobinie ciszy i spokoju. Albo o tym, żeby ktoś, wchodząc do pokoju, zapukał i się przedstawił. Albo o mieszkaniu na pierwszym piętrze… Ale w tym roku, biorąc pod uwagę ten upalny czerwiec, mogłabym raczej wspominać inne rzeczy. Herbatę, pitą w starym internacie i różne komentarze o wystrojach świetlicy… Albo piątkowe rozmowy o filozofii, które nawet mnie doprowadzają czasem do łez wzruszenia, a przecież wiadomo, że ja zwykle filozofować nie lubiłam. A może mądrości życiowe pani Ani… Pani Aniu, Pani się niczego nie boi, jak Pani to czyta, to proszę o komentarz!
Jedna uwaga z tego roku. Realizatorzy! Jak nagłaśniacie imprezy na dworze, to czapki proszę brać. I wodę. I nie przegrzewać się. Na takiej naszej ostatniej było 25 stopni, odczuwalne chyba z 52, a potem poszliśmy do chłodnego studia i w tym pięknym słońcu dałam radę się nieźle przeziębić. Ja nie wiem, jak ja to robię.

Aha, i jakby ktośbył ciekawy, to w studiu Stivi uczy mnie łapać piłeczkę do pingponga po jednym odbiciu. Faktycznie, ludzie to słyszą. W sensie… no serio, musimy to wyczuwać jakoś, bo mi się to udawało, choć podczas tych zajęć przypominaliśmy trochę warsztaty z echolokacji:
"Musicie uwierzyć, że umiecie!"
A trochę gwiezdne wojny:
"Użyj mocy, Luke, rób, albo nie rób!"
I ja tę anegdotę już któryś raz opowiadam. W pewnym momencie zorientowałam się, jak brzmi, kiedy mówię, że Stivi nauczył mnie łapać piłeczkę. Od tej pory, mówiąc do młodszych z technikum, na końcu dodaję, że aport będą mieli w przyszłym roku. ;p

I to jużchyba koniec mojego wpisu. Chciałam wam opowiedziećwszystko, ale chyba się nie da tak od razu, na raz. Marzenka, przyjeżdżaj na kurrrrrrrrczaki! I na sesje w studiu, podczas których okazuje się, że jednak odsłuchy działają zdecydowanie lepiej po uruchomieniu wzmacniacza. 🙂

Pozdrawia ja – Majka

PS: Sheeran wraca z nową płytą na jesieni. A przynajmniej tak na razie twierdzi.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

rozbitkowie jesteśmy, a to na umysł wchodzi. Audio

Aktualnie dom nam się kończy, wykańcza, remontuje… a my jesteśmy u babci. W jednym pokoju. Wszyscy. A poza tym siedziałam w Krakowie 3 tygodnie. A oto efekty.

Kategorie
co u mnie

Argumenty na to, że jestem nerdem. A także o tym, jak się ludziom wpraszałam do domu i Krakowa

Co to jest eliksir szczęścia?
Niektórzy myślą, że pewne ilości alkoholu… Niektórzy znają pottera i pamiętają felix felicis, eliksir obecny zarówno w książce, jak w filmie… Swoją drogą, najlepsza scena w "księciu pół krwi", serio. Wiele scen w tym filmie było kompletnie bez sensu, ale tej bym nie oddała!
Nie wiem, czy dla mnie takim eliksirem jest herbata, czy nasza czekolada z automatu, czy może jeszcze cośinnego, w każdym razie uznałam w niedzielę, że nie przypadkowo miałam farta, w końcu feliksa było.

Trzeba jednak przyznać, że życie zaczęło mi się zmieniać jeszcze przed tą niedzielą. W czwartek ogarnęłam ostatnie dni praktyk, odwiedzając przy okazji trochę osób w Laskach, potem spotkałam się ze znajomymi, tak się do piątku spotykałam… W ogóle pytanie, kto wie, że w pizza hut są makarony? I drugie pytanie, kto wie, że tam są drinki? Moja przyjaciółka nie wiedziała ani o tym, ani o tym. No jak to? Przecież to najlepsze! Klaudi, następnym razem wybieramy się właśnie tam! Mati, i na Nowy Świat też.
No i wracając z tej prywaty, to w piątek wróciłam do domu. A nie, czekaj, zaraz. W sumie, to nie. W naszym mieszkaniu już prawie nic nie było, my z siostrą spałyśmy u babci, rodzice jeszcze przez chwilę tam, ale tak generalnie ,to mieszkanie już prawie nie było nasze. Od poniedziałku natomiast nie jest nasze już zupełnie oficjalnie. Pierwszy raz w życiu byłam w sytuacji, w której w sumie, przez jakiś czas, ale jednak, nie miałam gdzie wrócić, NIE byłam u siebie. Wykończenie w nowym domu teraz ma się całkiem dobrze, ale pełną parą ruszyło niedawno. Z tego powodu w Krakowie oficjalnie zostaję do 18 czerwca, bo uznałam, że jak mam być na plecakach i tu, i tu, to nie odczuwam takiej potrzeby i zostaję. Rodzice zgodzili się z logiką tego rozumowania i w niedzielę wybrałam się do Krakowa.
No i właśnie, szczęście! Już na dworcu znalazła się jakaś dobra dusza, która wskazała mi przystanek autobusowy, co znacznie przyspiesza proces. Dalej, autobus gadał. To NIE jest takie oczywiste! Wiecie, jak to jest z tymi autobusami, chce to gada, nie chce, to nie, jeszcze bardziej nie chce, to powie cośinnego, niż jest prawdą… To sobie trzeba uważać. Tym razem gadał, wyraźnie i prawdę. Droga z autobusu też nie przyniosła niemiłych niespodzianek, typu hulajnogi na środku, rowery wszędzie ińdziej… W Żabce mieli to, co chciałam, no generalnie wszystko tak, jak potrzebuję. Czad.
Ciekawostka, przez pierwsze dwa dni szkoły na lekcjach byłam sama. Na percepcji i akustyce to się nawet przydaje, zwłaszcza, jak się jakieś tam godziny opuściło. Już wiem, jak należy mikrofonować bębny. Przynajmniej teoretycznie. A na akustyce było o konsolach mikserskich. Wiecie, konsoleta, mikser, stół, centrum sterowania kosmosem… to takie z suwaczkami, gałkami i światełkami, którego dźwiękowcy nie pozwalają dotykać, bo: na pewno mi tu cośruszysz, jak ruszysz to zamorrrrduję! W tym miejscu pochwała dla naszego mistrza, wychowawcy, niepokonany człowiek niezwykle spokojny, który w ramach nauki cały live mi nad tym mikserem odegrał. 😉 Na końcu lekcji oboje byliśmy na etapie: sprzęt, sprzęt, więcej sprzętu!
Wiecie, jaką postać z bajki najbardziej lubią dźwiękowcy? Myszkę Mackie. Ha… ha… ha… To jest ta scena, w której można się śmiać.

W środę dołączył do mnie kolega Mateusz i mieliśmy realizację. Ja już wspominałam, że na realizacji uczymy się, do czego się nadajemy, do czego nie, jakie umiejętności się przydają, a jakie przekonania są całkowicie błędne, bez sensu i generalnie, to możemy je sobie… W każdym razie w tym tygodniu było zadanie, zawierające wszystko: dopasowywanie barw do midi, zgrywanie podkładu w odpowiednich parametrach, nagrywanie wokalu, wstępny miks…
– Proszę pana, moment, ja myślę! –
– Aaaa, to widzę, że nowatorskie metody wprowadzamy. –
Nowatorskie metody wprowadzałam podczas ustawiania mikrofonu i łączenia go z komputerem. Przy okazji, czy już naprawiono ten komputer, którego NIE zepsułam? Miałam się chwalić w internecie, to się chwalę, wysyłka mi nie działała i to NIE była moja wina! Marzena, odpowiadam, NIE, nie zapomniałam ani o monitorze, ani o uzbrajaniu ścieżki! Choć faktycznie, na środowej realizacji należy się chyba uzbroić. W cierpliwość na przykład. I koncentrację.
OK, zejdźmy z tej realizacji, długi weekend jest! Idziemy do domu! O właśnie, przy okazji, nowa piosenka Johna Mayera. Polecam.

Co do długiego weekendu, miałam jechać do Wrocławia. Niestety, dobry człowiek, który mnie tam zapraszał, rozchorował się. Więc teraz proszę bardzo, wszyscy w komentarzach życzą mu szybkiego powrotu do zdrowia! I ja również życzę, zdrowiej, Denis, nadrobimy.
Zdrowia, tak już przy tym będąc, możecie też życzyć koledze Piotrowi, który wspaniałomyślnie uznał, że nie robi mu różnicy, czy zostanę u niego ze środy na czwartek, czy do niedzieli. Fajnie, nie ma to, jak się komuś z dnia na dzień wpraszać na prawie tydzień do domu. Miło tak. Kulturalnie.
Melduję posłusznie, że jem, piję, śpię… Jak tu ostatnio byłam, to byłam przed egzaminami i żyłam na dwóch kanapkach i czterech godzinach snu dziennie, oczywiście nie z winy Piotra, tylko mojej. Więc Piotr może mnie pochwalić teraz, zjadam obiady, odpowiadam na pytania, rozumiem, co się do mnie mówi. Generalnie jest nieźle, zachowuję się normalnie. Jak na mnie. I jak na realizatora, bo wspólnie uznaliśmy, że my to jednak jesteśmy dziwny gatunek ludzki. Ale nie zabierajmy wszystkich zasług, uważam, że szkoła organistów pokonuje nas w ilości momentów, w których, kolokwialnie mówiąc, wchodzi na mózg. Ile razy Piotr umie wpleść w zwykłą rozmowę fragment pieśni, nie zliczę, możemy to chyba już zamienić w towarzyską grę. Takie gry przeplatają się u nas z dyskusjami o sprzęcie, mikrofonach i tym, co się nimi da nagrać, klawiaturach bezprzewodowych… Widziałam najpiękniejszą klawiaturę bezprzewodową na świecie! Taką malutką, wygląda, jak pad gamingowy, no nie większa!
– Piotrek, daj mi to przetestować, niech ja sobie coś na tym napiszę! –
– Świetnie, pracę magisterską mi napiszesz. –
Werka, weź tu przyjedź.

Przy okazji tematów muzycznych, nie ma to, jak pogadać o produkcji z kimś, kto też to robi i też to kocha tak, jak ja. Pozdrawiam Kubę, bardzo fajne piątkowe spotkanie, które trzeba kiedyś powtórzyć, w celu obejrzenia tych avengersów. Zapraszam, wspieramy i subskrybujemy kanał kolegi. Na przykład ten.
https://www.youtube.com/channel/UCVpHMsziHpL8R8zmCRCHZ4Q
Albo ten.
https://www.youtube.com/channel/UCShf3wt9TbOZq27ICjuAvpQ
Jak już jesteśmy przy rapie, beatach i innych takich, nadal się bawię w konkursy na różnych stronach. Trochę sampli, jeden, niezwykle wnerwiający loop i wychodzi coś takiego.
https://metapop.com/maybeat/tracks/maybeat-sounds-catalogue/189120

Nie tylko muzyką człowiek żyję, niedługo będę grać w rpg. Jest mistrz gry, opowiada, co się dzieje, ja mu opowiadam, co chcę z tym zrobić… jak w życiu. Czyli wiecie, siedzę przy kabelkach, chcę oglądać avengersów, a w wolnym czasie gram w RPG. Właśnie oficjalnie przyznałam się, że jestem nerdem. :d
Ale wiecie, chyba wolę to, od bezcelowych dyskusji o czarnobiałym świecie, który nieistnieje, albo innych bezsensownych, a uchodzących za bardziej poważne, zajęć.
To ja wracam do swoich zajęć, może się pouczę… A może pooglądam youtube, żeby się jednak uśmiechnąć na przykład.
W przyszłym tygodniu może pojawić się coś audio, chcecie?
No dobra, trochę wątków poruszyłam, zobaczymy, jaki będzie popularny w komentarzach. :d Podsumowując, jeszcze niedawno w naszym domu nie było podłogi, a i poza domem nie bardzo wiedziałam, na czym stoję. Teraz możliwe, że powoli będzie lepiej. Kończę wpis i wam pozostawiam resztę. Wszystkiego dobrego na dzień dziecka i inne okazje.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Sheeran wraca na rynek. Będzie album, tylko nie wiem, kiedy. Ale ładny koncert w radiu miał. I tym razem bierze w trasę zespół. Oczywiście utwory z looperem nadal będą, ale już nie wszystkie.

Kategorie
co u mnie

aktywność, szpiegowskie czipy i influence marketing, czyli świat się budzi! Po coś.

Był podobno kiedyś taki żart. Dlaczego najpiękniejszy widok na Warszawę jest z pałacu kultury? Bo to jedyne miejsce, z którego nie widać pałacu.
Nie wiem, jak pałac, ale plac przed pałacem naprawdę robi robotę. Z tym, że raczej odwrotnie, niż powinien. Kto się po drodze z centralnego do metra nie potknął, niech pierwszy rzuci kamieniem. Najlepiej jednym z tych, co tam są pomiędzy płytami gładszego rodzaju. Mam wrażenie, że idąc tamtędy nieostrożnie, można sobie połamać ręce, nogi, ewentualnie zęby, w ostateczności przynajmniej białą laskę. Czasem się zdarza, że pytam przechodniów w tej drodze o coś aktualnie przydatnego. Czy w dobrą stronę i czy nie zboczyłam z kursu, czy schody do metra to tam, co to za zamieszanie… Takie różne pytania. Nie byłoby człowieka, który by nie pomyślał, że ja się gubię albo jestem niepewna, bo zwalniam. A ja zwalniam, żeby się nie zabić na tym chodniczku cudownym, zabytkowym.
Ostatnio tam byłam w zeszłym tygodniu. Plac pozostał w niezmienionej postaci, tak jak i miejsce, do którego jechałam. Jechałam do Lasek, pozałatwiać jakieśformalności.
Publicznie stwierdzam dwie rzeczy. Po pierwsze, należałoby się, drogie instytucje pożytku publicznego, zainteresować totupointem. Takie punkty nawigacyjne, umieszcza się je nad drzwiami do budynków / pomieszczeń, one sięłączą z aplikacją w smartfonie i mówią czym są, gdzie są i po co są. Ułatwiają życie generalnie. Fajnie by było, gdyby tego było więcej.
Po drugie, będąc w Laskach stwierdziłam, że w niektórych działach, to ja bym mogła pracować. Może nie na Caaaały etat… bez przesady, ja nie mam niewyczerpanego zapasu ciętych ripost i poczucia humoru… ale jednak! Ja chętnie te totupointowe opisy z państwem jeszcze popiszę. 😉 Świetna wizyta, naprawdę, muszę tam niedługo wrócić.

Inny temat, wracają szkoły, wiecie? Wiedziałeś, czytelniku drogi? Po skończeniu praktyk będę się znowu stacjonarnie i stale uczyć. Już na chwilę byłam w Krakowie. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, jak to zwykle bywa. Głównie tego, do czego się nadaję, a do czego nie. Wiedziałeś, drogi czytelniku, że można się nauczyć słyszeć, jak leci piłeczka pingpongowa? W sensie… złapać ją. Tak… po jednym odbiciu o coś. Nie po kilku odbiciach, kiedy się do nas toczy po podłodze lub stole. Tylko tak… pyk… I łapiesz. Nie wierzyłam w to. A potem złapałam. To trochę, jak echolokacja, puki nie uznam, żę mój mózg jużto umie, to się nie nauczę.
Szkoda, że w podobny sposób nie można się nauczyć automatyki z voiceoverem. Robił ktoś? Ktoś wie, jak to jest fajnie? Uprzedzam… nawet nie pytanie, uprzedzam wszystko. Oczywiście, że się da! Jak to kiedyś pewien mądry człowiek powiedział: na nokii 3300 też się smsy pisało! :d
A potem nam się rozpoczęła dyskusja na temat automatyzacyjnej polityki w życiu: przeczytaj, napisz, dotknij, wyłącz. To w sumie jest niezłe…

Dobra, off, następny temat. Albo czekajcie, jeszcze nie. Zawsze się śmiałam, że nasza ulubiona kategoria żartów, to jest: przychodzi wycieczka do studia, a tam…? Siedzimy w studiu w czwartek, gadamy… Chyba byliśmy na etapie, że Stivi czymśgrzechotał, a ja zgadywałam, co to jest… Taaaak, to dźwiękowcy robią… Fragment statywu tak po za tym to chyba był… No nieważne. W każdym razie w pewnym momencie słychać, że ktoś otwiera drzwi. Przepraszam, słychać, że ktośrozpoczyna tę dłuuuugą i mozolną podróż. Tu trzeba wiedzieć, że my w studiu mamy podwójne drzwi, co w studiach jest całkiem słuszne. Zewnętrzne ze zwyczajną klamką, wewnętrzne z gałką. Dostęp do gałki nieco utrudniony przez wyciszającą piankę pomiędzy drzwiami… Dość powiedzieć, że jak ktoś się do nas próbuje dostać, puka, pyta się, czy można, to zanim się dostanie, my już znamy pół sprawy, z którą przychodzi. Ja, nieświadoma niczego: oooo, widzi pan? Wycieczka! Nie wiedziałam, że zaraz usłyszę: yyy, dzień dobry, przepraszamy, no tak, w sumie wycieczka…? I okazało się, że to serio obcy ludzie byli. Dlaczego? Dlaczego to w naszej klasie muszą się przytrafiać takie rzeczy? To nie po to poszła plotka, że te drzwi są takie, żeby się wszyscy w porę zorientowali, że ktoś idzie, żeby mi się teraz jakaś grupa… nie no, grupa, trzy osoby chyba… Ale chyba im się podobało.

Szybki przegląd sprzętu. Automaty działają! Autobusy gorzej, nie gadają do mnie. Musiałam źle trafiać. Pianina w perkusyjnej działają! Moje przejściówki do słuchawek nie. Hmmmm… No to uznałam, że czas na działanie.

Nowy news. W sobotę zaistniały dwa fakty. Po pierwsze zorientowałam się, że mam troszkę więcej pieniędzy, niż mi się zdawało, a po drugie, że miałam bardzo ciężki tydzień. Ale tak serio, BARDZO. I to nigdy NIE jest dobre połączenie. A już do sklepu, to na pewno nie powinno się wtedy iść, bo ma się zaburzone możliwości decyzji. Ale ja bym i tak to kupiła, tylko nie wiedziałam, że już…
Kupiłam watch. W sensie, że smart zegarek od applea. I teraz on do mnie mówi. Żebym sobie wstała, że mam sobie pooddychać, że jestem coraz bliżej swojego celu, że pora spać… Pilnuje mnie generalnie. Ja też do niego mówię, ale mam wrażenie, że używam nieco mniej gramatycznych, i nieco mniej uprzejmych, zdań. Bardzo go lubię, przyznać to muszę. Ponieważ jestem człowiek dorosły, poważny i odpowiedzialny, oczywiście pierwszą doinstalowaną tarczą była ta z myszką Mickey. Ale zaraz potem dorzuciłam jeszcze moduły z potrzebnymi aplikacjami i z aktywnością, także spokojnie. Ostatnio gdzieś szłam, a zegarek: "zdaje się, że ćwiczysz!" Raaaany, trzeba wezwać pomoc! Alert! Wykryto trening! :d Wiedzieliście, że używając tego zegarka i digital touch, który zwykle służy do rysowania w smsach, można wysłać bicie serca? Przykładamy palce, a on wysyła animację serca, które bije, jak nasze w danym momencie. I wibruje zegarkiem. Bardzo dziwne uczucie, podoba mi się, rzecz jasna, no bo czym bym się cieszyła, jak nie bezsensownymi gadżetami, nie? :p

Anegdota numer 2.
Któregoś dnia w internacie, wieczorem, kiedy teoretycznie, jakby to wyświetlił watch, powinien rozpocząć się czas relaksu, siedziałam przed laptopem. Siedziałam przed laptopem dlatego, że oglądałam wykład Janiny Bąk na temat przydatności statystyk w influence marketingu. Serio. Tak to się nazywa i serio, nie ściemniam w ogóle, uczę się takich rzeczy w ramach wieczornego odstresowania. A że jestem normalna, to nikt nie obiecywał. W pewnym momencie zapauzowałam ten filmik, bo mi się coś przypomniało. Kompletnie nie pamiętam czemu, ale tego akurat dnia chciałam sprawdzić, jakie było czytanie na ten dzień. W sensie wiecie, fragment Pisma. No dobra, otwieram internet, szukam… W tym momencie otwierają się drzwi za moimi plecami. Oho, wychowawca z nocnym dyrzurem! Zaraz się zdenerwuje! Dlaczego jeszcze nie śpisz?! Przecież jest późno! Co ty w ogóle jeszcze robisz?! I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że dwie, jak najbardziej poprawne, odpowiedzi na to pytanie brzmią według woli: "czytam Biblię" albo "uczę się o błędach w ocenianiu statystyk w influence marketingu". Kto z was by w to uwierzył? Jakoś mnie to rozbawiło. :p Pytanie nie padło i szczerze mówiąc, tak dla odmiany, nie mogę tego odżałować.

Cóż jeszcze pragniesz wiedzieć, Drogi Czytelniku? O, poszłam się szczepić! Uprzedzając komentarze, NIE, nie umarłam. We wtorek czułam się zupełnie normalnie. W nocy szczepionka zmieniła zdanie, ale da się żyć. Z kolei głosów nie słyszę, halucynacji nie mam, wi-fi mi szybciej nie chodzi, to jakiś lewy ten szpiegowski chip.
Choć w sumie, my się śmiejemy, ale jak mi przyszedł sms o szczepieniu na zegarek niedługo po powrocie z tego przyjemnego wydarzenia, to nie powiem, trochę mi się dziwnie zrobiło. O, właśnie, tak a propos statystyk i szpiegów, to polecam się zapoznać z danymi natemat, ile z tej wielkiej wiedzy, co to podobno ma o nas internet, jest prawdą. W sensie, ile z tych informacji zgadza się z rzeczywistością. Spoilerować nie będę, ale zdziwicie się. Ja się zdziwiłam. Może jednak googla tak bardzo nie obchodzi, co ja jem…
Zuziu, pamiętam o Tobie i o tym, żeby ogłosić, że byłyśmy w niedzielę na foodtruckach! W ulewnym deszczu! Bardzo! Ale dobre były. :d I pierwszy raz zapłaciłam zegarkiem. Mieli rację ci, co to tak chwalili, niesamowicie wygodna sprawa.

I to już chyba na tyle, jeśli chodzi o mój treściwy wpis, Drogi Czytelniku. Powinnam robić muzykę, praktyki, może poćwiczyć grę na instrumencie… O właśnie, anegdota trzecia, dialog z fortepianu.
– Ja myślę, żebyśmy sobie wzięli coś nowego do grania. –
– Proszę pana, ale pan wie, że ja zaraz mam praktyki i zostaje nam tylko czerwiec? –
– Ale wy w tym roku nie macie egzaminu. –
– Aaaaa, to zmienia postać rzeczy; to możemy grać, co pan chce! –

Także tak… Takie mam, widzicie, przygody. :p Idę odchorowywać szczepienie. Mam nadzieję, że będę miała po co pisać częściej, niż ostatnio. W sumie możecie trzymać kciuki, bo nie powiem, zabawny wpis o ostatnim miesiącu jest naprawdę sporą ironią losu.

Pozdrawiam i zdrowia życzę ja – Majka.
PS: Czy tylko ja w chwilach stresu ciągle wracam do tych samych książek i filmów? Do czego wracacie w ramach uspokojenia? Prześlijcie chmurą jednego umysłu ozdrowieńców… albo napiszcie w komentarzu, też można.

EltenLink