Od pewnego czasu aplikacja w zegarku, służąca do śledzenia rytmu snu, pokazuje mi rano powiadomienie. Powiadomienia w zegarku mają to do siebie, że się pokazują, a pod spodem mają przycisk, który nie wiem, jak graficznie wygląda, ale przez czytnik ekranu czytany jest jako: odrzuć. No OK, odrzuć powiadomienie, rozumiem, już nie chcesz na nie patrzeć.
Poranne powiadomienie prezentuje się następująco:
"Wygląda na to, że już nie śpisz. Czy chcesz rozpocząć dzień?"
Po pierwsze, co to za idiotyczna forma pytania, wiadomo, że zazwyczaj NIE chce! Pytanie powinno brzmieć: czy rozpoczęłaś już dzień?
Po drugie opcje wtedy mam dwie: "tak" i "odrzuć". Wygląda pięknie. I jest zepsute, bo jak klikam "odrzuć", to dzień się nie odrzuca, trwa uparcie dalej, nawet, jak akurat nie mam ochoty go rozpocząć.
I jak taki dzień wygląda?
Najpierw przychodzi Dante, piesek nasz niezawodny, kładzie się oczywiście na samym środku wszystkiego i przestaje reagować na świat. Pytam się go, co robi, dlaczego tu śpi, czy by nie chciał może łaskawie wstać…? Nic z tych rzeczy. Czasem tylko westchnie ciężko, zniesmaczony moim zachowaniem.
W trakcie dnia do życia budzi się też drukarka 3d. Nie jest ona bardzo głośna, choć obie z siostrą stwierdziłyśmy, że czasami wydaje takie odgłosy, jakby zamieszkiwali ją kosmici, rodem z syntezatorowych filmów science fiction dawnych lat. Nabieramy przy niej również innych, kosmicznych doświadczeń.
– Emila, ciągnie się ta nitka przy druku? –
– Chyba tak. –
– To weź zdejmij. –
– No ale palcami ,to się boję! –
– Nie bój się, jak dysza będzie daleko, to przecież możesz złapać, to nie jest gorące. –
– Jest daleko. –
– No to, jak jest daleko, to zdejmij. I co, udało się? –
– Jest! Tak! Mam ją! – Widzicie? Przeżycia rodem również z filmu.
Co jakiś czas jednak drukarka postanawia być głośniejsza i zaczyna się skarżyć, że o Boże, ratunku, pomocy, jak żyć, panie, jak żyć, skończył się materiał! Trzeba zmienić!
Jedynym sposobem na to, żeby moja drukarka drukowała coś z wielu kolorów jest zmiana tego plastikowego drutu podczas druku. Skutek tego jest taki, że na słowa "a potem była zmiana" cały świat odpowie "i szpak dziobał bociana". Ja natomiast odpowiem: i skończył się pomarańczowy drut.
Nie samym filamentem jednak żyje człowiek, a ponieważ dawno nie pisałam, trochę opowiem, co się działo w sierpniu.
Zacząć można od tego, że wyjechałam do Czech. Powiedzmy, że był to wyjazd służbowy, bo starałam się podczas tego wyjazdu uczyć, jak to jest być koordynatorem na obozie ICC. Kto by pomyślał, a parę lat temu sama byłam uczestnikiem.
Wyruszyliśmy z Krakowa, na szczęście nie bladym świtem, tylko o jakiejś ludzkiej godzinie i od razu rozpoczęliśmy dyskusję, czy jak będzie mandacik, to składka, czy na fakturę. Bezpiecznie i zgodnie z przepisami… na dobry nastrój… dojechaliśmy do miejsca przeznaczenia późnym popołudniem.
Trzy uczestniczki, koordynator i ja, czyli w sumie pomiędzy, bo jestem ze strony fundacji, ale dziewczyny niewiele młodsze ode mnie. Niestety nocleg mieliśmy w innych miejscach, więc na początku musieliśmy się rozstać.
Od razu zaczęło się ciekawie. Hotel zrobił wrażenie całkiem dobre, oto w pokoju jest łazienka, szafa, biurko i telewizor, szafka nocna, stoliczek, łóżko i… OWAD. NIE wiem jaki.
Mój stosunek do owadów znają wszyscy, utrudnia on zarówno służbowe zebrania, jak i prywatne wypady na pizzę. Owadów być nie może i koniec, zwłaszcza niezidentyfikowanych.
Co tu zrobić? Nasz koordynator owszem, odprowadził mnie do hotelu, ale drzwi dawno się za nim zamknęły, gdy odkryłam obecność owada. Przecież nie będę teraz dzwonić! Z drugiej strony spać trzeba… Wzięłam więc laskę, żeby problem był od razu jasny i wyszłam na korytarz.
Czyżbym chciała robić z siebie kretynkę przed całkowicie obcymi ludźmi, żeby mi wyganiali muchę z pokoju? Oczywiście, że tak! O, ktoś odkurza, to pewnie tu pracuje. Haloooo?
Pani nie mówiła po angielsku. Ani po czesku, jak już przy tym jesteśmy. Równie dobrze mogłabym mówić po polsku, to więc robiłam.
Pani mówiła, jak mi się zdaje, po Ukraińsku i trochę czesku, ja mówiłam po polsku, angielsku i w języku migowym wszystkich narodów, że jestem niewidoma, a tu mi takie lata, o, widzisz, lata, nie chcę tego, co to jest? Nie wiem co to, bo nie widzę, nie chcę tego.
– Aaaa, to ja otworzę! – Pani otworzyła okno. Kobieto, to przecież naleci więcej! Oszczędzę wam tego, w każdym razie okazało się, że w sumie nie głupio zrobiła, owad oddalił się do swoich spraw, a ja mogłam się skupić na swoich.
Muszę przyznać, że pierwszy raz byłam w sytuacji, w której nie znałam ani miejsca, ani hotelu i byłam zupełnie sama. W takim wypadku nawet zwyczajne zejście na dół w celu zjedzenia jakiejkolwiek kolacji staje się przygodą. Zwłaszcza, że tam angielski funkcjonuje sobie na poziomie rozmaitym, od płynnego po płynnie zanikający.
Siedziałam sobie więc sama przy stoliku nieznanej restauracji nieznanego hotelu. Miałam nadzieję, że przy tym napływie wycieczkowiczów dosiądzie się może do mnie z łaski swojej jakiś włoski mafiozo, angielski książę… grecki bóg, by się samo nasuwało… Dobra, Werka, niech ci będzie, może być pruski hrabia. Nie dosiadł się żaden, ich strata.
Mówiąc o stracie, po kolacji jeszcze raz zeszłam na dół, żeby zgłosić, że nie działa wi-fi. W pokoju telewizor, poza pokojem czeski film. Trafiłam na etap wybiórczego angielskiego, więc człowiek na recepcji powiedział po angielsku, że mu przykro, a potem dodał, że: jak ne ide, to ne ide. Nie muszę znać czeskiego, żeby zrozumieć, co te smutne słowa oznaczały.
Na szczęście, konieczności oglądania seriali nie było, ponieważ okazało się, że mogę po raz pierwszy odwiedzić ludzi z ICC.
ICC, integracyjny, międzynarodowy wyjazd dla osób niewidomych, ma swój specyficzny układ dnia. Między posiłkami są warsztaty, przedpołudniowe i popołudniowe. Od 19 mamy różne aktywności dodatkowe, można grać w gry, grać na instrumentach, zwiedzać, biegać skakać latać pływać, kończy się to około godziny 21. I tu, ponieważ następuje czas na wypoczynek, uczestnicy rozpoczynają swój "czas wolny", w którym, zamiast snu, mogą spełniać wszelkie inne fanaberie, pod warunkiem, że mniej więcej od jedenastej będą cicho.
Jakby to napisała Chmielewska, Ola zaprezentowała fanaberię od razu.
– Majaaaa, czy ty możesz nie być, jak ten wujek na weselu? – Zapytała mnie, kiedy kolejny raz spytałam je, cóż to za Włochów poznały, że nieźle się tu bawią od samego początku i czemu ja jeszcze nic o tym nie wiem. No dzięki, Olu, to już jest ksywka na cały wyjazd!
W tym momencie pozdrawiam nasze uczestniczki, dziewczyny, bardzo się cieszę, że przez parę dni mogłam tam z wami być! To do grupy oficjalnej, ale pamiętajmy, że nieoficjalna również zasługuje na wspomnienie.
W tym samym czasie, w którym odbywał się obóz ICC, do miejscowości naszego pobytu przyjechała sobie prywatnie pewna grupa osób z Polski, byli uczestnicy, spragnieni odnowienia dawnych kontaktów i, tak generalnie, miłego spędzenia urlopu. Nagle więc okazało się, że wokół stolików, obleganych przez uczestników ICC, coś często słychać język polski.
Siedziałam ja sobie więc z tą nieoficjalną polską grupą, integrującą się w różnych językach z różnymi narodowościami, ostatniego wieczoru mojego pobytu w Czechach. Oficjalni uczestnicy również byli z nami, ponieważ w mieście trwał jakiś festiwal i wszyscy wieczorami wychodzili przejść się po mieście. W pewnym momencie jedna z uczestniczek, imienia tym razem nie wspomnę, bo nie wiem, czy mi wolno, powiedziała: Maja, jak coś, to my idziemy zapalić.
Troszkę mnie zatkało. Ja wiem, że ja jeszcze nie całkowicie koordynator, ale jednak dla nich teoretycznie bardziej kadra, przecież wie doskonale, że to JA… Zaniepokojonych rodziców od razu zapewniam, ona powiedziała kompletnie coś innego, tam głośno było. Ja jednak jeszcze o tym nie wiedziałam, więc wyraziłam na głos swoje myśli do siedzącego obok mnie kolegi P.
– Czekaj, co ona powiedziała? Że gdzie idzie? –
– Zapalić? – Zastanowił się i on, co jeszcze utwierdziło mnie w przekonaniu.
– No wiesz co? – Zawołałam, trochę z rozbawieniem, a trochę odczuwając w kościach te moje studia pedagogiczne. – No ale żeby tak… po prostu? Przy mnie? –
– On im na to pozwala? – Zagadnął kolega.
– A widzisz go tu gdzieś? Jasne, że nie pozwala! Ale… No i niby co ja mam zrobić? –
– Eeee, jak ja się cieszę, że ja już nie jestem koordynatorem. – Westchnął z ulgą kolega, nie posiadający moich dylematów. No bo z jednej strony dobra, człowiek się chce truć, jego sprawa, no ale z drugiej, czy ja bym, jako uczestnik, tak jeszcze na bezczelnego zgłaszała tę potrzebę?
Dziewczęta po pewnym czasie wróciły z wyprawy.
– Ej, słuchaj, ty mi powtórz, po co wyście poszły? –
– No jak to, zapłacić. – Odpowiedziała dziewczyna, niewinna jak dziecko. Faktycznie, znajdowaliśmy się w miejscu, gdzie, kiedy ktoś chciał zapłacić za zamówienie, po prostu wchodził do środka i mówił, co zamawiał.
– Jezu, to dobrze! Strasznie cię przepraszam, skarbie, myślałam, że wy jarać szłyście. Zapalić. –
– No co ty?! – Oburzyła się niesłusznie oskarżona, podczas gdy ja parsknęłam śmiechem.
Także potwierdzam i uspokajam, żadnego palenia, żadnego picia tam NIE… widziałam.
Z Czech wracałam flixbusem. Pierwszy raz jechałam tym wehikułem czasu, niniejszym muszę zwrócić honor polskim kolejom. Ja myślałam, że to w pendolino jest mało miejsca, otóż nie, w tym busie miejsca było jeszcze mniej, niż w tych pociągach, a także tanich liniach lotniczych. Z rezerwacją flixbusa pomagał mi niezmordowany kolega, tym razem T, również nieoficjalna grupa polska.
– Nieeee no, słuchajcie, ja chyba założę biuro podróży. – Mruknął tonem niezmiennie spokojnym z nad telefonu, podczas gdy trzy różne osoby na raz pytały, czy są jeszcze bilety, czy już zabookował te bilety i czy może jeszcze komuś kupić inny bilet. Na szczęście miejsce było i do kraju wróciłam szczęśliwie.
Coś ja jednak mam z tymi Czechami, tuż po powrocie do Polski zwracałam towar do czeskiego sklepu muzycznego. Bardzo lubię ten sklep, taniej, dostawy szybko i bez problemu, a i tu nie było ich winą, że akurat egzemplarz mi się słaby trafił. Swoją drogą uwielbiam ich tłumaczenia na stronie, niby nie do końca automatyczne, a jednak od czasu do czasu cudowne. Po dokonaniu zakupu na moje konto zostanie zesłany bonus w wysokości tylu i tylu procent. No to jak zostanie "zesłany", niczym z niebios, to kimże ja jestem, aby odmawiać? Inny przykład: po kliknięciu przycisku cena zostanie poniżona.
Po tej poniżonej cenie kupiłam mały kontroler midi od Akai, z padami, żeby mieć na czym grać rytmy, bo na klawiszach nie lubię. Te akurat kontrolery Akai charakteryzują się tym, że raz są dobre, a raz nie. Mi się akurat trafił ten drugi, ale spoko, przysłali nowy i jest super.
Natomiast mój kontroler do pro toolsa, mój niezmordowany towarzysz miksów Mackie ostatnio, niestety niestety, odszedł, obawiam się, do krainy wiecznych miksów. Już mu suwaczki szwankują, już guziki nie te, a cena naprawy jest dokładnie pomiędzy cenami dwóch innych kontrolerów, nowych i z gwarancją. W tej sytuacji chyba nie będę mieć wyjścia i pożegnam Mackiego z ciężkim sercem, ale i nieco cięższym portfelem.
Jestem w trakcie decydowania, co dalej, bo jednak coś z suwaczkami by się do miksów przydało. Tworzyć mogę bez tego, swoją drogą już pierwsze beaty na logicu zrobione, ale miksować już bez tego typu kontroli nie lubię.
Mój proces robienia beatów na logicu widziała ostatnio Weronika. Nie wiem, czy było to dla niej interesujące doświadczenie. Widziałam kiedyś na youtubie taki filmik: jak ludzie myślą o produkcji muzycznej vs rzeczywistość.
Czyli na zewnątrz fajne beaty, którymi, że tak powiem, szpanujemy na mieście, a w rzeczywistości pół godziny na wybór werbelka. Albo gramy, gramy, gramy, wszystko świetnie, dwa takty przed końcem Chryste, dobra, jeszcze raz.
Natomiast i tak fajnie, że już jestem w stanie przynajmniej proste rzeczy na tym Logicu robić, przestawienie się na inny program nie było aż tak trudne, jak myślałam, choć na reaperze pracowałam dłużej. A muszę się z tą produkcją, jak i z przygotowaniem sobie sesji do gry na żywo, jakoś ogarniać, bo widzisz, Drogi Czytelniku, od września gram w zespole.
Becia już na początku sierpnia wspominała coś o tym, że gra i śpiewa ze swoją przyjaciółką i brakuje im kogoś na bębny. Ewentualnie na klawisze. Nic nie mówiłam, ale zaczęłam się intensywnie zgłaszać serią rozmaitych gestów. Becia śmiała się i mówiła, że no tak, właśnie ona też już o tym pomyślała. Aktualnie jest nas czwórka, wraz z kolegą basistą i gramy. Na razie wiadomo, raczej uczymy się grać ze sobą, ale myślę, że jak na pierwsze tygodnie i tak idzie nam spoko.
– Więcej noszenia, niż grania! – Jęknęła Beata, rozmontowując zestaw perkusyjny przed jedną z poniedziałkowych prób. Tu trzeba dodać, że jesteśmy dość podobnego wzrostu i postury, więc wyglądamy całkiem ciekawie z elementami zestawu zawieszonymi na sobie w futerałach lub trzymanymi w rękach. W trakcie obwieszania się tymi gratami kontynuowała przemowę.
– Ale trudno, chciało się grać, to trzeba nooosić… Czekaj! –
– Wziąć ci coś? – Zapytałam z troską myśląc, że moja przyjaciółka zatrzymała się w drzwiach, bo jest jej za ciężko.
– Nieee! – żachnęła się, – Tylko ta torba jest tak cholerrrnie dłuuuga! – Po wykonaniu skomplikowanego manewru wydostania się z dość wąskiego korytarza z tą, faktycznie, cholernie długą torbą na statywy i inny podobny sprzęt, na próbę udało nam się dotrzeć.
No więc widzisz, Czytelniku. W wolnych chwilach Logic, w poniedziałki wieczorem noszenie sprzętu i próby, ewentualnie nie w tej kolejności, a tak poza tym, to druki, druki, zmiana filamentu, druki…
Myśląc kiedyś o pracy, jakiejkolwiek wykonywanej przeze mnie, niezależnie od tego, czy w Fundacji, czy związanej z dźwiękiem, nie przewidziałam, jak bardzo życie będzie mnie stresować. Nie życzę nikomu strachu przed absolutnie wszystkim, a zaraz do tego dojdą studia, faktem jednak jest to, że ja tutaj piszę o momentach fajnych. O tym, że wyjechałam za granicę, że coś sobie kupiłam, że gram w zespole, albo, że wyszłam ze znajomymi na pizzę. Kilka osób przez ostatnie miesiące często przypominało mi o pisaniu bloga, chwaląc go przy okazji. Było to oczywiście bardzo miłe, ale zaczęłam się wtedy zastanawiać, czemu właściwie piszę? No bo OK, muzykę zawsze chciałam robić, wiem, dlaczego ją robię. O tym, dlaczego studiuję, już tu pisałam, czegoś o druku uczę się, bo to interesujące, a poza tym potrzebne do pracy, ale pisanie? Te wpisy nie mają jakiegośgłębokiego przekazu, zaplanowanej formy, no więc dlaczego?
Chyba już wiem. Zauważyłam, że najczęściej piszę Ci, Czytelniku, o momentach raczej dobrych. Nie piszę w najgorszych okresach, no bo mało komu by się chciało wtedy pisać, a i z czytaniem tego później mogłyby być problemy. W najgorszych okresach pisanie mi nie idzie. Z drugiej strony jednak, przyjmując taką formę samo z siebie wychodzi, że podczas pisania postu muszę sobie przypomnieć, co fajnego wydarzyło się w ostatnich tygodniach. Albo przynajmniej, jak przedstawić wydarzenia w interesujący sposób.
Jasne, że wyjazd do Czech wiązał się z mnóstwem przygotowań i stresem. Dużym. Jasne, że na pierwszej próbie zespołu ludzie nieco mniej się odzywali, niezbyt się jeszcze znając, a ja to już w ogóle, bo mam problem z nowymi osobami. Jasne, że często, zanim uda mi się coś zrobić muzycznego program przestaje działać, a ja przeklinam i idę spać. Drukarka natomiast często zapycha się z niewiadomego powodu i zmiany materiału nie przebiegają tak płynnie, jak ja tu przedstawiam.
Jak widać jednak, da się z tych wszystkich dni wydobyć zabawne albo pożyteczne sytuacje, a jak wiadomo, wg. mojego podejścia, żeby coś miało sens, musi być albo pożyteczne, albo przynajmniej zabawne. Ja tej rzeczywistości nie przeinaczam, te anegdotki naprawdę miały miejsce. Ja tylko przedstawiam je, zamiast tych godzin czekania na nie.
Bo co mam ci, Czytelniku Drogi, pisać? Że na początku każdej znajomości muszę się 5 razy przejąć, że na pewno nie będę wiedzieć, co powiedzieć? Że zazwyczaj do południa w ogóle niezbyt toleruję świat i ludzi? Że ostatnio trudno mi się zebrać do pracy, nawet, jeśli ta praca jest związana z dźwiękiem? Ktoś mi zadał pytanie: no i co wtedy, siedzisz i nic nie robisz? No… tak mniej więcej. O tym mam napisać, że często do poniedziałkowych prób przygotowuję się w poniedziałek? To już prawie, jak na studiach!
Ostatnio jednak moja przyjaciółka powiedziała mi coś ważnego. Posprzątałam dziś o dwudziestej drugiej. I wiesz, jest tak samo czysto, jakby było, gdybym posprzątała wcześniej!
Więc może o to chodzi? O efekt, który osiągamy, nawet, jeżeli po drodze było trochę jakby mniej fajnie? I żeby po paru tygodniach pamiętać zabawne anegdotki i przydatne doświadczenia, a nie to, co było dużo gorsze. Przecież ze zwyczajnych dni też można wyciągnąć jakieś plusy, wczoraj na przykład zrobiłam (prawie) wszystkie punkty z listy zadań!
Także tak, Czytelniku. Trochę się działo, ale w tym miesiącu, to głównie praca, albo zawodowa, albo nad sobą. Na pewno nauczył mnie ten miesiąc, że nawet, jeśli do czegoś prowadzi długa trasa, to należy doceniać te nasze małe zwycięstwa. Mogą nas jeszcze nieźle zaskoczyć. 😉
Poza tym trzeba pisać, przecież ja dopiero od niedawna wiem, jak wiele osób mnie czyta! Ile ja muszę nowych tematów powynajdywać. No bo co mam napisać, że nowe buty kupiłam? Wszyscy wiemy, jak to się kończy.
Pozdrawiam i życzę siły
ja – Majka
PS: Serio kupiłam te buty.
PS2: A wypad do Gdańska koniecznie trzeba powtórzyć!
64 odpowiedzi na “Czeski film, noszenie sprzętu i zmiana filamentu, czyli w ostatnich miesiącach praca. Nad sobą.”
Maja jest ecofriendly. Ostatnio nie mogła ze mną gadać, bo zdejmowała trawę z drukarki. 😀
O, właśnie się zastanawiałem, czy daje się perkuję podpiąc jako kontroler midi, to już dzięki temu wpisu… 😀 wiem, że nie. Albo nie wiem, że tak. 😀
perkusję
@Julitka Spokojnie spokojnie, ta trawa troszkętaka sztuczna.
@Zywek Można, jasne, że można, jak ma wyjście midi lub usb, a raczej ma, to można. Ale nie zawsze masz przy sobie perkusję, nie zawsze też chcesz ją podłączać, żeby elektroniczny beat wbić na szybko, także kontroler mały się przyda.
Jak się domyślam, drukarka 3d także pochodzi od renomowanego czeskiego producenta?
I że tak wsadzę kij w mrowisko… Jakie to buty? 🙂
@Krzysztof Tak tak ,drukarka również z Czech!
Co do butów, nie nie, my znamy takie zabiegi, ja się tak łatwo nie dam! :d Na pytanie, jakie to buty, odpowiadam: ŁADNE.
No dawaj, no przyznaj się, jakoś nudno dzisiaj w robocie. 😀
Ja teraz wyznaczam, czy odpowiadam? ;p
Nie nie, u mnie w robocie nie nudno, ja nie moooogę. :d
Fajnie się to czytało, dzięki. 🙂
Koleżanka, Brytyjka od urodzenia, po wizycie w Polsce stwierdziła, że Poland is very polish, so sad that it is not polished as well. Bardzo jej się to spodobało i powtarza ten żart w setkach wariantów do dnia dzisiejszego.
Czechy są piękne i bardzo niedoceniane, bardzo lubię też czeski język i czeską kulturę.
Mogłabyś kiedyś opowiedzieć więcej o drukowaniu 3d, to bardzo ciekawy temat.
O, a jakie te buty? 🙂
@Dorota Żart cudowny! Zabieram i będę rozgłaszać, to się nadaje na T-shirt! 🙂
Więcej o drukowaniu, to podejrzewam, że opowiemy tak ogólnie na stronie Fundacji, też dlatego, że ja nie jestem najlepiej poinformowaną na ten temat osobą. Ale jak się pojawią jakieś pytania, to i tu mogę napisać coś o tym, chocja na razie przy tym jestem raczej technicznym, niż inżynierem. 😉 Umiem puścić druk i potem go zdjąć, wiem, jak zmienić materiał i kiedy należy oczyścić drukarkę, bo się zapchała. Ale moją pracę przy druku można filozoficznie podsumować stwierdzeniem, że ktoś projektuje, a ktoś czyści stół, każdy ma swoje miejsce. 🙂
Ale to prawda, temat ciekawy i mam nadzieję, że do końca roku i ja będę umiała jakieś chociażby nieskomplikowane rzeczy wymyślić od samego modelu.
Buty są czarne. Buty są eleganckie. 🙂 W CCC kupione, co mnie zadziwia, bo zwykle eleganckich tam na mnie nie mogę uzyskać, a tu niespodzianka.
No tajemnicza jesteś. To odpowiedz na jedno pytanie chociaż i przestanę zamęczać.
Czy owe sekretne obuwie posiada wysoki obcas? 😀
Swoją drogą rutyna pracy została przerwana jakieś 30 sekund po wysłaniu poprzedniego komentarza przez nomen omen Prusę MK4, która odpowiedziała mi atrakcjami w postaci strzelającego materiału. 😀
@Krzysztof A bo one doskonale wiedzą, co o nich piszemy, dlatego ja o mojej Bogusi dobrze piszę. 😉
Ja mam mini, moja mini kulturalnie pluje pod stół. Kiedyś drukowała pionek do kółko i krzyżyk, na dole jest kółko, a na górze krzyżyk. Pionek z kółkiem wypluła pod stół, ale, prawdopodobnie silne poczucie obowiązku ma po mnie, sam krzyżyk, a jakże, dodrukowała. Trzymał się na słowo honoru i resztkach filamentu, ale był.
@Krzysztof @Dorota Ja powiem, ja! 😀 Jeśli mnie nie przekupi czymś, co mnie przekona. 😉
@Maja Ej no, weź, bądź dobrą Mają, panu jest nudno w pracy…
@Julitka A to nie moja wina. Czy to moja lub twoja sprawa, niewiasto, cuż mi tu w komentarzach powiedzą?
PS: A chcesz herbatki? Albo ciasteczko? ;d Chipsy?
Już nie jest nudno, mk4 się opluła ze śmiechu.
No właśnie w tym problem, że dzisiaj to chcę chipsy, frytki, pizzę, tortille, wrapy, całego McDonalda (sama bym sobie podgrzała te kanapki!) i pół KFC, więc może jednak przestań. 😀
Rozmawiają muzycy:
– Kopę lat! Co tam u Ciebie ciekawego?
– A wiesz… Włamali mi się do chaty w zeszłym miesiącu. Ukradli mi masę rzeczy…
– No co Ty? Nie miałem pojęcia!
– No właśnie. A jeszcze dwa tygodnie temu miałem wypadek samochodowy, połamany trafiłem do szpitala.
– Nie gadaj! Nic nie wiedziałem!
– A w zeszłym tygodniu graliśmy z orkiestrą koncert. Miałem solo i wszystko pomieszałem! Kompletnie mi nie wyszło.
– A tak. Słyszałem, słyszałem…
@Księżniczka O to to to, ładne.
@Julitka No co, to idę w dobrym kierunku!
No to ja dorzucę jeszcze jedną anegdotkę.
Druga godzina próby, zeszły piątek, a wszyscy zmęczeni, wszyscy tylko myślimy o weekendzie. Żeby dopełnić obraz za oknami leje, a ja w letniej sukience – słowem widoki na najbliższe godziny wprost cudowne.
Współtowarzysze tej niedoli z resztą wcale lepiej się nie mają.
Ostatecznie dyrygent na nas patrzy, patrzy i wreszcie mówi: „Wy jesteście jak Beatlesi. Wy po prostu nie gracie razem!”
Przyjemna lektura. 🙂
Coś w tym jest. Mam namyśli ostatnie linijki co do powodów pisania wpisów na bloga.
Zastanawiam się nad ostatnimi linijkami. Gdybyś pisała więcej wpisów prawdziwych, o tym, jak naprawdę się czujesz, a nie takich, które mają ukazywać tylko tę optymistyczną część Ciebie, może łatwiej byłoby Cię poznać taką, jaka jesteś. Po co to odrzucać? Kreowanie tego wizerunku musi dużo kosztować. I to jest, owszem, duża i fajna część Ciebie, ale te pozostałe też coś znaczą i są istotne.
Właśnie nawet nie, jak już mam pomysł na napisanie, to nie kosztuje mnie to, bo właśnie, jest pomysł. A o tym, co się dzieje u mnie, jak jest gorzej, w sumie napisałam tu, najczęściej śpię, a wszystko inne robię na siłę. No to pisać też bym na siłę pisała wtedy, nawet bym nie dojechała od 5 tysięcy znaków.
Ten wpis, z tymi linijkami ostatnimi, w sumie i tak jest wyjściem… nawet nie z konwencji, bo ja tego nie robięumyślnie, tylko jednak inny niż były zazwyczaj.
Dobrze rozumiem, że wykorzystujesz domowników do wykonywania produktów sprzedawanych przez Fundację? To dopiero niezależność, szanowni Państwo.
Kobieto weź się zajmij sobą w końcu.
Nie no, pewnie, jak ktośmi kiedykolwiek w życiu coś podał, to też najpewniej oznaczało, że sama nie umiałam podnieść. :d
A tak serio mówiąc, pewnie, że zdarzy mi się poprosić, żeby ktoś coś kliknął, czasem dlatego, że oni stoją przy drukarce, a ja jestem na górze i np. coś do niej wgrywam przez internet, więc, jak każdy miły człowiek, po prostu mogą przycisnąćenter, a czasem dlatego, jak to z resztą wielokrotnie podkreślamy, bo pomoc akurat jest potrzebna. Często się mówiło o tym, że sporo rzeczy, choćnie wszystkie, są dostępne. Jak się akurat trafi na taką niedostępną, to pytam. Wolę zapytać, niż zepsuć. Tak samo, jak wtedy, kiedy w banku podpisuję dokument. Nie podpisuję się gdziekolwiek, tylko jednak proszę o wskazanie miejsca. To oznacza, że wypłacam nie moje pieniądze? :d
Czyli, krótko mówiąc, w sumie, to źle rozumiesz, ale na twoją logikę, no to pewnie tak, wykorzystuję wszystkich.
Nie no, teraz to już wiadomo że obcasy. 😀 Ej, a jak się gra na perkusji w szpilkach? 😀
Dobra dobra, już nic nie mówię! 😂 Ale powiedz chociaż co ciekawego drukujesz i czy macie nowe zamówienia.
Przyjemny wpis. 🙂 Ale tak, chętnie bym poczytała o drukach, konferencjach, no po prostu o Prowadnicy z ludzkiego punktu widzenia. 🙂
@Julia Zdarzyło mi się grać w botkach z nieco wyższymi obcasami, to nie były szpilki, ale krótko i bezcelowo, w sensie to nie był koncert, ani nic. Wtedy źle nie było, ale to są bardzo wygodne buty, w tych nowych bym niepróbowała raczej. ;p
A zamówienia mamy, właśnie teraz mamy i w sumie dlatego drukuję więcej, niż zwykle. Drukujemy różne rzeczy, ja najczęściej u mnie drukuję te małe rzeczy, przybory geometryczne, małe gry, czasami tabliczki, jak się tutaj da. Czasami się nie da, jak jest sporo zmian koloru, bo wtedy byśmy musieli stać non stop i zmieniać.
Świetny wpis, dzięki! Chciałabym zobaczyć takie kulisy druku 3d i wszystkiego…
Ej, co do szpilek, niewidoma koleżanka ze studiów kiedyś przebiła wszystkich, Że Zuzia jest zdolna wiedzieliśmy wszyscy, ale kiedyś wlazła w sukience i szpilkach na drzewo. Przebijcie to.
Niedaleko mam las…
PS: Co wy studiujecie? :d
@Oliwia ona przebiła. Szpilkami. Daj namiar, co?
@Maja Stawiam na 2 rzeczy: albo studiują akrobatykę gimnastyczną i zachowanie szanownej Zuzi jest wbrew ogólnokrajowej modzie niewidomych, albo gdzieś na niekonwencjonalnej uczelni powstała niekonwencjonalna tyflopedagogika. <3
@Julitka O to to to, podbijam. Pardon, przebijam.
Jego trzeba nadpłacić przepłacić przebić!
Niebiescy va banque!
Pięknie potrafisz pisać o codzienności, z humorem, ale nie bez trudnych refleksji i oddania kawałka Ciebie, choć nie da się ukryć wrażenia, że to tylko ta część Mai, którą pozwala sobie pokazać. Dopiero teraz odkryłam tego bloga i bardzo dziękuję za tę lekturę.
A o co chodzi z butami? Bo chyba nie znam kontekstu żartu.
Dziękuję za miłe słowa. Co do żartu, dwa wpisy wstecz, polecam lekturę komentarzy, choć oczywiście dodatek w postaci samego wpisu także spoko.
Nie, zdecydowanie nie studiujemy wchodzenia na drzewo! Zuzia chyba studiowała psychologię czy socjologię, ale mogę źle pamiętać. No i eksperyment socjologiczny był to z pewnością, a wręcz socjopatyczny.
@Oliwia SWPS? Bo nie wiem, czy nie znam szanownej Zuzi osobiście.
Zainteresujcie się dodatkiem Multimaterial Upgrade – to aktualizacja do Prusy MK3S i MK4 umożliwiająca samodzielne zmiany koloru, bardzo przydatna sprawa.
https://www.prusa3d.com/pl/kategoria/original-prusa-mmu3/
@Krzysztof Jedna z naszych drukarek go posiada. Ale tylko jedna, bo budżet nie pozwala nam na razie na doinstalowanie tego do innych. Z resztą koleżanka akurat dysponuje Mini.
Tak tak @krzysztof, potwierdzam, interesujemy się bardzo, ale na razie zainteresowania bankowego starczyło na jedną. 😉 Czasem, w sumie tylko się cieszyć, zdarza się tak, że z kolei ludzie interesują sięproduktami na tyle, że trzeba ręcznie zmieniać, bo jedno, biedne MMU, które jużod dawna rząda uwagi, nie wystarczy. 🙂
Szpilki, mini, no w ciekawą stronę idziemy… 😏
Oczywiście mam nadzieję, że nikogo nie urażam, skojarzenie po prostu się narzuca. 🙂
Mini to bardzo dobra drukarka, moim zdaniem niedoceniana. Tania, a przy tym bardzo dobra i cicha. Jeśli nie planuje się dużych modeli, farma z dziesięcioma Mini daje dużo lepsze wyniki od trzydziestu Enderów przy podobnej cenie. A właściwie to niższej, bo Mini przeżyje Endera przynajmniej trzykrotnie. 😀
U nas na farmie mamy MK3S+ i MK4, ale to tylko z powodu częstych zamówień na większe modele.
Old McDonald had a farm… Nabiera nowego znaczenia.
Co do mini, ojjj, nie ty pierwszy, nie ty pierwszy z tym skojarzeniem. Mini, to bardzo przydatna sprawa, tania i daje efekty, jak mówisz. 😉
Co do urazy, jak wyżej, zapraszam do wymian komentarzy pod poprzednimi wpisami, a słowo to straci na znaczeniu.
My mini drukarkę mamy jedną, trójeczki dwie w tym jedną, jak było wspominane, kolorową.
Tak, opowiedz więcej o fundacji od prywatnej strony, to by był bardzo ciekawy wpis. 🙂
Świetnie piszesz!
Bardzo miło czyta się tego bloga. Powiadają, że prawdziwych blogów już nie ma, cieszą wyjątki!
Gdybym mogła coś doradzić, przydałoby się może jakieś Twoje zdjęcie albo po prostu obrazek do tła, jakaś zakładka o Tobie – to wszystko łatwo się robi, a jest takim wyróżnikiem bloga. Obecnie wygląda jak wiele innych i łatwo po prostu nawet po zakładce zapomnieć, że to ten.
Jeśli potrzebujesz z tym pomocy, napisz śmiało, chętnie podpowiem co i jak, mam za sobą nieco doświadczenia w podpowiadaniu jak konfigurować WordPressa. 😀
Teraz co do wpisu, przede wszystkim masz naprawdę ładny styl wypowiedzi, taki lekki, przyjemny w lekturze. Może przydałoby się tylko go podzielić lub sekcje albo pododawać jakieś przerywniki, żeby się tak nie zlewał.
Zgadzam się z komentującymi, że chętnie bym poczytała o druku 3d, jak to wygląda – to jednak wciąż technologia nieco kosmiczna, a w Twoim stylu byłaby to z pewnością miła lektura.
Co do autobusów, to jest taki fenomen filozoficzny, jeśli jest w nich miejsce na nogi to w pierwszej minucie człowiek się cieszy, a w drugiej dzwoni do hotelu z prośbą o wysłanie zostawionych walizek kurierem.
Strach przed ludźmi doskonale rozumiem. Czasem łatwiej jest napisać do czterdziestu obcych, niż spotkać się z jednym znajomym znajomego. To strach przed oceną, efekt ukrywania się w przestrzeni komfortu. I nie mówię tego z krytyką, po prostu sama tego doświadczyłam i nadal się z tym zmagam.
O, kupowanie butów jest fajne. Co wy tak się czepiacie tych obcasów? Obcasy są świetne i bardzo kobiece, a przy tym uniwersalne.
Bloga dodaję do zakładek i będę czytać.
PS. Powiadają, że wszystko może pięknie brzmieć. Czasem tym dźwiękiem są po prostu płomienie okalające daną rzecz.
@Ildriss Dziękuję za tak miłe słowa!
Nie zajmowałam się w sumie jeszcze tego typu oprawą bloga, bo do pewnego momentu nawet nie wiedziałam, że jest po co. 🙂 Napisać chętnie, napiszę, tylko prosiłabym o jakiś kontakt, ewentualnie maila do mnie.
maja.m.sobiech@gmail.com
Facebook też jest opcją w sumie, więc tam też można.
Co do obcasów, to jest długa i bardzo dziwna historia. Zapraszam dwa wpisy wstecz, jeśli lubisz długie legendy. 🙂 Osobiście nie polecam, ale tamtejsze dyskusje dawały nieco nowej wiedzy o świecie, choć przyznaję, że nie wiem, czy jest to wiedza, którą chciałam posiadać.
Co do druku, jak mówiłam, nie wiem, czy jestem kompetentną osobą do opowiadania o tym dużo, ale już mi się powoli rozjaśnia, co powinnam niedługo na blogu zrobić. 🙂
Droga Ildriss, ja też lubię szpilki. Ale inaczej jest, gdy jesteś osobą niewidomą.
@Ildriss Od teraz wiesz, że jestem niewidoma i przez to samo NIE lubię szpilek. 🙂
Nie powiedziałam, że niewidomi ich nie lubią tylko że nie mogą ich zakładać.
Zamiast słuchać młodzieży warto poczytać co o sprawie mówią ludzie starsi z większym doświadczeniem.
Cytuję:
Zanim straciłam wzrok, jak większość kobiet byłam zakręcona na punkcie butów i torebek. Wtedy kupiłam sobie dwie pary butów na koturnie. Dobrej marki. Teraz tylko je dotykam, bo nie mogę w nich chodzić. Nie włożę już szpilek, bo buty muszą być bezpieczne. Tych koturnów nie zdążyłam nawet wzuć na stopy. Nie wiedziałam, że choroba przyjdzie tak nagle.
https://pomorska.pl/niewidoma-dorota-staje-w-obronie-demokracji-o-wolna-polske-bede-walczyc-do-konca/ar/c15-14961484
Wszystko fajnie, ale ta pani straciła wzrok. To jest diametralna różnica. Osoba ociemniała ma zupełnie inne problemy. Do każdego, jak sto razy mówiłam, trzeba podchodzić indywidualnie. 🙂 To jest klucz.
1. No, czyli mówię, nieważne, że ja znam poza prowadnicą kilka niewidomych kobiet zakręconych na punkcie butów i torebek. Przyszli specjaliści, powiedzieli: takich NIE ma i NIE może być i puffff,przestają istnieć!
2. Paulino, gdzie nasze szerokie spojrzenie na świat? Ten post szpilek ni dotyczył, porozmawiajmy o nim!
Pamiętacie jak DOda uczyła się jeździć w szpilkach? Tego też nie wolno. Jest to mniej bezpieczne, ale jeśli ktoś chce ryzykować?
Ważne, żeby innych nie krzywdził. Ta sytuacja z pracodawcą wymagajacych cieniutkich szczudeł jest trochę wydumana. Jeśli czepia się takich bzdur, nie warto z nim współpracować, bo nie przywiązuje wagi do merytorycznej strony tematu. Jest nawet tyflopodcast dotyczący osoby niewidomej w korporacji, nikt tam szpilek nie wymagał.
Paulina ma rację. Szpilek się wymaga w pewnych zawodach. Jest to dość wąska grupa. Natomiast wysokich obcasów bez względu na typ już dość często. W mojej pracy w regulaminie mamy zapis, że obowiązującym obuwiem są ciemne czółenka na 5 do 7 cm obcasie, pracuję w jednym z bardziej znanych banków. Moja siostra pracuje u naszej równie popularnej konkurencji, tak jakoś wyszło. Spytałam i powiedziała, że też powinna zakładać obcasy.
Nie spotkałam się jednak nigdy z tym, żeby dział HR nie podszedł ze zrozumieniem do kontuzji albo innych problemów medycznych.
Ej, tylko może najpierw trzeba się zająć tym, żeby niewidomi mieli szansę startować do takich zawodów? Serio. Rozmawiamy o nieistniejącym problemie. Jak pod poprzednim postem napisałem Paulinie, niech specjaliści się schowają albo wymienią na lepsze modele, bo prawdziwy specjalista wie, że do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. Czyli dla jednego jest coś bezpieczne, dla innego nie i tak samo jest u niewidomych.
Magmarze, właśnie często obcasy są elementem obowiązującego dresscode’u, szczególnie w styczności z klientem. A w działach kierowniczych albo reprezentacyjnych szpilki są zwykłą oczywistością.
Papierku, kilkukrotnie organizowaliśmy dla osób niewidomych praktyki w takich zawodach. Jak już tu pisałam z resztą nawet bez szkodliwych działań Prowadnicy pojawiało się pytanie o obcasy, co dopiero będzie teraz?
Może Fundacja Prowadnica zamiast prowadzić szkodliwą działalność powinna zająć się prawdziwymi problemami? Działaniami na rzecz zatrudniania niewidomych chociażby?
Nasze projekty dają zatrudnienie wielu osobom, a co dają projekty Prowadnicy?
@Paulina Może zapytaj tych rodziców, z którymi rozmawiasz,co dają projekty prowadnicy, podobno Ci powiedzą.
PS Magmar to kobieta, tak podpowiem, bo widzę, że nikt inny nie zwrócił uwagi na zły wołacz.
@Natalia I te 5 cm myślicie tak ogólnie, że byłoby takim samym problemem, jak 10 cm szpilka? Podpowiem, że nie, jest to problem mniejszy raczej i to powiedzą nawet niewidome, które chodzą w takich butach rzadko, ale czasem, dla okazji, chodzą.
@Paulina Ja u siebie na blogu napisałam, jak pomógł taki projekt. I opinie o takich projektach też mam bardzo negatywne, mimo, że idea niby była dobra. Tu zawodzi ogólnie pojęty system grantów, przydzielonych co do sekundy godzin na dane "coś", brak indywidualizacji itp itd. Ale ogółem takie zatrudnieniowe projekty po prostu na razie nie działają. Tzn. inaczej: Działają. Krótkofalowo. Na 3 miesiące, 1800 zł/miesiąc za staż w telemarketingu (dziennikarstwo) lub z HTML (szeroko pojęte IT).
Nasze, Paulino tzn. czyje? Chętnie się zgłoszę. No niestety osoba niewidoma ma swoje ograniczenia, rzadko się zdarza by pełniła kierownicze funkcje w korporacji, tu się z Papierkiem zgadzam.