Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Pytanie pierwsze: co z tą Fundacją? Opowiadam, co drukowałam i czemu już tego nie robię

Kochani,
Miałam zamiar napisać jeden długi wpis. Miałam. A potem zaczęłam go pisać i zobaczyłam, ile wypadałoby w nim zawrzeć. Uznałam wtedy, że zasłużyliśmy na dwa. I ja, i wy, drodzy czytelnicy, których przecież tu od pewnego czasu więcej.

Tu też będzie wiele komentarzy. Wręcz jestem skłonna pomyśleć, że idziemy na rekord w tym momencie, postaram się w miarę możliwości do nich odnosić.
Tu jednak rozpoczyna się cała seria pytań, zadawanych przez przeróżne osoby pod różnymi postami wcześniej.

Pytania o druk i drukarkę

Fundacja Prowadnica, to organizacja zajmująca się osobami niewidomymi, głównie młodzieżą i projektami do niej skierowanymi, a największym jej projektem jest badanie możliwości wykorzystania technologii druku 3D na rzecz osób niewidomych. Drukowane są dostępne gry planszowe, pomoce naukowe, modele płaskie i przestrzenne, czy przedmioty codziennego użytku. Teraz będzie trochę o druku, jako takim, więc jeśli ktoś nie chce o nim czytać, niech przeskoczy sobie do następnego nagłówka.
Większość zadawanych mi pytań siłą rzeczy dotyczy ogólnie druku w Fundacji, nie tylko druku u mnie w domu. Przykładowo jedno z pytań Zuzanny:
"Właśnie, jak działa drukarka 3d? Co trzeba zrobić, do jakiego stopnia jest autonomiczna?
Sylwia również zapytała:
"Jak się pracuje z taką drukarką 3d?"
O szczegóły druku pytali też: Aneta, Krzysztof, Marek i Mateusz.
Zacznijmy więc od początku. O samym druku 3D jako takim, ale także druku konkretnie w Fundacji Prowadnica, możecie poczytać więcej na stronie samej organizacji. Ciężko by było w jednym poście zmieścić wszystko, co chcę w nim napisać plus obszerne wyjaśnienie tego, czym jest druk 3D. Technika FDM, czyli ta aktualnie używana przez Prowadnicę, polega na tym, że filament (cienki sznurek / drut z różnych materiałów, sprzedawany na szpulach), jest wciągany do drukarki, a następnie topiony w odpowiedniej temperaturze i wytłaczany pod odpowiednim ciśnieniem na stół drukarki. Tak, warstwa po warstwie, powstaje konkretny model, który, po zakończeniu druku, po prostu zdejmujemy ze stołu. Oczywiście, jest to spore uproszczenie i założenie, że nie było problemów. Możemy mieć problem z oderwaniem wydruku od stołu. Może być też przeciwnie, wydruk, lub jakaś jego część, sama się oderwie i znajdzie się nagle w jakimś nieprzewidzianym dla niego miejscu. 😉 Może zapchać się dysza, hotend, w którym topi się materiał, wszystkie możliwe inne rurki, filament może się zaplątać, spaść, po prostu pomylić itd. Ale, zakładając, że nie pomyliliśmy filamentu, stół jest czysty, drukarka sprawna, warunki dobre (drukarki nie lubią przeciągów), drukujemy w powyżej opisany sposób. Na ile jest to proces autonomiczny zależy od modelu drukarki i tego, co akurat chcemy wydrukować. Mogę np. napisać, że drukarki używane w fundacji mogą być obsługiwane zdalnie, przez stronę lub aplikację, umożliwia to więc obsługę ich nawet wtedy, gdy nie widzi się wbudowanego w nie ekranu. W takiej aplikacji wybierałam odpowiedni plik i wciskałam drukuj, mogłam też odczytać, jaką temperaturę ma stół lub dysza i w jakiej jest pozycji, poruszyć drukarką w danej osi, wyładować i załadować filament itd. Oczywiście wszystkie te opcje można też wybrać w przeglądarce, dostępny jest również program do przygotowywania plików do druku. Nie mówię już o takich pracach, jak czyszczenie stołu, zdejmowanie i zmienianie druków, no bo to odbywa się po prostu, że tak powiem, ręcznie. Jak się okazuje, jest to możliwe nawet bez patrzenia, trzeba tylko wiedzieć, czego NIE dotykać. Pierwszą rzeczą, jaką Dawid nauczył mnie, gdy w moim domu pojawiła się drukarka, to sprawdzania od góry, gdzie znajduje się dysza (tam nie jest gorąca), żebym wiedziała, jak daleko jest ona ode mnie i czy mogę w danym momencie dotknąć stołu, by sprawdzić, czy z wydrukiem wszystko w porządku. Przydaje się tutaj również wiedza o konkretnych materiałach, np. drukując z ABS stół rozgrzewa się do stu stopni, nie polecam więc jego dotykania.
Natalia pisze:
1. "Opowiedz nam nieco o drukowaniu 3d. Mówisz że masz drukarkę u siebie, czyli rozumiem odpowiadasz za produkcję?"
Za produkcję odpowiada każdy, kto ma u siebie drukarkę, w zależności od zapotrzebowania. Poniżej przejdę do tego, dlaczego u mnie już drukarki nie ma, kiedy jednak była, była to Prusa mini – drukarka z mniejszym obszarem roboczym i ograniczoną liczbą możliwych do użycia materiałów. Nie drukuje się na niej więc wszystkiego, zdarzało się, że akurat na moją mini nic nie było, wtedy drukowałam różne testy. Bywały jednak i takie dni, kiedy nagle zjawiło się jednocześnie duże zamówienie i, przykładowo, problemy techniczne przy innej drukarce. Wtedy moja dzielnie przejmowała zadania i drukowała, ile mogła.

2. "Jak to wygląda? Dostajecie zamówienie, co dalej?"
Najpierw decydowane jest, gdzie zamówienie będzie realizowane. Jeśli zamówienie dotyczy np. scrabbli czy szachów, czyli rzeczy drukowanych z kilku kolorów, siłą rzeczy nie drukuje się ich na mini, bo ona drukuje tylko z jednego koloru. Gdybyśmy chcieli użyć więcej, musielibyśmy zmieniać filament ręcznie, podczas druku. Jest to możliwe, kiedy takich zmian jest jedna, dwie, może trzy. Nie chcielibyśmy jednak robić tego 12 razy na godzinę, prawda? Wiąże się to trochę z pytaniem Zuzanny: "Jakie rzeczy drukujesz najczęściej?"
Najprostszą odpowiedzią byłoby więc: te, które nie przekraczały swoją wielkością 18 cm w żadną stronę i są z jednego koloru. Mogłam wydrukować niektóre gry, takie jak reversi czy czwórki, mogłam też zrobić przybory szkolne i to akurat faktycznie robiłam. Ramki i pojedyncze tabliczki też się zdarzały.
Aneta pytała, co ostatnio drukowałam, wtedy akurat bardzo dużo tabliczek z brajlem i kilka ramek do podpisu.
Po wydrukowaniu drukujący dostaje informację, gdzie zamówienie ma się znaleźć i wysyłamy je paczkomatem.

3. "Jak odbywa się taki wydruk? Czy musisz przy nim być? Ile trwa? Jak wygląda takie urządzenie?"
Wydruk odbywa się zazwyczaj długo, od godziny do godzin kilkunastu, dlatego cieszę się, że nie musiałam przy nim być. 😉 A mówiąc poważniej, jak wygląda drukarka i proces drukowania opisałam powyżej, od mojej strony mogę powiedzieć, że najlepiej być przy wydrukach, które są nowe. Jeśli coś testujemy i tak naprawdę jeszcze nie jesteśmy pewni, co z tego wyjdzie i czy wszystkie ustawienia są OK, radziłabym przy tym być. Nie tylko dlatego, że, to w przypadku Prowadnicy, od razu po wydruku można opisać projektującemu modele Dawidowi, jak to w praktyce wygląda, ale też po to, aby interweniować w przypadku wyjątkowo dziwnych zachowań drukarki. Drobny, za to znaczący błąd w kodzie może sprawić, że teoretycznie nieszkodliwa pokrywka do chińczyka staje się przedziwnym tworem, nieco przypominającym niezbyt udany stroik świąteczny z suchej trawy. Błąd sprawił, że pokrywka drukowała się do góry nogami i drukarka najpierw zbudowała jej ścianki, a potem próbowała rozciągnąć między nimi filament, aby stworzyć dno. Nie da rady, proszę państwa, zapadnie się na pewno. Do tej pory gdzieś mi się tu wala to dzieło sztuki współczesnej, ale dobrze, że ktoś to wtedy zauważył, bo nie dość, że filament się marnował, to jeszcze brudził dyszę i drukarkę ogólnie.
Prościej jest, jak model wychodzi, tylko nie taki, jak chcieliśmy. Do tej pory pamiętam, jak produkowaliśmy planszę do chińczyka, a po wydrukowaniu pierwszego testu znalazłam na stole dwa maleńkie, smutne i samotne trapezy. Wtedy właśnie zadzwoniłam do Dawida z iście maturalnym pytaniem: powiedz mi, prezesie, co autor tej myśli miał na myśli?

4. "A co jak się skończy? Musicie to jakoś pomalować? Mam od was gry w trzech różnych kolorach, na jakiej podstawie wybieracie kolor?"
Kiedy druk się skończy, odkleja się go od stołu, jeśli jest z ABSu warto poczekać, aż stół wystygnie ze 100 stopni, a potem, zazwyczaj, jest gotowy do wysłania. Zazwyczaj nie malujemy wydruków, jest to po prostu wybrany kolor filamentu, czasem, do konkretnych gier, ustalony, a czasem losowy.

Pytania o Fundację ogólnie, przeszłe i przyszłe

Teraz należałoby przejść do tego, dlaczego u mnie drukarki już nie ma. Jeśli ktoś odnalazł ten blog z powodu Fundacji, wie na pewno również, że od końca stycznia już nie jestem członkiem jej zarządu. Cytuję:
"To były dwa dobre, wspólnie spędzone lata. Niemniej jednak z początkiem roku Maja podjęła decyzję, że chce skupić się na sobie i swoim zdrowiu, a w przyszłości realizować się w innych zadaniach i to im pragnie poświęcić całą uwagę."
Te dwa zdania pochodzą z postu, który ukazał się na fanpageu Fundacji 30 stycznia tego roku i, jakby nie patrzeć, zmienił wiele. Nie zmienił jednak mojej chęci odpowiedzenia na kilka pytań już zadanych, a także, nie oszukujmy się, na te, które jeszcze padną, bo, że padną, jestem prawie pewna. Nie wiem jednak, czy będę się długo rozpisywać o powodach takiej decyzji, bo to, co jest tu powiedziane jest, fakt, mocno streszczoną, ale prawdą. Te powody to moje zdrowie i moja droga życiowa. O jedno i drugie chciałam zadbać inaczej, może bardziej, niż do tej pory.
Od tego czasu przeczytałam wiele.
1. Że jestem nieodpowiedzialna. To na pewno czasem się zdarza, ale myślę, że w tym przypadku przyznać mogę, że podjęłam i przekazałam tę decyzję w niewłaściwy sposób i niewłaściwy czas. Tak, z wielu powodów to mogło być nieodpowiedzialne. Sama decyzja jednak jest, niestety lub stety, wzięciem odpowiedzialności za to, jak się czuję i w co się angażuję. W co się zaangażuję bardzo, a w co mniej, to się okaże w przyszłości, z kolei jeśli nie zadbam o zdrowie, trudno będzie zaangażować się w cokolwiek. Możecie być jednak pewni, że wszystkie opinie związane z Fundacją na tym blogu, zazwyczaj w dyskusjach w komentarzach, i wtedy były prawdą, i teraz nią pozostają. Nadal wszystko, co Fundacja robi, a do pewnego momentu robiłam też ja, jest dla mnie istotne i cieszę się, że mogłam brać w tym udział.
2. Że łatwiej jest być realizatorem, niż działaczem. Z pewnością jest to prawda. Ostatnio przeczytałam na swój temat tak wiele "ciepłych" słów, miałam pewne wątpliwości, a i stam ten wpis wiele odwagi wymaga. No ale tak, łatwiej, z pewnością. A chyba najbardziej dlatego, że, jeśli jesteś działaczem, nieważne, co zrobisz, ktoś cię skrytykuje. Nic nie robisz? Firma bez sensu. Robisz wiele? Gdzie się pchasz, przecież nic nie wiesz o życiu. Ja nie odeszłam przez hejt, ale chciałabym głośno wyrazić podziw dla moich przyjaciół, którzy w Fundacji pracują i jeszcze długo będą się zmagać właśnie z czymś takim. Z długimi mailami, publicznymi komentarzami i niepublicznymi wypowiedziami, w których słychać tylko o tym, że młodzi jesteśmy i nie będę się wyrażać, gdzie byliśmy i co widzieliśmy.
3. Że ludzie się o mnie martwią i szkoda im mnie, bo uciekam znowu do środowiska wyłącznie niewidomych. Wynika to z troski, więc za nią dziękuję, przyznaję jednak uczciwie, że tych komentarzy akurat nie rozumiałam. Moja decyzja może się komuś nie podobać, może się z nią nie zgadzać, to prawda. Nie wiem jednak, co ma ona wspólnego z jakiegoś rodzaju "powrotem" do środowiska niewidomych. Praca w Fundacji, to ciągła praca albo w tym właśnie środowisku, albo na jego rzecz. Nigdy, ani przed Fundacją, ani w niej, ani po niej nie miałam zamiaru się od środowiska odcinać. Prawdą jest, że chciałabym nie być definiowana wyłącznie przez mój brak wzroku. Chciałabym zrobić, osiągnąć lub powiedzieć coś takiego, co nie będzie doceniane dlatego, że nie widzę, ale tak po prostu. Nie rozumiem jednak, czemu miałoby to być możliwe w Fundacji, a poza nią absolutnie wykluczone.
Czytałam o tej mojej realizacji, którą sobie planowałam i marzyłam od 12 roku życia. Fakt, znam wielu niewidomych, którzy się tym interesują. Nie jest to jednak, mocno upraszczając, moja wina, prawda? Nie będę przecież interesować się tym mniej tylko dlatego, żeby zrobić coś nietypowego. Wiem jednak, że jeśli ktoś z zespołu, w którym teraz gram pyta mnie o coś związanego z dźwiękiem, nie obchodzi ich, Bogu dzięki, to, że nie widzę. Obchodzi ich to, co wiem i potrafię zrobić. I są to osoby widzące.
Prawdą, patrząc od drugiej strony, jest też to, że w Fundacji wiele razy pokazywaliśmy, że niewidomi mogą. Mogą nie tylko drukować 3D, ale też elegancko się ubrać, wystąpić na targach czy konferencjach, zagrać na scenie, a przede wszystkim wypowiadać się we własnym imieniu. I być widziani dlatego, że mają coś do powiedzenia. W tym przypadku akurat ze względu na ich brak wzroku, bo przecież to o niewidomych się wypowiadaliśmy lub wypowiadamy. Nie wiem więc czemu ktoś miałby uważać, że w Fundacji byłam poza środowiskiem. Byłam w nim, tylko po prostu pokazywałam, że może wyglądać nieco inaczej, niż się wydaje.
Ale Fundacja Prowadnica nie robi tego po to, aby wypromować siebie i swoje działania. Promocja jest ważna, ale głównie dzieje się to dlatego, że to prawda. Niewidomi mogą. Niewidomi potrafią się nauczyć, potrafią się wypowiedzieć, potrafią się elegancko ubrać i elegancko zachować. Jest to możliwe. I Fundacja Prowadnica nigdy nie twierdziła, że jest to możliwe tylko i wyłącznie z jej pomocą i w jej granicach. Nie. Fundacja po prostu stara się pokazać, i pokazuje, że tak się może dziać i dzieje. Niezbyt rozumiem więc, czemu wychodząc z Fundacji miałabym nagle utracić możliwość wypowiadania się, zachowania czy ubierania. PS Owszem tak ,będę nosić TE buty. (Zainteresowanych do poprzednich wpisów zapraszam.)
Nie wiem więc, dokąd dokładnie uciekam wg. piszących to osób. Piszą to jednak z tak ogromną pewnością, że mam wrażenie, że oni wiedzą więcej o moich planach, niż ja sama. Czego serdecznie im zazdroszczę, ja nie mam takiej pewności.
4. Przeczytałam też, że wszystkiego dobrego. Po prostu. Dziękuję za to. Dziękuję wszystkim tym, którzy napisali do mnie, aby po prostu życzyć mi powodzenia. Nie musieli, a jednak to zrobili. Jestem wdzięczna również tym, którzy dobrze życzyli Fundacji. Przykro mi patrzeć na to, jak ludzie, z powodu mojej decyzji, przestają ufać też reszcie Zarządu. To nie oni odeszli, odeszłam tylko ja. Publicznie podkreślali, że ich misją jest właśnie fundacja. Jeśli moje zdanie coś znaczy z całego serca mogę zapewnić, że ja w stu procentach ufam, że ci ludzie nadal będą rzetelnie wykonywać swoje zadania i starać się tak bardzo, jak wcześniej. Nie zasługują na to, aby oceniać inaczej ich pracę przez to, że ja będę pracować gdzie ińdziej. Ja to wiem i kibicuję im dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy byłam częścią zespołu. Mam nadzieję, że i inni będą kibicować im tak samo mocno. To dzięki takim organizacjom możliwe jest zmienić myślenie społeczeństwa w taki sposób, że za kilka, może kilkanaście lat nie będziemy się już obawiać, czy ktoś będzie mógł wyjść ze środowiska, czy nie.

Pytania zaległe

W ramach swoistego pożegnania się na blogu z Fundacyjnymi sprawami, choć wiadomo, na komentarze odpowiem, odniosę się do pytań Pauliny. Ja nie zapominam o swoich obietnicach.

1. – Kiedy dojrzejecie na tyle, żeby docenić doświadczenie starszych?
Na szczęście już, konsultacje z tyflopedagogami w Fundacji Prowadnica są normą od ponad roku, a niektóre z pomocy edukacyjnych są wręcz przez nich samych zaproponowane i projektowane.
2. – Kiedy przestaniecie bawić się w fundację?
Ósmego kwietnia 2021 roku, tak przynajmniej twierdzi KRS.
3. – Ile razy samodzielnie albo z osobą niewidomą byłaś w obcasach, a nie pod płaszczykiem rodzica, który pilnował żebyś szła po równym chodniku i czuła się taaaakaaaa dorosła?
Jak idę z rodzicem, to zbytnio się "taaaakaaaa" dorosła nie czuję, choć z drugiej strony nie odbiera mi to lat. Ale wiadomo, nie ma w tym kraju tak wysokiego stanowiska, żeby przestać być oskarżanym o jakikolwiek kontakt z własną rodziną, bo to przecież niesamodzielność… W każdym razie, wracając do pytania, nie umiem tego policzyć, ale całkiem sporo. Wyjazdy do ośrodka w Krakowie czy w Laskach, do teatru w Łodzi w sprawie koncertów, do szpitala we Wrocławiu w sprawie tabliczek, bardziej przyziemnie może, do banku w Warszawie; często na spotkania wybieraliśmy się sami. Najczęściej prowadził Dawid, który, wg. najświeższych doniesień, jest niewidomy. I, tu muszę publicznie ogłosić, nie zawsze pilnował, żebym szła po równym chodniku! Panie Prezesie, wie Pan co?
4. – Ile razy prosisz się o pomoc?
Niezliczoną ilość! Byłaś kiedyś z białą laską na dworcu zachodnim?
Tyle razy ile to potrzebne, tak, jak i ty, i każdy inny, kto pomocy potrzebuje. Każdy niewidomy czasem prosi o pomoc, gdybyśmy twierdzili, że jest inaczej, bylibyśmy kłamcami. A akurat o kłamstwo w tej materii nikt nie będzie oskarżał ani mnie, ani członków zarządu Fundacji.
5. – Ile pieniędzy fundacja ma od waszych rodziców?
Ja ludziom do portfeli nie zaglądam, z tym, że naprawdę nie wiem, skąd się wzięło to internetowe przekonanie, że rodzice nam coś kupili. Wkład założycielski nie pochodził od naszych rodzin. Spotkałam się też z opinią, że rodzice kupili nam drukarkę, co nie jest i nigdy nie było prawdą. Pierwsza była kupiona z funduszu Nowy Akumulator Społeczny, następne również kupowane były z funduszy czy od sponsorów, wreszcie ostatnia dlatego, ze zaczęły spływać zamówienia i darowizny. Nigdy nie przeczyliśmy, że członkowie naszych rodzin brali udział w przygotowaniu świątecznych koncertów czy też w procesie druku. Musielibyśmy jednak w takim wypadku przeliczać pieniądze na paliwo, kiedy przywieźli kogoś z nas z dworca na miejsce występu, czy też godziny pracy, gdy zmienili druk lub pomagali w składaniu drukarki. Nie posiadam szczegółowych wyliczeń na ten temat. Co ciekawe, gdyby był to jakikolwiek inny wolontariusz, teoretycznie tego komentarza by mogło nie być, prawda? Wiem też, że podobne komentarze pojawiły się na moim blogu po tym, jak napisałam tam kilka zdań o zabawnym dialogu z moją siostrą przy drukarce. Z moją widzącą siostrą, która zdjęła jakąś nitkę filamentu innego koloru z powstającego druku, czy coś takiego. Zostałam wtedy zapytana, ile razy, czy tam jak często, wykorzystuję domowników do pracy. Smutne jest to, że gdybyśmy obie widziały, ja bym pracowała w firmie, a ona nie, nikt by okiem nie mrugnął. Po prostu pomogła, bo stała bliżej. A nawet, jeśli tę nitkę szybciej złapała, no to co? Nikt ci nigdy nie podał czegoś z wyższej półki, bo po prostu był wyższy? Tak się czasem robi. Nie znaczy to, że nie możesz przynieść stołka czy drabinki, ktoś po prostu pomógł. To, że brat Dawida zmieni druk, podczas gdy Dawida nie było w domu, nie oznacza, że Dawid nie umie zmienić druku. Oznacza tylko, że nie posiadł jeszcze umiejętności przebywania w dwóch miejscach na raz.

I to, kochani, byłoby chyba na tyle, jeśli chodzi o sprawy Fundacji Prowadnica na tym blogu. Oczywiście, z członkami jej zarządu nadal się znamy, w momencie, gdy nasi obserwujący czytali komunikat o moim odejściu, ja z Zarządem byłam na mieście całkiem prywatnie. Na pewno więc jeszcze się pojawią. Mogą się też pojawić wzmianki o przyszłych projektach Prowadnicy, jak mówiłam kibicuję i wspieram. Myślę jednak, że w komentarzach możemy już przerzucić się na dyskusję na temat treści wpisów, a nie o tym, co robi Fundacja i dlaczego ubiera się tak, a nie inaczej. O to będzie trzeba zapytać Fundację. Ja za to chętnie będę się tutaj wypowiadać na temat moich dni, moich wyjazdów i moich butów.
Wiem, że moja decyzja dla niektórych może być trudna i może być im z jej powodu po prostu przykro. Pozostaje mi tylko powiedzieć, że nigdy nie chciałam dla nikogo źle. Teraz muszę iść w nieco innym kierunku, ale mam nadzieję, że i tam uda mi się zrobić coś porzytecznego. Zapewniam, że komu będę mogła pomóc, pomogę, komu doradzić, doradzę. Często też pewnie doradzę kontakt z Fundacją. 😉

A jeśli chcecie poczytać nieco więcej o tych moich, wiecie, dniach, wyjazdach i butach, zapraszam do wpisu powyżej, który, nietypowo, pojawił się równolegle z tym.

Kim jestem w 2024? Czyli podsumowania nie ma, ale czas wracać

Pozdrawiam was ja – Majka

74 odpowiedzi na “Pytanie pierwsze: co z tą Fundacją? Opowiadam, co drukowałam i czemu już tego nie robię”

Naprawdę miło się czytało. Życzę naprawdę, aby przyszły czas dla CIebie był dobry. I pod wieloma rzeczami w tym wpisie się zgadzam. Niewidomi mogę i chcą się wypowiadać o sobie, chcą i mogę zachowywać się z prezencją i tak samo wyglądać. Nie są gorszymi ludźmi, których można ubierać mniej elegancko, kiedy np. idzie do teatru niż innych ludzi. Ja nigdy nie zauważyłem, aby ktoś z rodziny co kolwiek wam kupił. Smutne, jest to, że ktoś wykorzystywaniem nazywa czyjś dobroć.

Nie mam przekonania czy warto trolla karmić, nawet po dłuższym czasie. Powodzenia tak czy siak.

Ponieważ to ja wyraziłam obawy o powrót do środowiska, czuję się w obowiązku wyjaśnić moją postawę.
Ja w żadnym razie nie uznałam działania w środowisku osób niewidomych za niegodne lub gorsze. Obserwowałam pokolenia niewidomych, którzy mimo wysokich aspiracji i ogromnych talentów kończyli najpierw w wikliniarstwie, potem w masażu, a ostatnio w miejscach w rodzaju Niewidzialnej Wystawy. Żal mi tych talentów i świata, który od pracodawców po edukację i samych niewidomych obcina horyzonty.
Żal mi też braku wzajemnego zrozumienia. Im dłużej niewidomy przebywa w ośrodku, tym większa przepaść uprzedzeń, stereotypów i braku umiejętności dostosowania się do tej drugiej strony.

W tym sensie uważam, że Fundacja Prowadnica nie działa w środowisku. Nie znam waszego terminarza, ale to co pokazujecie publicznie, to są głównie targi i konferencje, spotkania otwarte, prawda? W Oxfordzie byliście na konferencji o druku 3d, a nie na konferencji talentów osób niewidomych. Jak spotykacie się z ośrodkami, to robicie to w charakterze innowatorów, a nie absolwentów lub tych, którzy potrzebują pomocy. To my was prosimy o pomoc lub przynajmniej współpracę.
Dodajmy do tego chociażby pracę naukową waszej organizacji. To nie jest praca w środowisku, nie bardziej niż jakiejkolwiek placówki, która postanawia zaangażować się w jakiś temat.
A co z resztą projektów? Z #ZapytajNiewidomego? Nawet one są pisane przez was o was dla świata, a nie przez świat o was. I nawet jeśli bardziej dotykają problematyki braku wzroku, wciąż robią to, właśnie, w normalny sposób. A przy tym są tłem waszych działań, a nie pierwszym planem, przynajmniej dla osoby was obserwującej. A tym samym stają się autentyczne i ciekawe.
Widać, że piszecie to z doświadczeniem życiowym i zawodowym, a nie z perspektywy osoby, która nie była w stanie przekroczyć tego muru.

W tym sensie napisałam o powrocie do środowiskowego świata, bo tym właśnie jest studiowanie tyflopedagogiki i chęć nauczania niewidomych. Jeśli to jest czyimś marzeniem, jestem całkowicie za, ale tutaj to wygląda jak brak perspektyw. Jeśli czytam, że ktoś lubi dźwięk, czemu najpierw idzie do studium w Krakowie, które, umówmy się, jest znane ze śmiesznie niskiego poziomu, potem studiuje tyflopedagogikę, zupełnie inny kierunek? Czy to nie jest ciągła ucieczka?
Dla mnie teraz krokiem logicznym wydaje się poszukiwanie zatrudnienia w jakimś studiu nagrań czy innej reżyserce, nie znam się na tym, ale przecież są takie miejsca. Albo, czemu nie założyć własnej firmy, zacząć się promować? Jest Facebook, Youtube, LinkedIn. Tym czasem chęć realizacji swojej drogi, w czym życzę sukcesów, opiera się na odrzuceniu tej pracy nieśrodowiskowej i powrocie do znanego nam scenariusza. I, podkreślam, życzę jak najlepiej i oby to tylko było gadanie starej baby.

Uwaga, prywatny i dłuższy komentarz będzie.

Obawy o powrót do środowiska były wyrażone przez kilka osób i podejrzewam, że każdy te obawy wyrażał ze swoich, konkretnych powodów, nie była to jednak wyłącznie twoja opinia.
Ja też obserwuję ludzi, którzy mają duże aspiracje, a potem nie do końca wykorzystują potencjał, który mieli. Może nie aż tylu, ale jednak znam wielu i zdaję sobie sprawę z tego problemu.
Akurat niewidzialne wystawy dla mnie są trochę czymś innym, bo to akurat muszą robić niewidomi i jeśli odnajdują się w takim oprowadzaniu myślę, że robią wiele dobrego. jeśli ktoś tam jest tylko po to, żeby dorobić, bo gdzieińdziej mu się nie udało, również współczuję, ale jeśli ktoś serio lubi oprowadzać ludzi, to raz, że fajne zadanie wykonuje, a dwa, ma szansę, no bo niestety po innych miejscach oprowadzać by nam było nieco trudniej.
Ja ten sens nie działania w środowisku absolutnie rozumiem i zdaję sobie z niego sprawę. W Fundacji fakt, bardzo często praca odbywała się i odbywa poza ośrodkami i podobnymi miejscami. Nie możemy wykluczyć współpracy z nimi, na niej również nam zależy, no ale fakt, duża częśćodbywała się na zewnątrz. Tak jak, swoją drogą, przewodnicy niewidzialnych, rzadko kiedy mówiliśmy do niewidomych, częściej do ludzi poza środowiskiem, którzy mogli jednak jakoś temu środowisku pomóc.
Oxford to troszkę osobna kwestia, bo jednak częściej występowaliśmy na targach i konferencjach związanych bardziej z dostępnością, niż technologią. Ale tak, to prawda, dobrze, że Prowadnica pojawia się też na takich wydarzeniach i jest to bardzo duże wyróżnienie. Prawdą jest też to, że praca naukowa jest po prostu pracą naukową, nawet, jeśli jest związana z brajlem.
Opierając się na tym zrobię małą dygresję. Dużo osób wytknęło mi, i wcześniej, i teraz, studia pedagogiki specjalnej. Gdybym napisała pracę, przeprowadziła badania, których o niewidomych w Polsce swoją drogą nie jest dużo, albo wystąpiła na kilku konferencjach dotyczących edukacji, nawet nie niewidomych, tylko ogólnie edukacji, obawiam się, że nie byłoby to zauważone w sposób pozytywny. Nawet, jeśli to też by była praca naukowa, dotycząca pedagogiki / psychologii, albo ogólnie ważne zdanie na temat szkoły w naszym kraju. Mam w sobie taką obawę mimo, że byłaby to praca naukowa. Być może mój strach jest nieuzasadniony, nie mówię też, że planuję pracę tego typu. Piszę tylko o tym, czego się obawiam. Zwłaszcza, że patrząc na moje umiejętności, jakie aktualnie posiadam, większe predyspozycje mam do tego, niż do pracy w technologii druku.
W Fundacji owszem, brałam udział w testach i planowaniu projektów, z czego się bardzo cieszę i nadal bardzo mnie to ciekawi. Jeśli tak mi się życie ułoży, że będę kiedyś mogła się tego jeszcze więcej nauczyć, będę się bardzo cieszyła. Nie ukrywaliśmy jednak nigdy, kto zajmował się projektowaniem, obliczeniami ściśle matematycznymi, czyli pracą naukową ściśle związaną z technologią. W dużej części nie byłam to ja, ja bardziej byłam osobą, która umiała określić, jak na to spojrzy użytkownik, testującą. Choć fakt, moje umiejętności matematyczne chętnie sobie przypomnę.
W #ZapytajNiewidomego brałam udział i zgadzam się z tym, co jest tu napisane. Tak, piszemy o nas dla świata. Z doświadczeniem życiowym i zawodowym.
I tu właśnie, jakiego zawodu? W jakim zawodzie?
Tłumaczyłam i powtórzę publicznie, choć jest to najgorsze, co mogę zrobić, bo gdy cokolwiek się zmieni, ludzie mi to pokażą. Ale OK, spróbuję.
Od 12 roku życia wiedziałam, co chcę robić. Najpierw to było "coś z dźwiękiem", bo nie miałam pojęcia, czym się różnią od siebie różne zawody w tej dziedzinie. Potem zaczęło mi się to krystalizować, okazało się, że grać lubię, ale jeszcze bardziej lubię nagrywać i łączyć to w całość. Kleiłam słuchowiska i pamiątkowe filmy z wydarzeń, nagrywałam pojedyncze głosy i instrumenty i to łączyłam. Nie miałam pojęcia, jak produkuje się muzykę, wydawało mi się to czymś absolutnie nieosiągalnym, a jednocześnie dowiadywałam się, że hej, ludzie niewiele starsi ode mnie właśnie to robią. Jak oni to robią?
Co ciekawe, w gimnazjum graliśmy przedstawienie na zakończenie szkoły. Scenariusz polegał na tym, że nasza klasa spotyka się na zjeździe absolwentów i rozmawia o tym, jak ich plany ze szkoły mają się do tego, co robią teraz. O ile pamiętam, ja, która już wtedy mówiłam, że zrobię realizację, tam miała coś wspólnego z psychologią. Wtedy faktycznie trochę osób mówiło, że mogłabym na nią iść. Od razu mówię: nie mogłam, nie mogę i raczej nie planuję. Nie mogłabym być psychologiem. Natomiast zawsze, jeszcze lepiej od słuchania innych, umiałam do innych mówić. Coś im tłumaczyć. Wiadomo, nauczycielska rodzina, po genach poszło.
Czas mijał i zrobiłam realizację. I jestem dumna, bo nieczęsto zdarza mi się dokończyć coś, co zacznę dokładnie tak, jak chciałam. A pierwszy etap dokończyłam na pewno. I kiedy uczyłam się realizacji potwierdziły mi się dwie rzeczy. Po pierwsze tak, faktycznie chcę w tym pracować. Po drugie, nadal tłumaczę ludziom. Nadal i jeszcze bardziej, kiedy ktoś prosi mnie o pomoc, od razu układa mi się w głowie, jak mu to przekazać, co on właściwie potrzebuje, od czego zacząć… Angażuję się praktycznie odruchowo.
Żeby kiedykolwiek uczyć uprawnienia pedagogiczne, o ile wiem, mieć muszę. Nie jest też tak, że mnie to w ogóle nie interesuje, zawsze gdzieś tam między wykonywaniem zawodu a pracą z ludźmi byłam. Natomiast nauczanie, to nie jest moje marzenie. Moim marzeniem, najpierw i wciąż, jest to, żeby zrobić coś w tym zawodzie. Czy to od strony realizacji, czy produkcji, bo to jednak jest trochę co innego. Może jedno i drugie?
Podczas nauki spotkałam jednak osobę, która pokazała mi, że jedno z drugim się nie wyklucza. Spotkałam kogoś, kto generalnie, więcej i częściej, jest realizatorem i producentem. Tam wsyzscy są praktykami, ale podejrzewam, że więcej osób kojarzy akurat tego nauczyciela z nazwiska właśnie z produkcji, a nie z tego, że przez kilkanaście godzin w tygodniu uczy nas akustyki. I uczy bardzo, bardzo dobrze. Nazwiska nie wspomnę, bo i tak albo ludzie wiedzą, albo nie muszą, ale mogę powiedzieć, że kiedy się żegnaliśmy na koniec roku powiedziałam mu szczerze. Gdyby ktoś mnie spytał, kim chcę być za 15 lat i co chcę robić, to chyba chcę robić to, co pan. Czyli pierwsze co, to w muzyce. Ale gdyby przy tym udało się komuś to przekazać, naprawdę by mi to nie przeszkadzało, przeciwnie, byłoby bardzo spoko. Mam nadzieję, żę i dla mnie i dla uczniów.

I teraz tak.
Skracając tę opowieść: zawsze interesowałam się dźwiękiem i coś z nim robiłam. Od bardzo dawna też gdzieś tam w tle przewijała mi się ta praca z ludźmi, być może właśnie żeby ich uczyć. Nie ja tego szukałam, to to zwykle znajdowało mnie. Gdzieś tam w liceum jakoś intensywniej pojawił mi się angielski i przyznaję, że wtedy pomyślałam o tym, że mogłabym tłumaczyć uczniom też to. Uprzedam pytanie, aktualnie raczej tego nie planuję, choć angielskiego na pewno chcę się uczyć nadal.
Mam jednak w tym wszystkim jeden problem. Jestem niewidoma. Czy niewidzenie wyklucza te rzeczy? Broń Boże! Ale teraz, nieważne, czy bym była realizatorem, czy uczyłabym tej realizacji (swoją drogą na pewno nie chciałabym uczyć realizacji, zanim coś w niej nie zrobię), czy będę robić cokolwiek innego, kto mi uwierzy, że to z własnej woli i pasji?
Kto mi uwierzy, że ta realizacja, to nie dlatego, że jedna czwarta środowiska tak? Kto mi uwierzy, że poszłam na pedagogikę, bo chcę mieć te uprawnienia, bo chcę się czegoś na ten temat dowiedzieć, bo faktycznie mnie to zainteresowało? Łącznie z psychologicznymi aspektami i edukacją jako taką, tak wiem, też się tego nie spodziewałam… ale jednak. Kto mi uwierzy, że angielski lubiłam jeszcze przed muzyką?
Napisałam powyżej, jeśli ktoś jest na niewidzialnej z braku możliwości, to szkoda, ale jeśli jest z zamiłowania, to daj Boże każdemu i taką pracę, i takiego przewodnika. Ty też napisałaś, jeśli marzeniem jest uczyć, to jestem za, ale tutaj to wygląda, jak brak innej możliwości. Nie cytuję, przepraszam.
Mam wiele marzeń.
Moim marzeniem jest zobaczyć swoje nazwisko na czyjejś płycie, bo ja zrealizowałam / wyprodukowałam.
Moim marzeniem jest zobaczyć swoje nazwisko na płycie własnej.
Moim marzeniem jest usłyszeć kawałek z którejś z tych płyt w jakimś radiu lub chociaż playliście.
Moim marzeniem jest, @Julitka pozdrawiam cię w tym momencie, żeby ktoś kiedyś zaśpiewał moje tłumaczenie jakiejś piosenki. Może być w szkole. Może być na youtube.
Moim marzeniem, tak, to dziwne uczucie to wiedzieć, ale tak, moim marzeniem jest kiedyś napisać coś sensownego na temat edukacji tak, żeby komuś to dało do myślenia albo pomogło. Może być nawet na studiach, jeśli nie dalej. Chciałabym mieć na tyle siły i samozaparcia, żeby się wziąć i zebrać myśli, które mi po głowie chodzą. Może być nawet w ramach magiserki, chciałabym zrobić coś naprawdę fajnego, jak własny, dobry projekt. Od razu powiem, nie wiem, czy w to wierzę.
Moim marzeniem jest zagrać na bębnach na większym koncercie.

To są MARZENIA. Nie plany. Plany kształtują się później, na plany trzeba mieć siłę, plany się ZMIENIAJĄ, do planów trzeba znać konkretne kroki, trzeba mniej więcej wiedzieć, co trzeba zrobić, żeby dotrzeć do celu, no generalnie trzeba PLANOWAĆ to zrobić. Ja wypisałam marzenia.
A teraz największe, i jednocześnie najmniej zdrowe dla mojej psychiki, marzenie mam jedno. Żeby w realizacji któregokolwiek z powyższych ktoś mi uwierzył. To ja powinnam wierzyć i wiedzieć, czego chcę, nie inni. Ja to wiem. Ale cóż, fakty są takie, a nie inne. 🙂
Znam ludzi niewidomych, którzy pracują gdzieś, bo nie mają innego wyboru. Ale znam też takich, którym po prostu udało się osiągnąć to, co chcieli. Niewidomy producent, mający własne studio, u którego robiłam praktyki, myślę, że nie zastanawia się, ilu jeszcze niewidomych gra i nagrywa. On zastanawia się, czego oczekuje od niego jego następny klient.
Niewidoma nauczycielka, która akurat nie uczyła mnie, ale słyszę o niej praktycznie od wszystkich moich znajomych, nie myśli o tym, czy pracuje w ośrodku z niewidomymi, tylko o tym, że pracuje z matematyką, którą uwielbia.
Mój znajomy, pracujący na niewidzialnej wystawie, jest wg. mnie jednym z lepszych tam przewodników, co nie przeszkadza mu realizować swoich innych pasji, w środowisku zupełnie otwartym, poza pracą.

Jak będzie ze mną? Nie wiem teraz konkretnie. Nie wiem, bo jestem na drugim roku studiów, to raz, dwa, chciałabym sobie najpierw uporządkować zdrowie. Ale wierzę, że kiedy będę robić dźwięk, zlecenia nie będą szły wyłącznie do osób niewidomych. Kiedy natomiast tak się życie ułoży, że coś mi strzeli do głowy, aby zaangażować się bardziej w pracę związaną z kierunkiem studiów czy wręcz na uczelni, mam nadzieję, że będzie to również pracą naukową.
Tego można mi życzyć.

PS Ja tak non stop słyszę o niskim poziomie i strasznych doświadczeniach w studium, co nie zmienia faktu, że ja się tam jednak trochę nauczyłam i znam więcej osób, które doświadczenia mają dobre. Nie neguję, że ktoś mógł mieć złe, ja tylko mówię, że na szczęście, przynajmniej wg. mojej wiedzy, aż tak źle, to jednak nie zawsze jest. 😉 Poza tym na żadnym studium się nie kończy, niezależnie, czy zaczęłabym od Krakowa, czy od Warszawy, nie dałoby mi to wszystkiego. Tylko i wyłącznie ćwiczyć trzeba. Miałam z tym Krakowem konkretne powody i możemy kiedyś o tym pogadać, ja chętnie. Fakt, podstawy zawodu chciałam poznać w środowisku, gdzie już niewidomych uczono. Pisałam o tym publicznie, więc mogę powtórzyć. A całą historię, jak, co, kiedy i dlaczego, też, jak mówię, mogę kiedyś opowiedzieć. Może na mailu? 🙂
A co do szukania zatrudnienia / zleceń, a kto mówi, że ja nie będę tego robić? Wszyscy zakładają, że ja tego nie robię, czemu? Nawet, jak piszę, że jakieś zlecenia dla kogoś robiłam.

Z ośrodkami ogólnie ludzie mają taki problem, więc, nawet jeśli to gdzieś tam prawda z tym poziomem, z tym, że nauczysz się tam mniej niż gdzieś indziej, to w zasadzie co z tego? Jak oddzielić czyjeś złe doświadczenie z poziomem nauczania od jego subiektywnej opinii o ośrodku, zwłaszcza gdy słabo jednego z drugim znasz? Fakty są takie, że szkoła ta przygotowuje uczniów do zdania egzaminu państwowego, a skoro są go w stanie zdawać, to, za przeproszeniem, upośledzonych się z nich tam nie robi.
Po drugie, nieco dziwi mnie, że takie niepochlebne zdanie ogół najwyraźniej ma o niewidzialnych. Pracowałam w takim miejscu dość długo, by jako osoba praktykująca wynieść przekonanie nieco odmienne. Taka praca może być bardzo wymagająca, bo nie na wszystko da się wymyślić scenariusz. Każdy pacjent wymaga trochę czego innego, każdą grupę wypadałoby przynajmniej spróbować zainteresować, zostawić z czymś w głowie po wycieczce. Na uczestnikó wycieczki trzeba uważać, trzeba się nimi zajmować, pilnować ich i dawać im poczucie bezpieczeństwa. Co prawda można też nie robić nic i tylko sobie być, ale w końcu przychodzi dla przewodnika czas, w którym musi się wysilić bardziej, choćby przy pierwszej grupie ośmiolatków, z których połowa będzie chciała wyjść, a druga połowa pójdzie za nimi. Można iść do tej pracy i robić jakkolwiek, ale jeśli ma być wykonywana choćby do tego stopnia, żeby przetrwać dłużej niż 3 miesiące, wymaga sporo zaangażowania, ciągłej uwagi i choćby udawania zdolności interpersonalnych, tym bardziej, im więcej przychodzi tam dzieci. Podsumowując, owszem, wielkich kwalifikacji do tego zawodu nie potrzeba, ale nie jest to też zawód nieperspektywiczny w tym sensie, że chętnemu da spore doświadczenie, zwłaszcza że w ostatnich latach, jak obserwuję, spora część jak nie wszystkie miejsca tego typu oferują więcej zajęć dla pracowników, niż tylko możliwość oprowadzania zwiedzających, a i przy samym oprowadzaniu można się sporo nauczyć. I naprawdę, nie chcę tu wnikać w sposób, w jaki te zakład pracy są zarządzane czy prowadzone, bo to już inna bajka.

Z ośrodkami to fakt, jest trudno oddzielić subiektywne przeżycia od obiektywnego poziomu. Mi będzie trudniej tym bardziej, ze subiektywnie, to ja tam miałam naprawdę fajnie. Z tym, że jednak widziałam ludzi, co nie zdawali egzaminu, nikt ich na siłę nie pchał i nie usprawiedliwiał, to po pierwsze, a po drugie, w drugą stronę, ja np. na egzaminie, o ile wiem, ogarnęłam się z rozkładaniem sprzętu najszybciej. Nie chodzi o to, żeby sięchwalić, bo nie miałam bardzo trudnego egzaminu, tylko o to, że byłam tam jedyną osobą niewidomą. Musiałam sięczegoś nauczyć i to w miarę nie na odwal się, skoro byłam w stanie działać i to działać szybciej, niżludzie, którzy widzą. Broń Boże nie mówię, że teraz, w tym momencie, jestem od nich lepsza, w tamtym też przynajmniej jedna osoba słyszala dużo lepiej ode mnie. Ale wiem, że nauczyć sięmusiałam, to nie było tak, że mogłam robić cokolwiek i dobra, idziemy dalej.

@Maja Szczerze powiedziawszy Twój pierwszy komentarz pod komentarzem Agaty, mam wrażenie, raczej potwierdza jej tezę, niż jej zaprzeczać. Tzn. tak szczerze, to ja z niego nie wynoszę, co Ty właściwie chcesz od życia.

@Agata Zgadzam się z komentarzem w 90%. Ale jednak zakłuła mnie ta Niewidzialna Wystawa. Wiesz, dlaczego? Bo ja nadal rozważam zatrudnienie się w takim miejscu w charakterze przewodniczki. I znów powtórzę: Wiesz, dlaczego? Bo z Fundacji Prowadnica nie mam na razie szans "wyżyć", zakładając scenariusz moich marzeń, czyli założenie rodziny i trójkę (co najmniej) ślicznych pociech w łóżeczkach. No i pieniądze na taksówki wszędzie tam, gdzie nie dostanę się sama komunikacją miejską, bo nie znam trasy. Niewidzialna Wystawa i miejsca jej pokrewne nazywane są przechowalniami niewidomych. I to, częściowo, jest prawda. Ale tutaj pozwolę sobie pokazać pewien mój wpis:
https://julitka.elten.blog/2023/08/08/chwila-prawdy-moj-plan-b/
W tym wpisie opisuję, jak starałam się studiować "normalny" kierunek tylko po to, żeby zderzyć się ze ścianą. Taką ścianą, której, z wielu przyczyn, na razie nie przebiję. Więc ja bym tak tej Niewidzialnej Wystawy nie deprecjonowała. Bo jednak, mimo wszystko, z czegoś po prostu trzeba żyć. I tyle.
A pomijając aspekt czysto przyziemny, to… Czym taka Niewidzialna Wystawa różnic się od tego, co robimy z Fundacją Prowadnica?
Owszem, działamy na wielu innych płaszczyznach, ale samo spotkanie z drugim człowiekiem, prezencja, opowiadanie o życiu codziennym – to wszystko robi także Niewidzialna wraz z jej przewodnikami. To, co przewodnicy sobą reprezentują, to już jest inna sprawa i może tutaj się różnimy w tym drobnym względzie, że nasza idea i prezencja jest w miarę spujna. Tam pracują różni ludzie. Ale też, z tego co wiem, dość samodzielni. Więc powtórzę pytanie: Czym, na poziomie pierwszego wrażenia i kontaktu z osobą niewidomą, różni się Niewidzialna od Fundacji Prowadnica?
Tak jak wspomniałam na początku, z całą resztą komentarza się mniej więcej zgadzam. 🙂

@Maja Znów szczerze: Co do dźwięku, mam wrażenie, że po Krakowie umiesz dokładnie tyle samo, co przed. Jeśli nie mniej, bo zapał do tworzenia, cięcia, szalonych projektów miałaś wtedy dużo większy. I Twoja pewność siebie była dużo większa. Żadziej zakładałaś z góry, że czegoś nie umiesz i potrzebujesz pomocy.

Tym, Julito, się różni, że ludzie, którzy do niewidzialnych przychodzą na wycieczkę, przewaznie oczekują tylko tego, że miło spędzą czas. Nie czekają na to, że ktoś im naprawdę opowie o tym, jak się żyje nie widząc, tylko że będzie fajnie, ciekawie, inaczej, jak się uda, to zabawnie, ekscytująco, bo bez używania wzroku. Dlatego też ta praca jest właśnie trudniejsza niż się wydaje, że trzeba tym ludziom dać to, po co tam przychodzą, a opowiadanie o niewidomstwie ograniczać do tego, co oni będą w stanie przetrawić. Oni tam nieprzychodzą do niewidomych, tylko dla swojej przyjemności, przynajmniej spora część tzw. wolnych strzelców, którzy kupują bilet i po prostu tam idą. Niewidomy przewodnik jest elementem nieodzownym, ale nie pierwszoplanowym. I tym się to od fundacyjnych działań różni bardzo mocno. Bo czy do Was jako członków fundacji nie podchodzą przede wszystkim ludzie, którzy mają jakieś pytania lub interes? Inna rzecz, że przynajmniej w Warszawie, z tego co wiem, przyjmują na Niewidzialną takich pracowników, którzy coś sobą reprezentują w kwestii samodzielności, "tyflowiedzy" i zdolności interpersonalnych oraz prezencji, co zresztą jest kolejnym powodem, dla którego nie uważam, żeby to była praca byle jaka i dobra dla byle kogo.

@Julitka Co do pierwszego komentarza, odkrywajmy to razem zatem.
Co do drugiego. Zapał do tworzenia miał większy każdy, z kim gadam przed skończeniem liceum i po nim, to akurat nie przez to, obawiam się. Nie, źle powiedziałam, nie każdy, ale wiele osób.
Co do umiejętności, nie zgadzam się. I tu za dużo więcej nie da się powiedzieć, wiem, ile umiałam i ile wiedziałam przed, a ile wiem po. Wiem, ile rzeczy mi tam wytłumaczono i na ile rzeczy zwrócono mi uwagę, o których w ogóle nie miałam pojęcia. Plus oczywiście obsługa programów, ja akurat niezbyt się umiałam sama uczyć nigdy niestety, pracuję nad tym, ale jest to coś, czego zwykle nie umiałam, dlatego pomoc w tym na pewno się przydała. Jak cię interesują szczeóły techniczne, mogę ci opowiedzieć, czego się tam nauczyłam konkretnie.
Co do pewności siebie, to akurat na pewno nie przez Kraków. Jeśli coś ma na to wpływ, to bardziej reakcje na to, że tam poszłam, niż sama szkoła tam, jeśli w ogóle, bo jest też wiele innych powodów. Nie będęsięsprzeczać, ile z góry zakładałam, o ile pamiętam moją pewność siebie przed Krakowem nie była zbyt duża, istnieje możliwość, że źle pamiętam. Z kolei wiem doskonale, że po prostu moja pewność, że dam radę, była kiedyś większa. Nie dlatego, że byłam / nie byłam gdzieś, tylko bo byłam młodsza i po prostu nie przeżyłam jeszcze pewnych rzeczy, które coś mi zrobiły z tym myśleniem. Obyśmy to kiedyśwszyscy odnaleźli, to, jak pewni potrafiliśmy być kiedyś.

Nie chciałam zasugerować, że Niewidzialna Wystawa jest zła lub jest pracą gorszą od innych. Ale obserwuję ludzi, którzy trafiają do podobnych miejsc nie pod wpływem marzeń lub pasji, a dlatego, że swoich marzeń nie spełnili.
Żadna praca nie gorszy, zawsze to lepsze od siedzenia w domu, ale owe życiorysy wyglądają często podobnie do tu przedstawionego. Ktoś chce być specjalistą od dźwięku, dziennikarzem, anglistą, a potem jakoś tak się gubi, nie do końca ma konkretny plan i ostatecznie ląduje w takich „przechowalniach”.

W sumie to dotyczy bardzo wielu ludzi – nie tylko niewidomych. Czasami to, że ląduje w „przechowalniach” nie wynika z pogubienia się, czy też braku bardzo konkretnych planów – tylko z tego powodu, że życie pisze zupełnie nieprzewidywalne scenariusze. I człowiek, który od przysłowiowego przedszkola chciał być lekarzem – spełnia się jako psi fryzjer ;). I nie ma w tym nic złego….. Sama mam znajomą, która skończyła prawo, a ma super prosperujący salon manicure. Spełnia się jako stylistka paznokci, instruktorka… pisze artykuły na ten temat. I jest szczęśliwa :).

@Zuzler Nie do końca się zgadzam. Po pierwsze dlatego, że poznałam wielu ludzi, którzy wynieśli z Niewidzialnej bardzo dużo. Wizyta tam ukształtowała ich percepcję nt. niewidomych. I wielu odwiedzających poszło tam w konkretnym celu, tj. owszem, częściowo po to, by się rozerwać, ale też, by poszerzyć choryzonty.
I, paradoksalnie, tutaj stykamy się z Niewidzialną ideologicznie o tyle, że często osoby, które się na nas natykają, robią to przypadkowo. Podczas jakichś targów, na mieście, w trakcie konsultacji… W każdym razie spotkania te są przypadkowe częściej, niż się wydaje.

@Maja Co do pewności siebie, umiem nie tylko zrozumieć Twój punkt widzenia, ale też się z nim zgodzić. 🙂 Co do umiejętności i reszty, zahowam swoje zdanie na podst. obserwacji Ciebie.

@Zuzler, dobrze to ujęłaś. Zwiedzanie "Niewidzialnych" i pokrewnych biznesów, tak, biznesów, gdyż to zwykły biznes, ma być przyjemnością, rozrywką, a nie refleksyjną lekcją życia.

Nie mogę układać cudzego życia. Zwykle jak stawiamy innych na lepszej naszym zdaniem drodze, kończy się to przynajmniej zagubieniem, bo to nie jest ta znana droga, a skrajnie siniakami, prawda?
Jeśli masz styczność z dźwiękiem i budujesz portfolio, to świetnie. Trudno w to wierzyć, bo nie piszesz o tym, nie pokazujesz się z tym w sieci. Ale jeśli tak jest, to super.
Czuję tylko, że mówisz o drugim roku studiów, ale ja patrzę, że masz 25 lat. Jak je skończysz, będzie 30. Czy naprawdę chcesz zacząć planować swoją karierę tak późno? Nie jesteś świeżo po maturze. A jakiś plan na życie, dobry czy zły, właśnie porzuciłaś. Nawet odpowiadając mi pokazałaś, że sama jeszcze nic nie wiesz, nie masz żadnego planu. Nie musisz nam się tłumaczyć absolutnie, ale zastanów się dla samej siebie.

Co do niewidzialnych, rozumiem komentarz Zuzler i rozumiem, co chce przekazać, natomiast to, co Julitka napisałaś, to bylo mniej więcej to, co ja chciałam powiedzieć a propos tego, że i tam, i w Fundacji mówimy do ludzi z zewnątrz.

Dodam, że pisałam to też do Julity. Nie wiem, czego się spodziewasz po pracowaniu w takim miejscu, ale jeśli tego, że będziesz nadal spełniać misję podobną do fundacyjnej, no to właśnie, praca tam jest jedynie podobna do tego, o co Ci chyba chodzi.

@Agata Nodobrze, OK, rozumiem, co chcesz powiedzieć i wiem, o jakich ludziach mówisz. Tylko, że jeśli piszesz o tym, że dla mnie logicznym krokiem byłoby robić coś związanego z dźwiękiem, co mam zamiar robić mimo studiów, to czemu jednocześnie uważasz, że na pewno wyjście z Fundacji oznaczałoby dla mnie poddanie się?
Nie wiem, gdzie najpierw znajdę pracę. Nie wiem, czy np. nie będzie tak, że będę robić zlecenia, ale i tak nie starczy mi to na życie w całości i będę musiała gdzieś zarabiać, trochę tak, jak Julitka napisała o niewidzialnej. Ja wtedy, jeśli nadal będę te zlecenia robić i będę robić muzyke, chyba nie uznam tego za porzucone marzenie. Mnóstwo jest takich ludzi, którzy grają lub robią muzykę, ale nie udało im sięzrobić tak, żeby to był ich główny zawód. Oby jeszcze ta praca służąca do dorabiania była fajna i już w ogóle by było cudownie. Nie mówię, że tak będzie, no ale tak też sięzdarza.
Ale co do tego w moim przypadku miala Fundacja? Brdzo się cieszę, że mogłam w niej być i że przyłożyłam rękę do jej projektów. Powtarzam też, ja nie chcę się od kontaktów z Fundacją odcinać. Ale co to ma do tego, o czym piszesz, że powinnam iść w dźwięk?
Dobra, OK, poszłam na takie studia a nie inne, powody można rozumieć, albo nie, ale nawet, jakbym poszła dla własnej przyjemności, bo tak, bo chcę wiedzieć, to czy to wyklucza dźwięk? Już tak ostatecznie i na bank? I jaki ma związek z Fundacją? Z Fundacją to akurat tematycznie bardziej związane są studia moje niż dźwięk.

Fakt, że zaczynam ze zleceniami. Fakt, że nie zrobiłam tego od razu po szkole, to prawda. Mogę kiedyś napisać o powodach, wolałabym prywatnie, ale i tu można, jakby był pomysł i potrzeba. Ale czemu piszesz, że zacznę planować karierę za 5 lat? Skąd te 5 lat się wzięło? Już pomijam fakt, że znam osoby, które owszem, wiele razy potrafiły ten pomysł na życie zmieniać. No ale dobra, załużmy, że nie, że trzeba mieć jeden, ja mam jeden i fragmenty, ale czemu zakładasz, że teraz, kiedy już będę siętrochę lepiej czuć, trochę lepiej pracować, nie będę tego robić?
Fakt, w sieci jeszcze mało tego, powtórzę, muszę się ogarnąć. No robim, co możem, naprawdę. Na blogu akurat owszem, czasem pisałam, że cośrobię. Tak, nie zawsze i nie zawsze o wszystkim napiszę. Po co mam pisać np. o czymś, co zrobiłam, ale wiem, że ktośtego nie wrzuca na razie do sieci? Jak nie mogę pokazać linków, to i tak ktośby pomyślał, że pewnie tylko tak gadam. Te moje wpisy zazwyczaj służą do podzielenia się tym, co ostatnio odkryłam, czytając lub słuchając, co mnie rozbawiło itd.
Trochę trudno pisać o godzinach spędzonych nad sprawdzeniem, dlaczego konkretny plik sprawia, że detekcja tempa nie działa, jak powinna, w skutek czego parę innych ścieżek nie jest zsynchronizowanych z resztą i muszę usuwać time events po raz kolejny… Choć mogę napisać. Mogę napisać, co mi odpisał ktoś, komu zrobiłam podkład. No ale niezbyt to blogowe na razie przynajmniej.
Mogę też pisać o poniedziałkowych próbach, na których gramy i niedługo nagramy jakiś tam cover do sieci. Jest to związane z muzyką, cieszę się, że biorę w tym udział i jest moim rozwijaniem pasji muzycznych. Czy to jest działanie z muzyką? Tak. Czy to jest budowanie portfolio? W tym momencie nie, ale potem, to jużzależne, co będziemy robić i kto nas gdzie zobaczy. 🙂 Mam nadzieję, żę coraz więcej robić będziemy.

@Julitka Hm, no to co do umiejętności i reszty będziemy mieć inne zdania, po prostu, tak też może być. 🙂

@Agata ujęłaś to, co ja chciałam powiedzieć. 🙂 Ale, z drugiej strony, właśnie, nie układajmy życia za innych. Bo ja jestem w takim momencie życia, że gdybyś napisała to o trzydziestce na moim blogu, pod moim wpisem, to aktywowałabyś, nie chcący, kilka poważnych traum. 🙁 Ale cieszę się, że dołączyłaś z radą do mnie. Wydaje mi się tylko, że na tym etapie wszystko zależy od procesów myślowych Mai. 🙂
Porównanie do drogi było arcywybitne. Widzę po nim, z jakim typem osoby muszę mieć do czynienia. 😉

Inna sprawa, że… tak, jak pisałam, mogę się odnosić, ale dużo więcej o tym, jakie mam plany, a jakich nie mam, bym wolała nie mówić na razie, bo teraz, cokolwiek nie powiem, to nie jestem w stanie na 100 procent zapewnić, że tak będzie. Nie chciałabym zawsze wychodzić na niesłowną, nieodpowiedzialną czy jaką tam. Niezdecydowana raczej również będę w zaciszu pozablogowym, natomiast, jak będę robić coś konkretnego, to będę się tym chwalić.
Na razie jednak, mimo 24 lat, zamiast chwalić się konkretnym planem będę wam się chwalić jednym całym tygodniem, przez który dałam radę wstać i przez cały dzień działać tak, jak sobie zaplanowałam. Jeszcze na taki czekam. Jednym słowem najpierw ogarnę to, co jest, a tym co będzie, będę się chwalić nieco później. Przykro mi, jeśli to rozczarowujące. Na razie muszę się nauczyć coś robić, sama być z tego zadowolona, a potem, kto wie, może i świat cośpożytecznego z tego otrzyma. 🙂
I obym umiała o tym na tym blogu ciekawie pisać, nieważne czy będę realizatorem, producentem, muzykiem na pół etatu, nauczycielem wspierającym, instruktorem (podobno poprawnie to się nazywa kierownik kursu), youtuberem od sprzętu, czy może przewodnikiem na niewidzialnej, autorem artykułów czy kimkolwiek innym. A kto wie, może akurat komuś się spodoba konkretnie moje pisanie? Juli, sama mówiłaś, że byś kupiła. 😉

I to by chyba było na tyle mądrych rzeczy, które jestem w stanie powiedzieć. A na dziś gry plan jest taki: Chcę więcej ćwiczyć. Chcę więcej pisać. Chcę ogarnąć studia. Obawiam się, że w rezultacie w odwrotnej kolejności mi to wyjdzie, no ale zobaczymy. 🙂

Co do procesów myślowych Mai, po prostu mogą się one różnić. Niektóre mamy podobne, a inne nie. To chyba też tyle. Jedno, co mogę na pewno powiedzieć, to coś natemat uruchamiania pewnych uczuć komentarzami. Dla mnie trudną jest rada: zastanów się dla samej siebie. O to akurat, naprawdę, nie musicie się martwić. Zastanawiałam sie. Na zastanawianiu się, to ja akurat spędzam bardzo dużo czasu. Zazwyczaj nawet za dużo.

Niewidzialna jest przechowalnią dla niewidomych, wszelkie biedronki, żabki, mcdonaldy i podobne są przechowalnią widzących po studiach. 😛 Życie. A faktycznie potwierdzam, praca jest dużo bardziej wymagająca, niż się wydaje, mam informacje z pierwszej ręki. Trzeba, no, dość dużo sobą reprezentować.

@Olla Pierwsze pytanie brzmi, czy jest szczęśliwa, czy za taką chce uchodzić. Ale zakładam, że znasz swoją koleżankę. Drugie pytanie, a raczej uwaga, brzmi, że ok, możemy spełniać się nie tam, gdzie pcha nas zawód. Ja miałam być wszak tłumaczem, jestem działaczką w NGO i nauczycielką angielskiego (po godzinach). Ale problem polega na tym, że mało niewidomych ma odwagę i możliwość iść w takie nieprzewidywalne scenariusze, które nawet niechby im pisało życie. Maja na razie idzie w zawód. Chyba raczj nie realizuje "nieprzewidywalnego" scenariusza.

Ale to chyba nie było o mnie, tylko o przechowalniach. 🙂
Nieprzewidywalne u mnie były studia np. w tym temacie, jakby się upierać.

Czyli w wieku 30 lat już nie można studiować tak? Czy jest to tylko zarezerwowane dla osób widzących? Ludzie zmieniają zainteresowania, zmieniają pracę, a no i są przecież uniwersytety trzeciego wieku

Maja, nie chodzi o to, że być może będziesz pracować w zawodzie innym, niż na to będzie wskazywać Twoje wykształcenie. Chodzi bardziej o to, że Ty chcesz pracować w konkretnym zawodzie, chcesz i zawsze chciałaś być realizatorką dźwięku, a potem poszłaś na studia zupełnie z tym niezwiązane, robiąc jednocześnie niewiele, żeby tą realizatorką naprawdę być.
I to, że robisz niewiele, mogę wywnioskować choćby z tego, jak o sobie i o byciu realizatorką mówisz. Nie mówisz, co zrobiłaś. Mówisz o tym, o czym marzysz, co planujesz i co chciałabyś robić, mając jednocześnie tę ważną świadomość, że od marzeń do planów to jeszcze droga dość daleka. Ja też mam, żeby nie było, ale znamy się na tyle dobrze, że wiesz, że ja wiem. 🙂
Przedstaw, co zrobiłaś. Opowiedz, co robisz. Pokaż, że jesteś realizatorką. Mnie nie musisz, bo i tak usłyszę głównie to, czego każesz mi słuchać, ale dla potencjalnych zleceniodawców to jest ważne.
Pytasz, skąd założenie, że nic nie robisz? Wiem, skąd łatwo je wziąć, nie pokazujesz tego, koncentrując się głównie na tym, co chciałabyś robić, a nie na tym, co już zrobiłaś.
Miałam jakąś myśl o tyflo, ale mi uciekła. Napiszę więc tylko, że akurat ja nie odebrałabym Twojej pracy naukowej, jeśli byłaby dobra, o niewidomych, źle. Ale boję się, że Ty źle odebrałabyś to, że w ogóle ją piszesz.

Co do instytucji podobnych do niewidzialnej wystawy, komentarz Agaty rozumiem nie w sposób, który mógłby sugerować, że jeśli ktoś się w niej spełnia, to źle, że tam pracuje. Nawet nie, że jeśli ktoś trafił tam przypadkiem, ale się spełnia, to źle, że tam pracuje. Ja rozumiem to raczej tak, że, jak napisała Zuzler, praca na niewidzialnej może być świetnym doświadczeniem. Chciałabym jednak, żeby dla większej liczby ludzi to było faktyczne doświadczenie pomagające im w tym, żeby poszli dalej, a nie jedynym możliwym końcem ich kariery. Chciałabym, żeby niewidomi wierzyli i umieli dotrzeć do jakiegoś innego dalej, gdzieś poza tą wystawą.

@Monia01 Ja to, co piszesz, rozumiem, jedyne co to dopytałabym o to, czego każę ci słuhać. 🙂 Podejrzewam, że potencjalni pracodawcy nie będą tych informacji szukać na moim blogu, tylko w innych miejscach. Pisałam powyżej, czemu na blogu o tym dużo nie ma, pisałam też, ze faktycznie przez pewien czas tego nie było, tego dźwięku w sensie. Mówisz, że mowięo tym, o czym marzę, a nie o tym, co zrobiłam. Pomijam, że to wynika u mnie trochę z charakteru, ale też dlatego, zę rzeczy, które zrobiłam ,działy się nie teraz, tylko wcześniej. To nie tak, że nie pisałam nic, pisałam o konkursach, nawet dawałam linki, pisałam o nauce programu i tym, że teraz już umiem więcej, pisałam o tym, jak byłam w Anglii przez udział w projekcie dotyczącym dostępności programów i sprzętu do produkcji, pisałam o tym, że jakieś tam zlecenia robiłam, tak, fakt, mało, ja wiem. Mam nadzieję, że więcej teraz tego będzie. Albo zleceń, albo własnych projektów. Żeby o tym pisać, musi być tego więcej teraz, bo co z tego, ze ci powiem, że coś zrobiłam, jak będziesz mi mogła powiedzieć, że no dobra, ale to było rok temu?
Ale nie o wszystkim tutaj było. Jak już pisałam, ja na blogu często piszę raczej o codzienności, takim zwyczajnym życiu. Jak byłamw Krakowie, było więcej o dźwięku, choć też raczej anegdotycznie. Teraz, jak studiuję, było o studiach, jak byłam w Fundacji, było trochę o Fundacji, znowu, anegdoty bardziej, a jak robię coś z dźwiękiem, typu znowu gdzieś pojadę, coś zobaczę, no albo właśnie, po prostu zrobię, to pewnie dam link. Ostatnio fakt, nie byłoto mojącodziennością, dlatego, siłąrzeczy, na blogu nie było o tym sporo. CHoć nie jest tak, ze nie było wcale, było, zę zaczął się zespół, było trochę linków w odpowiedziach na pytania itp.
Sama napisałaś, że mnie znasz, wiesz też więc, kiedy mówię, że nie zrobiłam nic i to słabe, a kiedy, że nie odpisałam, bo od 2 godzin siedzę nad czymś i nie słuchałam powiadomień. 🙂 Fakt, że, jak pisałam, ja w ogóle muszę się na nowo nauczyć pracować, nad czymkolwiek, niezależnie, czy to sesja egzaminacyjna, czy sesja w Pro Toolsie. Są dni, kiedy ani jedna, ani druga dla mnie nie straszna, a są dni, kiedy najpierw trzeba wstać w ogóle, nie? 🙂 Oby częściej ten pierwszy przypadek.
Ale jednak, nawet, jeśli pół dnia będę grać, a drugie półsiedzieć przy Pro Toolsie, niekoniecznie o tym napiszę na blogu, bo… no cóż, nie zdarzyło się przy tym nic wartego opisania. Po prostu. Moje pytanie o to, skąd te założenia się brały, nie wynikało z tego, że tak w ogóle nie można pomyśleć. Można. Z tym, że jak jednak wyjaśnię, po co mi to było, np. te studia, jak jednak jakieś linki wrzucę, albo po prostu, jak powiem, jaki mam zamiar, to czemu pewnym jest, że tego nie zrobię? ALbo inaczej, często było założenie, że skoro studiuję, to cała reszta wydaży się po zakończeniu studiów. Tak akurat serio nie zawsze musi być i mam nadzieję, że jednak w moim przypadku nie będzie. Teraz na pewno wiem, że muszęsobie dać trochęczasu na ogarnięcie życia, ja nie spodziewam się, że zrobię olbżymi postęp zawodowy za miesiąc. Nie. Nie obiecuję tego ani sobie, ani nikomu. No ale jednak zakładam, że nie będę następnych 3 lat, bo tyle mi zostało studiów, siedzieć absolutnie w miejscu, jeśli o muzykę chodzi. Po prostu. TYlko tyle chciałam powiedziec. Nie mówię, że dużo robiłam w ostatnim roku. Mało. Nie nic. I nie jesttak, ze nie mówiłam o tym nic tutaj. Ale niewiele. Mam nadzieję, ze będize więcej.
Jak Czytelnicy chcą sobie ze mną razem poobserwować moją codzienność, złożoną z różnych elementów, zapraszam. Natomiast, jak będę rozmawiać z pracodawcą czy klientem, dość oczywiste, żę nie będę mu opowiadać o moim wyjeździe do Rzymu, tylko właśnie o tym, co zrobiłam.

A propos założeń, nie do koćńa wiem, czemu ja bym miała źle odebrać to, że piszę pracę. Jak ty byś odebrała dobrze, to miło. Być może pomogłoby mi to samej tego nie odebrać źle. 🙂

Ja też nie zrozumiałam Agaty tak, że źle, że ktoś pracuje na niewidzialnej. Wyraźnie napisała, że jeśli ktoś się spełnia, to jest za. 🙂
Też bym chciała, zeby niewidomi wierzyli i umieli dojść do innego dalej, jeśli oczywiście tego chcą. ALbo inaczej, jeśli dla nich to faktycznie jest dalej.

Chociaż, jak to parę osób podkreśliło, czasem i tak sięzdarzy, ze po prostu zarabiać trzeba. Jak ktoś widzący stara sięrealizować w swojej pasji (muzyka, fotografia czy co tam dalej), a tak na codzien, to sobie zarabia w sklepie czy macu, nie zkaładamy, że całe życie tak będzie robił, choć to też jest możliwe i też nie zawsze złe.

A mnie się po lekturze tych wszystkich komentarzy nasuwa jedno spostrzeżenie. Istnieje jakaś straszna presja na to, że niewidomi mają spełniać swoje marzenia, rozwijać się, być w ciągłym ruchu, nie osiadać w jednym miejscu. Jak to się właściwie ma do chyba większości społeczeństwa, która najzwyczajniej w świecie chce zapewnić sobie byt i mieć święty spokój? Czy pani, która pracuje w sklepie i istnieje duże prawdopodobieństwo, że ma wyższe wykształcenie, ktoś się – kolokwialnie mówiąc – czepia, że nie spełnia swoich marzeń? Na pewno przecież jakieś ma. Może je zrealizuje, na przykład na emeryturze. Może je realizuje, w międzyczasie pracując w sklepie i zapewniając byt sobie i swojej rodzinie? Może i będę adwokatem diabła, ale czy niepełnosprawność naprawdę jest jakimś cholernym zobowiązaniem do wybijania się ponad przeciętność, do osiągania sukcesów, angażowania się w coś całym sobą? Ja na przykład w liceum miałam konkretne plany, nie związane w żaden sposób z jednym z moich zainteresowań, czyli z dźwiękiem. Plany, które w przypadku powodzenia mogłyby mi zapewnić niezły dochód. Nudziłabym się zapewne w tej pracy, ale też myślę, że nie klęłabym na nią w każdy, poniedziałkowy poranek. Plany się sypnęły, jak to w życiu bywa, więc się dostosowałam i… poszłam w stronę dźwięku. Aspiracje w tym kierunku miałam dużo wyższe i mam jakieś tam marzenia w związku z tym, ale tak się szczęśliwie złożyło, że znalazłam pracę w zawodzie. Być może stać mnie na więcej, ale nie zamierzam odrzucać tego, co już mam i potykać się w pogoni za marzeniami, które może są do spełnienia, a może nie, bo życie to życie. Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Maja… Każdy, powinien iść taką drogą, jaką uważa za właściwą dla siebie. Iść z rozsądkiem, a rozsądek nakazuje niekiedy całkowitą zmianę kursu, nawet jeśli osobom obserwującym z zewnątrz wydaje się to nieracjonalne. Akurat znam Maję i głęboko wierzę, że decyzje, jakie podejmuje, w szerszej perspektywie okażą się dla niej korzystne. Nie mówię, że spełni wszystkie swoje marzenia. Może jedno, może dwa i to już i tak będzie wspaniale. Ale otwiera sobie możliwości. Może w tej chwili nie chce uczyć, ale uczy się tego, ma do tego predyspozycje i to może kiedyś przynieść dochód. Po prostu. Podobnie, jak dochód mogą przynieść zlecenia związane z dźwiękiem. I tu uwaga, kochani, takie zlecenia często są nudne jak flaki z olejem i naprawdę opowiadanie o tym na blogu by Was nie zaciekawiło. Panuje mylne przeświadczenie, że to zawsze taka fantastyczna praca, lecz o ile nie jest się artystą, lub jakimś wielkim producentem, najczęściej to zwyczajna, rzemieślnicza harówka, godziny zastanawiania się, dlaczego, pomimo naszych największych starań, coś brzmi jakby było nagrywane w łazience i co z tym zrobić, bo nic, naprawdę nic nie działa.
Dopóki ludzie nie zaczną spoglądać na nas, dopóki my sami nie zaczniemy spoglądać na siebie jak na część społeczeństwa, która podlega tym samym prawom, nasze porażki, niepowodzenia, nasze chwilowe zagubienie, nasz brak planu na życie, nasze korzystanie z rozwiązań awaryjnych, które przecież są zjawiskami najzupełniej normalnymi, zawsze będą wydawały się jakoś gorsze, większe, będziemy im bardziej winni. Maja zrezygnowała z pracy w fundacji i to jest według niektórych koniec świata, a przynajmniej samej Mai, niemalże Wisła się pali. Gdyby jednak osoba widząca zrezygnowała z pracy w fundacji, napisała, że musi zająć się własnym zdrowiem i innymi swoimi planami, w komentarzach byłoby mase uśmiechniętych naklejek i życzeń powodzenia na nowej drodze. I zdrowia oczywiście.
O odrobinę pozbawionej środowiskowych nakładek sprawiedliwości apeluję.

A ja mam takie jedno pytanie – Wy chcecie, żeby ona tutaj, na swoim prywatnym blogu pisała o tym, co tam ostatnio zrobiła w ramach zlecenia? A właściwie dlaczego miałaby to robić?

Podniósł się tutaj wielki szum, a tym czasem zamiast spróbować zrozumieć problem wskazany przez Agatę, rzucacie się we wszystkie strony. A jest to problem, który jest bardzo powszechny.
Nie mogę opiniować czy dotyczy także pani Mai. Z tego co czytałam i obserwowałam wnioskuję, że tak, ale jak tu wiele razy podkreślono, moja percepcja jest wąska i mogę nie widzieć wielu rzeczy.

Natomiast charakterystyczne dla osób niewidomych jest częste realizowanie kształcenia do upadłego, nawet dwóch lub trzech kierunków studiów, z ciągłym odwlekaniem wejścia na rynek pracy. Nie dotyczy to wszystkich, ale bardzo dużej grupy. W dodatku kształcenie mocno wybiórcze, z kreśleniem mglistych marzeń i bez konkretnych planów. To nie jest praca w innym zawodzie niż się planowało albo nawet trafienie za ladę w Biedronce, tylko świadome odraczanie momentu wzięcia za siebie odpowiedzialności.
I zanim znów podniesie się larum chciałabym zauważyć, że rozumiem tę postawę. Nie wyobrażam sobie nawet o ile trudniej poradzić sobie nie widząc, zwłaszcza wobec dużej niechęci pracodawców. Ale moje zrozumienie i współczucie nie sprawia, że staje się ona słuszna.

O ile ja dobrze rozumiem słowa Agaty, wynikały one z troski, a zostały tutaj potraktowane jak potwarz.

@Agnieszka nie sądzę, by zostały potraktowane jak potwarz, raczej, na szczęście, toczyła się w miarę merytoryczna dyskusja. Ja, do pewnego stopnia, rozumiem obie strony. Znam dziewczynę, która skończyła wszystkie możliwe policealne szkoły w swoim ośrodku, nawet nie podchodząc do egzaminów zawodowych, tylko po to, żeby odroczyć nieuniknione. Potem wylądowała na WTZ. A była tzw. "dzieckiem waniliowym", tj. tylko niewidomym, bez dodatkowych sprzężeń.
@Elanor Owszem, mam wrażenie, że na własne życzenie próbujesz stać się adwokatem diabła. Głównie poprzez ton swojej wypowiedzi. Jeżeli ktoś publikuje swoje decyzje na blogu, jak robi to Maja, to normalne jest, że spotyka się z reakcją. I zderzają się z tym zarówno osoby widzące, jak i niewidome. Ba – gdyby, np. po moim komentarzu i tym właśnie argumencie w nim zawartym, Maja w ogóle zrezygnowała z publikacji na blogu i w social media, to i tak musiałaby zderzać się z komentarzami różnego rodzaju. Wychodzisz z doprawdy dziwnego założenia, że widzący się z takim zjawiskiem nie spotykają. Niby z jakiej racji?
Osoby, które napisały komentarze, w Twojej opinii, negatywne, postrzegają Maję jako potencjalnie wartościową część całości, jaką była Prowadnica. Nie poznali Mai jako producentki dźwięku, która gdzieś tam, w wolnym czasie, sobie przypadkiem wolontariacko działała w Fundacji Prowadnica. Stąd one, nie znając jej całej historii, mają prawo do swoich opinii, pomijając już wszystkie inne argumenty na ten temat.
Wspominasz też, że istnieje presja na osoby niepełnosprawne, żeby się rozwijały i nie stały w miejscu. Porównujesz to do większości społeczeństwa. Częściowo masz rację, bo często oczekuje się od nas rzeczy ponadprzeciętnych, jeśli nie wybitnych. Może dlatego, że w społeczeństwie jest zbyt wielu niepełnosprawnych, którzy, z różnych powodów, nie chcą lub nie umieją się rozwijać i realizować? Ja tu nie mówię o rzeczach wybitnych, tylko o parciu do przodu, o realizowaniu nawet malutkich marzeń. Bo osoby widzące dużo częściej np. idą na studia związane w jakiś sposób z pasją, mniej lub bardziej figurującą w ich tzw. "topce".
Mam tu ciekawy przykład: Lubię Youtube, jego tzw. "vibe", tj. influencerów, którzy na nim występują. Oglądam trochę branży kosmetycznej, o ile osoby się w niej wypowiadające umieją mówić składnie, nie zachowują się jak typowe amerykańskie nastolatki z toną brokatu na twarzy, jak również nie reklamują całą swoją postawą życiową marki, produktu lub ideologii za gruby hajs. Wyobraźmy sobie, że znajduję taką influencerkę. Jest pozytywna, wypowiada się poprawnie, schludnie, naprawdę wierzy w to, co mówi, a nikt jej za to nie płaci. Do czasu. Nagle dostaje fajną ofertę i… bum. Zmiana. Wszystkie poprzednie poglądy, wypowiedzi, cały swój sposób bycia wrzuca do kosza.
No i ja mam prawo czuć rozczarowanie.
Mimo że każdy normalny zapytałby "No ale o co chodzi? Przecież tak wygląda rynek influencerski, tym rządzi się Youtube. Nie jest normalna. Nie jest nawet kontrowersyjna. Była kontrowersyjna, gdy działała przeciwnie do trendów.". Ale mnie jej zmiana rozczarowuje i mam prawo to wyrazić, bo ją polubiłam właśnie za to, że się nie sprzedawała, że była inna, bardziej pozytywna.
Sądzę, że tutaj, częściowo, wystąpiło podobne zjawisko.
I niekoniecznie taka postawa musi wynikać z faktu, że ktoś jest osobą w jakimkolwiek stopniu publiczną.

@Jamajka, przepraszam, przeczytałam jeszcze raz swój komentarz i dotarło do mnie, jak mógł zabrzmieć. 😀 Chodzi mi o to, że nawet jeśli pokazujesz mi to, co zrobiłaś, to przez to, że nie znam się na muzyce, usłyszę coś, co zrobiłaś dopiero wtedy, kiedy powiesz mi, czego mam słuchać i na co zwrócić uwagę. 😀

A masz inne miejsca, w których wrzucasz to, co robisz? Bo oczywiste jest dla mnie, że blog to nie jest najlepsze miejsce do tego. 🙂

Choć wiadomo, najpierw musisz zacząć od podstaw, ciężko jest ogarniać pracę, jeżeli masz poczucie, że życie i zdrowie masz bardzo nieogarnięte. Powodzenia i trzymam kciuki.

Przepraszam że tutaj to napiszę, ale sprawa dotyczy mocno też autorki bloga, a pewnie już nie ma wglądu w korespondencję oficjalną.

Nie znam się na ścieżce osób niewidomych, ale Elanor (piękny nick swoją drogą) poprosiła o ocenę tego w oderwaniu od perspektywy osób niewidomych, a więc muszę napisać, że nieco skopaliście.
Nie prowadzicie małej organizacji, zasięg waszych działań obejmuje jak widzieliśmy nawet zagranicę, a tym czasem zachowaliście się tutaj jak mała, lokalna firma. Jeszcze kilka miesięcy temu na wyrażane obawy w kwestii pozostania Mai w fundacji odpowiadaliście zapewnieniami, wiele takich pojawiło się również na tym blogu.
W styczniu dostajemy wpis podsumowujący kwartał, by po kilku dniach dostać obuchem po głowie.
To podkopuje autorytet organizacji nie dlatego, że jesteście młodzi i, jak pisali hejterzy, możecie to rzucić, ale że już raz wasze zapewnienia okazały się zwyczajnie niesłowne. My nie widzimy kulisów działań organizacji i nie wiemy, czy pod zapewnieniami, że idziecie dalej, nie kryją się kolejne konflikty personalne.
To podważa zarówno zaufanie do was waszych beneficjentów, jak i darczyńców.

Ja wam kibicuję z całego serca, ale chciałabym pokazać, jak to z naszej strony wygląda.

Aniu, lepiej bym tego nie ujął. Chyba najgorsze było utrzymywanie, nawet na łamach tego bloga, że absolutnie nikt nie planuje odejścia. Jak mamy więc teraz zawierzyć w słowa, że to był odosobniony przypadek?

@Agnieszka Zgadzam się z Julitką, tu się toczyła dyskusja, nikt problemu nie odrzucił, w pierwszym moim komentarzu do Agaty od razu przyznałam, że znam problem. Fakt, miło mi, jak ludzie, którzy mnie znają, no bo tylko tacy mają powód, uwierzą mi, że jednak nie zawsze uciekam od odpowiedzialności, ale rozmawiałam o problemie i o tym, że on istnieje. Inna sprawa, że wielu niewidomych, i tu trochę nawiązanie do komentarza Elanor, za tę przysłowiową ladę chętnie by trafiło, przynajmniej chociażby na studiach, a jednak nie może. W takiej sytuacji musi zarobić inaczej, rzadziej, a za to może jakimiśnietypowymi sposobami, typu nagle, w zawodzie zupełnie innym, ale potrzebowali porady czy udziału kogoś z niepełnosprawnością i proszę, jest szansa. Tak też bywa na przykład.
Inna sprawa, że wiadomo, to nie zawsze tylko niewidomych dotyczy, mam na studiach ludzi, którzy studiują, pracują i ogarniają dom, a mam takich, co nie pracują, zaczynają już trzeci kierunek i nadal nie wiedzą do końca, w którą stronę idą, a jednak i jedni, i drudzy potrafią być, tak życiowo, całkiem odpowiedzialni.

@Julitka Akurat komentarze tutaj, z wyjątkiem kilku ostatnich, mało dotyczyły Fundacji paradoksalnie w moim przypadku, dotyczyły bardziej tego, że już nie pracuję. O Fundacji było tam mało w moim kontekście. Więc o tej wartościowej części jej całości owszem, było wspominane, ale chyba Elanor nie odnosiła się do tego, sama wspomniała o Prowadnicy raz, a w większości mówiła po prostu o zmianach planów. Przynajmniej ja to tak rozumiem. W komentarzach pod tym postem rozwinęła się dyskusja nie tylko o moim odejściu, ale w ogóle, o postawie życiowej jako takiej, nawet nie wiem, czy do końca mojej. Rozmawialiśmy i o niewidzialnej wystawie, i o rynku pracy, i o działaniach w środowisku i poza nim, ale to nie było do końca o moim odejściu z tej akurat Fundacji, mam wrażenie, tylko o zmianach planów, ewentualnie tym, co Fundacja robi, tak w ogóle.
Co do studiów i chodzenia na nie zgodnie z zainteresowaniami, to akurat podejrzewam, że sporo osób niewidomych, jakby poszło na studia ściśle związane z zainteresowaniami, to byśmy się dziwili, po co, skoro i tak w zawodzie pracować nie będą, bo takich zawodów jednak trochę jest.

Co do youtube, ja twój przykład rozumiem, choć żałowałabym nieco, gdyby dotyczył mnie bardzo ściśle, bo tam ktoś się sprzedał, zmienił poglądy, czyli stał się osobą mniej pozytywną. Rozumiem rozczarowanie, bo np. nie wiem, ktoś przestał robić filmy. Po prostu, przestał. I szkoda, przecież mógł, były fajne i dobre, to czemu? Ale jednak ja bym przez moją decyzję nie chciała być postrzegana jak ktoś mniej pozytywny. W sensie ktoś, kto się sprzedał w tym bardzo słabym słowa znaczeniu. Nie mówię, że tak powiedziałaś o mnie, tak tylko wyrażam uczucie, jakie mi teraz przyszło.

@Monia01 A, już rozumiem o słuchaniu. Co do miejsc i wrzucania, utwory głównie na soundcloud, choć kiedyś jakiś mój remix poszedł na youtube ze względu na konkurs, a co do informacji, pierwsze zlecenie dla kogoś zrobiłam, bo znalazłam ogłoszenie na grupie facebookowej. Jeszcze nie mam takiej tylko swojej strony, mam zamiar zrobić jakiś profil, jak będę miała więcej w portfolio, natomiast te rzeczy, które robiłam do tej pory albo zrobiłam przez to, że ktoś pytał na facebooku czy forum i się zgłosiłam, albo z polecenia. A, no i raz, trochę nietypowo, pomagałam w nagłośnieniu występu na żywo, bo akurat działo się to w tak małej przestrzeni, że było to możliwe, a wtedy zrobiłam to, bo występujący mnie znali i poprosili. Dzięki za kciuki, przydadzą się. Ty kciuki, a ja, wiadomo, jak w 1 z 10, palce na przyciskach!

@Anna Problem w tym, że nawet największe organizacje i firmy nie mają wpływu na to, co dzieje się w życiu poszczególnych członków czy pracowników. O to powinni dbać właśnie członkowie lub pracownicy. Tak, jak napisałam powyżej, w moim wpisie, bardzo bym nie chciała, żeby konsekwencje tego, co zrobiłam ja, dotknęły bardziej Fundację, bo, niezależnie od zasięgów, nie miała ona wpływu na to, co wydarzyło się u mnie albo ze mną. Żadne słowa, które tu padły, mam na myśli wcześniejsze wpisy i komentarze, nie były ani z mojej strony, ani ze strony Fundacji, kłamstwem. Jestem pewna, że każdy powiedziałby tak samo: zapewniamy, że będziemy to robić, dopuki będziemy mieć taką możliwość. Ja w tym momencie nie widzę dla siebie takiej możliwości, widzę też, że w przyszłości będę się angażować w nieco inne sprawy. Wiem, jak teraz wygląda moje zdrowie, czas, jakieś tam plany i wiem, że nie mogę ani oszukiwać ludzi, ani nie pomagać, a w najgorszym przypadku szkodzić, Fundacji zaangażowaniem, które nie mogłoby być wystarczające. Nie chciałabym jednak, żeby było to postrzegane jako wina, zwłaszcza, że na pewno nie jest to wina tak zaangażowanej grupy, jaką oni są. Albo inaczej, ich zaangażowanie na pewno nie zasługuje na to, żeby być niedocenione przez to, jak zdecydowałam ja.
Rozumiem, o czym piszesz, zdaję sobie z tego sprawę, ale tak, jak ty napisałaś publicznie, tak i ja publicznie piszę, co wg. mnie powinno być napisane.

@Marcin W momencie pisania tych komentarzy, mogę Cię zapewnić, odejścia nie planowałam. Nie wiem, czy planowałam być w Fundacji całe życie, co nawet chyba było wspominane, ale na pewno nie planowałam odejścia teraz. Nie kłamałam wtedy ja, a więc co dopiero oni, którzy o mojej decyzji, siłą rzeczy, dowiedzieli się nawet później, niż ja. 😉

@Anna @Marcin Przepraszam, ale jednak wolałabym, żebyście nie oceniali moich decyzji i postaw życiowych przez pryzmat Mai. Ona podjęła decyzję. Mogę ją rozumieć lub nie, ale to była jej decyzja, a nie moja. Nie Moniki. Nie Dawida. Ba – dowiedzieliśmy się o niej w sposób, który nie był fajny, o czym mogę napisać, bo Maja przyznała to tutaj, publicznie. Więc wolałabym nie obrywać za to, że ktoś skopał. Tak na przyszłość, bardzo proszę.
I komentarze w takim stylu serio, mimo wszystko, nie pomagają wierzyć. Raczej demotywują do działania. No bo skoro ja wkładam w coś serce, angażuję się na 150%, a ktoś popełni błąd i ja za niego oberwę, to po co właściwie się starać? Ba – co się stanie, gdy, nie daj Boże, ja popełnię jakikolwiek błąd? Nie wpasuję się w czyjeś ramki? W czyjeś schematy? W czyjeś oczekiwania?
To nie ja "zgrzeszyłam". To nie ja byłam Ewą. To nie ja skradłam Niebo.
A póki co, nie mogąc do końca liczyć na prawdziwe zaufanie, muszę na nie zapracować, chociaż sama nie przyczyniłam się do jego zniszczenia.
I będę to robić. No bo co innego mi pozostaje? 🙂

Nie rozumiem ostatniego komentarza. Przykro mi, jeśli swoimi słowami kogoś zraniłem, ale nie można wyrzec się odczuć i emocji.
Natomiast ja odnosiłem się do całości komunikacji. Przecież o rozważaniu odejścia przez członka zarządu wie się z wyprzedzeniem kilku miesięcy, a nie kilku dni. Stąd wprowadzające w błąd były komunikaty, które do nas docierały.

@Marcin A jeśli bym Ci powiedziała, że w naszym przypadku tak nie było? Wynika to nawet z samych wpisów autorki tego bloga.

Przepraszam za ton, ale aż się nie chce wierzyć. Albo ze sobą nie rozmawiacie, co jest nie do przyjęcia w tak poważnej organizacji, albo ktoś tu się zachował poniżej wszelkiej krytyki.
Jak mogliście nie wiedzieć? Że niby dowiedzieliście się tego z dnia na dzień? Nie zastanawialiście się, kogo przyjmujecie do Zarządu? Przecież takie coś to proszenie się o wilczy bilet zarówno dla organizacji, bo tracicie wiarygodność, jak i osoby odstawiającej taki numer.

Fakt, dziwne to i mało wiarygodne. Nie wiedzieć to można w szkole albo kółku sportowym.

Wiele razy pokazywałam, że Prowadnica nie jest poważną organizacją. Może teraz uwierzycie, jak sami się o tym przekonaliście?

Fakt że troll raz miał rację nie sprawia, że przestaje być trollem. Tak samo fakt zawalenia jednej sprawy nie świadczy, że organizacja nie jest „poważną organizacją”.
To że wyrażam wątpliwości i obawy nie znaczy, że Prowadnica już nie zmieniła świata w wielu aspektach i w kolejnych nie zmieni.

@Marcin Z tym, żę tutaj, na tej samej zasadzie, to, że mi się w pewnych kwestiach zmieniły plany, zdanie, stan psychiczny i parę innych rzeczy, nie znaczy, że inni członkowie też tak zrobią. Tak, jak Julita powiedziała, nie ona podjęła decyzję, tylko ja.
Wiadomo, ja znam mój punkt widzenia, więc też bym chciała, żeby nie każdy pomyślał, że popełniłam grzech ciężki, no ale pewne błędy byly na pewno, a i sama decyzja niemusi się podobać. Natomiast faktycznie, żałowałabym dużo bardziej samego faktu, że niektórzy mogą pomyśleć źle o reszcie Zarządu, bo, jakby nie było, to nie ich wina.
@Paulina Tak, ale ty to pokazywałaś na podstawie jednego argumentu, z którym sporo osób się nie zgodziło, także…

Nie mogę wypowiadać się za innych, ale nigdzie nie odrzucałem decyzji o odejściu. Nie znam żadnych osób niewidomych i nie znam się na ścieżkach ich edukacji, nie wiem więc czy Agata podaje prawdziwe informacje, czy nie.
Ja krytykuję podane tu spekulacje, jakoby decyzja była podjęta nagle. Przecież mowa o członkach Zarządu fundacji, a nie o pani sprzątaczce, z całym szacunkiem dla tego zawodu oczywiście. To jest decyzja, która zmienia wszystko. Informację o takich rozważaniach powinno się przedstawić kilka miesięcy przed odejściem, porozmawiać z zespołem, najpierw znaleźć kompromisy, kto wie, może nawet poszukać mediatora. Ale rzucić papierami?

Tak, rozumiem, o czym piszesz, faktycznie ty akurat wspominałeś o sposobie załatwienia, a nie o decyzji, co rozumiem jak najbardziej.

Mówią, że najwięcej do powiedzenia mają Ci co nic w temacie nie wiedzą. Maja zachowała się tutaj bardzo fair, ale skoro niektórzy odpowiadają szkalowaniem, napiszę prawdę, bo znam Maję i wiem co przeżywała.
Fundacja to był brak szans na pracę na swoje nazwisko, udawanie przed światem kogoś innego. Myślicie, że naprawdę tak lubi się ubierać? Absolutnie nie.
Fundacja to były spory w zarządzie, wypominanie i praca, która była cały czas niepewna, w dużej mierze charytatywna i bez planu alternatywnego.
Fundacja to były nagłe spotkania, wypłacanie się za bilety i inne wydatki z prywatnej kieszeni, jeżdżenie po całym kraju kosztem studiów.
Macie pretensje, że dziewczyna chce wziąć życie za rogi i pracować na swoje i sobą?

Łoł, spokojnie, nie wiem, kim jesteś, ale tak mocno, to bym nie pisała. Z prywatnej kieszeni czasem dokładał każdy, podkreślę, że własnej, nie rodzin, tak uprzedzając pytania, ale te inne wnioski, to nie wiem, skąd tak mocne są wzięte. Spory zdarzają się, jak wszędzie, ale nie wiem, kto mówił gdzieś o ciągłymwypominaniu, albo np. o tym, że ja się w ogóle nie lubię ubierać tak, a nie inaczej. Może bez przesady. Nagłych spotkań też niezbyt rozumiem, nagłe spotkania są wszędzie. Z komentarza wnioskuję, że mi kibicujesz, ale nie chciałabym, żeby ktoś w moim imieniu pisał rzeczy, które nie są prawdą. W każdej pracy są trudności, ale w powyższym komentarzu Fundacja przedstawiona jest, jak najgorsze zło, a przecież to nigdy nie była prawda i sama nigdy tak nie mówiłam. Kosztem studiów też raczej nic się nie działo, bo akurat studia były zawsze brane pod uwagę w ustalaniu terminów, chyba, że faktycznie nie był możliwy inny układ.

Życie układam inaczej, ale nie chcę rozgłaszać nieprawdy lub mocnej przesady.

Stan zdrowia tutaj wyrażenie klucz. Czasami trzeba dojrzeć do tego, że nasz stan zdrowia uniemożliwia nam dalsze wykonywanie obowiązków.

Maju bądź szczęśliwa, gdzie jesteś, co robisz, a innym opowiem bajkę o Sieradzu się radzę od… chromolić. Dziewczyna miała odwagę żeby stanąć w prawdzie, gratuluję, a jak ktoś nie chce przyjąć tej prawdy to jego problem. Jedna z komentatorek, która wszystkie rozumy pozjadała, jakoś nie chce stanąć w podobnej prawdzie, o sobie pisze ogólnikami jednocześnie zarzucając innym niedojrzałość. Maju, nie musisz się środowisku tłumaczyć z decyzji, które podejmujesz, z tego dlaczego studiujesz tu gdzie studiujesz, to są decyzje, za które Ty zapłacisz, a innym od tego wara.

Ktoś tu nie był Ewą i odpowiada niby to za grzechy innych Moi drodzy nie interesuje mnie czy zarząd liczy 3 czy 4 osoby jeśli jest kontakt z klientem, jeśli wszystko załatwia się w terminie, albo za porozumieniem stron, Do Fundacji szary Kowalski się nie dodzwoni, bo nie.
Bo Zarząd Fundacji tak sobie wymyślił. Można byłoby zatrudnić jakiegoś telefonistę ze środków PFRON, ale po co.
Pojawił się błąd na ELtenie, uniemożliwiający zalogowanie mi się przez stronę, to Maja w ramach dobrego serca chciała mi pomóc, a członkowie zarządu nabierają wody w usta. To uważam za niepoważne, a nie to, że ktoś postanowił, że musi zatroszczyć się o siebie. Jeśli nie widzi, a profesjonalnie świadczy usługi zawitam do niego, kto wie Maju czy nie spotkamy się kiedy ś na niwie służbowej.

Wg mnie to pokłosie ośrodków szkolno-wychowawczych, gdzie osoba niewidoma spędza kilkanaście lat swojego życia, z dala od środowiska lokalnego, jak w getcie ulokowanym gdzieś na peryferiach – Laski, Owińska, WRocław Leśnica itd.
nie w każdym przypadku, ale zwykle. Cytuję za: Agata.

Nie chciałam zasugerować, że Niewidzialna Wystawa jest zła lub jest pracą gorszą od innych. Ale obserwuję ludzi, którzy trafiają do podobnych miejsc nie pod wpływem marzeń lub pasji, a dlatego, że swoich marzeń nie spełnili.

Żadna praca nie gorszy, zawsze to lepsze od siedzenia w domu, ale owe życiorysy wyglądają często podobnie do tu przedstawionego. Ktoś chce być specjalistą od dźwięku, dziennikarzem, anglistą, a potem jakoś tak się gubi, nie do końca ma konkretny plan i ostatecznie ląduje w takich „przechowalniach”.

2024-02-20 19:16:11

Porównujecie tworzenie Zarządu organizacji do stanowiska pracowniczego.
Jeśli organizacja obiecuje wprowadzenie pewnych działań, zmienia świat, bierze udział w konferencjach i ogólnie jako pierwsza od dawna fundacja niewidomych podejmuje dialog, dialog współtworzony przez daną osobę, nagła decyzja o jej wycofaniu się wpływa na zaufanie do tej organizacji.
To nie jest pracownik, który się zwolnił, to jest członek jej Zarządu.
Swoją drogą nie potwierdzam problemów z kontaktem, zawsze dostaję odpowiedzi na wiadomości e-mail w ciągu kilku dni. Ale może mam po prostu farta.

Spróbuję wyjaśnić problem.
Obraz jaki się wyłania jest taki, że członek Zarządu, a więc współtwórca wizji, rzuca papierami i odchodzi z dnia na dzień.
Jeśli tak nie było przepraszam, tak na razie to wygląda.

Osoba tworząca organizację zdaje sobie sprawę z jej znaczenia. Zdaje sobie sprawę też z tego, co ta organizacja przynosi ludziom i jakie zaufanie jest ku niej kierowane. Bierze udział w spotkaniach, po których deklaruje chęć działania i zmiany świata, składa nieme obietnice i podtrzymuje stanowisko, że będzie realizować te nasze marzenia. I teraz jest oczywiste, że mamy różnice poglądowe, czasem się nie zgodzimy z jakimś projektem (nie podoba mi się prowadzenie zrzutki na wyjazd dla młodzieży), ale zgadzamy się na tyle, że chcemy daną organizację wspierać.
Jeśli taka osoba pojawia się wśród nas, robi to co Fundacja Prowadnica, zakłada te legendarne obcasy, ale bardziej jest sobą, opowiada o tym z przekonaniem, buduje oczekiwania. Bo przecież ona też należy do zarządu, ona współtworzy to coś, jest tego nieodłączną częścią.

Dla mnie więc odejście takiej osoby jest po prostu policzkiem. Bo albo osoba nie podpisywała się pod tym co mówi, a więc mnie okłamała, albo nie była nawet w połowie tak dojrzała, jak to deklarowała. Zwłaszcza, że kilkukrotnie Fundacja dziękowała za zaufanie i wsparcie, czyli wydawała się rozumieć rolę, jaką pełni.

Czy to znaczy, że nie można opuścić takiej organizacji? Nie, zupełnie nie o to chodzi. Myślę że zarówno ja, jak reszta komentujących, boleje nad formą tego, a nie faktem.
To tak jakby teraz lekarz, który wymyślił szczepionkę na jakąś rzadką chorobę, zebrał finansowanie, opowiedział o niej, przekonał środowisko medyczne i stworzył nadzieję, nagle schował wszystko do szuflady i powiedział „wybaczcie, ale uznałem że mam swoje pasje i nie będę was leczył, bo się w tym nie spełniam”.

Chcę jednak zauważyć, że wbrew moim obawom Prowadnica najwyraźniej nadal działa i robi to z równą pompą, więc trzymam nadal kciuki!

W ośrodkach jest niski poziom, bo jak by nie było trafiają tam różni ludzie i poziom musi być dostosowany tak, żeby każdy nadążył. To nie są szkoły, gdzie urządza się konkurs świadectw. Zaradny człowiek jak będzie się chciał nauczyć to się nauczy, leniwy nawet w najlepszej się nie nauczy, bo się tam nie dostanie i mu się nie będzie chciało.

@Julitka, a z niewidzialnej da się wyżyć? Znaczy szczerze nie wiem na jakiej zasadzie to funkcjonuje pod względem finansowym, ale raczej najniższa to standard. Tak myślę, a przy trójce dzieci to trochę mało.

@Zuzler. Nie zgodzę się. Kilka razy już spotkałem, a to konduktora w pociągu, a to kogoś w autobusie, na przejściu dla pieszych, kto oczywiście musiał zaczepić o niewidzenie, denerwujące oczywiście, bo o co zapytać niewidomego, ale niektórzy zaczynali o niewidzialnej mówić i byli to ludzie, dla których to było takie łał przeżycie. Więc akurat jakiś sens chyba to ma.

@Agata Dla mnie przechowalnią są WTz. Jeżeli ktoś chce być koszykarzem plecionkarzem, dla mnie spoko, są ludzie, którzy tego potrzebują. Masażyści też są potrzebni. Jeżeli ktoś chce być grajkiem ulicznym super. Nawet niech chleb wypieka i sprzedaje sąsiadom. Co w tym złego. Jest to dużo lepsze, niż nic nierobienie. Czy ty Agato, kimkolwiek jesteś, chwalisz się nam tym, co robisz w życiu, że stawiasz pod wątpliwość to, co pisze autorka, tylko dla tego, że nie chwali się tym w sieci? Czy tylko dla tego, że jest niewidoma, musi to robić, żebyś ty, jak się domyślam lepiej doświadczona mogła takiego niewidomka złapać za rączkę w razie draki i jak Ci się wyda, że tamtędy nie, to takiego niewidomka zawrócisz z tej niebezpiecznej drogi, co by krzywdy sobie nie zrobił, bo przecież w wieku 30 lat trzeba już mieć plan na całe życie, najlepiej pracę z „pewnym etatem”, żeby składki do Zus odprowadzać na emeryturę. Nie widzę powodu, aby ktoś miał chwalić się w Internecie tym co robi w życiu prywatnym. Tym bardziej, że środowisko niewidomych jest zawistne, bo hermetyczne, i tak jak na fundację pomyje się wylewały, tak zaraz na Maję wylewałyby się, bo zaczyna wychodzić przed szereg i coś robić. Z resztą, już jak widzę się wylewają, bo zmieniła obraną drogę, skręciła w bok. Gdyby zaczęła się w Internecie pokazywać jak tego oczekujesz byłoby jak z fundacją. Dorośnij, rodzice ci pomogli, sama nie dasz rady. Typowe i oczywiste dla ludzi, którzy siedzą w środowisku.

@Papierek W punkt.

@Agnieszka Myślę, że gdyby problem dotyczył Mai to nigdy by nie była członkiem zarządu fundacji, bo właśnie prokastynacja wynikająca z lęku, albo by zatrzymała całą czwórkę, albo zarząd od początku byłby trzy-osobowy.

@Anna Właśnie nie. Każdy odbiera tą informację jak chce. Jeśli od początku był uprzedzony, (bo co tam ci ślepi mogą, wydaje im się, że wszystkie rozumy pozjadali, hehe, przyjdzie kryska na Matyska), to tak właśnie to odbierze. Nadal jest trójka zarządu i co, i nic. Niech robią swoje. We wszystkich organizacjach takie rzeczy się zdarzają.

@Natalia Czasem takie rzeczy się zdarzają. Czy gdyby jeden z członków twojej ulubionej kapeli zginął w wypadku, czy przestałabyś jej słuchać, tylko dla tego, że nie poinformował o swoich planach z półrocznym wyprzedzeniem?

@Mateusz Na jedną rzecz odpowiem i w jednej – uspokoję.
Nasza grupa odbiorców jest tak przeciwna zbiórkom na, jak to ująłeś, "wyjazd dla młodzieży", że nie organizujemy jej w tym roku. Moglibyśmy tłumaczyć, że jest to potrzebne i, wbrew pozorom, znaleźlibyśmy kilka trafiających do przekonania argumentów, ale jest to kwestia tak złożona, że musielibyśmy chyba tłumaczyć to każdej osobie z osobna i to bez pewności, że przyjmie naszą argumentację.
Co zaś do przykładu ze szczepionkami – jest on bardzo trafny i dziękuję za niego, tylko że tutaj problem polega na tym, że tych "lekarzy" było czworo i cała czwórka, równocześnie, wynajdowała szczepionki. Nie było (z małymi wyjątkami) nierówności w podziale obowiązków. Wszyscy starali się po równo. A na pewno starają się po równo teraz. Dlatego mnie osobiście bardzo zabolało, że mnie, czyli osobie, która w Zarządzie pozostała, zarzucono niedojrzałość i nierzetelność. Rozumiem, że decyzje jednostki wpływają na cały podmiot. Prawdopodobnie zachowałabym się podobnie, gdyby np. w klinice, do której mam zaufanie, jeden lekarz dopuścił się niegodnego czynu lub zrezygnował ze swojej misji. Ale jednak ból pozostaje.

Wojtku, sposób w jaki to piszesz jest bardzo napastliwy. Ktoś tu wspomniał o merytorycznej dyskusji, więc wróćmy do takiej.
Wiele osób w tym ja deklarowało rozczarowanie nie decyzją, a jej formą wobec złożonych nam obietnic, więc proszę nie zmieniaj na siłę naszej argumentacji.
Jest jeszcze Agata, ale co do jej argumentów nie mogę się odnieść, bo nie znam tylu niewidomych.
Inna sprawa że nie wiem czy ciągnięcie tej dyskusji ma sens, bo, cytując Elektryczne Gitary, „Już każdy powiedział to co wiedział”.

Co do oceny działań Prowadnicy, czekam na podsumowanie, bo mam nadzieję że nie zarzucacie tej tradycji. Wtedy będzie można ocenić czy nadal działacie tak jak poprzednio. Oczywiście wiem że taka zmiana mogła nieco was wstrzymać, to jasne, ale chcę zobaczyć czy coś się dzieje i co porabialiście w tych trudnych miesiącach. Trzymam kciuki. 🙂

@Mateusz Dojrzałością jest też widzieć, ile zaangażowania może się w coś włożyć, a ile nie jest się w stanie. Wizja i misja Fundacji jest mi bliska zawsze, a zwłaszcza dlatego, że, jak piszesz, pokazuje, że można być sobą. Że można, również nie widząc, robić wiele rzeczy, o których się głośno wcześniej nie mówiło. W tym przypadku nie były to nawet legendarne obcasy, a po prostu świadczenie o samych sobie. Bycie rzecznikami niewidomych jako niewidomi. Nadal to wspieram i w każdym miejscu, gdzie będę mogła o tym właśnie mówić, powiem. Nie odcinam się też od środowiska, bo myślę, że w nie jednej dyskusji na temat dostępności czy podejścia społecznego do niewidomych wezmę jeszcze udział. Fakt, nie jako członek organizacji, ale jako osoba niewidoma. Właśnie dlatego, że wierzę w wizję, wierzę w to, że mogę i cieszę się, że przez pewien czas mogłam funkcjonować właśnie w organizacji, która pokazywała i pokazuje, że to możliwe. Fundacja robi zbyt wiele dobrych rzeczy, żeby się w nią nie angażować na sto procent. Ja, żeby być sobą, muszę w tym miejscu i czasie najpierw doprowadzić się do stabilności, zdrowia, być może, jak mówisz, większej dojrzałości (pewnie w większości emocjonalnej), a potem zająć się zadaniami i celami, jakie mam. Niektóre mam od kilkunastu lat, inne pewnie wytyczę sobie po drodze. Zapewniam jednak, że nigdy nie okłamałam Ciebie i innych wspierających podpisując się pod wizją tego, co Fundacja miała światu przedstawić. Przedstawiła ona, że można. I oby było można, wszystko i nam wszystkim.
Ja faktycznie nie będę w tym momencie pracować właśnie tam. Moja praca prawdopodobnie nie będzie związana z niewidomymi w całości, a jeśli w jakimś stopniu tak, to nie tylko. Tak przynajmniej mogę powiedzieć na teraz, teraz tak myślę i teraz tak planuję. Nie znaczy to jednak, że nie jest dla mnie ważna zmiana świata niewidomych albo że się z nią nie zgadzam. Niestety, na potwierdzenie tego masz moje słowo tutaj, masz moje wypowiedzi, które nastąpiły lub być może nastąpią. Niezbyt mogę Ci to udowodnić dokumentem, bo trudno w ten sposób udowodnić poglądy. Mam nadzieję jednak, że gdy uda mi się zrobić coś dobrego podczas tych zajęć / w tym zawodzie, jakim się poświęcę w przyszłości, będzie to również dowodem na to, że można. A kto wie, być może wpływ na to, że kiedyś ktoś będzie chciał ze mną zawodowo rozmawiać, już teraz ma Fundacja.

Nad formą i ja boleję, naprawdę. Sama napisałam o tym, że zdaję sobie sprawę, jak to się odbyło i że powinno odbyć się inaczej. Z tym, że teraz nie dam rady tego zmienić. Niestety obawiam się, że i wtedy nie dałabym rady. Niezbyt więc wiem, co na to więcej odpisywać, bo następne posty będą już dotyczyły nie formy, a faktu. I innych faktów / przemyśleń z mojego życia, bo to w końcu tylko prywatny blog.
Jeśli chodzi o lekarzy, akurat ten lekarz wie, że szczepionkę wymyślił nie on, a przynajmniej nie tylko, a na jego miejscu pozostaje wielu tak samo dobrych i lepszych od niego. Tak jak pisze Julitka, boleć może, gdy to im się obrywa nieżetelnością, podczas gdy to ja się wycofałam. Być może dlatego właśnie lekarz zapewnia was, że kompetentni ludzie zadbają o wasze zdrowie. Jak sam zauważyłeś, z równą pompą!

@Wojtek Dziękuję za fragment komentarza o ośrodkach, też znałam ludzi, co się całkiem sporo nauczyli nawet tam, bo im się chciało i w drugą stronę. Choć obawy o poziom rozumiem, bo wiadomo, są ośrodki i ośrodki.
Co do tego, co by było, gdybym się zaczęła w internecie chwalić życiem prywatnym, ujmijmy to odwrotnie, życiem służbowym. Tu właśnie najczęściej piszę o prywatnym. 🙂 Rozumiem, co chciałeś powiedzieć, ale uściślam, bo często o tym zapominamy.

@Marcin Osobiście popieram nie ciągnięcie dyskusji, bo ja już wiem coraz mniej, mam wrażenie. A będzie nadal tak, jak jest. Zwłaszcza, że mimo obaw i Fundacja nadal działa, i ja też jakoś żyję, z domu wychodzę itp.
I też polecam fb, tam się sporo zjawia. 🙂

Po co Ty się Maja tak wylewnie tłumaczysz? Mądry człowiek zrozumie, a inni nawet gdybyś u żyła tysiąc argumentów i tak będą wiedzieć swoje. Sugeruję mniej prywaty na blogu. DObrze, że się wytłumaczyłaś, to świadczy o Twojej odwadze. Ośmieliłaś się powiedzieć nie pewnym konfiguracjom. Teraz zobaczysz kto jest Twoim przyjacielem.Teraz Maja jest inteligentnie wpędzana w poczucie winy, co Ty zrobisz bez nas?
Ja wierzę, że zrobisz nie jedno.

Marcinie, Moim celem nie było bynajmniej przekręcanie twojej argumentacji. Widać to w końcówce komentarza kierowanej do Natalii, bo dla mnie nie ma znaczenia, jak to zrobiła Maja. Nie był to jednoosobowy zarząd, trójka została, nadal chce działać, poco doszukiwać się drugiego dna. Decyzje, zwłaszcza trudne muszą w nas dojrzeć. W zwykłym życiu tak zazwyczaj kończą się związki. No cóż, dla jednej z osób zwykle jest to szok. Czy gdyby fundacja poinformowała, że Maja przestanie być członkiem zarządu w czerwcu, zmieniłoby to coś, pomimo, że przez te pół roku i tak już by się w to nie angażowała. Ludzie pewnie by tego nie zauważyli, a skutek byłby taki sam. Plus dla fundacji za szczerość.

Za formę zostało tu przepraszane. A zdrowie, moi drodzy to zdrowie, może się albo zepsuć z dnia na dzień, albo może się psuć wolno, aż uniemożliwi nam robienie tego, co sie chce. Można nie zdawać sobie sprawy z rozmiarów zniszczenia i myśleć, że się da radę. Jest wiele możliwych odpowiedzi na pytanie dlaczego tak. Odejście jednej osoby nie odbiera wiarygodności pozostałej trujce, jeżeli ktoś ją miał wcześniej.

Osoba, która najbardziej krytykuje tę decyzję również, uwaga uwaga, ma problem ze zdrowiem. Poczytajcie sobie jej bloga.

Ja przypominam, że mnóstwo osób tutaj ma problemy ze zdrowiem, więc bajka o sieradzu i tu się aplikuje.
Żegnamy temat.

Proponuję zamknąć wątek, wytłumaczyłaś się. Kto miał zrozumieć ten zrozumiał. A kto nie zrozumiał i tak nie zrozumie.

@Magmar, dlaczego i po co zwalać wszystko na ośrodki? Mało to magistrów na kasie w Lidlu i niedoszłych prawników sprzedających komputery?
@Wojtek nie masz się z czym ze mną nie zgadzać. Ja nie mówię, że dla osób zwiedzających to nie jest pouczające czy chociaż godne zapamiętania przeżycie. Mówię o tym, że gdyby nie kasiorka i to całkiem całiem gruba kasiorka z biletów, dofinansowań PFRON, dofinansowań do miejsc pracy i innych, co najwyżej zapaleńcom-społecznikom przyszłoby do głowy otwierać takie miejsca, a zapewniam Cię, że od środka nie wygląda to znów tak ideowo, różowo i czasem nawet nie tak wartościowo. Raz dostaniesz do oprowadzania ciekawych świata ludzi, rodzinę z dziećmi, gdzie ktoś chciałby, by dzieci oworzyły się trochę na świat, innych ludzi i poznały coś inkluzywnego, grupę studentów akustyki, pedagogiki czy innej optyki, którzy są ciekawi z przyczyn zawodowych albo miłą parkę, która p prostu chce przeżyć coś ciekawego, nowego, przy okazji czegoś się ucząc, innym razem, niestety w przynajmniej kilku z tych biznesów w naszym kraju częściej, dostajesz do oprowadzenia ósemkę rozkrzyczanych dzieciaków, które nawet nie wiedzą, gdzie właściwie przyszły i po co, a rzebywanie w ciemności traktują jako genialną okazję, żeby się pobić albo postraszyć słabszego kolegę. Że już nie wspomnę o nie do końca trzeźwych, ale za to bardzo zainteresowanych pobyciem w ciemności ze swoją dziewczyną napaleńców czy uczestników zjazdu integracyjnego, których podstawowym celem wydaje się być łapanie za to i owo koleżanek z pracy i ogólne robienie zadymy, bo w końcu to wyjazd integracyjny, więc można na luzie sobie poszaleć, powydurniać się i porżnąć głupa. Przewodnika zadaniem natomiast jest zrobić co w jego mocy, by każdy z tych klientów wyszedł przynajmniej nie niezadowolony, bo jeśli wyjdzie niezadowolony to co zrobi? ANo, napisze odpowiednią opinię, nakabluje szefowi, że ten pan przewodnik to jakiś taki nieudaczny, zrobi złą reklamę miejscu. Jeśli zatem spotykasz ludzi, dla których to było szczególne przeżycie, to albo są to osoby, które i tak chciałyby same tam pójść i, że tak powiem, nieco rozszerzyć sobie percepcję, a więc przedstawiciele grupy piewszej lub pośredniej, albo zawdzięczają to przede wszystkim udanemu zwiedzaniu z dobrym przewodnikiem, który potrafił przestawić ich z trybu "co by tu głupiego zrobić skoro nikt nie widzi" na tryb "o kurde, ciekawe to wszystko".

Dlaczego zwalam na ośrodki? Bo uważam, że one kształtują osobę niewidomą, jednostka spędza tam wczesne dzieciństwo, późne dzieciństwo, okres dojrzewania, a nawet wczesną dorosłość. Kilkanaście lat kluczowych z dala od środowiska lokalnego, po takim czasie trudniej się wstrzelić w rynek pracy, a nawet znaleźć się w środowisku rówieśniczym. Ośrodki nie motywują do szukania pracy na zewnątrz, raczej są sugestie by tam zostać. Tak Zuzanno jestem przeciwna ośrodkom, bo one w ogólnym rozrachunku bardziej szkodzą niż pomagają. Po co o tym piszę? Bo w demokratycznym kraju nawet na eltenowych blogach można swobodnie wyrażać swoje zdanie.

Wyrażać zdanie można, ale sama proponowałaś zamknąć wątek, także może zamknijmy.

Znalazłam wpis podparty ciekawymi przykładami z życia, w miarę aktualnymi, wkleiłam, bo kogoś bardzo nurtowała moja opinia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares