Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Kim jestem w 2024? Czyli podsumowania nie ma, ale czas wracać

Dzień dobry, Czytelniku!

Dawno mnie nie było, co? Dziś już połowa lutego, więc dla mnie idealny czas na podsumowanie roku. 🙂 Kto czyta mojego bloga od pewnego czasu wie, że mam dość luźne podejście do deadlinów, jeśli chodzi o posty. Mam nadzieję, że mimo to zostaniesz ze mną, Czytelniku, i przeczytasz i ten, nieco opóźniony post.

Czy to będzie podsumowanie roku? Myślę, że nie. Nie tylko dlatego, że 2023 jest mi trochę trudno podsumować, ale też dlatego, że spotkałam się z dość ciekawą opinią. Gdzieś w trakcie nocy sylwestrowej usłyszałam od przyjaciółki, że ona nie lubi daty końca roku, bo to wszędzie czas podsumowań, postanowień i bilansów, a co, jeśli coś jeszcze jest w procesie? To nie jest tak, że budzimy się pierwszego stycznia i nagle niespodzianka, wszystkie zmiany, jakie miały się dokonać, właśnie się dokonały i teraz już możemy sobie spokojnie żyć. Najczęściej, to po prostu dzień, w który trochę częściej mówimy o tym, co nam się udało, a co jeszcze powinno udać.

Odnoszę wrażenie, że dużo rzeczy w zeszłym roku w pewnym sensie nie było moich. Nie moje sukcesy, nie moje porażki, nie moje problemy. Dotyczące mnie, to jasne, pewnymi rzeczami się chwaliłam, innymi martwiłam, ale zawsze, mam wrażenie, ze względu na jakąś motywację zewnętrzną. Czasem i tak się zdarza, nie chcę teraz na to narzekać. Nie zmienia to jednak faktu, że to my pojechaliśmy, to nam się udało, to my płakaliśmy do trzeciej w nocy albo śmialiśmy się do czwartej… A co, bardziej konkretnie, u mnie? Kiedy zaczynam się łapać na tym, że naprawdę nie wiem, zaczynam się martwić. Dlatego pierwszą rzeczą, jaką w moim prywatnym podsumowaniu wymienię będzie to, że wreszcie się przeszłam do terapeutki. Raz, drugi raz i tak sobie chodzę do dziś, choć częstotliwość spotkań zależy od świętej woli mojej uczelni i od planu, jaki nam ześle.

Przy okazji anegdota, na stronie jednego czeskiego sklepu muzycznego, w którym czasem zdarza mi się coś kupować, najciekawsze jest chyba polskie tłumaczenie. Pewnego razu, po zakupie, mail zwrotny stwierdził, że ze względu na mój zakup na moje konto zostanie zesłany bonus w wysokości iluś procent na kolejne zakupy. No trudno, jak już go zesłano, to niech jest, z nim się zawsze zgadzać trzeba. O cenach, które zostały poniżone, już nie wspominam. Uwielbiam translatory.

Wracając do podsumowania tego, co było, to nie tak, że w zeszłym roku nic nie zrobiłam. Na przykład, tuż przy początku, napisałam pierwszą w życiu sesję. I zdałam! 😉 Zdałam też drugą, w czerwcu, tym samym kończąc pierwszy rok studiów. Teraz powinien nastąpić ten tradycyjny, pedagogiczny moment, kiedy zwracam się do licealistów i mówię im, żeby się pilnie uczyli, bo sesja, to nie są egzaminy, do których przygotujemy się w jeden dzień! Ja jednak cenię sobie szczerość i powiem szczerze, kochani, ja sobie zdaję sprawę, że przerażająca większość zacznie się uczyć w tygodniu przed sesją, a i to na wyrost liczę. Choć fakt, jak robimy to regularnie, jest po prostu wygodniej. Bądźcie mądrzejsi ode mnie i uczcie się wcześniej!
Dwa tygodnie temu skończyłam sesję pierwszą tegoroczną, 4 egzaminy były. Ciężkie, ale bez przesady, w tamtym roku było chyba 9 i też się zdało.
Jeśli chodzi o muzykę zaczęłam się uczyć obsługi Logica, co ma ten nieprzewidziany skutek, że mam do kogo kląć, jak mi w tym Logicu coś nie działa. Andre, który mnie uczy, uczy też kilka innych osób, z którymi wymieniamy się doświadczeniami w pewnej nielogicznej, logicowej grupie na whatsappie. Tam właśnie można się pochwalić nowym utworem, albo tym, co się tym razem zepsuło. W moim przypadku to ostatnie też zazwyczaj jest chwaleniem się, ponieważ potrafię osiągnąć efekt, który wydawał się niemożliwy.
Jak to? Przecież to musi działać! TO NIE może tak reagować!
Jak to, NIE może? Ty nie będziesz mojemu komputrowi mówił, co mu wolno, a czego nie!
Podobne dialogi prowadziłam robiąc pierwszy instrumental na zlecenie na Logicu. Oczywiście wtedy też udało mi się doprowadzić do sytuacji, w której Andre, po kilkukrotnym zastanowieniu się nad moim problemem powiedział, żebym po prostu zrobiła tę ścieżkę jeszcze raz. Spoiler alert, faktycznie okazało się to szybszą metodą rozwiązania problemu.

Gdybym przejrzała teraz mojego bloga zebrałabym więcej anegdot i spraw wartych podsumowania z zeszłego roku. Pierwsze duże koncerty, na które poszłam z moją siostrą, w tym jeden dzień na openerze, wyjazd do Czech (służbowy), czy do Gdańska (prywatny), pierwszy rok od lat dziesięciu bez festiwalu w Ostródzie… Myślę jednak, że kto chce zobaczyć, jak wyglądał tamten rok, zrobi lepiej, gdy poczyta wpisy z tamtego czasu. Zwłaszcza, że i tu, na blogu ,działo się wiele!
Przede wszystkim i za to w tym miejscu podziękuję, zyskałam wielu nowych czytelników! Jeśli zaś niektórzy czytali mnie już wcześniej, ujawnili się w komentarzach w ilościach, których nigdy bym się nie spodziewała! Dziękuję wam, kochani, bardzo serdecznie i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na kolejne lata. 🙂
Jak już przy tym jesteśmy, wspomnę o Q&A, które zrobiłam za namową i modą niesioną przez innych blogowiczów. Niektóre pytania nadal czekają na odpowiedź, a to ze względu na różne koleje losu różnych moich tekstów.
Pomyślałam więc, że w tym wpisie typowego podsumowania nie będzie, będzie za to opowieść o tym, kim jestem na początku 2024 roku. A, no cóż, nie da się o tym opowiedzieć, nie odpowiadając na pytania, które dotąd pozostawały bez odpowiedzi.

Pytania ogólne

Julitka: "Gdybyś mogła spędzić dzień dokładnie tak, jakbyś chciała, bez ograniczeń zewnętrznych i wewnętrznych, jak byś to zrobiła? Co byś jadła? Czego słuchała? 🙂"
O, mam ochotę na taki dzień! Czasem banalne, czasem osobiste, a najczęściej trudno wymyślić. Ale wymyśliłam, że chyba dla mnie dniem idealnym byłby taki, kiedy bym nic absolutnie nie musiała robić, mając równocześnie absolutną pewność, że wszyscy są z tym OK. W sensie nikomu nic winna nie jestem, nic nie odkładam na później, nic nie zawalam. Wszyscy wiedzą, że przez ten dzień mnie nie ma i nie mają z tego powodu problemów, łącznie ze mną.
I teraz to już zależy, gdzie bym miała być. W okolicach ferii w zeszłym roku powiedziałam komuś, że marzę tylko o tym, żeby sobie siedzieć na moim dywanie, jeść moje chipsy, pić moją herbatę i czytać biografię Tove Jansson. Takie spędzenie popołudnia pasowałoby mi nadal. Chipsy wiadomo, chilli z limonką od Laysów, jak zwykle, herbata zwykła albo taka czarna z mango i czymś jeszcze, zależy z jakiego sklepu. Żelki mogę jeść zawsze, więc i wtedy mogę. A na kolację mogę zjeść wrapy twojej mamy, Juli. 😉
Takiego idealnego dnia chciałabym się też obudzić wyspana, bo to rzadkość, a jednak pomaga w dobrym spędzaniu chwil. To, czego bym słuchała, zależałoby pewnie od mojego nastroju, w fajne dni słucham różnych rzeczy. Zdarza się Schiller, zdarza się David Guetta, zdarza się Måneskin, a zdarza się Damian Marley czy Dub FX. To naprawdę zależy, jak się człowiek obudzi.
Chyba, że w ogóle wybieramy wycieczkę. To chcę pojechać do Niemiec, do Thomanna, sklep muzyczny taki, i najlepiej niech mnie tam zamkną na cały dzień. Albo dwa. 🙂

Zosia: "Jesteś skowronkiem czy sową?"
Sową sową, w nocy mam ciszę i nikt mi nie przeszkadza, a i ja nie mam wrażenia, że coś muszę robić, czegoś nadsłuchiwać. Z tego powodu kładę się późno i przed godziną 9, to ja jestem ptaszkiem ciężko rannym.

Jacek: "Wiem, że może głupio pytać o to niewidomą, ale masz jakieś swoje ulubione zdjęcie?"
Czemu głupio? Dla mnie jak najbardziej OK! Zastanawiałam się, ale w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć nic bardzo aktualnego. Wiem, że zrobiłam sobie kiedyś zdjęcie z Kamilem Bednarkiem, na którym wyglądamy, jakbyśmy byli spokrewnieni. To było zabawne, bo trochę tym wkręcaliśmy ludzi na rodzinnych spotkaniach. W sensie my z rodziną, nie z Kamilem. 😉 Swego czasu miałam też zdjęcie z moim byłym chłopakiem, gdzie oboje staliśmy tyłem do aparatu i zawsze mówiłam, jak ktoś to oglądał, że kochać, to znaczy patrzeć w jednym kierunku. Ja nie wiem, gdzie myśmy patrzyli!

Pytania o dom

Zuzanna:
"Pokażesz nam swój pokój? Bardzo jestem ciekawa, jak wygląda, bo z opisów – drukarka 3d, perkusja… No, musi być to fajne miejsce."
Całego pokoju nie pokażę, ponieważ, za prawdę powiadam, bajzel tu jest. Jest plan, żeby na blogu pokazały się w najbliższych miesiącach jakieś obrazki, więc i pokój na którymś zdjęciu pojawić się może, a przynajmniej jego fragment. Natomiast opisuję i objaśniam.
Za plecami mamy drzwi. Po lewej stronie od drzwi, na ścianie z drzwiami, stoi sobie biurko. Na biurku jest laptop, kontrolery do programów muzycznych, syntezator, głośniki, moduł brzmieniowy i komputer stacjonarny. Na wysuwanej półce na klawiaturę jest klawiatura midi, czyli 5 oktawowy keyboard kierujący moimi brzmieniami w komputerze. Na tej samej ścianie jest komoda, a na niej mały, stary telewizorek, który służy za ekran do stacjonarki, a także niewielki mikser. W komodzie są instrumenty małej wielkości, kable, mikrofony i takie inne graty. Lewa ściana zajęta jest w większości przez elektroniczny zestaw perkusyjny. Przyznaję, że jak nie gram, to na stołku często coś leży, jakieś ciuchy na przykład. W lewym górnym rogu planu jest szafa, a na ścianie na przeciwko nas okno. Pod oknem są dwie długie szafki z szufladami. W szufladach dziada z babą brak, a na szafkach w sumie też, ale dwie największe rzeczy, to stojak z kolekcją breloczków, a także pudełko na kosmetyki, leki itp. Na prawej ścianie jest łóżko, a nad nim wisi sobie półka z płytami i książkami i jestem bardzo ciekawa, co będzie, jak ta półka spadnie mi na łeb. W nogach łóżka stoi sobie jeszcze taka spora pufa, która jest również skrzynią na szpargały. W niej jest mnóstwo rzeczy, ale głównie są to gry planszowe czy inne łamigłówki tego typu. Sporo z nich pochodzi z drukarek 3D Fundacji Prowadnica.
Sprostowanie, w tym pokoju nie ma drukarki 3D. W ogóle z taką drukarką nie należy spać, bo po pierwsze, robi troszkę hałasu jednak, a po drugie, chyba ważniejsze, topi plastik i chociaż nie jest to szkodliwe w dużych pomieszczeniach, niekoniecznie chciałabym oddychać z nią tym samym powietrzem przez całą noc, bo mogłoby to być nieco niezdrowe. Zwłaszcza, jak drukujemy z ABSu, on ma te opary mało przyjazne. Należałoby też dodać, że drukarki od pewnego czasu w ogóle już u mnie nie ma. Dlaczego tak jest, to jest całkiem duża historia i ja się do niej odniosę, obiecuję, ale nieco później. Kiedy jednak drukarka była, znajdowała się na parterze domu. Ja nie musiałam przez cały czas druku być przy niej obecna, więc to nic nie szkodziło. Przeciwnie, im mniej ludzi koło niej chodziło i robiło przeciągi, tym lepiej.

"Czy masz jakąś zabawkę z dzieciństwa, którą zachowujesz ze względów sentymentalnych?"
Szczerze mówiąc całe mnóstwo! Figurki się liczą? 😉
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to pamiątka. Jak byłam mała, co jakiś czas do Polski przyjeżdżał dobry znajomy mojego wujka. Pochodził z Izraela. Był takim przyjacielem rodziny i zawsze, kiedy przyjeżdżał, bardzo się cieszyłam. On też się cieszył, pytał co u mnie i zawsze, jak był, to ze mną rozmawiał. Kiedyś, nie pamiętam z jakiej okazji, przywiózł mi maskotkę, żyrafę taką przemiłą, od razu mi się spodobała. Ostatni raz widziałam go w 2011 roku, niewiele lat później zmarł. Od tamtego czasu mam pamiątkę, która mi o nim przypomina. Myślę, że będąc mała brałam go po prostu za członka rodziny, taki drugi wujek.
Wracając jednak do pytania o książki, teraz mi się przypomniało, że tak, mam jeszcze zabawkę z sentymentu. Ciocia przywiozła mi kiedyś z jakiejś podróży służbowej domek muminków. Taki wiecie, prawdziwy, z Finlandii. Z meblami, figurkami i tym wszystkim… Nie mówię, że stoi rozłożony w pokoju, ale do tej pory go z Emilą nie sprzedałyśmy. 😉
Parę zabawek by się jeszcze pewnie znalazło, ale jeśli chodzi o sentyment, to było pierwsze, co wymyśliłam. Poza tym większość jest trochę moja, trochę Emilki.

Ildriss: "Jaki jest najmniej przydatny rupieć w twoim domu?"
Przed godziną 9 mam wrażenie, że ja. I szczerze mówiąc jakoś trudno mi było wymyślić coś innego. Ja często w pokoju mam coś dziwnego, karton albo stojak po czymś, rurę od papieru po prezentach… Albo mi się nie chciało jeszcze tego wyrzucić, albo wydawało fajny dźwięk i trzeba było to nagrać.

Jedzenie

Julitka: "@Maja Gadałyśmy niedawno o jedzeniu, więc przyszło mi takie pytanie: Z tego, co wiem, gotujesz dość rzadko, ale gdybyś teraz miała przygotować jedną potrawę wymagającą użycia ciepła (i nie z mikrofalówki), to co by to było? Albo inaczej: Jaka potrawa byłaby na tyle kusząca, by rozpocząć jej przygotowanie natychmiast, nawet jeśli trzeba byłoby kupić trudne do zdobycia składniki i poświęcić na to masę czasu?"
Stwierdzenie, że gotuję dość rzadko jest niedopowiedzeniem, bo ja po prostu niezbyt umiem gotować. Wiadomo, tosty umiem zrobić i wymagają użycia ciepła, ale zdaje mi się, że nie o tym mówisz. 😉 Myślę, że spaghetti albo kurczak z ryżem i różnymi takimi. Obie te rzeczy robiłam, jak jeszcze kiedyś, daaawno temu, miałam zajęcia kulinarne i raz, że je lubię, a dwa, myślę, że dość szybko bym się nauczyła je robić. Nie wiem, czy natychmiast, ale niebawem.

Zosia: "Jakie słodycze lubisz?"
Czekoladę mleczną, czekoladę ze wszystkim, taką, co są w niej te strzelające groszki, żelki i coś tam jeszcze, żelki jako takie w ogóle też, takie truskawkowe, okrągłe cukierki, kinderki, w ogóle kinder wszystko, choco vafer, to są takie ciastka od milki… Dla mnie to są ciastka mocy!
I chipsy!

Ildriss: "Jaką lubisz kawę lub herbatę?"
O herbacie już było, czarną, Earl Grey, czarną z mango… w ogóle ja wszystko z mango lubię. I z cytryną, też czarną. Ogólnie czarną z czymś najbardziej. Zielona też mi nie przeszkadza. Typowo owocowych chyba mniej.
Na kawach nie znam się dobrze, przyznaję uczciwie, mogę powiedzieć, że raczej z mlekiem i zawsze bez cukru. Na studiach najczęściej latte biorę, ale z kolei w studiu, jak byłam na realizacji, najczęściej piłam bez niczego, bo mi się nie chciało chodzić po mleko czy cukier.

Pytania o ubrania

Zuzanna pisze: "Moda, no moda, co ubierasz codziennie, co kiedy chcesz wypaść ładnie, a co byś ubrała, gdybyś chciała zrobić niespodziankę albo po prostu przyjemność przyjacielowi, ale ważne, przyjacielowi, nie chłopakowi?"
Wait, trochę dużo tego, ja może przy okazji dopiszę inne pytania o modę.
Ildriss: "Gdybyś chciała samym ubiorem pokazać, że Ci na kimś zależy, co byś ubrała? A gdybyś chciała pokazać, że masz kogoś w głębokim poważaniu?"
To jest dobre.
Aneta: "Jak ładnie się ubierasz, to co bardziej, co mniej lubisz?"
Tak, zaraz powiem.
Mateusz: "Mogę zapytać o Twoją ulubioną parę butów na obcasie? No proszę pozwól! 😀"
Pozwalam.

Dobra, to od początku. Ja zawsze lubiłam się ubierać bardziej sportowo niż elegancko. Jak byłam mała, to pewnie najbardziej wynikało to z wygody. Potem, w wieku nastu lat doszły mi koszulki konkretnych zespołów, których słuchałam, czy z festiwali, na które jeździłam. Nadal je noszę, noszę też bluzy z różnymi napisami. Było pytanie, co noszę w zwyczajny dzień, do tej kategorii zaliczyłabym więc T-shirty lub bluzy z jakimiś nadrukami czy napisami, dżinsy lub legginsy i buty sportowe. Jak są nadruki, siłą rzeczy pojawia się kilka kolorów, jak jest chłodniej, to zamiast T-shirtów często mnie widzieli w takich cieplejszych, welurowych bluzach, mam kilka w dość jasnych barwach, różowy, pomarańczowy itd. Lubię je, są bardzo miłe, choć przydałyby się też jakieś nieco ciemniejsze tego typu. Nie mam preferencji, jesli chodzi o to, czy rzeczy są bardziej przylegające, czy w drugą stronę, oversize, to mocno zależy od dnia i okazji. Przy okazji informuję, że moje nieśmiertelne buty pumy wreszcie dokonały żywota w zeszłym roku. Na openerze i NIE ja je nosiłam!
Jeśli chcę wypaść ładniej, zawsze znajdą się jakieś bardziej eleganckie spodnie (czarne lub granatowe), do tego gładsza bluzka lub koszula. Można też wtedy założyć sukienkę, mam kilka takich, które kupiłam w tym roku i bardzo mi się podobają. W tym przypadku często rzeczy mam czarne, granatowe, niebieskie, czasem w ogóle jasne / białe, jak chodzi o koszule. Ktoś mi kiedyś powiedział, że dobrze mi w niebieskim i często, jak mam wybrać bluzkę bez nadruku czy tylko z jakimś delikatnym, jest ona niebieska. Mam też granatową sukienkę. Zaraz padnie pytanie o kolory, zielony jeszcze lubię.
Mam taki jasny golf, fajnie wygląda, lubię go. Lubię też błękitną bluzkę, dłuższą, również miłą w dotyku. Mam czarny żakiet, który zawsze sprawdzał się na bardziej eleganckich wydarzeniach, ale też żakiet niebieski, bardziej z tych codziennych, który np. zakładałam na uczelnię, zwłaszcza, jak prezentowałam, czy zdawałam egzamin przed sesją.
Zuzanna i Ildriss zapytały mnie, co bym założyła, gdybym chciała zrobić komuś przyjemność. W jednym pytaniu było podkreślone, że NIE chłopakowi, tylko przyjacielowi, w drugim natomiast ogólnie, gdybym chciała podkreślić, że mi zależy. NIC! Dobra, już, głupi żart, tak? Głupi? OK, poważniej teraz. Ja tutaj podejście mam bardzo jasne, to zależy od tego, co lubi ten ktoś. Jeden człowiek doceni, jak założę sukienkę (swoją drogą na urodziny Dawida założyłam i docenił), drugi natomiast akurat lubi jedną moją białą bluzę, która z elegancją ma niewiele wspólnego. Kiedy mój przyjaciel, który umie robić bardzo dobre zdjęcia mówił mi, że dobrze wyglądam w konkretnych spodniach i bluzce w czarno-białe paski, z guziczkami, lubię ją bardzo, to wiadomo, że mogę ją na spotkanie z nim założyć. W tej bluzce i legginsach byłam kiedyś w szkole i kolega z klasy powiedział mi, że ładnie wyglądam. Dziękuję bardzo, wzmocnienie pozytywne, wiadomo, że częściej to potem nosiłam. 😉 Chętnie też noszę skurzaną kurtkę, którą dostałam jeszcze przed maturą. Po pierwsze podoba się mnie, a po drugie znowu, ludzie zwrócili mi uwagę, że fajna. Podobnie działa to z butami, o, przejdźmy do butów!
W brew pozorom i komentarzom ja wcale nie noszę często butów na obcasie. Zazwyczaj mam buty bardziej sportowe, czarne albo białe, mam też np. takie, które są czarne, oprócz wyszytego na nich kwiatu, pasującego do podobnych wzorów na tej maturalnej kurtce. Mateusz zapytał jednak o ulubione buty na obcasie, odpowiadam, botki mam takie, nosiłam często na eleganckie spotkania służbowe, jeśli odbywały się w zimie i zawsze przynosiły mi szczęście! :d
Mniej za to lubię moje szpilki, mam, ale rzadziej noszę i też pewnie dlatego jestem mniej przyzwyczajona, a co za tym idzie dużo mniej mi wygodnie. W ogóle, co do nielubienia, nie lubię rzeczy, o których muszę non stop pamiętać, bo jak nie, to się natychmiast źle ułożą, zawiną, czy w inny sposób zepsują. Nie lubię też sukienek czy spódnic ze zbyt wielką ilością wszystkiego, ozdób, falban, koronek czy czego tam jeszcze. A, no i bardzo szerokie rękawy też niezbyt mi pasują.
Czapek nie lubię prawie w ogóle, kurtki za to często tak. Teraz noszę taką jasną, którą lubię, mam taką dłuższą, zimową, zieloną, mam czarną, też zimową, bardziej elegancką… Kurtki są OK.
No, mam nadzieję, że wyczerpująco, jak na mnie i tak nieźle. Aaaa, jeszcze pytanie Ildriss o to, jak bym pokazała, że mam w głębokim poważaniu. Tego nie wiem, chyba mam lepsze sposoby, ale, że tak zacytuję: dres! Maaaam dres! I bardzo go lubię. 😉

Pytanie co u mnie

O to zapytam sama, bo wpis na bloga bez tego jakoś dziwnie. Chyba największym wydarzeniem dni ostatnich była moja wyprawa do Rzymu. Pół służbowo, pół prywatnie, a jako przewodnik / towarzysz podróży była ze mną Sylwia, moja dawna współspaczka z realizacji. Odkryć dokonałyśmy wielu, w tym np. to, że w Rzymie jest całkiem tanio! Serio, ja tam rzadko wydawałam więcej, niż 5 euro na raz! Druga rzecz, to fakt, że nie polecam rzymskich autobusów. Brzmiało to, jakby miało się zaraz rozpaść, jeździło, jakby o tym nie wiedziało, a poza tym wszystkie przystanki na żądanie, czy, jak to mówią we Wrocławiu, na życzenie. A my nawet nie wiedziałyśmy, kiedy to życzenie wyrazić. Chyba ostatnie życzenie. Skaranie boskie z tymi autobusami!
Prywatnie mogę się pochwalić, że byłam na moście, na którym rozpoczyna się główna akcja powieści Pierdomenico Baccalario "ognisty pierścień". Kto czytał? Kto wie? Jacku, zrobiłam tam sobie moje nowe, ulubione zdjęcie.
Sylwia, dziękuję Ci, że chciało Ci się ze mną tam jechać którymś z kolei autobusem, późnym wieczorem i bez baterii w moim telefonie. Tylko z Tobą takie wyjazdy! Można się na przykład dowiedzieć, że w jednym miejscu Rzymu piękne zabytki, tłumy turystów i pizza, a w drugim takie uliczki, że podobne równie dobrze znajdziemy na Pradze północ. I tylko z Tobą zdjęcia z mandarynkami zaopatrzonymi w listek. Najlepiej na oczach naszych włoskich organizatorów, Bożesz ty mój!

Służbowo natomiast było to związane z obozem ICC. Grupę polską w tym roku koordynuje Fundacja Prowadnica i to właśnie ja pojechałam w tej sprawie do Włoch.
Tu dobrze byłoby przejść do Fundacji i tego, że faktycznie, drukarki już u mnie nie ma. Nie ma jej dlatego, że z końcem stycznia tego roku zdecydowałam się wystąpić z zarządu Fundacji, a Rzym był właśnie moim ostatnim oficjalnym zadaniem. Powodów tej decyzji było kilka, jeszcze więcej było na ten temat komentarzy. Od pozytywnych i negatywnych skrajności, aż do wyważonych pytań i opinii. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy tę decyzję zaakceptuje, nie każdemu będzie się ona podobać i nie każdy ją zrozumie. Wiem też, że wiele osób pytało mnie pod wpisami na tym blogu o moją pracę w Fundacji. O wszystkim, o czym będziecie chcieli czytać, opowiem. Nie tracę też kontaktu z pozostałymi członkami zarządu, w końcu najpierw byli to moi znajomi, przyjaciele, a dopiero potem współpracownicy. Faktem jest jednak, że to prawda, od lutego już tam nie pracuję. Zdaję sobie sprawę, że o tym samym fajnie by było napisać osobny wpis i ja to zrobiłam. Macie go tutaj:

Pytanie pierwsze: co z tą Fundacją? Opowiadam, co drukowałam i czemu już tego nie robię

Mimo tego jednak mam nadzieję, że przynajmniej Ty, drogi Czytelniku, zostaniesz ze mną nadal i razem ze mną dalej będziesz odkrywać, kim jestem i jak mam się za to wszystko zabrać. Nawet, jeśli nie wszystkim podoba się mój na to sposób.

Mam nadzieję, że będę więcej pisać. Niedawno poleciała przy mnie playlista z muzyką Damiana Marleya i jakoś mi się wszystko przypomniało. To było ważne. Nie tylko czasy reggae, nie tylko festiwal, ale ogólnie, jak było dawniej. Widzisz czytelniku. W Rzymie dawne książki, teraz muzyka…
Ostatnimi tygodniami jakoś mnie nie było. Czas wracać. Do muzyki, do czytania i tu, na blog. No i wiadomo, do mnie samej też.

Pozdrawiam ja – Majka

PS: Dobrze, już, koniec tych wielokrotnie złożonych zdań! 😉

18 odpowiedzi na “Kim jestem w 2024? Czyli podsumowania nie ma, ale czas wracać”

O, Jamajki wróćiły 😀
Nie nie, u mnie wspominanie starych czasów, włączanie starych nutek zazwyczaj niestety nie kończy się najlepiej, mam nadzieję, że u Ciebie jest wręcz przeciwnie.

A czemu koniec wielokrotnie złożonych zdań, przecież one nie dość, że pomagają zachować ciągłość logiczną i pokazać strumień myśli, to jeszcze stanowią całkiem miłe wyzwanie dla Ciebie jako osoby piszącej, bo przecież musisz dobrze przemyśleć, jak takie zdanie ułożyć, by nie zagubiło gdzieś po drodze gramatyki i stylistyki, a ponadto to przecudne pułapki na nieuważnych czytelników.

O, co do wrapów, miło mi. 🙂
A co do decyzji… Cóż, oby wszystkie, które podejmiesz, były Twoje, jak tego chcesz i czujesz. Nie decyzje. Nie tylko.

Maju, zaintrygowała mnie w tym wpisie jedna rzecz. Napisałaś o lubianych kolorach, że lubisz też zielony. Ciekawa jestem na jakiej podstawie tworzy się u Ciebie sympatia do kolorów. Masz co do nich jakieś wyobrażenia?

@Zywek Zależy kiedy, akurat teraz zadziałało dobrze.
@Zuzler Piękne.
@Julitka Chyba nie umiem rozwiązać tej zagadki. Ale dziękuję za życzenia i cieszę się, że miło.
@TeżMaja Tak, pewne wyobrażenia mam. Nie mam ich przed oczami w tym momencie, ale rozumiem, że się różnią, ponieważ kiedyś widziałam. Widziałam krótko, ale jednak już wtedy rodzice pokazywali mi różne kolory i je nazywali. Wtedy je widziałam i teraz, kiedy ktoś mówi o czymś, ze jest jaśniejsze, ciemniejsze, albo, że kolor jest ciepły czy chlodny, mam wrażenie, że rozumiem odczucie. Zielony jest ulubionym kolorem mojej mamy, więc, jeśli ktoś pytał małą mnie, jaki jest mój ulubiony, też mówiłam, że zielony, mimo, że już nie widziałam. Natomiast mam wrażenie, żę akurat zielony faktycznie mogę w miarę pamiętać, bo kiedyś go komuś opisałam, a niedługo później natknęłam się na podobny opis w książce.
Potem już zaczęłam przeskakiwać z wyobrażeń na pamięciowe fakty, np. miałam etap, kiedy mówiłam, że mój ulubiony kolor, to czerwony, bo, wiadomo, Elmo taki był. <3

Elmo jest najlepszy! Do tej pory się uśmiecham, jak o tym myślę i do tej pory godzina 11 mi się dobrze kojarzy, bo, jak zaczynałam oglądać "Elma świat", był właśnie o 11.

@Maja Totalnie tak samo miałam! Był najlepszy ze wszystkich muppetów, jego program był najlepszy. Był jeszcze po 06:00 rano, pewnie ok 07:00. Jedliśmy śniadanie przed pójściem do szkoły i przedszkola w jego towarzystwie i tata lubił też tę bajkę oglądać. 🙂

@Maja Wygląda na to, że nasze dzieciństwo jest troszkę zniszczone, albowiem Elmo… jest kukiełką typu muppet. Czyli generalnie były sobie muppety, a potem ktoś zrobił jak z Metrem, że uniwersum, no i tam były inne kukiełki. Ale w Świecie Elma pojawia się Kermit, więc on sam jest też muppetem.

A nie no, to kojarzyłam, że one są podobne, to nie, jeszcze się obyło bez zniszczenia. Dla mnie ulica Sezamkowa, baw się z nami, sezamku, więc on był sezamkiem. ALe fakt, kermit tam chyba wpadał. W każdym razie ja jestem team Elmo. Czyli, że czerwony fajny. :d Ernie był pomarańczowy, a Bert żółty, ewentualnie odwrotnie, pysia była różowa, Zoe nie wiem, chyba żółta albo pomarańczowa, mniej ją lubiłam, ciasteczkowy potwór był niebieski, btw niebieski też lubię, a Grover fioletowy i tu się sprawdza to, że fioletowy to kolor psychopatów, nielubiłam Grovera!
Jak dobrze poszukam, to może się znaleźć jakiś pluszak.

PS I tak, tak proszę państwa rozmowy na szczycie wyglądały, wyglądają i wyglądać będą!

Chyba, że z tym zniszczeniem dzieciństwa miałaś na myśli nagłówek: Elmo – postać fikcyjna. Jakto?! :d

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares