Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Kiedyś mi wieczorem nuda doskwierała, a potem już nie. Czyli o tej, co, jak ja, skończy w przedszkolu

– Proszę pani, a pani chodzi do szkoły? – To pytanie usłyszałam od elfa. Tak konkretnie, to od jednego z dzieci z grupy elfów. Jak widać, praktyki podczas studiów trzeba odbywać również w przedszkolu.
– Ja, to już chodzę na studia, wiesz? W Warszawie. –
– Aaaa… A czy ktoś tam panią lubi? – Hmmm…

** ** **
W sumie, to ciekawa rzecz, to lubienie. Pamiętam, jak w pierwszej klasie podstawówki nowa dziewczynka, która przyszła do nas później, niż ja, zapytała mnie, albo ja ją, nigdy nie wiem, czy zostaniemy przyjaciółkami. To było wtedy proste. Zostaniemy? No dobra, to jesteśmy, od tej pory będziemy się lubić. Po siedemnastu latach od tego wydarzenia, kiedy razem siedzimy u niej w mieszkaniu, pijemy piątkowe piwko i gramy w niezbyt inteligentne gry, chyba obie się cieszymy, że to pytanie padło.

To ważne, wiecie? Żeby ktoś was lubił. Było ważne, jak jechałam na trzynaste urodziny Z, żeby potem prowadzać się z nią pod rękę przez całe gimnazjum. Było ważne, kiedy w liceum Becia uwierzyła w moje zdolności i nauczyła mnie grać jedną piosenkę na basie. Było ważne, kiedy Werka odpowiadała z świętą cierpliwością na wszelkie moje pytania przed wyjazdem do Krakowa. Było ważne, kiedy ostatnio jeszcze innej, ważnej osoby zapytałam wprost: ej, a ty, to lubisz mnie jeszcze? Lubiła, także jestem trochę spokojniejsza. I do czego ja zmierzam właściwie?
** ** **
Rok 2019, koniec sierpnia. Gorąco, jak w piekle, serio, tam naprawdę jest ciepło na górze, a ja przybywam do krakowskiego internatu… Chciałoby się napisać, że z walizką pełną marzeń, ale gdzie tam, wypchany plecak i zastanowienie, jak niby dotrę na dworzec. Przy okazji obecne też było pytanie wszystkim znane, czy na realizację poszły oprócz mnie jeszcze jakieś dziewczyny? Jak pierwszy raz przychodziłam do pokoju, to nikogo nie było, no to jak będzie?
Kiedy wróciliśmy z rodziną z ostatniego obchodu po mieście, stan rzeczy się zmienił. Przyznam, znowu, że nie pamiętam, jak było dokładnie. Dość powiedzieć, że przedstawiłyśmy się sobie i dodałyśmy coś w stylu: aaa, OK, to ty, no to dobrze. Dowiedziałam się później, że wyraz twarzy podobno też miałyśmy podobny. Zrozumiałyśmy, że dobra, jednak sama nie jestem, fajnie, to już jakiś plus.
Sylwia widziała więcej ode mnie, o radiu wiedziała więcej ode mnie, czytała i słuchała tego, co moja Klaudia z podstawówki, za to o muzyce od strony teoretycznej więcej wiedziałam ja. Ja matfiz, ona nie. Ja raczej ostrożnie wyrażająca poglądy. Ona… no nie. Na razie jeszcze nie wiedziałam nic z tych rzeczy, wypakowując rzeczy znalazłam jednak deskę ratunku. A raczej, żeby być precyzyjnym, kosmetyczkę.
– Yyyy, a Pottera lubisz? –
– Słucham? –
– Harrego Pottera, czy znasz? –
– Znam. Lubię. –
– O, to patrz. – I podałam jej moją kosmetyczkę na drobiazgi z napisem: still waiting for my letter from Hogwart.
I niech mi ktoś powie, że HP nie przynosi ze sobą wartości. Przynosi! W ludziach.

– Wy, to się już dłużej znacie, no nie? Znałyście się wcześniej? – Zapytała, choć bardziej było to stwierdzenie, wychowawczyni, idąca z nami do sklepu niedługo po rozpoczęciu nauki.
– Pewnie, że tak, od dwóch dni! – Ucieszyłyśmy się wspólnie. Tego dnia też oglądałyśmy pluszowego żółwia, pamiętasz? I nie kupiłyśmy go, co było błędem, bo już go potem nie było. Głupota, było kupować.

Co do nauki, to kobiety na komputery! I 300 procent normy. Co do internatu, internet nie działał, do puki dzwony nie przestały bić. Fakt potwierdzony obserwacją.
Na zastępstwach i łączeniach najchętniej grało się w karty, a że niektóre gry są na tyle pasjonujące, że trzeba je dokończyć, to w 306 jest jaskinia hazardu.
Nie jemy jajek, nie wstajemy rano, na drzwiach karteczka "nie budzić" nie przetrwała nawet dwóch dni. Za to wieczorem pijemy herbatkę.
To Sylwia, kupując mi kiedyś w prezencie kubeczek pamiętała, aby wybrać taki, na którym są wypukłe, wyczuwalne wzorki. Również Sylwia pamiętała o tym, że jestem samodzielna, więc kiedy zagotowała się woda, a ja spytałam, czy zaleję herbatę, odpowiedziała: nie ma opcji, poradzisz sobie. Pewnie, że sobie poradzę, po prostu nie chciało jej się wstać! Nie dziwię się, mnie też by się nie chciało i do końca dziękować jej będę za to, że kiedy gdziekolwiek ze mną szła, czy cokolwiek ze mną robiła, wiedziałam, że robi to dlatego, że chce iść ze mną, a nie dlatego, że pomaga niepełnosprawnym.

Przy wieczornej herbatce sprawdzą się książki. Pierwszym zadaniem dźwiękowym była edycja fragmentu książki Pratchetta, ale jeśli chodzi o wspólne słuchanie audiobooków poszłyśmy krok dalej, a raczej krok w inną stronę i przez pewien czas królował Tolkien. Ja zapoznawałam się z klasyką i słuchałam o tym, że pieśń przenosiła hobbita w nieznane przestrzenie, a Sylwia usłużnie dodawała: to przez te grzyby!
Mądrość druga pada już niedługo później, kiedy nadchodzi dziesiąta i wypadałoby iść się ogarnąć. Na mój, dobiegający z łazienki, wrzask, Sylwia tłumaczy ze spokojem: Maju, pająki się depcze, a nie na nie krzyczy.

Jak przystało na ludzi inteligentnych, po położeniu się do łóżek grałyśmy w inteligencję. Serio, u mnie się tak na to mówiło, świat to zna pod nazwą "państwa miasta". Razem z obecną wtedy z nami w pokoju Weroniką robiłyśmy przy tym chyba nieco niestosowny hałas, bo czasami w naszym pokoju zjawiały się wyższe autorytety, żeby nas uciszyć. Zamiast przeprosin słyszały wtedy niecierpliwe powitanie: o, dobrze, że pani jest, zwierze na E?
Dobrze, że nie spytałyśmy ich, czy kiełbasa podwawelska nie powinna być ze smoka. Tę kwestię rozważałyśmy same.

W ciągu dnia zajęć nie brakuje, bo jak ich nie ma, to my je sobie chętnie zorganizujemy. Po pierwsze, pasjonuje nas nasz zawód wyuczony, więc, jeśli chodzi o nagrywanie efektów, to Sylwia jest pierwsza. Ja za to pierwsza do tworzenia instrumentów ze wszystkiego. Do czego może się przydać ta metalowa puszka? Sprawdźmy to, nalewając do niej wody, mniej, więcej, mniej, więcej, mniej więcej tyle… A drzwi od łazienki zamkniemy, bo tam w pokoju normalni ludzie próbują rozmawiać i nam przeszkadzają.
Jak muzyka i efekty już zrobione, to wiadomo, tekst musi być. Dopiero na ostatnim roku odkryłyśmy nasze niezwykłe pole do współpracy, mianowicie teksty, tłumaczone z angielskiego na polski, a raczej z angielskiego na nasze. Tak, żeby dało się zaśpiewać. Ja myślałam, że to moje hobby. Sylwia temu nie przeczyła, ale faktem pozostaje, że bez niej nie dałabym rady skończyć wielu tłumaczeń. Dobrze, że w ostatnim roku w pokoju była wieża, było na czym słuchać piosenek i cofać poszczególne, króciutkie fragmenty. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz, o, to jest dobre!
Na marginesie dodam, że właśnie w trakcie tego roku weszłyśmy pewnego dnia do studia wyśpiewując: podłączyłyśmy wieżę, wieże wieże wieże!

Miałam też z kim podziwiać tłumacza piosenek z Encanto, a także z kim to Encanto obejrzeć. Nie ma to, jak, w podniosłym momencie, kiedy na ekranie pierwszy raz pojawia się Cassita, usłyszeć nad uchem: i tak, powstała nasza hałupa. No faktycznie, jakoś tak bardziej po polsku.
Do tej pory nie mogę słuchać jednej piosenki z Encanto, bo pamiętam, jak tańczyliśmy pod koniec roku z radości, że udało się ogarnąć prezenty. Brakuje tego…

Tańczyć, raczej nie tańczyłyśmy często, za to śpiew i gra była obecna. Czy to na lekcjach fortepianu czy organów, na których lubiłyśmy sobie towarzyszyć, bo każda wtedy lepiej grała, aż po wyśpiewywanie mniej lub bardziej mądrych tekstów na schodach, kiedy uznałyśmy, że i tak już głośniej być nie może. Mogło.

Wyjdźmy w końcu z tego internatu. I wyszłyśmy, fakt, choć wtedy też spacerów było nie mało. W prawdzie głównie do Biedronki, ale zawsze. Zdarzało się też przecież gdzie ińdziej. Na przykład pod ten most z dobrym pogłosem.

Ale, czy to się skończy na szkole? Jak widać nie, nawet zagranica nie jest nam straszna. Podczas ostatniego wyjazdu każdej z nas udało się doskonalić jakąś umiejętność. Sylwia umiejętność wychodzenia na miasto bez planu, a ja, umiejętność robienia zdjęć. Sylwia ustawiała, ja naciskałam w odpowiednim momencie i co? Można? Można też oczywiście poruszać się po nieznanym mieście, kiedy Sylwia nie ma w telefonie internetu, a ja baterii, ale to już szczegół. 😉 Team work makes the dream work, zwłaszcza wtedy, jak jednej się włącza instynkt opiekuńczy, a drugiej powtarzane z uporem: no przecież nie umrzemy! Chyba. Raczej.
A i wtedy prześladowały nas mosty i to całkiem długo. Zwłaszcza, że musiałam obejrzeć jeden, na którym rozpoczęła się akcja pewnej książki.

Anegdota na marginesie, piszę, „rozpoczęła się”, bo bałam się innych sformułowań. W rozmowie z koleżanką powiedziałam kiedyś nieopatrznie, że ta książka się działa w mieście takim i takim, a mój mózg stwierdził, że hehe, książka siedziała w mieście, no i tak siedziała, i siedziała, pewnie nadal tam siedzi, w jakiej bibliotece, czy co… Poprawiłam się, że no, w sensie akcja, akcja się działa.
– Mhm. – Przytaknęła rozmawiająca ze mną Kinga. – Zaprzyjaźnione były, pewnie razem siedziały. – W tym momencie już płakałam ze śmiechu, nie wiadomo czemu, pewnie ze zmęczenia.
– No… w sensie… o Jezu… akcja była osadzona w… Nie no, cholera, też źle, osadzona była, to siedziała, wiadomo! – Może wrócimy do rzeczywistości?

** ** **

I teraz, pod koniec tego wpisu chciałam w końcu wyjaśnić, czemu właściwie akurat teraz przyszło mi do głowy to wreszcie wklepać w klawiaturę. Nie tylko dlatego, że jestem od paru tygodni dręczona o wpis przez kilku moich znajomych, ale też dlatego, że Sylwia, przedstawiająca się czasami, jako moja asystentka, a będąca przyjaciółką, nie tak dawno miała swoją urodzinową uroczystość. Ponieważ moje urodziny świętowałyśmy wspólnie, tak konkretnie leżałam w jej domu z gorączką, pomyślałam, że może jej poświętujemy trochę inaczej. Zły, o tydzień spóźniony, Zgredek ze mnie.

Moja droga, ja tu jeszcze nie umieściłam okazyjnego wpisu dla Ciebie i mam nadzieję, że ten posłuży jako taki, bo i pamiątaka jakaś będzie. 😉 Wiem, dlaczego poczułam się tak spokojnie tamtego zagranicznego wieczoru, kiedy ja już prawie spałam, a Ty uzupełniałaś dziennik. Byłam z powrotem w naszym pokoju, niezależnie, czy 306, czy późniejszy 302, czy jakikolwiek inny. I przypomniałam sobie, kto zawsze ze mną był, żeby gadać o sprawach bardzo poważnych i bajkach z dzieciństwa, o ludziach znajomych i nieznajomych, o muzyce i słuchowiskach, książkach i filmach. Ty rozumiałaś, dlaczego muszę wszystko przetłumaczyć, pamiętałaś, że ja mentalnie mieszkam w dolinie muminków, wiedziałaś, że Tony Stark ma serce, przez te wszystkie lata i ZAWSZE. Byłaś ze mną wtedy, kiedy nie chciało mi się ruszyć poza pokój, ale i wtedy, kiedy przejeżdżałam o kilka przystanków za daleko. Wiedziałaś, kiedy na mnie uważniej spojrzeć, ale i, co na tak małej przestrzeni równie ważne, kiedy nie patrzeć. I nie robiłaś mi wtedy zdjęć. 😉
To Ty pisałaś, że z naszą klasą się chodziło pod most, żeby potupać i pokrzyczeć, to z Tobą udawałam audycję radiową, żeby zaraz później oprowadzać wycieczkę, to z tobą śpiewałam na schodach i korytarzach o tym, że nie mówimy o Brunie i że dalej będę jeździć walcem. To ty dawałaś sobie czasem wytłumaczyć akustykę, w zamian za to tłumacząc mi niektóre trasy i obsługę urządzeń.
A na dodatek w ogóle się nie obrazisz, że ja tu publicznie wywlekam takie nasze różne! 😉

Mam nadzieję, że czytało się dobrze, nawet tym, którzy z nami wieczorami nie grali w państwa miasta lub nie uprawiali szermierki tą kartonową rurą po papierze prezentowym.
** ** **
– Słucham? – Zapytałam pytającego mnie przedszkolaka.
– Nooo, czy ktoś tam panią lubi? – Uśmiechnęłam się.
– Chyba tak. Przynajmniej mam taką nadzieję. –

Pozdrawiam serdecznie wszystkich, z jubilatką na czele
ja – Majka

PS Termos żyje i ma się dobrze.

PS2: Tak, przeczytam te pory magii!

5 odpowiedzi na “Kiedyś mi wieczorem nuda doskwierała, a potem już nie. Czyli o tej, co, jak ja, skończy w przedszkolu”

Siedząca książka bawi mnie do dziś. 🙂 Wszystkiego najlepszego dla jubilatki! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink

Shares