Drogi Czytelniku,
jedni mówią: pisz. Pisz natychmiast. Ale to się trzeba zainspirować… Ja ci się k***a zainspiruję, pisz! Inni z kolei, że to powinno sprawiać przyjemność, chcieć się… Słońce, jakbym ja miała robić tylko to, co mi się chce, to ileż można spać?
Ale to co, jak się nie pisze, to się nie ma nic do powiedzenia?
Przeciwnie. Czasem nie pisząc mam do opowiedzenia tyle, że starczyłoby i na dziesięć postów, a człowiek nadal nie potrafi. Nie potrafi, bo za dużo się dzieje i nie ma co tego marnować na pisanie, bo dzieje się za dużo i absolutnie nie starczy energii na nic innego, czasem też nie dzieje się nic. To moje NIC potrafi czasem zabrać nie tylko energię, ale i słowa, którymi mogłabym wypełnić kolejne posty. Nie ma na to słów. I tak jakoś mijają miesiące. Konkretnie, to prawie 9 miesięcy bez pisania, stanowcza przesada. To co, Czytelniku, wracamy?
** ** **
W straszliwej ciemności i równaniu z jedną wielką niewiadomą mój Czytelnik pozostawiony został w lutym, kiedy to wrzuciłam na YouTube "świt", ucieszyłam się, postanowiłam, że nooo, zaraz wrzucę również na platformy streamingowe i będzie się działo! Na platformy streamingowe "świt" oczywiście trafia już w… lipcu, zapraszam do odsłuchu. ;p
Na swoje usprawiedliwienie powiem, że po drodze powydarzały się rzeczy, które mogły trochę zająć głowę.
** ** **
W marcu się przeprowadziłam. To tak w największym skrócie. A raczej, żeby być precyzyjnym zaczęłam wynajmować mieszkanie w Warszawie, wraz z moją dzielną współlokatorką, Kingą. Właściwie, to obie jesteśmy i byłyśmy dzielne, zaczynając już od przekopywania licznych ogłoszeń. Po przeczytaniu setny raz tego samego byłam przekonana, że ktoś poszukuje do mieszkania, ładne, przestronne, młodej dziewczyny, spokojnej, bez właściciela, na pół roku. Ewentualnie za zgodą właściciela, to w sumie dobrze, nie? Żeby jeszcze ludzie się nauczyli przecinki stawiać.
Potem oglądanie mieszkań i dyskusje z pośredniczką o dziwnych schodach, cienkich ścianach, miękkich rurach…? To od gazu. Brak zabezpieczeń! Też gaz. Do tej pory mam w kontaktach numer podpisany "gaz i skosy". Swoją drogą za każdym razem, kiedy mówiłam, że pośredniczka coś zrobiła lub powiedziała, chór smętnych głosów w moje jgłowie zaczynał: pośredniczko nasza, pocieszycielko nasza… I tak w sumie było, bo w końcu, po niespokojnym czasie spędzonym głównie w facebookowych grupach odnalazło się. I oto jest! Ładne, miłe, stać nas. Poszłyśmy je oglądać w dzień kobiet z założeniem, że obejrzymy, przegramy konkurencję z innymi oglądającymi, którzy mieli być przed nami i pójdziemy świętować dzień święty. Wyszłyśmy już z kluczami. Pomijam, że pierwszą dobrą informacją było to, że inni oglądający nie stawili się na wezwanie. 😉
Właścicielka zaczęła oprowadzanie od "mniejszego" pokoju, osobiście byłam przekonana, że to ten większy, a potem było już tylko lepiej. Wszystko ustaliłyśmy, często otrzymując cudowne odpowiedzi: a jak chcecie, a jak wam wygodniej? Kusiło, żeby zapytać, ile właściwie płacimy, może też, jak nam wygodniej?
– A tę umowę, to kiedy by można…
– No a dzisiaj? Może pani dzisiaj?
– Ma pani dwa egzemplarze?
– Mam nawet 10!
Pod koniec wizyty właścicielka tłumaczyła nam jeszcze logikę zamków i drzwi.
– Są dwa domofony, ten na dole otwiera ten, co się do niego dzwoni na górze. No tak tu mamy, widzicie, a tego drugiego zamka to nie trzeba używać. Człowiek przekręci dwa razy, zdenerwuje się, przekręci trzeci raz…
– I siedem lat nieszczęścia. – Wymruczała Kinga nad moim uchem, co starałam się usilnie ignorować. Po kilku tygodniach tych miłych studentek bez właścicieli, miękkich rur i umów w szesnastu kopiach miałyśmy prawo do lekkiej krzywdy umysłowej. Klucze, podpisy, można mieszkać!
Mówiąc poważniej, lepiej trafić byłoby naprawdę ciężko. Wszystko, włącznie z internetem, w cenie, mieszkanie gotowe do mieszkania, że tak powiem, okolica spoko i blisko do komunikacji z większością miasta. Wiadomo, że głośno potrafi być, no ale jak centrum blisko, to coś za coś. No i okna na południe, co szybciutko nas nauczyło, po co są wyciemniające zasłony. Kiedy w lato wychodziłam przed blok, czułam się, jakbym wkroczyła do wnętrza pieca, który sam niedługo zacznie się topić, topi więc i mnie.
Fajnie jest się tam przejść na spacer, drzewa nawet są po drodze, a jak ktoś preferuje cywilizacje, do kawiarni niedaleko. Złota kaczka z jej fontanną do tej pory jest w mojej pamięci i na zdjęciach. Jest nawet coś dla amatorów kolei, jak w nocy otworzymy okno, to nawet zapowiedzi słychać, a po drodze ze stacji przechodzi się pod wiaduktem. Dziwne uczucie. Akustycznie to wygląda tak, że pociąg jedzie dokładnie na Ciebie, a Ty idziesz dalej. Za to peron do remontu. Wróć, źle mówię, precz z remontem, bo mi zamkną stację, ale nie życzę nikomu częstych podróży po peronach bez absolutnie żadnych oznaczeń na krawędziach, za to z górami i dolinami po środku. Fajne kałuże mamy.
** ** **
Oczywiście, jak to do nowej miejscówki przystało, zaczęłyśmy zapraszać gości i od razu stworzyłyśmy kolejny żart. Wyszło na to, że co ktoś nie przyjedzie, to wykonuje z nami prace domowe. Jeden gotuje, drugi myje okna, trzeci bywa tak często, że zaczyna zmywać i dokładać się do zakupów, co jest?
– O, widzisz? To ja przyjadę w sam czas, już wszystko gotowe! – Ucieszyła się moja przyjaciółka, umawiając się ze mną na spotkanie gdzieś w okolicach czerwca. Na początku maja też myślałyśmy, że wszystko gotowe, a Dawid z Julitą przyjechali akurat wtedy, kiedy odkurzacz był do naprawienia. Dziękuję, Dawidzie, już teraz wiem, jak go przywracać do działania!
Kiedyś kumpel miał mnie odwiedzić akurat wtedy, kiedy przybył do mnie świeżo zakupiony fotel. Taki obrotowy, do pracy przy biurku. Wtedy jeszcze żyłam złudzeniami, że będę regularnie pracować przy biurku.
– O, cudownie, że będziesz, ty jesteś inżynier, to będziesz składać! – Kumpel zamyślił się.
– Ja jestem inżynierem informatykiem, ja co najwyżej mogę złożyć rezygnację ze stanowiska. O, życzenia ci mogę złożyć jeszcze.
Ostatecznie skręcaliśmy fotel w 4 osoby. Niezapomniana zabawa, a fotel skręcony! Uwielbiam takie rzeczy, przy całym tym przeprowadzkowym rozgardiaszu najbardziej byłam dumna, jak zrobiłam szafeczkę do łazienki. Takie trzy plastikowe koszyczki jeden nad drugim, miało to może 20 elementów maksymalnie, łącznie z zaślepkami na koniec nóżek. Ale jednak! Największą przytomnością umysłu wykazał się jednak mój dziadek. Gdzieś w pierwszych miesiącach zapytał mnie o takie zwyczajne rzeczy, o które wiele osób pyta, kiedy niewidomi mieszkają sami. A jak ze sprzątaniem, a gotowanie, a coś tam… Tłumaczyłam cierpliwie, zwłaszcza odkurzanie, bo byłam dumna, że odkurzacz działa, wiadomo. 😉 Wspomniałam tylko, że będę musiała poprosić, żeby ktoś widzący wpadł, bo chcę zmierzyć miejsce, gdzie ma stanąć biurko, zmierzyć sama nie mogę, no bo nie mam oznaczonej miarki.
– Hmmm… – Zastanowił się mój dziadek, geograf, nauczyciel przysposobienia obronnego i harcerz. – A masz sznurek?
– Yyyy, no mam.
– No to… jakby, jak masz sznurek, to możesz odciąć kawałek odpowiedniej długości i zmierzyć, jak przyjedziesz do domu, nie?
Także tak. Tak się popisałam matfizowym umysłem na samym początku.
Na samym początku wiele pracy miała też Kinga. W związku ze mną miała np. dużo przypominania, żebym sprzątała wolniej i dokładniej. Skutki są takie, że ja sprzątałam, a ona poprawiała po mnie, przy okazji przypominając, że jeszcze trzeba pomyśleć o tym nowym odkurzaczu i suszarce do ubrań. No cóż, ona była od dokładności, a ja od składania półek i obie byłyśmy zadowolone z tego podziału. W przerwach natomiast testowałyśmy różne miejscówki gastronomiczne, oglądałyśmy seriale i tiktoki, na których jakaś pani przekonywała nas usilnie, że ona umie grać, jej syn umie grać, A! Na! Czym?! Na! Bę! Benku! Pod koniec takiego dnia dialog wyglądał mniej więcej tak.
– Dobra, Kinia, te ręczniki, to w sumie wyprać można, powiesi się je jakoś.
– Aaaa, naaaa, czym?
W tym stanie umysłu nawet mnie zbytnio nie dziwi, że spędziłam 15 minut na szukaniu odpowiednio twardej krawędzi, żebym mogła o nią otworzyć drinki z Żabki, zanim mnie znajomy litościwie uświadomił, że je się po prostu odkręca.
** ** **
Muzycznie też się trochę działo, zwłaszcza, że zostałam zaproszona do współpracy, podczas której odpowiadam za wersjęrytmiczną, a że zestawu nie posiadam ani ja, ani wspólnie z zespołem nie posiadamy, musiałam wrócić do intensywniejszych wysiłków na cajonie. Od czasu, gdy zaczęłam z moimi znajomymi pogrywać zagraliśmy już jeden, obowiązkowy w życiu każdego muzyka, występ dla maksymalnie dziesięciu osób, a także dwa większe. Dobrze jest znowu pograć z ludźmi, a także przed ludźmi koncertować. Nie mówię już o podróżach ze sprzętem polskimi kolejami, ani o szeptanych między niektórymi utworami dialogach "już? Jużczy jeszcze?", ale o samej atmosferze, chociażby przed koncertami. Najpierw, oczywiście, playlista.
– No to co? Szukaj mnie, potem co? Aaa, w domach z betonu, no tak, szukaj mnie właśnie tam! – Po kilku utworach. – A tu co? Rękawiczki, parasolki… –
– Cała walizka!
– To damy „czas nas uczy pogody”.
– No słusznie, te parasolki się przydadzą.
A potem, proszę państwa, nadchodzi występ.
– Przepraszam, a dla pianisty jest jakiś monitor? Odsłuch?
– Nie ma.
– A, a mógłby być? – Po chwili pełnej napięcia ciszy rozległ się odgłos. Tur tur tur tur, tur tur tur tur…
– Yyyy, słuchajcie, cośśśśtu do mnie jedzie. – Oznajmił nasz pianista. – Albo po mnie!
– Lubiliśmy cię, paaaa! – Zakrzyknął zespół, bo my tacy wspierający dla siebie jesteśmy. Jak w licealnym zespole szkolnym, przed świętami kłócimy się najgłośniej. :d Monitor odsłuchowy dowieziono, na kółkach, można grać. Już?
** ** **
A propos "już", to jedną z nadużywanych przez nas aplikacji do zamawiania wszelkich dóbr doczesnych z dostawą, jest aplikacja Jush, służąca do zamawiania głównie z Żabki. Z tego powodu częstym dialogiem w naszym domu jest.
– Głodna jestem.
– O, Jush?
– Nieee no, jeszcze nie. I wtedy jeszcze nie zamawiamy.
Jeśli chodzi o inne, nadużywane aplikacje, to w wakacje stanowczo nadużyłyśmy pewnej platformy do gier komputerowych. Najczęściej było to kilkadziesiąt tur wybieranych losowo mini gier w trybie konkursowym, pieszczotliwie przez nas zwanych konkursikiem.
– Kurcze, chyba powinnam poćwiczyć.
– Ja powinnam skończyć te scenariusze na piątek.
– Konkursik?
I tak mijały kolejne wieczory i ranki, ale pochwalić się muszę, że Kinia nauczyła mnie w te gry grać gdzieś koło lipca, a pod koniec września odblokowałam wszystkie, czyli zdobyłam we wszystkich przynajmniej 10 punktów. OK, nie wszystkie, 319 na 320. ;p
Miałyśmy też trochę rozrywek poza siecią, w sierpniu na przykład odwiedziłyśmy ciocię Kingi i spędziłyśmy w jej domu w okolicach Gdyni prawie tydzień, jedząc pyszne jedzenie, rozmawiając i podziwiając trójmiasto. Jeszcze raz dziękujemy za gościnę! Bardzo miły wyjazd to był i na pewno coś o nim jeszcze wspomnę, jak mi się w przyszłości przypomni. Jezu, i gofry były dobre! Jakie dobrrrrre były!
Urządzamy też sobie jednak bliższe wycieczki, bo w ciekawym towarzystwie, to i parę przystanków autobusem jest niezwykłą podróżą. Zwłaszcza, jak po drodze trwa jakaś zawzięta dyskusja. Albo gra w skojarzenia.
– Rysunki.
– Podstawówka.
– Pożar!
– Się Boże. – Na tym zazwyczaj nasza gra się na chwilę kończy, bo musimy przestać się śmiać, a zajmuje to kolejne kilka przystanków. W podobny stan Kinga wprawiła mnie ostatnio, idąc, a raczej przeprawiając się, na stację kolejową w ulewnym deszczu i witając mijających nas rowerzystów melodią morskich opowieści: płyyyyynie sobie rower wodny… Jak się tamtą drogą bardzo spieszę, to mam ochotę zatrzymywać te rowery, może któryś mnie kiedyś podwiezie! To, że szukamy sobie na dłoniach nie linii życia, a linii metra już mnie nie dziwi. Pierrrrwsza linia, druuuuga linia…
** ** **
Kącik kulturalny teraz, drogi Czytelniku, bo to też oczywiście zaniedbałam haniebnie. Byłam ostatnio na musicalu Wicked. To, że kocham musicale, to już wiemy, tu jeszcze dodam, że bardzo doceniam tłumaczenie. W teatrze Roma to było, świetne te teksty były, plus wybrałyśmy takie przedstawienie, żeby na pewno grał Marcin Franc, no bo wiadomo, zobaczyć go muszę. Razem ze mną była tam nie tylko Kinga, ale i koleżanki ze studiów, co miało pewne nieprzewidziane konsekwencje.
– Ej, to jest ona, nie? – Trąciłam Gabi i wypowiedziałam jedno nazwisko, dobrze znane na uczelni, gdy na scenę wyszła nauczycielka magii.
– Jezu, po co mi to powiedziałaś, już teraz będę to widzieć cały czas! – Gabi miała słuszność, na skutki nie musiałyśmy długo czekać.
– Ta księga pisana jest w zapomnianym języku starożytnych zaklęć, nie może jej odczytać. – Padło ze sceny.
– Bo brajla nie zna, niech się uczy! – Mruknęła Gabi.
– Czy mogę dotknąć? – Glinda pyta z przejęciem ze sceny.
– Nie! – Zabrania pani doktor… profesor? Sorry, yyyy…
– No pewnie, że nie może, wiesz, ile takie książki kosztują? – Gabrysia kontynuuje niecodzienną audiodeskrybcję.
Za tydzień idziemy na koncert Studia Accantus, ciekawe, co tam będzie.
– Aaaale my mamy nudne życie, ciągle to tyflo i tyflo. – Stwierdziła druga koleżanka, Magda, po wyjściu z teatru. Oczywiście, jak my, pękała ze śmiechu.
Cóż oprócz tego jeszcze? Wysłuchałam kilku nowych płyt, na które bardzo czekałam, w tym, z półki popowej nowego Eda Sheerana czy koncertowej płyty Jonas Brothers, która zawsze poprawia mi nastrój, przypominając występ, na którym sama byłam. Inne gatunki też nie próżnują, rzecz jasna, już w marcu na moją stronę wrzuciłam post z okazji nowej płyty Vavamuffin, która jest naprawdę dobra i przypomina mi, żeby do reggae wracać częściej. A właśnie, na stronę zapraszam. Nie dzieje się tam bardzo dużo, ale jednak posty wrzucam, a teraz, być może, będę się starać to robić częściej. Troszkę łatwiej nagrywać filmiki, jak się wreszcie kupiło statyw do telefonu, no nie? 😉
https://www.facebook.com/profile.php?id=61573493692701&mibextid=wwXIfr&mibextid=wwXIfr
O czytaniu również nie zapomniałam, wiosną królował sir Terry Pratchett, po przerwie wróciłam do Jadowskiej i jej fantastycznych serii dziejących się bliżej naszego, polskiego podwórka, a teraz listopad i czas najwyższy, wyszły nowe audiobooki Harrego Pottera! A właściwie, to na razie pierwsza część wyszła, słuchowisko. No dobra, coś pomiędzy audiobookiem a słuchowiskiem, w rodzaju naszej superprodukcji wiedźmina. Mówią, że opinie są mieszane, trudno, ja wysłuchałam od razu i z niecierpliwością czekam na drugą część. Muzyka spoko, aktorzy bardzo dużo mi dali, jeśli chodzi o przypomnienie sobie emocji w tej książce, a dźwięki są absolutnie cudowne. Ma mankamenty, chociażby lektorka, czytająca w takim tempie, że można świra dostać, a poza tym dlaczego, na miłość boską, tiara przydziału nie śpiewa? Ale tak poza tym, to tak, na to czekałam i nadal trwam w oczekiwaniu. Poza tym, no błagam, znaleziony w napisach końcowych ktoś z niezwykłą funkcją "Pro Tools operator" rekompensuje wszystko. 😉
** ** **
Dobrze, że te słuchowiska są. Słuchowiska, płyty, filmy i ludzie, którzy trzymają mnie troszkę bliżej świata. Bo owszem. Jest listopad. Jest zimno, ciemno i daleko do wielu rzeczy, których bym chciała. Uwielbiam pisać ten blog tak, żeby ująć tutaj te radosne momenty i anegdoty, ale nie po to, by Cię, drogi Czytelniku, oszukiwać. Robię to po to, aby samej pamiętać, ile było w tym roku dobrego mimo to, że to właśnie w tym roku nauczyłam się nie tylko oszczędzać pieniądze, ale też, jak często można mówić do kogoś po polsku, a jakby w innym języku, jak daleko jest biurko i klawisze, na których jeszcze przed chwilą chciało się grać, a także, jak bardzo można tęsknić.
Chcę pamiętać, że ludzie nie tylko przestają rozmawiać, ale też zaczynają rozmawiać znowu, że ja nie tylko odwlekam sprawy, ale też naprawdę wydaję te piosenkę na Spotify, kupuję ten nieszczęsny statyw czy gram koncerty. No i czasem piszę bloga, którego nie pisałam od lutego i od marca obiecywałam, że zacznę pisać znowu. Jest listopad. W listopadzie muminki kładą się spać, na studiach sypią się pierwsze zaliczenia i jakoś cholernie dużo może się skończyć. Niechże się tym razem coś zacznie.
Pozdrawiam Ciebie
ja – Majka
Uśmiechnij się.
PS: Klaudi, pamiętasz tę piosenkę? Wrzucę ją tu, bo rok temu bardzo pomogła mi żyć, a do tego fajne bębny tam są.
PS2 Ani się obejrzymy, a będą święta, prawda? Sprzątać trzeba, gotować, okna myć. Czas zaprosić gości!