Drogi Czytelniku, oto zmiana czasu. Tak konkretnie, to nadszedł czas zimowych kurtek i pięciuset warstw ubrania, na których zakładanie też potrzeba czasu, czas pociągów, które już same zapomniały, o której właściwie miały jechać i zbliżających się powoli, ale nieubłaganie terminów pierwszych zaliczeń. A, no i dworzec zachodni, nasz ukochany, cholerny dworzec zachodni, w którym zmienia się wszystko, ale w takim tempie, że dla mnie nic. Trochę jak z obrotem ziemi, kręci się, wiadomo, ale przecież nie czuć tego na co dzień.
– Przepraszam, którędy do schodów na górę? – Pytam uprzejmie na peronie, bo to nigdy nie wiadomo, jak skład się zatrzyma.
– A gdzie pani chce dojść? – Odpowiada pytaniem na pytanie zagadnięty facet. No, przyznam, tym mnie trochę ustrzelił, bo myślałam, że właśnie mu powiedziałam. Do schodów na górę. Dodam, że nie ma więcej, są tylko te jedne, do których chciałam się dostać. Zachwycił mnie ten inteligentny dialog, zwłaszcza, że do tej pory mam w pamięci kilka podobnych. Od starszej pani na centralnym z jej bajkowym: „a dokąd, dziewczynko, idziesz?”, aż do ochroniarza, czy może nawet policjanta, który wyrwał mnie z zamyślenia swoim: dzień dobry, czy pomóc pani dojść? O panie, siódma trzydzieści rano… Wiadomo, wszystko lepsze, niż wykład z podstaw czegoś tam w środku tygodnia. Jak to dobrze, Czytelniku, że ja rano wolno myślę, a jeszcze wolniej mówię. No bo co by było, gdybym się odzywała, zanim zdążę pomyśleć? Wróć, nie pomyśleć w moim przypadku. Czasami pytanie jest zadawane w taki sposób, że na prawdę chwalić Boga, jeśli ktoś ze mną wtedy jest i powie coś pierwszy. O właśnie, a będąc przy pytaniach.
– Duchowny katolicki na siedem liter? – Zagadnęła któregoś dnia koleżanka z grupy. Ja się może powtórzę, siódma trzydzieści rano! Coooo? Na siedem, a jakie masz?
I to są właśnie nasze dyskusje przed tyflopsychologią w poniedziałek.
– Na pięć liter, reakcja na hasło.
– Odzew. – Odpowiedziałam spokojnie, rozpakowując kanapkę.
– Nie, tu nie może być Z, trzecia jest S. –
– S, dlaczego S? Nie może być! –
– No bo… Księga księdza, to co to jest? Pismo, tak? Napisane w piśmie. –
– A wpisz mszał. Będziesz miała z. –
– Mszał! Faktycznie! – I tak dalej. Swoją drogą nie wiem, czemu wtedy nam się trafiło tak dużo tych kościelno-duchownych tematów.
Także, jak widzisz, Czytelniku, ja się na studiach bardzo dużo uczę. Wiesz np. kto to jest infułat? A ja już wiem.
Oprócz krzyżówek oczywiście są również zajęcia. Na pierwszych z nich np. uczyliśmy się, jak ważne są precyzyjne i zrozumiałe wyrażenia.
– Nauczymy się, że może niekoniecznie mówimy "nie tu", a bardziej: trochę w lewo. I będziecie państwo starali się wytłumaczyć jakieś abstrakcyjne zagadnienie takiemu niewidomemu sześcio, siedmiolatkowi. Oczywiście tym siedmiolatkiem będę ja.
– Łoooo… – Zareagowałam odruchowo.
– Ale to było takie oooo, że fajnie, czy ooooo Jezu? –
– No nie wiem, pani doktor, jedno i drugie chyba.
Było też trochę rozmów o regulaminie studiów i o tym, że pojawiła się jego nowa wersja, z którą warto się zapoznać. Proszę państwa, i tam, na 26 stronie tego regulaminu… W każdym razie chodziło o to, że jeśli mamy dozwoloną tylko jedną nieobecność, to nie dlatego, że wykładowcy są nikczemni i nieempatyczni, ale dlatego, że tak wynika z regulaminu. Swoją drogą, moje serce napełnia się radością i nadzieją na lepsze jutro, kiedy pomyślę, że może i ktoś upomina się o więcej nieobecności w ankietach semestralnych, ale przynajmniej używa słowa "nikczemny". Nie jakieś tam, pospolite, "niefajny", czy coś.
W ogóle w tym roku rozpoczęły się przedmioty związane z tyflopedagogiką, mamy ich więc trochę mniej, za to wszystkie ściśle dotyczą nas. Całej naszej tyflo grupy, którą w tym punkcie serdecznie pozdrawiam. Z tej okazji, oprócz tyflopsychologii i tyflopedagogiki mamy jeszcze np. podstawy okulistyki, czy też przedmiot o pięknej nazwie "następstwa funkcjonalne schorzeń układu wzrokowego". Na tych ostatnich, a także na diagnozie specjalnych potrzeb edukacyjnych, studenci, przynajmniej w pewnym zakresie, mogą sobie zbadać wzrok. Mamy tablice do badania ostrości z daleka i bliska, mamy testy sprawdzające postrzeganie barw, widzenie obuoczne czy widzenie stereoskopowe, czyli, po polsku mówiąc, widzenie głębi.
– I co, widzi to pani? Jest jakaś różnica w tych okularach?
– Jest, ale nie duża, mniej rozmazane takie. Coś widzę.
– O, widzą państwo, na pewno na obwodzie tego widzenia nie będzie, ale być może jest jeszcze szansa na jakieś niewielkie centralne. Jest nadzieja. Tu. Tu coś pani widzi? Jest kształt?
– Tak, jest.
– A wystaje poza?
– Nieee, nie wystaje.
– A. To nie ma nadziei.
Takie właśnie optymistyczne dialogi towarzyszą nam na podstawach okulistyki i następstwach funkcjonalnych. To, oczywiście, w trakcie zajęć. Pod koniec jest już coś bardziej w stylu:
– Pani doktor zobaczy, to są gumy do żucia w kształcie oczu!
– O, będziemy straszyć! Cudownie! To ja też się poczęstuję.
Spotkałam też na uczelni panią, która uczyła mnie orientacji przestrzennej w wieku lat niespełna trzech. Od tego czasu trochę urosłam, a pani nadal pamięta.
A, no i trzeba powiedzieć, że mamy całkiem sporą grupę tyflo, co jest osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie parę lat tej specjalności w ogóle nie było, nie otwierała się. Teraz się otworzyła, a w dodatku mamy aż 3 osoby w grupie, które specjalnie brały dziekankę, żeby do nas dołączyć. Zdeterminowani jesteśmy. Każdy w nieco innym kierunku i o innej porze. Ja np. o 10:30 mam kryzys i potrzebuję kawy. Natychmiast.
Oczywiście, na studiach świat się nie kończy. Ostatni czas upływał mi też, przynajmniej w pewnym stopniu, pod znakiem projektów muzycznych. Robiłam podkład dla wokalistki z Polski, dla wokalisty z Anglii, a także próbuję, też w towarzystwie, dokończyć utwór własny. To ostatnie, rzecz jasna, budzi największe emocje. Puki ja robię podkład komuś, moje wiadomości zazwyczaj mogą się ograniczyć do czegoś w stylu: To co, dogrywam ci shaker, dodaję winyl, przyciszam ten drugi bas i będzie OK, tak? Czy, w drugim okienku: wyślij mi, proszę, ten plik midi, to sobie go od razu wgram. W przypadku mojego utworu natomiast mam wrażenie, że się popłaczemy po obu stronach słuchawki, zaraz po popełnieniu morderstwa, a następnego dnia rozmawiamy sobie zupełnie normalnie. Jeden podkład już gotowy. Uffff. Jeszcze dwa zostały. :d
Wokal do mojego utworu też nagrałam i brzmi tak, że nawet mogę go słuchać, a to już dobrze. Pomijam takie drobne szczegóły, że tuż po tym, jak zostałam pochwalona za przygotowanie i profesjonalizm zapytałam, od jakich słów zaczyna się druga zwrotka. Rozproszyli mnie, no, kazali dykcję ćwiczyć.
Dygresja na marginesie, koleżanka z podstawówki swego czasu pomyliła się i powiedziała, że ktoś zrobił coś z "dykcją". Chodziło, oczywiście, o grację, natomiast wyrażenie "z ogromną dykcją" weszło do naszego słownika na całkiem długo.
Szukam skojarzenia z "całkiem długo", żeby wymyślić, co tu jeszcze opowiedzieć. O, wiem, całkiem długo nie miałam kolejnych audiobooków z "cyklu o straży" Pratchetta. Już mam i na pewno będę czytać, bo już długo miałam to na swojej liście. Czytać nie przestaję, ostatnio miałam na tapecie jednocześnie autobiografię Pazury i długi, potterowy fanfick. Co do fanficka, jak się komuś nie podoba sama idea, to się usprawiedliwię tym, że w ten sposób mogłam poćwiczyć angielski. Ale sama historia, choć jest przetworzeniem czegoś, co istnieje, wg. mnie bardzo dobra, szukałam długo akurat takiej alternatywy historii o Harrym. Z resztą, akurat ja fanficki lubię, no więc sorry. Gdybym miała czas i trochę większe umiejętności, to nawet bym chciała to przetłumaczyć na polski. Jeśli zaś chodzi o autobiografię Pazury, to powiem jedynie, że on to czyta. Resztę sobie, drogi Czytelniku, możesz sam dośpiewać. Brzmi, jak połączenie jego kanału na YouTubie z bajkami z ramą. Kocham. Choć wcale nie jest tak, że ta książka jest w całości zabawna. Dużo mówi o tym, jakie miał dzieciństwo, co w bardzo wyraźny i dobitny sposób pokazuje, jakie my mamy szczęście, że w dzisiejszym świecie się jednak zaczyna rozmawiać o emocjach, zwracać uwagę na uczucia dzieci i własne itd. To ważne.
A propos autobiografii, chciałam też przy okazji wspomnieć, że w tym roku miałam jedne z lepszych urodzin ostatnich czasów. Naprawdę fajny dzień. Zaczynając od faktu, że tego dnia miałam do podłączenia i sprawdzenia mikser, czyli akurat zajęcie, które jest jednym z moich ulubionych w realizacji dźwięku, a skończywszy na tym, że ten dzień pokazał mi, ile osób o mnie pamięta i odzywa się do mnie. Dzięki czemuś i mimo wszystko, nadal są. To piękne, uświadomić to sobie w jednym, konkretnym dniu, zwłaszcza, że ten dzień jest w trakcie tygodnia. Na wysokości środy, kiedy wszyscy już potrzebujemy pocieszenia. 😉 Dziękuję wszystkim, którzy wtedy byli, niezależnie od tego, czy pisali ze mną w urodziny rano, czy wieczorem, czy łazili ze mną z tej okazji po Warszawie, czy może składali życzenia dwa dni po urodzinach. Oktawa święta jeszcze trwała. A w ogóle moja przyjaciółka, też urodzona w październiku, powiedziała, że ona, to świętuje cały miesiąc. O, i to jest sposób! Też tak będę robić.
Kolejna sprawa, szesnastego października byłam w Krakowie na koncercie Jonas Brothers! I możecie się śmiać, ale jak oni śpiewają! W ogóle koncert zrobiony świetnie. Przeprowadzili publiczność przez całą dyskografię, w końcu trasa pt. "five albums one night". Pamiętając, że większość albumów wyszła przed rokiem 2010 ciekawie było obserwować, jak wiele osób znało wszystkie piosenki. Podejrzewam, że większość publiczności, to właśnie była nasza studencka brać, której bracia towarzyszyli w naszym etapie życia spędzanym na Disney Channel. I wszyscy najgłośniej śpiewali piosenki z "camp rock". Poza tym, oświadczam, że już zawsze będę wybierała Tauron Arenę zamiast Narodowego, jak będę ten wybór mieć. Tam przynajmniej cokolwiek słyszałam. Po drodze na wydarzenie natomiast słyszałam pana, który… nie kłócił się, to nawet chyba nie była kłótnia, ale tłumaczył coś wybrance swojego serca w tak piękny, polski sposób, że zachwyciło nas to bardzo po paru sekundach słuchania. My szłyśmy na koncert, a ten facet szedł za nami i głosił: ale kochanie, noż k**wa, ona miała słuchawki na uszach, mogłaby nas nie słyszeć przecież, a ona się po prostu chciała do czegoś przypie***ić!". To "kochanie" naprzemiennie z "k**a jej mać" powtórzyło się jeszcze parę razy i przyznaję, że mnie ujęło. Daj Boże wszystkim się tak pięknie wkur**ać!
No i na koniec anegdotka z pociągu, kolejna, bo czemu nie. A powiedzieć muszę, że dawno mi tak miło nie było po przypadkowej interakcji. Kiedy wracałam z Warszawy po tym, jak odwiozłam handpan do dostrojenia paru dźwięków, przed moją stacją oczywiście odnalazł się konduktor. Spytał, czy mi pomóc, ja odpowiedziałam, że nie potrzebuję, dodając przy okazji, że ewentualnie może mi otworzyć drzwi, bo w tych starszych wagonach różnie bywa z ich otwieraniem. Dialog, jak zazwyczaj. Do czasu.
– A pani, to na randkę? – Zagadnął nagle. Grom, to mało, to jakieś jeszcze bardziej zdumiewające zjawisko było.
– Słucham? –
– Pani na randkę jedzie? –
– Nie… A czemu?
– No tak widzę sama, bez kwiatów, to na randkę! – O panie, a ja nawet nie byłam jakoś wyjątkowo ładnie ubrana! Swoją drogą, gdzie te czasy, że człowiek raz na miasto wyszedł w wyższych butach i całe internety huczały? Ale nie, teraz nie, teraz wyglądałam normalnie! Tak codziennie mam na myśli.
– No nie, akurat do domu, ale bardzo panu dziękuję. Mieszkam w Żyrardowie i wracam.
– Aaaa, no bo Żyrardów, to blisko. – Zamyślił się, a ja po czasie podejrzewam, że mogło mu chodzić o to, że blisko, więc może dlatego sama jadę. Podchwyciłam temat.
– No właśnie, może na tę randkę, to gdzieś dalej kiedyś pojadę. Ale dzięki, przypomniał mi pan, że dawno nie dostałam kwiatów.
– A bo to widzi pani, faceci dają kwiaty tylko w dwóch przypadkach.
– Jak przepraszają i jak proszą?
– Jak podpadną! – Niezwykle rozbawiona dialogiem wysiadłam z pociągu, ale muszę powiedzieć, że mi dał do myślenia konduktor. Sama? Bez kwiatów? No to jak to tak?
No i cóż, Czytelniku Drogi, chyba kończę. Krótszy nieco wpis, niż zazwyczaj, choć przecież pomysłów trochę miałam. Jak się tego jednak od razu nie spisze, to potem tak jest. Polecam piosenkę "burza" od Kwiatu Jabłoni, o, jeszcze to mi się przypomniało. I na pewno jeszcze raz podziękuję ludziom, którzy pamiętali o mnie, nie tylko w urodziny, ale i potem, w ciągu miesiąca. Dobrze jest czasami pogadać.
Pazura swoją książkę skończył mocnym rozdziałem, wspomnieniem takiego trochę, powiedziałabym, prywatnego końca świata swego czasu. Ale przecież ja nie muszę, no nie? Poprzestanę więc na tych anegdotkach październikowych, a co dalej, zobaczymy.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Nagły zapał na 5 liter?