Kategorie
co u mnie

aktywność, szpiegowskie czipy i influence marketing, czyli świat się budzi! Po coś.

Był podobno kiedyś taki żart. Dlaczego najpiękniejszy widok na Warszawę jest z pałacu kultury? Bo to jedyne miejsce, z którego nie widać pałacu.
Nie wiem, jak pałac, ale plac przed pałacem naprawdę robi robotę. Z tym, że raczej odwrotnie, niż powinien. Kto się po drodze z centralnego do metra nie potknął, niech pierwszy rzuci kamieniem. Najlepiej jednym z tych, co tam są pomiędzy płytami gładszego rodzaju. Mam wrażenie, że idąc tamtędy nieostrożnie, można sobie połamać ręce, nogi, ewentualnie zęby, w ostateczności przynajmniej białą laskę. Czasem się zdarza, że pytam przechodniów w tej drodze o coś aktualnie przydatnego. Czy w dobrą stronę i czy nie zboczyłam z kursu, czy schody do metra to tam, co to za zamieszanie… Takie różne pytania. Nie byłoby człowieka, który by nie pomyślał, że ja się gubię albo jestem niepewna, bo zwalniam. A ja zwalniam, żeby się nie zabić na tym chodniczku cudownym, zabytkowym.
Ostatnio tam byłam w zeszłym tygodniu. Plac pozostał w niezmienionej postaci, tak jak i miejsce, do którego jechałam. Jechałam do Lasek, pozałatwiać jakieśformalności.
Publicznie stwierdzam dwie rzeczy. Po pierwsze, należałoby się, drogie instytucje pożytku publicznego, zainteresować totupointem. Takie punkty nawigacyjne, umieszcza się je nad drzwiami do budynków / pomieszczeń, one sięłączą z aplikacją w smartfonie i mówią czym są, gdzie są i po co są. Ułatwiają życie generalnie. Fajnie by było, gdyby tego było więcej.
Po drugie, będąc w Laskach stwierdziłam, że w niektórych działach, to ja bym mogła pracować. Może nie na Caaaały etat… bez przesady, ja nie mam niewyczerpanego zapasu ciętych ripost i poczucia humoru… ale jednak! Ja chętnie te totupointowe opisy z państwem jeszcze popiszę. 😉 Świetna wizyta, naprawdę, muszę tam niedługo wrócić.

Inny temat, wracają szkoły, wiecie? Wiedziałeś, czytelniku drogi? Po skończeniu praktyk będę się znowu stacjonarnie i stale uczyć. Już na chwilę byłam w Krakowie. Dowiedziałam się mnóstwa rzeczy, jak to zwykle bywa. Głównie tego, do czego się nadaję, a do czego nie. Wiedziałeś, drogi czytelniku, że można się nauczyć słyszeć, jak leci piłeczka pingpongowa? W sensie… złapać ją. Tak… po jednym odbiciu o coś. Nie po kilku odbiciach, kiedy się do nas toczy po podłodze lub stole. Tylko tak… pyk… I łapiesz. Nie wierzyłam w to. A potem złapałam. To trochę, jak echolokacja, puki nie uznam, żę mój mózg jużto umie, to się nie nauczę.
Szkoda, że w podobny sposób nie można się nauczyć automatyki z voiceoverem. Robił ktoś? Ktoś wie, jak to jest fajnie? Uprzedzam… nawet nie pytanie, uprzedzam wszystko. Oczywiście, że się da! Jak to kiedyś pewien mądry człowiek powiedział: na nokii 3300 też się smsy pisało! :d
A potem nam się rozpoczęła dyskusja na temat automatyzacyjnej polityki w życiu: przeczytaj, napisz, dotknij, wyłącz. To w sumie jest niezłe…

Dobra, off, następny temat. Albo czekajcie, jeszcze nie. Zawsze się śmiałam, że nasza ulubiona kategoria żartów, to jest: przychodzi wycieczka do studia, a tam…? Siedzimy w studiu w czwartek, gadamy… Chyba byliśmy na etapie, że Stivi czymśgrzechotał, a ja zgadywałam, co to jest… Taaaak, to dźwiękowcy robią… Fragment statywu tak po za tym to chyba był… No nieważne. W każdym razie w pewnym momencie słychać, że ktoś otwiera drzwi. Przepraszam, słychać, że ktośrozpoczyna tę dłuuuugą i mozolną podróż. Tu trzeba wiedzieć, że my w studiu mamy podwójne drzwi, co w studiach jest całkiem słuszne. Zewnętrzne ze zwyczajną klamką, wewnętrzne z gałką. Dostęp do gałki nieco utrudniony przez wyciszającą piankę pomiędzy drzwiami… Dość powiedzieć, że jak ktoś się do nas próbuje dostać, puka, pyta się, czy można, to zanim się dostanie, my już znamy pół sprawy, z którą przychodzi. Ja, nieświadoma niczego: oooo, widzi pan? Wycieczka! Nie wiedziałam, że zaraz usłyszę: yyy, dzień dobry, przepraszamy, no tak, w sumie wycieczka…? I okazało się, że to serio obcy ludzie byli. Dlaczego? Dlaczego to w naszej klasie muszą się przytrafiać takie rzeczy? To nie po to poszła plotka, że te drzwi są takie, żeby się wszyscy w porę zorientowali, że ktoś idzie, żeby mi się teraz jakaś grupa… nie no, grupa, trzy osoby chyba… Ale chyba im się podobało.

Szybki przegląd sprzętu. Automaty działają! Autobusy gorzej, nie gadają do mnie. Musiałam źle trafiać. Pianina w perkusyjnej działają! Moje przejściówki do słuchawek nie. Hmmmm… No to uznałam, że czas na działanie.

Nowy news. W sobotę zaistniały dwa fakty. Po pierwsze zorientowałam się, że mam troszkę więcej pieniędzy, niż mi się zdawało, a po drugie, że miałam bardzo ciężki tydzień. Ale tak serio, BARDZO. I to nigdy NIE jest dobre połączenie. A już do sklepu, to na pewno nie powinno się wtedy iść, bo ma się zaburzone możliwości decyzji. Ale ja bym i tak to kupiła, tylko nie wiedziałam, że już…
Kupiłam watch. W sensie, że smart zegarek od applea. I teraz on do mnie mówi. Żebym sobie wstała, że mam sobie pooddychać, że jestem coraz bliżej swojego celu, że pora spać… Pilnuje mnie generalnie. Ja też do niego mówię, ale mam wrażenie, że używam nieco mniej gramatycznych, i nieco mniej uprzejmych, zdań. Bardzo go lubię, przyznać to muszę. Ponieważ jestem człowiek dorosły, poważny i odpowiedzialny, oczywiście pierwszą doinstalowaną tarczą była ta z myszką Mickey. Ale zaraz potem dorzuciłam jeszcze moduły z potrzebnymi aplikacjami i z aktywnością, także spokojnie. Ostatnio gdzieś szłam, a zegarek: "zdaje się, że ćwiczysz!" Raaaany, trzeba wezwać pomoc! Alert! Wykryto trening! :d Wiedzieliście, że używając tego zegarka i digital touch, który zwykle służy do rysowania w smsach, można wysłać bicie serca? Przykładamy palce, a on wysyła animację serca, które bije, jak nasze w danym momencie. I wibruje zegarkiem. Bardzo dziwne uczucie, podoba mi się, rzecz jasna, no bo czym bym się cieszyła, jak nie bezsensownymi gadżetami, nie? :p

Anegdota numer 2.
Któregoś dnia w internacie, wieczorem, kiedy teoretycznie, jakby to wyświetlił watch, powinien rozpocząć się czas relaksu, siedziałam przed laptopem. Siedziałam przed laptopem dlatego, że oglądałam wykład Janiny Bąk na temat przydatności statystyk w influence marketingu. Serio. Tak to się nazywa i serio, nie ściemniam w ogóle, uczę się takich rzeczy w ramach wieczornego odstresowania. A że jestem normalna, to nikt nie obiecywał. W pewnym momencie zapauzowałam ten filmik, bo mi się coś przypomniało. Kompletnie nie pamiętam czemu, ale tego akurat dnia chciałam sprawdzić, jakie było czytanie na ten dzień. W sensie wiecie, fragment Pisma. No dobra, otwieram internet, szukam… W tym momencie otwierają się drzwi za moimi plecami. Oho, wychowawca z nocnym dyrzurem! Zaraz się zdenerwuje! Dlaczego jeszcze nie śpisz?! Przecież jest późno! Co ty w ogóle jeszcze robisz?! I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że dwie, jak najbardziej poprawne, odpowiedzi na to pytanie brzmią według woli: "czytam Biblię" albo "uczę się o błędach w ocenianiu statystyk w influence marketingu". Kto z was by w to uwierzył? Jakoś mnie to rozbawiło. :p Pytanie nie padło i szczerze mówiąc, tak dla odmiany, nie mogę tego odżałować.

Cóż jeszcze pragniesz wiedzieć, Drogi Czytelniku? O, poszłam się szczepić! Uprzedzając komentarze, NIE, nie umarłam. We wtorek czułam się zupełnie normalnie. W nocy szczepionka zmieniła zdanie, ale da się żyć. Z kolei głosów nie słyszę, halucynacji nie mam, wi-fi mi szybciej nie chodzi, to jakiś lewy ten szpiegowski chip.
Choć w sumie, my się śmiejemy, ale jak mi przyszedł sms o szczepieniu na zegarek niedługo po powrocie z tego przyjemnego wydarzenia, to nie powiem, trochę mi się dziwnie zrobiło. O, właśnie, tak a propos statystyk i szpiegów, to polecam się zapoznać z danymi natemat, ile z tej wielkiej wiedzy, co to podobno ma o nas internet, jest prawdą. W sensie, ile z tych informacji zgadza się z rzeczywistością. Spoilerować nie będę, ale zdziwicie się. Ja się zdziwiłam. Może jednak googla tak bardzo nie obchodzi, co ja jem…
Zuziu, pamiętam o Tobie i o tym, żeby ogłosić, że byłyśmy w niedzielę na foodtruckach! W ulewnym deszczu! Bardzo! Ale dobre były. :d I pierwszy raz zapłaciłam zegarkiem. Mieli rację ci, co to tak chwalili, niesamowicie wygodna sprawa.

I to już chyba na tyle, jeśli chodzi o mój treściwy wpis, Drogi Czytelniku. Powinnam robić muzykę, praktyki, może poćwiczyć grę na instrumencie… O właśnie, anegdota trzecia, dialog z fortepianu.
– Ja myślę, żebyśmy sobie wzięli coś nowego do grania. –
– Proszę pana, ale pan wie, że ja zaraz mam praktyki i zostaje nam tylko czerwiec? –
– Ale wy w tym roku nie macie egzaminu. –
– Aaaaa, to zmienia postać rzeczy; to możemy grać, co pan chce! –

Także tak… Takie mam, widzicie, przygody. :p Idę odchorowywać szczepienie. Mam nadzieję, że będę miała po co pisać częściej, niż ostatnio. W sumie możecie trzymać kciuki, bo nie powiem, zabawny wpis o ostatnim miesiącu jest naprawdę sporą ironią losu.

Pozdrawiam i zdrowia życzę ja – Majka.
PS: Czy tylko ja w chwilach stresu ciągle wracam do tych samych książek i filmów? Do czego wracacie w ramach uspokojenia? Prześlijcie chmurą jednego umysłu ozdrowieńców… albo napiszcie w komentarzu, też można.

Kategorie
co u mnie twórczość

Pokój temu domowi! W tamtym domu… Uwaga, wpis audio i nowy mikrofon.

Kategorie
co u mnie muzyka

z tematu na temat, czyli coś z niczego i odwrotnie. Wesołych świąt!

Hej hej!

Co u was? Posprzątane już? Bo przed świętami podobno trzeba sprzątać. W domu, w komputerze, w życiu… Ze zdumieniem stwierdzam, że ja ostatnio mam jaki taki porządek przynajmniej w różnych powierzanych mi zadaniach. Było kilka takich dni, kiedy naprawdę, pilnie i, powiedzmy, efektywnie pracowałam nad różnymi rzeczami, czy to muzycznymi projektami, czy zadaniami do szkoły. Oczywiście w komentarzach ze trzy osoby mają święte prawo wypomnieć mi to, co im jeszcze jestem winna, ale i tak, jak na mnie, obowiązkowość wzrasta. Nie wiem, na jak długo, więc trzymajmy się na razie tej przyjemnej myśli.

To może, jak już przy przyjemnych jesteśmy, 26 marca wyszła nowa płyta AJR. Czekałam długo, zwłaszcza, że w lutym mi się pomyliło i myślałam, że wychodzi wtedy. Smutność. Chyba napiszę o tym cały wpis, bo AJR, to w brew pozorom jest bardzo szeroki temat. Na razie powiem tylko, że płyta trochę bardziej… odklejona od rzeczywistości, niż poprzednia, ale równie mocno ją polecam. Poprzednia była faktycznie trochę bardziej, z braku lepszego słowa, popowa / przystępna. Kiedy jednak da się szansę nowemu albumowi, będzie się do niego wracać. Nikt mi już nie powie, że w tych czasach nie wydaje się concept albums… jak to jest po polsku? Albumów koncepcyjnych? Konceptalbumów się nie wydaje. ZNaczy właśnie wydaje się, to chciałam przekazać. 😉 Ludziom się wydaje, że się niewydaje, ale wydaje się.
O właśnie, przy okazji wydawania, bo ja tu w sumie nie mówiłam… Ponieważ wszelkie deadliny, terminy i w ogóle odpowiedzialność przyprawiały mnie w tym roku o jakieś wielkie ataki paniki, jakby było się czego obawiać… No nie może tak być! Jak ty chcesz być producentem, skoro za każdym razem, jak jest cośdo zrobienia, jest taka tragedia? Wymyśliłam lekarstwo. Konkursy. Konkursy mają deadline, więc przyzwyczajają, a wiadomo, że NIE wygram, więc się nie stresuję. Wychodząc z założenia, że lepiej się zaskakiwać pozytywnie, wzięłam udział w konkursie, polegającym na zrobieniu utworu z dostarczonych próbek. Znaczy OK, konkretnie, to oni dawali paczkę sampli i trzeba było czegoś z niej użyć. Ja uznałam, że zrobię sobie dodatkowy challenge, użyjęTYLKO ich próbek, żeby sprawdzić, czy dam radę. O tym, że w ogóle mogę brać udział dowiedziałam się trochę późno, więc to, że się wyrobiłam do terminu uznaję za cud. Wygrać nie mogłam, ale cuda obserwować lubię, to raz, a po drugie, mam swój beat na soundcloudzie. Pewnie kiedyś bym na to wpadła, że jak zacznę robić muzykę, to mogłabym ją w sumie dać do internetu, ale znając mnie zbierałabym się z tym jeszcze z pół roku. A tak, skoro konkurs tego wymagał…

Teraz też coś podobnego będę robić, nie wiem, czy nie skończył mi się abonament na cuda deadlinowe, ale nawet, jak się nie wyrobię, to to jest niezłe ćwiczenie.

Moja siostra kupiła pierwszy w życiu instrument. Ukulele. Jest dumna. Też byłam, zwłaszcza, że pierwszy raz była ze mną w muzycznym sklepie z własnej woli i nie nudząc się tam. Ja się też nie nudziłam, widziałam syntezator. Taki wiecie, PRAWDZIWY! Poczułam się takim małym, nic nie wiedzącym człowieczkiem… Słuchałam dźwięku i cośmi nie pasowało. Siedziałam 10 minut, grzebałam, przełączałam przełączniki, kręciłam gałkami… i znalazłam! ZNalazłam TEN odpowiedni suwaczek! Moim własnym palcem przesunęłam suwaczek i zmieniłam mój własny dźwięk! Nie mam pojęcia, co on robił, ale to zgasiłam i NIE było! Cudowna sprawa. A zaczęło się od tego, że w akademii dźwięku miałam zajęcia o syntezie. Nieźle otwiera umysł, ale od razu włącza się moje zamiłowanie do wszelkiego rodzaju guziczków, przy okazji możliwość tworzenia świata zawsze mnie fascynowała… Wiecie, czegoś NIE było, a już jest. Coś, co istniało w naszej głowie… to jest niesamowite. Ciekawe, co sobie myśli mój nauczyciel z akademii, kiedy mówi mi coś, ja to robię, to zaczyna działać… i już kolejne dwie minuty z głowy, bo ja jestem na etapie: uuuu, seeerrrioooo? I muszę się tym parametrem pobawić. Lubię to osiągnięcie.
A zaczęłam od Emili, Emila uczy się grać. Jestem skłonna przyznać, że, przynajmniej na początku, uczyła się dużo pilniej ode mnie. Można by pomyśleć, że na ukulele jest łatwiej grać. Mniej strun, i w ogóle, no nie? No nie. Nie do końca. Jak jest mniej strun, to jest sporo więcej akordów, w których wszystkie palce biorą udział w konkursie.

A tak poza konkursem, prawie skończyłam tę trylogię o błyskotkach, które opanowują ludzkość. 😉 Jak to jeden pierścień może namieszać… Ale z panem Tolkienem jesteśmy już w lepszych relacjach, niż kiedyś. Żałuję tylko, że nie zapisywałam wszystkich komentarzy, jakie wygłaszałam pod adresem niektórych postaci i ich decyzji, określmy to łagodnie, nieco bezsensownych.

A propos bezsensu, ostatnio wypełniałam ankietę na temat wirusa. Wiecie, takie pytania, gdzie spędzałeś ostatnią noc i czy z kimś, kto z tobą mieszka na stałę… się widziałeś, czy nie. Pytali o jakieś objawy, ile się utrzymują te objawy… I tu uwaga, jak wpiszecie: około trzech dni, to nie można tak. Wtedy wam pokaże: podaj właściwą liczbę. OK, czyli to znaczy, że trzeba wpisać po prostu 3, wpisałam. Na końcu tej ankiety było trochę pytań organizacyjnych o odpowiadającego, ile lat, i takie tam. W latach niespodzianka, nie było właściwej liczby, tylko przedziały od tylu do tylu. Zaznaczyłam. Wykształcenie. Kurcze, jakie ja mam wykształcenie? No ukończone to średnie, wpisałam średnie. Podaj właściwą liczbę! Ty, ale czego? Lat? Punktów? Ktoś mi to wyjaśni? Bo może ja nie znam jakiegoś kodu, czy co… Zerówka, podstawówka / gimnazjum, mój matfiz ukochany… Wyszło mi dziesięć. :d
Ostatnio moja siostra przeczytała gdzieś zdanie: jest między wami chemia. Zastanowiła się i powiedziała: Ja nie wiem, czy to jest chemia, to bardziej fizyka kwantowa. Nie mogę się z nią nie zgodzić.
Czekajcie, fizyka, instrumenty strunowe, w sensie, że teoria strun… "young Sheldon"! Emila wymyśliła, że będzie oglądać ze mną "młodego Sheldona", bo to jest 12 plus, a ostatnio miała urodziny i już może. Tego życzenia się nie spodziewałam, no ale OK, można i w ten sposób.

Życzenia… życzenia… Już wam życzyć?
Na stronie Janiny Daily ostatnio pojawiło się przypomnienie o akcji #NigdyNieWiesz. Podoba mi się ta akcja i przed świętami jest idealna. Mówi o tym, że nigdy nie wiesz, co komu w duszy gra i co kogo boli. O tym, że jakieśnieprzemyślane słowa i komentarze do czyjegoś życia mogą być dużo bardziej bolesne, niż nam się wydaje. A że przy świątecznych stołach lubią czasami padać dyskretne i uprzejme pytania: a schudnąć nie powinnaś? A żony to ty nie szukasz? A dzieci to kiedy? Ja w twoim wieku, to już u siebie mieszkałem. Albo odwrotnie, tu byś mógł mieszkać, a się do innych pchasz!
Wpis zachęcał do tego, żeby może zamiast oceniać i komentować, tak po prostu spytać, co u kogoś słychać. Dowiedzieć się, jak on czuje i jak ma w życiu. A może i… to taka ekstremalna forma, że nie musi koniecznie podejmować takich samych decyzji i wyborów, jak my, żebyśmy go dalej lubili. Ja się z tą akcją generalnie zgadzam, dlatego o niej tu wspominam, ale że lubię wynajdywać drugie strony medalu, to dorzucę coś od siebie.
Wesołych świąt dla tych, którym te pytania są zadawane, którzy słyszą te komentarze. Trzymajcie się i nie dajcie, to WY wiecie, jak naprawdę jest. Ale ja chcę życzyć wszystkiego dobrego również innej grupie. Tej, która się naprawdę stara. Naprawdę dobrze życzy, ma dobre intencje i chce się uśmiechać. Po prostu. A w zamian za to dostaje tylko podejrzliwość, cynizm, ewentualnie po prostu ciszę. Traficie kiedyś na takich ludzi, którzy wasze starania docenią. Przynajmniej taką miejmy nadzieję.
W ostatnim miesiącu kilka razy zdarzyło mi się nagle zorientować, że mam dobry nastrój albo cośmi się udało dzięki ludziom, o których nawet bym nie pomyślała. Nie dostrzegałam ich. Potrafiłam narzekać na to, co robią / czego nie. A potem się okazywało, że ci, którym ufamy czasami nie wiedzą, że świat sięwali, a ci, o których nie pamiętamy, sprawiają, że chce się cokolwiek robić. Pomyślcie w te święta o tych, dzięki którym się uśmiechacie. I pożyczcie im. 😉
Radujcie się! A jak aktualnie nie umiecie, to przynajmniej spróbujcie się na chwilę uśmiechnąć, bo to na chwilę pomaga. Dobrych świąt, niech Stwórca błogosławi.

A podpisuję się ja – Majka.

PS: Pytanie z mojegofacebooka, jakie supermoce mająwasi przyjaciele? O co możecie ich prosić. Ja ostatnio moją przyjaciółkępo masażu poprosiłam o, niespodzianka, masaż. Uprzejmie spytała, czy mam jakieś plany na następny dzień. Następnego dnia wiedziałam już, dlaczego zapytała, ale pomogło. :d Dziękuję bardzo.
A, i od razu donoszę, Zuziu, pamiętam o twojej supermocy ekozakupów i wspominam tu o niej nie tylko w ramach podziękowania za spacer, ale i po to, aby ten wpis był dla ciebie interesujący. ;p

A wy, jakie macie moce sprawcze?

PS2 A, i smacznego!

Kategorie
co u mnie

Obraz studia, internet i tunel do niewiadomo gdzie. A mogło być nic.

Jak byłam mała, miałam bajki o kreciku na płycie. Nie do oglądania, tylko taką czytaną, opartą na tej kreskówce. Pamiętam z niej takie zdanie, że krecik kopał dłuuuugi tunel, który prowadził z jego pokoiku do niewiadomo gdzie.

Jakieś 15 lat później, idąc wązkim, odśnieżonym pasem ziemi niczyjej po środku chodnika przypomniała mi się właśnie ta płyta. Właśnie byłam krecikiem, który szedł swoim tunelem. Od przystanku autobusowego, do niewiadomo gdzie. Znaczy owszem, próbowałam dotrzeć do szkoły, ale gdzie się ten tunel kończy, Bóg raczy wiedzieć! Z drugiej strony miało to swoje plusy. Zwykle pokonując tę trasę niepotrzebnie zbaczam, teraz nie było jak się pomylić. Podróże do Krakowa w ogóle dostarczają wrażeń, jak widzę. Tym razem autobus nie gadał. Słusznie z resztą, bo było sporo poniżej zera, a na mrozie się nie gada, bo się człowiek przeziębi. Daje to sposobność do integracji z innymi pasażerami, oczywiście przy zachowaniu dystansu. Coś się ostatnio te autobusy uparły na dystans, słyszę ten komunikat z 15 razy na trasę. Ale integracja spoko, ostatnio w pociągu zdarzyło mi się w ramach pytania o stację pogadać po angielsku, a mój tata już dwa razy, na naszym, żyrardowskim dworcu, miał okazję wytłumaczyć komuś coś po rosyjsku, którego to języka uczył się x lat temu i nawet nie wiedział, że pamięta.
W szkole pojawił się nowy wynalazek. W studiu mamy tablicę multimedialną. Wiecie, taki wielki dotykowy ekran, na którym można rysować.
– Werka, wiesz, mamy tablicę multimedialną! –
– O, i co, widzicie na niej co? – Zainteresowała się uprzejmie Weronika. No tak, gdybym ja miała coś widzieć na tej tablicy, obawiam się, że poszło by na to zdecydowanie więcej pieniędzy.
– Proszę pana, a my też będziemy rysować? –
– Ale gdzie?! Nic mi tu nie ruszaj, to jest mój obraz! – A nie no, pewnie, najmocniej przepraszam, przecież to dzieło jest cenniejsze od ekranu, na którym powstaje! Uznaliśmy, że nagramy utwór i zrobimy animowany teledysk. I to jest realizatorski rocznik w czasie wytężonej pracy. To sobie wyobraźcie, w jakim stanie umysłu my jesteśmy popołudniu!

Cięcie. Kolejna scena, to pokój 306. Herbata, kanapeczki, Tolkien. No idealnie wręcz. Ten ostatni szemrze coś o tym, że: hobbitowi zdawało się, że pieśń przenosi go w przestrzenie, których nie znał, które wydają mu się niezwykłe i piękne…
– To przez te grzyby! – Komentarz Sylwii przywrócił nas do rzeczywistości całkiem skutecznie. Jak się człowiek uprze, że chce się przyczepić do jakiejś nieścisłości albo dwuznaczności, to znajdzie tego aż za dużo. Pomijając już nasz ulubiony wykrzyknik podczas lektury, brzmiący zwykle: nie no, błagam cię, tylko NIE śpiewaj!
A propos śpiewania, prawie musiałam śpiewać przy nagraniach, a śpiewałam piosenkę z płyty, o której jeszcze tu nie pisałam, co jest zaniedbaniem ogromnym.

Piątego lutego, doskonały dzień, zaiste, wyszła płyta zespołu, co się nazywa Kwiat Jabłoni. Przyznaję, wcześniej nie zwracałam na nich uwagi. Wiedziałam, że istnieją. Słyszałam jedną, czy dwie piosenki, nie przeszkadzały mi. I tyle. Zauważyłam, że to już kolejny raz, kiedy najpierw ktoś mi tylko nie przeszkadza, a potem bez tej muzyki żyć nie mogę. Bo, przechodząc do albumu pt. "mogło być nic", ogłaszam wyraźnie i publicznie, że odkąd go znalazłam, album ten stał się dla mnie najpiękniejszym zjawiskiem na kuli ziemskiej. Te piosenki są o mnie, dla mnie, ewentualnie ode mnie. Tam się wszystko zgadza, naprawdę. Rzadko jest tak, żeby się nie chciało w piosenkach nic zmienić, ja nie chcę. Ja generalnie ostatnio rzadko bywam zachwycona. Czymkolwiek, w tym muzyką. Wtedy byłam. Usłyszałam to w niedzielę, czyli to musiało być dwa dni po premierze. Płyta zaczyna się od piosenki, w której jest nawiązanie do muminków, więc rozumiesz sam, drogi czytelniku… Co więcej, oprawa muzyczna i śpiewający to duet, jakimś dalekim skojarzeniem, przypomniał mi bajkę muzyczną, której kiedyś słuchałam. Czasami jest tak, że jeśli coś nam przypomina dzieciństwo, jest w jakiśniezrozumiały sposób uspokajające, takie… jak w domu. No więc początek tej płyty taki właśnie był. Zaczęłam słuchać z uwagą. Druga piosenka z kolei miała element zaskoczenia, które też w muzyce lubię. Pomysł na tekst zrobił wrażenie, muzyka to ilustrowała… Jakby to można ująć po angielsku, pozostawili mnie bez słów. A potem była reszta płyty. I pozostawię to czytelnikom do przesłuchania, ja chyba nie dam rady tego zrecenzować. To trzeba zobaczyć, tego nie można opowiedzieć.

Wracając do wpisu, dobrze, że jest coś takiego, czym się mogę tak cieszyć, niezależnie od tego, który raz tego słucham. Bo szczerze mówiąc… ta zima chyba mi nie sprzyja. W sumie aż jestem ciekawa, czy widać to po wpisach, bo często naprawdę nie wiem, jak opowiadać. O tym, że ciężko się zebrać do czegokolwiek, że człowiek się orientuje, że nie robi nawet tego, co lubi, że często nie wiadomo, co myśleć i czy w ogóle należy…

Ale! Dziś jest nieźle, więc nienależy się skupiać na tym, jak jest w pozostałe dni. Chciałabym zrobić jeden utwór i trzymajcie kciuki, żebym go serio zrobiła, bo to konkurs jest. Chciałabym też nauczyć się akustyki, a deadline tego jest najpierw, także za to trzymajcie kciuki nawet bardziej. 😉 Więc ja, przy tej pilnej nauce…
O, a widzieliście coś takiego?

Normalnie chór robi efekty dźwiękowe. Sam. W sensie sam chór, bez pomocy. 🙂
Już pomijam tę grupę wokalną, co zrobiła zaśpiewała dźwięki z Iphonea… Widzicie, jak ja się pilnie uczę?
A tak poważniej, to polecam kanał Mic The Snare. Gość robi bardzo dobre muzyczne podsumowania roku, recenzje, przygląda się rozwojowi artystów. Podsumowania mu fajnie wychodzą, jak ktoś chce sobie obejrzeć niezły film o tym, co się stało z muzyką popularną przez ostatnie 10 lat, to polecam serdecznie.

A widzieliście Davea z Ameryki? Żeby nie było, że tylko o muzyce, to też o angielskim powiem, gość fajnie opowiada o różnicach między Polską a USA. Nieźle się pośmiałam.
Ja w ogóle chyba wrzucę kiedyś osobny wpis o moich ulubionych youtuberach. Jak przestanę wam opowiadać o youtuberach, to znaczy, że zdalne się skończyło, albo, że zrobiłam coś ze swoim życiem. Nie wiem, założyłam zespół, czy coś…

Propos pracy zespołowej… znów mi wychodzi przechodzenie z tematu na temat, zauważyliście? No więc, jak już przy zespołach jesteśmy, mam swój nowy hit pandemii.

Ja zazwyczaj doceniam to, co się pokazuje u Andrusa na kanale, ale to wyjątkowo mi przypadło do gustu. Jeśli ktoś np. ma coś do głosu pana Artura, to i tak zapraszam, tym razem wykonanie wokalne przejęła Monika Bożym.
Z tematu na temat, z tematu na temat… O, wykonanie! Wiecie, że jak John Williams ogląda film, to podobno pisze te muzykę nutami? Jak można umieć coś takiego, że czytasz, albo w tym przypadku piszesz, nuty i słyszysz tę całą orkiestrę w głowie? Ja tego nie pojmuję. Nasze studyjne konwersacje o muzyce filmowej są cudowne. Nie zacytuję ich w całości, ale właśnie takich ciekawostek się, między innymi, dowiadujemy.
O, przy okazji, widział ktoś już te nowe słuchawki od applea? Bo tak się wybieram, wybieram i wybrać nie mogę, żeby przetestować.

Dobra, stop temu, ten wpis się robi coraz bardziej bez sensu, należy kończyć!
Pytanie mam tylko takie na koniec, do wszystkich, którzy tworzą na komputerze. I to niezależnie, co tworzą, muzykę, słowo pisane czy eseje na studia. Ludzie, jak wiadomo, dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, co będą je robić. Jak robicie kopie zapasowe? W sensie, kiedy robicie i gdzie je trzymacie? Od razu wrzucacie te rzeczy do jakiegoś folderu, co się synchronizuje z chmurą? I płacicie za nią? Czy może macie konkretny czas pracy i potem skrupulatnie kopiujecie gdzieś ińdziej, coby nie zginęło. Na zewnętrzne dyski albo takie różne inne? A może należycie do tej drugiej grupy… W każdym razie muszę sobie zrobić tutaj gruntowne porządki, dlatego pytam.

Pozdrawiam i życzę zdrowia!
ja – Majka

PS I siły. I porządku.

Kategorie
co u mnie

Jeden dla czytelników, by komentarze zgromadzić… I reszta stycznia.

Witajcie!

Zbierałam się z tym wpisem dosyć długo, bo przez dosyć długi czas miałam wrażenie, że nic wam fajnego nie jestem w stanie powiedzieć. Tak na marginesie, ciekawostka dla przyszłych blogerów, vlogerów, ogólnie opisujących co u nich. Ja zwykle piszę w takich trochę lepszych okresach życia, właśnie po to, żeby coś zabawniej ująć, może z dystansem, coś… No ale mówią mi czasami, że (delikatniej) przecież mogę pisać w każde dni, niechże ja się nie tłumaczę z mojego nastroju! Mówią też (to mocniej), że jak piszę tylko o tych ciekawszych / milszych rzeczach, to nie pokazuję pełnego obrazu życia, przekłamuję rzeczywistość i w ogóle ściema. Z kolei znam dość dobrze kogoś, kto jak na blogu wyjedzie sobie z poważnym tematem, że coś źle, że generalnie, to trochę słabo, że coś tam, to komentarze twierdzą, że sam pesymizm, że może wypadałoby się ogarnąć, z kimś porozmawiać i dać sobie pomóc, bo wszyscy sobie jakośradzą, a tu taki marazm! To kochani, co wolicie? Jak nam się podoba, czy niepodoba? 😉
To oczywiście taki pół żart, bo każdy sobie pisze inaczej, pokazuję tylko, jak to się można nieźle pogubić w wyborze treści. Przy okazji, uwielbiam wasze komentarze! WASZE! Nie spamerskich botów… 🙁 Wracamy do wpisu.

Wstawiłam tu ostatnio podsumowanie roku, marzenia spełniamy, kończymy rok ryzyka 2020, a co dalej? Po świętach były ferie… wiecie, tak na wypadek, gdyby ktoś chciał odpocząć od lekcji, w domu posiedzieć… Po feriach zaczęliśmy od zdalnego, ale w drugim tygodniu dostaliśmy prezent. Stacjonarne praktyczne. Jezu, żyłam tą informacją przez parę dni, przecież to jest WYJAZD! Wyjście z domu! Zmiana otoczenia! Dzieje się coś!
Pojechałam we wtorek i przez większość drogi szczęście mi sprzyjało. Miałam bezpośredni pociąg, całkiem wygodny, choć głośny, potem szybko znalazłam autobus… Jaki świetny autobus! Wyraźnie gada, na zewnątrz też, no idealnie! Nie pada… żyć nie umierać! Jak wysiadłam z autobusu, czekała mnie trasa z przystanku do szkoły. Ja nie wiem, co w tej drodze jest, ale jak jąwidzę, opuszcza mnie szczęście, zdrowie i siły życiowe. Niby prosta, wszystko wiem, ale jest tyle jakichś bram, słupków, wejść, rowerów… Droga typu gra video: omijamy przeszkody, przeskakujemy przepaście… nawet prezenty można załapać, bo Żabka po drodze. Podczas tej naszej trasy sporo osób woła: uwaga! Problem, że nie mówią na co, człowiek nie wie, czy ma się natychmiast zatrzymać, bo przed nim jest otwarta studzienka, czy może przyśpieszyć, bo zaraz go przejedzie hulajnoga, czy coś tam.
– Zejdź bardziej na prawą stronę! – Zawołała do mnie jakaś pani. W tym momencie smutny głos, przypominający nieco ojca chrzestnego, odezwał się w mojej głowie. A ty tam byłaś? Na tej prawej stronie? Widziałaś? Wiesz, co tam jest? Tak serio, to właśnie tam jest najwięcej wejść, bramek i wjazdów i o ile staram się tej prawej przepisowo trzymać, o tyle czasami tam jest to trudne, bo bym trzysta razy weszła trochę nie tam, gdzie zmierzam. Myli drogę ten Kraków… propos Kraków, właśnie wszyscy z Krakowa pochodzący pytają mnie po drugiej stronie ekranu: a dlaczego ty, dziecko drogie, nie szłaś górą? Odpowiadam, nie pamiętam, ale jakiś powód tego był. Albo tam coś stało, albo po prostu wiało okropnie.
Po pokonaniu wszelkich przeszkód dotarłam do szkoły. Tak na marginesie, od razu wyjaśnię, ja o tym tak szczegółowo opowiadam, bo szczerze mówiąc, to było jedno z ciekawszych wydarzeń stycznia. ;p Wtorek miałbyć wolny, ale okazało się dośćniespodziewanie, że mogę miećfortepian. Jak ja tęsknię za fortepianem! JA! Za FORTEPIANEM! To co zdalne robi z ludźmi? Na bębnach też mogłam poćwiczyć i okazało się, że pamiętam utwór na marimbę. Jestem zdumiona. Podczas równie szybko ogarniętej lekcji perkusji mój nauczyciel też był.
Następnego dnia rozpoczęły się zajęcia praktyczne. Jak to zwykle bywa na zajęciach praktycznych, dowiedzieliśmy się kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i do czego się nadajemy, a także sporo o miksie. Jak to można różnie określić. Słucham czegoś ja i nauczyciel, oboje na słuchawkach swoich, więc komentarze idą niezależnie.
Ja: Jezu, jak to się drze!
Pan: Uuu, jak to teraz surowo brzmi!
Propos zadań z miksu, w czwartek mieliśmy zadanie na czas. To taki interesujący typ zadań, w którym mamy tylko określony czas na każdą czynność w sesji. Musimy to robić częściej! Przecie to jest lepsze od kawy! Ja chcę taką grę komputerową!

Żeby sobie ludzie nie myśleli, że ja się tylko muzyką zajmuję, choćw sumie ja też tak myślę, to powiem, co mi jeszcze za szaleństwo ostatnio do głowy przyszło. Bo mam takie jedno. Mianowicie… Zaczęłam! Wreszcie! Zebrałam się i… czytam. TOLKIENA. I NIE "Hobbita", tylko tę inną serię, no wiecie, coś o rządzeniu, ciemności i biżuterii. Audiobooka słuchałam w większości z Sylwią i to bardzo dobrze, bo z naszych komentarzy można dopisać dodatkową część.
Myśl pierwsza. Hobbici są tacy grubi, bo ciągle jedzą, a elfy są takie chude, bo ciągle śpiewają i nie mają czasu jeść.
– O, patrz patrz, zaraz będą śpiewać… – Mruknęła w pewnym momencie Sylwia. Trzy sekundy później: usiadł i zaintonował…
– No żesz… – Zaczęła Sylwia i wypowiedziała kilka słów nie do druku. No ale serio: idą, przystanek na jedzenie, idą, jedzą, śpiewają, idą, śpiewają idąc, jedzą, idą spać… Najczęściej śpiewają o tym, czego im brakuje, czyli idąc śpiewają o jedzeniu i spaniu, a wieczorami o dalszej drodze. I ja nagle słyszę, że niczym wicher w trawach weszli w noc… CO k***… W pewnym momencie usłyszałam jakiś opis, chyba właśnie jakichś roślin.
– Zaraz, co? Czekaj czekaj, zamyśliłam się, o co chodzi? – Sylwia westchnęła.
– Na polanę weszli. – Aha, OK, słuchamy dalej. Konstelacje, o imionach takich i takich… Co?
– GWIAZDY świecą. – Przetłumaczyła usłużnie Sylwia. Doprawdy nieocenioną jest ona towarzyszką podróży. Po Tolkienie muszę poprawiać jakąś literaturą faktu, coby jeszcze umieć po polsku i takie tam. Ale dobra, klasyk to klasyk, lektury czytałam, to i klasykę fantastyki trzeba, SORRY.
Fanów Tolkiena z całego serca przepraszam, bo na tym blogu mogą się co jakiś czas pojawiać tego typu komentarze dotyczące trylogii i ja na to NIC nie poradzę, inaczej nie zrozumiem, co czytam! Bo tak poza tym, to pewnie, że arcydzieło, że piękne, że poezja… Ja doceniam. Tylko, że ja doceniam w ciszy, a analizuję na głos. Ale serio, pieśni ładne. Przyznaję, że dużo chętniej bym je przeczytała, gdyby były zebrane na końcu, zamiast przerywać tekst co 3 akapity, ale… Jedyne, co mnie naprawdę irytuje, to to jego zamiłowanie do wyliczania. Ciągle kurde listy obecności. Przyjęcie urodzinowe, byli tam… I Jeeeeedzie te wszystkie nazwiska. I jeszcze raz, dwa zdania później, i jeszcze raz… Oni coś wtedy mieli do tego wyliczania, no nie?
W każdym razie idealne zajęcie na internatowe wieczory, naprawdę. W ogóle na wieczory. Co nie? Herbatka, nastrój i jeden, by wszystkimi rządzić…

Co jeszcze działo się w styczniu? Ja od razu mówię, w większości, to siedzę w domu na zdalnym, wkurzam się na to i mam nastrój pod tytułem: po co coś planować, jak i tak się wywali? Teraz np. mieliśmy trochę zaplanowane na następne stacjonarne praktyczne, a się okazało, że znowu zdalnie. Już nie wspominając o paru innych, nie związanych z zajęciami, sprawach, których byłam raczej pewna, a potem się okazało, jaki głęboki to miało sens. Przy okazji pytanko na marginesie do was, drodzy czytelnicy, czego jesteście ostatnio pewni? Ale tak serio, na pewno, kogoś lub czegoś, na sto procent. Możecie ręczyć. Nie obawiacie się o to. Takie tylko… pytanie z ciekawości.
Ale żeby nie było, że tylko siedzimy w domu i się użalamy nad sobą, to parę wyjazdów w styczniu miałam. Byłam u przyjaciół z podstawówki, różnych. Raz na jeden dzień, raz na parę dni… Klaudii dziękuję za to, że wytrzymała wysłuchiwanie mnie przez cały dzień, a także, że sformułowała ze mną ostateczne prawo zamawiania jedzenia.
– Klaudi, jest taki pomysł, że ja wezmę sobie coś, a ty sobie weźmiesz coś! –
– Taaaak? Co ty nie powiesz, nie wpadłabym na to! –
Tak, to byłten stan umysłu, a chodziło po prostu o to, żebyśmy wzięły coś innego, to się dwoma podzielimy. Zuzia przyjęła mnie w swym domu na dwa dni, nadrobiłyśmy z pół roku opowieści, poznałam jej szczeniaczka, pooglądałyśmy i posłuchałyśmy wszystkiego, było fajnie. Zuzia Human i Kamil pilnują, abym nie zapomniała, jak to jest chodzić po mieście, ona tu, a on w Warszawie. A w ostatnią sobotę odwiedziłam nawet Laski, a że spędziłam tam swego czasu 10 lat życia, to mam co wspominać i z kim. 🙂

Podsumowując, różowo nie jest, ale też nie ma co narzekać, że w ogóle nie ma co robić. Wynalazłam sobie nowy konkurs muzyczny i może coś skleję, a poza tym wypadałoby się jednak uczyć teorii, więc chyba kończę wpis. 😉 Na pytanie: co u ciebie, odpowiadam więc: idzie się przyzwyczaić.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Dziura czasoprzestrzenna w pokoju 306 istnieje nadal, choć teraz udało mi się zgubić znacznie mniej rzeczy.

Kategorie
co u mnie

Czas świąt! Spokojnie, last Christmas nie będzie.

Hej hej! Witajcie w to przedświąteczne przedpołudnie! Albo popołudnie. Albo wieczór. Nieważne kiedy, ważne, by ktoś czytał. Już trochę minęło od czasu ostatniego wpisu, uznałam więc, że hejterzy za mną tęsknią, a i może kilku czytelników się znajdzie. Słuchajcie, nawet hejterzy muszą mieć prezent na święta! Życzenia zaraz, najpierw grudzień.

Grudnia, szczerze mówiąc, w ogóle nie mogłam sobie wyobrazić. Kiedy w listopadzie dowiedziałam się, że do stycznia w ogóle nie pojadę do szkoły i znów się będziemy gapić w ekran, nie miałam nic przeciwko przestawieniu świąt na wcześniejszy termin. Serio, nie rozumiałam, po co mi nadchodzący miesiąc, mogłam zapaść w sen zimowy. Gdyby ogłoszono, że majowie pod koniec miesiąca przewidują koniec świata, zmartwiłoby mnie to prawdopodobnie nieco mniej. Koniec świata to ruchome święto, a nauczanie zdalne, to problem aktualny. Straciłam wtedy serce do świata. W radiu i telewizji jakieś przerażające informacje, internet grzmi teoriami spiskowymi, a ja siedzę i oglądam youtube.
– Słucham Harrego Stylesa i uczę się o płazińcach. – Oznajmiła pewnego dnia moja siostra, będąca teraz w szóstej klasie. I proszę, jak można jednym zdaniem podsumować egzystencję szóstoklasisty.
Jak już tu pisałam, ja, podczas tych cudownych tygodni, krążyłam sobie pomiędzy nastrojem całkiem niezłym, a poczuciem totalnego bezsensu. Nad sensem nie będę się rozwodzić, bo uważam, że rozwodzenie się nad sensem nie ma go zbyt wiele. W każdym razie i ja, i moja siostra, cieszymy się, że semestr już się skończył. Zaraz koniec grudnia, styczeń, a styczeń to zawsze bliżej do… czegoś… Bo i tak nie wiadomo, czy wracamy, czy nie…
Ale nie martwmy się tym teraz, są święta! jejjjjj! No chyba, że ktoś utknął w domu na kwarantannie, Janina Daily na przykład. To współczuję i wysyłam dobrą energię, wiem, że to trudne.

A propos trudne, macie jakieś postanowienia noworoczne? Ja chyba narazie nie mam, bo realistkąjestem i oszukiwać sięnie lubię, mam natomiast motyw przewodni tych świąt. Będzie to dla mnie czas. Czas jako taki.
Przez ostatnie dni miałam niewiele czasu na cokolwiek. Jak wiadomo, jak się nie ma na nic czasu, to się nic nie robi. Na zasadzie: nie zasnąłem, więc się nie obudziłem. Zauważyłam, że istnieje pewna granica ilości rzeczy do zrobienia na raz, po której przekroczeniu mój umysł uznaje, że jeśli i tak się nie wyrobię, to po co robić? Od razu mówię, to NIE jest dobra praktyka, dzieci, NIE polecam! Pracowici czytelnicy prawdopodobnie w tej sekundzie porzucają mojego bloga, uznając, że nie ma dla mnie nadziei i ratunku, że ja nigdy nie spoważnieję. Do tych, co zostali, ogłaszam, że ja te zadane prace jednak w jakimś tam stopniu zrobiłam.
Lekarstwem na wolno płynący czas… Widzicie, znowu ten czas! No więc lekarstwem na wolno płynący czas jest dla mnie deadline. Wiadomo, że jeśli mam dość trudne zadanie na jakiś konkretny termin, to czas za… za szybko płynie. Wyprzedzając pomysłem informację o zdalnym podjęłam się w listopadzie takiego muzycznego czegoś, na co na początku w ogóle nie miałam pomysłu, a co ma być zrobione do końca grudnia. Parę dni później doceniłam postanowienie, podejrzewając, że w obliczu deadlinu grudzień skurczy się złośliwie do jakichś pięciu dni. Tak dobrze nie było, ale trochę pomogło.
Cóż tu jeszcze można o czasie…? Chyba jeszcze jeden wniosek miałam ostatnio. Uznałam, że czasami nie warto mnóstwa godzin poświęcać na rozważania: czy, kiedy, z kim, jak długo i po co rozmawiać, bo w końcu nam czasu na tę rozmowę zabraknie. To samo z innymi zadaniami, chociażby tą pracą twórczą. Jak się cały dzień będziemy zastanawiać nad tym, czy napisać, czy zagrać, czy potrafimy, jakiego programu użyć, a czy wszystkie zasady znamy, a czy mamy w głowie cały, dopracowany pomysł… to nas na tych rozmyślaniach zastanie północ. Ja nie mówię, że nie rozumiem perfekcjonizmu. Ja każdą rzecz zwykle rozkminiam 300 razy bardziej, niż trzeba i zbyt długo nad wszystkim myślę. Z tym, że zauważyłam, że jak tak myślę, zastanawiam się, rozkminiam 2 tygodnie, to potem bardzo łatwo mi zgubić pierwszy pomysł, jaki miałam. Zanim zagram, odzwyczaję się od gry, zanim napiszę, zapomnę tego, co wymyśliłam. Zanim porozmawiam, zapomnę, dlaczego chciałam rozmawiać.
I to jest taka trochę rada, a trochę życzenia na święta. Życzę wam pierwszego kroku. Bo czasem to rozpoczęcie czegoś może być najtrudniejsząrzeczą do zrobienia. Zróbmy COŚ. Uśmiechnijmy się, nie wiedząc, czy warto. Porozmawiajmy, nie zastanawiając się uprzednio nad każdym możliwym do poruszenia tematem. Bądźmy dla siebie milsi, nie nakręcajmy się, spróbujmy sobie choć trochę zaufać i nie rozpamiętujmy wszystkich niepowodzeń minionego roku. Tak przy okazji, lepszego roku wam życzę. Trzeba przyznać, że 2020 bije rekordy w nieodpowiednią stronę. Trudno, żeby było dużo gorzej, ale życzę wam, żeby było nie tylko lepiej, ale i tak, jak chcecie. 🙂
Wesołych świąt! 🙂
Życzę ja – Majka

PS Jak myślicie, pisać podsumowanie roku? :p

Kategorie
co u mnie

Trochę optymizmu! Albo nie…

Zauważyliście kiedyś, jak śliczny jest ten dźwięk powiadomienia z librusa? Taki delikatny, miły, uroczy wręcz. No więc librus sobie tak ćwierka dyskretnie, że hej hej, przyszło powiadomienie. Tak nas próbuje oszukać tą niewinnością, że to nic, że to tylko taki uśmiech losu cholerny… a zamiast tego jest nowa ocena z czegoś, czego słowo honoru nie pamiętam, albo nowa wiadomość, zwykle z zadaniem, którego na czas nie zrobię. Propos, powinnam teraz siedzieć przy jednym zadaniu. A piszę, bo podobno ładnie.
Ja wiem, że ten wpis się zaczyna cokolwiek ironicznie, ale w jakimś takim nastroju jestem, a miałam pisać niezależnie od nastroju. Nastrój może być spowodowany dwoma tygodniami zdalnego nauczania, które to zdalne nauczanie jest super świetne, naprawdę, dokładnie do momentu, kiedy się nie zacznie. W sensie nie no, nie przeczę, nasze lekcje realizacji lub percepcji nadal są dość zabawne, bo nawet na zoomie potrafi nam nieźle odbijać, z tym, że to jednak nie to samo. Niby można porozmawiać, pokazać coś na ekranie, jak trzeba, to przesłać dźwięk, żebyśmy się uczyli słuchać… Ale jednak praktyki nic nie zastąpi. 😉
W sumie, to moi już wrócili do szkoły, ja jeszcze nie i zaraz powiem dlaczego. Nie wiem, na ile wrócili/śmy, bo chodząróżne plotki. Trzymajcie kciuki, żeby na dłużej…
Edit: Już nie musicie trzymać, już wiem, że znowu zamkną. Ja ten wpis kawałkami pisałam. A mówiłam: NIE pisać wpisów po kawałku! Wracamy do tematu.
Ja wszystko rozumiem, ja jestem człowiek niezwykle spokojny, ale siedzenie w domu przez dwa tygodnie, to NIE jest najlepszy pomysł. A przecież można wyjść na spacer! A no właśnie nie można…
I tu przechodzimy do informacji złej, ale dobrej. Mianowicie, przechodzić covid tak, jak ja, to daj panie Boże każdemu. No ale jednak wirus to wirus, w domu zostać trzeba. Po przyjeździe do domu byłam przekonana, że i mnie, i tatę coś mocniej przewiało na jednym spacerze, zwykłe przeziębienie to jest, w najgorszym wypadku zatoki i tyle. Wyleży się. Leżeć leżeliśmy, ale z tego leżenia nic nam nie przychodziło, za to odszedł nam, mnie trochę później niżtacie, węch i smak. Cholerka, niedobrze, trzeba zrobić testy, bo to podobno coś znaczy. Testy przyznały, że owszem, coś znaczyło, siedzieć w domu i się nie ruszać! Wyszłam. Na balkon. Świeciło słońce. ;p
We wtorek skończyła mi się izolacja. Wiecie, co to znaczy? Że będę mogła, legalnie, bez pozwolenia niczyjego, wychodzić z domu! Być poza domem! Poza tymi kilkoma pomieszczeniami! Niby ze zdalnymi się mieścimy, no bo 3 pokoje, kuchnia, cztery osoby, wszystko się zgadza… No nie. Nie do końca. :p Dużo tu do roboty poza domem nie mam, ale spacer zawsze dobra rzecz. Zuziu, jak tylko będziesz mogła, to ja czekam na jakieś szalone pomysły. Beciu, muzyki dawno nie robiłam i nie wymieniałam opinii. 😉
Jak już przy muzyce jesteśmy, to faktycznie, utworów dawno, za to musiałam wykonać zadanie do szkoły. Zadanie do szkoły polegało na tym, żeby nagrać, to zrobiłam, i wysłać, tego nie zrobiłam aż do środy, kilka efektów dźwiękowych. Tym, co mamy, ja akurat mam dwa mikrofony. Pojemnościowy… wiecie, ten z biedronki, a także dynamiczny, akurat z jakiegoś normalnego sklepu. Mam jeszcze jeden powiedzmy pojemnościowy, z tym, że on do efektów raczej nie, bardziej do głosu. Robi z tym głosem coś dziwnego, ale jakby takiego efektu było trzeba, to ja służę. W każdym razie zabrałam się ja w sobotę do tych prac zleconych, a moja młodsza siostra zaoferowała mi swoją pomoc. Świetnie, chcesz to pomagaj. Wspomniałam sobie techniki stereofoniczne, które próbowałam ustawiać na ostatniej stacjonarnej lekcji realizacji. Ja generalnie mam takie przekonanie, że jeśli ktoś by chciał to ustawić prawidłowo i w znośnym czasie, musiałby być szczęśliwym posiadaczem dwóch par rąk. Z mikrofonami monofonicznymi jest zdecydowanie łatwiej, co nie znaczy, że podczas skręcania i podłączania żelastwa nie napotkałam rzadnych trudności. Emila pękała ze śmiechu, ewentualnie podawała w wątpliwość moje wykształcenie, podczas gdy ja wypowiadałam pod nosem całe ciągi słów nie nadających się do cytowania. Wewnętrzny głos powtarzał uparcie: gratuluję, ja ci naprawdę wróżę wielką karierę w tym zawodzie! Popełniając wszelkie możliwe błędy, typu nie skręcenie gainu, nie odłączenie czegoś, nie podłączenie czegoś, nie uzbrojenie ścieżki, nie odzbrojenie ścieżki, nie włączenie / wyłączenie fantomu, w zależności od tego, co akurat powinnam zrobić, a także robiąc kilka innych idiotyzmów, spędziłam pół dnia z efektami. Oczywiście trzeba było przeczekiwać pralkę, krzyczeć do innych domowników, żeby byli cicho, przytrzymywać statywy, żeby nie rezonowały… swoją drogą wiele się nauczyłam o ustawieniu takich rzeczy w warunkach domowych… Fajnie było. 🙂 Przez chwilę się poczułam, jak na stacjonarnych.
We wtorek poszła plotka, że po tygodniu znowu zamkną. Niby dlaczego? Bardzo mnie to zasmuciło wtedy, ogólne poczucie totalnego bezsensu mnie dopadło i postanowiłam zastosować rozwiązanie uniwersalne. Przespać się z problemem. Ciekawy paradoks tak na marginesie: mieć problemy ze snem i próbować przespać się z problemem. Polski język – piękny język.
Co mi przeszkadza w zdalnych? Pomijając to, że generalnie wszystko, to na pewno mózg wariuje. Posłużę się cytatem.
Cytat: " Daremnie byłoby mówić, że istoty ludzkie powinny zadowolić się spokojem: potrzebują działania – a jeżeli nie mogą go znaleźć, stwarzają je sobie." Koniec cytatu.
I to jest święta prawda. Jeśli człowiek tkwi w jednym miejscu, siłą rzeczy dużo rozmaitości go nie spotyka, to ja mam wrażenie, że mózg sam, z nudów chyba, zmienia nastroje wg. uznania. Raz mam poczucie ogólnego bezsensu, leżeć i płakać, nic więcej. Innym razem mam ochotę pozabijać wszystko, co się rusza, GTA style, serio, WSZYSTKO! Denerwujące jest! Drze się! Niech będzie cicho! Przyjaciółka pyta uprzejmie: to może lepiej bybyło, gdyby nic nie mówili…? Niech tylko spróbują nie mówić! Czemu się nie odzywają? Tego nastroju nie lubię najbardziej, bo zagraża otoczeniu.
Lubię za to nastrój, który z przyjacielem roboczo nazwaliśmy samolotem szczęśliwości. Samolot szczęśliwości jest nastrojem wręcz odwrotnym, wszystko jest cudowne, względnie niemożliwie śmieszne… I chciałabym od razu uprzedzić wszystkie ewentualne pytania, ten nastrój NIE jest zależny od ilości alkoholu! Ja, a także kilka innych znajomych osób, potrafiliśmy się w to wprowadzić bez żadnego udziału substancji pomocniczych. Możliwe, że dużo łatwiej jest to osiągnąć np. ze zmęczenia. :d

Co ja tu jeszcze mogę napisać? Właśnie tak się kończy pisanie czegoś fragmentami, nawet, jak miałam pomysł, to zdążyłam pozapominać. A mówili: kończyć projekty! … Nie, serio, słuchajcie, nie mam pojęcia. Coś jeszcze miało być, przypomni mi się5 minut po opublikowaniu. Spamerskie boty nadal działają, także, jak macie pytania, uwagi, komentarze, zażalenia, to poproszę. Komentarz od człowieka zawsze miło. 🙂
Jakieś fajne promocje na black friday? Jak coś, to apple watch 3 jest dużo taniej, SE też. Żadnego nie kupię, bo jest na końcu mojej listy życzeń, ale jakby to kogośinteresowało, to mówię. Z podobnych powodów powiem, że Native instruments ma 50 procent zniżki na instrumenty. O, kupiłam sobie wtyczkę od Waves! Taką, co chciałam tak bardzo bardzo! Od paru miesięcy tak chorowałam na ten produkt, patrzyłam, czy mam zniżkę osobistą na stronie Wavesów, no i w końcu miałam! A poczekałabym dwa tygodnie i bym miała jeszcze większą na piąteczek… Ale nie no, cieszymy się! Jeszcze muszę się tej wtyczki mocno pouczyć, bo jest pełna przeróżnych parametrów, ale cóż. Wiedziałam już wcześniej, że to będzie skomplikowane, a jednak się zdecydowałam, znaczy, że się opłaca. 😉
Jeszcze jakieśdobre informacje dawaj! OK! Plus daje rok tidala premium za darmo. Tidal, to jest taki serwis streamingowy, jakby ktośsię zastanawiał. Zainstalowałam, potestuję ich aplikacje, zwłaszcza, że nam się na chwilę apple music odłączyło, a bez muzyki, to jak? Na razie zauważam, że Voiceover czasami się jakoś dziwnie zachowuje w interakcji z tą aplikacją, ale nie jest to bardzo uciążliwe. Poza tym Voice ostatnio się dziwnie zachowuje w interakcji ze wszystkim, także nie wiem do końca, czyja to wina. Dlaczego oni z wersji na wersje coraz bardziej to psują? Powinni poprawiać! Dobrze przynajmniej, że kursor się trochę uspokoił. Jeszcze parę wersji temu ja klikałam w jedno, on mi otwierał co innego… Jeszcze na głównym ekranie, to OK, ale jak jużchodzi przykładowo o okienka konwersacji na messengerze czy w zwykłych SMSach, no to już może być trochę uciążliwe. Wchodzi gdzie chce, pisze, co chce… Co to jest za urządzenie?

I tym optymistycznym akcentem chyba zakończę ten wpis, już za dużo tej radości, nadziei, obtymizmu, promyczek słońca normalnie… Ej, ale poważnie, nie dajcie się! Trzymajcie się i nie pozwólcie, żeby wam to wszystko weszło do głowy! Szukajcie sobie jakichś fascynującyh zajęć. Rozwijajcie hobby. Rozmawiajcie ze sobą. Chodźcie na kawę, choćby i wirtualnie. Szukajcie promyczków słońca, choćby i na balkonie. Obyśmy szybko wracali do normalności. 🙂

Zdrowia i poczucia humoru życzę
ja – Majka

PS I bądźcie grzeczni, bo za niecały miesiąc święta! Od razu mówię, co złego, to NIE ja! Chyba…

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Jak chcecie, to ryzykujcie! – Czyli o tym, co ostatnio. Wpis z niespodzianką na końcu!

No witam witam! 😉
W pierwszych słowach mojego listu zawiadamiam was, że jestem zdrowa, czego i wam życzę. Dość cytatów, marsz do wpisu.

Wpis o tym, że nie mogę się w życiu odnaleźć się szanownym państwu spodobał, to ja napiszę coś jeszcze… 🙂 A tak serio, to mam ostatnio mnóstwo komentarzy od spamerskich botów i już mnie to zaczyna wkurzać. Przydałyby się jakieś od ludzi! Ale nie będę wam o tym mówić…

To może na początek, moi drodzy, skończyłam praktyki! Poprzedni wpis o życiu pojawił się tóż przed rozpoczęciem mojej radiowej przygody, tydzień temu w piątek natomiast nastąpił koniec.
– Napisałam ci tutaj "zakończenie praktyk", ja nie wiem, jak oni to zinterpretują. – Powiedziała moja szefowa kończąc uzupełnianie dziennika praktyk. Na szczęście nikt w szkole jeszcze nie pytał, czy zakończenie praktyk wiązało się z jakąś patetyczną ceremonią, czy może z imprezą wspomaganą pewnymi ilościami substancji niezbyt służbowych. Od razu powiem, że ani jedno, ani drugie, za to kilka przemiłych rozmów udało mi się wtedy odbyć. Dziękuję całemu zespołowi, gdyby któraś z was jakimś cudem trafiła na ten blog, to pozdrawiam.
Co robiłam na praktykach? A no, można powiedzieć, że wszystko, co akurat było potrzebne. Jestem podobno montażysta… A nie, czekajcie, już nie podobno! To od razu się pochwalę, zdałam egzaminy! Wyniki, nareszcie, przyszły! No więc w takim razie jestem już na pewno dźwiękowiec montażysta z wykształcenia, to czasami dostawałam montaż. Wywiadów jakichś na przykład. Tylko to? A, chciałoby się! Bo nagle się okazało, że się Maja musi nauczyć pracować. Praca nie zawsze oznacza coś, czego się człowiek, w warunkach bezpiecznie studyjnych, już nauczył. To czasami oznacza, że się dostaje wypowiedzi prezydenta miasta (tak, mamy prezydenta miasta) albo wójta gminy i ma się stwierdzić, czy te wypowiedzi idą teraz, czy może jednak nie… Wiecie, jak trudno jest czasami odnaleźć w internecie coś związanego ze sprawami urzędowymi? Albo prawnymi? Albo inwestycjami? A w ogóle BIP, to dla mnie już jest skrót przerażający i wolę się trzymać z daleka. Jak natrafiłam na tytuł: "ogłoszenie o zmianie ogłoszenia", to głośno oznajmiłam, że ja bardzo przepraszam, ale ja nie umiem w urzędy i potrzebuję przerwy. Moja koleżanka z roboty przynajmniej pali, to ona wychodzi na przerwę! No… to może też nie najszczęśliwsze rozwiązanie zdrowotne… ale przerwy ma! Ja potrzebuję, żeby mi ktoś tak mówił: zrób przerwę, nie ruszaj, zostaw…
– No, to apple watch tak robi. – Poradziła mi życzliwie Weronika. Ta, chyba jak mi dadzą dofinansowanie! :p

Propos… czego? Nie wiem, dofinansowania? A nie, a propos przerwy! W poniedziałek po praktykach wróciłam do szkoły. Lekcje w naszej szkole odbywały się w tym tygodniu na zasadzie takiej… hybrydy z wyboru. Mogliśmy sobie wybrać, czy chcieliśmy stacjonarnie, czy zdalnie. Jak chcesz, to ryzykujesz i przychodzisz, jak nie, to nie. Ponieważ nasze realizacyjne zajęcia generalnie możnaby podsumować zdaniem: "jak chcesz ryzykować, to proszę bardzo", cała nasza klasa uznała, że stacjonarne nauczanie opłaca się bardziej. Możecie to nazwać odwagą albo głupotą… No i proszę, kolejne motto zajęć…

Ponieważ w czasie tego tygodnia zaczęło do nas docierać, że długo to my się tu nie pouczymy, kursy nagle przyśpieszyły bieg. Ilość nowych rzeczy, jakich ja się dowiedziałam / nauczyłam / zrobiłam w tym tygodniu zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. (1) W sprawach zawodowych nagle na percepcji robiłam ćwiczenia z filtracji i korekcji… kto dźwiękowiec, ten wie, kto nie dźwiękowiec, wiedzieć nie chce. Ja też wtedy byłam trochę zdziwiona, bo niby słyszałam, co mam zrobić, ale jak? Dalej: na realizacji nagle się okazało, że ustawienie mikrofonów, to jest dość skomplikowana sprawa, jak mamy jeden. Jak mamy więcej, jest to już po prostu trudne, a jak są techniki stereofoniczne, to jak na razie jest krzyż pański.
– Słuchajcie, to wszystko jest ustawione beznadziejnie! Już nie mówię o tym, że o kable, to się zabić można! – Ten uprzejmy i ze wszechmiar prawdziwy komentarz usłyszeliśmy w środę od naszego nauczyciela. Po pięciu godzinach zajęć. Ja nie chcę nic mówić, ale ten sam człowiek rozmawia z instrumentami, które nagrywa. Nie będę się mądrzyć, my też rozmawiamy.
– Oooo, podoba mi się twój sposób myślenia! – Ucieszył się za to Stevie. W piątek. Kiedy za pomocą telefonu komórkowego próbowałam ustawić dwa mikrofony pod kątem 90 stopni i używałam słów, których na lekcjach nigdy nie powinno się używać.
Odchodząc na chwilę od tego cudownego zawodu, przez ten tydzień parę znajomych osób okazało mi większe zaufanie, niż się spodziewałam, co również dostarczyło mi trochę nowej wiedzy. Jak mówiłam, tydzień temu byłam dużo mniej poinformowanym człowiekiem.

W środę wszyscy oglądali konferencję rządową, w czwartek gdybali i snuli czarne scenariusze, w piątek natomiast gruchnęła pewna wieść, że od poniedziałku uczymy się zdalnie. Na librusie zaczęły nam przychodzić plany działania od nauczycieli, w pokojach rozpoczęło się wielkie pakowanie i planowanie, co jeszcze trzeba zrobić przed wyjazdem. W czwartek np. miałam swój ulubiony "uber day", czyli zamawiamy jedzonko! I od razu uściślę, tym razem przybyło do mnie to, co zamawiałam. Można? Da się? :p
Pamiętam, że kiedy w marcu rozstawaliśmy się na te czysto teoretyczne dwa tygodnie, wszyscy jakoś czuli, że tak nie będzie. Że rozstajemy się na długo i może trzeba się jakoś uroczyściej pożegnać. Teraz w narodzie jest nieco więcej optymizmu, choć oczywiście zdajemy sobie sprawę, że sytuacja zbyt dobrze nie wygląda. Na wszelki wypadek pożyczyliśmy sobie wczoraj wesołych świąt, mając nadzieję, że chodzi nam wyłącznie o święto niepodległości. Oczywiście ja wiem, że to raczej tak wszystko fajnie nie będzie i uwierzcie mi, gdybym miała złotą rybkę, niebieski koralik czy dżin… sorry, dżina w lampie, to bym sobie zażyczyła, żeby pandemia poszła się… wałęsać i już jej nie było. (2) Wszyscy byśmy tego chcieli. Ale bez poczucia humoru, to my wszyscy wylądujemy u psychoterapeutów, a ja na samym starcie kolejki. Także to, że w poniedziałek weszłam do raczej wyludnionej stołówki i spytałam: ejjj, a co to, wszyscy na coś chorzy? To NIE jest przejaw ignorancji! ;p To jest przejaw wyłącznie tego, że ja mam dwa momenty, kiedy załącza mi się tryb showmana; w poniedziałki i piątki. Oba razy ze zmęczenia. Przy okazji zmęczenia anegdota. Do domu wróciłam dopiero dziś. Czyli ostatnią noc spędziłam jeszcze w internacie. Pół tej nocy oczywiście przegadałyśmy z Sylwią i Weroniką, zwłaszcza dlatego, że Sylwia się pakowała.
– Słuchajcie, ja was bardzo przepraszam, że się tak tłukę, ale chyba jednak wolicie, żebym zrobiła to teraz, niż rano! – Mądre słowa Sylwii trafiły nam do przekonania. No rzeczywiście, jak ona wyjeżdża skoro świt… W każdym razie gadamy sobie, pijemy herbatę, robimy porządki… Ciągnie się to i ciągnie, jak to zwykle u nas… W pewnym momencie, w jakimś takim dziwnym przebłysku przytomności zorientowałam się, pomiędzy innymi chaotycznymi myślami, że potrzebne mi są jakieś dźwięki do jakiegoś projektu. Więcej dźwięków. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… ja zaczęłam planować, gdzie je spakuję. Serio, widziałam te małe dźwięki, gubiące mi się gdzieś na dnie torby… ja to nawet słyszałam! Jako takie elektryczne pianinko, logicowe, najprostrze. I rozumiecie, ja się zaczęłam przez chwilę poważnie zastanawiać, gdzie ja te wszystkie nutki zmieszczę! Po tym wydarzeniu poinformowałam Sylwię, że nie rozumiem, co widzę, ale coooooś wiiiiidzę… i że chyba serio muszę iść spać.
Mam szczerąnadzieję, że ten rodzaj dobrej energii pozostanie ze mną również w przyszłym tygodniu, kiedy zacznie się nauczanie i praca zdalna w 4 osoby na naszych metrach kwadratowych bez drzwi, za to z papugami. Będzie faaaaajnie. Może ja się wezmę za jakieś produkcję? Muzyczne oczywiście. Ta wielka kariera… sorki, ta pierwsza produkcja się sama nie zrobi! :p Gdybym miała być z czegoś znana, chciałabym być znana z tego, że robię to, co mi się najbardziej podoba, czyli dźwięk. (3) Dźwięk to jest bardzo szerokie pojęcie! Można tworzyć własne utwory, można robić dobre miksy cudzych piosenek, można pisać teksty i tłumaczenia dla teatru… A można spędzić sobotę na takim przestawianiu sylab w zdaniach w filmie "Harry Potter i kamień filozoficzny", żeby Snape ogłosił, że nauczy uczniów obróbki dźwięku. TO właśnie robię ze swoim życiem, drogi czytelniku. ;p W każdym razie wracając do tej sławy, to jeśli kiedykolwiek bym coś wydała, to przecież by było dla niektórych ludzi całkiem pocieszające! Jak się słucha wywiadów ze znanymi muzykami, to wszyscy są tacy bardzo, bardzo pracowici. TO przecież by oznaczało, że jeżeli ja byłam w stanie coś osiągnąć, to ci mniej pracowici też mogą!
A tak poważnie mówiąc, to wolę się zająć grą i tym przestawianiem sylab, niż sytuacją ogólnoświatową, polityką i innymi, równie przyjemnymi, rzeczami. Ignorancja? Być może. Ja nie kwestionuję tego, że moja wiedza o świecie ostatnio jakoś ucierpiała. Z tym, że jak patrzę na ludzi, którzy już nie umieją mówić o niczym, tylko koronawirus, protest, wybory, koronawirus, protest, wybory, pieniądze, rząd, koronawirus… To ja im współczuję. Ja wiem, żę generalnie, to opinia jest taka, że koniec świata i okolic, tragedia i zagłada, świat schodzi na psy… Ale czy na pewno? Jak dla mnie, to po prostu w tych czasach są media i my o tym wiemy. Wcześniej też schodził, tylko my o tym nie wiedzieliśmy. :p (4) Teraz ludzie mają po prostu większy dostęp do informacji. Czy to źle? Chyba nie, tylko po prostu niektórym konkretnym ludziom nieco padło na łeb. Ale czy to jest powód, żeby twierdzić, że na świecie nie ma żadnych plusów? No chyba jakieś są. Ja przynajmniej kilka widziałam. 🙂
Przy okazji szukania plusów i zajęć na zdalne nauczanie. Moi drodzy, szukam inspiracji. Ostatnio wszystko co robię, czytam, oglądam, słucham, jest związane wyłącznie z muzyką. No dobra, prawie wyłącznie. 😉 I ja to bardzo lubię, nie przeczę, ale mam wrażenie, że zaraz nie będę ogarniać nic innego. Oczywiście powyżej odżegnałam się od polityki, codziennych "dokładnych?" informacji o chorych, wyleczonych, niewyleczonych, niezachorowanych… generalnie wirus… No to to nie. Ale coś przecież jeszcze można na tym świecie robić, nie? To ja będę czytać książki. I może się uczyć…? 😉 Czego ja mam się uczyć, drodzy komentujący? I co czytać? Już mam jedną książkę zaplanowaną, ale co jeszcze? A, i chyba się wezmę za, podesłane mi niedawno, dzięki Miki, materiały do nauki hiszpańskiego. Od paru lat chciałam się troszkę tego języka poduczyć, no i niby co w tym takiego, no nie? Szukamy materiałów albo lekcji i się uczymy. A mi jakoś zawsze a to się nie chciało, a to nie miałam gdzie, a to nie miałam czasu… To może teraz się w końcu uda? (5)
Propozycje innych aktywności mam nadzieję zobaczyć w komentarzach. Oczywiście nie przesadzajmy z tymi aktywnościami, mój rozsądek, a także pracowitość, ma pewne granice! 😉 Czekam na wasze wypowiedzi, plany, pytania i zażalenia… Bez spamerskich botów… 😉
Tylko jeszcze wam się do czegośprzyznam na koniec. Bo to chyba jednak jest ważne. …
Wpis miałam zamiar napisać i tak, ale… przez blogi moich znajomych przetacza się ostatnio fala wyzwań blogowych. Ja tego bloga w miarę regularnie odwiedzam, więc nie wiem, czy rzeczywiście muszę odpowiadać na takie dyktanda, ale w sumie, jak są fajne i ciekawe, to czemu nie? Ostatnio koleżanka Monia, dziękuję Moniu, nominowała mnie do zabawy w 5 pytań. Zadała mi, i innym nominowanym również, 5 pytań. Brzmiały one:
1. Co ostatnio zrobiło na Tobie największe wrażenie?
2. O co poprosiłabyś dżina z lampy i dlaczego?
3. Kim chciałabyś być, gdybyś musiała być sławna?
4. Czy świat schodzi na psy?
5. Jaką realną umiejętność chciałabyś posiadać, ale nie chce Ci się jej nauczyć?

Zauważmy, że ja skrupulatnie i wyczerpująco odpowiedziałam na wszystkie pięćpytań, umiejętnie wplatając odpowiedzi w pozostałe informacje o moim, niektórych widocznie interesującym, życiu. Domagam się za to dodatkowych punktów, choćnie do końca wiem, co się ostatnio za dodatkowe punkty dostaje. 😉
Ponieważ ja dostałam jeszcze trochę takich nominacji, uznałam, że moje pytania i nominacje umieszczę w następnym wpisie temu poświęconym. A na razie kończę i idę do tych hiszpańskich materiałów. Albo jeszcze trochę poczytam Andrusa…
Pozdrawiam was i życzę dużo zdrowia!
ja – Majka

PS To może komentarz tym razem? Czy jednak nie…? 😉 Taki challenge.

Kategorie
co u mnie

10 pytań o wszystko i nic, czyli wyzwanie blogowe podjęte

Hej hej!
Zwykle nie robię dwóch wpisów tak blisko siebie, bo po pierwsze, zwykle pomysły wyczerpują mi się po jednym, a po drugie marketing mi na to nie pozwala. Dziś zrobię wyjątek, bo kolega wrzucił wyzwanie blogowe. Wrzucił to wrzucił, trudno, trzeba pisać. 🙂 To jest po prostu q & A. Odpowiedzi na pytania, które niezbyt są ze sobą związane, za to może coś powiedzą o autorze wpisu.

## 1. Co ostatnio jadłeś i co najprawdopodobniej zjesz jako następne?
Ostatnio jadłam… obiad! Dobra dobra, wiem, nie o to chodzi, karkówka była, z kaszą i paprykę do tego miałam. Lubicie paprykę? Ja lubię. Trzeba jeść warzywa! Jako następne najprawdopodobniej zjem saładkę z kurczakiem, bo trochę jej jeszcze zostało. Wybitnie interesująca wiedza.

## 2. Gdybyś miał kufer Alastora Moodiego, co byś w nim schował?
To ja może najpierw wyjaśnię, bo, jak się okazuje, nie wszyscy moi wierni fani czytają fantastykę. Ale serio? Nawet taką leciutką, jak "Harry Potter"? No, serio. Ten kufer, to taki magiczny przedmiot z Pottera, polegał on na tym, że był jeden, a tak jakby się 7 miało, bo którykolwiek z siedmiu zamków otworzysz, będziesz miał następny, pusty kufer. Generalnie spora oszczędność miejsca. No jak to co? Kable! Duuuuużo kabli! I wtyczek! I przejściuwek! Całe studio! Czekajcie, tam ten Moody miał w jednym z takich zamknięć całe pomieszczenie, to może ja serio… całe studio… Wyobrażacie sobie? Mieć taki prywatny pokój na własność? Kupujemy taki kufer!

## 3. Gdybyś miał polecieć na trwającą 3 miesiące misję na powierzchnię Marsa i mógł ze sobą zabrać piosenki tylko jednego wykonawcy, kto by to był?
Źle, że piszę to teraz, bo przed momentem oglądałam film "yesterday", więc aktualnie skłaniam się tylko ku Beatlesom. Wreszcie bym zapoznała się z całą twórczością, a nie tylko wyrywkami. Innym pomysłem może być w sumie twórczość mojego nieustająco pozostającego idolem Andrew Huanga, bo on tworzy piosenki w każdym możliwym gatunku, więc nie byłoby to w żaden sposób nudne. Tylko wtedy serio, wszystkie jego piosenki, a nie tylko te na spotify. Te z patronite też!

## 4. Co znajdzie się u Ciebie w szafce z napisem "Nie otwierać pod żadnym pozorem", a co sprawiłby guzik z napisem "Nie wciskaj mnie, serio"?
W szafce myślę, że karty pamięci. Karty pamięci, pendrivy, dyski… Ja nie lubię, jak ktośmi grzebie w rzeczach, to raz, a dwa… no cóż, ja ostatnio robię sporo nagrań. I zanim ich nie przetworzę, nie dostosuję do ludzkiego postrzegania, to nie byłoby dobrze ich rozprzestrzeniać. Z tego samego powodu prawdopodobnie guzik z tym kuszącym napisem robiłby mi format dysku, tudzież przeciwnie, sam by włączał niespodziewane nagrywanie. Ewentualnie randomowo zmieniał wszystkie nazwy kontaktów na inne, czy coś w tym stylu.

## 5. Dlaczego kury nie latają?
Autor tych pytań pisał pierwsze, co mu przyszło do głowy. Ja też napiszę to, co mi pierwsze przyszło, mianowicie: nie latają, bo nie muszą.

## 6. Co masz teraz w kieszeniach?
Cytując klasyk: "nić… albo nic!" Serio teraz mam nic, ale zazwyczaj mam telefon, niezależnie od tego, czy się mieści z łatwością, czy nie. Nie pojmuję ludzi, którzy kupują sobie tak ogromne telefony, że nie mogą ich nosić przy sobie! Jak jestem w szkole, to też często noszę w kieszeni 3 złote na wypadek, gdyby automat do kawy znów się obraził na karty płatnicze.

## 7. Jaki jest magiczny gadżet z książek, który chciałbyś mieć?
No jużbyło mówione, kufer Moodiego, nie? Albo pelerynę niewidkę, też z Pottera. Działania chyba wyjaśniać nie trzeba. Albo zmieniacz czasu, choć z tym jużby było trochę zabawy. Niby bym miała więcej godzin w dobie, marzenie wszystkich. Ale jak ja się teraz nie mogę wyspać, a wtedy bym miała jeszcze więcej czasu, na te wszystkie rzeczy, przez które teraz nie śpię, to ja wiem, czy to by było dobrze?

## 8. Gdybyś dostał 1000000 zł, ale pod warunkiem, że wyda je dla Ciebie wybrana przez Ciebie osoba (nie z Twojej rodziny lub związku) bez jakiejkolwiek konsultacji z Tobą, kto by to był? Co mógłby lub mogłaby kupić?
Ależbardzo prosze, niech wydaje! Nawet swoje miliony! Dobra, już, uspokajam się i mówię. Pewnie Weronika albo Kamil. Dziwnie mi się o nich mówi, jako o osobach bez związku ze mną, bo mam z nimi chyba najwięcej kontaktu, no ale OK. Mam taką ogromną prośbę, Werka, Kamil, napiszcie mi w komentarzach, co byście mi kupili bez czytania moich propozycji. Im bym dała milion, bo Werka jest najbardziej rozsądną osobą, jaką znam, pewnie by mi jakieś ogarnięte mieszkanie załatwiła, najlepiej dwa, jedno tu, drugie tam. Poza tym, na pewno kupiłaby mi apple watch, ponieważ nawijam jej o nim non stop. A poza tym, tak już na koniec, kupiłaby sobie cokolwiek, co jej potrzebne do tego, aby skończyć swoje, obiecane mi, słowo pisane, bo mnie zaraz coś trafi! Słuchawki wyciszające, nowy notatnik, nowy komputer, nowy dom, cokolwiek!
Kamil natomiast na pewno kupiłby mi bilety do Anglii, Ameryki i paru innych państw. Poza tym on doskonale wie, jakich artystów lubię, więc nie zapomniałby o żadnym z biletów na koncert.

## 9. Gdybyś został teraz gwiazdą i miał wywiad w ważnej stacji telewizyjnej, jakbyś się na niego przygotował i o czym opowiedział? Jaka to stacja?
Nie powiem, jaka to stacja, to nie jest polityczny blog. :p Jak to jaka, jaka, ta, na której jest talkshow Jamesa Cordena! Do Ellen pójdziemy na drugi wywiad, Kamil, spokojnie.
Jak bym się przygotowała… Wow, zależy, kiedy by to było. Jeżeli rzeczywiście teraz, to dopilnowałabym, żeby NIE oglądali tego moi nauczyciele angielskiego, bo się zestresuję do reszty. W ogóle chyba bym powiedziała ludziom dopiero o powtórce tego wywiadu, żebym była pewna, że nie palnęłam głupoty. Jak palnę, to będą oglądać tylko ci nieszczęśliwcy, którzy sami na to trafią. 😉
Poza tym, zadzwoniłabym do Zuzii, która jest psychologiem, to niech mnie uspokoi, do Weroniki, żeby jej spytać, czego mi nie wolno mówić, a także do Klaudii, która wie o mnie wszystko, więc mogłaby mi, na próbę, pozadawać wszystkie, najbardziej podchwytliwe pytania, żeby sprawdzić, jak szybko uda mi się zaprzeczyć… przepraszam, jak szybko sformułuję odpowiedź. 😉

## 10. Kiedy świnie zaczną latać?
Wtedy, kiedy ich aktualne mieszkanko wyleci w powietrze, tudzież wtedy, gdy ktoś ogłosi naprawdę wieeeelką bitwę na jedzenie. Pytałeś, masz odpowiedź.

Oto moja odpowiedź na 10 randomowych pytań Dawida. Przebaczcie mi to. :d
Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

306 zgubionych przedmiotów, czyli dowód na to, że przydadzą się praktyki i chwila przerwy

Hej hej!

Zdarzyło się wam kiedyś coś zgubić? Na bank. Każdy coś gubi. Gubi pendrive, kabel, zeszyt, rękawiczkę, bluzę, wątek rozmowy… Sporo można zgubić. Pytanie tylko, gdzie jest granica. Ja nie mówię, że w naszym internacie jest ciasno, co to, to nie, nie mogłabym tak powiedzieć! Ale przyznać trzeba, że przestrzeń życiowa jest tu, powiedzmy, w pewien sposób ograniczona. I niech ktoś mi teraz wyjaśni, jak ja, na tych 2 metrach kwadratowych przestrzeni użytkowej, zdołałam już zgubić i znaleźć ze dwa pendrivy, własny talerz, własną bluzę i, to jest w ogóle moje ulubione, futerał z pałkami do perkusji. TO nie są małe rzeczy, wiecie? To się nie mieści tak o, gdzie bądź. A jednak potrafiłam tego szukać od 10 minut (talerz), poprzez pół dnia (te pałki), aż po schodzenie 4 piętra w dół, do studia, z uprzejmym pytaniem: "prze pana, a widział pan moją bluzę?". A bluza była wepchnięta za tapczan za moją głową, żeby mi poduszka nie spadała. W pokoju 306 powstała jakaś czarna dziura czasoprzestrzenna, która polega na tym, że ja wypuszczam coś z ręki i po 5 minutach nie mam pojęcia, gdzie to się podziało. Dziwi mnie to tym bardziej, że ja generalnie uchodziłam za osobę ogarniętą. Ja nie mówię o samodzielności, ja mówię o takim generalnym zrozumieniu przestrzeni i sytuacji wokół siebie. Ja jestem nauczycielska rodzina, ja żyję w pewnych schematach. I co?
– Marzena, możesz mi powiedzieć, czemu ja ostatnio wszystko gubię? –
– Jak to? –
– No serio, nic nie wiem, gdzie mam, o niczym nie pamiętam, plan mi się myli, czytam akapit i nic z niego nie wiem, zapominam jeść… Co mi jest? – Marzena, doprawdy nieoceniona wśród moich współklaśców, zaproponowała uczciwie, że może miłość. Ale że co, zgubiłam ją, czy mam zjeść? Zapytałam, w kim niby się zakochałam, nie chciała powiedzieć. No to ja też nie wiem. Tak samo, jak nie wiem, gdzie wcisnęłam dwie paczki chusteczek i jedną paczkę ciastek… No widzicie? Ja to zwalam na zmęczenie.

Propos zmęczenia, jak to człowiek potrafi być nieprzytomny, opowiem anegdotą.
Polacy ostatnio odnoszą sportowe sukcesy. #DawajIga i tak dalej, super finał, fantastyczny naprawdę… a oprócz tego zdarza nam się grać w piłkę. Mało tego, zdarza nam się wygrywać. Pewnego poranka, kiedy wszystkie leżałyśmy zaspane w łóżkach, postanowiłam nagle podzielić się tą radosną wiadomością.
– A wy wiecie, dziewczyny, że my wczoraj wygraliśmy w piłkę z Finlandią? –
– W jaką piłkę? – Zadała inteligentne pytanie Sylwia. Okazało się, że było to trudniejsze zadanie, niż oczekiwałam.
– Yyyyyy… no w jaką? No w nożną chyba… Chociaż czekaj, my? W nożną? No ale nie, tam się bramki strzelało, to w nożną… No, Piątek strzelił, to w nożną! – W tym momencie cudowną, świąteczną atmosferę zmąciło pytanie Werki.
– Maja, to tobie się takie głupoty śnią? – Taaaaaa…

Bycie nieprzytomnym, anegdota druga. Tak się złożyło, że przy początku października świętowałam urodziny. Postanowiłam więc zamówić coś z uber eats, mając nieco ważniejszy powód niż: oooo, renta przeszła! Zamówiłam danie, wiedziałam, co przyjedzie, ale mówiąc o tym dziewczynom dodałam coś o tym, że kurcze, szkoda, że oni nie mają urodzinowych promocji, no nie? OK, minęło trochę czasu, przyjechał dostawca. Pozdrawiam serdecznie dostawcę, idealna komunikacja, wszystko na czas, miły, podjechał pod drzwi, zamiast się włóczyć po parkingach, no na serio, wszystko super! Nigdy nie daję napiwków, a tu dałam! Powinno mnie zastanowić, że na jedno danie mam dwa pudełeczka, nie? No ale to ich sprawa, może pakują ryż oddzielnie?
Odpowiedź: NIE, NIE pakują. Dostałam nie to danie. Dobre, nie przeczę, jeszcze z zupą, a jej NIE zamawiałam, ale jednak…
– Słuchajcie, dziewczyny, wszystko fajnie. – Powiedziałam, siedząc na dmoim niespodziewanym darem od losu. – Wszystko fajnie, ja tu wychwalam dostawcę pod niebiosy, napiwki daję… ale zdajecie sobie sprawę, że w tym właśnie momencie, gdzieś w Krakowie, jest ktoś, kto jest bardzo wnerwiony? – Śmieją się ze mnie do tej pory. Nie powinny narzekać, bo danie było tak wielkie, że jadłyśmy we trzy, a zupa została odłożona na dzień następny.
Dnia następnego był piątek i postanowiłyśmy świętować. Wzięłyśmy szampan bez alkoholu, szklanki bez kompletu i chińską zupę bez zaproszenia, no i rozpoczęłyśmy biesiadę. Dziękuję Sylwii i Weronice za zainteresowanie tematem, dziękuję Marzenie za bardzo przydatny prezent, dziękuję moim wychowawczyniom, które specjalnie czekały do końca dyżuru albo przyszły wcześniej, coby mi sprezentować słodycze, a także naszemu wychowawcy, którego nie wiem, czy mogę po imieniu wspomnieć, bo nie pytałam. Pan jest naszym filozofem, poetą, pisarzem, poprawiaczem nastroju i mnóstwem rzeczy jeszcze, moje nieuporządkowane wpisy są bardzo daleko od poziomu słowa pisanego, do którego pan przywykł, niemniej jednak pozdrawiam i tu. I za te życzenia, które zapiszą mi się w pamięci na długie lata, i za tę pomoc przy projekcie, który mam zamiar skończyć. Czas tyka. Wszystkich.
A tak troszkę mniej poważnie, to ciekawa jestem, co sobie myśleli nasi wychowawcy, gdy szłyśmy z Sylwią po schodach, nosząc te wszystkie szklanki i talerze na górę i na dół. 😉

Cóż tam się jeszcze ostatnio działo… O! Lekcje! Wiecie, że w dzień nauczyciela, jak się jest w internacie, to czasem i tak się idzie do szkoły? No spoko, w sumie niezły pomysł, niech się wszyscy nie pchają na raz w jedno miejsce. Nazywa się to "zajęcia opiekuńcze" i polega na tym, że generalnie nie ma wszystkich lekcji takich normalnych, tylko można sobie porobić co innego, film obejrzeć, jakieś gry, coś… No, a my w studiu co? A my w studiu więcej roboty, niż zwykle! Wiedzieliście, że rozpakowywanie kabli, to taka ciężka praca? Od rozcinania tych plasticzków palce mnie bolały bardziej, niż od gry na gitarze. No ale OK, trzeba poznawać różne aspekty świata. 😉
Poza tym, już innego dnia, miałam sprawdzian z percepcji. Było pytanie. Ja nawet to pytanie komuś powtarzałam. Dwa razy. I odpowiadając na nie, napisałam kompletnie coś innego, niż tam trzeba było napisać.
– Proszę pana, ale ja wiem! Przecież pan słyszał, ja to przecież jeszcze sama uściślałam! Ja nie wiem, co się dzieje, ja tak ostatnio non stop mam! –
– No to może oznaczać dwie rzeczy. – Powiedział po zastanowieniu nasz niezmordowany opiekun roku. – Albo jest to znak jakiejś choroby, albo może… nie wiem… zakochałaś się? –
– Mówiłam?! – Ucieszyła sięMarzena, której pokazałam słowem i gestem, co mówiła. Co jednak tylko potwierdza, że przydadzą mi się teraz dwa tygodnie nie w szkole. A bo właśnie, nie mówiłam jeszcze, mam praktyki. W radiu. Fajnie. Ja się muszę chyba chwilę wyspać albo oderwać od… od wszystkiego, ze sprawdzianami włącznie. :p Także spakowałam dwa plecaki, łamiąc po drodze prawa fizyki przynajmniej kilka razy, bo przecież "to się tu na pewno NIE może zmieścić", a potem wróciłam do domu. 😉

Ale ponieważ realizatorem jest się całe życie, powiem wam ciekawostkę. Wiecie, jakie są zarąbiste mikrofony w biedronce? Wychodziliśmy z założenia, że taki zestaw za stówę się i tak opłaca, bo się dostaje uchwyt do mikrofonu, koszyk przeciwwstrząsowy, czy jak to tam się nazywa, osłonkę na ten mikrofon, popfiltr… wszystkie te rzeczy osobno kosztują! To już olać mikrofon, no nie? A potem zrobiliśmy testy. Swojądrogąrównież na tych zajęciach niezwykle opiekuńczych. I on, proszę państwa, nie brzmi źle! Ja nie mówię, że brzmi wybitnie dobrze, ale… no ale źle też nie!
Także ten… gorąco polecam.
ja – Majka

PS A, no i ostatnio odpisałam komuś na wiadomość praktycznie przez sen. Jedno zdanie z wiadomości rozumiem, drugiego natomiast kompletnie nie. Nie wiem, o co mi chodziło. Jeszcze jakieś pytania?

EltenLink