Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

zapowiedź nowej serii

Hej hej!

Wiem, że sporo osób na blogu relacjonuje matury, mniej lub bardziej na bieżąco. Ja wiem, że się nie wyrobię z pisaniem o tym codziennie. Zapowiadam za to serię wpisów, w których będę opowiadać nie tylko o maturze, ale także o przedmiotach, z których aktualnie zdawałam egzamin. Jak mi szły w szkole, czy je lubiłam itd.

Żeby być konkretniejszym, całą podstawówkę i gimnazjum uczyłam się w ośrodku dla niewidomych w Laskach, w liceum natomiast byłam już w szkole masowej. Jeżeli więc ktoś ma jakieś pytania na temat lekcji w jednej lub drugiej szkole, piszcie je pod tym wpisem, a ja postaram się odpowiedzieć we wpisach dotyczących danych przedmiotów.

Na początek tylko powiem, że pierwszy stres już ze mnie schodzi. 🙂

Pozdrawiam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Tak się kończy liceum! I proszę NIE używać słowa…

Dobra. Otrząsnęłam się, posiedziałam sobie bez sensu rozmyślając nad życiem, parę razy wybrałam się wszędzie… i jestem w stanie pisać.

Po pierwsze, to chcę uprzejmie donieść, że to mi wcale nie przeszło.

Płyta siódmego czerwca. Będzie ogień. Nie wiem, czy dwa miesiące, czy dwa dni, ale będzie!
A propos płyt, coraz bliżej jestem tej mojej strony z recenzjami. Na razie spokojnie, nic się nie dzieje, ale recenzje już się tworzą, to i może strona powstanie. Zwłaszcza, że jak mi się nawarstwi materiału, to zapomnę, co chciałam napisać, więc trzeba zacząć jak najszybciej.
A jak już jesteśmy przy recenzjach, to dopiszę, że kolega, który tutaj ukrywa się pod nickiem Papierek zaprosił mnie ostatnio na wesele. Rzecz jasna nie własne, spokojnie, to było cudze wesele. Ja byłam osobą towarzyszącą i było to dla mnie bardzo miłe towarzystwo. Wraz z Mateuszem ucieszyliśmy się z tego, że grał tam zespół na żywo, a podczas ich występów nie tylko potańczyliśmy, ale także uznaliśmy, że ta wokalistka się tam serio marnuje, ona powinna występować w dużo większych lokalach, na dużo większych scenach! I co, Mateuszu, dało się tańczyć z kimś niewidomym? Ja nie dam rady? Ja? :p

Przejdźmy dalej. Jak wiadomo, tydzień temu skończyłam szkołę średnią i, ku mojej radości i jeszcze większemu zdziwieniu moja rodzina uznała, że z tej okazji zasłużyłam na prezenty. Po pierwsze mam nową kurtkę, świetną, będę w niej chodzić wszędzie! Dzięki, Babciu, wiesz, jak trudno jest zmusić mnie do przymierzenia i noszenia czegoś bez protestu. Moja druga Babcia i Wujek wpadli na równie znakomity pomysł, mianowicie podarowali mi dowolny prezent w postaci pewnej ilości środka płatniczego akceptowanego w tym pięknym kraju. Ja środek płatniczy przepuściłam na ten, kilka razy już wspominany, metronom wibracyjny. Gdybym miała go sobie kupić samodzielnie, podejrzewam, że trochę by to potrwało, ponieważ jest to gadżet z kategorii "będzie okazja, to i zakup będzie". Polega to na tym, że metronom nie wydaje odgłosu, nie klika, nie piszczy, nic w ogóle nie robi, poza wibrowaniem i świeceniem. Można go sobie nosić na ręce, nodze, czy czym tam chcecie i odczuwać jego wibracje. Jest to ciekawe doświadczenie, ponieważ ludzie, używający metronomu tak w ogóle, przyzwyczajeni są zwykle do dźwięku. A tu trzeba się przestawić na dotyk i rzeczywiście, przyzwyczajenie się trochę mi zajmie. Ale jest to bardzo ciekawy pomysł, zrobiony fajnie i współpracuje z firmową aplikacją na telefon, jak najbardziej dostępną i do ogarnięcia. Można sobie tam ustawić konkretne tempo, kolor światła i moc wibracji, takie tam. Fajna rzecz, będę ćwiczyć.

A propos zakupów. Ostatnio coś mnie trafiło, ponieważ mój hihat się zepsuł. Hihat (część zestawu perkusyjnego) przestał działać tak, jak powinien, co czasem się zdarza, jak się człowiek posługuje elektroniczny zestawem. No więc udałam się do sklepu, kupiłam stołek, o którym już tu pisałam, a także zamówiłam nowy hihat wraz ze statywem i nowy pad talerzowy, żeby jeden z talerzy również wymienić. Późniejszym zakupem był też nowy moduł sterujący. Wyjaśniam, że perkusja elektroniczna polega na tym, że pady imitujące bębny połączone są kablami z mózgiem całej operacji, czyli modułem mającym w sobie komputer do obsłużenia całości. Tam są wszystkie brzmienia, tam idzie sygnał z czujników, umieszczonych na padach. No więc zamówiłam nowy moduł, ale, że chcę go kupić, że tak powiem, tak o, bez całej reszty, to muszę sobie nań troszkę poczekać. W Prodrum owszem, mają moduł roland td17, ale wraz z zestawem, osobno ten gatunek nie występuje, jeszcze go nie ma. Czekam więc i od razu zapowiadam, że, jak przyjdzie, a ja będę już wiedzieć, jak zrobić na nim cokolwiek, zrobię wam tu porządny wpis audio. I myślę, że w tym wpisie zrobię prezentację całego sprzętu, jaki ja tu mam, jednym rzutem. I perkusję, i klawisz, i całą, brzęczącą, stukającą i ogólnie robiącą dużo hałasu, akustyczną resztę.

Przejdę teraz do mniej miłego tematu, bo wiem, że dużo osób o to teraz pyta. Nie będę mówić, co się będzie działo w poniedziałek, bo i tak wszyscy wiedzą, a ja już jestem na etapie: nie używaj tego słowa. Na pierwszy ogień niech pójdzie moje osobiste podejście do imprezy. Pod tym wpisem będą dwie kategorie komentarzy. Te, które uspokajają i życzą powodzenia, powtarzając, że wszystko będzie dobrze, albo takie, które będą tłumaczyć, że spoko, to i tak nie musi się liczyć, przynajmniej nie wszystkie przedmioty, więc co ja się przejmuję, nie ja pierwsza, nie ostatnia. Kochani, wdzięczna jestem za każde słowa wsparcia i trzymanie kciuków, na prawdę. I ja chętnie odpowiem na wszelkie pytania i wątpliwości, ale, co do tych dwóch wspomnianych kategorii, to… dajcie żyć. Ja wiem, że ja zdam. Wiem też, że nie zdam na 30 procent, zdam wyżej. No, może poza matematyką rozszerzoną, ale nie bądźmy drobiazgowi. Mało tego, wiem też doskonale, że ja NIE potrzebuję tych wyników na studia, potrzebuję zupełnie czegoś innego. To nie o to chodzi. I tu wchodzi ta druga rzecz, o której chcę powiedzieć. Moje odczucia natury ogólnej. O mojej opinii na temat demonizowania i mitologizowania egzaminów wszyscy dobrze wiedzą. Nie gadałoby się o tym średnio raz na 3 godziny, to może ludzie by się mniej stresowali, a co za tym idzie, lepiej pisali. Do tego, procedury. Ja wiem, że to jest ważny etap naszego życia i tak dalej, ale… wiecie, w maju jest różna pogoda. Załóżmy, że jest gorąco. I co? Przychodzi taki jeden z drugim, w garniturach… i się skupić nie mogą! Bo się duszą! Ja się wcale nie dziwię. Dziewczyny to samo, jak ja jestem zestresowana, łapki mi się trzęsą, a jeszcze muszę patrzeć, żeby broń Boże kropli kawy nie uronić na białe, albo czy mi oczko nie poszło… ludzie kochani, pamiętajcie, najważniejsze jest to, co w głowie!
Dalej. Ja doceniam wszystkie przedmioty. Bardzo szanuję ludzi, którzy piszą coś innego, niż ja, ja bym nie dała rady. Ale, szczerze mówiąc, jestem przerażona. Ostatnio mój przyjaciel, polonista z zamiłowania, human z urodzenia, w ogóle bardziej nie można, mówił mi, że on się denerwuje polskim, bo on pisze rozszerzenie, a nie zna lektur. Nie powtórzę pierwszych słów, jakie mi się nasunęły, bo nie nadają się do druku. Powtórzę drugie. Ludzie kochani! Ja nie wiem, co kto powiedział temu człowiekowi, ale ja może przypomnę. Na podstawowej maturze macie podany fragment tekstu do odniesienia się do niego i całego utworu, potem natomiast musicie podać własne przykłady. Podobnie jest na maturze rozszerzonej. I, żeby nie było, oczywiście, że nic was lepiej nie przygotuje do matury z polskiego, od czytania lektur. Mało tego, osobiście uważam, że do tej matury, to was za bardzo nie przygotuje nic więcej. Ale jeśli nawet człowiek znający książek bardzo, bardzo dużo, mało tego, są to książki często dużo poważniejsze, martwi się o to, że może mieć mało procent z tej matury, to coś tu jest zdecydowanie nie tak. Jak można na starcie uznać, że tragedia, już muszę się stresować, a dlaczego? Bo ja nie czytałem wszystkich lektur na rozszerzenie! Serio? OK, może i powinieneś, ale teraz, to ci dużo nie pomoże. Może lepiej się skupić na tym, co znamy. Bo, po pierwsze, przykłady mają być dowolne, po drugie, ma ich być dwa, nie osiemdziesiąt. No i, najważniejsze, po trzecie: to NIE MUSZĄ być lektury! Jasne, trzeba wybrać coś raczej poważniejszego, oczywiście, że musimy być na sto procent pewni tego, co piszemy, żeby coś takiego wybrać, ale to JEST możliwe!
Kolejna zgryzota, to przedmioty ścisłe. Lekarstwem na maturę z matematyki… o, miałam nie używać tego słowa, no nic… lekarstwem na matematykę, jest robienie zadań. Z tym zgadzam się w całej rozciągłości. Co może również tłumaczyć moje procenty z rozszerzenia… no… nieważne. Ale, jeśli widzę, że ktoś nad tymi zadaniami siedzi cały dzień… tak serio… cały… non stop… Nie wiem, czy słyszeliście o tym, że nadmierne ćwiczenie również może być szkodliwe. Mój kolega z klasy, który jest drugim lub pierwszym, zależy jak pójdzie, najlepszym uczniem w klasie, udziela innym korepetycji i ogólnie jak on nie rozumie, to raczej nikt… nawet on mówi, że przed samym testem nie ma co się uczyć do oporu. Bo się przećwiczycie! Bo zaczniecie się skupiać na najmniejszych szczegółach i w końcu wmówicie w siebie, że nie umiecie nic. A to, najczęściej, nie jest prawda. A jeśli jest, to, kochani, co się przejmujecie teraz?
Języki na koniec, tu mam akurat najmniej do powiedzenia, bo ja zdaję jeden język, który akurat znam. Ale, jeśli ktoś zdaje, albo chce zdawać, to od razu mówię, ja polecam zacząć się uczyć wcześniej, niż w ostatniej klasie, a jeszcze bardziej polecam używać. Książki, filmy, wywiady, co chcecie, ale słuchajcie tego! I czytajcie też. Bo to bardzo pomaga, tak w piśmie, jak i w mowie.

Dobra, koniec tematu, już i tak za długo o tym myślę. Matura jest faktem, dociera to do mnie, więc wesoło mi nie jest, nie oszukujmy się. Emotikon slightgrin Ale, nie dajmy się, idźmy z odwagą… w "Krzyżakach" był taki cytat "i tak sobie szli ku śmierci, weseli i pełni ochoty"… Także… wiecie… Hmmmmmm… w sumie "Krzyżacy", to też lektura…

Pozdrawiam was serdecznie i na razie żegnam, ponieważ moje pomysły na wpisy tak szybko się kończą, jako i zaczynają.
Powodzenia, komu trzeba, życzę ja – Majka

PS Zgłoszenie do szkoły policealnej już wysłane, za to możecie trzymać kciuki nawet bardziej. 😉

Kategorie
co u mnie

Były uczeń, przyszły abiturient i jeszcze kilka osobowości… dziwny ten wpis

Piszę do was, słuchając płyty Jamesa TW. Nazywa się "chapters" i wyszła wczoraj, był dwudziesty szósty. Co ciekawe, nie była dostępna po godzinie zero, tylko dopiero rano. Nie sprawdzałam, o której dokładnie się pojawiła. Chodzi o strefy czasowe, czy co? Bardzo lubięJamesa, brzmi tak, jakby smutny Sheeran miał zespół towarzyszący, całkiem miły efekt. W tym roku wyszły już 3 płyty muzyczne, które są z gatunku nazwanego przeze mnie "perfect tunes", piosenki, których nie dałoby się zrobić lepiej. Chyba aż napiszę recenzje kiedyś.

Jak już mówiłam, wczoraj był dwudziesty szósty. Skończyłam liceum. Nie jestem uczennicą. Jeszcze nie bardzo wiem, kim jestem w takim razie, pewnie się okaże przez najbliższe miesiące.
Zagraliśmy koncert na koniec roku, z którego jeszcze długo będziemy dumni, bo dosyć późno okazało się, żę zakończenie jednak będzie. Niby się ćwiczyło, ale wiecie, jak to jest. Pod koniec nikt nie był pewny, czy ma to jakiś sens, bo w sumie nie wiadomo, czy w ogóle gramy. Okazało się, że owszem gramy, wieść gruchnęła w środę, w czwartek od ósmej siedzieliśmy na próbie. Zespół to zespół, to się nazywa dyscyplina. :p Zwłaszcza, że jak ktoś zna moje podejście do wstawania z łóżka tak w ogóle, to może sobie z łatwością wyobrazić, co pomyślałam, jak w środę o dziewiątej wieczorem dotarło do mnie, że owszem, ja jednak muszę jutro rano wstać wcześnie.
W piątek byliśmy na miejscu koncertu od dziesiątej i kontynuowaliśmy próby, które wiążą się z mnóstwem ustaleń i ogromnym hałasem z kilku różnych źródeł. Fidel przygotował nam perkusję… O, właśnie! Jeszcze wam nie mówiłam!

Uwaga, ten akapit będzie o perkusji. W środę byłam w prodrum, to jest taki fantastyczny sklep perkusyjny w Warszawie, a tam kupiłam sobie nowy stołek do zestawu. Ludzie, nie macie pojęcia, jaką różnice robi wygodne krzesełko do gry! Wreszcie nie zmieniające wysokości według własnego uznania! Wreszcie motorowe, a nie takie zwykłe… Wyjaśnienie: mój pierwszy stołek był zwykły, okrągły, ale osobiście dużo bardziej lubię, jak stołek jest właśnie motorowy, w formie takiego siodełka. Jak zobaczyłam to, które teraz mam, w sklepie, uznałam, że nie ma się nad czym zastanawiać, tak mi się podobało. Przy okazji obejrzałam sobie różne elementy zestawów elektronicznych od Rolanda, bo potrzebowałam zmienić kilka elementów w moim. W efekcie tata przywiózł w czwartek nowy hihat ze statywem i jeden nowy pad talerzowy. Wiecie, niedługo trzynasta pensja, wolno mi. :p

Wracając do koncertu, jeszcze w styczniu, kiedy ustalaliśmy repertuar, padła propozycja zagrania czegośManamu. No to co? "cykady na cykladach"! Najszybszą piosenkę, jaką można, no bo czemu nie? Uznałam, że jestem lepszą perkusistką, niżw zeszłym roku, w tym mniej bolały mnie ręce po grze.
Żałuję tylko, że na zakończeniu nie było zbyt wiele osób ze szkoły. Może to jeszcze pozostałość po nauce w Laskach, gdzie wszyscy się jakoś tam znali, ale mam wrażenie, że nie pożegnałam się nawet z jedną trzecią osób, które w szkole miały ze mną kontakt. Uroczystość niby długa, a potem? A potem dostaliśmy świadectwo, tarczę, długopis, porozmawialiśmy chwilę z naszą wychowawczynią… i w sumie, to już. Zwykle na moment zakończenia lub rozpoczęcia czegoś czeka się i czeka, a potem się mrugnie okiem i już się ten moment kończy. Nie mówię, że to już w ogóle koniec i już więcej nic nie będzie, przecież za chwilę wracamy do szkoły, matury kiedyśnapisać trzeba. Ale, mimo wszystko, jakoś mi tak to wszystko przeleciało przed oczami.

Cóż, teraz chyba czas na tę, zapowiadaną przeze mnie hucznie kilka razy, koszulkę z napisem "jestem niewidoma i przetrwałam matfiz". Jak szłam do liceum, wszyscy się dziwili, że jak to tak, do klasy matematycznofizycznej? Samobójstwo wręcz! Dlatego tym bardziej się cieszę, że jakoś skończyłam to ogólnokształcące i ogólnodostępne liceum ze średnią, która wykracza ponad 4. Jakoś do tej pory nie chciało mi się sprawdzać, o ile wykracza, ale mniejsza z tym. 😉

Czytam książkęSandersona "legion". O facecie, który był tak inteligentny, że jego mózg tworzył mu takie dodatkowe osoby, które niby to robiły za niego. On się w parę godzin uczył jakiegoś języka, a jak kończył, to przychodziła do niego wyimaginowana tłumaczka znająca ten język. Umiał dobrze strzelać? Bardzo proszę, miał osobistego ochroniarza, który robił to za niego. Przynajmniej Stephen tak to widział. Ciekawa lektura, serio. Wracam chętnie.
A dla tych, co przypadkiem czytali serię "gone" Michaela Granta i jeszcze o tym nie wiedzą, informuję, że istnieje książka, której akcja dzieje się po zakończeniu serii. Nazywa się"monster" i jest tak samo… nie wiem, psychopatyczna…? jak reszta. Oficjalnego tłumaczenia polskiego nie ma. Ja czytam po angielsku, ale jest też tłumaczenie publikowane na wattpad, nie wiem, jak często będzie aktualizowane. Nie powala na kolana, ale jest w porządku.

OK, chyba kończę wpis, bo widzę, że nic konkretnego nie wyduszę dzisiaj. 🙂

Pozdrawiam i życzę miłej soboty
ja – Majka

PS Ktośmoże wie, po ilu latach można sprzedać cudowne prezenty od aktywnego samorządu? Bo ja ten komputer kupiłam nie wiedząc, że wszystkie polskie znaki piszą się razem z następnym słowem. Sięzastanowić, cięlubię, jednątrzecią, całąlistę… i tak dalej, i tak dalej…

Kategorie
co u mnie

przerwana lekcja muzyki, czyli odkrycia muzyczne podczas strajku, LSD i lemoniada

Od razu informacja: ja nic nie brałam!

Witajcie!

Monia ostatnio przypomniała mi (dziękuję ci, Moniu), że w sumie dawno nic nie pisałam na blogu no i, Maja, wiesz, co z tym?
Tak naprawdę, to nie wiem, chyba najpierw szkoła, potem konieczność odpoczynku, a dochodziła jeszcze do tego kwestia tego, że wpisów przez pewien czas w ogóle nie było widać, to po co miałam pisać?

Tóż przed rozpoczęciem strajku mój umysł był w stanie wybitnie specyficznym. Bardzo szybko przechodziłam ze stanu kompletnego rozbicia i stresu, poprzez obojętność i zmęczenie, aż do nastroju pt. "a, wywalone, jakoś będzie, co my się mamy martwić". Jednego dnia organizm wybudzał się pół godziny, myśli kleiły się jedna do drugiej i mózg sam nie wiedział, że skończył zdanie i wypadałoby zacząć drugie. Innego dnia natomiast nowy filmik na śledzonym kanale na youtube był narodowym świętem, a nowa EPka Cody'ego Simpsona ósmym cudem świata i ja w ogóle nie pojmowałam, jak ten świat mógł przedtem istnieć bez tej informacji. W środę wszystko waliło mi się na głowę i wylatywało z rąk, (swoją drogą dosyć dziwna figura mi tu wyszła), natomiast w czwartek już świat stał otworem, a nadchodzące egzaminy były formalnością. Jakby tego było mało, na matematyce weszliśmy w stereometrię, a trójwymiarowe obrazki zaczęły mi się troszkę rzucać na mózg, przestawałam rozumieć, co widzę, pod koniec lekcji byłam na etapie sprawdzania, który model ostrosłupa lub graniastosłupa najlepiej nadawałby się do tego, aby zrobić z niego instrument i gotowa byłam głośno protestować, gdy ktoś mi te modele zabierał. Na polskim natomiast byliśmy na etapie obozów pracy i obozów śmierci. W skutek czego na lekcjach mówiliśmy o śmierci, rozpaczy, śmierci, wojnie, bliznach na ciele i umyśle, śmierci, zmarnowanej młodości, nieziszczonych marzeniach… może wprowadźmy odmianę… samobójstwie… śmierci… Ja naprawdę doceniam wagę tematu. Serio. Uważam, że trzeba o tym mówić i pamiętać. Kiedy jednak zgrało mi się to z maturą, ogólnym zmęczeniem materiału, napiętą atmosferą i tym, że z angielskiego wychodziła mi ledwo czwórka, co powoli przestawało mnie bawić, rezultat był dosyć opłakany.
Prawdopodobnie, w którymś momencie, może któregoś kolejnego ranka, kiedy myśli ciągnęły się powoli i nie chciały ruszyć z miejsca, rozmywając kontury wydarzeń, uznałam, że cośmi jest. Ponieważ moje skojarzenia mieściły się gdzieś pomiędzy "przerwaną lekcją muzyki" Susanny Kaysen a takimi filmikami na youtubie, gdzie gość opowiadał o LSD, a były dośćblisko i jednego, i drugiego, uznałam, że potrzebuję odpoczynku. Z tej okazji piątego kwietnia, w piątek, wybrałam się na przyjęcie z rodziną, zostałam u babci w Warszawie na noc, przez pół nocy oglądając z nią film, w sobotę pojechałam do Lasek, tam spotkałam się z przyjacielem i, jak przystało na dojrzałych ludzi, obejrzałam z nim naszą ulubioną bajkę, pouczyłam się z moją poprzednią nauczycielką fizyki o reakcjach jądrowych, zostałam w ośrodku na noc, w niedzielę porozmawiałam sobie z moją wychowawczynią z internatu o matematyce, wybrałam się do Warszawy na jeszcze jedno spotkanie… ja miałam odpoczywać, tak? Coś było… Byłam w domu po 18 i byłam bardzo, bardzo, bardzo zmęczona. Doszłam do końca wytrzymałości i poszłam spać.

Od następnego dnia rozpoczął się strajk, co oznaczało, że mi wolno było spać, do której mi się żywnie podoba, o ile nie obudzi mnie siostra lub papugi.

Przyznaję, że podczas pierwszego tygodnia matura odpłynęła statkiem, może to był ten z egzaminów gimnazjalnych, a ja uznałam, też za egzaminem i poetą, że "życie mnie mnie" i idę czytać. To ostatnie, to ja, nie Sztaudynger. A, właśnie, tak przy okazji. Jak ktoś chce się przyjrzeć ciekawemu zjawisku psychologicznemu, to niech sobie poczyta, co ludzie piszą na twitterze dodając krzyżyk. Polecam #egzamingimnazjalny lub #egzaminosmoklasisty. Oto jest przyszłość nasza…
Kiedy ja już skończyłam tę ciekawą lekturę, zajęłam się inną, nadal jednak nie była to lektura szkolna, ale, przyznaję uczciwie, twórczość Ricka Rjordana. Ja to kiedyś muszę skończyć, serio. Już mi niedużo zostało i potem już wyłącznie szkolne rzeczy. Co nie znaczy, że nie zerknę na nie wcześniej. Wymyśliłam sobie, że wypiszę wszystkie lektury, codziennie będę sobie kilka losować i opracowywać. Streszczenie, motywy, postaci, takie tam. Przed maturami z matmy natomiast będę się chyba modlić, bo na to już nic nie pomoże. Oprócz, oczywiście, studiowania tablic, o czym przypomniała mi pani wicedyrektor, kiedy wczoraj zjawiłam się w szkole. Bardzo dobrze, Pani Profesor, że Pani o tym wspomniała, ja się tego spisu treści chyba na pamięć nauczę.

Matury, matury, a co po maturach? A po maturach nadal to samo, realizacja dźwięku. Mam już dwa typy szkół, niedługo do nich dzwonię i będę się ich uprzejmie pytać, czy chcą mieć w życiu jeden, dodatkowy problem. Życzcie mi powodzenia, jeśli się uda, będę studiować w Warszawie. A jedenastego maja są dni otwarte w krakowie na Tynieckiej, ktoś był? Jest? Będzie? Bo ja bym chciała się zjawić i zobaczyć, ponieważ wiedza i alternatywa dobrymi są.

A teraz przechodzimy do naszej ulubionej części wpisu, czyli… odkrycia muzyczne! Oczywiście żartuję, myślę, że to tylko moja ulubiona część. :p
Po pierwsze: już w poprzednim wpisie wspominałam, że na scenę muzyczną powrócili the Jonas Brothers. Ludzie, jak byłam jeszcze taka mała, taka! Jak Emilka! Gdzie tam, mniejsza! Ona ma 10 lat, ja miałam z 7, jak poznałam ten zespół. Pamiętam, jak teledysk do "s o s" leciał w TV! Już nie mówię o czekaniu na następne płyty. Więc śmiejcie się, śmiejcie, ale dla mnie to JEST ważna informacja.
Po drugie: od dawna czekałam na album supergrupy pod wdzięczną nazwą LSD. Uspokajam tych, którzy pomyśleli, że nazwa ma coś wspulnego z tymi filmikami na youtube, nie, nazwa się wzięła od członków grupy. Zespół jest złożony z trzech osób. Labrinth, uzdolniony wokalista i producent z Anglii, Sia, prawdopodobnie dobrze wam znana piosenkarka z Australii, a na koniec Diplo, producent muzyczny z USA, który robi tam kawał dobrej roboty. W ogóle on jest strasznie zdolny, jeśli odnajduje się w tych wszystkich, różnorodnych projektach, każdy z trochę innym stylem muzyki i środowiskiem. Ja nadal nie mogę przeżyć, że Diplo i Major Lazer to jedna i ta sama osoba, a to NIE są wszystkie jego projekty. O LSD pojawi się chyba osobny wpis, bo ja dawno żadnego zespołu, robiącego pop, tak nie lubiłam. Te nuty są idealne!
Po trzecie: dwudziestego szóstego kwietnia wychodzi płyta Jamesa TW. Cieszmy się, ponieważ jest on podobny do Sheerana, a wszyscy znamy moje podejście do Sheerana. Nie jest jednak identyczny, ma swoje brzmienie i, co zauważyłam oglądając różne filmy na jego kanale, jest bardzo dobrym gitarzystą. Połowa płyty znana szerszej publiczności, ponieważ piosenki były wydawane przez ostatnie miesiące sukcesywnie, po jednej na miesiąc. Reszta piosenek jest nowa. Nie mogę się doczekać!
Po czwarte: ja nie żartowałam z tą EPką Simpsona. A wszystkie pozostałe EPki złączył i wydał jako, nazwijmy to, pełnometrażową płytę. Ta ostatnia nazywa się po prostu "besides", polecam.
Po piąte: polecam wokalistę, a jakże, z Wielkiej Brytanii, co się nazywa Sam Fender. Kolejny młody zdolny, bardzo lubię jego głos. I ledwo rozumiem, jak mówi. :d
Po szóste: orany, to powinno być pierwsze! Jak mogłam zapomnieć! Billie Eilish, dziewczyna młodsza ode mnie, ze Stanów, wydała ostatnio debiutancką płytę i muszę przyznać, żę dawno tak nie lubiłam alternatywy, jak w tym momencie. Płyta się nazywa "when we all fall asleep, where do we go?" Sama nazwa jest świetna, a płyta jeszcze bardziej warta uwagi. I, niszcząc stereotypy, że hity sąrobione w wielkich, drogich i wypełnionych ludźmi studiach, Billie nagrała to w studiu domowym, produkcją zaś zajął się Finneas, również muzyk, prywatnie jej starszy brat. Z resztą producentem jest świetnym, bardzo lubię ostatnio często wykorzystywany pomysł używania dźwięków z życia codziennego w podkładach muzycznych. Przykładowo, na krótkim wydawnictwie poprzedzającym debiut Billie, w jednym podkładzie były odgłosy zapalanych zapałek, w innym natomiast kroki na śniegu.

Koniec sekcji muzycznej!

No i, tak jużkończąc wpis, dwa fajne wspomnienia z zeszłego tygodnia. Po pierwsze, przyszła do mnie Becia i przyjrzałyśmy się bliżej mojemu Rolandowi. Keyboard się sprawdził, ale, z nieznanych przyczyn, jedna wtyczka odmówiła nam posłuszeństwa. Skutek był taki, że Becia grała, a ja trzymałam ten kabel ręką, żeby się nie ruszał, co jakiś czas wydając z siebie nieśmiały jęk protestu. W pewnym momencie moje prośby do sił wyższych zostały wysłuchane, ja odruchowo puściłam kabel, a on… został w miejscu. I działał do końca naszego spotkania, do tej pory nie wiem, jakim sposobem. Ja utrzymuję, że byłam bardziej złośliwa od rzeczy martwych, a kabel po prostu się poddał, bo uznał, że to nie ma sensu. Lubię tę wersję wydarzeń.
W niedzielę natomiast, wraz z Zuzią, zwaną moim humanem, wybrałyśmy się na festiwal foodtrucków, a tam, oprócz dobrego jedzenia można się wiele nauczyć o ludziach. Pomijam już to, że mam wrażenie, że przy kolejkach do tych budek powinno się ustawić jakieś światła, jak na skrzyżowaniach. Często kolejka nie przesuwała się do przodu nie dlatego, że ludzie się ociągali, a dlatego, że 15 osób musiało przejść w poprzek i nie miał człowiek się jak włączyć do ruchu. To pomijam, bo kiedy stałyśmy w kolejce, żeby kupić sobie lemoniadę, jedna pani bardzo poważnie spytała: przepraszam, a czym się różni ciepła lemoniada od zimnej? … Yyyyyyyyyyyy…

Pozostawiam was z tym problemem i do następnego wpisu. Mam nadzieję, że teraz już mi się uda za tego bloga wziąć.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie twórczość

pamiątka z wakacji bloga – wpis audio, podgłośnijcie sobie

Kategorie
co u mnie twórczość

Powrót po wakacjach blogowych! – zapowiedź audio

Hej hej!

Witam was serdecznie i zapraszam do pytań, bo trochę mi zajmie wdrożenie się znów w rytm pisania. Na razie dostaniecie ode mnie coś, co nagrałam troszkę temu, a obrobiłam dzisiaj. Komentarze pod wpisem audio mile widziane, tak samo, jak i pod tym.

Tęskniłam za wami!
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Wiedźmin na scenie, keyboardy w domu i nowy system na dysku, czyli garść ogłoszeń na szybko

Moja siostra była przez pięć dni na zimowisku. Jeździli na łyżwach, mieli basen i mnóstwo innych rozrywek im organizowali. Ja z kolei wyjechałam na weekend, wróciłam dziś, więc zobaczyłyśmy się dopiero teraz. Okazała się jednostką bardzo inteligentną. Na moje pytanie "i jak tam wasi wychowawcy?" (miałam, rzecz jasna, na myśli, jak się z nimi dogadywali) moja siostra odpowiedziała: "no nie wiem, pewnie zmęczeni". No cóż, z tym się mogę zgodzić. :d

W ostatnich dniach udało mi się obejrzeć yamahę psr s970. Zakupu gratuluję, choć przeraża mnie liczba guzików. Mam ochotę na recenzję porównawczą, ale to wtedy, kiedy nauczę się obsługi własnego instrumentu, bo teraz, to jest bez sensu. Na pierwszy ogień mogę powiedzieć, że sekcja symfoniczna lepsza w psr, klawiatura z kolei, przepraszam cię, że to powiem, Dawidzie, do dupy. U mnie lepsza. :p Zainspirowało mnie to jednak po raz kolejny do nauki mojego instrumentu, muszę go przecież przy porównaniu wybronić.

Dalej: miałam robiony format! Wreszcie! W sensie, na moim komputerze zjawił się czysty, nie zaśmiecony windows. Jeśli oczywiście istnieje coś takiego. Polecacie jakieś tzw. "dobre programy"? 😉

Z innych informacji, słucham piosenki Meghan Trainor, mówiłam już, że przesunęła album w czasie? :p

Może ja przejdę do tego, po co wyjechałam, bo chyba nie mówiłam. Wyjechałam po to, aby obejrzeć "wiedźmina" w teatrze. Kto nie wierzy, ten niech obejrzy tutaj:
Film z fragmentami utworów i recenzją

Przedstawienie to tylko potwierdziło moją teorię, że nie ma czegoś takiego, z czego nie da się zrobić musicalu. Oczywiście, że zdarzyły się pewne fragmenty, które fajnie by było zamienić na inne, ale ogólne wrażenie było dobre. I sam pomysł na przedstawienie zdarzeń był fajny, ponieważ przedstawiali to na zasadzie retrospekcji. Cały spektakl zaczynał się od Jaskra, wiedziałam, że oprą to na kimś, kogo zawodem jest śpiewanie o zdarzeniach, cóż za niespodzianka! A potem Jurga uratował zranionego wiedźmina. Podczas, gdy Geralt majaczy, czasami zdarzy mu się zasnąć lub opowiadać. Wtedy tylko wystarczy rzucić na ekran magiczne hasło "tyle i tyle lat wcześniej" i jesteśmy w domu. Najlepsze piosenki, jak dla mnie, to ta w zamku, gdzie Pawetta z Jeżem się spotkali, potem piosenka Yenefer, piosenka Jaskra o poezji, bajka Geralta, opowiadana Ciri, to chyba w ogóle moje ulubione, piosenka samej Ciri też ładna… no ogólnie zrobione dobrze. I bardzo mi się podobało, że uderzyli w, że tak powiem, słowiański zaśpiew, kultura ukazana pięknie, czasem przejmująco, a czasem przerażająco. Czego mi tam brakowało, to scen, w których Geralt był dawnym, twardym i bezwzględnym sobą, niby, że bez uczuć. Powinni od tego zacząć. Reszta super. 🙂 Poza tym, wiecie, to jest musical, no to wiadomo, że prawdopodobnie się zakocham.

A propos zakochiwania się w muzyce, pozostało mniej, niż tydzień do koncertu Aleca! 🙂 Jejjjjjj!
Dostałam do testów mikrofony binauralne. Nosi się je w uszach. Może tam też sprawdzę?

Dobra, koniec tego bałaganiarskiego wpisu. Pozdrawiam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

po utworach ich poznacie, czyli studniówka i co dalej

Hello!
Chciałam od razu odżegnać się od spekulacji, że spałam do tego czasu od soboty. :d Natomiast nie dałam wam znać, co ze studniówką i początkiem ferii, czynię to więc czym prędzej teraz.

Studniówka rozpoczęła się polonezem… mhm, żartowałam, jasne, że nie, zaczęło się od przemówień różnych ważnych osób, dopiero potem polonez. Pomijając niewielkie błędy (i po co nam były te koła) wszystko wyszło prawidłowo. A przy końcu slalomu, to przecież zawsze coś się zdarza, to już nie przesadzajmy. 😉

Potem poszliśmy jeść, a trzeba przyznać, że wszyscy byli porządnie głodni. Może to ze stresu? Jedna tura poloneza, druga tura poloneza, niespodziewany walc zatańczony przez 10 par z rocznika, wszystko bardzo ładne… Jedzenie! Od razu powiem, że ciepły posiłek wniesiono trzy razy podczas imprezy, ale ja jadłam raz, jakoś nie moja pora doby, żeby jeść w środku nocy. Chyba, że pizzę na zawodach, ale to jużinna historia.
Wracając do studniówki, muszę bardzo pochwalić naszego dja. Pierwszy raz widzieliśmy, i ja, i kolega, z którym byłam, żeby dj się aż tak starał na takiej imprezie. Dwóch ich tam w ogóle chyba było, siedział / siedzieli przy tym non stop, miksowali muzykę ze sobą bardzo dobrze i wyczyniali niestworzone rzeczy, aby style się nie gryzły.
Po tym, jakie propozycje muzyczne padały w komentarzach pod postem na temat studniówki miałam wrażenie, że pozostaniemy z samym disco polo, co dla mnie osobiście nie byłoby zbyt szczęśliwym obrotem sprawy, delikatnie rzecz ujmując. Na szczęście tak się nie stało. Zaczął disco polo, potem na chwilkę zapukały lata osiemdziesiąte, nagle wszedł jakiś rock&roll, co tu się dzieje, halo halo, muszę się przełączyć… Gdy dj puścił coś wolniejszego zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, co on z tym teraz zrobi, bo wyjśćz klimatu imprezy jest łatwo, ale do niego wrócić…? Dla naszego dja nic prostrzego! Puścił "I will survive". Jak wiadomo piosenka zaczyna się wolno, więc podpasowała do tamtego, a potem wraca do disco. W ten sposób po tej piosence mógł już robić co chciał. No i robił. Przejście od disco polo, poprzez Łąki Łan, do "tańcz głupia tańcz" było tam naturalną i dobrze brzmiącą koleją rzeczy.

Jeśli zaś okazywało się, że disco polo króluje na parkiecie, robiliśmy sobie z moim towarzyszem ranking najbardziej "inspirujących" tekstów. Im głupsze tym lepsze. Sam ranking przysporzył nam jeszcze więcej radości, niż myśleliśmy, ponieważ jeden z takich tekstów kolega wysłał do naszego wspólnego znajomego. SMSem. I to był błąd, ponieważ tamten chłopak nie miał go wpisanego w kontaktach, a, jak wiadomo, SMSy o tym, że "będziemy się razem bawić do białego rana", przychodzące od nieznanego numeru, podczas gdy jest się z dziewczyną na balu, może wywołać pewne nieporozumienia natury towarzyskiej. Naszczęście dośćszybko się o tym dowiedzieliśmy i wyjaśniliśmy sytuację, płacząc ze śmiechu.

Około godziny pierwszej dj zrobił pociąg. Jak na pociąg przystało, ten również zatrzymywał się na różnych stacjach, w tym przypadku w różnych krajach. A co można zrobić w Polsce? Oczywiście, poloneza! Jak dla mnie nasz polonez o pierwszej w nocy wyszedł dużo fajniej, niżten na początku. Ja w ogóle uważam, że tak powinno być. W którymś momencie imprezy ktoś woła, tak jak na próbach: ej, ludzie, do poloneza! I wszyscy: aaaahaaaa! Zerwali by się od stołu i zatańczyli trzy razy lepiej, bez stresu i ciśnienia. Tak samo miałam z egzaminami z fortepianu. Jak mnie nagle oderwali od ćwiczeń i szłam, powiedzmy, od klawiatury do klawiatury, było dobrze. Jak kazali mi czekać i długo zapowiadali, wtedy była tragedia. Nawet slalom wyszedł, nie wiem jak to zrobiliśmy.
A, no i ciekawostka, przy pierwszym polonezie dziewczyny miały nawet róże w rękach. Może dlatego potem z głośników musiało polecieć coś, czego tekst brzmiał "żadne dalekie podróże, tylko czerwone róże…". I tak dalej, i tak dalej, no poezja nad poezjami. :p
Nie wiem, czy naszym kryterium była głupota tekstu, czy wręcz przeciwnie, walory artystyczne, w każdym razie dostałam informację, że nasz ranking powinna wygrać piosenka pt. "zbuntowany anioł". Zainteresowani mogą posłuchać
tutaj

Chciałam tu jeszcze wspomnieć, że: Zuziu, humanie mój, bardzo dziękuję, że mogłam z tobą zatańczyć do takich hitów jak "czerwone koraaaaaaale"!.

Bus zjawił się o czwartej, poszłam spaćo szóstej, po dziesiątej obudziła mnie EMilka, która, stojąc na korytarzu, mniej więcej na środku naszego mieszkania, wołała do Ozzyego, żeby mnie nie obudził. Wstałam, wyraziłam swoje niezadowolenie, napiłam się herbaty, poszłam do sypialni rodziców i znowu się położyłam. Na chwilę przyszła do mnie Emi, posłuchała muzyki na słuchawkach, wymieniłyśmy opinie o akustycznych albumach Biebera, następnie zaśmoja siostra sobie poszła a ja spałam do pierwszej trzydzieści.

I tak oto studniówkę spędziłam ja – Majka…

Niespodzianka, to nie koniec wpisu! :p Prawie koniec, ale nie do końca, bo jeszcze początek ferii. Jutro wyjeżdżam do domu mojego szalonego kumpla z wydziału informatyki, bo idę z nim do teatru. W następną sobotę, dziewiątego, idę na koncert Benjamina. Jakoś w przyszłym tygodniu pożyczam od kolegi mikrofony binauralne do testów. Poza tym w środę wybiorę się z Zuzią do Warszawy, o ile się nie rozprzeziębię. Ale początek ferii miałam spokojny. Miałam perkusję i próbę, ale poza tym nic szczególnego nie robiłam. Śpię, czytam biografięJobsa, obejrzałam też o nim ładny film i ogólnie odpoczywam.

W tej biografi znalazłam pytanie, które mnie bardzo zaciekawiło. Był taki moment, kiedy bardzo popularnym pytaniem w różnych wywiadach było: co masz na swoim Ipodzie? I rzeczywiście! Wiecie, ile o nas mówi to, jakiej muzyki słuchamy? I to w danym momencie nawet, nie to, że styl cały. Wykonawca, piosenka… ja np. bardzo się zawsze interesuję, czego kto słucha. I tu pytanie do was. Nie pytam o Ipody, bo nie dość, że mi się jacyś gorliwi przeciwnicy apple zaraz włączą, to po prostu możecie nie używać, ale pytam: jakie, no, powiedzmy, od trzy do pięciu, piosenki są ostatnio u was na tapecie? Albo może wykonawcy jacyś? Odpowiedzi w komentarzach poproszę.
Sama się zastanowię, czekajcie. Wróciłam ostatnio do Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej, to dopiero jest dobry wynalazek. Uczę się ostatnio Christiana Caldeiry "hole in my heart" na gitarze, to tego teżsłucham. No i może jeszcze "wawing through a window" z broadwayowskiego musicalu "dear Evan Hansen". Polecam.

I teraz owszem, mogę skończyć wpis.

Więc kończę. WPis.
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

wieści z frontu

Witajcie, witajcie, drodzy parafianie!
U was już byli z kolędą? ZNaczy ten, no… po kolędzie?

Ostatnio się nasłuchałam samych miłych rzeczy o moim blogu, to ja wam może coś napiszę? :d
Słowna nie jestem i nigdy nie byłam, chyba, że to wpływa na czyjeś sprawy i obowiązki, więc, oczywiście, żadne wyzwanie z pod poprzednich wpisów nie doczeka sięrealizacji natychmiast teraz. W byciu słownym wcale nie pomaga mi to, że mam teraz początek ferii. A zanim jeszcze, to dziś nadeszła wiekopomna chwila – moja studniówka. Życzcie mi powodzenia!

Cóż tam się działo, że skłoniło mnie do napisania? W sumie już nie wiem, pamiętam mniej więcej, co się w tygodniu działo, to wam opowiem.

Na fizyce ostatnio mieliśmy o oczach. Znaczy u nas ogólnie teraz jest optyka na fizyce, zwierciadła, soczewki, odbicia i aberracje, ogólnie szkiełko i oko, no. Ostatnio było o oczach i o tzw. odległości dobrego widzenia. Nie omieszkałam zauważyć, że u mnie odległość dobrego widzenia liczymy w latach, a nie w metrach. Zastanowiło mnie też od razu, czy gdybym, po tak długim czasie, odzyskała wzrok, to czy mój mózg odwróciłby odruchowo obraz do góry nogami, czy jednak nie. :d Wczoraj były przyrządy optyczne, już mniej ciekawe.

Emila nadal słucha "Mikołajka". Mamy taki wielki audiobook "nowe przygody Mikołajka", jedną połowę czyta jeden Stuchr, a drugą drugi. I od razu pragnę sprostować, ktośmi ostatnio kazał nie hejtować Mikołajka, więc dla spokoju serc piszę: Mikołajek w interpretacji Macieja Stuchra? Super sprawa! Na prawdę, uśmiałyśmy się z Emilą nieźle. Przy okazji opowiedziałam siostrze, że pana Macieja widziałam cały jeden raz w życiu i że miły był dla nas bardzo.

Z innych doniesień.
1. Płyta Meghan Trainor znów opóźniona o miesiąc. WKurza mnie to już trochę.
2. Na próbię wreszcie udało nam się jako tako dobrze zagrać "Englishmana".
3. Nie mam pomysłu na awatar. O jakiej piosence mam wam opowiedzieć?
4. Powtórzę się, mam studniówkę. Muszę założyć sukienkę. Ja. I mam zrobione włosy. Ja. Wrrrrrrrrrrr!
5. Ptaszki chodzą po podłodze.
6. Do koncertu tylko 2 tygodnie.

Jakieś pytania?
Pozdrawiam ja – Majka

PS Wiecie co? Chyba zacznę się uczyć.

Kategorie
co u mnie

O próbach i próbnych maturach, czyli dawno dawno temu, w odległej galaktyce, był sobie refren

Nowy rok zaczął się dla maturzystów szybko i ciężko, próbne od trzeciego stycznia… i wszystko jasne. Wróciliśmy do szkoły w środę, a od czwartku ruszyliśmy; najpierw polski, potem matematyka, a w następnym tygodniu w poniedziałek angielski, w środę matma, a w czwartek fizyka, z tym, że i fizyka i angielski po zakończeniu lekcji. Nie powiem, co sobie myślałam, jak wracałam do domu, bo albo nic, albo te słowa absolutnie nie nadają się do publicznego użytku.
Matematykę i fizykę pisałam z brajlowskich arkuszy, więc już w ogóle było śmiesznie, bo miałam arkusz, maszynę do pisania, czyste kartki, brudne kartki – brudnopis przecież musiał być, czystopis (tak, takie słowo istnieje)… na maturze dojdą jeszcze tablice i karty wzorów… przyniosę segregatory chyba. Jak mi to wszystko niechcący spadnie, to chyba pójdę skoczyć, jak pisał Makuszyński, z pieca na łeb.
To, co wypisywałam na maturze z matmy przechodziło ludzkie pojęcie. Pomijam już dowodzenie w stylu: jak kwadraty tych liczb dodane do siebie wynoszą dwa, to te liczby muszą być mniejsze od dwóch, bo gdyby były większe, to te kwadraty tym bardziej. Ten dowód pomijam, ponieważ zaraz po nim pojawiło się w moim arkuszu zadanie 9, a pod nim jeden zapis: część zależności w brudnopisie. Rzeczywiście, w brudnopisie opisałam chyba cały ten rysunek, który tam był. Cały. Gorzej, jak doszło do rozwiązania. xd.

Na angielskim mieliśmy pracę o tym, że dzieciaki mają za dużo godzin w szkole. Ironiczny śmiech losu usłyszałam bardzo wyraźnie, pisząc ten artykuł o godzinie 15, po poniedziałkowych lekcjach. Fajnie było.

Inna rzecz. Emilka ma teraz jako lekturę "Mikołajka". Może mi ktoś wyjaśnić, co w tej książce jest, że to dali do lektur? To na Pottera się burzymy, bo "o mój Panie czarują!", tak? Ale książka o grupce chłopaków, którzy biją się, płaczą, śmiecą, szantarzują, że uciekną z domu i co trzecie opowiadanie mówią, że zadania z matmy są trudne! Co w tym takiego fajnego? No śmieszne to było, spoko, ale oni to mają w całości. Nie pojedyncze opowiadania, oni to mają całe. W każdym z tych opowiadań połowa, to powtórzenia z poprzednich. "Przyszedł Alcest – to ten gruby, co ciągle je", "Gotfryd się przebrał. On ma dużo przebrań, bo jego tata jest bardzo bogaty", "do tablicy podszedł Ananiasz – pupilek naszej pani". Coś takiego, seeeeeerio? Nic mi nie mówiłeś. "Nie pozwolili mi, więc zaczołem płakać i powiedziałem, że ucieknę z domu i wszyscy mnie będą żałowali". I teraz moje ulubione: "no bo co w końcu, kurcze blade!". Tak sobie poczytać, no to spoko, coś w stylu starszego dziennika cwaniaczka, ale lektura? Cisnę po tym strasznie, bawi mnie to i w ogóle hejter jestem.

Dobra, koniec hejtu, przejdźmy do innych rzeczy.

W środę byłam na próbie. W ogóle chyba czas się pochwalić, że tak, mamy regularne próby zespołu. Zawsze w środę wieczorem, już nie rozproszeni po weekendzie, ale jeszcze nie zmęczeni tygodniem, spotykamy się na dwie godziny i próbujemy grać. Ostatnio próbowaliśmy na przykład zagrać "Englishman in New York". To nie jest proste. Wcale nie jest proste. Zwłaszcza dla Beci, która musi to zaśpiewać, podczas gdy perkusistka, straszliwie złośliwa baba, ciągle do niej coś mówi.
"I don't drink coffee, I take tea, my dear."
– No ja też, ja też. –
"I like my toast done on one side."
– No spoko. –
"And you can hear it in my accent when I talk."
– Co ty nie powiesz? –
"I'm an Englishman in New York

See me walking down Fifth Avenue."
– Tak tak. –
"A walking cane here at my side."
– Jakżeby inaczej! –
"I take it everywhere I walk."
– O, poważnie? Ja też! –
"I'm an Englishman in New York."
Tu mniej więcej był ten moment, gdy Becia się poddała i na charakterystycznym "whooooooah!" na refrenie obie zaczęłyśmy się śmiać. Kiedy przestała śpiewać wtrącił się jej tata:
– No dalej, cała sala śpiewa z nami! –
– Cicho! – Becia wydała sprzeczny rozkaz i próbowała śpiewać dalej.

– Beciu, musisz się nauczyć śpiewać w różnych warunkach! –
– No ale jak, jak ty ciągle do mnie gadasz?! –
– Już, już nic nie mówię. –
Pięć minut później.
– No możesz przestać? –
– Ale co ja ci robię? Nawet na ciebie nie patrzę! O, widzisz? Odwracam się, nic nie mówię! –
– No ale… miny robisz! –
Taaaaaaa… tak wyglądają nasze próby. A że akurat nam to jakoś ciągle wypadało na refren, żadnego chyba nie zaśpiewaliśmy do końca, to i tytuł wpisu się zjawił.

Przedwczoraj był czwartek, a czwartki, to dni ciężkie. Rano dwie fizyki, potem dwie matematyki, przerwa na religię i fakultety z matematyki, dwie godziny. Stan mojego umysłu na tych fakultetach prezentuje się interesująco.
– Ty, a tam jest plus czy minus w tej różnicy? – pytałam całkowicie poważnie podczas jednej z tych godzin. Moja koleżanka zwątpiła w moje IQ, sekundę później ja też w nie zwątpiłam, poprawiłam przykład i ruszyłam dalej. Co ciekawe, potem się okazało, że to pytanie wcale nie było takie głupie.
Na tych lekcjach również powstało określenie "rysunek bardzo pomocniczy". Niestety, rysunek był tak bardzo pomocniczy, że okazał się niezbyt pomocny. Na końcu lekcji pojawił się sukces.
– O! Obliczyłam granicę! Szok i niedowierzanie! – Ucieszyła się moja towarzyszka matematycznej podróży.
– O rany, ja też! – zauważyłam. – Pani profesor! Pani profesor, ja, obliczyłam granicę! –
– Bardzo dobrze, cztery procent. – Oznajmiła spokojnie nasza niezmordowana wychowawczyni.
Po lekcjach, żeby za lekko nie było mam jeszcze angielski. Wczorajszy angielski był fajny, bo oglądaliśmy serial "mind your language". Taaaaa… polecam.
Zadanie. Po obejrzeniu pierwszego odcinka proszę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego w naszej klasie nie ma zazdrości i intryg? Takie pytanie również padło na naszym angielskim. Good luck.
Przy okazji okazało się, że nasz nauczyciel może zadzwonić do przynajmniej 5 amerykańskich prezydentów, ponieważ koleżanka pomyliła "name" z "call".
– O, świetnie, czy mogę zadzwonić, mogę! – ucieszył się nasz nauczyciel.
Serial śmieszny, na prawdę spoko.
Poza tym przeczytałam fragment "procesu" Kafki. Straszliwie to jest skomplikowane, z kolei język super, duża ulga po lekturach takich, jak "chłopi".

Cóż wam mam jeszcze… Nadszedł ten moment, moja siostra zaczęła słuchać muzyki, na słuchawkach. "Maja, ja teraz rozumiem, czemu ty ciągle słuchasz w samochodzie muzyki z telefonu." Taaaaak. Jak ja na to czekałam. Przy okazji, zrobiłąm sobie playlistę na apple music, nazwałam ją "all time" i wrzuciłam dużo piosenek, których słuchałam bardzo dużo od początku życia.
A propos muzyki, to dziśbył u mnie Kamil i nie dość, że pochwalił moją grę na gitarze, to jeszcze pochwalił mojego Rolanda. My sobie tak nawzajem zazdrościmy, on mi zazdrości, że umiem utrzymać rytm na gitarze, a ja mu zazdroszczę, że jak zagra na pianinie tzw. cokolwiek, to dla mnie to brzmi, jak już dokończony i przygotowany utwór. Kamil, powinniśmy razem pracować.

Co do odkryć muzycznych, co polecam. Polecam, wydaną wczoraj, płytę Alice Merton. TO jest ta, co śpiewała "no roots", nawet pisałam o tej piosence na tym blogu kiedyś. Bardzo fajne wydawnictwo. Dalej, no cóż, zbliża mi się koncert Aleca Benjamina, więc mi absolutnie nie przeszło, przeciwnie wręcz. Dalej… ja czegoś jeszcze słuchałam ostatnio, co to było…? Na tapecie był chwilę Christian Caldeira, chłopak, który kiedyś śpiewał w zespole, tworzącym piosenki na podstawie Harrego Pottera, z resztą bardzo dobre, a potem zaczął śpiewać swoją muzykę. Polecam, ale nie wiem, gdzie to znajdziecie, bo jest tylko na streamingach raczej. Co do reggae, bo mało o tej muzyce tu pisałam, aż wstyd, to płytą roku w "strefie dread", czyli najbardziej znanej audycji radiowej o reggae w tym kraju, została ogłoszona płyta Damiana Syjonfama pt. "czuję, więc jestem". Polecam, na prawdę warto zerknąć.

To chyba tyle, pamiętajcie o Q&a.
Pozdrawiam i czekam na odzew.
ja – Majka

EltenLink