Kategorie
co u mnie

Były uczeń, przyszły abiturient i jeszcze kilka osobowości… dziwny ten wpis

Piszę do was, słuchając płyty Jamesa TW. Nazywa się "chapters" i wyszła wczoraj, był dwudziesty szósty. Co ciekawe, nie była dostępna po godzinie zero, tylko dopiero rano. Nie sprawdzałam, o której dokładnie się pojawiła. Chodzi o strefy czasowe, czy co? Bardzo lubięJamesa, brzmi tak, jakby smutny Sheeran miał zespół towarzyszący, całkiem miły efekt. W tym roku wyszły już 3 płyty muzyczne, które są z gatunku nazwanego przeze mnie "perfect tunes", piosenki, których nie dałoby się zrobić lepiej. Chyba aż napiszę recenzje kiedyś.

Jak już mówiłam, wczoraj był dwudziesty szósty. Skończyłam liceum. Nie jestem uczennicą. Jeszcze nie bardzo wiem, kim jestem w takim razie, pewnie się okaże przez najbliższe miesiące.
Zagraliśmy koncert na koniec roku, z którego jeszcze długo będziemy dumni, bo dosyć późno okazało się, żę zakończenie jednak będzie. Niby się ćwiczyło, ale wiecie, jak to jest. Pod koniec nikt nie był pewny, czy ma to jakiś sens, bo w sumie nie wiadomo, czy w ogóle gramy. Okazało się, że owszem gramy, wieść gruchnęła w środę, w czwartek od ósmej siedzieliśmy na próbie. Zespół to zespół, to się nazywa dyscyplina. :p Zwłaszcza, że jak ktoś zna moje podejście do wstawania z łóżka tak w ogóle, to może sobie z łatwością wyobrazić, co pomyślałam, jak w środę o dziewiątej wieczorem dotarło do mnie, że owszem, ja jednak muszę jutro rano wstać wcześnie.
W piątek byliśmy na miejscu koncertu od dziesiątej i kontynuowaliśmy próby, które wiążą się z mnóstwem ustaleń i ogromnym hałasem z kilku różnych źródeł. Fidel przygotował nam perkusję… O, właśnie! Jeszcze wam nie mówiłam!

Uwaga, ten akapit będzie o perkusji. W środę byłam w prodrum, to jest taki fantastyczny sklep perkusyjny w Warszawie, a tam kupiłam sobie nowy stołek do zestawu. Ludzie, nie macie pojęcia, jaką różnice robi wygodne krzesełko do gry! Wreszcie nie zmieniające wysokości według własnego uznania! Wreszcie motorowe, a nie takie zwykłe… Wyjaśnienie: mój pierwszy stołek był zwykły, okrągły, ale osobiście dużo bardziej lubię, jak stołek jest właśnie motorowy, w formie takiego siodełka. Jak zobaczyłam to, które teraz mam, w sklepie, uznałam, że nie ma się nad czym zastanawiać, tak mi się podobało. Przy okazji obejrzałam sobie różne elementy zestawów elektronicznych od Rolanda, bo potrzebowałam zmienić kilka elementów w moim. W efekcie tata przywiózł w czwartek nowy hihat ze statywem i jeden nowy pad talerzowy. Wiecie, niedługo trzynasta pensja, wolno mi. :p

Wracając do koncertu, jeszcze w styczniu, kiedy ustalaliśmy repertuar, padła propozycja zagrania czegośManamu. No to co? "cykady na cykladach"! Najszybszą piosenkę, jaką można, no bo czemu nie? Uznałam, że jestem lepszą perkusistką, niżw zeszłym roku, w tym mniej bolały mnie ręce po grze.
Żałuję tylko, że na zakończeniu nie było zbyt wiele osób ze szkoły. Może to jeszcze pozostałość po nauce w Laskach, gdzie wszyscy się jakoś tam znali, ale mam wrażenie, że nie pożegnałam się nawet z jedną trzecią osób, które w szkole miały ze mną kontakt. Uroczystość niby długa, a potem? A potem dostaliśmy świadectwo, tarczę, długopis, porozmawialiśmy chwilę z naszą wychowawczynią… i w sumie, to już. Zwykle na moment zakończenia lub rozpoczęcia czegoś czeka się i czeka, a potem się mrugnie okiem i już się ten moment kończy. Nie mówię, że to już w ogóle koniec i już więcej nic nie będzie, przecież za chwilę wracamy do szkoły, matury kiedyśnapisać trzeba. Ale, mimo wszystko, jakoś mi tak to wszystko przeleciało przed oczami.

Cóż, teraz chyba czas na tę, zapowiadaną przeze mnie hucznie kilka razy, koszulkę z napisem "jestem niewidoma i przetrwałam matfiz". Jak szłam do liceum, wszyscy się dziwili, że jak to tak, do klasy matematycznofizycznej? Samobójstwo wręcz! Dlatego tym bardziej się cieszę, że jakoś skończyłam to ogólnokształcące i ogólnodostępne liceum ze średnią, która wykracza ponad 4. Jakoś do tej pory nie chciało mi się sprawdzać, o ile wykracza, ale mniejsza z tym. 😉

Czytam książkęSandersona "legion". O facecie, który był tak inteligentny, że jego mózg tworzył mu takie dodatkowe osoby, które niby to robiły za niego. On się w parę godzin uczył jakiegoś języka, a jak kończył, to przychodziła do niego wyimaginowana tłumaczka znająca ten język. Umiał dobrze strzelać? Bardzo proszę, miał osobistego ochroniarza, który robił to za niego. Przynajmniej Stephen tak to widział. Ciekawa lektura, serio. Wracam chętnie.
A dla tych, co przypadkiem czytali serię "gone" Michaela Granta i jeszcze o tym nie wiedzą, informuję, że istnieje książka, której akcja dzieje się po zakończeniu serii. Nazywa się"monster" i jest tak samo… nie wiem, psychopatyczna…? jak reszta. Oficjalnego tłumaczenia polskiego nie ma. Ja czytam po angielsku, ale jest też tłumaczenie publikowane na wattpad, nie wiem, jak często będzie aktualizowane. Nie powala na kolana, ale jest w porządku.

OK, chyba kończę wpis, bo widzę, że nic konkretnego nie wyduszę dzisiaj. 🙂

Pozdrawiam i życzę miłej soboty
ja – Majka

PS Ktośmoże wie, po ilu latach można sprzedać cudowne prezenty od aktywnego samorządu? Bo ja ten komputer kupiłam nie wiedząc, że wszystkie polskie znaki piszą się razem z następnym słowem. Sięzastanowić, cięlubię, jednątrzecią, całąlistę… i tak dalej, i tak dalej…

Kategorie
co u mnie

przerwana lekcja muzyki, czyli odkrycia muzyczne podczas strajku, LSD i lemoniada

Od razu informacja: ja nic nie brałam!

Witajcie!

Monia ostatnio przypomniała mi (dziękuję ci, Moniu), że w sumie dawno nic nie pisałam na blogu no i, Maja, wiesz, co z tym?
Tak naprawdę, to nie wiem, chyba najpierw szkoła, potem konieczność odpoczynku, a dochodziła jeszcze do tego kwestia tego, że wpisów przez pewien czas w ogóle nie było widać, to po co miałam pisać?

Tóż przed rozpoczęciem strajku mój umysł był w stanie wybitnie specyficznym. Bardzo szybko przechodziłam ze stanu kompletnego rozbicia i stresu, poprzez obojętność i zmęczenie, aż do nastroju pt. "a, wywalone, jakoś będzie, co my się mamy martwić". Jednego dnia organizm wybudzał się pół godziny, myśli kleiły się jedna do drugiej i mózg sam nie wiedział, że skończył zdanie i wypadałoby zacząć drugie. Innego dnia natomiast nowy filmik na śledzonym kanale na youtube był narodowym świętem, a nowa EPka Cody'ego Simpsona ósmym cudem świata i ja w ogóle nie pojmowałam, jak ten świat mógł przedtem istnieć bez tej informacji. W środę wszystko waliło mi się na głowę i wylatywało z rąk, (swoją drogą dosyć dziwna figura mi tu wyszła), natomiast w czwartek już świat stał otworem, a nadchodzące egzaminy były formalnością. Jakby tego było mało, na matematyce weszliśmy w stereometrię, a trójwymiarowe obrazki zaczęły mi się troszkę rzucać na mózg, przestawałam rozumieć, co widzę, pod koniec lekcji byłam na etapie sprawdzania, który model ostrosłupa lub graniastosłupa najlepiej nadawałby się do tego, aby zrobić z niego instrument i gotowa byłam głośno protestować, gdy ktoś mi te modele zabierał. Na polskim natomiast byliśmy na etapie obozów pracy i obozów śmierci. W skutek czego na lekcjach mówiliśmy o śmierci, rozpaczy, śmierci, wojnie, bliznach na ciele i umyśle, śmierci, zmarnowanej młodości, nieziszczonych marzeniach… może wprowadźmy odmianę… samobójstwie… śmierci… Ja naprawdę doceniam wagę tematu. Serio. Uważam, że trzeba o tym mówić i pamiętać. Kiedy jednak zgrało mi się to z maturą, ogólnym zmęczeniem materiału, napiętą atmosferą i tym, że z angielskiego wychodziła mi ledwo czwórka, co powoli przestawało mnie bawić, rezultat był dosyć opłakany.
Prawdopodobnie, w którymś momencie, może któregoś kolejnego ranka, kiedy myśli ciągnęły się powoli i nie chciały ruszyć z miejsca, rozmywając kontury wydarzeń, uznałam, że cośmi jest. Ponieważ moje skojarzenia mieściły się gdzieś pomiędzy "przerwaną lekcją muzyki" Susanny Kaysen a takimi filmikami na youtubie, gdzie gość opowiadał o LSD, a były dośćblisko i jednego, i drugiego, uznałam, że potrzebuję odpoczynku. Z tej okazji piątego kwietnia, w piątek, wybrałam się na przyjęcie z rodziną, zostałam u babci w Warszawie na noc, przez pół nocy oglądając z nią film, w sobotę pojechałam do Lasek, tam spotkałam się z przyjacielem i, jak przystało na dojrzałych ludzi, obejrzałam z nim naszą ulubioną bajkę, pouczyłam się z moją poprzednią nauczycielką fizyki o reakcjach jądrowych, zostałam w ośrodku na noc, w niedzielę porozmawiałam sobie z moją wychowawczynią z internatu o matematyce, wybrałam się do Warszawy na jeszcze jedno spotkanie… ja miałam odpoczywać, tak? Coś było… Byłam w domu po 18 i byłam bardzo, bardzo, bardzo zmęczona. Doszłam do końca wytrzymałości i poszłam spać.

Od następnego dnia rozpoczął się strajk, co oznaczało, że mi wolno było spać, do której mi się żywnie podoba, o ile nie obudzi mnie siostra lub papugi.

Przyznaję, że podczas pierwszego tygodnia matura odpłynęła statkiem, może to był ten z egzaminów gimnazjalnych, a ja uznałam, też za egzaminem i poetą, że "życie mnie mnie" i idę czytać. To ostatnie, to ja, nie Sztaudynger. A, właśnie, tak przy okazji. Jak ktoś chce się przyjrzeć ciekawemu zjawisku psychologicznemu, to niech sobie poczyta, co ludzie piszą na twitterze dodając krzyżyk. Polecam #egzamingimnazjalny lub #egzaminosmoklasisty. Oto jest przyszłość nasza…
Kiedy ja już skończyłam tę ciekawą lekturę, zajęłam się inną, nadal jednak nie była to lektura szkolna, ale, przyznaję uczciwie, twórczość Ricka Rjordana. Ja to kiedyś muszę skończyć, serio. Już mi niedużo zostało i potem już wyłącznie szkolne rzeczy. Co nie znaczy, że nie zerknę na nie wcześniej. Wymyśliłam sobie, że wypiszę wszystkie lektury, codziennie będę sobie kilka losować i opracowywać. Streszczenie, motywy, postaci, takie tam. Przed maturami z matmy natomiast będę się chyba modlić, bo na to już nic nie pomoże. Oprócz, oczywiście, studiowania tablic, o czym przypomniała mi pani wicedyrektor, kiedy wczoraj zjawiłam się w szkole. Bardzo dobrze, Pani Profesor, że Pani o tym wspomniała, ja się tego spisu treści chyba na pamięć nauczę.

Matury, matury, a co po maturach? A po maturach nadal to samo, realizacja dźwięku. Mam już dwa typy szkół, niedługo do nich dzwonię i będę się ich uprzejmie pytać, czy chcą mieć w życiu jeden, dodatkowy problem. Życzcie mi powodzenia, jeśli się uda, będę studiować w Warszawie. A jedenastego maja są dni otwarte w krakowie na Tynieckiej, ktoś był? Jest? Będzie? Bo ja bym chciała się zjawić i zobaczyć, ponieważ wiedza i alternatywa dobrymi są.

A teraz przechodzimy do naszej ulubionej części wpisu, czyli… odkrycia muzyczne! Oczywiście żartuję, myślę, że to tylko moja ulubiona część. :p
Po pierwsze: już w poprzednim wpisie wspominałam, że na scenę muzyczną powrócili the Jonas Brothers. Ludzie, jak byłam jeszcze taka mała, taka! Jak Emilka! Gdzie tam, mniejsza! Ona ma 10 lat, ja miałam z 7, jak poznałam ten zespół. Pamiętam, jak teledysk do "s o s" leciał w TV! Już nie mówię o czekaniu na następne płyty. Więc śmiejcie się, śmiejcie, ale dla mnie to JEST ważna informacja.
Po drugie: od dawna czekałam na album supergrupy pod wdzięczną nazwą LSD. Uspokajam tych, którzy pomyśleli, że nazwa ma coś wspulnego z tymi filmikami na youtube, nie, nazwa się wzięła od członków grupy. Zespół jest złożony z trzech osób. Labrinth, uzdolniony wokalista i producent z Anglii, Sia, prawdopodobnie dobrze wam znana piosenkarka z Australii, a na koniec Diplo, producent muzyczny z USA, który robi tam kawał dobrej roboty. W ogóle on jest strasznie zdolny, jeśli odnajduje się w tych wszystkich, różnorodnych projektach, każdy z trochę innym stylem muzyki i środowiskiem. Ja nadal nie mogę przeżyć, że Diplo i Major Lazer to jedna i ta sama osoba, a to NIE są wszystkie jego projekty. O LSD pojawi się chyba osobny wpis, bo ja dawno żadnego zespołu, robiącego pop, tak nie lubiłam. Te nuty są idealne!
Po trzecie: dwudziestego szóstego kwietnia wychodzi płyta Jamesa TW. Cieszmy się, ponieważ jest on podobny do Sheerana, a wszyscy znamy moje podejście do Sheerana. Nie jest jednak identyczny, ma swoje brzmienie i, co zauważyłam oglądając różne filmy na jego kanale, jest bardzo dobrym gitarzystą. Połowa płyty znana szerszej publiczności, ponieważ piosenki były wydawane przez ostatnie miesiące sukcesywnie, po jednej na miesiąc. Reszta piosenek jest nowa. Nie mogę się doczekać!
Po czwarte: ja nie żartowałam z tą EPką Simpsona. A wszystkie pozostałe EPki złączył i wydał jako, nazwijmy to, pełnometrażową płytę. Ta ostatnia nazywa się po prostu "besides", polecam.
Po piąte: polecam wokalistę, a jakże, z Wielkiej Brytanii, co się nazywa Sam Fender. Kolejny młody zdolny, bardzo lubię jego głos. I ledwo rozumiem, jak mówi. :d
Po szóste: orany, to powinno być pierwsze! Jak mogłam zapomnieć! Billie Eilish, dziewczyna młodsza ode mnie, ze Stanów, wydała ostatnio debiutancką płytę i muszę przyznać, żę dawno tak nie lubiłam alternatywy, jak w tym momencie. Płyta się nazywa "when we all fall asleep, where do we go?" Sama nazwa jest świetna, a płyta jeszcze bardziej warta uwagi. I, niszcząc stereotypy, że hity sąrobione w wielkich, drogich i wypełnionych ludźmi studiach, Billie nagrała to w studiu domowym, produkcją zaś zajął się Finneas, również muzyk, prywatnie jej starszy brat. Z resztą producentem jest świetnym, bardzo lubię ostatnio często wykorzystywany pomysł używania dźwięków z życia codziennego w podkładach muzycznych. Przykładowo, na krótkim wydawnictwie poprzedzającym debiut Billie, w jednym podkładzie były odgłosy zapalanych zapałek, w innym natomiast kroki na śniegu.

Koniec sekcji muzycznej!

No i, tak jużkończąc wpis, dwa fajne wspomnienia z zeszłego tygodnia. Po pierwsze, przyszła do mnie Becia i przyjrzałyśmy się bliżej mojemu Rolandowi. Keyboard się sprawdził, ale, z nieznanych przyczyn, jedna wtyczka odmówiła nam posłuszeństwa. Skutek był taki, że Becia grała, a ja trzymałam ten kabel ręką, żeby się nie ruszał, co jakiś czas wydając z siebie nieśmiały jęk protestu. W pewnym momencie moje prośby do sił wyższych zostały wysłuchane, ja odruchowo puściłam kabel, a on… został w miejscu. I działał do końca naszego spotkania, do tej pory nie wiem, jakim sposobem. Ja utrzymuję, że byłam bardziej złośliwa od rzeczy martwych, a kabel po prostu się poddał, bo uznał, że to nie ma sensu. Lubię tę wersję wydarzeń.
W niedzielę natomiast, wraz z Zuzią, zwaną moim humanem, wybrałyśmy się na festiwal foodtrucków, a tam, oprócz dobrego jedzenia można się wiele nauczyć o ludziach. Pomijam już to, że mam wrażenie, że przy kolejkach do tych budek powinno się ustawić jakieś światła, jak na skrzyżowaniach. Często kolejka nie przesuwała się do przodu nie dlatego, że ludzie się ociągali, a dlatego, że 15 osób musiało przejść w poprzek i nie miał człowiek się jak włączyć do ruchu. To pomijam, bo kiedy stałyśmy w kolejce, żeby kupić sobie lemoniadę, jedna pani bardzo poważnie spytała: przepraszam, a czym się różni ciepła lemoniada od zimnej? … Yyyyyyyyyyyy…

Pozostawiam was z tym problemem i do następnego wpisu. Mam nadzieję, że teraz już mi się uda za tego bloga wziąć.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie twórczość

pamiątka z wakacji bloga – wpis audio, podgłośnijcie sobie

Kategorie
co u mnie twórczość

Powrót po wakacjach blogowych! – zapowiedź audio

Hej hej!

Witam was serdecznie i zapraszam do pytań, bo trochę mi zajmie wdrożenie się znów w rytm pisania. Na razie dostaniecie ode mnie coś, co nagrałam troszkę temu, a obrobiłam dzisiaj. Komentarze pod wpisem audio mile widziane, tak samo, jak i pod tym.

Tęskniłam za wami!
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Wiedźmin na scenie, keyboardy w domu i nowy system na dysku, czyli garść ogłoszeń na szybko

Moja siostra była przez pięć dni na zimowisku. Jeździli na łyżwach, mieli basen i mnóstwo innych rozrywek im organizowali. Ja z kolei wyjechałam na weekend, wróciłam dziś, więc zobaczyłyśmy się dopiero teraz. Okazała się jednostką bardzo inteligentną. Na moje pytanie "i jak tam wasi wychowawcy?" (miałam, rzecz jasna, na myśli, jak się z nimi dogadywali) moja siostra odpowiedziała: "no nie wiem, pewnie zmęczeni". No cóż, z tym się mogę zgodzić. :d

W ostatnich dniach udało mi się obejrzeć yamahę psr s970. Zakupu gratuluję, choć przeraża mnie liczba guzików. Mam ochotę na recenzję porównawczą, ale to wtedy, kiedy nauczę się obsługi własnego instrumentu, bo teraz, to jest bez sensu. Na pierwszy ogień mogę powiedzieć, że sekcja symfoniczna lepsza w psr, klawiatura z kolei, przepraszam cię, że to powiem, Dawidzie, do dupy. U mnie lepsza. :p Zainspirowało mnie to jednak po raz kolejny do nauki mojego instrumentu, muszę go przecież przy porównaniu wybronić.

Dalej: miałam robiony format! Wreszcie! W sensie, na moim komputerze zjawił się czysty, nie zaśmiecony windows. Jeśli oczywiście istnieje coś takiego. Polecacie jakieś tzw. "dobre programy"? 😉

Z innych informacji, słucham piosenki Meghan Trainor, mówiłam już, że przesunęła album w czasie? :p

Może ja przejdę do tego, po co wyjechałam, bo chyba nie mówiłam. Wyjechałam po to, aby obejrzeć "wiedźmina" w teatrze. Kto nie wierzy, ten niech obejrzy tutaj:
Film z fragmentami utworów i recenzją

Przedstawienie to tylko potwierdziło moją teorię, że nie ma czegoś takiego, z czego nie da się zrobić musicalu. Oczywiście, że zdarzyły się pewne fragmenty, które fajnie by było zamienić na inne, ale ogólne wrażenie było dobre. I sam pomysł na przedstawienie zdarzeń był fajny, ponieważ przedstawiali to na zasadzie retrospekcji. Cały spektakl zaczynał się od Jaskra, wiedziałam, że oprą to na kimś, kogo zawodem jest śpiewanie o zdarzeniach, cóż za niespodzianka! A potem Jurga uratował zranionego wiedźmina. Podczas, gdy Geralt majaczy, czasami zdarzy mu się zasnąć lub opowiadać. Wtedy tylko wystarczy rzucić na ekran magiczne hasło "tyle i tyle lat wcześniej" i jesteśmy w domu. Najlepsze piosenki, jak dla mnie, to ta w zamku, gdzie Pawetta z Jeżem się spotkali, potem piosenka Yenefer, piosenka Jaskra o poezji, bajka Geralta, opowiadana Ciri, to chyba w ogóle moje ulubione, piosenka samej Ciri też ładna… no ogólnie zrobione dobrze. I bardzo mi się podobało, że uderzyli w, że tak powiem, słowiański zaśpiew, kultura ukazana pięknie, czasem przejmująco, a czasem przerażająco. Czego mi tam brakowało, to scen, w których Geralt był dawnym, twardym i bezwzględnym sobą, niby, że bez uczuć. Powinni od tego zacząć. Reszta super. 🙂 Poza tym, wiecie, to jest musical, no to wiadomo, że prawdopodobnie się zakocham.

A propos zakochiwania się w muzyce, pozostało mniej, niż tydzień do koncertu Aleca! 🙂 Jejjjjjj!
Dostałam do testów mikrofony binauralne. Nosi się je w uszach. Może tam też sprawdzę?

Dobra, koniec tego bałaganiarskiego wpisu. Pozdrawiam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

po utworach ich poznacie, czyli studniówka i co dalej

Hello!
Chciałam od razu odżegnać się od spekulacji, że spałam do tego czasu od soboty. :d Natomiast nie dałam wam znać, co ze studniówką i początkiem ferii, czynię to więc czym prędzej teraz.

Studniówka rozpoczęła się polonezem… mhm, żartowałam, jasne, że nie, zaczęło się od przemówień różnych ważnych osób, dopiero potem polonez. Pomijając niewielkie błędy (i po co nam były te koła) wszystko wyszło prawidłowo. A przy końcu slalomu, to przecież zawsze coś się zdarza, to już nie przesadzajmy. 😉

Potem poszliśmy jeść, a trzeba przyznać, że wszyscy byli porządnie głodni. Może to ze stresu? Jedna tura poloneza, druga tura poloneza, niespodziewany walc zatańczony przez 10 par z rocznika, wszystko bardzo ładne… Jedzenie! Od razu powiem, że ciepły posiłek wniesiono trzy razy podczas imprezy, ale ja jadłam raz, jakoś nie moja pora doby, żeby jeść w środku nocy. Chyba, że pizzę na zawodach, ale to jużinna historia.
Wracając do studniówki, muszę bardzo pochwalić naszego dja. Pierwszy raz widzieliśmy, i ja, i kolega, z którym byłam, żeby dj się aż tak starał na takiej imprezie. Dwóch ich tam w ogóle chyba było, siedział / siedzieli przy tym non stop, miksowali muzykę ze sobą bardzo dobrze i wyczyniali niestworzone rzeczy, aby style się nie gryzły.
Po tym, jakie propozycje muzyczne padały w komentarzach pod postem na temat studniówki miałam wrażenie, że pozostaniemy z samym disco polo, co dla mnie osobiście nie byłoby zbyt szczęśliwym obrotem sprawy, delikatnie rzecz ujmując. Na szczęście tak się nie stało. Zaczął disco polo, potem na chwilkę zapukały lata osiemdziesiąte, nagle wszedł jakiś rock&roll, co tu się dzieje, halo halo, muszę się przełączyć… Gdy dj puścił coś wolniejszego zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, co on z tym teraz zrobi, bo wyjśćz klimatu imprezy jest łatwo, ale do niego wrócić…? Dla naszego dja nic prostrzego! Puścił "I will survive". Jak wiadomo piosenka zaczyna się wolno, więc podpasowała do tamtego, a potem wraca do disco. W ten sposób po tej piosence mógł już robić co chciał. No i robił. Przejście od disco polo, poprzez Łąki Łan, do "tańcz głupia tańcz" było tam naturalną i dobrze brzmiącą koleją rzeczy.

Jeśli zaś okazywało się, że disco polo króluje na parkiecie, robiliśmy sobie z moim towarzyszem ranking najbardziej "inspirujących" tekstów. Im głupsze tym lepsze. Sam ranking przysporzył nam jeszcze więcej radości, niż myśleliśmy, ponieważ jeden z takich tekstów kolega wysłał do naszego wspólnego znajomego. SMSem. I to był błąd, ponieważ tamten chłopak nie miał go wpisanego w kontaktach, a, jak wiadomo, SMSy o tym, że "będziemy się razem bawić do białego rana", przychodzące od nieznanego numeru, podczas gdy jest się z dziewczyną na balu, może wywołać pewne nieporozumienia natury towarzyskiej. Naszczęście dośćszybko się o tym dowiedzieliśmy i wyjaśniliśmy sytuację, płacząc ze śmiechu.

Około godziny pierwszej dj zrobił pociąg. Jak na pociąg przystało, ten również zatrzymywał się na różnych stacjach, w tym przypadku w różnych krajach. A co można zrobić w Polsce? Oczywiście, poloneza! Jak dla mnie nasz polonez o pierwszej w nocy wyszedł dużo fajniej, niżten na początku. Ja w ogóle uważam, że tak powinno być. W którymś momencie imprezy ktoś woła, tak jak na próbach: ej, ludzie, do poloneza! I wszyscy: aaaahaaaa! Zerwali by się od stołu i zatańczyli trzy razy lepiej, bez stresu i ciśnienia. Tak samo miałam z egzaminami z fortepianu. Jak mnie nagle oderwali od ćwiczeń i szłam, powiedzmy, od klawiatury do klawiatury, było dobrze. Jak kazali mi czekać i długo zapowiadali, wtedy była tragedia. Nawet slalom wyszedł, nie wiem jak to zrobiliśmy.
A, no i ciekawostka, przy pierwszym polonezie dziewczyny miały nawet róże w rękach. Może dlatego potem z głośników musiało polecieć coś, czego tekst brzmiał "żadne dalekie podróże, tylko czerwone róże…". I tak dalej, i tak dalej, no poezja nad poezjami. :p
Nie wiem, czy naszym kryterium była głupota tekstu, czy wręcz przeciwnie, walory artystyczne, w każdym razie dostałam informację, że nasz ranking powinna wygrać piosenka pt. "zbuntowany anioł". Zainteresowani mogą posłuchać
tutaj

Chciałam tu jeszcze wspomnieć, że: Zuziu, humanie mój, bardzo dziękuję, że mogłam z tobą zatańczyć do takich hitów jak "czerwone koraaaaaaale"!.

Bus zjawił się o czwartej, poszłam spaćo szóstej, po dziesiątej obudziła mnie EMilka, która, stojąc na korytarzu, mniej więcej na środku naszego mieszkania, wołała do Ozzyego, żeby mnie nie obudził. Wstałam, wyraziłam swoje niezadowolenie, napiłam się herbaty, poszłam do sypialni rodziców i znowu się położyłam. Na chwilę przyszła do mnie Emi, posłuchała muzyki na słuchawkach, wymieniłyśmy opinie o akustycznych albumach Biebera, następnie zaśmoja siostra sobie poszła a ja spałam do pierwszej trzydzieści.

I tak oto studniówkę spędziłam ja – Majka…

Niespodzianka, to nie koniec wpisu! :p Prawie koniec, ale nie do końca, bo jeszcze początek ferii. Jutro wyjeżdżam do domu mojego szalonego kumpla z wydziału informatyki, bo idę z nim do teatru. W następną sobotę, dziewiątego, idę na koncert Benjamina. Jakoś w przyszłym tygodniu pożyczam od kolegi mikrofony binauralne do testów. Poza tym w środę wybiorę się z Zuzią do Warszawy, o ile się nie rozprzeziębię. Ale początek ferii miałam spokojny. Miałam perkusję i próbę, ale poza tym nic szczególnego nie robiłam. Śpię, czytam biografięJobsa, obejrzałam też o nim ładny film i ogólnie odpoczywam.

W tej biografi znalazłam pytanie, które mnie bardzo zaciekawiło. Był taki moment, kiedy bardzo popularnym pytaniem w różnych wywiadach było: co masz na swoim Ipodzie? I rzeczywiście! Wiecie, ile o nas mówi to, jakiej muzyki słuchamy? I to w danym momencie nawet, nie to, że styl cały. Wykonawca, piosenka… ja np. bardzo się zawsze interesuję, czego kto słucha. I tu pytanie do was. Nie pytam o Ipody, bo nie dość, że mi się jacyś gorliwi przeciwnicy apple zaraz włączą, to po prostu możecie nie używać, ale pytam: jakie, no, powiedzmy, od trzy do pięciu, piosenki są ostatnio u was na tapecie? Albo może wykonawcy jacyś? Odpowiedzi w komentarzach poproszę.
Sama się zastanowię, czekajcie. Wróciłam ostatnio do Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej, to dopiero jest dobry wynalazek. Uczę się ostatnio Christiana Caldeiry "hole in my heart" na gitarze, to tego teżsłucham. No i może jeszcze "wawing through a window" z broadwayowskiego musicalu "dear Evan Hansen". Polecam.

I teraz owszem, mogę skończyć wpis.

Więc kończę. WPis.
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

wieści z frontu

Witajcie, witajcie, drodzy parafianie!
U was już byli z kolędą? ZNaczy ten, no… po kolędzie?

Ostatnio się nasłuchałam samych miłych rzeczy o moim blogu, to ja wam może coś napiszę? :d
Słowna nie jestem i nigdy nie byłam, chyba, że to wpływa na czyjeś sprawy i obowiązki, więc, oczywiście, żadne wyzwanie z pod poprzednich wpisów nie doczeka sięrealizacji natychmiast teraz. W byciu słownym wcale nie pomaga mi to, że mam teraz początek ferii. A zanim jeszcze, to dziś nadeszła wiekopomna chwila – moja studniówka. Życzcie mi powodzenia!

Cóż tam się działo, że skłoniło mnie do napisania? W sumie już nie wiem, pamiętam mniej więcej, co się w tygodniu działo, to wam opowiem.

Na fizyce ostatnio mieliśmy o oczach. Znaczy u nas ogólnie teraz jest optyka na fizyce, zwierciadła, soczewki, odbicia i aberracje, ogólnie szkiełko i oko, no. Ostatnio było o oczach i o tzw. odległości dobrego widzenia. Nie omieszkałam zauważyć, że u mnie odległość dobrego widzenia liczymy w latach, a nie w metrach. Zastanowiło mnie też od razu, czy gdybym, po tak długim czasie, odzyskała wzrok, to czy mój mózg odwróciłby odruchowo obraz do góry nogami, czy jednak nie. :d Wczoraj były przyrządy optyczne, już mniej ciekawe.

Emila nadal słucha "Mikołajka". Mamy taki wielki audiobook "nowe przygody Mikołajka", jedną połowę czyta jeden Stuchr, a drugą drugi. I od razu pragnę sprostować, ktośmi ostatnio kazał nie hejtować Mikołajka, więc dla spokoju serc piszę: Mikołajek w interpretacji Macieja Stuchra? Super sprawa! Na prawdę, uśmiałyśmy się z Emilą nieźle. Przy okazji opowiedziałam siostrze, że pana Macieja widziałam cały jeden raz w życiu i że miły był dla nas bardzo.

Z innych doniesień.
1. Płyta Meghan Trainor znów opóźniona o miesiąc. WKurza mnie to już trochę.
2. Na próbię wreszcie udało nam się jako tako dobrze zagrać "Englishmana".
3. Nie mam pomysłu na awatar. O jakiej piosence mam wam opowiedzieć?
4. Powtórzę się, mam studniówkę. Muszę założyć sukienkę. Ja. I mam zrobione włosy. Ja. Wrrrrrrrrrrr!
5. Ptaszki chodzą po podłodze.
6. Do koncertu tylko 2 tygodnie.

Jakieś pytania?
Pozdrawiam ja – Majka

PS Wiecie co? Chyba zacznę się uczyć.

Kategorie
co u mnie

O próbach i próbnych maturach, czyli dawno dawno temu, w odległej galaktyce, był sobie refren

Nowy rok zaczął się dla maturzystów szybko i ciężko, próbne od trzeciego stycznia… i wszystko jasne. Wróciliśmy do szkoły w środę, a od czwartku ruszyliśmy; najpierw polski, potem matematyka, a w następnym tygodniu w poniedziałek angielski, w środę matma, a w czwartek fizyka, z tym, że i fizyka i angielski po zakończeniu lekcji. Nie powiem, co sobie myślałam, jak wracałam do domu, bo albo nic, albo te słowa absolutnie nie nadają się do publicznego użytku.
Matematykę i fizykę pisałam z brajlowskich arkuszy, więc już w ogóle było śmiesznie, bo miałam arkusz, maszynę do pisania, czyste kartki, brudne kartki – brudnopis przecież musiał być, czystopis (tak, takie słowo istnieje)… na maturze dojdą jeszcze tablice i karty wzorów… przyniosę segregatory chyba. Jak mi to wszystko niechcący spadnie, to chyba pójdę skoczyć, jak pisał Makuszyński, z pieca na łeb.
To, co wypisywałam na maturze z matmy przechodziło ludzkie pojęcie. Pomijam już dowodzenie w stylu: jak kwadraty tych liczb dodane do siebie wynoszą dwa, to te liczby muszą być mniejsze od dwóch, bo gdyby były większe, to te kwadraty tym bardziej. Ten dowód pomijam, ponieważ zaraz po nim pojawiło się w moim arkuszu zadanie 9, a pod nim jeden zapis: część zależności w brudnopisie. Rzeczywiście, w brudnopisie opisałam chyba cały ten rysunek, który tam był. Cały. Gorzej, jak doszło do rozwiązania. xd.

Na angielskim mieliśmy pracę o tym, że dzieciaki mają za dużo godzin w szkole. Ironiczny śmiech losu usłyszałam bardzo wyraźnie, pisząc ten artykuł o godzinie 15, po poniedziałkowych lekcjach. Fajnie było.

Inna rzecz. Emilka ma teraz jako lekturę "Mikołajka". Może mi ktoś wyjaśnić, co w tej książce jest, że to dali do lektur? To na Pottera się burzymy, bo "o mój Panie czarują!", tak? Ale książka o grupce chłopaków, którzy biją się, płaczą, śmiecą, szantarzują, że uciekną z domu i co trzecie opowiadanie mówią, że zadania z matmy są trudne! Co w tym takiego fajnego? No śmieszne to było, spoko, ale oni to mają w całości. Nie pojedyncze opowiadania, oni to mają całe. W każdym z tych opowiadań połowa, to powtórzenia z poprzednich. "Przyszedł Alcest – to ten gruby, co ciągle je", "Gotfryd się przebrał. On ma dużo przebrań, bo jego tata jest bardzo bogaty", "do tablicy podszedł Ananiasz – pupilek naszej pani". Coś takiego, seeeeeerio? Nic mi nie mówiłeś. "Nie pozwolili mi, więc zaczołem płakać i powiedziałem, że ucieknę z domu i wszyscy mnie będą żałowali". I teraz moje ulubione: "no bo co w końcu, kurcze blade!". Tak sobie poczytać, no to spoko, coś w stylu starszego dziennika cwaniaczka, ale lektura? Cisnę po tym strasznie, bawi mnie to i w ogóle hejter jestem.

Dobra, koniec hejtu, przejdźmy do innych rzeczy.

W środę byłam na próbie. W ogóle chyba czas się pochwalić, że tak, mamy regularne próby zespołu. Zawsze w środę wieczorem, już nie rozproszeni po weekendzie, ale jeszcze nie zmęczeni tygodniem, spotykamy się na dwie godziny i próbujemy grać. Ostatnio próbowaliśmy na przykład zagrać "Englishman in New York". To nie jest proste. Wcale nie jest proste. Zwłaszcza dla Beci, która musi to zaśpiewać, podczas gdy perkusistka, straszliwie złośliwa baba, ciągle do niej coś mówi.
"I don't drink coffee, I take tea, my dear."
– No ja też, ja też. –
"I like my toast done on one side."
– No spoko. –
"And you can hear it in my accent when I talk."
– Co ty nie powiesz? –
"I'm an Englishman in New York

See me walking down Fifth Avenue."
– Tak tak. –
"A walking cane here at my side."
– Jakżeby inaczej! –
"I take it everywhere I walk."
– O, poważnie? Ja też! –
"I'm an Englishman in New York."
Tu mniej więcej był ten moment, gdy Becia się poddała i na charakterystycznym "whooooooah!" na refrenie obie zaczęłyśmy się śmiać. Kiedy przestała śpiewać wtrącił się jej tata:
– No dalej, cała sala śpiewa z nami! –
– Cicho! – Becia wydała sprzeczny rozkaz i próbowała śpiewać dalej.

– Beciu, musisz się nauczyć śpiewać w różnych warunkach! –
– No ale jak, jak ty ciągle do mnie gadasz?! –
– Już, już nic nie mówię. –
Pięć minut później.
– No możesz przestać? –
– Ale co ja ci robię? Nawet na ciebie nie patrzę! O, widzisz? Odwracam się, nic nie mówię! –
– No ale… miny robisz! –
Taaaaaaa… tak wyglądają nasze próby. A że akurat nam to jakoś ciągle wypadało na refren, żadnego chyba nie zaśpiewaliśmy do końca, to i tytuł wpisu się zjawił.

Przedwczoraj był czwartek, a czwartki, to dni ciężkie. Rano dwie fizyki, potem dwie matematyki, przerwa na religię i fakultety z matematyki, dwie godziny. Stan mojego umysłu na tych fakultetach prezentuje się interesująco.
– Ty, a tam jest plus czy minus w tej różnicy? – pytałam całkowicie poważnie podczas jednej z tych godzin. Moja koleżanka zwątpiła w moje IQ, sekundę później ja też w nie zwątpiłam, poprawiłam przykład i ruszyłam dalej. Co ciekawe, potem się okazało, że to pytanie wcale nie było takie głupie.
Na tych lekcjach również powstało określenie "rysunek bardzo pomocniczy". Niestety, rysunek był tak bardzo pomocniczy, że okazał się niezbyt pomocny. Na końcu lekcji pojawił się sukces.
– O! Obliczyłam granicę! Szok i niedowierzanie! – Ucieszyła się moja towarzyszka matematycznej podróży.
– O rany, ja też! – zauważyłam. – Pani profesor! Pani profesor, ja, obliczyłam granicę! –
– Bardzo dobrze, cztery procent. – Oznajmiła spokojnie nasza niezmordowana wychowawczyni.
Po lekcjach, żeby za lekko nie było mam jeszcze angielski. Wczorajszy angielski był fajny, bo oglądaliśmy serial "mind your language". Taaaaa… polecam.
Zadanie. Po obejrzeniu pierwszego odcinka proszę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego w naszej klasie nie ma zazdrości i intryg? Takie pytanie również padło na naszym angielskim. Good luck.
Przy okazji okazało się, że nasz nauczyciel może zadzwonić do przynajmniej 5 amerykańskich prezydentów, ponieważ koleżanka pomyliła "name" z "call".
– O, świetnie, czy mogę zadzwonić, mogę! – ucieszył się nasz nauczyciel.
Serial śmieszny, na prawdę spoko.
Poza tym przeczytałam fragment "procesu" Kafki. Straszliwie to jest skomplikowane, z kolei język super, duża ulga po lekturach takich, jak "chłopi".

Cóż wam mam jeszcze… Nadszedł ten moment, moja siostra zaczęła słuchać muzyki, na słuchawkach. "Maja, ja teraz rozumiem, czemu ty ciągle słuchasz w samochodzie muzyki z telefonu." Taaaaak. Jak ja na to czekałam. Przy okazji, zrobiłąm sobie playlistę na apple music, nazwałam ją "all time" i wrzuciłam dużo piosenek, których słuchałam bardzo dużo od początku życia.
A propos muzyki, to dziśbył u mnie Kamil i nie dość, że pochwalił moją grę na gitarze, to jeszcze pochwalił mojego Rolanda. My sobie tak nawzajem zazdrościmy, on mi zazdrości, że umiem utrzymać rytm na gitarze, a ja mu zazdroszczę, że jak zagra na pianinie tzw. cokolwiek, to dla mnie to brzmi, jak już dokończony i przygotowany utwór. Kamil, powinniśmy razem pracować.

Co do odkryć muzycznych, co polecam. Polecam, wydaną wczoraj, płytę Alice Merton. TO jest ta, co śpiewała "no roots", nawet pisałam o tej piosence na tym blogu kiedyś. Bardzo fajne wydawnictwo. Dalej, no cóż, zbliża mi się koncert Aleca Benjamina, więc mi absolutnie nie przeszło, przeciwnie wręcz. Dalej… ja czegoś jeszcze słuchałam ostatnio, co to było…? Na tapecie był chwilę Christian Caldeira, chłopak, który kiedyś śpiewał w zespole, tworzącym piosenki na podstawie Harrego Pottera, z resztą bardzo dobre, a potem zaczął śpiewać swoją muzykę. Polecam, ale nie wiem, gdzie to znajdziecie, bo jest tylko na streamingach raczej. Co do reggae, bo mało o tej muzyce tu pisałam, aż wstyd, to płytą roku w "strefie dread", czyli najbardziej znanej audycji radiowej o reggae w tym kraju, została ogłoszona płyta Damiana Syjonfama pt. "czuję, więc jestem". Polecam, na prawdę warto zerknąć.

To chyba tyle, pamiętajcie o Q&a.
Pozdrawiam i czekam na odzew.
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

odkrycia w przerwie świątecznej, czyli garść luźnych refleksji

Witajcie!
Pomyślałam, że jeśli mam pomysł, to czemu nie pisać, zwłaszcza, że mój pomysł polega na luźnych refleksjach natury wszelkiej, to komu to przeszkadza?

Jak państwo wiedzą, mam ostatnio wolne i keyboard. Nie skutkuje to na razie niczym prócz nauki, jak się nauczę,to wam pokażę. Na razie, z ciekawszych rzeczy umiem zrobić z czegoś sampel, a także umiem nagrać ścieżkę. Broń mnie Bóg się pomylić, bo już usunąć tej ścieżki nie umiem. :d
Wczoraj z kolei zajmowaliśmy się z tatą sprawami kablowymi, udało mi się przerzucić dźwięk z klawisza na moją wieżę, co jest dużo wygodniejsze od ciągłego przepinania słuchawek, a także przerzucić dźwięk z telefonu do klawisza. Co skutkowało takimi wydarzeniami, jak roland odtwarzający raz po raz: millenium, jeden nowa rzecz, millenium, jeden nowa rzecz… Mówiłam, że umiem coś zsamplować? 😉

Wieczorem i w nocy przeglądałam stare prace z gimnazjum. Prace były zadawane na polskim i pisane własnymi palcami, na maszynie, braillem, tłukłam te 3 lub 4 strony i prawdopodobnie myślałam, po co to robię… No a teraz wpadłam na genialny pomysł, żeby to przepisać na komputer.
Pierwsze, co mnie przy tej okazji przeraziło to to, że wtedy po polsku mniej więcej pisałam tak, jak teraz po angielsku. Może nawet trochę gorzej. Prace na angielski, nawet te licealne, zwykle wyglądają tak, że biedny uczeń stara się jak najbardziej lać wodę na temat, zwykle jadąc po dość prostych przykładach, albo przynajmniej sobie dobrze znanych, wśród prostych zdań wpychając niezliczone powtórzenia i, czasem kilka niepasujących do reszty, ładnych słów. Czyli, brzydkie zdania z ładnymi słowami, albo ładne zdania o niczym w sumie. Zainteresować nie zainteresuje, ale wytknie bardzo wyraźnie, że po 1. nauczył się tego i tego, a 2. zna znaczenie tego słowa! No, i mniej więcej tak wyglądają moje stare prace z polskiego. Ja na prawdę mam nadzieję, że teraz, pisząc po angielsku, wyszłam z tego stereotypu.

Inna rzecz, nowiny ze świąt! Dostałam bilety na koncert Benjamina! Można sobie zobrazować mój wyraz twarzy. 🙂 Niezależnie od tego, czy podejrzewałam, że je dostanę, czy nie. A, no i dostałam jeszcze futerał na keyboard, dziękuję, Mikołaju. Będę grzeczniejsza chyba. :p
Podczas wigilii moja siostra i moja kuzynka, jeszcze młodsza tak na marginesie, zrobiły przedstawienie. Śpiewały piosenki, czytały różne ciekawostki o świętach… I można sobie dużo mówić, że dość to było długie, że można jednak czasem nie śpiewać wszystkich zwrotek kolęd albo przynajmniej ich trochę więcej posłuchać, co by się nauczyć rytmu, można dużo… A jednak była to pierwsza wigilia od ładnych paru lat, podczas której moja rodzina wspólnie zaśpiewała kolędy. Więc na pomysł wcale nie narzekam. Zwłaszcza, żę sama przed świętami zaprzysięgłam się, że jeśli ktoś przy stole rozpocznie temat polityki, pracy, jak wiadomo najlepiej innych ludzi, lub instytucji kościoła, sama zacznę bardzo głośno śpiewać co mi tylko przyjdzie w danej chwili do głowy. I widzicie? Nie było potrzeby! Strasznie mnie jakoś smucą teksty typu: eeeej, cicho, nie mów tak o niej, święta są! To co kurde, w inne dni wolno nam się hejtować, bo tak? :p

Jedziemy dalej. Podczas przerwy świątecznej kilka osób zainspirowało mnie do powrotu do mojej pasji związanej z językiem angielskim, mianowicie do tłumaczeń nie tyle z angielskiego na polski, ale bardziej z angielskiego na nasze. Oznacza to mniej więcej tyle, że lubię pisać tłumaczenia piosenek w ten sposób, żeby można je było zaśpiewać. Nie wiem, jak to się nazywa, poetyckie tłumaczenie? Nie mam pojęcia. W każdym razie chodzi o to, co robi się przy okazji wystawiania sztuki w teatrze czy nagrywania polskiej wersji filmu. Nie wystarczy przetłumaczyć na polski, trzeba jeszcze od nowa napisać taki tekst w ten sposób, aby wszystko pasowało do rytmu. Przy okazji pytanie, czy ktoś ma jakiekolwiek pojęcie,, kto się tym zajmuje, a raczej, jak tacy ludzie rozpoczynają swoją pracę? Tłumacz idzie do wydawnictwa, aktor idzie na casting lub do szkoły, pisarz pisze i czeka na zmiłowanie boskie, wokalista ćwiczy śpiew i albo idzie do szkoły, albo do wydawnictwa… a taki tłumacz? To nie tylko chodzi o znajomość języka, trzeba jeszcze mieć jakieś tam zamiłowanie do pisania wierszem, no nie każdy lubi. To skąd oni ich biorą? Z nazwiska ludzi znam, ale poznałabym z chęcią ich historię. 🙂
Żeby nie gadać o niczym, podrzucę wam kilka przykładów. Dla teatru muzycznego Roma były robione tłumaczenia piosenek ABby do spektaklu Mamma Mia, swoją drogą zrobionego bardzo dobrze. No i na tłumaczenia też nie można narzekać.

Wykonanie live, ale myślę, że to nawet lepiej. Byłam na tym przedstawieniu dwa razy i uwierzcie, poszłabym i trzeci, gdybym mogła.

Dalej, podobna kategoria, tym razem filmy disneya. I tu wszyscy: oooo, co, król lew! Akurat nie, choć tam podobno za tłumaczenia mieliśmy dostać jakąś nagrodę. Czy to nie ta bajka? No nieważne. W każdym razie, ja sobie przelecę te 14 lat w przód i przyczepię się do filmu z tych muzycznych, aktorskich, Camp Rock. A nawet więcej, jeszcze jeden rok w przód, chodzi o Camp Rock 2. Tam była piosenka "wouldn't change a thing", od razu link,

trudna nie tyle tekstowo, ile po prostu trudno ją śpiewać, bo w tym samym miejscu idą dwa zupełnie inne głosy, z zupełnie innym tekstem w jednym momencie. Co ciekawe, tłumaczenie nie tylko było niezłe, ale także dosyć wierne oryginałowi. Znalazło się nawet na płycie Farny, nie tylko na polskim wydaniu ścieżki dźwiękowej z filmu.

Tą wiernością oryginałowi to tłumaczenie różni się od tłumaczenia piosenki z popularnego w podobnym czasie Highschool Musical, i tak jak kochałam HSM całym sercem, tak na tłumaczenie piosenki, po polsku zwanej "masz w sobie wiarę" dziwnie mi się teraz patrzy.

Jedziemy dalej i przechodzimy do tłumaczeń, które nie występują w telewizji. I czas na studio accantus, podejrzewam, że dość znana grupa. Wrzucam dwie rzeczy, które są w Polsce przetłumaczone tylko przez nich. Pierwszy link, to piosenka "don't say yes" z serialu "Smash". Wielki podziw dla tego, kto to przekładał na polski, choćnie robił tego bardzo dosłownie.

Druga nutka to utwór z musicalu "afera mayerlink" niestety nigdy nie granego w Polsce.

Jak chce ktoś sobie porównać z oryginałem, to bardzo proszę, ale jest po niemiecku, więc sami szukajcie. xd.

Jest też na youtubie dużo tłumaczeń piosenek popularnych, znanych z filmów lub radia, z tym, że… no cóż, bardzo trudno znaleźć mi takie, które by mi się podobały. Nie wiem, czemu ludzie wychodzą z założenia, że, jak wrzucą tekst w tłumacz i po prostu zaśpiewają, co im wyjdzie, albo jak będąrymować dwa identyczne słowa, to już jest polska wersja. Jedyne, co umiem zwykle wybaczyć, to poprzesówane akcenty w słowach, tak najczęściej wychodzi. Ale ludzie, serio, można nad tym troszkę dłużej posiedzieć. Za to dokonałam ostatnio odkrycia odwrotnego, mianowicie, jedna dziewczyna wrzuca na swój kanał covery różnych piosenek, w tym niektórych polskich, ale, po angielsku. Poniżej przykład.

Powiem wam, że chyba na prawdę się za to niedługo zabiorę, i chyba spróbuję też cośzrobić w drugąstronę. Mam trochę tłumaczeń z angielskiego na polski, może czas na cośprzetłumaczonego w drugą stronę…?
O, sprawdziłam. Złe tłumaczenia na angielski też są. :d

Cóż tam jeszcze u mnie. Po 1. w czwartek widziałam się z Zuzią, ukrzywdziła byś mnie, Humanie, gdybym o tym nie napisała, co? I wypiłam gorącą czekoladę, bardzo dawno nie piłam gorącej czekolady! Trzeci dzień świąt uczciłam! 🙂 Za to wczoraj miałam próbę zespołu, też dobrze, czwarty dzień świąt również uszanowany. Muszę tylko coś wymyślić na dziś. Może lekturę poczytam? Może się pouczę do matury…? Ha… ha… ha…

Pozdrawiam ja – Majka

PS Jakie macie ulubione piosenki świąteczne, ale nie kolędy? Co dostaliście na święta?

Kategorie
co u mnie

pieśń o Rolandzie, czyli muzycy w matfizie i święta

Witajcie!

Troszkę mi się ostatnio zebrało, to wam poopowiadam, a co!

A zacznę od tego, że zaraz ten laptop wyląduje na zewnętrzu, bo już w tym momencie musiałam poprawiać pierwsze zdania, ponieważ mój komputer postanowił nie wpisywać spacji po polskich znakach na końcu wyrazu. Ile ja mam napisanych różnych wyrazów łącznie z "się", "cię", "zrobił", "dziś" i innymi takimi, to ludzkie pojęcie przechodzi. I tak dla wyjaśnienia, ja wiem, że w poprawnej polszczyźnie nie mówi się "na zewnętrzu", ale na TYM blogu się mówi! Tak mówiły tzw. boovy, kosmici z filmu "dom". Bajka z 2015 roku, piękna i mądra, kocham boovy!

Wracając do świata rzeczywistego, ostatni wpis ode mnie mieliście pierwszego grudnia, ten fascynujący serial skończył się więc mniej więcej na wysokości breloczka z Yodą i pierwszych prób poloneza. A propos, ostatnio kolega, który ze mną tego poloneza tańczy, zjawił się na próbie i przedstawiałam go pani Ewie. Pani Ewa zaś przedstawiła się sama: "ja jestem nauczycielem wspierającym Mai, razem się wygłupiamy na matematyce". Taaaaaak, nie mam pytań. Jeśli do tego bloga zagląda w tym momencie moja wychowawczyni, uspokajam, staramy się, aby te wygłupy ograniczały się do zrozumienia, co się wokół nas dzieje. Doszłyśmy do komentarzu w stylu "Ja wiem! To jest parabola, która lata!". Ja już nie pytam, co to za proszki, ja chcę tylko wiedzieć, ile one kosztują.

Mówiąc o cenie, dużo mnie ostatnio kosztowało skupienie na zajęciach i odrabianie lekcji, ponieważ bardzo usilnie zajmowałam się decyzją pt. kupić Rolanda, czy nie kupić? A jeśli tak, bo raczej tak, to skąd kupować? Zaczęłam docierać do końca internetu, miałam wrażenie, że znam wszystkie filmiki na youtubie, zaczęło mi się to śnić po nocach, to chyba nie dobrze… słowem, zaczęłam lekko świrować. W celu uniknięcia ześfirowania poważniejszego, niecały tydzień temu dokonałam zakupu. W poniedziałek dowiedziałam się o okazyjnej dosyć cenie, napisałam kilka pytań do pana, który zajmuje się sprzedażą Rolandów na nasz piękny kraj… Tak przy okazji chciałabym zdementować plotki i teorie obalić, że wszystkie takie supporty klijenta, to nieinteligentne roboty i automaty z rozwojem wstecznym, które odpowiadają na wszelkie pytania na odwal się i ogólnie w tonie "zajmiemy się tą sprawą, jak już nam trzecia kawa wystygnie". Napisałam, zapytałam i dostałam od miłego pana odpowiedź na wszelkie moje pytania, rozwiano moje wątpliwości i doradzono. Dzień później dokonałam zamówienia, w środę mój instrument został do mnie wysłany, a w czwartek był już na miejscu. Muszę przy tym podkreślić, że ja w czwartek mam lekcji sześć, niby mało, ale za to ciężkich, natomiast popołudniu mam angielski, przeżycie miłe i interesujące, niemniej jednak niekiedy dość wyczerpujące umysłowo, w skutek czego w czwartki kończę zajęcia o godzinie 19. Pocieszałam się, że jak już skończę i wrócę, to roland jużbędzie w domu. Nasz nauczyciel miał litość w sercu i zrobił lekcję na pół świąteczną, przypomnieliśmy sobie słownictwo związane z celebrowaniem tego wydarzenia, dostaliśmy słodycze… Ja nie wiem, czemu my na każdą zapowiedź pana "dziśbędę coś dla was miał!" reagujemy pytaniem: o, cośdo jedzenia? A może to tylko ja…? Yyyyyyyyyyyy…

Wracając do Rolanda, już tłumaczę. Mówię skrótowo o syntezatorze Roland fa06, zwanego również stacją roboczą. O, ostatnie 3 słowa właśnie napisały mi się razem, no nic. Wracając. Urządzenie ma nie tylko 2 tysiące całkiem fajnych brzmień rolanda na sam początek, ale także można ten pakiet rozszerzać o paczki ściągane z ich oficjalnej strony. Poza tym można za jego pomocą nagrywać to, co się gra, ma w sobie prosty system nagrywania ścieżkowego z 16 ścieżkami, co w praktyce oznacza, że można sobie w spokoju popracować nad każdym instrumentem osobno, ma sampler – 16 padów do uruchamiania dodatkowych dźwięków lub podkładów, ma możliwość podłączenia mikrofonu lub gitary i również dołączenie do nagrywanych kompozycji dźwięków z nich dochodzących, może obsługiwać programy do tworzenia muzyki na komputerze… W ogóle sporo może. Jak na moje możliwości, to nawet za dużo, jak na razie nie bardzo ogarniam to umysłem. Więc jak ktoś mnie w komentarzach zapyta, co już na nim zrobiłam, to ostrzegam, że głowę urwę, chyba, że ktoś to pytanie zada za 2 tygodnie, a nie 2 dni. Już teraz jednak darzę to urządzenie wielkim uczuciem i ogólnie, po powrocie do domu w piątek usiadłam od razu do przeglądania brzmień i 2 godziny mi znikły. Pod koniec przestałam słyszeć różnicę. Na porządku dziennym będą przypadki, kiedy zrobię coś niechcący, np. w piątek prawdopodobnie włączyłam jakiś efekt, a potem przez pół godziny próbowałam znów znaleźć to brzmienie, co mi się tak podobało. Prawdopodobnie to brzmienie, w takim kształcie, jak ja je pamiętam, po prostu nie istnieje, tylko ja uruchomiłam na tym brzmieniu jakiś efekt.

Mówiąc o instrumencie przypomniało mi się, co jeszcze zajmowało mój umysł w grudniu. Oczywiście były to próby do świątecznego koncertu w szkole. Kto czyta mojego bloga już od pewnego czasu doskonale wie, w jakiej atmosferze te próby przebiegają i z czym to się wiąże. W naszym zespole pracuje się fantastycznie, zwłaszcza dlatego, że praktycznie wszyscy instrumentaliści grają na więcej niż jednym instrumencie. Co prowadzi do dialogów typu:
– I co, zagrasz z nim na saksofonie? –
– Ale na dwa saksofony, czy saksofon i klarnet? –
– No nieeeee, klarnet w tym nie, przecież klarnet gra na fortepianie! –
I weź tu zrozum naszą rozmowę. Drugi fajny dialog udało się skonstruować koleżance, której z imienia nie wspomnę dla bezpieczeństwa, która na pytanie, czy posiadamy jakiś instrument odpowiedziała: "No jasne, jak coś, to przyniosę z muzycznej! Nie no, oczywiście, że nie będzie problemu, jakoś wyniosę, nie takie się rzeczy robiło! Yyyyyyy… albo zapytam, czy mogę wynieść.".
I całe napięcie poszło się… wałęsać.
Koncert sam w sobie poszedł bardzo fajnie, na pierwszym z trzech występów zrobiliśmy wszystko, czego się robić nie powinno, ja pomyliłam kolejność, koleżanka zaśpiewała inny tekst, a na końcu jeden mikrofon się zepsuł, a drugi wyczerpał. Z tej pokazji po koncercie zwróciłam się do wychowawczyni, która w tym roku opiekowała się zespołem: pani profesor, jak teraz poszło wszystko, co mogło, to potem jużtych problemów na pewno nie będzie! I nie było, wszystkie następne występy odbyły się bez przypadkó. Chociaż, ta akcja z mikrofonem powinna być pokazywana, jako przykład wspaniałej pracy zespołowej. Trzeba wam wiedzieć, że my "cichą noc" śpiewaliśmy w ośmiu językach. Co dwa wersy zmieniał się język i osoba śpiewająca, na końcu wracaliśmy do polskiego, co oznaczało, że w trakcie tej piosenki wokaliści zmieniali się 9 razy. I mieliśmy do tego jeden mikrofon. Jejjjjjjjjj! On raz, między dwoma wersami, przeszedł przez sześć osób! Jak to musiało fantastycznie wyglądać! Co do mojego zadania w tym całym pięknym evencie, to grałam na perkusji i na cajonie. Na cajonie tylko dwa razy i dobrze, bo po drugim kawałku myślałam, że mi paluszki łodpadną, bo dosyć szybko i dużo miałam do grania. Okazało się, że żadnych perkusjonaliów i przeszkadzajek nie trzeba wynosić z muzycznej, bo szkoła takimi dobrami materialnymi dysponowała we własnym zakresie.
Między drugim a trzecim koncertem mieliśmy wigilie klasowe, dostałam od Mikołaja dużą, włochatą poduchę. Moja wychowawczyni siedziała koło mnie i mojej poduchy, co bardzo jej się podobało, bo ona lubi takie miziaste rzeczy. Przy okazji, polecam bajkę o ciepłym i puchatym, w sam raz na święta.
http://psycholog-olejnik.pl/inspiracje/bajka-o-cieplym-i-puchatym/

Teraz przejdę do różnych spotkań, o których wspominam nie tylko dlatego, żę były przyjemne, ale także dlatego, że o nich zapomniałam, co mogło byćniezbyt miłę dla spotykających mnie osób. Po pierwsze, spotkałam Monikęzarczuk, nie ma różnicy, czy podam nick, czy imię i nazwisko, na to samo wyjdzie, na ICC weekend, o którym mówiłam w poprzednim wpisie. Dużo nie powiem, bo nie rozmawiałyśmy długo, ale dzięki za spotkanie, mam nadzieję, że nie długo odwiedzisz ojczyznę. 🙂 Po drugie nie pisałam tutaj… serio? Nie pisałam? O spotkaniu z djem Denisem, czyli moim serdecznym kumplem, którego jednym z ważnych zadań życiowych jest popychanie mnie do różnych dziwnych zadań muzycznych i dawanie mi do zrozumienia, że tak ogólnie, to przydałoby się wziąćdo roboty. Nic nie szkodzi, bo ja mu powtarzam to samo, więc jesteśmy kwita zwykle. Wraz z kolegą Mateuszem pokazywali mi, na czym polega to całe mixowanie muzyki. Super zabawa, na prawdę, aż bym sobie kiedyś cośtakiego sprawiła lub pożyczyła, taką kontrolkę do obsługi programów miksujących. Fajny antystres, to raz, dwa, że wygląda bardzo fajnie, a trzy, że, o ile zdążyłam się zorientować, jakoś mi to tam wychodziło. Denis, dzięki jeszcze raz, bo nie tylko pokazujesz mi nowe rzeczy, ale także jesteś po prostu zawsze bardzo miły, co jest cenne w tych czasach. :p Ja tak nie umiem, niech ci inni powiedzą.
Po trzecie, byłam zaproszona na spotkanie wigilijne do Dawida i Julity i bym się wcale nie zdziwiła, gdyby julita więcej mnie nie wpuściła za próg domu, bo jak dla mnie, to to wyglądało tak, że ja przyjechałam, najadłam się i pojechałam. :p A i tak mogłam tam jeszcze z wami posiedzieć, bo okazało się, że PKP jest zdolne do machinacji polegających na zamienianiu miejscami różnych pociągów. Przynajmniej ja mam taką teorię, ponieważ ten pociąg, co miał byćpóźniej, pojechał wcześniej, niż ten, co miał jechać wcześniej. A pojechał później… yyyyyyyyyy… w każdym razie miałam być w domu o 19:56, a w końcu wyjechałam z Warszawy o 20:14. I to jeszcze nie był TEN pociąg. :p Przy okazji, pytanie. Dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na pomysł zrobienia kas dla ludzi, którzy kupują bilet na Dzisiaj. Nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc, DZISIAJ! No weźcie sobie wyobraźcie. Macie pociąg za 10 minut, załużmy, że ostatni, chcecie kupićbilet, ale nie można, bo przed wami stoi facecik i: yyyyyyy, no bo, proszem paniom, bo jaaaa, to bym chciał bilet na poooooooniedziaaaaaałeeeeeek, no no, mooooooże byyyyyć na czternastą trzydzieści… Ale proszę pana, z tym, że w tym pociągu już nie ma gwarancji miejsc siedzących. To znaczy, że nie wiadomo, czy pan będzie miał gdzie usiąść… Kurde, ziomek! Nie dość, że NIE jedziesz dzisiaj! Tylko za dwa dni! To jeszcze i tak już nie ma biletów! Słuchajcie, ja nie mówię o stawianiu nowych kas, ja mówię o wydzieleniu dwóch takich, które sprzedają bilety tylko na ten dzień. Nie później.

Przed wizytą na Powiślu wpadłam na trochę do Lasek, aby obrzucić moich drogich znajomych owocami w czekoladzie. Rzecz jasna, w paczkach. Klaudia, niezmiernie zdumiona moim przybyciem, uczyniła mi nawet herbatki i ucieszyła się z prezentów, niepochlebnie wyrażając się o stanie mojego umysłu. W tym dniu udało mi sięjeszcze spóźnić na autobus całe pół minuty, więc ogólnie było interesująco.
A, no i jeszcze, tydzień wcześniej spotkałam się z Monią i Weroniką, również na Powiślu, i tu again: Moniu, ja nie jestem taka zawsze!

W ogóle, to tak patrzę na ten mój wpis i widzę, że wychodzi tak, jakby mnie w ogóle nie było w domu, bo ciągle gdzieś łażę. Co ciekawe, tak jest tylko przez pół weekendu, bo w niedzielę ściśle trzymałam się zasady wysypiania się za wszelką cenę, a w tygodniu, to w ogóle nic się nie udawało robić, Zuza, mój drogi human, świadkiem. Sorki Zuziu, wyjdziemy gdzieś niedługo. Z Becią natomiast najwięcej czasu na wymianę poglądów miałyśmy gdzieś koło naszych wspólnych lekcji i przy odrabianiu angielskiego. Naszą specjalnością jest połowę czasu przeznaczonego na odrabianie przegadać o nowym motywie, który wpadł nam do głowy, albo o książce, którą czytamy, zamiast się zająć rachunkiem prawdopodobieństwa.
Ostatnio rozmawiałyśmy też o próbnych maturach, bo przeprowadzane były pod koniec listopada, więc wyniki zjawiały się w grudniu. Dostawaliśmy nawet arkusze na pamiątkę, Becia wręczyła mi taki jeden z uprzejmym komentarzem: masz, możesz sobie tym napalić w piecu. Zapewne chodziło jej o to, że dla mnie każda kartka wygląda, jak czysta. Teraz sobie myślę, że w sumie mogłam porobić łódeczki.

Mam silne wrażenie, że oczymś miałam napisać i zapomniałam. Nie wiem o czym, więc nie napiszę i przejdę od razu do ostatniego punktu programu. Ponieważ ten wpis i tak zrobił mi się jakiś taki muzyczny, to powiem o moim ostatnim odkryciu w tej materii. Odkrycie nazywa się Alec Benjamin, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, nawet jedna jego piosenka widniała na tym blogu niedawno. Ja mówię, ten chłopak będzie kiedyś porównywany do Sheerana i Passengera na raz. On jest czymś pomiędzy. Styl bardziej Sheeran, teksty bardziej Passenger. Wywiadów z nim słucham, człowiek przemiły, cichy z głosu, ale, jak jużspytają, to gadatliwy z charakteru, a poza tym bardzo pozytywnie pokręcony, a ja takich lubię. Większość czasu jednak poświęcam jego piosenkom, są niby proste, a jednak każdy tekst do mnie trafia. I nie powtarza się w tematach raczej, każdy z tych tekstów to jakaś historia, co bardzo szanuję.
Polecam ja – Majka

No i chyba koniec wpisu.
PS Dostałam już dziś kilka smsów więc ja też wam teraz napiszę. Wesołych świąt!

EltenLink