Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Parapetówka będzie, jak będą parapety. Czyli głównie o tym, co się w lipcu zadziało.

Nie wiem, czy zauważyliście, ale ostatnio bardzo lubię pisać takie wpisy bez początku. Żadne tam hej, witam, przywitania i pożegnania najczęściej wypadają banalnie i bez sensu. Zamiast tego lubię posty typu: łup, nagle coś, jakaś myśl, pytanie, anegdota… Nie było postu, nie było, a tu nagle jest! I powiem wam, że kompletnie nie miałam pomysłu na to, jak w taki sposób zacząć ten. O, mam!
Wiecie, jakie są teraz dobre nowe wrapy w Macu? Do tego jeszcze wrócimy, ale zaczęłabym od początku.

Skończyliśmy chyba na tym, że miałam być w Krakowie. Faktycznie, byłam. Jechałam, żeby poprodukować. Muzykę w sensie. Udało mi się zaktualizować garagebanda, pobrać protoolsa i obejrzeć pierwszych Avengersów. Też dobrze.
I tu przychodzi czas na pierwszą ważną nowinę z tego wpisu. Kolega pokazał avengersów. Zrobił błąd, bo nie wiedział, że jak mi się pokaże jakieś uniwersum, a mnie się ono, nie daj Boże, spodoba, to już nie ma przebacz. Filmy, soundtracki, wywiady z aktorami i ciekawostki z nagrywania zaraz będą, przeróbki, fanficki… Jakbym widziała, chyba bym się przyczepiła do komiksów. Jestem już na etapie zastanawiania się, kiedy będę mogła z avengersami zapoznać siostrę, bo ona może jeszcze spokojnie zażyczyć sobie figurkę z filmu, a ja, to już tak ciężko.
W tym momencie wewnętrzny głos pyta: Maju, ale czy kolejne filmy o superbohaterach nie są stratą czasu? Przecież to takie nierzeczywiste, bez sensu, bez odniesień do świata… I mogłabym się bawić w argumenty, że halo halo, niby pokazują fantastykę i science fiction, a tak naprawdę, to przez to chcą przekazać sporo prawd o człowieku, tego, co potrafi i tego, czego może jednak, mimo to, nie powinien robić… Zamiast tego powiem po prostu, że ja generalnie lubię tracić czas na rzeczy nieprawdziwe, nierzeczywiste, ale za to bardzo interesujące. Trudno. 🙂
Minus jest taki, że teraz mi nawet youtube reklamuje gadżety z marvela, od figurek za jakieś niebotyczne sumy pieniędzy (bardzocierpię), ażdo futerałów na telefon. Oczywiście nie mój.

Dygresja: wiecie, że nawet Ispot nie ma już caseu na pierwszą generację Iphonów se? Co, tylko ja to jeszcze mam? A mój case jest już w takim stanie, że jednak by wypadało zmienić, bo jak nie zmienię, to wypadnie.
Wierzycie w pogłoski, że w przyszłym roku wyjdzie Se 3? Ja bym chciała, ale nie wiem, czy wierzyć. Inna sprawa, że niezależnie czy 2, czy 3, jednak chyba poczekam na przyszły rok. Zamiast tego na razie zamienię mój na siódemkę taty, który zmienił na jedenastkę… Appliści z bożej łaski. Raaaaany, wyjdzie, że tacy bogaci, a tego, że mam każdy telefon po 5 lat, to już nikt nie pamięta! 😉 I działa! I nie zepsułam! (prawie)

To ja może tak płynnie, dyskretnie wręcz, przejdę od tych pieniędzy do czegoś, na co jużsporo pieniążków poszło. Przeprowadziliśmy się. No? Sama nie wierzę. :p Dwa miesiące później, niż zamierzone, ale TAK! Śpię w MOIM pokoju! Który ma, uważajcie teraz, DRZWI! To się tak śmiesznie złożyło, że ja byłam w Krakowie, a rodzice dokładnie w tym momencie uznali, że dobra, są uruchomione łazienki, woda jest, prąd jest, są, jak mówiłam, DRZWI! No to co, przeprowadzamy się!
Czyli wychodzi na to, że już dwa razy było tak, że pojechałam do znajomych, a kiedy wróciłam, moja rodzina mieszkała gdzieińdziej. Nie za szybko to idzie? :d Ja się teraz boję wyjeżdżać! Kto wie, gdzie wrócę?
Czy wszystko jest gotowe? Peeeewnie! Że nie… Słyszę, że pytacie, jak tam podłogi na górze i schody, wiem wiem, wszyscy ciekawi… Od podłóg się zaczęło, też opuźnione, a bez nich nie szło nic więcej. Po nich poszło wszystko. Oprócz schodów. Ciekawe dlaczego. Może dlatego, że to ta sama firma…
W każdym razie w środę panowie postawili barierkę na górze. To dobrze, bo do tej pory była tu taka odchłań śmierci, na którą trzeba było troszeczkę uważać. Chodziłam przy ścianach i to wcale nie dlatego, że po własnym domu nie umiem chodzić. A schody… no cóż, na schody czekamy. Na razie mamy takie zastępcze. Taka pochyła drabina, bez barierek, tylko takie boki, jak w drabinie. Wchodzę, jak pijana, a schodzę, jak kotek. I to nie to, że tak zgrabnie i ładnie, tylko używając wszystkich dostępnych kończyn. Tydzień mi zajęło nauczenie się chodzenia po schodach na tyle pewnie, żeby jeszcze zabieraćJEDNĄ sztukę bagażu podręcznego. Np. szklankę. Wiecie, jak mi się nie chce po herbatę schodzić?
Druga rzecz, do której na pewno muszę się przyzwyczaić, to jedzenie w grupie ludzi. Serio, to jest dziwne, ja wiem, ale ja się tak przyzwyczaiłam, że w mieszkaniu z Emilą jadłyśmy u siebie, i poczytać było można i generalnie zrobiłam sobie taką moją, nieprzeszkadzalną czynność, że teraz, jak jemy obiad wszyscy razem, to coś mi się nie zgadza. Skupić się nie mogę jakoś. :d

Ale, żeby nie było, ja się bardzo cieszę. Jakby nie patrzeć, wszyscy pierwszy raz jesteśmy u siebie. I tu nie chodzi wyłącznie o sąsiadów, których w blokach ma się z każdej strony, ale też chociażby o te nieszczęsne DRZWI. Poza tym samo to, że i Emila, i ja mamy czasem potrzebę pobycia ze sobą, ewentualnie ze swoimi znajomymi, w miarę możliwości tylko z nimi, że na pewno własne pokoje nam służą.
Kolejny plus, to wpływ na własne otoczenie. Zanim Emi przyszła na świat, oczywiście miałam swój pokój, ale wiadomo, że nie ja go urządzałam. Teraz, po raz pierwszy, to ja decydowałam, co, gdzie i jak trzeba przesunąć kontakty. No i mam mój wymarzony fotel, fotel robi robotę. Głośniki mam na biurku, o właśnie, mam biurko, dywan mam. Wszystko jest na miejscu! Gdzie tam, żartowałam, wszystko rozstawimy, jak będą listwy. A listwy robi pan od schodów, to wiecie, kiedy to będzie. :p Ale nie no, fajnie jest, fajnie. Roland jest zawsze pod ręką i w ogóle… Nowy interface kupiłam.

Co mnie pięknie prowadzi do następnego tematu. Wczoraj byłam w Pasji, tym sklepie muzycznym, co by sobie ogarnąć nowy interface. Chciałam takiego dość taniego audienta, ale się okazuje, że niedostępny z czytnikiem ekranu. No wiecie co? Żeby myszą trzeba było kanały wybierać? Nudzi im się, czy jak? Wzięłam inny, słyszę o nim same dobre rzeczy raczej, także mam nadzieję, że będzie OK.
No i w tej Pasji spytałam o coś, co jużwcześniej chciałam obejrzeć i przetestować. Analogowy syntezator z firmy Korg. Minilogue się nazywa. Mieli i dali. Dali przetestować, rzecz jasna, nie tak w ramach dobrowolnej darowizny. Zaczęłam testować i… no co ja wam powiem? Ja już tego nie odzobaczę i nie odusłyszę. Dotknęłam się analogowych gałek i analogowych brzmień. I rozumiałam, co robię. Polubiliśmy się. Myślę, że znajomość z minilogiem ma przyszłość. Nie wiem, czy przypadkiem nie całkiem niedaleką. 😉
Wewnętrzny głos pyta, czy mi to na pewno potrzebne… On lubi dociekać sensu, ten głos. Odpowiadam: TAK.
Jak wracałam z Pasji, wpadłam do maca, dlatego wiem o tych wrapach. Polecam.

Będąc przy posiłkach, ogłaszam publicznie, Kamil, ten obiad był DOBRY! Żeby nie było, że tak tylko wtedy mówiłam. Teraz też mogę powiedzieć. Właśnie, a propos tej gościny u znajomych na obiedzie, Wiki, kiedy znowu gramy w uno? 😉
Jak ktoś chce ze mną ćwiczyć uno, to ja chętnie. Przypomniałam sobie tę grę i pożałowałam, że nie umiem grać lepiej.

Przyznam się, że w tym momencie przestałam pisać i zaczęłam myśleć. Co ten wpis wnosi do rzeczywistości? No bo fajnie, czasem umiem coś śmiesznie ująć, ale jakoś ciężko mi idzie przemycanie głębszego przekazu. :d Nie wiem, co wam tu jeszcze napisać.
Że jeśli chodzi o lepiej grać, to przydałoby się poćwiczyć na fortepianie? Przecież to wszyscy wiedzą, ile ja ćwiczę! Że pogoda taka sobie? U was pewnie leje bardziej! Poza tym dobrze, niech pada, zagorąco jednak było. Klimatyzację mamy, to jest fajne. W ogóle taki szczelny dosyć ten dom, nawet w upały nie ma tragedii. No i moskitiery są, to najważniejsze. Bo raz nam tu wpadł sz… szszszszsz… szczęście, że zaraz wyleciał!

A morał tego wpisu jest taki. Wyprowadzajcie się, dzieciaki! Tylko nie liczcie na to, że jak się przeprowadzicie, to wszystko będzie od razu gotowe. Niby wszystkie meble są, podłogi, ściany pomalowane, a i tak każdy popakowany w siedem paczek i chlebaczek. Dzięki Tomek za to określenie, uwielbiam je.

Zaraz będzie obiad, a głodna jestem, więc kończę wpis. Pozdrawiam was serdecznie i mam nadzieję, że ktoś podrzuci w komentarzu temat na nowy wpis. 😉
Pisałam ja – Majka

PS Billie Eilish wydała nową płytę, to tak, jakby ktoś zapomniał. I nawet parę razy wyszła na niej z tego swojego szeptu, to było całkiem ciekawe.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Burzliwy czerwiec, gorące pierścienie aktywności i koniec roku, czyli zakładajmy chóry! W komentarzach.

Mówi się, że kiedy człowiek dorasta, wchodzi w życie, studia zaczyna, zadaje sobie przeróżne pytania. Jedno z takich, niezwykle ważnych i trudnych, pytań padło o godzinie siódmej pięćdziesiąt, gdzieś na ostatnich stopniach klatki schodowej nowego internatu w Krakowie.
– Jak wy się nazywacie?! –
– Yyyyyyy… – Spojrzałam na Sylwię, ona na mnie… I ja wam mogę teraz do woli mówić, że generalnie, to my nie wiedziałyśmy, kto pyta, dlaczego pyta, czy do nas mówi… Ale i tak każdy pomyśli, że my po prostu przed ósmąrano nie znamy własnych nazwisk. :p
W ogóle nasz stan umysłu o tej godzinie pozostawia wiele do życzenia. Można nam życzyćzdrowia, powodzenia w branży, pięć złotych nam można pożyczyć… O właśnie! Automaty nie działały. Pierwszy raz widziałam takie coś, żeby automat do gorących napojów oddał pusty kubeczek, trzeba mu przyznać, że czysty. Prze paniiii, ukradli mi pieniądze! No to co ja ci na to poradzę? Idź to zgłosić! Poszłam zgłosić, zwrot dostałam jeszcze tego samego dnia. Trzy różne osoby na coraz wyższych stanowiskach pytały mnie na korytarzach, czy już odebrałam SOBIE ""TE PIENIĄDZE" z sekretariatu. TE PIENIĄDZE, to była oszałamiająca suma trzech złotych, ale chciałam tu bardzo pochwalić szybkość działania władz wyższych, zarówno naszych, jak i automatowych… Automatycznych…? W każdym razie oddali hajs.

Nie wiem, ile osób słuchało mojego ostatniego wpisu audio, ale był on niewielkim podsumowaniem tego, co się tu ostatnio dzieje. A dzieje się to, że dom wykańcza. Się. I nas troszkę. U babci mieszkamy, dlatego też praktycznie cały czerwiec spędziłam w Krakowie.
Fajny ten Kraków nawet. Troszkę ponad dwa lata temu pisałam tu, że nie lubiłam tego miasta, ale byłabym chyba skłonna podjąć poprawną współpracę. Po dwóch latach muszę przyznać, że Kraków wprasza mi się do serca zupełnie wbrew mojej woli. Można powiedzieć, że mimo wszystko przemówiło do mnie to miasto. 😉 O, właśnie, wiedzieliście, że te informacyjne tablice na przystankach wydają dźwięk, żebyśmy je łatwiej znaleźli? I zawsze mam ochotę dać taki napis: TU bije serce miasta! Bo one robią tak: pyk pyk, pyk pyk… Takie serduszko tam bije.
To może odczepmy się już od tych serduszek bijących… Albo nie. Apple watch mierzy mi różne, codzienne aktywności. Ilość kroków, puls, różne takie. Ma też aplikację, która czasem się włącza i pokazuje rytm, w jakim trzeba oddychać, żeby się podobno uspokoić. Może to i dobrze… I mówi do mnie ten zegarek. Wstań i poruszaj się przez minutę. Oddychaj. Sprawdź pierścienie aktywności! Masz jeszcze szansę! Sprawdź dzisiejsze postępy!
On ma obsesję kontroli. Ten zegarek znaczy. A moja ulubiona zbitka powiadomień z aplikacjami na ekranie, to komunikat voiceovera: masz jeszcze szansę, oddychaj. No dziękuję bardzo, łaski bez.
Inna sprawa, że kiedy byłam w szkole, coraz częściej byłam bardzo bliska zamknięcia wszystkich pierścieni aktywności, czyli takich dziennych celów ćwiczeń. Może powodowała to wysoka temperatura i to, że człowiek się wtedy bardziej męczy. Możliwe też, że ilość schodów w tamtym budynku miała coś z tym wspólnego. Stawiam na temperaturę i schody między innymi dlatego, że kiedyś udało mi się zamknąć te pierścienie, pół dnia siedząc w studiu. Nie pytajcie, ja nie wiem, jak to się stało. ;p
Zwłaszcza, że w studiu zwykle jest trochę roboty z kablami i statywami. Teraz jednak musiałam puścić do tego przyszłych realizatorów zdających egzamin. Ja, ponieważ siedzieliśmy sobie na zdalnych od listopada, postanowiłam przedłużyć sobie dzieciństwo i jednak na ten następny rok zostać, nauczyć się mikrofonować te instrumenty bardziej w praktyce niż w teorii, a także zrobić kilka innych, porzytecznych rzeczy. Ja wiem, że prawdopodobnie właśnie podpisałam na siebie wyrok i w komentarzach pojawią się wywody, jak bez sensu robię, ile czasu marnuję i kilka innych kwestii. Ja te argumenty słyszałam już bardzo wiele razy, bardzo wiele razy tłumaczyłam też moje, głównie sobie samej. Jeżeli ktoś chce uznać, że po prostu boję się wyjść na świat zewnętrzny, uzna tak, niezależnie od tego, co zrobię. Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że jednak nie stracę aż tak dużo w ludzkich oczach tą decyzją, że chcę się lepiej nauczyć. 😉 Poza tym, podczas tego roku mogę się również zająć innymi rzeczami, chociażby angielskim.

Angielski! Czyli tłumaczenia! Wiecie, że widziałam highschool musical 2 na scenie? Tak. Dwadzieścia dwa lata kończę w październiku. Tak, dorosła jestem. :p Jak ja kochałam te filmy! Pierwszy HSM wyszedł w 2006 roku, ja poznałam to disneyowskie dzieło troszkę później i trochę nie pokolei, bo od drugiej części właśnie. Na trzeciej już byłam w kinie. Z każdego filmu wybrano jedną piosenkę i przetłumaczono na polski. Tłumaczenia były poetyckie, teatralne, czy jakby tego nie nazywać. Mam na myśli, że taką piosenkę trzeba jakby od nowa napisać, po polsku. I tu już różnie, jedni tłumacze mocno trzymają się oryginalnego tekstu, inni wyznają zasadę, że jak piękne, to niewierne… Jest to również zależne od potrzeb, co innego tłumaczenie do teatru, do animacji, do aktorskiego filmu…
W każdym razie Highschool Musical był też wystawiany na scenie. W Polsce zrobił to muzyczny teatr w Gliwicach. Za mała byłam, nie widziałam tego wydarzenia. No trudno, zdarza się. Ale zdarzyło się też tak, że krakowska akademia musicalu postanowiła wystawić dwójkę. Jako pierwsi w Polsce zrobili HSM 2 z tłumaczeniami i wystawili to w NCK. Uznałam, że takich rzeczy się nie przegapia, muszę iść! I jakby już niezależnie od tego, które tłumaczenia i którzy aktorzy byli dobrzy, wzruszenie na pewno było. 🙂 Weszli mi na ambicję, siedzę nad tłumaczeniami trójeczki. 🙂

Kolejny temat… hmmm… Tłumaczenia, to może coś wytłumaczyć? Wytłumaczę różnicę między realizatorami, a normalnymi ludźmi. Jest burza. Imaginujesz sobie, drogi czytelniku, deszcz, wiatr, generalnie ciemno zimno, pioruny. No więc są te pioruny na dworze i teraz tak. Po jednej stronie korytarza, w sali lekcyjnej rozlega się okrzyk: zamknijcie okno! Burza grzmi! W tym samym momencie z drugiej strony, w studiu, rozlega się głos, przepełniony niemniejszymi emocjami: otwierajcie okno! Burza grzmi!
Nagranie dobrych efektów, to nielada osiągnięcie, takich okazji również nie można marnować! Powyższa anegdota jest świętą prawdą, ale nie z mojego rocznika. Ja jednak uznałam, że będę naśladować poprzednie pokolenia i też ostatnio chciałam nagrać burzę. Tłumaczenie koleżance z pokoju, kiedy piorun kończy się według normalnych ludzi, a kiedy ten smutny fakt następuje naprawdę, to ciekawe zajęcie wieczorne. Film o naszym pokoju będzie się zaczynać od sceny, w której to ja klęczę na łóżku, przed parapetem, z mikrofonem. Na dworze powoli… powtarzam: POWOLI! Milknie huk. I jak już się dowlecze do końca, domruczy, to ja się odwracam w stronę łazienki i dialog wygląda tak.
– Syyyyylwiaaaaaa, ten poszedł cały! –
– Jeeeeejjjjjjj! – Sylwia rozumie moją misję życiową.
Ja w ogóle uważam, że wielkim szczęściem jest, kiedy trafi się w pokoju na ludzi, których się rozumie, z którymi dzieli się różne pomysły, skojarzenia i uczucia. Kiedyś już pisałam o tym na tym blogu, ale będę to powtarzać do znudzenia. Teraz akurat mam w głowie moment, w którym pakowałyśmy się po zakończeniu roku. Pokój stanowił obraz nędzy i rozpaczy, na podłodze leżało wszystko i jeszcze kilka przedmiotów, które niewiadomo do kogo należą, ja natomiast odkładam na szafkę telefon, z którego leci cała twórczość Artura Andrusa. Akurat trafiło na chór.
"Zamiast bać się czarnej dziury, lękać się imperium złaaaa… Ludzie! Zakładajmy chóóóryyyy, wszędzie gdzie się tylko daaaaaaaa…"
– Choć! – Sylwia pociągnęła mnie za ramię. – Choć do łazienki, tam jest lepsza akustyka! – Faktycznie! Zostawiłam wszystko, plecak, ubrania, torby, naczynia i kosmetyki…
– Chór na dworcu, chór na plaaaaażyyyyyyyy! Chór upadłych dziennikaaaaaarzyyyyyyyyy… – Śpiew rozległ się z łazienki. Spodobało nam się, faktycznie lepiej! Do naszej sytuacji pasowały chyba dwa: chór klientów punktu ksero, to na pewno, a poza tym: podpierających mór chór marnotrawnych cór.
Ta płyta była w trybie losowania, więc piosenki leciały według własnej woli. Przy czarnej Helenie w ogóle pakowanie poszło w odstawkę.
– Sukces nie zepsuł jej ani deczko, I! nie zmieniłaaa, sieeeee, onaaaaaaa. Nadal brutallllnie, twardom pionsteczkom, trzyma jednegooooo… –
– Co to jest? – Zapytała wchodząca w tym Momencie Marzena. – A wam co się dzieje? – Nie znałyśmy odpowiedzi na to pytanie. Dla jasności poniżej oryginał.

I właśnie w takich warunkach musiały z nami mieszkać dwie Weroniki. Musiały, bo już zakończyły edukację. I tu, ponieważ wiem, że chociażby jedna z nich czyta, podziękuję. Z jednym realizatorem jest dziwnie. Ale z dwoma! Jeszcze w dodatku z dwiema! Werka, skarbie ty mój, przyjeżdżaj na herbatkę, kawkę, treningi i państwa miasta! Ja nie wiem, dlaczego ta gra dostarcza nam takich rozrywek. Niby nic trudnego, literki, kategorie… Jezu, my za każdym razem płaczemy ze śmiechu i Bóg raczy wiedzieć, czemu!
Możliwe też, że człowiek przez tę parę tygodni chciał nadrobić wszystkie, tracone wcześniej, miesiące. Bo internat nie jest idealny. Serio nie jest. Wręcz czasami naprawdę marzy się tylko o odrobinie ciszy i spokoju. Albo o tym, żeby ktoś, wchodząc do pokoju, zapukał i się przedstawił. Albo o mieszkaniu na pierwszym piętrze… Ale w tym roku, biorąc pod uwagę ten upalny czerwiec, mogłabym raczej wspominać inne rzeczy. Herbatę, pitą w starym internacie i różne komentarze o wystrojach świetlicy… Albo piątkowe rozmowy o filozofii, które nawet mnie doprowadzają czasem do łez wzruszenia, a przecież wiadomo, że ja zwykle filozofować nie lubiłam. A może mądrości życiowe pani Ani… Pani Aniu, Pani się niczego nie boi, jak Pani to czyta, to proszę o komentarz!
Jedna uwaga z tego roku. Realizatorzy! Jak nagłaśniacie imprezy na dworze, to czapki proszę brać. I wodę. I nie przegrzewać się. Na takiej naszej ostatniej było 25 stopni, odczuwalne chyba z 52, a potem poszliśmy do chłodnego studia i w tym pięknym słońcu dałam radę się nieźle przeziębić. Ja nie wiem, jak ja to robię.

Aha, i jakby ktośbył ciekawy, to w studiu Stivi uczy mnie łapać piłeczkę do pingponga po jednym odbiciu. Faktycznie, ludzie to słyszą. W sensie… no serio, musimy to wyczuwać jakoś, bo mi się to udawało, choć podczas tych zajęć przypominaliśmy trochę warsztaty z echolokacji:
"Musicie uwierzyć, że umiecie!"
A trochę gwiezdne wojny:
"Użyj mocy, Luke, rób, albo nie rób!"
I ja tę anegdotę już któryś raz opowiadam. W pewnym momencie zorientowałam się, jak brzmi, kiedy mówię, że Stivi nauczył mnie łapać piłeczkę. Od tej pory, mówiąc do młodszych z technikum, na końcu dodaję, że aport będą mieli w przyszłym roku. ;p

I to jużchyba koniec mojego wpisu. Chciałam wam opowiedziećwszystko, ale chyba się nie da tak od razu, na raz. Marzenka, przyjeżdżaj na kurrrrrrrrczaki! I na sesje w studiu, podczas których okazuje się, że jednak odsłuchy działają zdecydowanie lepiej po uruchomieniu wzmacniacza. 🙂

Pozdrawia ja – Majka

PS: Sheeran wraca z nową płytą na jesieni. A przynajmniej tak na razie twierdzi.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

rozbitkowie jesteśmy, a to na umysł wchodzi. Audio

Aktualnie dom nam się kończy, wykańcza, remontuje… a my jesteśmy u babci. W jednym pokoju. Wszyscy. A poza tym siedziałam w Krakowie 3 tygodnie. A oto efekty.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Q&A! Djsenter, Pajper, As, spis treści w komentarzu

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Q&A! Wojtas, Monia, Balteam, Julitka, Violinistka, Piotr, Ambulocet, w komentarzu spis treści

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Ciemno, zimno i rok wysokiego ryzyka, czyli koniec świata 2.0

Motto: koniec świata, to święto ruchome.

Matko jedynego Boga, jak na tym świecie jest zimno, to ludzkie pojęcie przechodzi! Niechże ktoś coś z tym zrobi! Ciekawe dlaczego, nie? Może styczeń…?
Styczeń, prawie połowa, a podsumowania roku nie ma! A przecież ten rok trwał z pięć lat, jak nie więcej.

Zastanawiałam się, jakimi słowami ten rok najlepiej opisać, w jakie sformułowania ująć… Przyszły mi do głowy przymiotniki. Dużo przymiotników. Ale one mi się nie podobają. Ja się tak NIE wyrażam! Przynajmniej w piśmie.
Ale nie, przyszedł mi jeden ładny. Określenie bardziej. To był rok ryzyka. No bo patrzcie, człowiek się chce z kimś przywitać? Ryzyko. Pożegnać? Też niedobrze. Do szkoły iść? Komunikacją się poruszać? Ryzyko! I człowiek najpierw przerażony, no bo to nowa sytuacja, w sumie nie wiadomo, co robić, wszystko, co robię, to źle… A potem się dochodzi do wniosku, że ryzyko ryzykiem, a przecież żyć trzeba… Wakacje spokojniej, a potem wrzesień / październik i co? ZNowu jakoś niebardzo…

Powiem wam, że ewidentnie cieszyłam się z końca roku. W marcu wszystkim przyszło do głowy, niektórym prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, że w sumie nie wiadomo, na ile my się żegnamy, a może nam się coś stanie, a może co…? Dziwne to było uczucie. Potem się okazało, że faktycznie, lekcji już nie będzie i szczerze mówiąc spore fragmenty tego roku zlewają mi się w jakieś takie dłuuugie, dziwne obszary, w których niby był plan zajęć, próbowaliśmy coś robić, ale w sumie człowiek nie pamiętał, jaki jest dzień tygodnia, miesiąca… Ciekawym elementem stało się w końcu to, że egzaminy będą w sierpniu, nie w czerwcu. Nie pamiętam, czy się cieszyłam. Chyba tak, bo w czerwcu, to byśmy tyle sobie napisali… Poza tym pod koniec roku był test z audio cyfrowego, to co ja się będę przejmować egzaminami?!
Egzaminy zdałam, ale jeszcze przed nimi był lipiec, w którym odwołano nam festiwal. Do domków pojechaliśmy i tak, ale jednak lipiec bez festiwalu… jakoś dziwnie. W ogóle jakoś dziwnie bez koncertów. Dopiero niedawno zaczęłam to odczuwać. I internet na wszystko nie pomoże. Świetnie, że można tego posłuchać, zgoda. Przez to mogę być na koncertach artystów, których bym pewnie w życiu na żywo nie zobaczyła. Ale z drugiej strony, to jednak nie jest koncert. Na koncercie trzeba być, trzeba poczuć, trzeba przyjść, zaczekać, przeżyć i opowiadać.
A i pomijając koncerty, to na świecie się za ciekawie nie działo. W połowie roku zastanawiałam się, czy ja chcę zobaczyć wiadomości, czy może jednak lepiej będę się czuć NIE wiedząc. Nieco ostrożnie, ale za to uparcie, zaczął nam się objawiać pogląd, że czasami lepiej być zdrowym psychicznie ignorantem… i przeżyć…

Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby ten rok był wyłącznie pasmem nieszczęść i udręk wszelkich. Nie mówię, że należałam do tego, godnego szacunku, grona, które podczas tych wszystkich izolacji pogłębiało wiedzę, rozwijało wiele nowych umiejętności… Jak się siedzi w domu, to charakter nam się nie zawsze zmienia. Ja się nagle piekielnie pracowita NIE stałam. Ale zaprzeczyć nie można, że ten rok spełnił kilka moich marzeń, z których większości raczej się nie spodziewałam.
Będąc mała, usłyszałam ksylofon. Dlatego teraz gram na perkusji. Przez czysty przypadek, jakiś koncert szkoły muzycznej, w której nawet wtedy nie byłam, odnalazłam jedną z niewielu rzeczy, w których czuję się naprawdę dobra. Albo przynajmniej, w których widzę potencjał. No dobra, bębny bębnami, przypadek to był. W przedszkolu będąc chodziłam sobie na zajęcia zwane perkusją, bo się bawiłam w granie na ksylofonie. Potem poszłam do szkoły muzycznej, grzecznie powtórzyłam, że chcę na perkusję. Zdziwili się, ale pozwolili, a że nauczyciel nie wiedział o moich wymysłach, to zaczął mnie uczyć normalnie, na zestawie. Zostało mi i bardzo dobrze, ale ksylofon znikł w niepamięci. Najpierw nie zrozumiałam, potem zapomniałam, jeszcze potem uznałam, że się nie da. A lata później poszłam do Krakowa, a że mój pobyt w tym królewskim mieście szaleństwom ogólnie sprzyja, to uznałam, że chcę się jednak na tych sztabkowych instrumentach uczyć, jak już tam są. I jak teraz gram na marimbie, to mogę sobie pomyśleć, że spełniam moje porzucone marzenie z przed czternastu lat. TO jest niezłe!
Drugim takim marzeniem, nad którym się nie zastanawiałam, było mieszkanie w domu. Nie w bloku, z remontami i schodami, a za to bez drzwi do pokoju, tylko w domu. Nie myślałam o tym dość długo, bo po prostu nie mieliśmy tego w perspektywie, a ja generalnie nie lubię oglądać obiektów, na które mnie nie stać. Ten rok jednak dzielnie udowadnia, że czasami może mi się tylko wydawać, że coś jest nieosiągalne i poza moim zasięgiem. Możliwość pojawiła się na horyzoncie w lipcu. Najpierw niezbyt zrozumiałam, o co chodzi i co się dzieje, ale potem do mnie dotarło, że no tak, faktycznie, chyba się przeprowadzimy.
Marzenia marzeniami, ale ja też miałam jeden plan. Uparłam się i innej możliwości nie rozważałam, jednocześnie trochę niedowierzając, że mi się kiedyś uda. Realizacja nagrań, no fajnie, ale ja chciałam być producentem. Muzykę robić. I, jak to zwykle ze mną bywa, chciałam. Chciałam sobie bardzo. Trwałam w pragnieniu. I co? No i niby nic, ale na początku roku zaczęły się dziać rzeczy.
A to się dowiadywałam o Native Instruments i ich dostępnych klawiaturach i instrumentach wirtualnych… A to przyjaciółka mówiła mi, że ma motyw w głowie i nie wie, co z nim zrobić… W końcu usłyszałam od kogoś, że podobno robię muzykę. Ja? Kiedy? Mówiłam, że chcę, że planuję, że trwam w pragnieniu… Głupio mi się zrobiło, człowiek mnie tak miło kojarzy, a ja siedzę na… tapczanie i NIC!
Mobilną klawiaturę Native kupiłam w styczniu lub lutym, już nie pamiętam. Pierwszy, krótki utwór, jeśli tak to nazwać można, skończyłam chyba w kwietniu. A przed samym sylwestrem skończyłam pierwszy, pełnoprawny podkład. Dla kogoś. Według wytycznych. I się podobno podoba. Dla mnie, dla kogoś, kto tak bardzo nie umie się sam uczyć, kto tak długo zbiera się do pracy tak i zleconej, jak i własnej, dla kogoś, kogo takim przerażeniem napawają ostatnio wszelkie obowiązki, to jest ogromny krok na przód. Proszę bardzo, możesz się śmiać, Czytelniku Drogi, ale dla mnie to znaczy aktualnie więcej, niż wszystko. Za parę lat sama będę się uśmiechać, czytając ten wpis, ale na dzisiaj przynajmniej ten plus sobie zostawmy.

Rok się skończył, wróćmy do dnia dzisiejszego. A dziś, nie oszukujmy się. Zestresowana jestem niemożliwie, bo w sumie niewiadomo, co ze szkołą, a ja już serio MUSZĘ… Poza tym w tym tygodniu gdzieś jadę, a przez to ciągłe siedzenie w domu wyjazdy są teraz przedsięwzięciem niezwykłym. I zimno mi!
Ale za to byłam dziś na spacerze z niezawodną Zuzią human, która zawsze jest mi chętna przypomnieć, że zakupy, to bardzo przyjemna czynność. Dla niej, dla mnie nie. :d I kupiłyśmy kebaby! Jak ja dawno nie byłam na tym kebabie!

Podsumowując!
Łatwo nie jest, ale trzeba wydłubywać te plusy. Ryzyko ryzykiem, ale nie przesadzajmy, bez ryzyka byśmy nie zrobili NIC! Nie jest łatwo, a już w zeszłym roku, to na pewno nie było. Ale bez tego roku wiele rzeczy by się nie wydarzyło, nie dowiedziałabym się wielu ważnych rzeczy o mnie i innych.
Świecie, pobódka! Życzę wam w tym nowym roku, abyście mogli chodzić na jakiekolwiek jedzonko, kiedy chcecie i z kim chcecie!

Pozdrawiam ja – Majka.

PS Ja tu nie wymieniłam osób, którym powinnam dziękować, że w ogóle ten rok przeżyłam w jako takiej całości psychicznej. Ale oni wiedzą. Tych spełnionych marzeń było trochę więcej, niż trzy. Uśmiechnijmy się na nowy rok, a może nam coś wyjdzie…

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Wpis nieprzemyślany! Czyli trochę żartu, a trochę filozofii na 5 pytań

Hej hej!
Moi drodzy, nominacje, nominacje! Wyzwania się sypią na blogach, na te 5 pytań, na które trzeba odpowiedzieć. Dostajemy 5, odpowiadamy, wymyślamy 5 i nominujemy następnych. W poprzednim wpisie już trochę na ten temat było, jak coś to zapraszam, bo mnie tam się podobał.

Jak chcecie, to ryzykujcie! – Czyli o tym, co ostatnio. Wpis z niespodzianką na końcu!


Teraz zapraszam do kolejnych pytań, bo są niezłe i obiecałam, że odpowiem. Poza tym wymyślę własne, a to też może być ciekawe, zważywszy na fakt, że jeszcze ich nie mam.

## 1. Gdybyś miał/miała przenieść się na jeden dzień do wybranego świata przedstawionego z literatury, filmu, ETC, co to byłby za świat i dlaczego?
I teraz… chyba mam dwa. Bo z jednej strony kusi mnie świat fantastyczny, nierzeczywisty i nieistniejący… (Trudno, przeżyjemy jakoś), z drugiej natomiast ostatnio dużo fantastycznych rzeczy nie czytałam, więc jakoś nie jestem w temacie. Dlatego mam wybrane dwa. Jeśli chodzi o fantastykę, to chyba polecimy sobie klasyką i… Nieeee, nie Tolkien, sorry, ja nie lubię Tolkiena… No cóż, książki z zamiłowaniem zaczęłam poznawać dlatego, że ktoś mi podsunął Pottera. No przepraszam, ja wcale nie uważam, że to jest najlepsza seria na świecie, nie jest! Ale od tego zaczynałam! Na tym się opierały moje zabawy w dzieciństwie, moje poznawanie angielskiego koło gimnazjum / liceum, i moje rozkminy natury psychologicznej teraz. Ja nic nie poradzę, potterświrem jestem i już, także jedna opcja, to ten Hogwart niewątpliwie.
PS Ja wiem, że my w szkole mamy taki jakby Hogwart, bo i oryginalnych postaci dużo, i sam budynek magiczny, ale jednak prawdziwą szkołę magii też bym chętnie zwiedziła.
Teraz drugi świat. Bo drugim światem będzie chyba dla mnie świad dwudziestolecia międzywojennego. I niechże ja zobaczę te teatry, te kabarety, tę sztukę, której już teraz nie jesteśmy w stanie pojąć, bo mniej się o niej pamięta. Te przedstawienia słownomuzyczne, te piosenki Tuwima czy Hemara… Niech ja usłyszę Hankę Ordonuwnę, o której dłuuuugą opowieść niedawno przeczytałam. Chcę to zobaczyć na własne oczy, chcę zobaczyć tamtą Warszawę.
Ha! Spodziewalibyście się, drogi Czytelniku?

## 2. Gdybyś musiał/ musiała przedstawić się komuś przy użyciu pięciu określających Cię najlepiej przymiotników, co by to było?
A jakich słów nie można używać? Nie no, dobrze już, dobrze, myślę. Niepewna, damy na początek. Ja niepamiętam, kiedy ostatnio to uczucie mi nie towarzyszyło, także dam mu zaszczytne pierwsze miejsce.
Dalej… Troskliwa? Jezu, beznadziejne słowo, "troskliwe misie", jak to się inaczej po polsku określa… No taka, że się zajmuję wszystkimi, nawet, jak troszkę o to nie proszą. Zajmująca się.
Dalej: ciekawa, to na pewno. Dajmy tu jakiś plus wreszcie. Chcę wiedzieć. Chcę zrozumieć. Chcę się nauczyć. Jestem matfiz! Ile było? Trzy?
Dobra, to po czwarte wrażliwa. To jest i plus i minus, bardzo mocno wszystko odbieram. Biorę do siebie, ale też duże wrażenie na mnie robi. To może oznaczać zarówno, że się czymś zbyt mocno przejmę, jak i to, że jakaś mała rzecz pozostawi mnie w lepszym nastroju na długo.
I piąte… Rany… O, no pewnie. leniwa! Jezu, gdyby mnie się tak chciało, jak mi się nie chce, to ja bym zbawiła świat! Gdybym ja zrobiła połowę tych rzeczy, które mi przyszły do głowy…
To byś miała dużo więcej osiągnięć! Zakrzyknął rozum. Przytaknęłam ze smutkiem.
To byś była szczęśliwsza i bardziej zadowolona z siebie! Zaproponowało serce, na które spojrzałam z nadzieją.
To by cię ze szkoły wywalili! Wydarł się głos rozsądku, który zignorujemy. Wiele, wiele różnych pomysłów… Ten nie na blog, ten też nie bardzo… O, to może to:
Sylwia, te piłeczki pingpongowe ze schodów, to może jednak nie tym razem…
Yyyyyyyy… do następnego pytania!

## 3. Gdybyś miał/miała wymienić trzy książki, które w jakiś sposób cię ukształtowały, jakie to byłyby książki i dlaczego?
Ojjjjj, niedobrze niedobrze, bo ja sama chciałam napisać serię wpisów o różnych rzeczach dla mnie ważnych, w tym książkach również. Nie bardzo bym chciała spoilerować. Chociaż… to się w sumie nie zawsze pokryje. No dobra, to wybiorę też jedną serię. W tamtych wpisach o seriach nie będzie.
No to tak, jak powiedziałam wyżej, od dzieciństwa zaczynając, to Potter. I to wcale nie chodzi o jakiś tam światopogląd czy wielką naukę z tego płynącą, bardziej o to, że to było podstawą tak wielu rozmów z ludźmi, że bez tego nie stałoby się wiele z tego, co mnie kształtowało. Nie wiem, czy ktoś coś zrozumiał z tego akapitu, ale tak mniejwięcej to widzę. Wielu ludzi poznałam przez, dzięki albo podczas tej książki, może tak.
Druga książka… Myślę, myślę… No to weźmiemy z drugiego końca skali, "chata", napisana przez Younga. Filmu nie widziałam. Bardzo dużo o wierze w Boga, bardzo dużo rzeczy, z którymi się zgadzam, też to tak widzę, albo właśnie przez tę książkę zobaczyłam.
Nad trzecią myślałam długo, ale żeby mi się nie pokrywało z tymi moimi pięcioma niezbędnymi, powiem tak. Do podstawówki miałam HP, do liceum miałam "chatę", to na okres obecny wezmę sobie coś, co przeczytałam na prośbę przyjaciółki. Swoją drogą ona jeszcze nie przeczytała na moją prośbę, co jej tu publicznie wypominam. A nakazała mi ona przeczytać "dziwne losy Jane Eyre", żeby mi pokazać, że pozory mylą. I to mylą do samego końca. Przeprowadziła mnie, książka, nie przyjaciółka, przez wszystkie możliwe emocje i tym samym udowodniła, przyjaciółka, nie książka, że zna mnie lepiej niż myślałam. I chyba polecam. Jak komuś się chce… Długie to bardzo, i trzeba się, w brew pozorom, skupić, ale warto.
A na koniec dodam, że ja tej przyjaciółce kazałam przeczytać coś Chmielewskiej. Jednej książki nie wybiorę, ale jakbym miała wymienić trzech kształtujących mnie autorów, to Chmielewska byłaby wyżej, niż na pierwszym miejscu.

## 4. Gdybyś miał/miała możliwość powrotu na jeden dzień do wybranego miejsca ze swojej przeszłości, co to by było za miejsce?
Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiem pytania. Miejsce w czasie? Czy przestrzeni? Czy jedno i drugie? Nobo do miejsca w przestrzeni, to ja mogę i w tym czasie się udać i co? Wrócić na jeden dzień do miejsca w przeszłości… To chyba ten dzień, kiedy zagrałam pierwszy prawdziwy koncert z własnym zespołem. Zespół oczywiście już nieistnieje, koncert z resztą też nie figuruje w internetach, ale dzień był piękny. Mimo, że padało. To chyba jedyne takie miejsce w przeszłości, do którego bym śmiało mogła wrócić, bez obawy, że będę chciała zostać, a jednocześnie bym coś skorzystała. Bardzo miły dzień. Z szesnaście lat miałam, jeszcze czasy nauki w Laskach.

## 5. Wyobraź sobie, że możesz zadać jedno pytanie o swoją przyszłość nieomylnemu wieszczowi? O co chciałbyś/chciałabyś go zapytać?
O nic. Nie chcę znać przyszłości i w sumie uświadomiły mi to właśnie te pytania. Kiedyś powiedziałam, nie mam pojęcia, czy to wymyśliłam, bo wydaje się zbyt mądre, ale… Powiedziałam, że dzień najcięższy, to ten, który był właśnie tak ciężki, jak się spodziewaliśmy. Wyobraźcie sobie, że kończy wam się jakiś dzień. Bardzo ciężki. Stało się coś strasznego. Albo przeciwnie, mnóstwo małych, niby nieznaczących, a w większej masie niezmiernie męczących rzeczy. A teraz sobie wyobraźcie, że budzicie się rano i ktoś wam o tym wszystkim mówi. Nie możecie tego zmienić, nie możecie zrobić nic. Wiecie, że tak będzie, a mimo to, z pełną świadomością musicie się z tym dniem zmierzyć. Dali byście radę? Bo ja chyba nie. To trochę, jak różnica między przypadkowym oparzeniem, a przyłożeniem ręki do gorącego pieca. Nie ma opcji, ja się lękam wiedzieć. Myślę, że dużo lepiej człowiek sobie radzi z niespodziewanym, bo nie rozważa wcześniej, nie nakręca się. Nie myśli, tylko reaguje. A to chyba jednak czasem prostrze. 😉

Ale się filozoficznie zrobiło! A miał być luźny wpis. Ale powiem wam, że podoba mi się. Kompletnie nieprzemyślany, z głowy to piszę, teraz, usiadłam i napisałam. Chyba muszę to robić częściej. Precz z planem i marketingiem! :d

A, czekajcie, jakie kończymy, jakie kończymy, jeszcze moje pytania! I nominacje! Rany… Dobra, najpierw pytania.
## Moje pytanie pierwsze!
Jaka była sytuacja, w której ostatnio ryzykowałaś/łeś? Sposób i stopień ryzyka dowolny.

## Moje pytanie drugie!
Czy w snach wyłącznie widzisz, co się dzieje, czy jesteś uczestnikiem wydarzeń? Oczywiście uściślam, jak nie widzisz, no to wiadomo, odbierasz innymi zmysłami, to oczywiste jest.

## Moje pytanie trzecie!
Jeżeli mogłabyś / mógłbyś spotkać się z jakąś postacią na świecie, żyjącą / nieżyjącą, to kto by to był i o co byś zapytała / zapytał? Jak chcecie, możecie wymienić jedną żyjącą i jedną nieżyjącą postać, warunek jest taki, że to nie może być ktoś, kogo znacie / macie w najbliższej przyszłości szansę poznać.

## Moje pytanie czwarte!
Jeśli mógł/łabyś na, powiedzmy tydzień, wykonywać jakiś zawód, którego teraz lub w przyszłości w żadnym razie nie możesz, to jaki to by był zawód? Werka, kochanie moje, reżyser, to nie. Jeszcze mi coś wyreżyserujesz. Ja pytam o takie, którego w żadnym razie nie można. Bo nie ma żadnego odpowiednika lub możliwości.

## Moje pytanie piąte!
Ulubione moje. Gdyby powstała twoja biografia, jaki byłby jej tytuł?

## Nominuję!
Najpierw tych z tego portalu, blogujących. @Elanor, @Julitka, @talpa171, @Pajper, @Balteam.
Ale nie z tego portalu też! Jak ktośchce mi odpowiedzieć na te pytania, a chętnie poczytam, to w komentarzach bardzo proszę o to, bo to ciekawe.

Pozdrawiam was
ja – Majka

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Jak chcecie, to ryzykujcie! – Czyli o tym, co ostatnio. Wpis z niespodzianką na końcu!

No witam witam! 😉
W pierwszych słowach mojego listu zawiadamiam was, że jestem zdrowa, czego i wam życzę. Dość cytatów, marsz do wpisu.

Wpis o tym, że nie mogę się w życiu odnaleźć się szanownym państwu spodobał, to ja napiszę coś jeszcze… 🙂 A tak serio, to mam ostatnio mnóstwo komentarzy od spamerskich botów i już mnie to zaczyna wkurzać. Przydałyby się jakieś od ludzi! Ale nie będę wam o tym mówić…

To może na początek, moi drodzy, skończyłam praktyki! Poprzedni wpis o życiu pojawił się tóż przed rozpoczęciem mojej radiowej przygody, tydzień temu w piątek natomiast nastąpił koniec.
– Napisałam ci tutaj "zakończenie praktyk", ja nie wiem, jak oni to zinterpretują. – Powiedziała moja szefowa kończąc uzupełnianie dziennika praktyk. Na szczęście nikt w szkole jeszcze nie pytał, czy zakończenie praktyk wiązało się z jakąś patetyczną ceremonią, czy może z imprezą wspomaganą pewnymi ilościami substancji niezbyt służbowych. Od razu powiem, że ani jedno, ani drugie, za to kilka przemiłych rozmów udało mi się wtedy odbyć. Dziękuję całemu zespołowi, gdyby któraś z was jakimś cudem trafiła na ten blog, to pozdrawiam.
Co robiłam na praktykach? A no, można powiedzieć, że wszystko, co akurat było potrzebne. Jestem podobno montażysta… A nie, czekajcie, już nie podobno! To od razu się pochwalę, zdałam egzaminy! Wyniki, nareszcie, przyszły! No więc w takim razie jestem już na pewno dźwiękowiec montażysta z wykształcenia, to czasami dostawałam montaż. Wywiadów jakichś na przykład. Tylko to? A, chciałoby się! Bo nagle się okazało, że się Maja musi nauczyć pracować. Praca nie zawsze oznacza coś, czego się człowiek, w warunkach bezpiecznie studyjnych, już nauczył. To czasami oznacza, że się dostaje wypowiedzi prezydenta miasta (tak, mamy prezydenta miasta) albo wójta gminy i ma się stwierdzić, czy te wypowiedzi idą teraz, czy może jednak nie… Wiecie, jak trudno jest czasami odnaleźć w internecie coś związanego ze sprawami urzędowymi? Albo prawnymi? Albo inwestycjami? A w ogóle BIP, to dla mnie już jest skrót przerażający i wolę się trzymać z daleka. Jak natrafiłam na tytuł: "ogłoszenie o zmianie ogłoszenia", to głośno oznajmiłam, że ja bardzo przepraszam, ale ja nie umiem w urzędy i potrzebuję przerwy. Moja koleżanka z roboty przynajmniej pali, to ona wychodzi na przerwę! No… to może też nie najszczęśliwsze rozwiązanie zdrowotne… ale przerwy ma! Ja potrzebuję, żeby mi ktoś tak mówił: zrób przerwę, nie ruszaj, zostaw…
– No, to apple watch tak robi. – Poradziła mi życzliwie Weronika. Ta, chyba jak mi dadzą dofinansowanie! :p

Propos… czego? Nie wiem, dofinansowania? A nie, a propos przerwy! W poniedziałek po praktykach wróciłam do szkoły. Lekcje w naszej szkole odbywały się w tym tygodniu na zasadzie takiej… hybrydy z wyboru. Mogliśmy sobie wybrać, czy chcieliśmy stacjonarnie, czy zdalnie. Jak chcesz, to ryzykujesz i przychodzisz, jak nie, to nie. Ponieważ nasze realizacyjne zajęcia generalnie możnaby podsumować zdaniem: "jak chcesz ryzykować, to proszę bardzo", cała nasza klasa uznała, że stacjonarne nauczanie opłaca się bardziej. Możecie to nazwać odwagą albo głupotą… No i proszę, kolejne motto zajęć…

Ponieważ w czasie tego tygodnia zaczęło do nas docierać, że długo to my się tu nie pouczymy, kursy nagle przyśpieszyły bieg. Ilość nowych rzeczy, jakich ja się dowiedziałam / nauczyłam / zrobiłam w tym tygodniu zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. (1) W sprawach zawodowych nagle na percepcji robiłam ćwiczenia z filtracji i korekcji… kto dźwiękowiec, ten wie, kto nie dźwiękowiec, wiedzieć nie chce. Ja też wtedy byłam trochę zdziwiona, bo niby słyszałam, co mam zrobić, ale jak? Dalej: na realizacji nagle się okazało, że ustawienie mikrofonów, to jest dość skomplikowana sprawa, jak mamy jeden. Jak mamy więcej, jest to już po prostu trudne, a jak są techniki stereofoniczne, to jak na razie jest krzyż pański.
– Słuchajcie, to wszystko jest ustawione beznadziejnie! Już nie mówię o tym, że o kable, to się zabić można! – Ten uprzejmy i ze wszechmiar prawdziwy komentarz usłyszeliśmy w środę od naszego nauczyciela. Po pięciu godzinach zajęć. Ja nie chcę nic mówić, ale ten sam człowiek rozmawia z instrumentami, które nagrywa. Nie będę się mądrzyć, my też rozmawiamy.
– Oooo, podoba mi się twój sposób myślenia! – Ucieszył się za to Stevie. W piątek. Kiedy za pomocą telefonu komórkowego próbowałam ustawić dwa mikrofony pod kątem 90 stopni i używałam słów, których na lekcjach nigdy nie powinno się używać.
Odchodząc na chwilę od tego cudownego zawodu, przez ten tydzień parę znajomych osób okazało mi większe zaufanie, niż się spodziewałam, co również dostarczyło mi trochę nowej wiedzy. Jak mówiłam, tydzień temu byłam dużo mniej poinformowanym człowiekiem.

W środę wszyscy oglądali konferencję rządową, w czwartek gdybali i snuli czarne scenariusze, w piątek natomiast gruchnęła pewna wieść, że od poniedziałku uczymy się zdalnie. Na librusie zaczęły nam przychodzić plany działania od nauczycieli, w pokojach rozpoczęło się wielkie pakowanie i planowanie, co jeszcze trzeba zrobić przed wyjazdem. W czwartek np. miałam swój ulubiony "uber day", czyli zamawiamy jedzonko! I od razu uściślę, tym razem przybyło do mnie to, co zamawiałam. Można? Da się? :p
Pamiętam, że kiedy w marcu rozstawaliśmy się na te czysto teoretyczne dwa tygodnie, wszyscy jakoś czuli, że tak nie będzie. Że rozstajemy się na długo i może trzeba się jakoś uroczyściej pożegnać. Teraz w narodzie jest nieco więcej optymizmu, choć oczywiście zdajemy sobie sprawę, że sytuacja zbyt dobrze nie wygląda. Na wszelki wypadek pożyczyliśmy sobie wczoraj wesołych świąt, mając nadzieję, że chodzi nam wyłącznie o święto niepodległości. Oczywiście ja wiem, że to raczej tak wszystko fajnie nie będzie i uwierzcie mi, gdybym miała złotą rybkę, niebieski koralik czy dżin… sorry, dżina w lampie, to bym sobie zażyczyła, żeby pandemia poszła się… wałęsać i już jej nie było. (2) Wszyscy byśmy tego chcieli. Ale bez poczucia humoru, to my wszyscy wylądujemy u psychoterapeutów, a ja na samym starcie kolejki. Także to, że w poniedziałek weszłam do raczej wyludnionej stołówki i spytałam: ejjj, a co to, wszyscy na coś chorzy? To NIE jest przejaw ignorancji! ;p To jest przejaw wyłącznie tego, że ja mam dwa momenty, kiedy załącza mi się tryb showmana; w poniedziałki i piątki. Oba razy ze zmęczenia. Przy okazji zmęczenia anegdota. Do domu wróciłam dopiero dziś. Czyli ostatnią noc spędziłam jeszcze w internacie. Pół tej nocy oczywiście przegadałyśmy z Sylwią i Weroniką, zwłaszcza dlatego, że Sylwia się pakowała.
– Słuchajcie, ja was bardzo przepraszam, że się tak tłukę, ale chyba jednak wolicie, żebym zrobiła to teraz, niż rano! – Mądre słowa Sylwii trafiły nam do przekonania. No rzeczywiście, jak ona wyjeżdża skoro świt… W każdym razie gadamy sobie, pijemy herbatę, robimy porządki… Ciągnie się to i ciągnie, jak to zwykle u nas… W pewnym momencie, w jakimś takim dziwnym przebłysku przytomności zorientowałam się, pomiędzy innymi chaotycznymi myślami, że potrzebne mi są jakieś dźwięki do jakiegoś projektu. Więcej dźwięków. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że… ja zaczęłam planować, gdzie je spakuję. Serio, widziałam te małe dźwięki, gubiące mi się gdzieś na dnie torby… ja to nawet słyszałam! Jako takie elektryczne pianinko, logicowe, najprostrze. I rozumiecie, ja się zaczęłam przez chwilę poważnie zastanawiać, gdzie ja te wszystkie nutki zmieszczę! Po tym wydarzeniu poinformowałam Sylwię, że nie rozumiem, co widzę, ale coooooś wiiiiidzę… i że chyba serio muszę iść spać.
Mam szczerąnadzieję, że ten rodzaj dobrej energii pozostanie ze mną również w przyszłym tygodniu, kiedy zacznie się nauczanie i praca zdalna w 4 osoby na naszych metrach kwadratowych bez drzwi, za to z papugami. Będzie faaaaajnie. Może ja się wezmę za jakieś produkcję? Muzyczne oczywiście. Ta wielka kariera… sorki, ta pierwsza produkcja się sama nie zrobi! :p Gdybym miała być z czegoś znana, chciałabym być znana z tego, że robię to, co mi się najbardziej podoba, czyli dźwięk. (3) Dźwięk to jest bardzo szerokie pojęcie! Można tworzyć własne utwory, można robić dobre miksy cudzych piosenek, można pisać teksty i tłumaczenia dla teatru… A można spędzić sobotę na takim przestawianiu sylab w zdaniach w filmie "Harry Potter i kamień filozoficzny", żeby Snape ogłosił, że nauczy uczniów obróbki dźwięku. TO właśnie robię ze swoim życiem, drogi czytelniku. ;p W każdym razie wracając do tej sławy, to jeśli kiedykolwiek bym coś wydała, to przecież by było dla niektórych ludzi całkiem pocieszające! Jak się słucha wywiadów ze znanymi muzykami, to wszyscy są tacy bardzo, bardzo pracowici. TO przecież by oznaczało, że jeżeli ja byłam w stanie coś osiągnąć, to ci mniej pracowici też mogą!
A tak poważnie mówiąc, to wolę się zająć grą i tym przestawianiem sylab, niż sytuacją ogólnoświatową, polityką i innymi, równie przyjemnymi, rzeczami. Ignorancja? Być może. Ja nie kwestionuję tego, że moja wiedza o świecie ostatnio jakoś ucierpiała. Z tym, że jak patrzę na ludzi, którzy już nie umieją mówić o niczym, tylko koronawirus, protest, wybory, koronawirus, protest, wybory, pieniądze, rząd, koronawirus… To ja im współczuję. Ja wiem, żę generalnie, to opinia jest taka, że koniec świata i okolic, tragedia i zagłada, świat schodzi na psy… Ale czy na pewno? Jak dla mnie, to po prostu w tych czasach są media i my o tym wiemy. Wcześniej też schodził, tylko my o tym nie wiedzieliśmy. :p (4) Teraz ludzie mają po prostu większy dostęp do informacji. Czy to źle? Chyba nie, tylko po prostu niektórym konkretnym ludziom nieco padło na łeb. Ale czy to jest powód, żeby twierdzić, że na świecie nie ma żadnych plusów? No chyba jakieś są. Ja przynajmniej kilka widziałam. 🙂
Przy okazji szukania plusów i zajęć na zdalne nauczanie. Moi drodzy, szukam inspiracji. Ostatnio wszystko co robię, czytam, oglądam, słucham, jest związane wyłącznie z muzyką. No dobra, prawie wyłącznie. 😉 I ja to bardzo lubię, nie przeczę, ale mam wrażenie, że zaraz nie będę ogarniać nic innego. Oczywiście powyżej odżegnałam się od polityki, codziennych "dokładnych?" informacji o chorych, wyleczonych, niewyleczonych, niezachorowanych… generalnie wirus… No to to nie. Ale coś przecież jeszcze można na tym świecie robić, nie? To ja będę czytać książki. I może się uczyć…? 😉 Czego ja mam się uczyć, drodzy komentujący? I co czytać? Już mam jedną książkę zaplanowaną, ale co jeszcze? A, i chyba się wezmę za, podesłane mi niedawno, dzięki Miki, materiały do nauki hiszpańskiego. Od paru lat chciałam się troszkę tego języka poduczyć, no i niby co w tym takiego, no nie? Szukamy materiałów albo lekcji i się uczymy. A mi jakoś zawsze a to się nie chciało, a to nie miałam gdzie, a to nie miałam czasu… To może teraz się w końcu uda? (5)
Propozycje innych aktywności mam nadzieję zobaczyć w komentarzach. Oczywiście nie przesadzajmy z tymi aktywnościami, mój rozsądek, a także pracowitość, ma pewne granice! 😉 Czekam na wasze wypowiedzi, plany, pytania i zażalenia… Bez spamerskich botów… 😉
Tylko jeszcze wam się do czegośprzyznam na koniec. Bo to chyba jednak jest ważne. …
Wpis miałam zamiar napisać i tak, ale… przez blogi moich znajomych przetacza się ostatnio fala wyzwań blogowych. Ja tego bloga w miarę regularnie odwiedzam, więc nie wiem, czy rzeczywiście muszę odpowiadać na takie dyktanda, ale w sumie, jak są fajne i ciekawe, to czemu nie? Ostatnio koleżanka Monia, dziękuję Moniu, nominowała mnie do zabawy w 5 pytań. Zadała mi, i innym nominowanym również, 5 pytań. Brzmiały one:
1. Co ostatnio zrobiło na Tobie największe wrażenie?
2. O co poprosiłabyś dżina z lampy i dlaczego?
3. Kim chciałabyś być, gdybyś musiała być sławna?
4. Czy świat schodzi na psy?
5. Jaką realną umiejętność chciałabyś posiadać, ale nie chce Ci się jej nauczyć?

Zauważmy, że ja skrupulatnie i wyczerpująco odpowiedziałam na wszystkie pięćpytań, umiejętnie wplatając odpowiedzi w pozostałe informacje o moim, niektórych widocznie interesującym, życiu. Domagam się za to dodatkowych punktów, choćnie do końca wiem, co się ostatnio za dodatkowe punkty dostaje. 😉
Ponieważ ja dostałam jeszcze trochę takich nominacji, uznałam, że moje pytania i nominacje umieszczę w następnym wpisie temu poświęconym. A na razie kończę i idę do tych hiszpańskich materiałów. Albo jeszcze trochę poczytam Andrusa…
Pozdrawiam was i życzę dużo zdrowia!
ja – Majka

PS To może komentarz tym razem? Czy jednak nie…? 😉 Taki challenge.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

wysyłki, guziczki i jabłka, czyli gdzie ja właściwie zamieszkałam?

Po godzinie dziesiątej w naszym internacie zaczyna się cisza nocna. Przygotowywane są ostatnie herbaty, słychać szum korytarzowych czajników i pokojowych pryszniców, trzaśnięcia drzwi łazienek i głosy wychowawców, pytających, dlaczego jeszcze nie pościeliło się łóżka, nie umyło, nie przygotowało rzeczy. Koło jedenastej nawet te odgłosy milkną i w nowym internacie zapada, albo powinien zapaść, względny spokój. Spokój ten powinien zapaść nawet w pokojach na trzecim piętrze, w których to pokojach zamieszkują między innymi uczennice szkoły policealnej. Jednostki dorosłe, dojrzałe, z prawem do głosowania w naszym pięknym kraju, osoby odpowiedzialne za swoje czyny i myślące o rzeczach poważnych...

– Słuchajcie, – zagadnęła nas Sylwia, – a kiełbasa podwawelska nie powinna być ze smoka? – Zapadła cisza, bo rzeczywiście, musiałyśmy przemyśleć tę niecierpiącą zwłoki kwestię.
– Yyyyyyyy, kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej. – Wypaliłam w końcu, nie mając lepszego pomysłu. Nie wiem, dlaczego taki temat nasunął nam się akurat podczas gry w państwa/miasta. Sama gra była zjawiskiem ciekawym, okazało się przy niej, że pora dnia jednak wpływa na umysł. Pierwszy przykład z brzegu. Pojawiła się litera K. Żeby uniknąć odruchowego ściągania od innych, najpierw informowałyśmy się, czy każda już wymyśliła słowo z kategorii.
– Miasto! –
– Mam. Mam! Mam!!! – Zapewniłyśmy się wszystkie trzy. Wera była pierwsza.
– Kalisz. –
– Aaaaaaa, to nie mam. – Stwierdziłyśmy zgodnie wraz z Sylwią. Wera zastanowiła się chwilę, a potem zwróciła uprzejmie do mnie:
– Maja, a gdzie mieszkasz? – Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście, jakby nie patrzeć Kraków jest na literę K, grałyśmy dalej.
Wypadło P, już chyba drugi raz, przy państwie natomiast zacięła się Wera.
– Wera, a ty, gdzie mieszkasz? – Przypomniałam jej delikatnie, co zasłużyło sobie na kolejny już tego dnia wybuch śmiechu. Nie wspominam nawet o momentach, kiedy nasze dialogi między kategoriami przeciągały się tak bardzo, że człowiek zapominał, jaka litera jest na tapecie i – omawiając literę K – w kategorii "imię" bez wahania wykrzyknięto: Daniel! Do tej pory dziwię się, że podczas tej pamiętnej gry nie zaszła do nas żadna z wychowawczyń, bo mam wrażenie, że wybuchy śmiechu słychać było więcej, niż jedno piętro niżej. A nie, zaraz, jedna przyszła! Miałam ją z rozpędu zapytać, jakie zna zwierzęta na E, ale chyba w końcu zrezygnowałam z tego cudownego pomysłu.

Nasz pokój w ogóle zwykle tętni życiem. Wychodzę z założenia, że jeśli się z kimś mieszka przez większość szkolnego czasu, to o ile to możliwe, dogadać się jakoś trzeba. Mam to szczęście, że akurat nam dogadać się udało, choć dla postronnych może to wyglądać osobliwie.

* * *
– Wera… – Mruknęłam niewyraźnie, nie zdejmując słuchawek. Pomimo ich używania od kilku minut słyszałam, jak powracające ze sklepu obie Weroniki przestawiają naczynia, zamykają szafy, odsuwają krzesła i zamykają tapczany, słowem "tłuką się".
– Wera, jak to jest, że was jest dwie, a robicie hałasu za osiem? –
– Bo one robią hałasu za ciebie, za mnie, za jeszcze kilka osób… – Ten komentarz pochodził od Sylwii, również nie próbującej nawet ruszyć się z łóżka.
– Nie wiem o co wam chodzi. – Stwierdziła Wera niewinnie.
– Tłuczesz się, napierniczasz wszystkim we wszystko… – pośpieszyła z wyjaśnieniem Sylwia.
– Po prostu trochę hałasu robicie. – Wyjaśniłam jeszcze ciszej.
– To ty chyba hałasu nie słyszałaś. – Powoli zaczął mnie trafiać szlag, dlatego, niewiele głośniej, ale za to dużo szybciej rozpoczęłam wykład:
– Wera, do jasnej, słyszałam, uwierz mi, że słyszałam i jak ci mówię, że to jest hałas, to to dla mnie jest hałas! –
– Następnym razem ty się położysz, spróbujesz spać, – wtrąciła Sylwia, – a ja ci zacznę tak walić wszystkim… –
– Mnie by to nie przeszkadzało. – Stwierdziła Wera spokojnie. W tym momencie nasza czwarta koleżanka, Nika, wyszła z łazienki i zapytała, czyj jest płyn do naczyń.
– Mój. – Przyznała się Wera.
– A mogłam użyć? –
To przeprowadziło mnie przez ostateczną granicę histerii. Ryknęłam śmiechem raz, a porządnie i następne pięć minut nie byłam w stanie przestać. Ze łzami w oczach leżałam na łóżku i pomiędzy atakami śmiechu odtwarzałam dialogi w stylu: Wera, czyje było to ciasto czekoladowe, bo jeśli twoje, to czy mogłam zjeść? Kiedy skończyły mi się pomysły wreszcie wstałam, a otwierając okno w celu złapania tlenu oświadczyłam uroczyście, że my już musimy, ale to koniecznie musimy, pojechać do domu.
*
* *
I rzeczywiście, cała scena, zapewniam, że autentyczna, miała miejsce po spędzeniu przez nas w internacie 2 tygodni, przez które przydarzyło się nam bardzo wiele zwyczajnych rzeczy. Wypad do galerii, lekcje realizacji, wieczory spędzane w pokoju, to wszystko są zwyczajne wydarzenia, które jednak mogą nieźle zmęczyć, jak się je tak podsumuje.
* * *
– Ja więcej z wami do sklepu nie idę! – Stwierdziła Sylwia w sobotnie popołudnie, kiedy razem z nią po raz nie wiem już który przemierzałam Bonarkę. Galeria jest spora I – przynajmniej dla nowicjuszy – niezbyt logiczna.
– Ale dlaczego? Przecież ja ci od razu mówię, co chcę! To Werka ci ostatnio powiedziała pod koniec zakupów… –
– A co mi z tego, że mi mówisz, ja i tak muszę tego szukać! O, zobacz, breloczki! –
Problem z nami w sklepie jest taki, że całkiem niespodziewanie potrafimy się zachwycić zupełnie niespodziewanym szczegółem krajobrazu. Kiedy trafiłyśmy na trzypiętrowy Empik, teoretycznie w celu odbioru książek, to ja przez kwadrans utknęłam przy gadżetach na prezent, natomiast Sylwia kilka minut później zażądała opuszczenia lokalu, ponieważ poczuła się osobiście obrażona spadkiem poziomu literatury pewnego autora. Pomiędzy tym wszystkim było jeszcze chodzenie po przeróżnych działach, komentowanie tego, co, kiedy i dlaczego się sprzedaje, a także oglądanie najnowszych wydań Pottera.
Nie chcę nawet mówić, ile czasu spędziłyśmy na poszukiwaniach jednego sklepu komputerowego, w końcu go nie znajdując. Wymyśliłam sobie, że muszę znaleźć jeden kabelek. Kabelka nie znalazłam, za to przeszłyśmy Media Ekspert, Neonet i jeszcze coś w poszukiwaniach, przy okazji podziwiając głośniki, czytniki i mnóstwo innych rzeczy. Na końcu wybrałyśmy się po zakupy bardziej zwyczajne, coś do jedzenia, coś do mycia… Przynajmniej wydawało nam się, że będą to zakupy zwyczajne. Okazało się, że zajęło nam to kolejne pół godziny, jak nie więcej. Tam właśnie przydarzyły nam się breloczki, interaktywne zabawki…
– A to jest wóz strażacki. – Wyjaśniła mi Sylwia, gdy natrafiłam na zabawkę na jednej z półek. Mnie od razu udało się znaleźć możliwość włączania syreny i światełek.
– Jeeeeeezu, dać inżynierowi guziczki! – Załamała ręce Sylwia i, jak to trzeba robić z dzieckiem, postarała się odwrócić uwagę.
*
* *
– Skończę w przedszkolu, Boże, skończę w przedszkolu! – Takim wykrzyknikiem Sylwia posługiwała się ostatnio co raz częściej, komentując zachowanie wielu osób w jej otoczeniu. Przy okazji podkreślę, że to nie jest tak, że to tylko ja się muszę zmagać z hałasem Wery, Wera musi się też zmagać z moim. Czy to wtedy, gdy wracam z realizacji i przez 5 minut prowadzę z Sylwią dialog w obcym języku, przetykany żartami, których wyjaśnienia przez pewien czas odmawiam. Czy też wtedy, gdy ze śpiewem na ustach i w wyśmienitym nastroju wpadam do łazienki, aby umyć kubek po herbacie, zupełnie nie zwracając uwagi na uprzejme: yyyyyyyy, ale ja tu jestem. Jedna łazienka na nas cztery to czasami naprawdę zbyt mało. Nie można też zapomnieć o, ostatnio już zwyczajowym: Wera, chcesz jabłuszko? Ponieważ ostatnio jabłuszek ci u nas dostatek, żeby nie powiedzieć przesyt, ciekawa jestem, kiedy Wera przestanie mi odpowiadać uprzejmie na to kurtuazyjne zapytanie.

Co do tego, co dzieje się na naszych lekcjach, również na nudę nie można narzekać. Na zajęciach w środy nadal dzielnie walczymy z protoolsami...

– Nagrrrrrrywaj, bo jak cię zaraz… – Zaczął pewnego dnia nasz mistrz, ale nie dowiedzieliśmy się, jakie będą tragiczne konsekwencje, ponieważ program wystraszył się i nagrał. Na tych samych lekcjach zajęliśmy się wysyłkami, czyli przesyłaniem sygnałów na konkretne ścieżki, czy też analogowo, do innych urządzeń. Naprawdę, to nie jest jakaś wielka filozofia, interface audio ma z przodu cztery wejścia, z tyłu natomiast, o ile pamiętam, trzy pary wyjść. Co w tym takiego trudnego?
– Nie rusz, to są moje wyjścia! Ty mi tam z tyłu nic nie dotykaj, nie wypinaj mi tego, tych kabli nie ruszaj! Ja sobie tu będę wychodzić, ty tylko wchodzisz! – Nasz nauczyciel stał za nami i śmiał się w głos, podczas gdy my prowadziliśmy tego typu dialogi, pochylając się nad plątaniną kabli.
– A wydawałoby się, że to takie proste, no nie? – Skomentował w końcu. Podniosłam się z ziemi, w oczach mając obietnicę rychłej wysyłki za drzwi, nie zdążyłam jednak uczynić nikomu doraźnej krzywdy, ponieważ właśnie ten moment wybrał sobie protools, żeby znowu czegoś nie pokazać albo pokazać niespodziewanie.
Bardzo lubimy te nasze lekcje. Przegadać siedem godzin tylko i wyłącznie o wysyłkach jest niezmiernie trudno, ostatnio więc omówiliśmy oprócz tego, co się działo na konferencji Apple’a, jakie nowe i stare funkcje pojawiają się w Apple Watchu i czy warto go kupować, a także kilka innych, interesujących spraw.
W czwartki natomiast następują, niemniej interesujące, lekcje z mistrzem Apple’a, realizacji i przeróżnych rzeczy pomiędzy, Steviem. Stivi zyskał ksywkę już w tamtym roku, nie sprzeciwiał się, a nawet sam sobie ją przypisał na messengerze, pozwolę sobie więc używać jej również tutaj. Kiedy myślę o naszych czwartkowych zajęciach, widzę kilka zafascynowanych osób, zgromadzonych w ciasnej przestrzeni reżyserki, między biurkiem z komputerem a szafą, z zainteresowaniem oglądających ogromną machinę, która normalnym ludziom może przypominać centrum sterowania wszechświatem. Mnóstwo suwaczków, guzików, gałek i pokręteł, nie mówiąc już o światełkach, wyświetlaczach i gniazdkach z tyłu. Makieta sterująca protoolsem. Potężne urządzenie, wysyłające protokołem HUI różne komunikaty, pozwalająca obsłużyć większość funkcji programu bez dotykania klawiatury, nie mówiąc już o myszce.
– Uuuuuu, kierujemy statkiem kosmicznym! – Ucieszyłam się natychmiast, kiedy pozwolono mi wciskać wszystkie możliwe guziczki. Chyba właśnie wtedy Marzena zaczęła się martwić o moje zdrowie psychiczne.
– Czekaj, pokażę ci jeszcze, co można do tego podłączyć. – Oznajmił Stevie podnosząc kontroler, a następnie obracając go tyłem do przodu, abyśmy mogli zobaczyć, ile wejść i wyjść znajduje się na tylnym panelu.
– Pomóc panu? To ciężkie, jak… –
– Jak Human User Interface. – Zgodził się ze mną Stevie, a następnie zaczął wymieniać, ile różnych rzeczy dawało się do urządzenia podłączyć.
Oprócz zwiedzania reżyserki zajmujemy się omawianiem charakterystyk mikrofonów, a także przesłuchiwaniem różnych rzeczy na naszych studyjnych monitorach. Ostatnio słuchaliśmy takich utworów, że wszystkim obecnym muzykom nagle skończyła się pamięć RAM w mózgu.
– Proszę pana! – Zawołałam z rozpaczą. – Ja jestem perkusista, ja odruchowo staram się zrozumieć, co tam się dzieje! –
– Wieeeeem. – Uśmiechnął się Stevie z zadowoleniem.
– Ale… Ale ja mam jeszcze dzisiaj lekcję instrumentu, ja muszę myśleć! –
– Właśnie, my teraz potrzebujemy resetu. – Zgodziła się ze mną Marzena.
– Właśnie, żeby znowu rozumieć, co się dzieje. Proszę pana, puści pan coś normalnego! –
– Coś normalnego? Ale serio? Naprawdę tego chcecie? Dobra, ale żeby nie było, to wasza wina! – Rzeczywiście, reset był potężny. Na tamtych zajęciach przejechaliśmy sobie od najlepszego wokalisty na świecie, poprzez skomplikowaną alternatywę, nieco mniej skomplikowany pop, aż do, zdumiewająco dobrze wyprodukowanego, disco polo. Tych utworów na studyjnych monitorach długo nie można zapomnieć.

Nie mogę też narzekać na nudę podczas zajęć muzycznych. Na perkusji wreszcie udało mi się znaleźć coś, co najprawdopodobniej uda mi się zagrać na marimbie w całości i w całości dobrze. Jest to utwór nie tylko ciekawy, ale i wyglądam przy nim, jakbym serio umiała grać, a to jednak dość ważne. Poza tym na bębnach nudzić się nie można, bo mój nauczyciel jest z Krakowa, ja natomiast, na potrzeby dyskusji, z Warszawy, rozmowy nasze stają się więc niekiedy nieco burzliwe. Nie zmienia to faktu, że odbyła się kiedyś lekcja, podczas której odruchowo zacytowaliśmy większość skeczu kabaretu moralnego niepokoju, więc dobry nastrój nie może nas opuścić. Kiedy człowiek zaczyna tłumaczenie od: grasz lewą ręką, no wiesz, tą, co jest po lewej, jest to znak, że trzeba czym prędzej zmienić instrument. Przesiadam się wtedy od zestawu do sztabek albo odwrotnie i trzeźwość umysłu, przynajmniej na jakiś czas, znów do mnie powraca.
Na fortepianie wcale nie jest gorzej. Utwór idzie mi nieźle, ustaliliśmy również strategię, która może zadziała na mnie przed egzaminem.

– Ja myślałem, – mówił mój zdumiony nauczyciel, – że jak ktoś umie utwór, no to go umie. Co to znaczy nerwy, umiem to gram, no nie? No ale, jak tak na ciebie patrzę, to może rzeczywiście… –
– Kiedy ja panu już wtedy mówiłam, ja muszę grać albo na początku, żeby się nie zdążyć wystraszyć, albo na końcu, żeby już mi było wszystko jedno. – Śmialiśmy się ze wspomnień z tamtego roku. Rzeczywiście, w tamtym roku publicznie zagrałam trzy razy, każdy raz lepiej od poprzedniego. Traf chciał, że niestety egzamin był tym pierwszym, najgorszym, wykonaniem. Po tym przykrym wydarzeniu uznaliśmy, że może rzeczywiście, przed następnym egzaminem muszę poćwiczyć nie tyle utwór, ile występy publiczne.
– Ja ci po prostu każę zagrać na audycjach, różnych… – Zaczął mój niezwykle cierpliwy mistrz.
– Z piętnaście razy. – Podsunęłam własny pomysł ku jego rozbawieniu. I rzeczywiście, może to i jest sposób na mnie, bo im więcej razy zagram, tym mniej skupiam się na tym, że o mój Boże kochany czy ja pamiętam wszystkie dźwięki.
* * *
I po tych wszystkich zajęciach wraca się do pokoju. Ze szkoły, ja z perkusji czy fortepianu, Sylwia z zajęć muzycznych, Wera z treningu, Nika z orientacji czy rehabilitacji wzroku… I dopiero wtedy zaczyna się życie internatowe. I żebyś sobie, czytelniku, nie myślał. Ja nie mówię, że to zawsze jest tak kolorowo i pięknie. Jasne, że czasem ja nie chcę się ruszyć z łóżka nie tylko po czajnik, ale i w ogóle po nic. Jasne, że Werka jest zmęczona po treningu, Nika poddenerwowana kartkówką, a Sylwia akurat ma dzień nieprzyjaźni ze światem i odmawia kontaktu z osobnikami rodzaju ludzkiego. Jasne, że czasem wieczorem jesteśmy zbyt głośno albo się nie wyszykujemy na czas. Oczywistym jest też, że dorośli też ludzie i czasem to oni mają zły dzień, a wtedy kwadrans po dziesiątej zamienia się w ich ustach na w pół do jedenastą, a w opowieściach opowiadanych nazajutrz dochodzi już do tego, że nie byłyśmy gotowe o samej jedenastej. Nie znaczy to jednak, że z naszą pokojową rodzinką żyje się źle.

A piszę ten wpis nie tylko dlatego, aby podzielić się paroma anegdotkami, ale również dlatego, że aktualnie za tym tęsknię. Od poniedziałku siedzę w domu, leczę przeziębienie i – choć to do mnie zwykle niepodobne - nie mogę się doczekać powrotu do szkoły. Gdzie razem z Marzeną oglądamy jej samogrającą klawiaturę sterującą, Wera proponuje różne wieczorne gry, Nika życzy powodzenia w szkole nawet w te najdłuższe i najcięższe dni, a my z Sylwią potrafimy nagle stwierdzić, że gdy w jej termosie pozostanie tylko troszkę wody, to po potrząśnięciu naczynie wydaje odgłos bardzo podobny do fleksatonu.
Kończę więc ten wpis i mam nadzieję, że wywołał uśmiech. Ja natomiast idę się leczyć, nie tylko po to, żeby w poniedziałek wrócić do Krakowa, ale też dlatego, że obiecałam ci, Zuziu, że z tobą w sobotę pojadę na te foodtrucki, a jak znam życie, stracę życie, jak nie pojadę. ;)

Pozdrawiam serdecznie ja – Majka

PS Przy okazji drobna muzyczna dedykacja dla mojej koleżanki z klasy, co w sobotę świętowała urodziny, a każdego szkolnego dnia świętuje ze mną kolejne zajęcia, jedne dziwniejsze od drugich. Pamiętaj, jak się nie ma, co się lubi… to się o tym dużo rozmawia.
https://www.youtube.com/watch?v=hpTH2lM3WVU

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

nie dziś, nie w tym życiu! Czyli o tym, że egzaminy już za mną i że robię się sentymentalna.

Drogi Czytelniku!
Jak to dziwnie pisać po takim czasie. Formę listów przyjęłam rok temu, w celu raportowania czego się nauczyłam i dlatego, że akurat miałam na tapecie "tajemniczego opiekuna". Kiedy jednak w marcu szkoła zamieniła się w trzy godziny w tygodniu, podczas których wiedziałam, co robić i kilka nieuporządkowanych godzin, w których przeprowadzałam messengerowe konwersacje na tematy wszystkie, trudno mi było raportować moje postępy. Teraz, kiedy na horyzoncie (wreszcie!) pojawiła się szansa powrotu, myślę, że mogę wrócić do tej tradycji.

A zaczęło się od zakończenia.
Do wpisu zebrałam się właściwie dlatego, że ostatnio miałam przyjemność zdawać egzaminy. Może trzymajmy się faktów, przystępowałam do nich. Czy zdałam dowiem się w październiku. I oto ja, z plecakiem spakowanym na tydzień wybieram się do Krakowa. Jest siedemnasty sierpnia, gorąco … Już podróż pociągiem przypomniała mi czasy szkolne, a co dopiero sam Kraków!
Zgodnie z tradycją po podróży wybrałam się zjeść coś niezdrowego. Nie wiem, czy mnie tam poznają, niemniej jednak mam wrażenie, że od pewnego czasu za każdym razem pomaga mi tam ta sama pani. Zjadłam, przy okazji obdzwaniając wszystkich, że tak, dojechałam, pociąg też, ja umiem trafić, wszystko jest w porządku… Z dworca pomógł mi się wydostać pan z Krakowa. Taki BARDZO. Wystarczy, że kilka słów powiedział, już wiedziałam, że tam mieszka od urodzenia. I ucieszyłam się, że miałam maskę, bo ludzie dziwnie patrzą na osoby, które się non stop uśmiechają. A ja się uśmiechałam cały czas. Kiedy wyszłam z McDonalda, potem idąc z tym krakowskim panem, (przy okazji podkreślam, śmiałam się do niego, nie z niego!), a także później, kiedy wyszłam z dworca i czekałam na autobus. O tych krakowskich autobusach, to ja kiedyś muszę cały wpis napisać. 😉 Kolejne etapy podróży niestrudzenie raportowałam Weronice, która nie mówiła nic, gdy pisałam, że się cieszę, że jest gorąco, że ludzi mniej niż zwykle, że głodna jestem… Ale kiedy napisałam, że wzruszam się spotykając rodowitych krakowiaków, a także wysłałam jej dźwiękową pocztówkę z autobusu, uznała słusznie, że źle ze mną. Sentymentalna się robię!
Nawet trasa z autobusu do szkoły, której zwykle szczerze niecierpię, była jakaś milsza i spokojniejsza. Trochę, jak taki znajomy z klasy, który normalnie wnerwia i śmieje się z tego, czego ja nie widzę, no ale jednak lekcje bez niego odbyć się nie mogą. Doszłam do internatu: Boże jak wy tu macie pięknie! Ja! W internacie!
– Co, za wszystkim można zatęsknić, no nie? – Stwierdziła nieco później wychowawczyni, będąca na dyżurze. W ogóle okazało się, że pani też po realizacji dźwięku, więc oplotkowałyśmy pół świata, ona mi sprzedała bezcenne informacje, ja jej też parę ciekawostek turystycznych uświadomiłam… Generalnie było super. Jednak nie ma nic zabawniejszego, niż przebywanie w internacie poza czasem działania internatu. Nie przeszkadzały nam nawet obostrzenia koronawirusowe, z koleżanką podziwiałyśmy zarówno znajome nam studio nagrań, jak i nieznajome automaciki z preparatem do dezynfekcji, poustawiane co kilkanaście metrów w strategicznych miejscach. Nieubłaganie zbliżał się jednak czas samych egzaminów. ZNajomi mówili, że na pewno zdam, moja mama miłosiernie podkreślała, że nawet, jak nie zdam, to przecież można poprawić, a nasi przewodnicy w zawodzie powtarzali, że: czym wy się stresujecie, potem będzie dużo gorzej! Uzbrojone w te pocieszające informacje ruszyłyśmy do zdawania.
O samych egzaminach mogę powiedzieć, że, przynajmniej dla mnie, były przyjemne. Teorię raczej umiałam, co ciekawe przed egzaminem rozmawiałam z koleżanką dokładnie o tym, co tam się pojawiło, więc jakby ktoś chciał się czepiać, wyglądało to dziwnie. Przysięgam, że pytań nie znałam, więc było to całkiem zabawne. Nie ma to, jak 10 minut przed czasem egzaminu:
– Marzena, powtórz mi te płyty dvd! –
– Te, co ci mówiłam pół godziny temu? –
– Tak, te same! –
To we wtorek, bo w piątek mieliśmy praktykę. Przeklęte tabelki w scenariuszu. Całe szczęście, że generalnie wiem, że program odczytu ekranu takich tabelek nie bardzo lubi, bo gdybym tego nie wiedziała, mogłabym zignorować połowę znaczników czasu. Spoiler, to NIE jest dobrze, jak ignorujemy informacje o czasie. W czasie 0.41.800 wchodzi efekt ten i ten. Wtedy ma wejść. Nie wtedy, kiedy dobrze nam brzmi, tylko WTEDY! Kiedy scenariusz każe. Posłuchałam, zrobiłam. Zadanie trudne nie było, bo przedstawiało sobą coś w rodzaju słuchowiska. Fragment opowiadania czy książki, do tego dokładamy muzykę, czasem jakieś efekty i zgrywamy pliki wynikowe. Obawiam się, że zniszczyłam jeden plik wynikowy, ale to również okaże się w październiku.
Po zakończeniu zmagań udaliśmy się na konferencję z naszymi nauczycielami.
– I co było na egzaminie? –
– Nie wiem, proszę pana, nie wiem! –
Rozmawialiśmy o roku szkolnym, o tym, że nasi mistrzowie niezawodni zmienili troszkę kolejność wykonywania działań z powodu koronawirusa, my natomiast, że się nie możemy doczekać, aż wrócimy…
– Tak wam się tylko wydaje. – Uśmiechnął się jeden z naszych nauczycieli. Nie wiem, co planują, ale dowiem się już niebawem. Trzymaj kciuki, Czytelniku, żebym się dowiedziała… I przeżyła jeszcze w dodatku.
Mówiąc o przeżyciu, muszę tu wspomnieć, kto musiał ze mną przeżywać, i przeżył, dni poprzedzające te trudne, egzaminacyjne zmagania. Ja od razu chcę podkreślić, wcale nie egzaminów się bałam. Bałam się wyjazdu. Bałam sięludzi, nagle wielu na raz. Bałam się utrzymywania koncentracji i podtrzymywania konwersacji, bałam się wyjścia, choć marzyłam o nim jednocześnie. Nie pytaj mnie, Czytelniku drogi, dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jednak, że jak się w domu siedzi długo, najczęściej z rodziną, rzadziej z kim innym, wyjazd gdziekolwiek nagle jest dziwnie daleko poza strefą komfortu. No więc dziękuję od początku:
Denisowi, który przyjechał do mnie w tygodniu przed egzaminami, uczył mnie bycia djem, oglądał ze mną różne filmiki i moje instrumenty i generalnie podwyższał mi samoocenę, jak zwykle z resztą.
Zuzi Human, która wyciągnęła mnie w niedzielę na foodtrucki, potowarzyszyła przy spożywaniu pysznych azjatyckich pierożków, a także pośmiała się ze mną ze wszystkiego na raz.
Kamilowi, który w poniedziałek przed egzaminami skutecznie odwracał moją uwagę od szkoły, rozmawiając o wszystkim poza egzaminami, bezpiecznie doprowadził mnie do autobusu i niósł mi ciężkie ciężary.
Siostrze Agacie, jednej z moich wychowawczyń z Lasek, która w poniedziałek po chrześcijańsku głodnych nakarmiła, spragnionych napoiła i pocieszyła strapionych.
Sylwii, za to, że chciała, przyjechała, zobaczyła i pomogła zwyciężyć.
Naszym paniom dyżurującym w internacie, za przeróżne ciekawe dialogi.
Marzenie, za jej messenger, porady i reakcje na różne zdjęcia, a także te płyty DVD!
Naszym mistrzom zawodu, za to, że wiele razy ratowali, ratują i będą ratować nasze uczniowskie… osoby.
No i wreszcie Piotrkowi, który przyjął mnie do siebie między egzaminami, kiedy nie mogłam pozostać w internacie. I to on musiał powtarzać: Maja, jedz, Maja, napij się czegoś, Maja, idź spać, Maja, uśmiechnij się, Maja, o co ci chodzi?
Nikomu nie życzę żyć ze mną w stresujących sytuacjach, a ci ludzie nie dość, że musieli, to wytrzymali. Oczywiście pomiędzy tym wszystkim musieli to również wytrzymywać moi rodzice, mama, rozmawiająca ze mną o jakichśnieludzkich porach nocnych, no i tata, który zawsze jest gotów po mnie przyjechać, choćbym była na drugim końcu Polski. Tym razem na szczęście, nie było to potrzebne.

Z dumą stwierdzam, że mój organizm regeneruje się szybciej, niż myślałam. Od piątku na nowo chce mi się jeść, pić, spać i funkcjonować. Mam nadzieję, że tej energii starczy mi na długo, bo, jeśli wszystko dobrze pójdzie, w poniedziałek wracam do roboty! Daj Boże na jak najdłużej. 🙂
Ten wpis na razie kończę, mając nadzieję na to, że niedługo nazbiera mi się trzy razy tyle materiału, ile przez ostatnie pół roku razem.

Pozdrawiam!
ja – Majka

EltenLink