Postanowiłam zaprezentować tutaj tę piosenkę, bo ostatnio bardzo często ją słyszę, siedzi mi w głowie, no i ogólnie uważam, że jest warta zapoznania się. Także ja to tu zostawiam, a co to dla mnie prywatnie oznacza można sobie, jak na maturze, dośpiewać samodzielnie, bo ja tego jeszcze nie wiem. 🙂 Chyba po prostu mi się ten utwór podoba. Zespół Lipali, piosenka "kim jestem".
Oto piosenka Jasona Mraza, która podobała mi się już dawno, a teraz wiem, co oznaczała. 🙂 Tytuł utworu to "ewerywhere". A poniżej takie krótkie podsumowanie niektórych ludzi, których znam, do których owa piosenka nawet by mogła pasować.
On jest wszędzie, wszystko z nim,
wszystko widział, wszędzie był,
Każda z sław jego znajomym.
Świat, to w sumie jego pomysł.
Wszystko wie lepiej od ciebie.
Skąd? A po co ci to wiedzieć?
Nie oglądaj się za siebie,
będzie tam, gdy o tym nie wiesz,
a gdy chcesz, to go nie będzie,
bo jest, jak mówiłam, wszędzie.
Znajdzie cię na krańcu świata…
To dla ciebie ten awatar.
Miłego słuchania życzę i polecam, jak wszystko Mraza z resztą.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Pozdrawiam osobę, która doskonale wie, że dedykacja jest dla niej. Do tablicy cię po nazwisku nie wywołam, no bo po co? 🙂
Hej hej!
Jak zobaczyłam, co mi apple przygotował w piątkowym mixie nowej muzyki, to uznałam, że aż wam o tym napiszę. Rzadko sięzdarza, żeby w jeden piątek było tak dużo nowych rzeczy od artystów, których znam albo i znam, i lubię. Zdziwiło mnie to niezmiernie, postanowiłam więc, przy pierwszym odsłuchu zapisywać wrażenia na bloga, bo dawno nie było wpisu muzycznego.
PS: Ponieważ ja streamingu używam najwięcej w podróży lub przerwach w dniu, często słucham na nim czegoś, co mnie uspokaja i rozluźnia, relaksuje i ogólnie nie wymaga zbyt wielkiej aktywności. Niech więc was nie zdziwi ilość popu na tej playliście. Ewentualnie obecni są teżsongwriterzy, których ambicja w tekstach jest zależna tylko od nich. 🙂
Jak ktoś chce się dowiedzieć, co mi dziśapple podrzucił, to zapraszam.
1. Cody simpson – golden think.
Cody Simpson ostatnio jest z definicji artystą raczej singlowym, niż albumowym. Ostatni album powstał z połączenia mnóstwa EPek, które wydawał. Przyzwyczaiłam się więc, że co jakiś czas, od 2 tygodni do 2 miesięcy, coś się od niego pojawia. Przez ostatnie miesiące odpoczywał, czekałam więc, ostatnio nawet zapomniałam. Ten mix jednak, jak mówiłam, jest pełen nowych rzeczy od moich ulubionych ludzi, Cody na pierwszym miejscu nie dziwi mnie więc zbytnio. 🙂 Co do piosenki samej w sobie, no cóż… Jak na niego typowa, ale już się zdążyłam stęsknić, także to dobrze. Tylko gitara i wokal z dodanymi sporymi efektami mnóstwa pogłosów.
Swoją drogą, nie wiem, czy już tu to mówiłam, ale mi się piosenki Simpsona zawsze kojarzą z morzem. To chyba dobrze, zważywszy, że on pływać umiał, zanim umiał chodzić, wychował się nad oceanem, zanim rozpoczął karierę trenował pływanie, a jak karierę utrzymał, zaangażował się w ochronę oceanów. Także z wodą ma dośćdużo wspólnego. 🙂
2. Selena Gomez – loose you to love me.
Słyszałam już, że Gomez wydała nową piosenkę. Internet miał świra na punkcie, że "o mój Boże to na pewno jest o Bieberze"… W sumie normalka. W ogóle to jest bardzo ciekawe. Ciekawe, jak wkurzające było dla niej być w centrum zainteresowania i, jak z nim chodziła, i jak zrywali, i potem, jak pisała cokolwiek, a cały świat pytał: "a to o nim? O nim? No na pewno o nim!". Rany! Zrywanie jest ciężkie samo w sobie, a jeszcze takie cośprzy okazji… Ale o nim, czy nie o nim? Jezu, nie wiem! Nie zdecydowałam się jeszcze!
W każdym razie, jak na Selenę, sztuka obroni się sama. Nie zważając na to, o kim jest ta piosenka, stwierdzam, że wyprodukowana jest bardzo ładnie… W ogóle ja chyba bardziej lubię te wolne piosenki Gomez.
3. Hayley Kiyoko – Demons.
Uuuuu, w sam raz na Halloween. Fascynuje mnie umiejętność pisania o rzeczach smutnych / strasznych w sposób tak wesoły i taneczny. Może to jest jakiś sposób na poradzenie sobie ze swoimi demonami?
4. Cimorelli – believe in you.
Po pierwszych taktach widzę, że piosenka motywacyjna. Siostry Cimorelli robiły kiedyś, no i w sumie teraz też, dość fajne covery, a czasem zdarzała im się i oryginalna piosenka. Tych coverów kiedyś sporo słuchałam, może dlatego apple uznał, że mi się spodoba i ta propozycja. Pomysł kupuję, ale chyba wolałabym acapella. Z tą muzyką, przynajmniej w drugiej części utworu, coś jest nie tak. Jakby się nie mogli zdecydować, czy chcą delikatnie, czy jednak nie. Wokal mocniej, a basu wcale… coś mi sięnie zgadza.
5. Alex Aiono – I can't be me.
Serio? Ja sobie dodałam jedną czy dwie jego piosenki! A teraz jest w każdym mixie! Co jest?
Piosenka może być w radiu, ale w mojej bibliotece chyba by się nudziła. Co do słów, chłopak śpiewa, że nie może być przy kimś sobą. Jak dla mnie, należy skończyć ten związek.
6. Sheppard – die young.
O! Nowy singiel, dawno nie było! Australijski zespół może i jest trochę monotonny w twórczości, ale mnie zwykle te ich piosenki jakoś tam urzekają. Lub może bardziej… porywają, bo większość utworów mają raczej energicznych. 🙂 Żyjmy tak, jakby każdy dzień miał być twoim ostatnim. Tak by można podsumować słowa tej piosenki. Chciałoby się powiedzieć, że interesujący moment na wydanie Takiego utworu. :p
7. The Black Eyed Peas & Anitta – eXplosion.
Zawsze wychodzę z założenia, że artyści w jakimś stopniu decydują, za co się biorą, więc to, że nagrywają w jakimś dziwnym dla siebie stylu, oznacza, że im się ten styl podoba. Więc, jak ktoś nagrywa coś, co kompletnie do niego nie pasuje, bardzo proszę, można miećpretensje, ale tylko do nich. Albo w sumie, to po co miećpretensje? Po prostu oni lubią inny styl, niż my, no nie? Nie mogę wymagać od takiego, na przykład, WIll-I-ama, żeby lubił zawsze to samo, co ja, prawda? W każdym razie, stanowczo wolę BEP w wersji starszej, hiphopowej, niż nowszej, klubowej. Te osie czasu już nam się troszkę pomieszały, bo już zdążyli po swoim powrocie z przerwy wydać album zdecydowanie bardziej w starszym stylu, ale… W każdym razie ta nutka jest mocno klubowa / radiowa. I jakoś tak nie moja.
8. Camila Cabello – easy.
To takie sobie, nie ma szału chyba.
Tak samo, jak ta nowa piosenka z Shawnem Mendesem – seniorita, strasznie tego nie lubię.
Za to bardzo bardzo bardzo słucham piosenki pt. "liar", też Camili. A już wykonanie w BBC live lounge? Super! Serio, byłam zaskoczona. Prawdziwe, żywe instrumenty? Co tu się wydarzyło?! Zobaczcie tutaj.
9. Josie Dunne – stay the way I left you ft. dahl.
Czyżby muzycznie pokazana komenda "zostań"? :p
ZOstawiła kogoś, ale chyba nie bardzo chce, żeby sobie kogośinnego znalazł.
Skąd ona w moim mixie? A no dlatego, że jest sobie jej piosenka "school for that", która nie tylko jest w mojej bibliotece, ale także figuruje w utworzonych przeze mnie playlistach.
Co do "stay the way I left you", całkiem przyzwoity duet.
10. Why don't we – mad at you.
Jaki śmieszny początek! Jak taka bajeczka. :d Ogólnie ten boys band mnie jakoś wybitnie nie zachwyca. Ta piosenka nie jest wyjątkiem, może sobie lecieć, ale nie robi na mnie większego wrażenia.
Jakbym miała polecić jakąś ich piosenkę bardziej wartą uwagi, to bym powiedziała o "trust fund baby". To miało przynajmniej dość oryginalny tekst. Nie to, żeby miał cośz tym wspólnego ten, co im ten tekst napisał… taki jeden Anglik, o którym na tym blogu już jest mnóstwo innych wpisów…
11. Anthem Lights – Stupid Deep.
Co to kto to? Nie mam pojęcia, ale utwór całkiem ładny. Od fortepianu się zaczyna i z fortepianem pozostaje, podkład jest wspierany licznymi chórkami. Ostatnio w ogóle używanie głosu do tworzenia muzyki robi się coraz bardziej popularne. Widzieliście, ile jest zespołów typu Pentatonix?
12. Tatiana Manaois – Love Me the Right Way.
Kolejna zagadka. Nie wiem, skąd ta pani się tu wzięła. Oryginalności mało, ale potańczyć można. W ogóle podkład w porządku. O…? Może podejście w tekście jest bardziej wyjątkowe, niżmi się zdawało? Hmmmm…
13. Anthony Ramos – figure it out.
Songwriter style, witamy w domu. Lubię, jak ktoś zawiera w tekstach jakieś takie zwykłe czynności, że słucha muzyki, co robi w ciągu dnia itd. Żeby pokazać to, o czym mówi. Myślę, że to bardziej charakterystyczne i ciekawsze. Bo w ten sposób każdy pisze o czym innnym, lepiej poznajemy autorów tekstów.
14. AJR – dear winter 2.0
Uuuuu, myślałam, że to druga częśćtej opowieści! Od początku zaczynając, to na ostatnim albumie AJR pojawiła się ta, na swój sposób wzruszająca, piosenka. Czemu wzruszająca i czemu ciekawa? To polecam sprawdzić samemu, uważnie słuchając tekstu lub czytając jego tłumaczenie. Wersja wydana na albumie składała się z gitary, wokalu i delikatnego pogłosu. Już. Tyle. Myślałam, że wersja 2.0 jest kolejną częścią tekstu, podczas gdy, tak na prawdę, jest po prostu tą samą piosenką z większą ilością instrumentów. No OK, całkiem fajna aranżacja, tylko trochę skojarzenie nie takie. 🙂
15. FRANKIE – Underdog.
Nie wiem. Pop. Może sobie być.
16. Ania Rusowicz – Fake.
O, lubię ją! Muzyka, jak dawniej, tekst jak dawniej, ale pisany dzisiaj i dzisiejszymi słowami. Super. Muszę się zabrać za ten jej nowy album, stanowczo.
17. Dawid Podsiadło – Najnowszy Klip (na żywo, akustycznie).
Piosenki nie oceniam, jako nową, bo ja jużsłyszałam i oryginał, i to wykonanie. Mogę tylko powiedzieć, że bardzo lubię Podsiadło, jako autora tekstów. Bardzo dobrze udaje mu się uchwycić jakieś takie potoczne, trudno odtwarzalne elementy dialogu, które pozwalają sobie doskonale wyobrazić scenę, którą opisuje. Człowiekowi się wydaje, że to widział. Słuchając jego płyty mam wrażenie, że opowiada konkretnie mi o konkretnych wydarzeniach. Świetna sprawa.
18. Zbigniew Wodecki – my way.
Yyyyyyyy… OK? Jako album pokazuje mi się "dobra muzyka". Jeśli to jest w mixie z nową muzyką, oznacza to, że ta płyta weszła do serwisu niedawno. Nie widziałam jej jeszcze. Utwór ładny, trochę taki, że moglibyśmy go zagrać na koncercie dla maturzystów. 🙂
19. Bovska – Leżałam.
Będzie ciekawie. Słowa zmierzające do tego samego, co zawsze, ale napisane ciekawiej, niż większość radiówek. Bowska w swej dobrej formie. Jak mam posłuchać takiej muzyki po polsku, to na pewno ona znajdzie się wśród słuchanych. 🙂 Muszę się jej jeszcze przyjrzeć. Taki… alternatywniejszy pop?
20. O.S.T.R. – M****A Lisa.
O właśnie! Muszę sprawdzić, co nowego robi Ostry. CHociaż tej piosenki chyba nie ogarniam. No ale mistrzem słowa, to on jest.
21. Ben Platt – RAIN.
Ben Platt to jest ten, co grał w "dear evan hansen" na broadwayu. Tam mi się podobał. W niektórych swoich piosenkach też jest fajny. Tutaj… W sumie też ładnie. Wokal ma przyjemny i jakoś widać w nim cały czas ten teatr.
22. OneRepublic – Somebody To Love.
Ja chyba wolę starsze OneRepublic. "Apologize"… czy coś… To teraz, to takie jakieś… Jak wszystko.
23. Haschak Sisters – Call It a Day.
O, a one tu skąd? To jest taki niewielki zespół, chyba też rodzinny, jak Cimorelli, nagrywają takie śmieszne piosenki o swoim życiu. O różnych problemach, które sięma między, ja wiem? Dwunastym a szesnastym rokiem życia. :d
24. JP Cooper, Stefflon Don & Banx & Ranx – The Reason Why.
O, Emili by się spodobało, ona lubi JP Coopera. Doceniam. Można zrobić fajny cover akustyczny. Może do biblioteki nie dodam, ale… Może do którejś z playlist…?
25. Stormzy – Wiley Flow.
O, Stormzy! Kocham jego akcent. Jak go widzę, to widzę Londyn. No więc ten utwór też. :d
Oto skończyło mi się 25 piątkowych piosenek. Polecam apple music, jak nie znajdzie czegoś ciekawego, to chociaż pośmiaćsięmożna. 🙂
W komentarzach proszę o pytania muzyczne, bo chyba sobie niedługo o tym więcej popiszę. 🙂
Pomyślałam, żę co mi tam, nowąpiosenkęwam tu umieszczę. 🙂
Dziś jest to utwór producenckiego duetu Freestylers z gościnnym udziałem Irwina Sparkesa, pod tytułem "all for nothing". Skąd taki wybór? Mam chyba dwa powody.
Pierwszy to taki, że ogólnie ostatnio wróciłam sobie do muzyki bardziej elektronicznej i różnych jej odmian, zarówno tej tanecznej, jak do bardziej obrazowej i alternatywnej, a także do czegoś pomiędzy, jak Freestylers właśnie, którzy mieszają wszystkie gatunki muzyczne ze sobą.
Drugi powód jest chyba taki, że tytuł kojarzy mi się z frustracją, a to uczucie jakoś mi ostatnio towarzyszy. Spotkałam się chyba ostatnio ze zbyt wieloma zasadami, które nie mają rzadnego celu, osobami, które wymyślają dziwne oskarżenia chyba tylko po to, żeby im na świecie było lżej, a także sytuacjami bez widocznego wyjścia. Nie chodzi tu o sytuacje dramatów życiowych, ale chociażby o takie głupoty, jak brak filmów z audiodeskrybcją po polsku, drogie i kompletnie niedostępne sprzęty dla niewidomych, ustawiczny brak połączenia internetowego w miejscu, gdzie by się raczej przydało i takie inne, pozornie drobne, a jednak wnerwiające rzeczy.
I w sumie, to nie zrozumcie mnie źle. Ostatnie tygodnie zaliczam do udanych, mało tego, ostatnie miesiące to tak jakby trochę nowy etap. Przez ostatnie 4 lata, z przerażającą regularnością, we wrześniu cośmi się sypało, coś traciłam, gubiłam, nie miałam… A w tym roku niespodzianka, nic takiego się nie stało! I w sumie, to jest OK. Taki tylko jednorazowy przebłysk zniechęcenia do starań mam dzisiaj. Jesień mnie dopadła widocznie, choć za oknem jeszcze jej nie widać. Przejdzie, jak wszystko, ale jak przy okazji mogę się podzielić fajną piosenką, to czemu tego nie zrobić? 🙂
Obiecałam, że do końca wakacji będzie coś z bębnami. No i jest, choć nie do końca takie, jak bym chciała. Chciałam wam jakiś cover ładnie przygotować, zgrać i nagrać, jak tu będzie wszystko do końca ustawione. Ale wątpię, że do soboty wszystko będzie pięknie ładnie tak, jak mi się podoba, także uznałam, że trzeba korzystać z okazji, że mogę nagrać. Zamiast skomplikowanego utworu, typu "bring me to life", zagrałam coś, co chyba było pierwszą piosenką, jaką sobie wymyśliłam do grania, jeszcze przy mojej pierwszej elektronicznej perkusji.
Tak przy okazji, o wyrozumiałość proszę nie tylko tych, którzy o perkusji mają jakieś pojęcie, ludzie, ja to usiadłam i zagrałam, a powinnam poćwiczyć, ale też realizatorów dźwięku lub tych, co się na nim znają. Ja wiem, z tym werblem jest coś zdecydowanie nie tak, to trzeba zrobić w ustawieniach konkretnego padu. Poza tym, podkład jest za cicho w stosunku do mnie. Niestety cały czas zdawało mi się, że będzie w stosunku do mnie za głośno, bo zawsze mi się jakoś bębny cicho nagrywały, dlatego tak wyszło. Ale lepsze to, niż nic, popatrzycie sobie chociaż na brzmienie tego sprzętu. Postaram się nagrać coś jeszcze, a co ważniejsze, coś lepszego.
Pozdrawiam i życzę cierpliwości oraz miłego odsłuchu.
ja – Majka
Hej hej!
Tak sobie pomyślałam, że w sumie jeszcze tutaj nie było tej recenzji nowej płyty Sheerana, możeby tak ją napisać? Spróbuję więc, choć późno troszkę jest, to zrobić.
Krótki wstęp
Robiłam już dawno, no ale trudno, napiszę jeszcze raz. 😉 Płyta "no. 6 collaborations project" jest następstwem podobnej, która była wydana jeszcze przed całym sheeranowym szaleństwem, czytaj przed rokiem 2011, kiedy to wyszedł "plus", pierwszy album wokalisty. Przed swoim wielkim sukcesem Sheeran na własną rękę wypuszczał w świat sporo małych wydawnictw, w tym, tóż przed zapisaniem do wytwórni, serię pięciu EPek, z których każda miała reprezentować inną stronę jego zainteresowań muzycznych. Ostatnia z nich "no. 5 collaborations project", była nagrana z, popularnymi wtedy dużo bardziej od niego, raperami i to właśnie te piosenki nagrywane z artystami reprezentującymi londyński grime, wciągnęły go po raz pierwszy do radia.
W tym roku, po prawie 10 latach Sheeran znowu wydał płytę, która miała zbierać jego kompozycje z innymi artystami, które, jak sam stwierdził, nie pasowałyby na jego kolejny album. I rzeczywiście, można się przekonać, że na tej płycie mamy do czynienia bardziej z Sheeranem jako cowriterem, niż z facetem z gitarą, jakiego znamy z jego autorskich albumów.
Przejdźmy więc może do samej recenzji.
Recenzja.
Na początku ustalmy sobie jedną rzecz. Na tej płycie śpiewają sobie z Edem Sheeranem bardzo znane osoby. Nie wszystkie są znane, ale większość w jakimś stopniu na pewno. Mało tego, ta muzyka jest serio inna od tego, co on zazwyczaj robi. I ja wiem, że cały internet powie, że płyta była sklejana przez wytwórnię, ktoś tam na górze wyliczał w zeszyciku na pewno, kto się najbardziej opłaca i stworzyli projekt, mający zapewnić dochód. No dobra, moze nie cały internet tak stwierdzi, może znajdzie się jedna ósma, która powie, że niektóre eksperymenty muzyczne się opłaciły, bo muzykiem jest po prostu dobrym, ale jednak to nadal będzie mniejszość.
Czujcie się ostrzeżeni, że ja tej płycie, nie umiem powiedzieć inaczej, wierzę. Wierzę w autentyczny kontakt autora z pozostałymi artystami, wierzę w to, że teksty, przynajmniej te odnoszące się wyraźnie do osoby Sheerana były szczere… inaczej mówiąc, ja Sheerana traktuję, jak takiego szczerego, oldschoolowego rapera. W dobrym znaczeniu. Opowiadającego o swoim życiu i doświadczeniach, ewentualnie wymyślającego historię na użytek utworu. Ale napewno nie wyliczającego, co mu się bardziej opłaci. Kiedy mówi, gdzie się wychował, wiem, że to prawda, kiedy mówi o powrocie do Londynu, wiem, że tak jest i było, kiedy wspomina konkretne wydarzenia z kariery, to ja uważam, że to on to napisał, wymyślił i potrzebował powiedzieć, a nie, żę ktoś mu to podpowiedział do ucha przez studyjne słuchawki. Jeśli komuś moja dziecinna naiwność jakoś wybitnie robi, no to cóż… zmęczy was ta recenzja. Bo ja te piosenki, nie wszystkie oczywiście, ale większość, traktuję raczej jak prawdziwe historię i nie rozkminiam, czy ta współpraca serio się opłacała w radiach.
Z drugiej strony natomiast gatunkowo, muzycznie, płyta jest mieszanką dokładnie tego ,co ostatnio popularne. Nie będę się z tym kłócić, widzę to i wiem, tak samo, jak autor płyty, który słusznie stwierdził, że na jego płyty, to to jak pięśćdo nosa pasuje. 🙂
Koniec oświadczenia, przechodzimy do kawałków.
"Beautiful people" ft. Khalid.
I mamy pierwszy utwór. Zupełnie tak, jakby ktoś usiadł do komputera, otworzył program do tworzenia muzyki, klepnął spację i odtworzył ostatni projekt. Proste, znane wszystkim sample. Zaczyna Sheeran.
Tekst opowiada o byciu, a raczej nie byciu, pięknymi ludźmi tego świata, włuczącymi się po pokazach i wystawach, pokazującymi się w prestiżowych miejscach, na prestiżowych zdjęciach i z takimi też ludźmi.
Ciekawym dodatkiem do tekstu, zwracającym uwagę na jego autentyczność jest fakt, że Sheeran nie tylko na różnych galach i spotkaniach się pojawiać musi, mimo, że jakoś wybitnie tego nie uwielbia, ale też to, że… no jakby to delikatnie ująć… nie należy do grupy najprzystojniejszych ludzi na ziemi. 😉
Khalida znałam głównie z piosenki "eastside" zrobionej z Bennym Blanco, od razu więc byłam ciekawa, jaki klimat będzie miała wspólna piosenka jego i Sheerana. Na pewno jego gościnny występ w drugiej zwrotce dodaje piosence interesującego zabarwienia, zwłaszcza, że jego głos jest bardzo charakterystyczny i mimo, że zupełnie inny od Sheerana, to do tej piosenki pasuje. I mimo, że utwór nie jest moim ulubionym na płycie, jest na pewno godzien uwagi, zwłaszcza, jak go się rozkręci w samochodzie. 🙂
"South of the border" ft. Camila Cabello oraz Cardi B.
Oto pierwsza z kompozycji, można powiedzieć, biznesowych. A raczej "biznesowo udanych". Jeśli miałabym stawiać na jedną piosenkę na płycie, która była pisana, nagrywana i ogólnie robiona do radiów, pokazałabym tę. Zanim jednak zaśpiewam znany motyw: "ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy!", zwrócę uwagę na to, co Sheeran sam mówi w wywiadzie. Z Cardi B utwór chciałrobić już dawno, bo po prostu ją lubi. Lubi to, żę ona, w sumie podobnie do niego, nie ma treningu medialnego, mówi to, co jej ślina na język przyniesie i ogólnie jest sobą, niezważając na konsekwencje. Camila Cabello natomiast, to znajomość muzyczna z którejś tam gali nagród, a także osoba, o której Sheeran powiedział, że jest utalentowana i po prostu miła. Poza tym, jednak ma to "latynoskie coś" w sobie. I nie można zaprzeczyć, że bardzo fajnie było ją usłyszeć, śpiewającą nie tylko w takim akurat kawałku, ale i, przez moment, po hiszpańsku. W jednej recenzji płyty spotkałam się ze stwierdzeniem, że czekamy teraz na piosenkę całą w tym pięknym języku od samej Cabello. Zgadzam się w zupełności, sama bym posłuchała.
Co do wystąpienia raperki, no cóż, Cardi to Cardi, wykonała swe zadanie dobrze, jak raczej zazwyczaj jej się to zdarza.
Podsumowując, dla mnie to takie nowsze i ciekawsze "shape of you", więcej gitary nigdy nikomu nie zaszkodzi.
"cross me" ft. Chance the Rapper oraz PnB Rock
To ja może od razu uściślę, gościem jest Chance the Rapper. Gości w drugiej zwrotce. PnB Rock natomiast jest wpisany, jak otwórca, bo pośrednio twórcą jest, ale raczej samego pomysłu na piosenkę, niż wystąpienia na albumie. Cały utwór oparty jest na krótkim fragmencie jego freestyleowego wystąpienia parę lat wcześniej. Ten fragment, który słyszymy na początku, został z tego wystąpienia wyciągnięty i zsamplowany, sam tekst refrenu też jest mocno nim zainspirowany, autor freestyleu jednak nie nagrywał nic w studiu z Sheeranem.
Co do samego efektu, pomysł, powiedziałabym, dość miły, zwłaszcza dla adresatek tekstu, chciałabym, żeby ktoś za mną też tak murem stał. Możliwe nawet, że w pewnych sytuacjach tak jest. Piosenka sama w sobie dość podobna do pierwszej, może być, w samochodzie wchodzi dobrze. Poprawia nastrój.
"take me back to London" ft. Stormzy
I tu zaczynają się piosenki, które ja nie tylko doceniam, ale i bardzo lubię. Ja nie wiem, czy to nie jest moja ulubiona piosenka na albumie. Albo jedna z ulubionych. Londyński grime w centrum, na bocznych ścieżkach podkład bardziej klasyczny, bo to jakiś piękny smyczkowy instrument, grany palcami. Pewnie na komputerze, ale jednak.
Tekst pasujący do beatu, jak mówi sam bohater "is that time? Big Mike and Teddy are on grime". Wymieniając się co parę linijek, Sheeran i Stormzy opowiadają w obu zwrotkach o miejscu, w jakim się znaleźli, czy to przy robieniu rapu, czy to przy zdobywaniu wszystkich scen na świecie, podkreślając jednak, że nie ma miejsca, jak dom. Najlepiej podsumowuje to refren, w którym Ed Sheeran śpiewa w skrócie: nigdzie się w najbliższym czasie nie wybieram, więc nieś mnie, samolocie, z powrotem do Londynu. I, co ciekawe, ten refren serio kojarzy mi się z samolotem. Może to sugestia tekstem, muszę to pokazać komuś, kto nie zna angielskiego, ale serio, od razu mi się przypomina, jak startowałam, lecąc do Anglii. Ten utwór serio 10 na 10.
"Best part of me" ft. Yebba
Goszczącej w drugiej zwrotce tej piosenki dziewczyny, przyznaję, nie znałam. Po wysłuchaniu tego duetu jednak uznałam, że koniecznie muszę to zmienić. Utwór jest jedyną na tej płycie typową, sheeranową balladą. Brzmi tak, jakby ją nagrano albo na setkę, albo w moim pokoju, moim rejestratorem. 🙂 I to jest komplement. Gitara brzmi tak, jakby siedział koło mnie i grał, fortepian jak najbardziej prawdziwy, a wokale prawie nie ruszone, nielicząc pogłosów. Tekst natomiast, to w ogóle oddzielna bajka, choć pasująca do autentycznego i akustycznego brzmienia. Opowiada o tym, jak ta nasza druga osoba, ta, którą kochamy, widzi nas. Bo najczęściej zupełnie inaczej, niż my samych siebie. W zwrotkach oboje wymieniają różne swoje wady, niedoskonałości, a co za tym idzie, powody do niepewności. W refrenie natomiast padają podsumowujące cały wydźwięk utworu słowa: a jednak, on / ona mnie kocha, tak, kocha mnie, dlaczego do diabła mnie kocha? Bohaterowie utworu dziwią się, że druga osoba darzy ich uczuciem, są chyba jednak z tego całkiem zadowoleni, twierdząc, że też ją kochają i że ich partner jest najlepszą częścią ich samych.
W sumie się z tym zgadzam, no bo niby kto potrafi nasze wady przekuć w zalety, jak nie osoba, która nas kocha, no nie? Kto nam wybaczy więcej od partnera czy przyjaciela? No nikt.
Jedziemy dalej.
"I don't care" ft. Justin Bieber
No, nie powiem, ciekawy pomysł na dobór kolejności utworów. Następna piosenka to, podbijający youtube, serwisy streamingowe i w ogóle krańce internetu, hit z Bieberem. Kolejna kompozycja biznesowa, a raczej świetnie do komercji pasująca. Tekst o tym, że jednak dużo lepiej się bawimy, jak nasz towarzysz lub towarzyszka jest z nami. Wtedy nawet na nudnych imprezach firmowych lub w niepokojącym nas tłoku możemy czućsię dobrze i mieć ochotę się bawić dalej. Muzycznie to godny następca "shape of you". Piosenka popowa bardzo, uzależniająca bardzo, jak przystało na bardzo radiowy pop. Piosenka z tych, co nawet, jak ich nie lubisz, to śpiewasz. Powodzenia. 🙂
Dla lubiących gitarowego Sheerana polecam wersję akustyczną, ponieważ wykonuje ją sam Ed w standardowym zestawie: on i gitara.
A na koniec ciekawostka, podobno osobą, która wskazała Biebera jako idealnie pasującego do tej piosenki, a co za tym idzie odpowiednią osobę na stanowisko drugiej zwrotki, była żona Sheerana – Shery Seaborn. To ona podobno powiedziała Sheeranowi, że "On po prostu do tego pasuje".
"Antisocial" ft. Travis Scott
"all you cool people better leave now, cause it's about to happen." Już sam początek, łącznie z, pojawiającym się dość nagle i wyraźnie, elektronicznym beatem, doskonale ilustrują nastrój piosenki, który można by streścić słowami: teraz ja będę mówił, słuchaj mnie teraz! I, choć muszę mieć na tę piosenkę nastrój, doskonale rozumiem jej przekaz. W tekście słyszymy tak na prawdę prośbę o troszkę przestrzeni osobistej. Każdy zna chyba to uczucie, kiedy człowiek musi chwilę pobyć sam ze sobą, z własnymi problemami czy pomysłami. Jeszcze lepiej znają to uczucie ludzie bardzo dobrze znani praktycznie w każdym kraju, bo oni nie mają zbytnio możliwości wyjść na ulicę niezauważonymi. I choć jasnym jest, że wiedzieli na co się piszą i rzadko się zdarza, by tego żałowali, życie pod ciągłą obserwacją nie tylko ludzi, ale i ich kamer, musi być dość stresujące. Więc, pomimo, że piosenkę dało by się streścić w zdaniu: "zostaw mnie na moment w świętym spokoju", to wcale nie musi to zrażać do artysty tudzież oznaczać, że nie jest uprzejmy dla swoich fanów. Oznacza to dla mnie mniej więcej tyle, że kiedy rzeczywiście dopiero wysiadł z środka transportu, zmęczony po długiej podróży i próbuje się udać do rodzinnego domu, może nie najlepszym pomysłem jest kręcenie livea na instagrama, mającego uwiecznić to cudowne wydarzenie.
Muzyczna strona utworu pasuje do tekstu, mocne, głośniejsze i jakby gorączkowe momenty szybkiego tekstu i elektronicznego beatu, przeplatają się z chwilowymi momentami spokoju, wyższego wokalu i cichszego podkładu. Według mnie to fajnie pokazuje kontrast między tym, co bohater próbuje mieć w głowie, a haosem, który ma wokół siebie.
"Remember the name" ft. Eminem oraz 50 cent
Gdy tylko usłyszałam o takiej kombinacji artystycznej nie mogłam się jej doczekać. Co to się mogło wydarzyć?
Jak się okazało, doczekać nie mógł się też sam producent wykonawczy, bo od dawna chciał z Eminemem zrobić dwie piosenki. Pierwszą, opowiadającą historię, raczej refleksyjną, już ma ją za sobą. Sheeran wystąpił na jednym z ostatnich krążków rapera w piosence "river". Została jednak jeszcze druga piosenka, bardziej, powiedzmy, klubowa. Ponieważ dwaj tekściarze już się znali, nie było dziwnym, że Sheeran zwrócił się do Eminema z propozycją i, już po części zrobioną, piosenką "remember the name". Przez Eminema natomiast udało się Sheeranowi również skontaktować z 50 centem, o którym Ed pomyślał, pisząc refren. I rzeczywiście, gdy usłyszy się melodię refrenu, od razu ma się przed oczami jakiś twór 50 centa, nawet z cięższym beatem, niż, podpierany gitarą, beat Sheerana. W trzeciej zwrotce znany raper udowodnił, że nie tylko do refrenu się przydał i że jego styl nie zmienił się nic a nic.
Ciekawostką na temat utworu może być również coś, o czym Sheeran wspomniałw wywiadzie. W pierwszym wersie pierwszej zwrotki Sheeran wspomina miasto Ipswich, w pobliżu którego się wychował. Podarowanie pozdrowienia miastu Ipswich w piosence z Eminemem i 50 centem było na prawdę miłym podarunkiem dla jego mieszkańców. Taki amerykański Eminem, a co dopiero jego fan, w innym przypadku w ogóle nie musiałby sobie zaprzątać głowy istnieniem tego miasta.
Ciekawa propozycja, utrzymali poziom wszyscy trzej. 😉
"Feels" ft. Young Thug oraz J Hus
Co do tej piosenki nie jestem pewna własnej opinii. Z jednej strony wydała mi się jedną z mniej ciekawych na albumie, przez pierwsze półtorej minuty była to dla mnie jedna z kolejnych elektronicznych piosenek, z elektronicznym rapem, w klubach spoko, ale w radiach tego mnóstwo i podobne to do wszystkich innych. Inaczej sprawa się ma ze zwrotką J Husa, która w jakiś dziwny sposób przypomniała mi sposób śpiewania obecny w dancehallu. I ja tu nie mówię o radiowych rytmach latynoskich, ale o dancehallu, powiedzmy, ciemniejszym, tym obecnym na bardziej jamajskich, niż naszych, imprezach. Nie spodziewałam się tego na tej płycie, więc jakoś mi się na serduszku cieplej uczyniło. Nie wiem, skąd wynikło skojarzenie, może z akcentu, może ze zmiany rytmu, ale ostatni gość, przynajmniej w moich oczach, uratował tę piosenkę.
"put it all on me" ft. Ella Mai
Ella Mai zrobiła coś, co zdarza się rzadko, mianowicie zrobiła karierę najpierw w USA, a potem dopiero w Anglii. Jak się ostatnio coraz częściej dowiaduję, dla artystów z Anglii znaleźć się na rynku amerykańskim nie jest tak łatwo, a co dopiero zrobić to przed zdobyciem rynku Zjednoczonego Królestwa. Nie wczytywałam się w biografię tej wokalistki, więc wiele o niej nie powiem, mogę jedynie stwierdzić, że lekki, raczej prosty duet z Edem Sheeranem wyszedł jej dobrze. I w sumie na tym kończą mi się pomysły, co mogłabym o tej piosence powiedzieć. Duet o tym, że dwie osoby mogą na sobie polegać w różnych, trudnych momentach, sprawdzi się dobrze na każdej płycie i w każdych czasach. Dobrze jest mieć ludzi, którzy nas, w takich trudnych momentach, wesprą i powiedzą: "oddaj mi to wszystko, co cię martwi, ja ci pomogę".
"Nothing on you" ft. Paulo Londra oraz Dave
A oto i mocniejszy beat, czekałam na to dość długo. Przez ostatnie kilka utworów było jakoś nadspodziewanie lekko, wreszcie troszkę więcej basu! Mi ta piosenka weszła niesamowicie dobrze, mówiąc po polsku bardzo mi się podoba, przypadła do gustu i w ogóle. Jedyne, co mnie zdziwiło, to to, że dużo bardziej podoba mi się zwrotka Paula, którego, przyznaję się, wcześniej wcale nie znałam, niż Davea, po którym spodziewałam się czegoś więcej. Jego niezawodny akcent jest na miejscu, ale tekstowo… nie wiem, mnie cośnie zagrało.
Ale beat, zostający na długo refren i świetna hiszpańska zwrotka wynagrodziły mi ten lekki zgrzyt. 🙂 I, mimo, że w pomyśle na tekst niby nie ma nic oryginalnego, jest to jeden z moich ulubionych utworów.
"I don't want your money" ft. H.E.R.
Tu znów wracamy do lżejszych klimatów i duetów miłosnych. Tytuł mówi sam za siebie, a refren głosi motto piosenki: "I don't want your money, I just want your time". Jak sam autor piosenki powiedział, mówi o tym, że nie pieniądze są ważne, a spędzony czas. W tym utworze Ed wypowiada się z pozycji tego, którego non stop w domu nie ma, jednocześnie tłumacząc, że przecież robi to, co robi, tylko i wyłącznie dla ich wspólnego dobra. H.E.R. natomiast wciela się w pozostawioną w ojczyźnie dziewczynę, która jasno mówi, co ją bardziej obchodzi od dobrobytu materialnego. I mimo, że mało który słuchacz Sheerana może się identyfikować z sytuacją koncertującego muzyka, ale pewnie każdy zna z autopsji lub życia bliskich osób historię, w której ktoś za bardzo poświęcał się pracy, nieco mniej natomiast, podtrzymaniu domowych relacji.
Sheeran w wywiadzie, dotyczącym albumu, jasno powiedział, że kłutnie na tym tle nie są w jego domu problemem, na pewno jednak woli spędzać święta, urodziny czy sylwestry w domu, z rodziną, zamiast przyjmować kolejne, zadowalające finansowo, propozycje.
"1000 nights) ft. Meek Mill oraz A Boogie Wit da Hoodie
Kawałek muzycznie znów zbliżony do współczesnego, elektronicznego rapu, tekstowo natomiast kontynuujący opowieść z poprzedniego utworu. Tu już skupiamy się na konkretnych przeżyciach i odczuciach wprost z trasy, a Sheeran przybliża nam swoją historię i to, jak jego życie teraz różni się od tego, od czego zaczynał. Co w sumie jest dość logiczne i jeszcze bardziej ciekawe, dobry materiał na film. Troszkę mniej podobają mi się zwrotki gości. W ogóle ta piosenka akurat nie zwróciła zbytnio mojej uwagi, być może dlatego, że jest umieszczona tóż po kompozycji o podobnej tematyce i podobnym podkładzie.
"Way to break my heart" ft. Skrillex
To z kolei był kolejny utwór, na który czekałam z niecierpliwością. Odkąd tylko przeczytałam, że Sheeran zrobił coś ze Skrillexem, nie mogłam przestać się zastanawiać, jak to się mogło stać i jak to może wyglądać. Przecież to są dwa różne światy! Jeszcze rozumiem z Diplo, z Majorem Lazerem, ale ze Skrillexem? Ja Sonnyego bardzo doceniam, lubię i w ogóle, ale… Albo może inaczej, ja rozumiem, że Sheeran ma szerokie horyzonty, ale… dubstep? Dlaczego?
Okazało się, że niedoceniłam pomysłowości, a moja pamięć zawiodła. Gdybym zastanowiła się dłużej, przypomniałoby mi się, że hit Biebera z przed kilku lat, nazywający się"where are u now", też wyszedł z rąk Skrillexa. Jak nie dubstep, to co? Oczywiście, że elektroniczna ballada! Elektroniczna ballada wygląda tak, że zaczyna się dość spokojnie, tytuł najczęściej umieszczamy pod koniec refrenu, a potem jest drop ,czyli więcej basu i elektroniki, innymi słowy, więcej Skrillexa, a na to nałożone zabawy wokalem. W ramach ciekawostki powiem wam, że te wysokie dźwięki w muzycznych fragmentach "where are u now", to też jest, przerabiany i miksowany, głos Biebera. W piosence z Edem więc producent zastosował podobny zabieg i użył głosu Sheerana trochę tak, jak brzmienia w syntezatorze. Słuchając tej piosenki zorientowałam się, że chyba było to lepszym wyjściem, niż zrobienie na siłę jakiejś mocnej, przeelektronizowanej, Skrillexowej klubówki, co w towarzystwie raczej delikatnego wokalu Sheerana mogłoby się wydać nieco sztuczne i wymuszone. A to, co zrobili zamiast tego? Ładne, na prawdę ładne.
"Blow" ft. Chris Stapleton oraz Bruno Mars
Ktoś widział? Ktoś zna? Jeśli nie, to zróbcie mi uprzejmość i, zanim przeczytacie dalszy ciąg tej recenzji, najpierw posłuchajcie, choćby początku, a potem napiszcie w komentarzach, jaki mieliście wyraz twarzy i pierwszą myśl.
Już? Posłuchane? No, to żebyście wiedzieli, że autor piosenki nagrał ją dokładnie po to, żebyście się tak zdziwili. Nagrał rockowy kawałek dlatego, że mu się podobał, to raz, i bo nikt się po nim tego nie spodziewa, to dwa. Jak to pierwszy raz usłyszałam, to pomyślałam: aaaaa, no dobra, pewnie gra na gitarze i wziął sobie wokalistów. A gdzie tam! Śpiewać też mu nikt nie zabroni! A, tu ciekawostka, wszystkie partie instrumentalne są zagrane przez Bruno Marsa. Nie wiedziałam, że facet gra na wielu rzeczach. Myślałam, że tylko na gitarze lub fortepianie, a on tu podobno robił i gitarę, i bas, i bębny też.
Piosenka mocna, od rifu zaczynamy, potem walniemy całąresztę sekcji, na wokalu ciszej, tylko bas i bębny, koniec refrenu wyśpiewywany wyraźnie, tylko z towarzystwem hihatu, solo gitary wspierane tylko przez pojedyncze, mocne uderzenia co jakiś czas, a na koniec zwolnienie. Podręcznikowa ta piosenka jest, takie mam odczucie. Co wcale mnie do niej nie zraża. I bardzo ją lubię, przyznać to muszę. Serio, zrobiło to na mnie wrażenie. W sam raz na solidne zakończenie płyty, mówiące: co, myśleliście, że to koniec naszych możliwości? Łup!
Podsumowując
Czekałam na płytę długo i doczekałam się krążka, na którym jest piosenka na każdy nastrój. I chociaż może nie wszystkie utwory wyszły tak ciekawie, jak mogłyby wyjść, to na prawdę znalazło się tu sporo kompozycji, do których będę wracać z przyjemnością i słuchać w różnych miejscach i momentach.
Polecam tym, którzy lubią pop, Sheerana, rap, piątą i ostatnią piosenkę to w ogóle każdemu polecam… Ogólnie to jest super! 🙂
Pozdrawiam was!
ja – Majka
PS Czy ktoś z was ma na myśli jakąś płytę, zespół, piosenkę, cokolwiek muzycznego, co chciałby zobaczyć ocenione tutaj? Jeśli tak, proszę dać znać, bo jestem ciekawa, co byście mi zaproponowali.