Kategorie
co u mnie

stan umysłu, melanż ostateczny i własny pogrzeb, czyli jak wpływa na mnie listopad

Kochani!

Dawno nie pisałam, a więc spróbuję, choć wszystko mi się miesza, o czym pisałam, o czym nie… straszliwość. Nie pisałam z półtora miesiąca, jak tak można? A ciężko jest ostatnio zebrać się do czegokolwiek, nie tylko do bloga. Bardzo, bardzo ciężko.

Zaczniemy sobie od różnych zapamiętanych przeze mnie faktów z życia.

Na początek przypomnę, że na początku listopada jest taka fantastyczna przerwa, bo wolne jest. No. Chyba, że się jedzie na ICC weekend. ICC weekend, to jest taki fajny event, jaki ICC zrobiło poraz pierwszy, mam nadzieję, że nie ostatni, dla ludzi w wieku odpowiednim na icc, ale nie tylko, bo i starsi mogą przyjechać. Określiłabym to jako takie ICC wersja demo. Są warsztaty, są aktywności na wolny czas, jest integracja, są nasze cudowne śniadanka… i to wszystko wepchnijcie sobie w trzy dni waszego czasu. :d

Z okazji tego pięknego wydarzenia poleciałam sobie z całąresztą polskiej grupki i moimi rodzicami do Belgii i spędziłam tam weekend. Ach, co to by był za świat bez śniadanek ICC! Kto był, ten wie. I wcale nie mówię o jedzeniu, nie nie… ja mówię o tym cudownym poczuciu wspulnoty, bo każdy, powtarzam, każdy, jest niewyspany! Inna ciekawostka, ja nie wiem, czy następnym razem miejsce, w którym byliśmy, nie wynajmie nam wszystkiego prócz windy. Tam winda chodziła w górę i dół tak często, że byłabym w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ona się w ogóle nie zatrzymywała! Tak a propos winy, o naszym stanie umysłu świadczy chociażby ciekawa reakcja mojego mózgu jednego z wieczorów, chyba w sobotę. Jechałam windą i robiłam coś w telefonie, w jednym ręku miałam telefon, drugą naciskałam przycisk windy. Trudno mi to opowiedzieć, bo pomyłka nastąpiła tylko i wyłącznie w mojej głowie, ale ja nacisnęłam guzik windy i całkiem długo zastanawiałam się, czemu telefon się nie odblokował. Mój mózg jakimśsposobem zamienił te ręce miejscami i byłam pewna, że nacisnęłam coś w telefonie. A, no i jeszcze, co do stanu umysłu, pan od echolokacji uznał, że z Polakami coś nie tak, wszyscy byli dobrzy!

Cóż w moim życiu dalej? O! Wróciłam do Polski, pochodziłam do szkoły tydzień, a tu, już w piątek, impreza! Jeden nasz znajomy ze szkoły wymyślił, że jak są połowinki dla drugich klas, to czemu by nie zrobić czegoś takiego dla trzecich? Zorganizował to, nazwał melanż ostateczny, w ogóle dla samej nazwy bym się tam znalazła, no i jest akcja! Wybrałam się tam z moją przyjaciółką, również nie obdarzoną zbyt szczodrze w kwestii wzroku. Co ciekawe, ona chodzi po klubach dość często, jednakże zawsze z jakimś znajomym widzącym. Ja natomiast nie pojawiam się na tego typu imprezach dość często, natomiast to właśnie ja pierwszy raz jąwyciągnęłam na takie wydarzenie samą. Śmiałyśmy się z tego pół imprezy. A, tu taka uwaga. Jakby kiedyś wam przyszedł do głowy taki wspaniały pomysł, że: ej, to żeby nie stać w tej dłuuuuugiej kolejce tyle razy, kupmy sobie od razu cztery napoje zamiast dwóch! TO to NIE JEST! Dobry pomysł. Pamiętajcie, że w takich kolejkach wszyscy wam się, z resztą nie wiem, po jakiego grzyba, praktycznie kładą na plecach. Zapewne w nadzieji, że to magicznie przyspieszy czas. W każdym razie, biorąc pod uwagę te nasze ulubione, plastikowe kubeczki, to wy nawet połowy napoju NIE wyniesiecie z tej kolejki! :d I ja tu nie mówię do niewidomych, do tego trzeba mieć umiejętności wykraczające poza wzrok. :d
Co do muzyki, bo trochę osób o to pyta, a mnie samą też to zaciekawiło. Dj zaczął sobie od regulaminowych i przewidywalnych Rihann, Davidów Guett i tak dalej, więc na razie wszystko OK. Potańczyłyśmy, jednocześnie starając się zorientować, co jest gdzie w tym lokalu. Potem poszedł w krainę discopolo, tak teraz przez niektórych uwielbianą. Trochę do tego potańczyłyśmy, ale często też ulatniałyśmy się na dwór, w celu, powiedzmy, integracji. A następnie, nagle, poszły sobie Elektryczne Gitary. Mówię: OK, spoko, pewnie ktoś zamówił. Ale to nie był koniec! "mój jest ten kawałek podłogi" w remixie, "cykady na cykladach" i "dni, których nie znamy" w nowoczesnych wersjach, a także w oryginauach lady punk, albo Kayah i Bregovic, to były hity na następną część imprezy! I wiecie co? Najlepsze jest to, że wszyscy się najbardziej do tego darli! To było świetne! "móóóóóóóój, jest ten kawałek podłogi!". Serio, świetnie się bawiłyśmy, a dla mnie usłyszeć od przyjaciółki bywalczyni klubów, że bardzo dobrze bawiła się na melanżu, kurde, w osp Wiskitki, to jest super komplement! 😉

Jedziemy dalej po weekendach. Siedemnastego pojechałam sobie z Klaudią i Kacprem do kina na "fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć 2. Zbrodnie Grindelwalda". Pytanie, jak im się to mieściło na plakatach?! Nie będę recenzować filmu, żeby nie spoilerować, bo to jeszcze sobie chodzi w kinach, może ktośnie widział. Powiem tylko, że film, wedłóg mnie, jak jedynka: wart zobaczenia, smutny, w pewnych kwestiach bardzo zaskakujący. W sensie… tam są takie rzeczy, które kompletnie nie były obecne w HP i chyba tego, to nikt nie wymyślił. A to trudne w świecie HP, pokazać coś, czego nikt nie wymyślił. :d
A, no i ostrzeżenie. Wyjdziecie z tego kina z takim "wtf?! Co tu się właśnie stało?". Ja przez 15 minut po filmie nie bardzo łapałam, że to jużkoniec i, co ważniejsze, czemu świat jeszcze działa i żyje w takiej niewiedzy, jak tak można?! xd.

Następny weekend! Tu się zaczęło dziać, bo pojechałam do sklepu muzycznego. W raz z mężem koleżanki, czy ja cię mogę tu wspomnieć po imieniu? No dobra, nie wiem, w każdym razie z mężem koleżanki, a moim dobrym znajomym, oraz z moim tatą, wybraliśmy się do sklepu Pasja. Taka uwaga, konkurencja ogłasza, że jest największym sklepem w Europie, no może gdzie ińdziej, ale w Warszawie na pewno nie. Pasja, to sklep, który ma osobne lokale i wejścia dla gitar i keyboardów, perkusji, wzmacniaczy i mikserów i jeszcze czegoś… w każdym razie ja, to bym tam mogła na chwilę zamieszkać, jakby ktośmi pozwolił. A dlaczego tam pojechałam? A no widzicie, bo ja wam nie opowiadałam o moim ostatnio trwającym warjactwie.

Umyśliłam sobie więc ostatnio, znaczy może nie tak ostatnio, bo jakiś miesiąc temu, że w sumie, to kupiłabym sobie keyboard. I zaczęłam szukać. Co samo w sobie było raczej dużym problemem, bo, z powodu mojej jesiennej handry i lenistwa ogólnego, moje życie zaczęło się składać z chodzenia do szkoły i z filmików na youtubie. Bo przecież trzeba było wysłuchać wszystkich dostępnych prezentacji, dem i coverów. Zaczęłam pisać i dzwonić po ludziach znajomych i obcych, czytać i oglądać… ogólnie mam wrażenie, że dotarłam do końca internetu. :d
Ja już nie mówię o stanie umysłu, który się pojawił w momencie, gdy zawęziłam moje upodobania do dwóch czy trzech instrumentów, wtedy dopiero zaczął się dobry cyrk.

Dobra, koniec dygresji, wracamy do sklepu. No więc byłam w sklepie, oglądałam i zachwycałam się bez większych przeszkód. Następnie wzięłam udział w takich naukowych badaniach, w których brałam udział już w czerwcu, ale im jakichś testów zabrakło, nawet mi dali za to pieniądze. Tak w ogóle lubię te badania, bo nie tylko płacą, ale także udowodniły w czerwcu, że mam mózg, w co kilku moich znajomych i przyjaciół było uprzejmymi wątpić. :d

Wizyta w Warszawie w tych wszystkich ważnych sprawach miała miejsce w sobotę, w niedzielę natomiast pojechałam sobie do znajomego przez internet, a teraz i normalnie, realizatora dźwięku i jego rodzinki. Tomecki, Dorka, dzięki za gościnę. Przegadaliśmy wiele ciekawych tematów, obejrzałam kilka dziwnych instrumentów, a także widziałam centrum sterowania wszechświatem Tomeckiego. Niby tylko mikser i komputer, a wygląda super. 🙂 Maszyna z mnóstwem kabli, guziczków, przełączniczków… mikrofony na jakimś stojaczku, czy co to tam było, komputer, wydający z siebie jakieśdziwne odgłosy, obok jeszcze klawisze (znowu te keyboardy), wszystko to tworzyło bardzo interesujący obraz. Także serdecznie pozdrawiam i Tomeckiego z żoną, i ich córeczkę, która również dodała nieco do oprawy dźwiękowej tego spotkania.

No i dojechałam do dzisiejszego dnia, bo dziś zaczyna się weekend, a, jak widzicie, ostatnio żyję weekendami. Jutro, a nie, już dzisiaj, spotkam się z moim znajomym djem, który nie tylko sprzedał mi kiedyś komputer, ale i dotrzymuje mi ostatnio towarzystwa rozmową w różnych momentach. Dzięki, Denis.

Na koniec wszystkie inne ogłoszenia. I właśnie zdałam sobie sprawę, że przekłamałam. Popełniłam duży błąd merytoryczny, taki, że jakby to była matura, to by już nie sprawdzali dalej. Nie żyję tylko weekendami, coś bardzo ważnego stało się poza weekendem. Beciu, mogę mówić? Dorobiłam się zespołu! I trzymajcie kciuki, żeby wszystko wypaliło, bo ja bardzo, bardzo długo tęskniłam za graniem w zespole i mam szansę! A że z Becią, to i jeszcze lepiej, może się będziemy mogły widywać częściej, niż raz na dwa miesiące. xd. Oczywiście mówię poza szkołą. Już dwie próby były! Beciu, ucz się tego Stinga, jako i ja uczynię!

Cóż tu jeszcze można ogłosić… O, próbne matury pisałam! Pisałam w pokoju pani pedagog i tak się złożyło, że akurat wtedy sporo osób miało cośdo załatwienia. Drzwi się otwierały… "ale Maja tu pisze maturę! A, to przepraszam, przepraszam." I się wycofywali. I tak z 10 razy. To, że na maturze przypomina mi się "pan Tadeusz", to w sumie dobrze, ale trochę szkoda, że cytatem, który mi się przypominał był cytat następujący: "Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.". Nie omieszkałam tego powiedzieć pani dyrektor.
A po napisaniu matury z matematyki, dłuuuugo mi to zajęło, bo nie miałam arkuszy ani tablic, tylko pani pedagog mi czytała, musiałam iść na co? Dwie matematyki! Mój mózg dawno nie był w takim stanie. Matfiz to stan umysłu, pamiętajcie o tym.

Ogłoszenia muzyczne: ostatnio bardzo lubię muzykę, o której już na blogu wspominałam. I nie mówiętu o piosenkach wrzucanych na youtube i wykonywanych na moim keyboardzie, ale o piosenkach napisanych i wykonanach przez Aleca Benjamina. Chłopak ma 23 lata, pisze od lat siedmiu, a, jak dla mnie, będzie kiedyś porównywany do bardzo dobrych songwriterów. To jest coś pomiędzy Edem Sheeranem a Passengerem, także zostanę sobie z jego muzyką na długo. Teksty poruszają czasem tak zaskakujące tematy, że aż sięzaczynam zastanawiać, czy kiedyś słyszałam coś podobnego. A jeśli poruszają zwyczajne, to w niezwyczajny sposób. Alec będzie w Polsce w lutym. Poważnie sięzastanawiam nad pójściem na ten koncert, bo jak mu dalej tak pójdzie, to za dwa lata będzie to dużo droższa impreza.

Ogłoszenia o mojej mamie. W pracy mojej mamy ostatnio omawiane są, z zaskakującym zamiłowaniem, szczegóły własnego pogrzebu. Może oni po prostu zaczęli zwracać uwagę na to, jakiej wysokości pensje wypłacają nauczycielom? Hmmmmm…

A, byłabym zapomniała, najważniejsza rzecz! Dostałam breloczek z Yodą! Nigdzie się bez niego nie ruszam! Mistrz będzie mi już zawsze towarzyszył na matematyce. 🙂

Pozdrawiam was serdecznie na koniec tego wpisu.
ja – Majka

PS Macie jakieś pytania? Nie ukrywam, że pomogłoby mi to niezmiernie w napisaniu dalszych wpisów.

Kategorie
co u mnie

Zima idzie, zima!

Witajcie!

Późno już. A ja sobie napiszę, bo w sumie chyba już powinnam, tak bez okazji znaczy się.

Zimno, proszę państwa, zimno. Nie lubię, jak jest tak zimno, nic się zrobić nie da. Poza tym w szkole ostatnio jakoś mnie wszystko przytłoczyło na raz, nie wyrabiam się i z lekturami, i z matfizowymi przedmiotami… Kto umie elektrostatykę? Kto pomoże z elektrostatyką?

Tak patrzę na ten wpis, patrzę i już widzę, że mi się nie spodoba. Umówmy się, że to jest taki jeden słabszy, a potem już będzie lepiej, dobra? Proszę was, niedługo listopad, wtedy, to się dopiero zacznie! Z rzeczy pozaszkolnych wzięłam udział, już drugi raz, w konkursie twórczości irlandzkiej, mówiłam wam już o tym. Podkładu nie miałam ażdo dnia przesłuchań, ostateczny mix dotarł do mnie 10 minut przed, faaaaajnie było. A jak ci człowiek z Irlandii mówi, że się czuje, jak u siebie, to chyba jest komplement. Więc z przesłuchań byłam bardzo zadowolona. Troszkę gorzej z samego finału, w którym nie udało nam się niestety zająć miejsca, ani mnie, ani koleżance. W sensie, w finale byłyśmy, ale już konkretnego miejsca się nie udało dośpiewać. Ale obu nam poszło nieźle i poziom ogólnie był wysoki, także dzień absolutnie nie stracony.

Ciekawa rzecz. Na tym konkursie był jeden chłopak, który nic nie wygrał, wokół mnie raczej go nie faworyzowano, a, kiedy podczas próby zaśpiewał jedną linijkę tekstu, dla mnie wygrał od razu. Nie wiem czemu, ale zakochałam się w piosence, którą śpiewał bez reszty i od pierwszego usłyszenia. A całą sytuację jeszcze poprawiło, że grał na gitarze, śpiewał… i tyle. Taki Sheeran, a kto czyta tego bloga, ten wie, jaki jest mój stosunek do tego wokalisty. :p

Przy okazji, nie pisałam tu o tym, polecam serdecznie film pt. "songwriter", dokument pokazujący proces tworzenia albumu właśnie przez Sheerana. I to już nie chodzi o samego Eda, ale o to, jak tworzy się muzykę i pisze piosenki w atmosferze, której od razu zazdrościłam. Ten film bardzo mnie inspiruje, nie tylko do nauki gry na gitarze, ale także do tworzenia tak w ogóle. Pierwszy raz obejrzałam to przez apple music, a przy okazji znalazłam tam kilka innych nagrań tego typu i teraz włączam je sobie, jak już na prawdę nie wiem, co ze sobą zrobić i jak mi się przypadkiem odechce.

Dzisiaj w naszym mieście był festiwal foodtrucków. Jeen kolega jużbył łaskaw sięz tego pośmiać, także bardzo proszę, można. Były różne autka z jedzeniem, różnym. Jadłam truskawki w czekoladzie, luuuuuuuuudzie! Jestem w raju! Ale nie, nie będę pisać o jedzeniu, bo jest późno i będę głodna.

Osiągnięcia ostatnich dni.
1. Umiem nagrać loop na garagebandzie. Teraz czas na naukę nagrań z mikrofonu.
2. Umiem zmieniać kilka akordów na gitarze.
3. Umiem złapać akord f na gitarze, co absolutnie nie oznacza, że umiem na niego przejść z innych akordów. Pamiętajcie, w przypadku tego akordu wszystkie palce biorą udziałw konkursie!
4. Kupiłam miotełki. Dla wyjaśnienia, to taki rodzaj pałek do perkusji.
5. … A nie, to by chyba było na tyle.

Chyba skończę te ogłoszenia, bo serio, aż mi wstyd, jak na to patrzę, zero polotu, zero humoru, zero klimatu, w ogóle bez sensu… :d O, wiem! Wrzucę wam tu link do tego utworu, który tak kocham. Polecam też akustycznie lub covery. Wszystko polecam!

Pozdrawiam was ja – Majka

PS Miejcie litość nade mną, o czym ja mam tu pisać? Wszystkie wyzwania blogowe mile widziane w komentarzach.

Kategorie
co u mnie

wpis opóźniony, jak pociągi pośpieszne

Hej hej!

Ostatni wpis napisałam wam trzynastego września, a te niewielkie ilości rzeczy ciekawych spotkały mnie właśnie czternastego i w kilku dniach następnych, wypadałoby coś tu o tym wspomnieć. Ponieważ ostatnie tygodnie będę streszczać fragmentarycznie i raczej przebłyskami, bo przez większość czasu byłam niemożebnie wściekła na cały świat, opowiem wam właśnie o tym weekendzie sławnym, o którym już w internetach ktoś opowiadał.

Czternasty września, to był piątek i właśnie wtedy jechałam do Warszawy, tóż po lekcjach, kategorycznie odmawiając jedzenia i ogólnie utrzymując, że muszę być w Warszawie jak najszybciej, najlepiej natychmiast. Natychmiast się nie dało, pociąg ruszał dopiero po piętnastej, bo tak się głupio złożyło, że od nas do warszawy jechały wtedy pociągi około czternastej dwadzieścia, a potem dopiero po trzeciej. Nie wiem, czemu akurat to najbardziej potrzebne pół godziny pominięto, w każdym razie wsiadłam do tego upragnionego pociągu i wyprawa się rozpoczęła.

Mimo, że do Warszawy jechałam w pewnym sensie służbowo, szczęście polegało na tym, że załatwiałam to ze znajomymi. Gdyby to była na przykład, no nie wiem, rozmowa o pracę, nie nadawałabym się do niej absolutnie. Byłam po pierwszych dwóch tygodniach klasy maturalnej, cierpiałam na nerwicę już dość konkretną, co objawiało się rozmaicie. Wiedziałam, że cośjest nie tak już wysiadając z pociągu. Tam przy komunikatach o stacjach jest ten piękny dodatek, coś w stylu: "życzymy państwu przyjemnego pobytu lub dalszej dobrej podróży.". Potem zaś, z akcentem doprawdy cudownym, ktoś to mówi po angielsku. Nie wiem, dlaczego akurat wtedy mi to musiało przyjść do głowy, ale, kiedy oni mówili "we wish you enjoyable stay or pleasant onward journey", ja zawsze miałam w głowie, tym poważnym głosem: "we wish you a mery christmas". To nawet nie było jakieś wybitnie śmieszne, dla mnie jednak, w tamtym momencie, było i to bardzo. W czasie, kiedy wymyśliłam te przeurocze słowa, stałam już w tym korytarzyku przy drzwiach, a wokół mnie było mnóstwo innych, zaaferowanyh swoimi sprawami jednostek ludzkich. Czyniłam ogromne wysiłki, aby się nie roześmiać, zaciskałam zęby, gryzłam się w język, wyobrażałam sobie rzeczy straszne, nie pomagało nic. Udało mi się nie roześmiać na głos, ale uśmiechu nie spędziłam z twarzy. Wysiadłam na peron, tam oczywiście nudzić się nie można.
"Trzy litery! Jedno serce! A! W! F!" Zakrzyknęła grupa zebranej na peronie młodzierzy. Przyśpiewki typu: a kto uczelni nie szanuję, to niech się w d**ę pocałuje…" brzmiały na cały głos. Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, pokazując im uniesiony kciuk. Kiedy wjeżdżałam schodami na górę, nadal towarzyszyły mi wykrzykniki, w których akcenty były poprzesuwane dość specyficznie, brzmiało to raczej jak:
Trzy! Litery. Je! Dno serce. A! W! F!

Z tym okrzykiem na ustach przywitałam moich znajomych, a raczej próbowałam się dodzwonić. Udało się. Podobno się spóźnią, no dobra, idę do maca, głodna jestem, nic mnie nie obchodzi, że druga częśćgrupy będzie czekać, ja nie jadłam od siódmej rano, ja muszę zjeść! Opętała mnie wręcz dzika chęć zjedzenia, choćby dlatego, że przecież mogę, poszłam, zamówiłam, stolik został mi wskazany, a ja lojalnie ostrzegłam panią z obsługi, że takich tu będzie więcej i że jak przyjdą niewidomi, to oni są do mnie. Jak się okazało, zupełnie nie potrzebne, mój znajomy bowiem wpadł na lepszy pomysł.

– Majaaaaaaaaaaaaaa! – usłyszałam nagle od drzwi. Co miałam nie usłyszeć, prawdopodobnie słyszało to pół miasta. Jezu, przebacz, nie znam go, nie znam go, nie znam!
– Maaaaaaaaaaaaajaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – Kiedy już część grupy do mnie trafiła, wypowiedziałam kilka bardzo nieprzyzwoitych słów pod adresem wołającego mnie kolegi, przywitałam się z przyjaciółką, wyrzuciłam z siebie jeszcze kilka słów nie nadających się do druku i dopiero wtedy, końcówką oddechu dodałam: cześć Monia, miło cię poznać, ja na prawdę nie jestem taka zawsze! Monia uwierzyła, bo została przy tym stoliku.

Ja tego kolegi z imienia nie wspomnę, bo się obrazi, natomiast wspomnę, że był obdarzony zadaniem straszliwym, ogromną wręcz odpowiedzialnością, mianowicie usłyszał, że ma nas doprowadzić we wskazane miejsce. I nie przemawiały żadne argumenty, że niech on się nie boi, że przecież on tak samo tam nie był, jak i my, to tak samo mu błądzić wolno, nie, on nas doprowadzi i już! OK, chce być liderem, będzie liderem!

– A masz coś żółtego? – zapytała w tym momencie Monia.
– Coś żółtego, jak to? Po co? –
– No jak, przecież lider musi mieć coś żółtego! Zawsze! – Zdumiało nas to straszliwie i nieco przytłoczyło, wraz z przyjaciółką próbowałyśmy wymyślić rozwiązanie, proponowałyśmy, że może coś mu kupimy po drodze, może breloczek, może w ogóle może być pomarańczowe… nie, żółte ma być już i koniec! Inaczej kolega nie jest liderem za żadne skarby świata. OK, przeszliśmy do innych tematów, przy tym uprzejmie sobie docinając, no bo przecież znamy się od całego mnóstwa lat, przynajmniej w skali naszego życia. W pewnym momencie kolega zwrócił się do mnie z prośbą, abym sobie swoje komentarze raczyła wsadzić gdzieś, czy inną taką miłą rzecz mi powiedział, na co Klaudia, przyjaciółka moja, natychmiast zwróciła mu uwagę: ej ej, tak nie mówi lider! Temat tajemniczego żółtego powrócił ze zdwojoną siłą.

Bez żółtego, za to najedzeni udaliśmy się w dalszą drogę. Kolega z Monią na prowadzeniu, on jest lider, a ona nie wiem, może miała żółte, ja z Klaudią za nimi. W pewnym momencie głośniki na dworcu centralnym zagrzmiały nowiną, że: opóźniony pociąg przyspieszonej kolei miejskiej wiedzie na tor… Nie dosłuchałyśmy do końca, wraz z Klaudią parsknęłyśmy niepowstrzymanym śmiechem. Siedem godzin w szkole, wraz z fizyką, potem samodzielna podróż z tymi komunikatami ulubionymi, głód, jedzenie, inteligentne rozmowy w McDonaldzie, a na koniec ten przyspieszony opóźniony pociąg, to wszystko doprowadziło mnie do takiego wyczerpania umysłowego, że teraz, przez zatłoczony dworzec centralny szłyśmy z Klaudią w nastrojach histerycznych, ona zastanawiała się, co ze mną właściwie zrobić, ja, przez łzy śmiechu, rządałam, aby sobie znaleźli kogo innego, bo ja nie jestem w stanie współpracować w takim stanie umysłu.

Odpuszczę wam szczegóły tego dnia w takiej formie, jak do tej pory wam przytaczałam, na koniec tylko jeszcze jedna przygoda. Pod koniec dnia trafił nam się taksówkarz z ubera, który nie mówił po angielsku. Jeszcze gdyby nie mówił po polsku, OK. Głupio trochę, ale dobra, niech on mówi po angielsku, przynajmniej tak, jak ja, byłoby OK. Pan szanowny mówić, a i owszem, potrafił coś, z rozumieniem jednak szło mu znacznie gorzej i wszystko kazał sobie wbijać w aplikacje. Trochę nas to zdziwiło, zwłaszcza, że zmiana kursu obejmowała przejechanie kawałka ulicy dalej, bo my go sami nie znajdziemy. Ja rozumiem, że aplikacja nie dość, że pokazuje w nawigacji, to może jeszcze w ojczystym języku. No ale bez przesady. A gdyby ktośdostał jakiegoś ataku? Albo np. go okradli i chciał wytłumaczyć, żeby jechać na najbliższy posterunek. Nie wiem, jaki jest najbliższy, najbliższy w każdym razie! I co? I już się nie dogadamy? A jak kogoś nie stać i nie ma telefonu. :d No nie, tu to wiem, że nie zamówi, ale łapiecie, o co mi chodzi.
W końcu udało nam się temu biednemu człowiekowi wszystko wyjaśnić, porozwoził towarzystwo, mnie, Klaudię i Elanor, której na chrzcie dali inaczej, ale tu posłużę się pseudonimem, zawiózł do Lasek. Tutaj już zaczęłam mu współczuć. Trzy dziewczyny, niewidome wszystkie, jak jeden mąż, każą się zawieźć w środek ciemnego lasu, widać tylko bramę jakąś metalową, za nią w sumie nadal nic, biją dzwony… Jeeeezu, chorror jaki, czy jak? Pieniądze przyjął, resztę wydał, nawet miłego wieczoru wydukał po polsku i zmył się do domu.

Ciekawostka z dni następnych. Najlepszy pomysł ever, budzimy Klaudię! Sama się boję, no to biorę drugą koleżankę ze sobą, idę. Ale Klaudii normalnie obudzić nie można, nie wolno wręcz, wpadłam więc na lepszy pomysł. Poniższy link prowadzi do tego, co jej puściłam nad uchem.

Aż się sama zdziwiłam, nie pamiętałam, że to się do tego stopnia nadaje! Klaudia zachowała zdumiewający spokój, poruszyła się tylko nieznacznie i całkiem przytomnie powiedziała: o, ja to nawet lubię. Nie zgłosiłam protestu, ale spać jej nie dałam. Uparłyśmy się z koleżanką, że same się rządzić nie będziemy, i że jak my jesteśmy goście, to ona nam śniadanie albo zrobi, albo choć wskarze produkty. Wstawanie, jak to zwykle bywa, odbywało się etapami, tzn. najpierw Klaudia powiedziała, co o nas myśli, potem spróbowała argumentów, kiedy to nie poskutkowało, nie udało się też zepchnąć mnie z łóżka, poczyniła wysiłek i usiadła. Siedząc, zrobiła ruch, przypominający wstawanie. W pierwszym odruchu chciałam wstać za nią, zatrzymałam się w pół gestu.
– O nie nie nie, ja za tobą wstanę, a ty skorzystasz i znów się położysz! Nie ma tak! – Rozśmieszenie podziałało najlepiej i Klaudia wróciła do żywych.

Weekend przebiegał nam miło, na łażeniu po całych Laskach, zwykle w deszczu i czekaniu na różne autobusy w obu kierunkach. Pięknie było. :p

Ja się z Klaudią widziałam jeszcze raz, tydzień później, tym razem tylko w Warszawie. Tam naszym najinteligentniejszym pomysłem było wsypywanie sobie wzajemnie cukru do kawy, obie wiedząc, że żadna nie słodzi. Było śmiesznie.

Wrzesień trwał dalej, a ja byłam coraz mniej z tego zadowolona. Beci nie było tydzień w szkole, bo była na wyjeździe, po powrocie zaś wygłosiła zdanie, które mogłoby podsumować myśli każdego ucznia po wakacjach: Jezu, tyle do nadrobienia, kursy, liceum, praca, ratujcie… ale przynajmniej opalona jestem!

Z innych jeszcze szkolnych przeżyć, jak na razie jedno gorsze od drugich, bo nie dość, że zmęczeni, to jeszcze… pająk mi wlazł na palec! Na angielskim. Nie wiedziałam, co to, no to zdjęłam, a Becia dopiero wtedy wyraziła zdumienie: O jezu, jaki wielki pająk!
Przerażająca wiedza, że ja tego "wielkiego pająka" na chwilę wzięłam w rękę, a także, że go przecież nie zabiłam, czyli jeszcze gdzieś tu łazi, uniemożliwiła mi spokojną pracę. A myśmy tam jeszcze musiały siedzieć dwie godziny! A na końcu tych dwóch godzin się okazało, że to stworzenie łazi mi po nogawce. Kurcze, a tak lubiłam tę salę!

W piątek było pierwsze spotkanie szkolnego zespołu muzycznego. Ucieszyłam się niezmiernie, nie tyle z tego, że właśnie doszedł mi nowy obowiązek, ile z tego, że choć jeden jest związany z muzyką. Ciekawe, co uda nam się zrobić w tym roku i czy więcej, niż w zeszłym. Odwieczne pytanie przy produkcji czegokolwiek. :d

Na koniec dorzucę wam ostatni sukces Kuby. Jak wiadomo, Kuba jest papugą oswojoną dziwnie, mianowicie: przylecieć z własnej woli? Czasami tak, jak najbardziej. Przylecieć, bo ktoś go prosi? A gdzie tam! A już wejść na rękę? Niedoczekanie twoje, chyba śnisz! Kubuś popełnił ostatnio błąd, mianowicie poleciał do naszego pokoju. On u mnie i EMilki jeszcze nie był, zgłupiał kompletnie, obijał się o lustro i ogólnie był bardzo zdenerwowany i zestresowany. W końcu siadł na dolnym piętrze łóżka i tak siedział, odmawiając współpracy z kimkolwiek. Tata mu mówi, tłumaczy mu, że: kubuś, choć do pana, wejdź do pana na rękę, pan cię do salonu zaniesie, Kubuś, no choć do mnie, zaniosę cię! I kuba był na tyle inteligentny, żeby wymyślić, że on chyba rzeczywiście sam sobie nie da rady, siedział, napuszał się, fukał, syczał, dziobał, ale w końcu się poddał i, obrażony na cały świat, wskoczył tacie na rękę. Kiedy tata odniósł go do salonu, schował się za gałęzią na klatce. Chyba było mu wstyd. 🙂

Kończę ten haotyczny wpis i mam nadzieję, że chociaż się uśmiechnęliście czasem, bo ja padam ze zmęczenia i lubię się czasem uśmiechnąć.

Pozdrawiam ja – Majka

PS Wreszcie udało mi się trochę poćwiczyć na gitarze!

Kategorie
co u mnie

szukajcie, a znajdziecie, czyli o tym, do czego człowiek jest zdolny, jak go zmuszą okoliczności

Witajcie!

Chciałam napisać do was we wtorek, ale miałam za mało godzin w dobie niestety. A chciałam napisać dlatego, że ogarnęłam ostatnio więcej rzeczy, niż się spodziewałam. I to nie tylko wtedy, ale ogólnie w ostatnich dniach.
Zaczęłam to zauważać w niedzielę, kiedy ktoś mnie zapytał, co robiłam, a ja zaczęłam wymieniać i się nagle okazało, że w sumie, to zaczęłam tłumaczyć któreś moje wpisy na język opcy, zerknęłam na lekturę, poszłam na spacer, a poza tym pograłam trochę na gitarze. ZNalazłam sobie bardzo fajny tutorial na youtubie, gdzie ktoś bardzo ładnie pokazuje, jak zagrać utwór, bez capodastra, a na dodatek tłumaczy, jaki palec na jakim progu, a nie mówi, zgodnie z tradycją tutoriali, że: ten akord wygląda tak. I weź tu bądź mądry i pisz wiersze. Więc, wracając do głównego tematu, powoli, ale konsekwentnie się przyczepiam do tej gitary, co ogólnie świadczy raczej dobrze.

Poniedziałku nie kojarzę, ale w tym wpisie miało chodzić bardziej o wtorek, streszczam więc, co mnie tak wtedy ucieszyło.

Musicie wiedzieć, że my, z moją siostrą – Emilą, mamy w pokoju szafę. Szafa zajmuje całą jedną ścianę, ma przesuwane drzwi i jest zapełniona od góry do dołu rzeczami, które można podzielić na te 3 cudowne kategorie:
1. Żyć bez tego nie mogę.
2. Nie codziennie, ale na pewno się przydaje.
3. W życiu mi się nie przyda, można wywalić.
Ostatnio doszła też kategoria czwarta:
4. Nie mam pojęcia, co to jest.

Część szafy, w której jest więcej moich rzeczy, już dawno była dla mnie krzyżem pańskim i ogólnie wielką niewiadomą, bo nie dość, że bardzo mi się nie chciało tam sprzątać, to jeszcze właściwie nie wiedziałam, od czego miałabym zacząć i jak skończyć. Okoliczności jednak zmusiły mnie do tego, ponieważ do szkoły przyszło ostatnio wielkie pudło, a w pudle moje książki do matmy w brailleu. Jak wiadomo to cudowne pismo zajmuje więcej miejsca, niż to warte, dlatego trzeba było czym prędzej zrobićporządki, aby gdzieśte podręczniki można było wepchnąć. Teraz wypada wam wytłumaczyć, co w tajemniczej szafie się znajdowało. Znajdowały się tam segregatory z różnymi moimi notatkami z poprzednich szkół, teczki, skoroszyty i cienkie segregatory, które słóżyły za przeróżne zeszyty, czarnodrukowe książki, moje lub nie moje, maszyna do pisania, książki w brailleu, które kiedyś dostałam ze szkoły, arkusze maturalne, zbiór powtórkowych zadań, również do gimnazjum, wykresy oraz układ okresowy. Zgniewało mnie, wyciągnęłam wszystko i zaczęłam ustawiać jeszcze raz. Nieocenioną pomoc zaofiarowała mi Emila, bo zawsze dobrze jest mieć kogoś, kto przeczyta, co jest napisane na okładce, jak nie jest po naszemu.

Plus pierwszy i najważniejszy.
Od pierwszej klasy podstawówki aż do końca gimnazjum, prowadziłam zeszyty w skoroszytach. Jak wiadomo braille jest wielki, więc, jak taki zeszyt się kończył, to ja go przeglądałam, aby zobaczyć, co się tam przyda, co nie, a nieprzydatne rzeczy wyrzucałam na makulaturę. Oczywiście, jak to w roku szkolnym, nie zawsze w tygodniu był na to czas, więc taka kupka kartek lądowała sobie gdzieś, do przejrzenia, a ja miałam pusty skoroszyt, aby go móc nadal zapełniać makulaturą. Znacie mnie i moją, pożal się Boże, pracowitość, możecie sobie więc wyobrazić, ile takich kartek mi po gimnazjum zostało. Już nawet pomijając to, że ja się do pracy zabieram długo i z namysłem, to ja tej roboty po prostu nienawidziłam. Poważnie. Każdy ma coś takiego, czego bardzo nie lubi robić. Moja przyjaciółka nie lubi np. wstawać wcześnie. Moja mama nienawidzi prasować. A ja nienawidziłam przeglądać brajlowskich zeszytów. Praca polegała na tym, że macie bardzo dużo kartek, które, żeby w ogóle w jakiśsensowny sposób przeglądać, musicie wyjąć ze skoroszytu, więc może wam się to rozlecieć, jak, nie daj Boże, spadnie. I wtedy szukaj końca i początku, bo należy również pamiętać, że te kartki szły odwrotnie, przynajmniej w skoroszytach, czyli, że pierwsza lądowała na końcu skoroszytu. Jest to dosyć logiczne, ale bardzo niewygodne. Poza tym, braille nie grzeszy wybitną przejżystością, jeśli chodzi o wszelkie notatki i oznaczenia, jeśli nie przeczytasz fragmentu tekstu, trochę trudno szybko wyszukać interesujący cię kawałek. Nie ma zakreślaczy, ołówków, highlighterów, żółtych kolorów podobno przyciągających uwagę, czy tam pomarańczowych… jest tylko cudowny, długi, dłuuuuuuuuugi tekst. Jedyne co, to akapity i linijki odstępu, ewentualnie ramki, ale jak człowiek jużdługo przegląda, to i taką ramkę może przegapić. A jeszcze, jak się przegląda zeszyt z przedmiotu, którego się nie lubi, więc się jakąś szczególną miłością do tych notatek nie pała, no to już w ogóle szlag mnie jasny trafiał. Serio, gdybym wtedy dostała za coś szlaban, spokojnie można by było mi dać w ramach kary zadanie, abym przejrzała te zeszyty.
Wyobraźcie sobie w takim razie mojąradość, kiedy mogłam wyjąć wszystkie zeszyty, i tak o, jak leci, wziąć wszystkie pozostałe w nich notatki i wywalić jak najdalej od mojego pokoju. Nie oszukujmy się, nie przydały się do tej pory, to i teraz się nie przydadzą. Ważne rzeczy się powtarzają i mam je zapisane na komputerze, pozostawiłam sobie tylko fizykę i niemiecki. Już wyjaśniam, żeby zaraz nie było, że demoralizuję młodzierz. Gimnazjaliści, czy tam teraz podstawówkowicze moi kochani, pamiętajcie, ja jestem w matfizie. Rozszerzam matematykę i fizykę. No i angielski. Notatki z angielskiego mam w większości na komputerze. Pewne rzeczy z fizyki zostawiłam. A matematyka… No cóż, powiem tak. Jeśli nie umiałabym tego, co mam w tych zeszytach, to nie umiałabym nic z tego, co się teraz dzieje w szkole. Uznałam więc, że jestem rozgrzeszona. Co innego, gdybym np. rozszerzała historię, bo akurat notatek z historii miałam sporo.
Więc na prawdę wiele z moich kartek poszło w tym momencie gdzieś, daleko, a najważniejsze, że daleko ode mnie. Z ogromną satysfakcją wyciągałam kolejne pliki ze skoroszytów i starannie układałam je w torbie, aby je potem w porządku i sprawnie, wszystkie na raz, wynieść z mego miejsca zamieszkania. Kiedy ja się zajmowałam tą cudowną czynnością, Emilka przeglądała książki w czarnym druku.

Plus drugi.
Znalazłyśmy mój stary pamiętnik! To tak na prawdę nie był pamiętnik, bo tam się nie pisało o tym, co się wydarzyło, tylko były różne rubryczki do wpisywania. Tam imię, nazwisko, wiek, gdzie mieszkasz, takie tam, ulubiony przedmiot w szkole, czego nie lubisz… ale potem sięzaczęło ciekawiej, największy sekret, kto ci się podoba, twoje marzenia.
Po pierwsze, zaskoczyło mnie, że, kiedy trzeba było pisać o tym, jak myślę, kto kim będzie z naszej klasy, to owszem, napisałam np. że jeden z kolegów będzie sławnym sportowcem, bo on wtedy dobrze grał w piłkę, ale na każde pytanie, kto będzie wykonywał zawód artystyczny, typu, że będzie śpiewać, że będzie występować na scenie, wpisywałam "ja". Miałam bardzo sprecyzowane priorytety. Potem, jak było pytanie, co by się chciało, w sensie, jakie by były moje marzenia, to napisałam nie tylko o tak oczywistych rzeczach, jak: "żeby nie było zadane nic do domu", ale także, że "chciałabym, żeby było sprawiedliwie". Na koniec zaś dokopałyśmy się do informacji bardziej o wyglądzie i dowiedziałam się, że, przypominam, mając dziewięć lat, zadecydowałam, że kolczyków w różnych miejscach raczej nie chcę, ale tatuaż już owszem. Uznałam więc, że w sumie, to byłam kiedyś cool. Pytanie, jakie chcielibyście mieć tatuaże, jakbyście mieli jakiś mieć?

Plus trzeci.
Znalazłam starą książkę od angielskiego, którą kiedyś pożyczyłam. Postanowiłam więc ją oddać, no bo w sumie, po roku, to by wypadało. Kiedy poszłam do nauczyciela, który mnie wtedy uczył i oznajmiłam, że chyba znalazłam coś, co do niego należy, ze szczerą radością zawołał: oooo, znalazłaś jakieś pieniądze?! Nieeeee…? A chciałabym. Niestety pieniędzy w mojej makulaturze nie było. Za to znalazłam jeszcze parę książek, w tym takie, które przydadzą mi się do matury.

Plus czwarty.
To już taki zbiorczy. Znalazłam kilka książek czarnodrukowych, które mogę dać EMili, znalazłam miejsce na moje nowe podręczniki, znalazłam instrukcję obsługi do modułu sterującego perkusją elektroniczną, którego swoją drogą nie mam już od paru lat, znalazłam instrukcję do braille edge, znalazłam miejsce na różne moje gry i kładłam się spać z poczuciem, że cośzrobiłam. Pierwszy raz od długiego czasu. Aaaaa, no i jeszcze! Znalazłam kilka moich prac z gimnazjum, które chyba nawet przepiszę na komputer, sama jestem ciekawa, co to właściwie jest. A porządki jeszcze trwają!

Jak już tak o znajdowaniu różnych rzeczy, to ostatnio znalazłam informację, że teatr muzyczny w Gdyni zrobił kiedyś musical na podstawie… "Lalki"! 😀 Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, aczkolwiek to tylko potwierdza moją tezę, żę musical da się zrobić ze wszystkiego. Mam ścieżkę dźwiękową, słucham, ciekawe to jest. Wreszcie umiem sobie wyobrazić głównego bohatera jako człowieka, a nie taki portret, który coś tam myśli, cośdo siebie mówi, ale uczuć, to nie bardzo widać. Pani Profesor, pamiętam o Pani i będę wysyłać! 🙂
Zachęcona sukcesem zaczęłam sobie patrzeć, co jeszcze robiły różne teatry muzyczne w naszym kraju. Wiem, że robiły bardzo różne rzeczy, na "mamma mia" sama byłam, ale wiem też o takich przedstawieniach, jak: "grease", "Jesus Christ super star", "chłopi", "wiedźmin", "shrek", "foot loose", "rodzina Addamsów", a także, odżałować nie mogę do tej pory, sławna adaptacja highschool musical na scenie Gliwickiego teatru muzycznego. Nigdzie nie ma płyty, serio. Nawet słów nie mogę znaleźć, ostatnio mnie wzięło, znów szukałam, nadal nie ma!

To be continued. A na razie pozdrawiam was
ja – Majka

PS Przypominam o pytaniu o tatuaż.
PS 2. WIecie, że Mraz parę lat temu śpiewał na broadwayu?
PS 3. Dziękuję moim wiernym czytelnikom, którzy się nie zawsze ujawniają, ale ja wiem, że są. Ty wiesz, że to o tobie.

Kategorie
co u mnie

tak sobie pogadałam, bo mi się nudno robiło. Uwaga, audio

Kategorie
co u mnie muzyka

kto wygrał? Chyba ja.

A zacznie się niewinnie. Wspomnę na początku, że wracając z ICC, o którym będzie tu jeszcze w przyszłości więcej, gadałam z Mikim o różnych ukrytych informacjach, które ludzie umieszczali w piosenkach. Jakieś podprogowe przekazy, ciche nagrania, nagrania umieszczone w przeciwfazie, czy jak to się tam nazywało, no i mnóstwo innych takich ciekawostek. Od razu jakoś przyszła mi na myśl, ostatnio dość popularna, piosenka Anne-Marie pt. 2002. Link poniżej.

Niespodzianki w tekstach mogły mi się z tą piosenką skojarzyć spokojnie, ponieważ praktycznie cały jej refren jest stworzony z nawiązań do tytułów lub tekstów piosenek, które były popularne właśnie we wspomnianym 2002 roku. W ucho wpada, a jeszcze, że z niespodzianką, to w ogóle ją lubię. A, no i kolejna niespodzianka, w chórkach w refrenie śpiewa nie kto inny, tylko Ed Sheeran, który z resztą jest współautorem utworu. Z czeluści internetów dowiadujemy się, że współpraca przyjemna, a faktem jest, że Anne-Marie jeździ z Sheeranem w trasę, no więc pracować ze sobą musi im być łatwo i dobrze. Przejdźmy do dalszej części wpisu.

Jedenastego sierpnia w Warszawie ma miejsce wydażenie, na które bilety rozeszły się swego czasu w godzinę, nic więc dziwnego, że ich nie kupiłam. Impreza zaczyna się, o ile dobrze kojarzę, o 17. Najpierw wchodzi zespół BeMy, grają w nim Polacy, choć, o ile się orientuję, nie mieszkają w naszym kraju, tylko w UK. Następnie swój występ ma Jamie Lawson, pierwszy artysta nagrywający pod szyldem wytwórni Gingerbread Man Records (osobista wytwórnia Eda Sheerana). Po nim na scenę wchodzi Anne-Marie, a na końcu… ten moment, na który wszyscy czekamy… gwiazda wieczoru – Ed Sheeran. Bilety poszły w godzinę, no to mu załatwili drugi koncert, dzień później. Na ten koncert bilety również rozeszły się w jeden dzień. Fajnie, co?

Dobra, koniec faktów, czas na prywatę. Przez ostatni rok żyłam sobie wniezbyt przyjemnym, ale za to pewnym przekonaniu, że ja na ten koncert nie pójdę. Biletów już nie ma, a jeśli nawet są, to za wielkie pieniądze i imienne, więc w sumie nie wiadomo, co z nimi robić i dlaczego. Plan był taki, żeby pojechać do Warszawy na któryś z koncertów i posłuchać zza bramy, no bo w sumie czemu nie? I tak słychać dużo… Ale wiadomo, że to nie to samo. A może nagrać cover "lego house" na youtubie i czekać na maila pt. "wzruszyła mnie twoja historia"? W końcu tam w tekście jest: I'm out of sight… Może sama napisać tekst, na podstawie jakiejś innej piosenki, np. o tym, że chciałabym mieć bilet? Też fajne, ale trochę trudne.

Nie wpadłam tylko na niespodziewany alert z eventimu. Który tata dostał dzisiaj w pracy. I kupił ten bilet. Dzisiaj. Nie wydając mnóstwa hajsu…?

I ja pytam: co tu się właśnie wydażyło? Ja się jeszcze przyzwyczajam do tej myśli, zapraszam do pomocy mi w tym procesie w komentarzach. :d
Spełniło wam się kiedyś marzenie? Bo mi w ciągu roku spełniły się trzy. Londyn, potem gitara, a teraz…

Pozdrawiam z "cloud nine"
ja – Majka

PS Info dla eltenowiczów, wspomniane "2002" staje się odtąd awatarem.

Kategorie
co u mnie

pierwszy wpis z ICC2018 – audio

Kategorie
co u mnie

jak spędziłam wakacje z rodziną, a także, co robię dalej

Hej hej!

I oto jest urok wakacji! W jednym momencie, wraz z Randallem Munroe, odkrywasz tajemnice świata, jego fizyki, chemii, geografii, astronomii… A następnie na chwilę przerywasz lekturę, wstajesz i wygłaszasz najmądrzejszą myśl świata: ale zarąbisty sos, najlepszy sos ever! Sos mango, nie wiem, co to i jakiej firmy, ale zarówno do tostów, jak do kiełbaski z ogniska, no jest super! Oto myśl przewodnia wakacji w Kątnie.

Od czwartego lipca spędzałam czas w pięknym, ulubionym naszym, domku we wsi Kątno, około 10 km od Ostródy. Najpierw przyjechaliśmy tam na festiwal, a potem na odpoczynek, bo miejsce jest na prawdę ładne. Poza tym, przy okazji festiwalu też się należy chwila snu i świętego spokoju, a jak człowiek nie znajdzie spokoju w Kątnie, to już nie wiem, gdzie. Tam jest kapliczka przy drodze, sklep… i w sumie już. A nie, przepraszam, teraz nawet sklepu już nie ma.
Festiwal był bardzo udany z kilku, niezależnych od siebie przyczyn, ale pozwolicie, że przejdę plan od początku do końca i opowiem o koncertach, tworząc osobny wpis.

Na razie taki wpis orientacyjny, cóż się działo w czasie wolnym. W czasie wolnym spaliśmy całkiem długo, z tego prostego powodu, że późno wracaliśmy z koncertów. W tym roku trzeba było jeździć do sklepu do sąsiedniej wioski, więc było troszkę śmiesznie. To już nie to, że narzucasz byle co i idziesz po te bułeczki. Mimo prognoz pogody, nie zapowiadających nic dobrego, mocny deszcz padał tylko w przedostatni dzień naszego pobytu i to tylko pół dnia. A nie, jeszcze wieczorem w środę, tak padał i grzmiał, że aż światło zgasło. :d

Miłym czynnikiem w Kątnie jest też to, że jest miejsce na ognisko, a także chęć i czas, żeby je robić. Najlepszy jest ten moment, kiedy siedzisz przy ogniu, zbliża się północ… i nawet nie musisz mówić, lepiej, żeby została sobie cisza, trzask płomieni, świerszcze i, ewentualnie, jakaś muzyka, ale też dopasowana do klimatu. Mi akurat podpasowało to.

Pewnego dnia poszliśmy na spacer i odwiedziliśmy stary, ewangelicki cmentarz. Trochę to przerażające, iść na praktycznie pusty cmentarz, po środku niczego, wieczorem… a potem wyjść i zobaczyć obok zamkniętego sklepu mały budyneczek z napisem: wchodzisz na własną odpowiedzialność. Horror nasówa się sam, no bo co może być w tym domu, jak nie siedziba duchów? Wiecie, taka świetlica. Moja mama od razu dorzuciła obrazek małych dzieci za bramątego cmentarza… przecież wiadomo, że z ciećmi są najstraszniejsze filmy.. I opowiadaliśmy to sobie wieczorem… hmmmmmmm, to nie było miłe. 😉
Swoją drogą, to od razu pomyślałam o Anecie Jadowskiej, autorce serii książek o Dorze Wilk. Miałąm takie dziwne wrażenie, że gdyby jej opisać to miejsce i podesłać zdjęcia, mogłaby w Kątnie rozegrać akcję nie jednej historii.

Cóż jeszcze w Kątnie robiłam? Na pewno warto wspomnieć, że zacięłam się kompletnie na tym, jaki rejestrator dźwięku kupić i przez kilka dni oglądałam mnóstwo różnych próbek i filmików z zoomem i olympusem. Konkurs jest jeszcze nie roztrzygnięty! :d
A propos kupowania, kupiłam sobie nowy plecak. No i co, że po sklepach łazić nie lubię, z nowego plecaka od adidasa cieszyłam się bardzo długo, wybitnie wygodny i lekki.
A, i oczywiście książka. Randall Munroe, były pracownik nasa, teraz rysownik, napisał książkę, w której zawarł odpowiedzi na różne dziwne, hipotetyczne pytania internautów. Bardzo przyjemna, wakacyjna lektura, polecam.

Po powrocie z Ostródy szara rzeczywistość trwała niezbyt długo, bo tylko tydzień. W tym tygodniu udało mi się już z Zuzią (moim humanem) wybrać się na pierogi, a także pograć z Becią różne piękne piosenki. Na gitarze potrafię już, bardzo powoli, ale jednak, zagrać aż jedną rzecz! Jejjjjjj!

Ten wpis piszę już z autobusu, który wiezie polską grupę na ICC – International Camp on Communication and Computers. Tym, którym nie opowiadałam, wyjaśniam, że jest to międzynarodowy wyjazd dla osób niewidomych, podczas którego organizowane są różne warsztaty, nie tylko związane z informatyką. Wszystkie po angielsku, więc jeszcze trochę język poćwiczę. Grupa z Polski to użytkownicy eltena o nickach: Jamajka, Julitka, Zuzler, Mikolajholysz, Papierek i Talpa171. Mamy własny, wcześniejszy zlot eltenowiczów. xd.

I chyba, tym przyjemnym akcentem, zakończę na razie ten wpis, ponieważ pisanie w autobusie nie należy do prostych zadań, a poza tym drugi wpis powinien być już o festiwalu, albo może jakieś sprawozdanie z ICC… zobaczę. W każdym razie życzę wam udanych wakacji i udaję się w nieznane.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

niewielka prośba

Wrzuciłam to na fb, ale wrzucę to i tutaj, co by wszyscy ujrzeli. Za półtora tygodnia jedziemy na ICC, obóz edukacyjny. Warsztaty, integracja i ćwiczenie języka. Jeśli chcecie pomóc nam pojechać za mniej hajsu, to pomagajcie lub udostępniajcie.
https://pomagam.pl/wopaopdu

Kategorie
co u mnie

wpis audio, przed domkami w Kątnie

EltenLink